A ja, z dwoch letnich miesiecy, zdecydowanie ten lipiec wole. Zostalo mi to z czasow szkolnych, kiedy sierpien oznaczal powolne odliczanie do konca "wolnosci". Chociaz wtedy ten czas zdawal sie plynac duuuzo wolniej i na poczatku miesiaca, myslalam zawsze, ze "Ufff... Jeszcze caaaly sierpien przede mna...". ;) Teraz jakos inaczej to odczuwam i na mysl przychodzi raczej "O kuzwa, juz sierpien! Zaraz rok szkolny!".
Mimo, ze to Potworki wracaja do szkoly, nie ja. ;)
Moich odczuc wzgledem sierpnia nie poprawia to, ze przed dzieciakami w Polsce jeszcze prawie 4 tygodnie laby, a Potworkom zostalo 2.5 tygodnia. Wlasciwie to mam wrazenie, ze duzo mniej, bowiem mimo, ze oficjalny poczatek roku jest 27 sierpnia, to w piatek go poprzedzajacy, czyli 24, szkola ma "drzwi otwarte", kiedy dzieci moga przyjechac, poznac nauczyciela, ktory bedzie ich uczyl w tym roku oraz zobaczyc, z ktorymi kolegami dostali sie do klasy. ;) I mimo, ze to tylko taka godzinka zapoznawcza, to odczuwam to jako nieoficjalne, ale jednak rozpoczecie roku...
Poza tym, wraz z poczatkiem sierpnia, dotarlo do mnie, ze jestem w czarnej doopie z wyprawka! A tak sie cieszylam, ze listy dostalam w tym roku juz w polowie lipca! Jak zwykle gore wziela wrodzona prokrastynacja i prosze, przyszedl sierpien, a ja nie wybralam sie jeszcze na zakupy. ;) Dodatkowo, w tym roku wyprawke mam podzielona na trzy:
1. Szkolne artykuly papiernicze (cale szczescie, ze podreczniki zapewnia placowka oswiatowa), plus plecaki i sniadaniowki.
2. Jakies lekkie i plaskie plecaki na podreczniki i wyposazenie do Polskiej Szkoly (mogliby przekladac zeszyty i ksiazki w piatek do codziennego plecaka, a po zajeciach je wypakowywac, ale to zawsze dodatkowa rzecz do zapamietania i w dodatku latwo mogaca generowac chaos i pomylki...). Do tego Polska Szkola zapewne rowniez przysle swoja liste przyborow. Podreczniki raczej zamowia sami, ale podejrzewam, ze kaza za nie zaplacic...
3. To moze nie do konca "wyprawka", ale musze przejrzec strony internetowe wypozyczalni skrzypiec i zainteresowac sie, z czym to sie je. Szkola zapewnia lekcje muzyki, na ktore to Bi sie ochoczo zglosila, ale to rodzic jest odpowiedzialny za zapewnienie dziecku instrumentu... :/ Ciekawe ile to kosztuje i jak szybko trzeba sie zglaszac... Szkola przyslala liste okolicznych wypozyczalni w czerwcu, ale szmyrgnelam ja do szuflady cieszac sie wakacjami. ;)
Zanim jednak przyszedl sierpien, a wraz z nim wyprawkowa panika, udalo nam (w sensie mi oraz Potworkom) sie zaliczyc spotkanie towarzyskie jeszcze w ostatni dzien lipca. Pojechalam odwiedzic moja kolezanke z blizniakami rok starszymi od Bi. Cala czworka dzieciakow bawila sie przednio, no przynajmniej moje. ;) Nik, jako najmlodszy, trzymal sie troche na uboczu, ale ze chlopaki maja mase pojazdow i innych "chlopczykowych" zabawek, to byl w siodmym niebie. Bi za to szalala z blizniakami i jakos zupelnie nie przeszkadzalo jej, ze to chlopaki. Szczegolnie z jednym z nich caly czas wolali sie nawzajem do zabawy, razem sie hustali i smialysmy sie z kolezanka, ze za jakies 20 lat ich zeswatamy. :D
A potem nadszedl 1 sierpnia, a wraz z nim psychoza. ;) Szczegolnie, ze natychmiast przyszly dwa maile z powitaniem "po wakacjach", jeden od szefa stanowego wydzialu oswiaty, a drugi od dyrektorki szkoly Potworkow. No i wez tu sie czlowieku ciesz resztka wakacji, skoro zewszad przypominaja ci, ze wlasnie dobiegaja one konca! ;)
