Nooo... Moze nie do konca calkowitego aresztu, bo jednak trzeba bylo zawiezc dzieci na zajecia dodatkowe, wiec z domu sie ruszalam. Szkola jednak w tym tygodniu dla Potworkowej grupy byla zdalna, a co za tym idzie, ja tez do biura sie nie wybieralam, wiec poniekad areszt. :)
W zeszly piatek (18 wrzesnia) Nik mial po poludniu drugi trening pilki noznej. Poki co zapal trwa, a po powrocie do domu, Mlodszy chce jeszcze pobiegac w korkach i pokopac pilke po ogrodzie. :) Oczywiscie wyglupy z kolegami rowniez nadal trwaja i przygladajac sie jak trener bezskutecznie probuje ustawic Nika i jego towarzystwo do pionu, bylam juz bliska przywolania do siebie delikwenta i wygarniecia mu porzadnie, nie baczac, czy kumple patrza. Niestety - stety, rozproszyl mnie telefon od kolezanki. :D
Dzieciaki, jak to dzieciaki, zupelnie nie kumaja zwiazkow przyczynowo - skutkowych. W sobote, 19 wrzesnia, Potworki mialy miec pierwsze mecze. Trener intensywnie usilowal pracowac nad mlodzieza, zeby mieli choc cien szansy na wygrana. Nik strasznie przezywal, ze nie jest gotowy na mecz, ale jednoczesnie, na treningu, zamiast sie skupiac na tym, co tlumaczyl trener, wolal sie wyglupiac. Ot, dziecieca logika. ;)
Z meczami Potworkow mialam spory dylemat, bo Bi zaczynal sie tylko pol godziny pozniej niz Nikowy, ale za to byl w zupelnie innym miescie. Nie jakos strasznie daleko, bo 15 minut autem od siebie, ale jednak musialabym zostawic Kokusia pod opieka trenera na samym poczatku gry, pedzic z Bi, po czym zdecydowac czy zostane z nia, czy wroce do Nika, bo przeciez sie nie rozdwoje. Kiedy powiedzialam o tym M., skrzywil sie oczywiscie na propozycje zwolnienia z pracy. Moj tata rowniez pracowal, wiec zostalam sama na polu bitwy. Rozwazalam wyslanie Bi na mecz z sasiadka, ktorej corka jest w tej samej druzynie, ale przyznaje, ze mam opory przed puszczeniem dzieci z obca, badz co badz, osoba (sasiadka tego problemu nie ma i juz dwa razy odbieralam jej core ze szkoly), a poza tym sama chcialam odpowiednio przezyc pierwsze mecze Potworkow, a nie ciagle zerkajac na zegarek czy juz nie pora jechac po jedno albo drugie. ;)
Dylemat poniekad rozwiazala za mnie Polska Szkola, ktora postanowila urzadzic pierwsze lekcje w plenerze, zeby Panie mialy okazje popracowac z dziecmi osobiscie. Lekcje odbywaly sie od 12-13:30, a mecz Bi konczyl sie wlasnie w poludnie. Chcialam, zeby Potworki jednak poznaly nauczycielki choc troche zanim beda je widziec tylko przez ekran komputera, a ze i tak ten nakladajacy sie na siebie czas meczow byl problemem, wiec stwierdzilam, ze pojedziemy tylko na Nikowy. Tym bardziej, ze w kolejna sobote druzyna Kokusia meczu nie ma, wiec wtedy bez zastanawiania sie pojedziemy z Bi. Starsza oczywiscie byla wsciekla (ja nie wiem, co oni oboje tak sie zachlysneli ta pilka nozna! :/), urzadzila awanturke oraz fochy, ale trudno. Musza sie oboje z Kokusiem nauczyc, ze robie co moge, ale czasem trzeba pojsc na kompromis. Niestety, oprocz tego, sa jeszcze trzy mecze, gdzie sytuacja bedzie identyczna - ta sama godzina, inne miasta. Wsciec sie mozna. Trudno, bedziemy jezdzic na zmiany.
