Doszlam do wniosku, ze musze jakos posegregowac te moje wspomnienia, inaczej bedzie to jeden wielki kogel-mogel. :) Zaczne wiec od poczatku (i konca z malym dodatkiem srodka) czyli samej podrozy. ;))
OSTRZEZENIE: jesli ktos nie lata samolotem, z tekstu powieje mu nuda. :) Latajacy pokiwaja glowa ze zrozumieniem.
Wlasciwie to cala podroz z niespelna poltorarocznym dzieckiem moge podsumowac w dwoch slowach: NIE POLECAM!!! Ale tak naprawde to nie wiem w jakim wieku musza byc dzieci, zeby grzecznie przetrwaly taka podroz jak nasza. Mialam okazje poobserwowac rodzicow z pociechami w roznym wieku i chyba dopiero 10-12 latki sa idealne. Na tyle duze, ze z gierka lub ksiazka (tak, tak, tez bylam w szoku ale autentycznie widzialam dziewczynke czytajaca ksiazke :)) w reku, potrafia sie same soba zajac, a jednoczesnie sa na tyle male, ze wszystko je interesuje i nie nabraly typowego dla nastolatkow naburmuszenia i pretensji do calego swiata. :)
No ale do rzeczy. Na sam poczatek musielismy przetrwac ponad 2-godzinna jazde busem do Nowego Jorku. Myslelismy, ze nie bedzie tak zle, bo Bi przypieta w fotelik natychmiast usnela. Niestety pan kierowca zrobil po drodze postoj na kawke i siusiu. I pech chcial, ze parking byl polozony przy naprawde fajnym parku. Tak wiec moje dziecko, wybudzone przez harmider w busie, zaczelo biegac po trawie, odkrywac kamyczki, patyczki i inne pierdolki. A tu 15 minut minelo i trzeba bylo ruszac dalej. Ehem... Najpierw byl ryk juz przy wsiadaniu do busa. Przy probie zapiecia w fotelik prezyla sie ze zloscia tak, ze myslalam, ze M. nie podola. :) I ryki towarzyszyly nam juz do lotniska. Nie pomagalo nawet "zapychanie" ukochanymi biszkoptami. W koncu, jak juz bus krazyl pomiedzy terminalami wysadzajac kolejnych pasazerow, wypielismy Bi i trzymalismy ja na kolanach. Troche pomoglo, ale mloda miala juz ewidentnie dosc jazdy busem. Przez odprawe przeszlismy bez wiekszych problemow, oprocz tego, ze Bi nie chciala byc w wozku, a potem urzadzila histerie przy sciaganiu butow (tutaj trzeba buty wystawic na tasme razem z bagazem podrecznym i butki dziecka nie sa wyjatkiem). Tak przy okazji to zaobserwowalam jedna niepokojaca rzecz. Niby tubylcy tak strasznie boja sie atakow terrorystycznych. Buty, nawet takiego malucha, maja isc na tasme. Niby nie wolno do samolotow wnosic zadnych wlasnych plynnych substancji. A ja, gula, zestresowana cala podroza, zapomnialam spytac przy odprawie bagazy czy moge miec ze soba krem do pupy Bi i ile moge miec dla niej picia. I uswiadomilam to sobie dopiero jak siedzielismy juz spokojnie przy bramce. Mialam prawie pelna tube kremu i pelen kubek picia w walizce i nikt nawet o to nie zapytal! To jest swietna pozywka dla terrorystow! Wezcie ze soba dziecko i mozecie spokojnie miec plynne materialy wybuchowe w kubkach-niekapkach! Dla porownania, w Polsce przed lotem z Krakowa do Gdanska, oficer (czy straznik, jak zwal tak zwal) pieczolowicie wygrzebal ten krem z torby i pomacal, zeby zobaczyc ile mniej wiecej zostalo. A z kubka Bi kazal mi troche upic.