W kazdym razie, na fali "przypominajkowych" maili, przy okazji zakupow w supermarkecie, kupilam Potworkom po plecaku. Zrobilam to z mysla o Polskiej Szkole, bo takie tanie plecaki masowej produkcji raczej nie podolalyby codziennemu rzucaniu po korytarzach i setnemu otwieraniu i zamykaniu. :) Ale na wyjscie do Polskiej Szkoly raz w tygodniu, mysle, ze wystarcza. Nikowi trafil sie ze Spider Man'em, a Bi z Shopkins'ami, wiec oboje oczywiscie zachwyceni. ;)
W sobote zas zabralam Potworki na zakupy wyprawkowo - papiernicze. I tu stwierdzam, ze za rok albo zamowie wszystko przez internet, albo pojade sama. Ewentualnie bede musiala przymusic M. do zabrania sie z nami, zeby pomogl mi trzymac towarzystwo w ryzach. ;)
Nie dosc, ze Nik jak zwykle szalal z wozkiem i kilka razy byl bliski rozjechania jakiegos przypadkowego klienta, nie dosc, ze Potworki, szczegolnie Mlodszy, mialy problem z wyborem zeszytu (niebieski, czerwony, w paski czy w motylki...?), to jeszcze ich listy roznily sie w kilku punktach. Zaowocowalo to oczywiscie spieciami:
"A dlaczego ja mam tylko 16 kredek, a on 24?!"
"Ja tez chce linijke!"
"A dlaczego ona ma dwie gumki, a ja jedna?!"
"A dlaczego on ma trzy foldery, a ja jeden?!"
"Nie chce zielonego foldera, chce zolty!"
"A ona ma kolorowe markery, a ja tylko czarne!"
"Dlaczego ona ma nozyczki, a ja nie?!"
Najbardziej irytujace byly oczywiscie pytania "dlaczego", bo skad ja niby moge wiedziec jakie pobudki kierowaly nauczycielkami ukladajacymi listy? :/
Zeby dodac mi bolu glowy, niektore rzeczy na listach musialy byc okreslonej firmy, jak mazaki do bialej tablicy, kredki czy... nozyczki. No serio, co za roznica nozyczkami jakiej marki dzieciaki wycinaja obrazki?! :/ Przeszukiwalam wiec pudla i polki w celu znalezienia okreslonego producenta, a tymczasem Nik urzadzal sobie slalomy miedzy ludzmi oraz wycieczki krajoznawcze, co chwila znikajac mi z oczu. :/
Oprocz plecakow, ktore przeznaczone sa do Polskiej Szkoly, reszta to cala wyprawka do szkoly amerykanskiej. Raczej skromnie. ;)
Wisienka na torcie bylo pojscie do kasy i trafienie na ekspedienta, ktory ewidentnie lubil dzieci, chociaz okazywal to w bardzo dziwny sposob. Minowicie draznil sie z nimi zartobliwie, zachecajac zeby przyszly pomoc mu w pracy, proponujac, ze im zaplaci, grozac (z przymrozeniem oka), ze mama nic im nie kupi, czy twierdzac, ze zawlaszczy sobie czesc ich zakupow skoro nie chca mu pomoc. Zamiast kasowac, to stal i gledzil. :/ Pare osob ustawilo sie za nami w kolejce, po czym szybko uciekalo do innych kas. Ja mialam juz podniesione cisnienie po zakupach w towarzystwie Potworow, ale uprzejmie sie usmiechalam i czekalam az czlowiek laskawie skonczy. Bi patrzyla na faceta z szeroko otwartymi oczami, najwyrazniej zastanawiajac sie, z ktorej planety sie urwal, za to Nik wdal sie z nim w zywa dyskusje, ktorej przysluchiwalam sie tylko polowicznie, az w koncu (nie slyszalam dokladnie co facet powiedzial do mojego syna, ale cos we wczesniejszym stylu, zabawno - drazniacego) Nik, ten niebieskooki blondynek o urodzie aniolka, wypalil:
"Then I'm gonna kick you in the face!"
