Serio! Pajaki laza po scianach, uciekaja nam spod nog, tudziez spod kolder (zdarzylo sie M.), a przy kazdym odkurzaniu, wciagam przynajmniej kilka pajeczyn wraz z "wlascicielami". Rekordem jest kiedy wieczorem pozmywam recznie jakies naczynia, a rano znajduje zaczepione na nich pajecze niteczki. :/
Wychowalam sie na przesadach, ze zabicie pajaka sprowadza deszcz, a pajeczyna w domu przynosi szczescie. W takim razie moj dom powinien tym szczesciem wrecz tryskac, bo ilosc 8-nogich wizytorow, przechodzi najsmielsze wyobrazenia! ;) W kazdym razie, dotychczas pajakom darowalam zycie, staralam sie ignorowac albo wynosic na zewnatrz. W tym roku jednak, dzieciaki mialy kilka razy opuchniecia na ramionach, kostkach, a Kokus (jesli pamietacie) nawet na czole i wszystko wskazuje na to, ze byly to ukaszenia pajakow. Mialoby to sens, bo najwieksza koncentracja tych "biegajacych", bez pajeczyn, zdaje sie byc w pokoju dzieciakow, a ze M. znalazl jednego na przescieradle, szybko spierdzielajacego pod poduszke, mamy dowod, ze wlaza nam do lozek (bleee...) i tam zapewne pokasane zostaly Potworki. Wypowiedzialam wiec wojne, nie biore jencow i wszystko co ma osiem nog, traktuje bezlitosnie kapciem. ;)
Nie moge jednak oprzec sie przeczuciu, ze ta "inwazja" oznacza wszesniejsze nadejscie jesieni. Szczegolnie, ze i inne znaki na niebie i ziemi na to wskazuja... Na przyklad, wspomniany wyzej hibiskus. Odmiana, ktora posiadam, zazwyczaj zaczynala kwitnac pod koniec sierpnia lub na poczatku wrzesnia. W tym roku pierwsze kwiaty pojawily sie juz na poczatku sierpnia. Kiedy je zobaczylam az mnie cos w dolku scisnelo i pomyslalam, ze oho! Bedzie wczesna jesien. Po czym szybko wyrzucilam ta mysl z glowy, bo tfu, tfu, czego jak czego, ale jesieni to nie znosze z pasja! ;)
Poza tym, cykady w tym roku odezwaly sie wyjatkowo pozno i bardzo szybko umilkly. Mamy dopiero koniec sierpnia, a juz ich nie slychac. :( Nie mowiac juz o tym, ze lato zupelnie nagle postanowilo uciec. I tak nie bylo w tym roku zbyt gorace, ale zeby pod koniec sierpnia temperatury w nocy spadaly do 11-12 stopni (z piatku na sobote ma byc 8...)?! Tego jeszcze nie grali... I chociaz jeszcze tydzien temu mielismy niemal 30 stopni, to teraz w dzien temperatura dochodzi ledwie do 22 i prognozy nie zapowiadaja poprawy... :(
Oczywiscie gwaltowny spadek temperatur nie mogl zostac bez efektu w Potworkowie, wiec moi drodzy, mamy pierwsze od kilku miesiecy przeziebienie! :/ Nik zaczal smarczec idealnie na pierwszy dzien szkoly... A zeby bylo "fajniej", nadchodzacy weekend jest u nas dlugi, 3-dniowy i mamy zaplanowany kemping, ktory jednak z powodu niedyspozycji Mlodszego, stoi pod znakiem zapytania. Tym bardziej, ze prognozy zmieniaja sie niczym w kalejdoskopie i trudno przewidziec jaka bedzie pogoda... Kuzwa... :/
No coz... Bedzie co ma byc...
Jak wspomnialam wyzej, w zeszly piatek rocznice mielismy. Slubu koscielnego (to wazne, bo "cywilnie" staz mamy dwa razy taki). Piata - drewniana. Jakos tak malo romantycznie to brzmi i nie dziwota, ze o niej zapomnialam. ;)
Ale i tak bylo mi wstyd. Poraz pierwszy w ciagu naszych 10 lat zwiazku, rocznica zupelnie wyleciala mi z glowy! To znaczy pamietalam o niej az do kilku dni przed. A potem okazalo sie, ze piatek mielismy na wariackich papierach i cos tak "prozaicznego" jak rocznica slubu, ulecialo w niepamiec. Znaczy, wyslalam mezowi sms'a o 23, bo przypomnialam sobie o niej kladac sie spac. :D
Co takiego dzialo sie w zeszly piatek, zapytacie?