Nadeszla sobota rano i...o jasna cholera, jak bylo zimno! :/ Jak na zlosc, akurat dwa dni wczesniej przyszlo ochlodzenie i w powietrzu powialo jesienia. Od srody znow ma sie ocieplic i wrocic pozne lato, ale w sobote rano slupek rteci byl ponizej 10 stopni... Ubralam bluzke z dlugim rekawem oraz lekka kurtke, a i tak bylo mi zimno. Cieszylam sie, ze bluzka miala kaptur, bo na otwartej przestrzeni boisk (mecz byl na terenie duzego kompleksu sportowego) pizdzilo jak w Kieleckiem. Moje goracokrwiste Potworki oznajmily za to, ze przeciez cieplo jest. Bi miala dlugi rekaw oraz bluze i po 15 minutach na boisku zaczela miec pretensje, ze nie wzielam jej kurtki. No tak, bo ja mam pamietac jeszcze o cholernej kurtce. Nie wystarczy przeciez, ze pamietam o butelkach z woda (i termosie z kawa dla siebie), przekaskach oraz krzeslach turystycznych dla mnie i Starszej. Proponowalam kurtke jeszcze w domu, dziecko ostro zaprotestowalo, wiec niech sie uczy na bledach. Tym bardziej, ze w tym tygodniu szkole ma domowa, wiec nawet jak bedzie smarczec, nikt na test na covid'a jej nie wysle. ;)
Nik zaczal rozgrzewke w bluzie, ale dosc szybko przyniosl ja i oznajmil, ze mu goraco. Na szczescie dal sie chociaz namowic na dodatkowa bluzke pod t-shirt... Patrzac na jego odkryte przedramiona i krotkie spodenki, robilo mi sie jeszcze zimniej. :D Te moje dzieciaki jakies typowo amerykanskie z tym uczuciem goraca. Wode tez zawsze biora z lodowki. ;)
Mecz byl calkiem interesujacy i dosc krotki. Trwal tylko godzine, z kilkoma kilkuminutowymi przerwami. Graczy nie bylo typowo jedenastu, wiec kilku chlopcow siedzialo z boku, a trener od czasu do czasu ich wymienial, zeby kazdy mial szanse zagrac. Nie pytajcie co ci chlopcy wyprawiali czekajac na swoja kolej. Od przepychanek, przez ganianie naokolo, az po wdrapywanie sie na drzewa... Znajac zasady gry w pilke nozna, padalam ze smiechu. Wiadomo, to dzieciaki 7-8 letnie, moze kilku 9-latkow. W ktoryms momencie przeciwna druzyna biegla podajac sobie pilke, a nasi biegli grzecznie obok, przygladajac sie co tez oni robia. Dopiero kiedy trener krzyknal, zeby przejeli pilke, rzucili sie do ataku. ;) Nie ma tu podawnia sobie pilki, zadnej strategii... Jak ktory te pilke dorwal, to pedzil z nia przez cale boisko, az nie wypadl za pole, albo nie przejela jej przeciwna druzyna. :D Boki mozna bylo zrywac. Nik gral calkiem niezle, dzielnie biegal za pilka, udalo mu sie ja pare razy przechwycic, ale zwyciezala niepewnosc i jako chyba jedyny, kiedy udalo mu sie dorwac pilke, szybciutko podawal ja do kolegow, zeby tylko przeciwnicy nie zaczeli za nim biec. :D
Ogolnie wymarzlam na tym boisku nieziemsko, ale tez i niezle sie bawilam. A "nasza" druzyna zwyciezyla 3:1 (choc wiecej bylo tu farta niz zdolnosci), wiec calkiem niezle im poszlo. Zobaczymy jak pojdzie druzynie Bi w tym tygodniu. Poki co, dzielnie dopingowala brata, drac sie "Go Niiick!!!" najglosniej ze wszystkich. ;) A od sasiadki wiem, ze jej druzyna tego dnia niestety przegrala. Moj tata smieje sie, ze to dlatego, ze Bi akurat nie grala. :D