Jesssuuu... Mozecie byc pewne, ze szybko wybilo mnie to z transu! :D Kazalam Nikowi przeprosic, chociaz w sumie facet sam byl sobie winien. No i nie wiedzial, ze to zwyczajowa odzywka Nika na przedluzajace sie dokuczanie. Ale przynajmniej teraz facet szybko skonczyl skanowanie, zaplacilam i czym predzej zabralam dziatwe ze sklepu... :)
To byla sobota. Zakonczyla ona rowniez (przynajmniej tymczasowo), pogodowy trend, ktorego nie moglismy juz dluzej zniesc.
Wiecie, stracilam rachube, ale od dobrych 3 tygodni mielismy Amazonie. Bylo goraco (26-28 stopni), ale burzowo, deszczowo, parno i duszno. Padalo praktycznie codziennie. Nawet jesli trafil sie sloneczny dzien, burze nadchodzily wieczorem lub w nocy. Wilgotnosc powietrza nie spadala ponizej 70%, a wieczorami i w nocy przekraczala 90%. Spanie przy otwartych oknach to byla tortura, przy zamknietych oknach robila sie duchota nie do zniesienia, ale na moje propozycje wlaczenia klimatyzacji, tesciowie zapewniali, ze "przeciez nie jest tak zle". Czesto - gesto nie wytrzymywalam i wlaczalam, szczegolnie po kapieli, bo (jak to zgrabnie ujal ktos na jakims przypadkowym blogu) po wyjsciu spod prysznica (mimo, ze bralam praktycznie zimny!), po minucie nie wiedzialam czy jeszcze nie zdazylam sie wytrzec, czy juz sie spocilam! ;) I tu czesto wpienial mnie maz, komentarzami, ze jemu wcale nie bylo goraco, aaaale, jesli juz koniecznie chceee, no to dobra, niech ta klima idzie... Zamiast stac po mojej stronie, to gdera... :/ A kurka na wacie, czasami mi jest w sam raz, ale jemu pot kapie z czola i nawet slowkiem nie pisne kiedy sam wlacza klimatyzacje!
W sobote rano jeszcze lalo jak z cebra i grzmialo. W deszczu jechalam z Potworkami na plywanie i w deszczu przebiegalismy przez parking, bo zapomnialam parasolek. Tak to jest jak sie wsiada do auta w suchutkim garazu. ;)
To juz przedostatnia lekcja w tej sesji i przedostatnie skoki... :(
Nawet kiedy wczesnym popoludniem zajechalam z Potworkami pod sklep, znienacka zrosil nas deszcz. Ale kiedy po godzinie ze sklepu wyszlismy, przywitalo nas piekne slonce i czyste, lazurowe niebo. Oraz duchota i powietrze, ktore niemal stalo, ale to taki dodatkowy bonusik. ;)
Tymczasem juz na wieczor zrobilo sie rzesko, chociaz absolutnie nie chlodno. Od niedzieli do... wczoraj ;) mielismy solidne upaly. Takie po 33-35 stopni, czyli w sloncu temperatura znow dobijala do 40tki. ;) Wilgotnosc w niedziele byla niska, ale od poniedzialku znow wzrosla. Najwazniejsze jednak, ze w koncu mielismy mala przerwe od burz! :) Juz od dzis jednak znow ciezko jest zaplanowac jakiekolwiek wyjscie na swieze powietrze, bo zupelnie jak w gorach, przy pieknym sloncu, w ciagu 15 minut potrafi sie zachmurzyc, zaczac grzmiec i lunac. ;)
Po zakupowej sobocie, trzeba bylo wyszukac przyjemniejsze (nic nie poradze, ze taka ze mnie baba, ze zakupow nie lubie, zadnych) zajecia na niedziele. Juz od kilku dni mialam taki malutki plan, zeby zabrac dzieciaki do lunaparku. Poniewaz na niedziele zapowiadano bezchmurne niebo oraz 35 stopni, szukalam czegos, gdzie mozna sie schlodzic. Glownie zachecilo mnie to, ze lunapark posiadal aquapark na swiezym powietrzu, bedacy czescia calego kompleksu. Do tego na karuzelach i kolejkach gorskich fajnie by nas owiewalo, a ze Potworkom strasznie spodobal sie festyn w naszym miasteczku, uznalam, ze to strzal w dziesiatke. ;)
