Szykuje sie rekordowo dlugi post z rekordowa iloscia zdjec, wiec mam nadzieje, ze gotowe jestescie na kolejnego tasiemca! ;)
Jak wspomnialam ostatnio, na zeszly czwartek umowilam Potworki na postrzyzyny. Tak sie cieszylam, ze ida razem, ze nie bede musiala dwa razy jezdzic (to 20 minut w jedna strone, a wiec 40 minut na same przejazdy). Tymczasem skonczylo sie tak, ze przeklinalam (w duchu) na czym swiat stoi.
Najpierw pani Gosia ostrzygla bowiem Nika. Mlodszy siedzial grzecznie i zachowywal sie ogolnie wzorowo.
Przed
Po
Przed
Po
Niestety, okazalo sie, ze na swoje strzyzenie Bi musi chwile zaczekac. W tym czasie Nik, zwolniony z fotela, zaczal odreagowywac 15 minut siedzenia bez ruchu. Wzielam Potworki poza salon (a znajduje sie on wewnatrz wiekszego budynku), a tam jak na zlosc remont. Pelno pylu, jakies deski, gwozdzie, narzedzia... Slowem, srodowisko dosc hazardowe dla dzieci. ;) Zanim pani Wiola zawolala Bi, Mlodszemu wyczerpal sie limit cierpliwosci. Kiedy siostra byla strzyzona, on snul sie (biegac zabronilam) po salonie, wdrapywal na krzesla (po podnozkach, co grozilo ich przewroceniem!), zagladal fryzjerkom do kantorka i zupelnie ignorowal moje upomnienia. Mam nadzieje, ze pani w szkole zyska wiekszy posluch niz matka... :/
W koncu jednak oba Potwory otrzymaly nowe, schludne fryzury, chociaz przyznaje, ze Nik o wiele bardziej podoba mi sie w dluzszych wloskach. :(
Tescie maja jednak zdanie odmienne. Tesciowa stwierdzila, ze w krotkich Nik wyglada na wyzszego, a tesc stwierdzil, ze gore powinien miec jeszcze krotsza.
Niedoczekanie... :/
Przed
Po
U gory widac, ze Bi miala juz wlosy niczym rusalka. ;) Niestety, czesto rano nie zdazylam jej uczesac, babci sie nie dala dotknac, sama nie dawala rady, a po calym dniu biegania z rozwiana grzywa, robily jej sie takie koltuny, ze kilka musialam zwyczajnie wyciac. :( Fryzjerka nie obciela jej zbyt duzo na dlugosc, fryzure lekko wycieniowala. Liczylam, ze lzejsze wlosy zacznal sie Bi skrecac, ale niestety nie. Najwyrazniej ma wlosy po mnie - ni to proste, ni to krecone, ni to nawet falowane. Robia co chca, a krotsze stercza na wszystkie strony. :D
Postanowilam wiec zejsc do klasy Nika, a potem wrocic do Bi, w nadziei, ze zjawi sie ktos, kogo zna. W klasie Mlodszego przywital nas chaos, halas i tlumy, bowiem pomieszczenie polaczone jest z sasiednim szerokim korytarzem z lazienkami. Zrobil sie niezly tlok. ;) Wychowawczyni Nika jest bardzo... duza. ;) Nie to, ze gruba, o nie! Ale o glowe wyzsza ode mnie (a niska nie jestem) i postawna. Mam nadzieje, ze bedzie wzbudzac respekt, choc jednoczenie sprawila wrazenie przesympatycznej. :) Mlodszy wpadl na swojego ulubionego kumpla oraz jeszcze innego kolege z zerowki. Przy okazji okazalo sie, ze trafil do klasy z coreczka naszych dalszych znajomych, co mnie cieszy i mam nadzieje, ze bedzie pretekst, zeby sie czesciej widywac. ;) Nik mial juz wyznaczone biurko i konkretna liste zadan do wykonania: odnalezc swoj wieszak, wylozyc przybory do koszyka pod lawka (zadne z Potworkow nie ma miec piornika - wszystkie olowki/markery/kleje, itd. zostaja w pulpicie), a rzeczy, ktorymi bedzie sie dzielic cala klasa mialy trafic do odpowiednich kubelkow.