Po meczu wpadlismy do domu niczym potrojne tornado, Nik zrzucil korki oraz ochraniacze i kolanowki, Bi przebrala sie w krotki rekawek oraz spodenki (na dworze zrobilo sie 15 stopni, wiec Starszej przeciez goraco bylo), po czym popedzilismy na spotkanie z paniami z Polskiej Szkoly. Odstawilam Potworki, po czym polecialam na blogie ploty z kolezankami. Przy okazji odkrylysmy bardzo fajna, klimatyczna kafejke, gdzie serwuja pyszne latte. :) A Potwory potem strzelily focha, ze jak to, zostawilam ich i pojechalam sobie na kawe, a oni musieli miec lekcje?! :D Nie ma sprawiedliwosci na tym swiecie. ;)
Tyle, ze po odstawieniu Potworkow z powrotem do domu, oni beztrosko rzucili sie na tablety, a ja zapierdzielalam dalej, tym razem na zakupy... Na dobre do domu wrocilam o 17 i po rozladowaniu spozywki, jak padlam na kanape, to zwloklam sie z niej tylko, zeby podazyc pod prysznic, a potem na wieczorne czytanie dzieciom. :)
Niedziela za to przypomniala mi "dawne", przed pandemiczne czasy, kiedy codziennie wracalam do domu przed 17. Po zabieganej sobocie, na nastepny dzien zostalo mi nieposkladane pranie w suszarce, dwa kolejne do wstawienia, zmywarka do rozladowania, partia naczyn w zlewie czekajaca na zmywarke, nie mowiac juz o ogolnym rozgardiaszu w calym domu. Zaleta aresztu domowego jest jednak to, ze nawet pracujac w chalupie, ma czlowiek jednak wiecej czasu na ogarnianie jej. W miedzyczasie wpadl moj tata na kawe i ciasto, potem poszlismy na spacer z Majucha, a pozniej to juz byla pora wieczornej kapieli Potworkow, kolacji i kladzenia ich do lozek. Dzien zlecial niewiadomo kiedy. Dobrze, ze chociaz przy nauczaniu zdalnym odpadlo mi szykowanie sniadaniowek oraz ubran na kolejny dzien. I rano pospac mozna pol godziny dluzej, ha! :D
W poniedzialek zas wrocilo znajome: "Mama, nie moge wejsc na meeting!", "Mama, pani powiedziala, ze mamy liste rzeczy do zrobienia, a ja nie wiem gdzie!". To od Kokusia. Do tego, jasnie panicz mial napisac czesc wypracowania, postanowil pisac je na dole, ale zamiast siasc do stolu i sie skupic, kokosil sie z Maya na jej poslaniu... Bi dorzucila swoje trzy grosze, przylatujac spanikowana, ze "Mama, mam pajaka w pokoju!". Pajaczek okazal sie okazem 2-milimetrowym. Straszna bestia po prostu. ;) Do tego niezliczone: "Glodny(a) jestem!" "Chce cos przekasic!", "Moge cos slodkiego?", "Zrobilem kupe!". Po prostu codziennosc w nauczaniu zdalnym...
Jest male swiatelko w tunelu, choc staram sie nie robic sobie wiekszej nadziei. Od nastepnego tygodnia obie grupy uczniow, ktorych rodzice zadeklarowali nauke w szkole, maja zostac polaczone i dzieci wrocic do placowek na pelen etat. Poniewaz jednak juz w zeszlym tygodniu w szkolach w naszym miasteczku odnotowano dwa przypadki korony, to choc wygladam powrotu dzieci na stale, sceptycznie zastanawim sie ile zarejstruja ich w tym tygodniu, co w zwiazku z tym zadecyduja, a jesli dzieci faktycznie wroca do szkol na pelen etat, to na jak dlugo?
