Nasze wyprawy, oprocz oczywistej radosci z oderwania sie od szarej rzeczywistosci, stanowia tez swietny rekonesans. Wiemy juz, ze sa miejsca, do ktorych chetnie wrocimy, do innych zas... coz, mniej chetnie. ;)
To tylko maly zarcik, bo tak naprawde kazde z pol kempingowych, ktore odwiedzilismy mialo cos do zaoferowania, na kazdym milo spedzilismy czas. Po ostatnim wypadzie czulismy jednak zdecydowany niedosyt i wine za to ponosila nie tylko jego dlugosc. Fakt wybralismy sie zaledwie na weekend i mielismy wrazenie, ze dopiero co wszystko rozpakowalismy i rozlokowalismy, a juz trzeba bylo sie pakowac na droge powrotna. Przede wszystkim jednak, mielismy wrazenie, ze zupelnie nie skorzystalismy z mozliwosci pola kempingowego, na ktore trafilismy, a ktore bylo ogromne! Z powodu ograniczen czasowych (oraz pogodowych), zwiedzilismy tylko koleczko bezposrednio wokol naszej miejscowki oraz sasiednie. Ale to stanowilo doslownie 1/6 pola kempingowego, jak nie mniej! Zdecydowanie musimy tam wrocic, tym bardziej, ze caly park jest swietnie utrzymany, a wszystkie alejki wyasfaltowane. Warunki idealne dla spokojnych rowerzystow, jak ja. Zanim ktos prychnie pogardliwie dodam, ze dla milosnikow mocnych wrazen sa tez i sciezki rowerowe prowadzace przez las, na ktorych mozna zgubic protezy, a hemoroidy wolaja o pomste do nieba. Ale to zupelnie nie moja bajka... :D
(Znow trafilismy na pole kempingowe w lesie, ale to byl taki dziwny las. Drzewa, owszem, ale zadnego krzaczka, tylko otwarta przestrzen...)
W kazdym razie, wypad zaliczam do bardzo udanych, nawet pomimo tego, ze pogoda splatala nam malego psikusa. Niestety, na dzien wyjazdu - sobote, zapowiadali poranne, przelotne burze. Coz, pogodzilismy sie z tym, stwierdzilismy ze bedziemy pakowac sie pomalutku i wyjedziemy pozniej, zeby dojechac na miejsce juz po przejsciu frontu. Coz, plany planami, a zycie zyciem... Rano obudzila nas ulewa. Nie jakis tam maly deszczyk, ale prawdziwe oberwanie chmury, w dodatku z piorunami. :/ Kiedy wieksza chmura w koncu przeszla, zaczelismy pakowanie, co chwila przerywane przez mniejsze burze przechodzace uparcie nad nasza okolica. Zaladowanie dobytku (swoja droga to niesamowite ile klamotow potrzeba czlowiekowi na jedna noc!) zajelo wiec nam nieprzyzwoicie duzo czasu i zamiast o planowanej 11, wyjechalismy o 12:30. Niestety, nasze optymistyczne przewidywania, ze moze w takim razie ominie nas deszcz, okazaly sie mocno na wyrost... Dojechalismy, M. zdazyl odczepic i ustabilizowac kampera, wyrzucilam czesc akcesoriow na zewnatrz, malzonek pojechal po drzewo (z naszego zapasu, Potworki zerwaly przykrycie i zamoklo, ech...) i w tym momencie lunelo! Zadaszenie nie rozlozone, zamoklo wszystko co zdazylam wyjac z przyczepy... I niestety padalo sobie z krotkimi przerwami przez jakas godzine, a potem juz do wieczora chmurzylo sie i straszylo deszczem, wiec nie oddalalismy sie zbytnio od "bazy".