Starsza siostra nadzoruje prace ;)
Dzieci dostaly upominki w postaci notatnikow, rodzice plik dokumentow do przejrzenia oraz wypelnienia i mozna bylo isc. ;)
Wdrapalismy sie ponownie pietro wyzej do klasy Bi, a tam... pusto! ;) Pierwsza fala dzieci poszla, pojawialy sie tylko pojedyncze jednostki. Zadna nie byla jednak kolezanka Bi. ;) Teraz Starsza chetnie siadla do pustego biurka i udekorowala kartke z imieniem. Przylaczyl sie do niej Nik i tez udekorowal kartke, choc nikt tego od niego nie wymagal. ;)
Nie obylo sie oczywiscie bez malej awantury ze strony Kokusia, bowiem Bi dostala od Pani w upominku (swoja droga to podchodzi pod przekupstwo :D) glow stick. Nie pomogly tlumaczenia , ze on dostal notatnik oraz ze kazda pani wybiera cos innego na prezencik dla swoich uczniow i nic nie da sie na to poradzic.
W sumie to mu sie nie dziwie. Gdzie tam notatnikowi do glow stick'a! :D
Po piatkowej godzince zapoznawczej, odwiozlam Potworki do domu do dziadkow, a sama popedzilam do pracy.
Na ostatni wakacyjny weekend uparlam sie jednak zabrac dzieciaki na jakas fajna wycieczke. Myslalam o oceanarium, o ktorym juz tu wspominalam, tymczasem sasiadka poddala mi lepszy pomysl, przypominajac o swietnym miejscu, w ktorym bylam kiedys tylko przelotem, jeszcze "przed dziecmi".
Jesli pamietacie, do oceanarium chcialam koniecznie jechac w najblizszym czasie, zeby zaliczyc wystawe na temat dinozaurow. Zapomnialam natomiast, ze mamy w naszym stanie caly park im poswiecony! :D Kiedy sasiadka mi o nim wspomniala, prawie pacnelam sie otwarta dlonia w czolo. Jak moglam zapomniec?! :D
Przed wejsciem wita nas taki Tyranozaur, w okularach przeciwslonecznych i z butelka Coca Coli - dla Potworkow bomba! :D
Pojechalismy i nawet M. sie z nami zabral. I potem zrzedzil, ze spodziewal sie czegos innego, lepszego, choc sam nie wiedzial tak naprawde czego. ;) Owszem, dla siebie tez nie wybralabym tego miejsca na rozrywke, ale szukalam atrakcji dla dzieci, nie rodzicow. Im sie podobalo i to bardzo, a to najwazniejsze. :)
To byla najwieksza gadzina w parku ;)
Czasem zamiast "dinusia", trafiala sie kosc
Takich parkow dinozaurow jest w Polsce, z tego co wiem, kilka. Nasz mial kilkadziesiat "okazow" dinozaurow rozrzuconych po lesie. Dawalo to przyjemny spacer rodem z Parku Jurajskiego. ;)
Przy sciezce w lesie, co jakis czas staly tabliczki proszace aby nie wdrapywac sie na dinozaury. Ten jednak (a raczej jego poza) to byla zbyt wielka pokusa. Chyba wszystkie przechodzace dzieci mialy zdjecia siedzac na jego grzbiecie :)
Jedne dinozaury widac bylo z daleka, inne pochowane byly wsrod roslinnosci i trzeba bylo sie dobrze przyjrzec, zeby je zauwazyc.
Ten akurat widoczny byl jak na dloni ;)
Co jakis czas byly tez male budki, do ktorych mozna bylo wlozyc rece, pomacac i zgadywac co to za przedmiot. Czasem bylo to jajo dinozaura, czasem pileczka golfowa (przyrownana do wielkosci mozgu Stegozaura bodajze), a czasem... szyszka. ;) Z tylu gablotka byla oszklona, mozna wiec bylo zajrzec i zobaczyc, czy sie zgadlo. :)
Jeden z dinozaurow, schowany w jaskini, dzialal na czujnik. Kiedy ktos wchodzil, jaszczur sie stroszyl, ryczal, syczal i psikal woda.