Niestety, M. mial zupelnie odmienne zdanie. Lunapark jest okolo 40 minut od nas, wiec dojazdy plus czas tam spedzony oznaczalyby, ze nie byloby nas praktycznie caly dzien w domu. Mnie to absolutnie nie przeszkadzalo, ale moj malzonek zaczal jeczec, ze chce jeden dzien spedzic spokojnie z tylkiem na lezaku (zapomnial chyba, ze ostatnio jakos z ojcem za wiele nie robia i wlasnie tak spedza popoludnia...). No i co bylo robic... Najpierw stwierdzilam, ze jade sama, a co! Potem jednak poczytalam dokladnie o tym lunaparku i okazalo sie, ze na wiele atrakcji Nik musialby isc ze mna, a z kolei wagoniki, jak i pontony na wodnych zjezdzalniach sa najczesciej dwuosobowe. Bi musialaby jechac osobno. Nie usmiechalo mi sie puszczac jej z kims obcym albo sama, szczegolnie w wodzie, wiec zrezygnowalam z wycieczki zupelnie. :(
Co nie oznaczalo, ze skazalam siebie i Potworki na niedziele w chalupie, co to, to nie! ;)
Zaczelam glowkowac gdzie by tu jechac, zeby dzieciaki mialy frajde i jednoczesnie mozna sie bylo schlodzic. W koncu zdecydowalam sie zabrac ich na farme, na ktorej bylismy w Swieto Niepodleglosci. Wtedy byl to srodek tygodnia i nie organizowano przejazdzek konnych, co bardzo rozczarowalo Bi. Obiecalismy jej wowczas, ze wrocimy na przejazdzke w ktorys weekend i mozecie byc pewne, ze co sobote/niedziele pytala czy jedziemy na farme. Postanowilam wiec spelnic w koncu jej prosbe. ;)
Farma nie zalatwiala jednak tematu "ochlody", bo jedyna woda tam jest kacza sadzawka, niewiele wieksza od kaluzy. ;) Mialam jednak tajnego asa w rekawie, bowiem doslownie 4 minuty autem of owej farmy znajduje sie Park Stanowy z jeziorkiem. No, stawem bardziej, ale tym razem ludzkim, a nie kaczym. :D
Jak wymyslilam, tak zrobilam i o dziwo, tym razem Pan Tata laskawie zabral sie z nami, co tutaj zwisalo mi oraz powiewalo, bowiem w tych dwoch miejscach z powodzeniem ogarnelabym Potworki sama... :/ Ale stwierdzil, ze chce nie chce zeby dzieci we wspomnieniach mialy zakodowane, ze wszedzie jezdzily z mama, a tata tylko pracowal. Najwyrazniej dla M. to taka trauma z dziecinstwa. ;) Zreszta potwierdza to tesciowa, ze jej maz poza ciagnieciem synow na wszystkie mozliwe msze w kosciele oraz przymuszaniem do wspolnego, codziennego (!) pucowania auta, niewazne czy to lato, czy srodek mroznej zimy, wlasciwie nie spedzal z synami czasu. Kiedy raz pojechali nad morze na wczasy, tesc po 3 dniach nie wytrzymal i wrocil do domu. :D
M. opowiada, ze chce zeby jego dzieci wspominaly to troche inaczej, ale cos za slabo sie stara. Pojechal bowiem z nami, ale na farmie chodzil znudzony z telefonem w reku i szukal cienia, zas do jeziora z Potworkami rowniez weszlam ja. Tata siedzial na lezaczku, oczywiscie z nieodlacznym srajfonem. Nawet kiedy syn podszedl do niego mowiac, ze chce siusiu, machnal tylko reka i wyslal go w krzaki za lezakiem. Nawet go nie przypilnowal i w rezultacie Nik, zamiast dyskretnie wystawic dyndusia i zrobic co trzeba, sciagnal kapielowki z calego tylka i juz z daleka swiecil bialymi posladkami niczym ksiezyc w pelni! :D
Jakos tak srednio pasuje mi to do wizji "spedzania wspolnego czasu". ;)
Wszystko jednak dla dzieciakow, a oni mieli frajde. To najwazniejsze.
Na farmie, jak na farmie. Nakarmili wszystkie stworzenia Boze i nawet trafil im sie bonusik w postaci gonienia kur.