Trening plywania odbyl sie normalnie, choc Bi panikowala, ze po tym jak w zeszla srode uszy ja "bolaly" (w cudzyslowiu, bo nie jestem pewna czy faktycznie cos jej dokuczalo), boi sie plywac. Na moje, ze po tygodniu od przeklucia powinno byc juz ok, uparcie dopytywala, ze a co jesli bedzie bolalo? Nie bardzo mialam ochote rzucac jej "wedke" tekstem, ze wtedy bedzie mogla wyjsc z wody, bo niechybnie wykorzystalaby to jako przyzwolenie. Powtarzalam wiec jak zdarta plyta, ze powinno byc ok i musi sprobowac, a Bi zaparla sie i dopytywala "ale co, jak bedzie?!". Bitwa na cierpliwosc i sile woli. Na szczescie cos (nie pamietam co) Starsza rozproszylo zanim wpadla w histerie (to dziecko naprawde portafi sie samo nakrecic...) albo ja stracilam zen i zaczelam wrzeszczec. :D
Kiepskie wiesci nadeszly tego dnia z pracy M. Niestety, przeciagajaca sie pLandemia daje po dupach wszystkim, nawet miedzynarodowym korporacjom. A ze malzonek pracuje w branzy lotniczej, to wiecie... Podejrzewalismy, ze to tylko kwestia czasu. Oglaszaja masowe zwolnienia oraz przenoszenia ludzi w inne lokalizacje. Jeszcze niewiadomo kto, gdzie i kiedy, ale jest nerwowo. Martwie sie, ze M. wyladuje na bezrobociu, ale perspektywa przenoszenia sie np. na Floryde czy inna Alabame, tez mnie nie pociaga. Floryda fajna jest, pewnie (w Alabamie nigdy nie bylam, choc kojarzy mi sie z kompletna prowincja, odludziem i lesnymi mokradlami), ale na wakacje, albo emeryture. Poki co, tutaj na polnocy mieszka mi sie fajnie i nie chce tego zmieniac. Mam blisko nad ocean, ale zima rownie bliziutko na narty. No i nie wyobrazam sobie przewrocenia swojego, a zwlaszcza Potworkow zycia do gory nogami, przeprowadzajac sie do kompletnie innego Stanu i urzadzania sobie zycia od nowa... Wiem, ludzie przenosza sie do innych krajow, czy nawet na inne kontynenty. Przerabialam to przeciez sama, ale mloda wtedy bylam, bez zobowiazan i zadna przygody. Teraz czuje, ze wroslam tu, gdzie jestem. Nie mowiac juz o tym, ze w nowym domu mieszkamy 2.5 roku, mam wrazenie, ze nadal sie urzadzam i na mysl o kolejnej przeprowadzce robi mi sie slabo... Coz, mam nadzieje, ze martwie sie na zapas i niepotrzebnie analizuje rozne scenariusze, ale tak juz mam...
Wtorek minal spokojnie, z normalna "czkawka" przy nauczaniu zdalnym. Przy dwojce Mlodziezy to ja niestety musialam pilnowac grafiku i zaganiac do komputerow o okreslonej porze. A Potwory szly mniej lub bardziej chetnie, ale dosc czesto (szczegolnie Bi) z fochem i przeciagajac ile sie da. :/ Dobrze, ze tego dnia moja "praca" polegala glownie na sprawdzaniu czy cos nie przyszlo na poczte, wiec mialam czas walczyc z oporna dzieciarnia. Ciesze sie jednak, ze nadchodzacy weekend jest dla Potworkow dlugi. Nie dosc, ze poniedzialek maja wolny z racji zydowskiego swieta Yom Kippur, to wydzial oswiaty w moim miasteczku dodal jeszcze piatek, na szkolenie nauczycieli. Potworki beda wiec mialy 4-dniowa labe, poza sobotnia Polska Szkola. Ja mniej, bo w poniedzialek czeka mnie ciezka telekonferencja, podczas ktorej wiem juz, ze bede musiala bronic swojej racji, czego strasznie nie lubie. Jestem raczej ugodowa i wole ustapic, tym razem jednak czuje, ze musze przynajmniej wyrazic swoje zdanie. Czy kogos przekonam, czy nie, decyzja bedzie nalezec do szefostwa, ale po prostu musze sprobowac, nienawidze bowiem bezsensu i poprawiania na sile czegos, co poprawek kompletnie nie wymaga. A niestety, wspolpracuje z nami firma konsultancka, ktora mam wrazenie, ze czepia sie wszystkiego tylko po to, zeby pokazac, jacy sa wazni i potrzebni. :/ I tym razem zalezli mi nieco za skore. ;)