To przeswietlone po lewej to Starsza ;)
Bi wchodzila tam kilka razy "prowokujac" gada, Nik stanal przed wejsciem zatykajac uszy. Potem tlumaczyl, ze nie wszedl, bo bylo tam za glosno. :D
Bi przy swoim ulubionym Pterodaktylu, a w tle Nik stojacy przed jaskinia z ryczacym gadem. Ani razu nie wszedl do srodka! :D
Oprocz posagow dinozaurow, park posiada dino-labirynt, ktory jednak sobie odpuscilismy bo M. nie chcialo sie bladzic (mimo, ze nad labiryntem goruje wieza, z ktorej mozna kogos pokierowac), a ja mam klaustrofobie i na mysl o wejsciu pomiedzy wysokie sciany, zrobilo mi sie goraco. ;) Na terenie calego parku znajduje sie rowniez dmuchany zamek do skakania...
Oprocz nazwy mial w sumie z dinozaurami niewiele wspolnego ;)
Bardzo fajny, duzy plac zabaw...
Tu kawalek placu. Oprocz lukow trzymajacych cala konstrukcje, wszystkie inne czesci byly ruchome - albo na linach, albo sprezynach. Sama mialam ochote sie pobawic ;)
Malpi gaj (chyba tak to sie nazywa?)...
Splash pad, czyli teren z fontannami (matka dala... pupy, bo zapomniala o nim i nie wziela Potworkom strojow :( )...
Na tym zdjeciu ukrywa sie Bi ;)
Oraz budka z niezdrowymi przekaskami i lodami. ;) Ogolnie miejsce spore. Mozna tam spedzic wiekszosc dnia pozwalajac dzieciom bawic sie do woli, ale nie jest az tak wielkie, zeby przytlaczalo.
Widok na malpi gaj oraz plac zabaw z drugiej strony jeziora
Dla dzieci super sprawa, tym bardziej, ze ktos pomyslal o dodatkowym nabiciu kabzy i zaraz obok, w osobnych budynkach, znajduje sie stacja archeologiczna dla najmlodszych. Za dodatkowa oplata moga tam przesiewac "zloto", wykopywac z piasku kamienie szlachetne (:D), odkrywac skamienieliny, przeciac kamienie, zeby zobaczyc w srodku jak sie formowaly i... zapomnialam juz co jeszcze. :)
Na pewno bede chciala kiedys wrocic w to miejsce na caly dzien i tym razem bez M., tylko z Potworkami. W sobote dojechalismy tam po poludniu i po zaliczeniu parku dinozaurow, dzieciaki byly juz niezle wymordowane i marudne. Niestety, zmeczony byl rowniez ich szanowny tatus, ktory szosty dzien pod rzad wstal o 4 nad ranem. Sama usiadlabym z Potworkami zeby cos zjedli i odpoczeli, a potem mogliby zaliczyc jeszcze kilka zabaw. Miejsce to znajduje sie od nas prawie godzine jazdy (i to autostrada, wiec mimo, ze jedzie sie szybko, to spora odleglosc), wiec jak juz sie tam dojechalo, to fajnie byloby dobrze wykorzystac ten czas, a nie uciekac po 2 godzinach. Nie mowiac juz o tym, ze za nasza czworke zaplacilismy ponad $100, wiec warto by bylo maksymalnie wykorzystac wydane pieniadze. Ale coz, obaj panowie wymiekali (Bi jest wytrzymalsza), wiec zabralismy sie do domu...
Na niedziele nie planowalam zadnych atrakcji. Nie chcialam przeciazac Potworkow przed pierwszym dniem szkoly. Jakos jednak samo tak wyszlo, ze niedziela okazala sie dosc towarzyska.
Od poczatku wakacji pisala do mnie nowa wlascicielka naszego dawnego domku, zapraszajac na kawe. Podejrzewam, ze chciala sie strasznie pochwalic zmianami. ;) Tak sie jednak pechowo zdarzalo, ze za kazdym razem albo wyjezdzalismy na kemping, albo mielismy juz jakies plany. Az wkoncu na ta niedziele planow zabraklo, pani A. znow przyslala zaproszenie i pojechalismy. :)
Przyznaje, ze nasza stara chalupka przeszla spora metamorfoze. Nowi wlasciciele zmienili caly siding, z tylu nad tarasem dobudowali daszek, dodali barierki do frontowych schodkow, w srodku wycyklinowali podlogi, przemalowali wszystkie sciany i wymienili kuchnie. Nawet zainstalowali klimatyzacje! ;) Zrobil sie sliczny maly domeczek, o ktorym zawsze marzylam mieszkajac tam, ale wiecznie szkoda nam bylo kasy na gruntowne remonty. ;)
Jednak mieszkac bym tam znow nie chciala. :) Po pierwsze, siedzac w jadalni przytlaczal mnie brak przestrzeni. ;) Po drugie, juz po wyjsciu na dwor, stalismy jeszcze chwile przed domem, wypatrzyli nas sasiedzi z naprzeciwka, przyszli sie przywitac i w efekcie stalismy tak chyba jeszcze z godzine. A ulica przejezdzal jeden motor za drugim! :D I jak wzruszona bylam ogladajac "nasz" domek, tak juz po chwili przypomnialam sobie jak bardzo nie znosilam tej ruchliwej ulicy przed nim! ;) Nawet w niedzielny poranek nie mozna bylo zaznac ciszy!