Co wiec porabialismy? Potworki glownie jezdzily na rowerach, a jak! A ja pomykalam za nimi na mojej niebieskiej rakiecie. Kilka razy M. pozyczyl sobie mojego jednosladowca i tez gonil dzieciarnie. Jezdzilismy na plac zabaw, ktory kemping mial ogromny.
Wieczorem zaliczylismy obowiazkowe pieczenie kielbasek na ogniu. W niedziele plywalam z Potworkami w kempingowym "stawie", ktory okazal sie bardziej malym jeziorkiem. Woda ciepla niemal jak zupa, w koncu warunki odpowiednie dla zmarzluchowatej matki! ;)
(Woda cieplutka, ale wial chlodny wiatr i po wyjsciu kazdy szczekal zebami)
Najmilsza chwila (oprocz wspomnianej kapieli)? Kiedy siedzialam przy ognisku z Bi na kolanach, podziwialysmy ksiezyc prawie-w-pelni, spiewalysmy sobie cichutko znane nam obu piosenki, a corka przytulila sie do mnie, mruczac, ze lubi tak sobie siedziec ze mna i spiewac. :)
Lubie to, ze podczas naszych wypadow Potworki praktycznie zapominaja o bajkach, telewizorze, technologii... Zamiast tego jest rower, woda i gry na swiezym powietrzu. Bywa to czasem uciazliwie, sklamalabym mowiac, ze nie. ;) Bywa, ze dzieciarnia sie z lekka nudzi, smeci, zeby rodzice wymyslili jakas zabawe, a rodzicom sie zwyczajnie nie chce... Coz, cos za cos... ;) W kazdym razie rower daje nowe mozliwosci, bo chociaz czasem ciezko znalezc aktywnosc, na ktora oba Potworki maja ochote i przy ktorej nie darlyby kotow, to kolejnego "koleczka" po okolicy nie odmowia nigdy. ;)
Minal wiec piaty kemping, a my odliczamy juz znow do nastepnego. Zacieramy przy tym raczki, a takze zmawiamy zdrowaski i odczyniamy uroki, zeby dopisala pogoda, bowiem wracamy nad ocean na cale 4 dni! To bedzie nasz drugi co do dlugosci wypad w tym roku (wiem, porywajaco... :D), a przy tym ostatni przed rozpoczeciem roku szkolnego, chcemy sie wiec maksymalnie zrelaksowac i wygrzac na sloneczku.
Szkola, no wlasnie... Dzisiaj juz 11-ty, a ja nadal czekam na oficjalne listy. Moje zniecierpliwienie pomalu zaczyna przeradzac sie w irytacje. Jak to jest, ze w innym miasteczku, mimo, ze rok szkolny zaczyna sie tam pozniej, listy mogli rozeslac juz ponad tydzien temu, a u nas nadal nic??? Czeka mnie najwyrazniej powtorka z zeszlego roku, kiedy na ostatnia chwile (urywajac sie z pracy) lecialam do sklepu i musialam przekopywac przemieszany i przebrany towar w poszukiwaniu folderow w konkretnych kolorach i segregatorow w okreslonym rozmiarze! A w tym roku bede miala w dodatku wszystko podwojne! Przynajmniej tak podejrzewam, bo nie sadze, zeby wyprawka dla I Klasy roznila sie az tak bardzo od tej dla zerowki. ;)
Przyszly za to Potworkowe plecaki:
(Znow postawilam na firme Skip Hop, bowiem bylam pod wrazeniem, ze zeszloroczny plecak Bi wytrzymal caly rok rzucania w szkole gdzie popadnie. W czerwcu byl tak brudny, ze wstyd, ale... caly! :O)