Mialam dzien wolny. I postanowilam wykorzystac go na maksa. Tiaaaa... A tak naprawde, to troche przypadkiem wyszlo mi to zabieganie... ;)
Wolne z pracy bralam poniewaz Potworki mialy w szkole spotkania zapoznawcze. A ze ich szkola nie moze nic zrobic logicznie i dogodnie dla rodzicow, to Nik mial je od 9-10:30, a Bi od 13-14. Przeciez zorganizowanie ich jedno po drugim, zeby czlowiek mogl lepiej sobie zorganizowac dzien, uwlaszczaloby godnosci pan sekretarek, ktore zapewne ustalaly grafik... :/
W kazdym razie, te dwie i pol godziny przerwy, postanowilam wykorzystac na zakupy szkolne, ktore nadal lezaly odlogiem. I wszystko byloby cacy, gdyby nie fakt, ze kolega ze starej pracy mial przyjechac po poludniu z synkiem, zeby nasze dzieciaki mogly sie pobawic, a dzien wczesniej dodatkowo obudzili sie panowie od dachu i zadzwonili do malzonka mego, czy oni nie mogliby przypadkiem przyjechac go wymienic nastepnego dnia! I jak normalnie lataloby mi kolo nosa kiedy ten dach wymieniaja, tak akurat ten piatek nie pasowal mi za cholere i myslalam, ze M. udusze, kiedy napisal mi, ze sie zgodzil! :/
Moj piatek wygladal wiec tak, ze na spotkanie Nika szykowalismy sie w niemal calkowitych ciemnosciach, bowiem panowie zaslonili wszystkie okna, zeby ich niechcacy nie stluc. Nastepnie musielismy sie wymykac pod plachtami, przez krzaczory przy samym domu, zeby nic nam nie spadlo na lepetyny, bo panowie akurat zwalali stary dach. Podobnie wygladal powrot. Szybka przekaska dla Potworkow i znow wymykanie sie pod plachta, zeby jechac na zakupy. Kupowanie szkolnej wyprawki to oczywiscie mordega, bo wszystko pomieszane, przebrane, pogniecione i gdzieniegdzie poobrywane. Pracownicy sklepu zostawili sobie chyba sprzatanie na czas, kiedy szkola sie zacznie i wszystkie przybory beda mogly spokojnie wyladowac w magazynie... W dodatku mialam "asyste" jeczacych Potworkow, ktore natychmiast namierzyly kilka "przydasiow" i zaczelo sie: "Kup, kup, kup, kup, kup, kup...". :/ Na liste przyborow nie mam co narzekac, bo nie bylo tego zbyt wiele. Zgrzyt zebow wywolal tylko "solidny, niebieski, plastikowy, dwu-kieszonkowy folder" z listy Nika. Najwyrazniej plastikowe, niebieskie foldery sa bardzo popularne, bo ich zwyczajnie zabraklo.