Po poludniu zas, zabralismy tesciow oraz mojego tate na chinszczyzne. Wybralismy chyba najgorsza jej forme, bowiem bufet. ;) Przy Potworkach to jednak najlepszy wybor, bo sami moga wybrac sobie to, co chca zjesc. Przynajmniej obywa sie wiec bez jekow, ze tego nie lubia, tamtego nie rusza, itd. ;)
I musze przyznac, ze bardzo pozytywnie mnie zaskoczyli. Ostatnio w tym miejscu zjedli chyba tylko i wylacznie troche galaretki. Tym razem Nik pojadl troche kurczaka, ale glownie wpierdzielil talerz brokulow, a Bi probowala tego i owego i nawet posmakowaly jej moje krewetki! Malo nie poplakalam sie ze wzruszenia. ;)
Tesciowie dosc mocno sie opierali przed tym wypadem, ale ich przymusilismy. ;) Za tydzien wylatuja, a nigdzie z nami nie byli! Nie chca jezdzic na wycieczki, nie chca wychodzic do restauracji... Tesc najbardziej lubi spacery wokol osiedla, a tesciowa... Coz, ona z nami nie chce, ale kiedy bierze ja gdzies ciotka M., to chetnie. Wychodza z tego nieraz smieszno - idiotyczne dialogi. Kiedy bylismy na kempingu, tesciowa pojechala na sniadanie z ciotka i jej facetem. Opowiadala potem M., ze wow, tyle tego bylo, ze takie ciekawe, nietypowe dania, ze zapakowali sobie reszte na wynos takie wielkie porcje i ze w ogole super miejsce. No to M., ze jak takie porcje, to ciekawe ile kosztowaly. Tesciowa na to (niczym najwieksza znawczyni), ze "E nie, to raczej drogie nie bylo!" M. dodaje, ze skoro takie fajne miejsce i dobre jedzenie, ze skoro jej sie podobalo, to w ktorys weekend pojedziemy wszyscy razem. A tesciowa "Nie, no cos ty, szkoda pieniedzy na cos takiego, co to, nie da sie w domu przygotowac sniadania?".
To w koncu takie dobre jedzenie i fajne miejsce, czy totalnie szkoda kasy? :D
W kazdym razie na chinszczyzne pojechali, pojedli czegos innego niz domowe, tradycyjnie "polskie" zarcie i chyba im sie podobalo. ;)
Najbardziej zachwycone byly jednak Potworki i to wcale nie jedzeniem. Bylam w kilku takich chinskich bufetach i w niemal kazdym maja sadzawke ze zlotymi rybkami. Takimi niezle spasionymi, pokaznymi karasiami. ;) Kiedy wiec wszyscy pojedli, Potworki ublagaly po kilka monet do automatu, zeby kupic po garstce karmy dla zarlocznych rybsk. I zaloze sie, ze dla nich byla to najlepsza czesc wyjscia. Lepsza nawet niz kolorowe lody na deser! :D
Zlote rybki wielkosci sporego karpia :D
A w drodze powrotnej nieopatrznie polozylam torebke na tylnym siedzeniu auta. Nik wyjal cichcem moj telefon i popstrykal kupe filmikow oraz zdjec mojej glowy. ;)
Pamiatkowe zdjecie MUSI byc! ;)
W tym roku rowniez jezdza autobusem, ale pierwszego dnia, poniewaz wszystkie klasy zbieraly sie pod szkola na uroczystosc rozpoczecia roku, zawiozlam ich autem. Po czym okazalo sie, ze klasy 0-1 ustawialy sie po jednej stronie boiska, a klasy 2-4 po drugiej, wiec biegalam od Kokusia do Bi i z powrotem.