Mamy (to znaczy M. ma, bo to on, poki co, odwozi Potworki) poza tym mala zagwozdke, bowiem Bi zazyczyla sobie jezdzic w tym roku do szkoly autobusem. A Nik stanowczo zaprotestowal. ;) Jak dla mnie to wsio ryba, chce dziewczyna jezdzic school bus'em, niech jezdzi. To nawet wygodne, bo nie utyka sie w kolejce samochodow pod szkola, nie trzeba szukac miejsca parkingowego, a przy tym, kiedy jedno dziecko jest chore, moze siedziec spokojnie w cieplym domu, bo drugie zabierze autobus i juz. Pamietam z poprzedniego roku, jaka winna sie czulam kiedy musialam ciagnac ktores z Potworkow chore ze mna, bo musialam odwiezc siostre/brata. Nie mowiac juz o tym, ze od V Klasy, szkola Potworkow bedzie duzo dalej i odwozenie ich zupelnie nie po drodze. Moze lepiej wiec, zeby zawczasu przyzwyczaili sie do jazdy autobusem? Ale M. sie nie wiedziec czemu opiera... ;)
Do roku szkolnego zostaly jeszcze 2 tygodnie, a ja juz nie mysle niemal o niczym innym... :/
Oczywiscie codziennosc dostarcza tez innych tematow do zmartwien, a jak. Na ten przyklad, martwie sie o dach, bowiem zaczal on nam przeciekac. Nasz dom jest parterowy, z niskim, nieuzytkowym poddaszem. Po ktoryms kempingu zauwazylismy spora plame na suficie w kuchni. Usytuowana byla w takim miejscu, ze z poczatku westchnelismy, iz pewnie znowu wroble zatkaly odplyw rynny (co roku musza tam wic gniazda! :(). Niestety, M. wdrapal sie na drabine i rynny okazaly sie czyste... Wlazl wiec z kolei na poddasze, ale ze jest tam ciemnawo, a w dodatku akurat byl pogodny dzien, nic nie znalazl. Po kilkunastu dniach, po jednej z ulew, pojawily sie kolejne, tym razem mniejsze plamki. Wszystkie nad kuchnia. Czekalismy na wiekszy deszcz, podczas ktorego M. ponownie wdrapal sie na poddasze. To, co tam tym razem dostrzegl, przerazilo nas. Nie tylko przecieka sobie w jednym miejscu nad kuchnia (skad woda scieka w kilka miejsc, stad kilka, przypadkowo umiejscowionych plam), ale jeszcze kapie w kolejnym, nad salonem! Na podlodze poddasza jest gruba warstwa waty szklanej, wiec troche zajmie zanim i tam zacznie przeciekac, ale to tylko kwestia czasu zanim i na suficie w salonie pojawi sie plama.
Wezwany fachowiec potwierdzil to, co sami juz wywnioskowalismy, czyli ze nasz dach po prostu jest juz na tyle stary (chociaz wyglada niezle), ze nie trzyma, po prostu. Nie jest uszkodzony, zwyczajnie ta "papa" (tutaj raczej nie uzywa sie dachowki), po latach stracila nieprzemakalnosc... :(
W tej chwili mamy juz wycene i ekipa ma wymienic dach pod koniec miesiaca (na takim malym domku to kwestia jednego dnia). Trzymam kciuki, zeby tak rzeczywiscie bylo, bo wiadomo jak to bywa z fachowcami, a wymiana dachu to cos, czego M. sam nie zrobi, chociaz pewnie chetnie by sprobowal. ;)
Tylko, ze cale lato cieszylismy sie, ze Potworki siedza z tata, ze nie musimy placic ani za polkolonie, ani za opiekunke... Nawet wplacilismy troche kasy na konto oszczednosciowe. Niestety, to co zaoszczedzilismy, pojdzie na dach. :/
Poza tym, od wczoraj doszedl mi kolejny przykry temat do zmartwienia i rozmyslan. Dziekuje, moglabym sie spokojnie obyc bez... :(