Bi najchetniej karmi kucyki i konie, a Nik... kury. Pewnie dlatego, ze nie obsliniaja rak ;)
Cale gdakajace stado ucieklo bowiem z zagrody, pracownicy lapali je i wrzucali za ogrodzenie i wszystkie zwiedzajace dzieciaki ochoczo przylaczyly sie do gonitwy! :D O dziwo, Bi udalo sie jedna zlapac, co wywolalo natychmiastowy ryk Kokusia, ze on tez chce! Tiaaa... Powodzenia synu... Kto mial kiedys okazje sprobowac ten wie, ze skubance sa cholernie szybkie i zwrotne. ;)
Byla tez obiecana przejazdzka na koniku.
Bi zachwycona zrobila dwa okrazenia, ale Nik po jednym oswiadczyl, ze sie boi i juz nie chce. Podobno kon byl za wysoki. ;) No fakt, ze ich wierzchowiec nie byl malym kucykiem, tylko czyms posrednim miedzy kucem, a normalnym koniem. :)
Na koniec, kiedy probowalam zagonic Potworki do auta, przypomnieli sobie, ze w sklepiku przeciez zawsze maja kurczaczki! Probowalam przekonac ich, ze jeziorko czeka, ale gdzie tam! Kurczaczki i kurczaczki! W koncu (z przewrotem oczu) poszlam z nimi sprawdzic czy sa pisklaki, a tam... cala balia puchatych, zoltych kuleczek! Takie byly slodkie, ze nie moglam sie oprzec i sama wzielam kilka do reki! :D
Wycieczke na farme, choc udana, zakonczylismy wiec tak szybko jak sie dalo i popedzilismy nad jeziorko, bo gorac byl niesamowity!
A tam... rozczarowanie. Ostatnio bylam w tym Parku Stanowym okolo 10 lat wczesniej. Niestety tak i wtedy, jak i teraz, woda byla metna, mulista i wydawala sie zwyczajnie brudna.
Stad wyglada jeszcze zwyczajnie
Pelno plywalo w niej wodorostow, patykow i innych organicznych "smieci". Niby wiem, ze stan wody jest sprawdzany codziennie i jest zdatny do plywania. Inaczej zamkneliby plaze. Ale i tak jej wyglad odstraszal. Nawet Nik wspomnial, ze nie podoba mu sie tekstura mulistego dna, chociaz Potworkom wyglad wody absolutnie w kapieli nie przeszkadzal. ;)
Ale z bliska... tragedia. Wyglada jak blotna kaluza :/
Sama weszlam na glebokosc do pupy, ale w koncu nie plywalam, bo sie zwyczajnie brzydzilam. "Mientka" sie robie na starosc. Kiedys zaden mul nie przeszkodzilby mi w kapieli. ;)
Po powrocie do domu okazalo sie, ze slonce akurat oswietla nasza przydomowa "kaluze", wiec pozwolilam Potworkom przywdziac stroje jeszcze raz i pomoczyc dupki. Tym razem, ku mojemu zdziwieniu, do Dzidziorow dolaczyl tata. A jak wygladaja zabawy z tatusiem, kazdy wie. Zaczelo sie od grzecznego wozenia na dmuchancu.
Szybko przeszlo to w dzikie zrzucanie do wody, az w koncu Bi walnela sie w nos, rozbeczala i to by bylo na tyle zabawy. ;)
Nie wiem jak ona sie w ten nos walnela, skoro sie za niego trzymala, no ale... ;)
W poniedzialek zas, stuknal najgoretszy dzien w tym tygodniu. Wiekszosc spedzilam w pracy, gdzie przy hulajacej klimatyzacji, siedzialam w polarze i narzekalam na ziab. ;) Kiedy tylko jednak wyszlam po poludniu z budynku, owiala mnie taka fala goraca, ze natychmiast zaczelam zastanawiac sie, gdzie by tu poszukac ochlody. Nad "brudne" jeziorko nie mialam ochoty wracac, wiec padlo na basen niedaleko naszego domu. Tak wiem, mamy basen przy domu, ale to nie to samo. Tym razem ja rowniez chcialam poplywac. ;)
Potworki mialy oczywiscie mnostwo frajdy. Ja troche mniej, bo zostalam potraktowana jako skocznia, deska do trzymania oraz wierzchowiec. Pokopana i wyszczypana, praktycznie nie uraczylam plywania, bo zaraz slyszalam mniej lub bardziej rozpaczliwe: "Mama, zaczekaj! Maaamaaa!!!" ;)
A dla uwienczenia wieczora, stalam 10 minut nad brzegiem basenu nawolujac do Potworkow, ze czas wracac, oni zas bawili sie w najlepsze ignorujac mnie. W koncu krzyknelam, ze nie bedzie bajek na tabletach i wtedy wyskoczyli z wody w trybie natychmiastowym.