Jako, ze dojechal pierwszy ze swojej klasy, Nika kopnal zaszczyt trzymania tabliczki ;)
Potworki byly rzecz jasna podekscytowane, a ja chcialam pokazac, ze dla mnie ich pojscie do kolejnej klasy rowniez jest wazne, wiec staralam sie byc po trochu i z jednym i z drugim. A po drodze witalam sie ze znajomymi mamusiami, ktorych zreszta nie znam za duzo po zaledwie 6 miesiacach uczeszczania dzieci do obecnej szkoly. ;)
Bi z ukochana psiapsolka. Szkoda, ze nie moge jej Wam pokazac, bo to naprawde sliczna dziewczynka
Tak na marginesie, wiadomo ze roznie w zyciu bywa, ale zamierzam z Potworkami jezdzic na te poczatki roku, albo wysylac M. az beda na tyle duzi, ze sami kaza mi przestac. ;) Niby nie trzeba, a takze nie kazdy ma mozliwosc i niektorzy wysylaja dzieci autobusem, po czym zapewne jada do pracy. W ten sposob na boisku pojawilo sie mnostwo samotnych dzieciakow, chodzacych niesmialo w tlumie rodzicow, nauczycieli i innych dzieci, krepujac sie kogos spytac gdzie isc. Niektore plakaly... No serce sie krajalo. Nawet Nik i Bi byli zdenerwowani, a przeciez przyjechalam z nimi i pomoglam znalezc ich wychowawczynie. Juz nowe nauczycielki oraz koledzy to stres, a co dopiero jak wysiada sie z autobusu i trzeba najpierw odnalezc sie w tlumie! Tym bardziej, ze to jeszcze takie maluchy, a nie wszystkie przyszly na piatkowe spotkanie zapoznawcze! Podeszlam z Bi do jej pani, a tam akurat krecil sie chlopczyk z buzia w podkowke. Dobrze, ze panie sa najwyrazniej wyczulone na takie samotne dzieciaki, wiec pyta go:
"Czesc, znalazles swoja klase?"
Chlopiec zaprzecza krecac glowa.
"A wiesz, w ktorej jestes klasie?"
"W drugiej."
"A pamietasz jak sie nazywa twoja nauczycielka?"
"Nie."
"Ok, a jak masz na imie? Moze tak dojdziemy do tego, kto jest Twoja nauczycielka..."
Na szczescie okazalo sie, ze chlopiec przypadkiem trafil na swoja wychowawczynie, ale byl tak zdenerwowany i zdezorientowany, ze zamiast sie ucieszyc, patrzyl na pania zupelnie rozkojarzonym wzrokiem. ;)
Wracajac do poczatku roku, pisalam juz kilkakrotnie, ze w Hameryce nie ma takich uroczystych rozpoczec z apelem, jak w Polsce. W starej szkole bylo tylko krotkie przemowienie dyrektorki, przywitanie uczniow oraz rodzicow i dzieciaki wchodzily do srodka. W tej szkole bylo to troche bardziej rozwleczone, ale i tak skromniutko w porownaniu z Polandia. ;)
Jak na zlosc, po zeszlotygodniowym ochlodzeniu, na sam poczatek roku, lato uderzylo fala goraca. Mamy po 36 stopni (odczuwalne 39 :O), a wilgotnosc dochodzi do 80%. W poniedzialek przed 9 rano temperatura byla jeszcze znosna - 26 stopni, ale przy takiej wilgoci, w sloncu bylo po prostu paskudnie... Jak to pierwszego dnia, panowal chaos. Autobusy sie pospoznialy, a na niektore ulice podobno nie dojechaly wcale. Zbiorka wiec solidnie sie opoznila. Dopiero zas kiedy zebraly sie wszystkie dzieci, rozpoczela sie cala ceremonia. W tym momencie czolo, plecy oraz kark mialam juz mokre... ;) Dyrektorka uprzedzila, ze z powodu warunkow pogodowych skroci przemowienie do minimum, ale i tak chwile gadala, witajac rodzicow, dzieci i kierujac kilka osobnych slow do IV klas, ktore sa ostatnimi w tej szkole. Nastepnie grupa Scout'ow (cos jak nasze Zuchy) wciagnela uroczyscie flage i wszyscy wyrecytowali przysiege.