Potem czekalo nas siedzenie na lotnisku. Poniewaz odprawa poszla tak szybko, to czekalismy ponad 2 godziny! Na szczescie Bi miala radoche widzac samoloty startujace co chwila w oddali, a siedzenia w poczekalni okazaly sie wrecz idealne do cwiczenia wspinaczki. A potem wiekszosc mlodszych dzieci (lecialo z nami naprawde sporo maluchow) zaczelo biegac razem po terminalu i dzielic sie zabawkami i moje dziecko bylo w 7 niebie. :) Lot do Berlina rowniez uplynal nam w miare spokojnie. Udalo mi sie wyblagac siedzenia przed scianka, gdzie jest troche wiecej miejsca na nogi, wiec Bi miala miejsce zeby sie pobawic i rozprostowac nozki. Troche przebojow bylo z jedzeniem. Musielismy jesc na raty bo choc Bi za nic na swiecie nie chciala sprobowac naszych posilkow (tu musze pochwalic linie AirBerlin, maja naprawde smaczne zarelko), to wszystkie te jednorazowe sztucce, kubeczki i pojemniczki byly dla niej strasznie kuszace, a stoliki samolotowe sa niestety dosc chybotliwe. Tak wiec jedno z nas jadlo, a drugie bralo dziecia na rece i pokazywalo mu tak fascynujace rzeczy jak ilez to ludzi leci z nami oraz wszelakie plakietki i tabliczki, od tych oznaczajacych toalete az po wyjscia awaryjne. Przy okazji i ja i Bi przezylysmy jakos przewijanie w maciupenkiej samolotowej toalecie, bo choc pampersy chlonne sa i jeden powinien spokojnie starczyc na caly lot, to kupy w pieluszce juz nie dalo sie zignorowac. :) A pozniej nadszedl czas kiedy pogasili swiatla i Bi odplynela w objecia morfeusza. :) I spala pieknie juz do konca lotu, czyli niestety tylko jakies 4 godzinki. Jej niedospanie zaowocowalo totalna histeria w drodze z Krakowa do Zakopanego, szczegolnie, ze utknelismy w slynnym juz korku na slynnej Zakopiance. Chyba z godzine raczyla nas wrzaskami, az wreszcie wypielam ja z fotelika i przytulilam i dziecko usnelo doslownie w minute i spalo juz do konca drogi. I tak sobie przezylismy podroz do Polski. :))
Potem czekal nas przelot z Krakowa do Gdanska. Juz tradycyjnie, Bi urzadzila awanture na Zakopiance (znow korek!), ale potem usnela i spala do samego lotniska. Pozniej zarejestrowalismy histerie kiedy trzeba bylo udac sie do samolotu, bo dziecko odmowilo opuszczenia kacika zabaw. A jeszcze pozniej siedzielismy w samolocie prawie poltorej godziny, bo tylne drzwi samolotu nie chcialy sie zamknac i musieli wzywac obsluge techniczna. Czyz nie bajecznie? Szczegolnie, ze Bi wybrala ten czas, aby zrobic "cos grubszego" w pieluche a nie puszczali nikogo do toalety bo nie wiedzieli ile bedziemy jeszcze uziemnieni. I tak Bi zniosla to lepiej niz kilkoro starszych dzieci, ktore po jakims czasie zgodnie zaczely jeki, ze "a kiedy lecimy?", "tatuuusiu, ja chce juz leciec!", "mamo, ja nie chce byc juz w samolocie!", itd. Ale i tak hitem okazala sie dziewczynka, juz panna na oko 8-9-letnia, ktora przy ladowaniu darla sie na caly samolot, ze "USZY MI SIE ZATKAAAAALYYYY!!!". Rodzice za cholere nie mogli jej uspokoic i nawet moj roczniak zerkal na nia (rodzina siedziala zaraz za nami) z zaskoczeniem.