Tablety zawsze dzialaja. ;)
A na koniec napisze Wam jakiego smsa dostalam od mojej wspanialej mamuski.
Dla przypomnienia, to kobieta, ktora wiecznie ma pretensje, ze za rzadko dzwonie i pisze, ktora zarzuca mi ciagle, ze jestem zla corka i ktora obraza sie, kiedy osmiele sie zadzwonic do siostry, a nie do niej. Jednoczesnie, przy kazdej komunikacji, potrafi podniesc mi cisnienie. Tym razem nie bylo inaczej.
Dla okreslenia ogolnej sytuacji, musze dodac, ze ostatnio mialysmy kontakt w zeszlym tygodniu, kiedy wyslalam jej zdjecia mojej opuchnietej geby. Wyrazila wtedy niepokoj, ze to raczej nie opalanie, tylko cos z nerkami i wysylala mnie do lekarza. Nie poklocilysmy sie wiec (o cudzie!), nie bylo wzajemnych zali, pretensji, nic.
A w poniedzialek (bez zadnej uprzedniej komunikacji!) dostalam od niej ladne, nastrojowe zdjecie domku nad morzem rodzicow z dolaczona trescia:
"6sierpien2018. Slonce pada juz pod innym katem. Jest inaczej na dzialce. Ach, sorry. To nie do Ciebie mialo byc to zdjecie. Pamietam. Nienawidzisz tego miejsca."
To wszystko to byl jeden sms! To "sorry" i ciag dalszy nie bylo dopisane w kolejnym. Ona celowo tak ulozyla wiadomosc, zeby dokuczyc mi, wbic szpile! I fakt, ze nigdy nie lubilam dzialki rodzicow (duzo by o tym opowiadac), ale tym komentarzem popsula caly nostalgiczny nastroj zdjecia, ktore pieknie oddawalo swiatlo koncowki lata. Czy ten dopisek naprawde byl konieczny? :/
Moja matka. Mistrzyni pasywnej agresji. :/
I tym "optymistycznym" akcentem koncze kolejnego tasiemca. Nie mam planow na kolejny weekend i z lekka mnie to przeraza (bo wakacje, wakacje sie koncza!). ;) W dodatku mam dostac okres, co mocno mnie ogranicza, ale moze cosik wymysle. Musze, bo sie udusze, a w kazdym razie nie wytrzymam calego weekendu z tesciami. :D
Trzymajta sie! :*
My w upalnej Polsce. Uwierz mi, plany były ale się zmyły, bo temperatury sprawiają, że wszędzie się topisz;))) I tak używamy jak się da, ale upały hamują;))
OdpowiedzUsuńA ja nawet nie wiem, co moja córcia powinna mieć w szkolnej wyprawce;) Zero list, zero wieści na ten temat. Kupiłam jej nowy plecak, bo to jedyny pewnik;)))
Ja zawsze mialam wrazenie, ze w Polsce hamowal mnie deszcz i ziab i tych upalow mi brakowalo. Widocznie klimat sie zmienia. ;)
UsuńAle u Was chyba jeszcze troche czasu do konca wakacji? Bo u nas tylko tydzien z hakiem! :O
U nas też upalnie, maly ma potówki, starszy jęczy, że nie ma czym oddychać i on chce zimno. Nawet ostatnio użyłam podobnego skojarzenia z prysznicem 😉 Wy to chociaż macie listę wyprawkowa, a u nas nic. Zamiwilusmy książki, kupiliśmy plecak, dziadkowie ufundowali piórnik i czekamy. A podział na klasy zdaję się być strzeżony bardziej niż sekrety fatimskie😂
OdpowiedzUsuńDokladnie! Nie wiem co oni sie tak czaja z tymi klasami... :/ Na szczescie listy poszly i poczta pantoflowa wywiedzialam sie, ze Nik prawdopodobnie bedzie ze swoim ukochanym kumplem. Nie wiem za to, co z Bi. ;)
UsuńTaka masz matke, jaka ja mam tesciowa. Kropka w kropke. Tak wiec spoko - nie jest to rzadki egzemplarz.