Od ulicy do wejscia do szkoly prowadzi dlugi, prosty chodnik. Na koniec kazda klasa byla przedstawiana (po nazwisku nauczycielki) i musiala przejsc tym chodnikiem, a stojacy po obu stronach rodzice klaskali i pstrykali zdjecia. Tylko czerwonego dywanu brakowalo. :D
Nik, jako "trzymacz" tabliczki, wprowadzil swoja klase do szkoly
Bi jako gwiazda czuje sie niczym ryba w wodzie ;)
Na tym uroczystosci sie skonczyly, ale po tej godzince w sloncu oraz wilgoci, bylam po prostu zlana potem, pod pachami mialam mokro (a fuj!) i gdyby nie to, ze za pol godziny mialam meeting w pracy, pojechalabym najpierw do domu wziac szybki prysznic! ;)
Po szkole jednak nadal czuc u nas lato... Upaly sa nieziemskie, wiec Potworki co popoludnie plawia sie w basenie. ;)
A ja jestem zalamana, bo juz pierwszego dnia przyniesli prace domowa! Serio! PIERWSZEGO dnia! Niby nic powaznego... Bi miala przeczytac domownikom wierszyk (osoby sluchajace mialy sie podpisac) oraz narysowac obrazek przedstawiajacy jej ulubione przedmioty. Nik zas mial przyniesc trzy rzeczy przypominajace mu o wakacjach (i zapamietac, ktora rzecz o czym mu przypomina, zeby moc o tym potem napisac). Proste. Nie zajelo to zadnemu wiecej niz 15 minut. Ale macie pojecie ile kosztowalo mnie zagonienie ich do tego?!
To byl koszmar! Oboje jeczeli, ze dlaczego musza odrabiac lekcje, a Nik zwyczajnie uciekal nie chcac nawet sluchac polecenia... Oni nadal sa w wakacyjnej rzeczywistosci! Myslalam, ze przynajmniej pierwszy tydzien obedzie sie bez pracy domowej, a tu taki klops! Te panie mocno pogielo! :/
Drugiego dnia Nik pracy domowej nie mial, ale Bi - owszem. :( Dodatkowo wieczorem, kiedy dogonilo ja zmeczenie calym dniem, wlaczyla marudzenie, ze jej partnerem w matematyce jest Elijah (jedno z moich ulubionych imion!), a on nie byl rok temu jej kolega, a teraz jest i ona go nie lubi i nie chce byc w nim z nim w parze, itd.
A jutro lekcje koncza sie wczesniej z powodu... upalu. Jak nie urok to sraczka, jak nie sniezyca, to heat wave... :D Na usprawiedliwienie dodam, ze szkoly nie posiadaja klimatyzacji, wiec temperatury moga sie tam robic naprawde nieznosne. A ze poki co mam jeszcze na miejscu dziadkow, nie musze sie urywac z pracy, zeby wczesniej odebrac dzieci, wiec mi to zwisa i powiewa. Niech nawet zamknal szkoly na caly dzien. Prosze bardzo. ;)
Tak wiec ten tego... Rok szkolny ze wszystkimi wzlotami oraz upadkami, uwazam za oficjalnie otwarty... :D
Przed weekendem juz raczej nic nie opublikuje, wiec juz teraz zycze powodzenia polskim uczniom, ktorzy zaczynaja rok szkolny w poniedzialek! Szczegolnie wielkie kciuki bede trzymac za tych debiutujacych: Lile Martusi, Juniora Ineski, Blanke Brytusi, Oliwke Martusi #2 oraz Malego, synka Ptaka Nakrecacza! Jesli kogos pominelam, przepraszam! Jest po 23 wieczorem, a o tej porze nie mysle juz zbyt wydajnie... ;)
My akurat w poniedzialek mamy swieto i wolne od pracy, ale wieczorem na pewno siade, zeby poczytac co i jak! ;)
Buzka!
DOPISEK:
Wlasnie sobie przypomnielismy z M., ze w sobote minela nam kolejna rocznica slubu koscielnego. Szosta - cukrowa. Coz... Ostatnio az tak slodko miedzy nami nie jest, wiec nic dziwnego, ze wyleciala nam z glow. A poza tym za duzo sie dzieje. Kto by tam myslal o rocznicach! :D