(Prawie cala (brak tylko nieszczesnego, niebieskiego foldera) wyprawka dla dwojga dzieci)
Nawiasem mowiac, w drugim sklepie, do ktorego pojechalam w niedziele (na ostatnia chwile, wiem), mieli kupe niebieskich folderow, ale papierowych, a plastikowy dostalam dopiero w trzecim. Co prawda zrobiony byl z dosc gietkiego plastiku i "solidnie" to nie wygladal, ale jest plastikowy? Jest. Jest niebieski? Jest. Ma dwie kieszonki? Ma. No wiec musi wystarczyc. ;)
Ale wracajac do piatku. Wyprawkowe zakupy byly robione na wyscigi, bo po pierwsze musielismy zdazyc na spotkanie zapoznawcze Bi, a po drugie, chcielismy jeszcze przywiezc robotnikom od dachu pizze na lunch. :) Wrocilismy do domu, sama z Potworkami tez chwycilam po kawalku pizzy i popedzilam z nimi znowu do szkoly. Po powrocie chwila oddechu i zaraz wpadl moj stary kolega. ;) To ten kumpel, z ktorym dzielilam kiedys biuro, wiec dzien w dzien buzie nam sie nie zamykaly. Teraz, po 3 miesiacach, nie moglismy sie nagadac! ;) Otrzymalam spora dawke wiesci ze starej pracy (gdzie sprzedaz przesunela sie na pazdziernik/listopad), pogadalismy o wakacjach, dzieciakach (jego synek tez zaczyna zerowke), Potworki z malym T. poszalaly w basenie i poganialy po ogrodzie, a jak w koncu goscie pojechali, to matka padla na kanape i miala ochote po prostu pojsc spac. O godzinie 17. ;)
W tym wszystkim, jestem pod niesamowitym wrazeniem panow od dachu. Pierwszy raz widzialam, zeby ktos uwijal sie w takim tempie! Kiedy wlasciciel firmy powiedzial, ze skoncza w jeden dzien, bylam sceptyczna. No bo jak? Zerwac stary dach, polozyc nowy i posprzatac naokolo, w ciagu jednego dnia??? Coz... Oni to wszystko skonczyli w SZESC godzin! Wiem, ze nasz dom jest niewielki, ma wiec tez maly, prosty dach, ale mimo wszystko... Przyjechalo szesciu chlopa i pracowali w takim tempie, ze smialam sie do M., ze gdyby to na mnie padlo, zeszlabym na zawal w ciagu godziny! ;) Przyjechali o 8 rano, do 13 mielismy juz nowy dach, a oni tylko konczyli sprzatanie. Kolega, ktoremu napisalam przepraszajacego sms'a, ze mam plac budowy kolo domu, po przyjezdzie spytal zdziwiony gdzie ta "budowa"? ;)
A nowy dach? Jest tego samego koloru co stary i gdyby nie to, ze w miejscu pod drzewem nie rosnie na nim mech, nie widzialabym zadnej roznicy. ;)
A jak Potworkowe spotkania zapoznawcze, zapytacie?
A nawet jak nie zapytacie, to i tak napisze, dla siebie na pamiatke. ;)
Dwa lata oraz rok temu, pisalam Wam szczegolowe relacje z pierwszych kilku dni. Mialam na to czas, bo bralam kilka dni wolnego i chyba tez nieco bardziej to rozpoczecie szkoly przezywalam. ;) W koncu dwa lata temu moje pierwsze dziecko zaczynalo przedszkole, a rok temu w ogole byl pierwszy raz, razy dwa. ;)
W tym roku jestem juz starym "wyjadaczem" poczatkow roku i chociaz troche sie obawialam jak Potworki przyjma zmiany (bo nawet Bi trafila przeciez do praktycznie nowej klasy), to przewazala jednak egocentryczna niechec, ze znow zaczyna sie szalenstwo... Poza tym, pierwszy raz od dwoch lat, na poczatku roku szkolnego normalnie pracuje, wiec i czasu na pisanie mam mniej. Troche szkoda, bo teraz fajnie sie czyta tamte stare zapiski. ;)
W kazdym razie, spotkania zapoznawcze przebiegly spokojnie. Na kazdym, Potworki mialy tzw. "scavenger hunt", czyli dostaly liste przedmiotow oraz miejsc do poszukania w klasie, zeby sie zorientowac troche w przestrzeni. :) Bi poznala swoja wychowawczynie, Nik swojej nie spotkal, bo tego dnia odwozila ona syna do college'u. Oficjalnie jednak Kokus zna ja z zeszlego roku, kiedy uczyla ona Bi, wiec duzo nie stracil. Przejechalismy sie tez zoltym school bus'em i tu zaskoczenie, bo Bi nadal jest chetna zeby do szkoly jezdzic (i wracac) autobusem, ale Nik, ktory normalnie uwielbia wszelkie pojazdy - nie. ;)