OdpowiedzUsuńOdradzam nieuzywania latem chlodzenia w domu - szczegolnie gdy jest wysoka teperatura PLUS wigotnosc. Wkrotce plesn i grzyb w natarciu, jesli nie ochlodzi sie goraco-mokrego wnetrza. Najbardziej ucierpia szafy i ich zawartosc. Takze kanaly wentylacyjne zaczna pompowac "splesniale powietrze" do domu. W nastepstwie tego - ubrania, koldry, posciel mozna jeszcze jako-tako wyprac, ale buty, wszelkie skorzane rzeczy, walizki, sprzet campingowy... - mozna tylko wyrzucic do smietnika.
Aha, zapomnialam dodac (o czym moj slubny zawsze mi przypomina), ze oprocz uzywania air-conditioning w goraco-wilgotnym klimacie - duzo pomagaja wiatraki, jako ze bardzo istotny jest w tym wszystkim RUCH powietrza. Zatem, jesli tesciom jakos przeszkadzaloby chlodzenie - mozesz wlaczyc w kuchni-salonie wiatrak podsufitowy i tez bedzie to chronilo przed zalegnieciem plesni czy grzyba.
UsuńMnie szlag jasny trafia, bo pomijajac juz nawet plesn i grzyb, choc to powazna sprawa, to po prostu oszalec mozna, kiedy w domu pot ci po tylku plynie, spac nie mozesz, a wszystkie ubrania i posciel sa wilgotne w dotyku! Ohyda! :/
UsuńWlasnie, w naszym nowym domu nie ma nigdzie wiatraka (w starym byl)! :(
Nik, ciocia jest Twoją fanką :DD
OdpowiedzUsuńNik raczej nigdy nie bedzie mial zapedow do przemocy fizycznej, ale za to z werbalna nie ma problemu. :D
UsuńCzytam Was już bardzo długo, ale komentuję po raz pierwszy :) Dzieciaki mają naprawdę super wakacje, cały czas coś robicie! W Begii też pogoda długo dawała się we znaki, na szczęście od kilku dni przyszły deszcze i 10-stopniowe ochłodzenie. Dla mnie jako ciężarnej to spora ulga ;) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDo nas ochlodzenie w koncu sie zbliza, chociaz osobiscie wcale na nie nie czekam. Zdecydowanie lepiej funkcjonuje w upalach niz w zimnie! ;)
UsuńHaha, no Nik się wyrabia, nie ma co :)
OdpowiedzUsuńEch, zupełnie się z Tobą zgadzam- jest ogromna różnica między lipcem a sierpniem. I też z przerażeniem patrzę na kalendarz,czując oddech szkoły na karku... Paskudne uczucie tym bardziej, że tamten rok szkolny nas rozjechał. W ty debiutuje również Lila, więc nieco ekscytacji jest :) mam tylko nadzieję, że Eliza pozwoli nam odpocząć od wrażeń.
Pisałam u Star- ja jeszcze nie przeżyłam wizyty w kraju gdzie jest duża wilgotność, ale niedługo opiszę nasz urlop- zwiedzanie przy 35stopniach- dramat!!!
Ściskam Was mocno!
Ps. co do pytań "dlaczego" to też uwielbiam tłumaczyć się Lilce za głupotę innych :)
UsuńPrawda? Czasami az cisnie sie na odpowiedz "Bo jakis idiota tak wymyslil". :D
UsuńTak, ta wilgoc jest paskudna. Ja spokojnie znosze temperatury powyzej 30 stopni, ale wlasnie "suche". Jak do tego dochodzi wilgoc, to po prostu przestaje funkcjonowac. ;)
Masz racje. Rok szkolny to troche ekscytacji, szczegolnie, ze te mlodsze dzieci jeszcze ciesza sie na powrot, na spotkania z kolegami, itd. Ja jednak juz wiem z czym to sie je i raczej wzdycham z rezygnacja... Tylko Polska Szkola to w tym roku calkowita niewiadoma... ;)
Moja Mamuśka przeszła właśnie na emeryturę po ponad 40 latach pracy w nauczycielstwie. I twierdzi, że jeszcze dużo wody upłynie w rzece, zanim przestanie kojarzyć 1 sierpnia z myślą, że już tylko miesiąc wolnego zostało!