A dla nas nic nie pobije kota, jakiego Bi dostala podczas podrozy powrotnej. Na szczescie moja siostra mieszka doslownie 15 minut od lotniska, wiec chociaz tu nie bylo dlugiej jazdy autem. Bi uciela sobie drzemeczke podczas lotu do Berlina i ta drzemka niestety zregenerowala ja na tyle, ze podczas 8-godzinnnego lotu do Nowego Jorku spala tylko godzinke, a reszte czasu spozytkowala na lazenie po nas, darcie domagajac sie noszenia po samolocie, darcie kiedy sama nie wiedziala czego chce i ogolnie duzo darcia z nudow. Oczywiscie mielismy pecha i spory nadbagaz (naprawde ciuchy same sie pomnazaja!) i zeby uniknac soczystej kary, musielismy sie na lotnisku kompletnie przepakowac i jeszcze dokupic torbe. W rezultacie ksiazeczki, maskotki i ulubiony kocyk Bi, niechcacy wyladowaly w glownym bagazu, a my zostalismy bez mozliwosci zabawienia znudzonej pociechy. Trudno mi opisac co moje dziecko wyprawialo, ale moze fakt, ze ludzie naokolo zaczeli czestowac ja chipsami i cukierkami, zeby choc na chwilke byla cicho, mowi sam za siebie. Zreszta wspolpasazerowie okazali sie naprawde wyrozumiali, nie zarejstrowalam ani jednego krzywego spojrzenia pod adresem mojej wrzeszczacej corki. Moja glowa okazala sie znacznie mniej wyrozumiala, myslalam, ze rozsadzi mi skronie. A po locie Bi padla jak mucha w busie do domu i spala calutkie 2.5 godziny, nie budzac sie nawet na postoj. M. spal razem z nia a ja, choc bardzo chcialam, za cholere nie moglam zasnac. Oczywiscie po dotarciu do domu ja bylam tak padnieta, ze marzylam tylko o klapnieciu do lozka, a Bi pokrzepiona drzemka i odkrywajaca od nowa wszystkie swoje zabawki i pieska, byla gotowa szalec do polnocy!
I tak minela podroz. Jakos przezylismy, moj brzuch okazal sie byc zupelnie nieklopotliwy, ale lotu z tak malym dzieckiem jak Bi raczej ponownie nie zaryzykuje.
Tak dla podsumowania. Jesli ktos planuje podroz w najblizszym czasie, to nie zachecam do lotu przez Berlin az nie ukoncza nowego lotniska. Obecne jest ciasne, BARDZO zle oznaczone, a zeby zmienic terminal trzeba wyjsc na zewnatrz i pokonac spory odcinek (a w naszym przypadku mielismy malo czasu i bylismy obarczeni bagazem podrecznym i dzieckiem) i wysokie schody albo czekac w kolejce do windy. Aha, straznicy niemieccy sa mega nieprzyjemni! ;)
Za to z reka na sercu polecam linie AirBerlin. Obawialam sie troche lotu z nimi, bo bilety byly naprawde tanie i myslalam, ze moze sie to odbic na jakosci uslugi. Ale nic bardziej mylnego. Obsluga byla bardzo mila i pomocna. Podczas lotu w strone Europy, poniewaz odbywa sie on noca, wszyscy pasazerowie otrzymali zestaw, w ktorym byly cieple skarpety, zatyczki do uszu, klapki na oczy oraz mini szczoteczka i pasta do zebow. Mala rzecz, a cieszy. W tym samym samolocie byly tez indywidualne ekrany w kazdym siedzeniu, wiec kazdy mogl ogladac co chcial, albo pograc w gry. Lecac w obie strony dostalismy dla Bi "baby kit", zawierajacy pieluche, mokre chusteczki, sliniak i grzechotke. Starsze dzieci dostawaly zabawke albo kolorowanki i kredki. No i ze wzgledu na male dziecko mielismy pierwszenstwo przy wsiadaniu do samolotow, co tez jest sporym ulatwieniem. Zreszta, chyba wszystkie linie lotnicze to robia, ale nie wszystkie w rowni to egzekwuja. Mialam przyjemnosc leciec roznymi liniami, w tym polskimi. I, nie chce narzekac na rodakow, ale tylko Polacy pchaja sie na chama, kiedy wywoluja rodziny w dziecmi, a potem miejsca w okreslonych sektorach samolotu. A obsluga tylko macha na to reka.
I to chyba tyle. I tak (jak zwykle) mi sie rozwleklo, ale chcialam spisac wszystkie te spostrzezenia, zanim pozre je babcia skleroza. :)
Milego weekendu!