We wtorek po poludniu, Bi miala kolejny trening pilki noznej. Tym razem bylam mniej zestresowana niz poprzednio, wiec mialam mozliwosc dokladniej poobserwowac wyczyny dziewczyn. Niestety, widze skad wziela sie sobotnia przegrana. To baaardzo slabiutka druzyna... ;) W druzynie Nika nie ma mowy o jakiejkolwiek strategii i grze zespolowej, ale przynajmniej jest dwoch czy trzech chlopcow, ktorzy potrafia skutecznie przejac pilke i utrzymac ja biegnac przez boisko, dzieki czemu druzyna ma chociaz szanse przemiescic sie pod przeciwna bramke i strzelic gola. Dziewczyny to jeden chaos. Tak jak chlopcy, biegaja gromada za pilka, ale ta, ktora cudem ja dorwie, najczesciej sie o nia potyka, podania sa czysto przypadkowe, a jesli juz sie zdarza, to pilka odbija sie od nog odbierajacej i pozniej to juz przypadek, w rece nogi ktorej "druzyny" wpadnie (dziewczyny graly na probe, podzielone na dwa zespoly). W dodatku niektore z tych dziewczyn sa dla mnie jakies "dzikie". Nie wiem gdzie byli ich rodzice, bo Bi za takie zachowanie dostalaby zdrowy ochrzan. Popatrzcie na te zdjecie:
Nie wiem, czy na zdjeciu to widac, wiec objasnie. Dziewczyny probowaly strzelic gola. Bramkarz (dziewczynka w czarnym, siedzaca na ziemi) zlapala pilke. Na to panna po jej prawej, z ciemnymi wlosami, zakleszczyla pilke nogami, probujac wyrwac ja tamtej z rak. Do szarpaniny dolaczyla blondynka po lewej (to nie Bi, Bi stoi za nia), ktora zaparla sie o slupek bramki i noga wywazyla pilke z rak dziewczynki w czarnym stroju. :O Obserwowalam to z opadnieta szczeka, bo po grze chlopcow myslalam, ze widzialam kiepska gre zespolowa, ale tutaj to nawet "gry" nie widac. :D Mam cicha nadzieje, ze pannica w blond wlosach wyskoczy z czyms takim na meczu i zostanie zawieszona na przynajmniej kilka gier, bo to bylo po prostu strasznie niepilkarskie... A trenerki albo nie zauwazyly, albo to zignorowaly, zamiast ochrzanic smarkule. :/
Pogoda ocipiala i nie moze sie zdecydowac czy chce przejsc w jesien, czy zostac przy lecie. Juz noc z wtorku na srode byla cieplejsza, bo slupek rteci zatrzymal sie na 12 kreskach zamiast 3-4 (w niedziele i poniedzialek mielismy ostrzezenie przed przymrozkami! :O), a w dzien temperatura podskoczyla do 25! Jak jeszcze dzien wczesniej narzekalam, ze mi zimno, tak w srode okazalo sie, ze "odwyklam" od letnich temperatur i bylo mi goraco i duszno. Caly czas mialam wrazenie jakbym miala stan podgoraczkowy. Nie dogodzisz. :D Z dwojga zlego wole jednak sie pocic niz trzasc z zimna. ;)
Sroda uplynela pod znakiem przegladaniem tabeli z pracy oraz "problemami" technicznymi Nika. Kolejny raz przyszedl poskarzyc sie, ze nie moze wejsc na meeting, a kiedy sprawdzilam, okazalo sie, ze dzieci uczace sie tego dnia z domu, maja sie o tej porze nie laczyc, tylko zamiast tego poczytac ksiazke. Ale kto by tam odczytywal wiadomosci od nauczycielki. ;)
Po poludniu Potworki mialy trening na basenie. Tu zadnej sensacji. Dzieciaki cwiczyly styl zabka i Bi byla kolejny raz przykladem idealnej techniki.
A Nik nadal walczy z lewa stopa, ktora uparcie przygina mu sie do srodka, zamiast wywijac na zewnatrz. Niestety, ale kiedy jest na boso, mozna latwo zauwazyc, ze nawet idac, ta stopa uklada mu sie jakos koslawo. Boszz... To dziecko w Polsce jak nic chodziloby do ortopedy. Tutaj ratuja go tylko te zajecia z plywania...