OdpowiedzUsuńJa uwielbiam kupować artykuły papiernicze. Jeśli Fruzia nie będzie tego lubiła, to chętnie sama polatam po sklepach. I sobie kupię większą wyprawkę niż jej!
PS. Wiesz, że czasem Twoje posty czytam na raty? To żaden zarzut, wręcz przeciwnie, bardzo lubię takie opowieści, tylko potem komentarz gubię w głowie, no i zostawiam średnio co trzeci z tych planowanych! :-) :-*
Ano, tak jakos mi wychodzi, sorki! ;) Zreszta, ja tez tak mam, ze jak czytam czyjs dlugi post to w komentarzu zapominam polowy tego, co mialam napisac! :D
UsuńO, ja tez lubie artykuly papiernicze i sporo ich Potworkom kupuje. Tyle, ze wtedy zazwyczaj kupuje to samo X2, wiec nie ma klotni. Tutaj ich wyprawki sie troche roznily, wiec oczywiscie pojawily sie klotnie i przechwalki. ;)
U mnie moja mama jest emerytowana nauczycielka, a siostra aktywna, wiec ten majaczacy na horyzoncie wrzesien jakos tak wrosl juz w swiadomosc calej rodziny... :)
Nadrobiłam! ;) powiem tyle.. Do takiej wody chyba nie zdecydowałabym się na puszczenie tam dzieci i wchodzenie samemu do tego stawku :) pozdro
OdpowiedzUsuńTe wode codziennie sprawdzaja pod katem bakterii, wiec wiedzialam, ze pod tym wzgledem jest "czysta". Sama jednak brzydzilam sie zanurzyc. ;)
UsuńJejku, ja daleko w tyle jesli chodzi o zakupy do szkoly. Mamy jedynie plecaki I piorniki z wyposazeniem. Ksiazki beda kosztowaly nas ponad 100 euro. Musze doliczyc jeszcze uniformy. No I pl szkola tez podrozala. Oj , do tego jeziora bagnistego moi chlopcy na pewno by nie weszli, a Mamuska strasznie zgryzliwa :-/ I po co ?
OdpowiedzUsuńWlasnie. Po co? Taka juz jest... :/
UsuńUuuu... To irlandzka szkola jednak drozsza niz tutejsza... Tutaj podreczniki zapewnia szkola, a mundurkow nie ma, choc tego akurat zaluje. ;)
Wyoprawka szkolna! Ja nadal nie dostałam listy co kupić, teoretycznie mogłabym ściągnąć z tamtego roku, ale jak tak zrobiłam przy przedszkolnej okazło się, że część rzeczy jest niepotrzebna, bo np. farby i kredki kupują panie opiekunki, tak żeby wszytskie były jednakowe. W tym roku czekam na oficjalną listę ze szkoly i przedszkola. Kupię tylko bloki, bo te co roku są takie same.
OdpowiedzUsuńWakacje Kochana kończą siei u nas. Fakt, że pierwszy dzwonek dla Martyny zadzwoni dopiero 3.09 ale nie da się ukryć, że juz po urlopie i teraz tylko pojedyncze dni od czasu do czasu...
Wczoraj byłam u fryzjera odświeżyć mój balejaż (czy jak to się pisze) i mi pani fryzjerka zrobiła taki bardzo jasny, nie byłam przekonana na początku czy to dobrze czy nie, ale teraz mi sie podoba :) W razie czego moglam przycienić końcówki, bo wyszły blond (przy moich ciemnych wlsach) ale jest ok :) Grunt, że nie żółte ;p
Wrzuc fote na bloga! ;)
UsuńWiem, ze w Polsce tez zbliza sie rok szkolny, ale ten tydzien dluzej wakacji wydaje mi sie taaaka kupa czasu! :D
My w tym roku dostalismy liste wyjatkowo wczesnie. Normalnie dopiero teraz bym ja dostawala!