(Kokus przy swojej szafeczce. Tutaj nie ma polskiej tradycji "znaczkow". Juz od przedszkola, dzieci maja rozpoznawac swoje imie. A te wiszace torebki sa na ksiazki z biblioteki, o czym zreszta nie wiedzialam. Bi musiala mnie oswiecic. :p)
Podczas spotkan zapoznawczych, okazalo sie tez, ze Bi dostala sie do klasy z jedna, jedyna kolezanka z zerowki. :( Natomiast Nikowi "poszczescilo" sie jeszcze slabiej. Do jego klasy chodzi tylko jedna dziewczynka z przedszkola i to taka, ktora Nikowi najwyrazniej zwisa i powiewa. ;)
(A tu juz Bi siedzaca w swojej lawce. Nie wiem jak bedzie w starszych klasach, ale narazie laweczki maja poustawiane czworkami, tak ze dzieci siedza w grupach. Bi byla przeszczesliwa, bo jej kolezanka z zerowki bedzie siedziec po przekatnej, ale w tej samej grupie)
W poniedzialek zas, Potworki zaliczyly juz pierwszy oficjalny dzien zajec. :) Na tabliczce napisane jest, ze Kokus ma 4 i pol roku, ale to zaokraglenie. Rozpoczynajac nauke w szkole, Mlodszy mial dokladnie 4 lata, 8 miesiecy, 2 tygodnie i 4 dni. ;)
(Nie, Kokus nie jest smutny. Szczerzyl sie wrecz groteskowo i M. skomentowal, zeby lepiej sie nie usmiechal, stad ta mina ;p)
Podniecone, lecialy do szkoly jak na skrzydlach. Nik nie dal mi nawet poniesc swojego plecaka, ktory, wypelniony wyprawka, byl okropnie ciezki dla takiego malucha. Ja zas cieszylam sie, ze M. pojechal z nami, bowiem zbiorka byla pod szkola, klasami. Pierwszego dnia 90% rodzicow odwozilo swoje dzieci, nawet jesli normalnie jezdza autobusem. Zreszta, czesto nawet za tymi, ktore przyjechaly school bus'ami, przypedzili rodzice. ;) Tlok i chaos byly wiec okropne i choc zerowki staly zaraz obok I Klas, to nie bylo szans, zebym z jednego miejsca widziala i Bi i Nika. Musialabym biegac od jednego do drugiego. A tak... tez pobiegalam, ale tylko troszke i dlatego ze sama chcialam zyczyc milego dnia obojgu... ;) Cieszylam sie jednak, ze kazde ma przy sobie caly czas przynajmniej jednego rodzica.
Jak Potworki przyjely powrot do szkoly?
Nik z usmiechem na buzi i pokojnie. Az zaskoczona bylam, bo spodziewalam sie jakiegos kryzysiku, tym bardziej, ze zaden z jego kolegow nie dostal sie do tej samej klasy. Tymczasem Mlodszy pozegnal sie z rodzicami bez stresu i poszedl grzecznie za pania.
(Kokus na szczescie zupelnie nie wyroznia sie wzrostem w tlumie innych maluszkow)
Tymczasem, niespodziewanie rozkleila sie Bi, ktora miala przeciez przy sobie kolezanke z zeszlego roku!
(Tu jeszcze radosc)
Scenariusz odbyl sie podobnie jak rok temu. Najpierw dzielny usmiech, radosne podniecenie, a po kilkunastu mintach (niestety, zbiorka troche trwala) nagle lzy w oczach i buzia w podkowke... :( Korzystajac z tego, ze pani gromadzila dzieci troche blizej siebie do policzenia, czym predzej sie pozegnalismy i ulotnili, zanim dziecko zdazylo sie solidnie rozplakac. ;)
Po powrocie, Bi wybiegla ze szkoly z okrzykiem, ze I Klasa jest "terrific", a Nik zdezorientowany nie chcial opowiadac o szkole nic. Nie ma sie jednak co martwic, taka gadula dlugo nie pomilczy. Pare dni i bede miala szczegolowe sprawozdanie z tego, co dzialo sie w zerowce. :)
(Dzieci wypuszczane sa rocznikowo, od najstarszych klas, po najmlodsze, pierwsza wyleciala wiec Bi)
(A chwilke pozniej wyszedl nieco oszolomiony wrazeniami Nik)
Pod wieczor zas, Bi zaczela marudzic, ze pierwsza klasa jest nudna, bo ona w ogole nie miala czasu sie pobawic. ;) Cooooz... Moze powinnam ja pocieszyc, ze szkola jest niestety ogolnie nudna, ale ze zostalo jej juz "tylko" jakies 17 lat edukacji (jesli pojdzie na wyzsze studia)? :D
Drugiego dnia zostali rano grzecznie, choc M. musial odprowadzic ich pod klasy. Ciekawe ile to potrwa, bo po jakims czasie, tutaj mozna dziecko przyprowadzic tylko do wejsciowego korytarza. No i gdzie sie podziala odwaga Bi, ktora jeszcze w piatek przekonywala, ze ona koniecznie chce jezdzic autobusem? :D