Czwartek byl dniem "telefonicznym". Mialam telekonferencje z praca. Dzwonilam do mechanika spytac kiedy mam im odstawic moje auto, bo powiedzieli mi, ze wkrotce do mnie oddzwonia, minal tydzien i cisza az w uszach dzwoni. Czekal mnie tez telefon do jednego z okolicznych kosciolow, bo nadal probuje znalezc dla Potworkow lekcje religii. W koncu jedna z moich kolezanek wyczaila jedna parafie, ktora planuje prowadzic je osobiscie, a nie zdalnie. Mam nadzieje, ze uda sie dzieciaki zapisac. Oprocz tego, probuje przefinansowac pozyczke na auto na mniejszy procent, co laczylo sie z kilkukrotnymi telefonami do nowego banku, telefonem do starego banku (i wiszeniem 15 minut na sluchawce z "urocza" muzyczka w tle :/) oraz telefonem do naszej agentki od ubezpieczenia. Czy pisalam juz, ze nienawidze, po prostu nie-na-wi-dze, zalatwiac spraw telefonicznie? Jestem chora jak mam siedziec pol dnia z aparatem przy uchu. Najbardziej lubie wyslac maila, ewentualnie podjechac i pogadac w cztery oczy (choc tu tez sie stresuje, ale licze, ze ugram cos urokiem osobistym :D), ale telefonu nie znosze... Mysle, ze w czwartek wyrobilam norme za caly rok. :D Poniewaz telekonferencja z praca zaowocowala pilnym (i czasochlonnym) zadaniem do wykonania, a piatek mialam miec szalony, wiec miedzy tymi wszystkimi telefonami (poza dokarmianiem Potworkow oraz asysta przy problemach technicznych, choc akurat tego dnia byli i tak mocno niedopilnowani...) analizowalam tabele w excel'u i dopisywalam obserwacje. :/ A wisienka na torcie byly wieczorne wirtualne zebrania organizacyjne z nauczycielkami Potworkow. Na koniec dnia padlam niczym kon po westernie. :D Malzonek moj malo nie oberwal czyms ciezkim, bo spytal czy pamietalam zeby napisac do znajomej czy nie zna jakiegos zaufanego kominiarza. To bedzie juz nasza trzecia zima w tym domu, wczesna wiosna ostro palilismy w kominku i dobrze byloby przeczyszcic komin z sadzy. No ale nie wiedzialam czy spojrzec na M. morderczym wzrokiem, czy czyms w niego rzucic! Po takim dniu mialam leb jak sklep, a on mi jeszcze z kominiarzem wyskakuje! Niech se sam pisze. Numer ma tak samo jak ja! :/ Jedyne co mi sie udalo, to wyslalam malzonka na trening plywacki z Bi, bo w tym samym czasie byly zebrania z nauczycielkami. Zazwyczaj to ja ciagam sie wszedzie z dzieciakami, wiec mila odmiana bylo zostac spokojnie w domu. Choc musze "powaznie" porozmawiac z Bi, bo mnie zawsze oboje z Kokusiem morduja zeby zostac dluzej i popluskac sie w wodzie, a z tatusiem wrocila grzecznie do domu zaraz po treningu. Nie ma sprawiedliwosci na tym swiecie. ;)
Dzis Potworki zainaugurowaly dlugi weekend, ktory zaczelismy, ze tak powiem, z przytupem. Ale takim pozytywnym. Wiecie, ze lubie jak sie cos dzieje, a juz szczegolnie lubie sprawiac frajde dzieciakom. :) Poczatkowo planowalismy skoczyc na ten weekend na kemping, ale poniewaz wszystkie pola, ktorymi bylismy zainteresowani, ograniczyly wynajmowana liczbe miejscowek, wiec maja pelne oblozenie. Dwa razy dostalam maila o 4 nad ranem (!), ze zwolnilo sie miejsce i za kazdym razem, zanim weszlam zeby je zamowic, juz zniknelo. W ten sposob kemping przeszedl nam kolo nosa. :( Troche szkoda, bo pogode mamy iscie letnia, idealnie na wyprawe z przyczepka. Z drugiej strony, dzis Nik mial trening, jutro rano Bi ma mecz, a po poludniu oboje maja Polska Szkole w plenerze. W poniedzialkowe popoludnie ja mam zas stresujaca telekonferencje z praca. Na nude narzekac wiec nie bedziemy. :) Na piatek wynalazlam dla dzieci jeszcze dodatkowa atrakcje, ale o tym juz kolejnym razem. A od wtorku Potworki wracaja do szkoly juz na stale. To znaczy, khem khem, dopoki nasze miasteczko nie dopadnie jakas nagla eksplozja korony i szkol znow nie pozamykaja. Co prawdopodobnie czeka nas jak tylko sezon grypowy porzadnie sie rozkreci. :/
To zakonczylam optymistycznie, co? :D