M. zabral nasza Majuche do weterynarza. Niby rutynowa wizyta, tylko po to, zeby dostac tabletki na pasozyty. Nie wiem jak jest w Polsce, ale tutaj nie wydadza tabletek bez zbadania czy pies nie ma "heartworms", czyli nicieni zagniezdzajacych sie w sercu psa. Przy okazji wet przeprowadza tez podstawowe badania, osluchuje, zaglada w uszy, pysk itd. No i u Mai wyszlo, ze ma... tamtaramtam... szmery w sercu! Myslalam, ze z krzesla spadne, kiedy dostalam smsa od M.! Podobno wetka byla zdziwiona, ze nie wykryto tego rok temu! Rok temu jak rok temu, ale jezeli to wada wrodzona (jak twierdzi wet), to w ogole powinna byla byc wykryta duzo wczesniej! Przeciez my jezdzimy do tej samej kliniki odkad Maya byla szczeniakiem! Pies ma 3.5 roku i teraz odkryli szmery??? Moga sie one pojawic tez wlasnie od nicieni, o ktorych napisalam wyzej, ale ich podobno Maya nie ma. No wiec skad??? Mozecie sobie wyobrazic, ze humor mialam spaczony juz na reszte dnia! Stanela mi przed oczami nasza poprzednia suczka, ktora musielismy uspic w wieku zaledwie 5 lat! Majucha miala z nami zostac na dlugie lata, a tu takie cos!
Oczywiscie panikuje (jak to ja) troche na wyrost, bo szmer jest ledwie slyszalny. Weterynarze mierza je w skali od 1 do 6, a u Mai wetka napisala, ze jest on 1/2 - 1, czyli slabiutki. Trzymam sie nadziei, ze Potworki rozrabialy w gabinecie i pani weterynarz sie przeslyszalo...
No ale, to jakies fatum, w zeszlym roku borelioza, w tym szmery w sercu! :(
Zeby nie konczyc na smutniaka, pochwale meza, ze nie tylko postawil plotek, ale natychmiast zabral sie za malowanie:
(Asystent)
Oczywiscie w asyscie Nika. ;) Jak przystalo na chlopca, kiedy tylko M. robi cos na dworze, niewazne czy to malowanie, koszenie trawy, rabanie drzewa czy mycie auta - Kokus nie odstepuje go nawet na krok. Patrzy, pomaga gdzie da rade... I nieustannie nawija. Komentuje, dopytuje, powtarza i wykrzykuje slowa zachwytu. Dziecko - katarynka. Tatusiowi niepotrzebne jest radio, syn z powodzeniem je zastapi. Zreszta, muzyki nawet nie byloby slychac ponad gadulstwem Mlodszego. ;)
Napisze Wam tez jaka zabawe wymyslily sobie ostatnio Potworki, a w sumie to ja wymyslilam...
Otoz, "rabatke" obok szopki w tym roku zostawilam sama sobie. No, nie mam czasu tam pielic i juz. Wiosna kwitly tam male, biale "gwiazdki", zwane tutaj Gwiazdami Betlejemskimi, pozniej Klematis, a potem to wszystko rowno zaroslo i sama nie wiem czy jeszcze cos tam powinno kwitnac. ;)
W kazdym razie, ktoregos dnia podlewajac warzywnik rozejrzalam sie i co widze?! Oset! Wielgachny, zaczynajacy juz kwitnac oset!
(Czy nie piekny? :D)
Z jednej strony zalamalam sie, ze takie to wielkie (skad?! Jak??!!), ale z drugiej az podskoczylam z radosci! Osty bowiem, mimo, ze ani to piekne, ani pozyteczne, przywolaly zapamietane obrazy z dziecinstwa, z wakacyjnych wizyt u dziadkow! Mnostwo ich roslo bowiem poza ogrodem mojej podketrzynskiej babci! Namietnie sie nimi z kuzynem obrzucalismy i taki, brzydki w sumie oset, po 30 latach urosl w moich oczach do rangi cieplego wspomnienia z dziecinstwa! ;)
Poza tym, nie wiedzialam nawet, ze one rosna w Hameryce, wiec dostalam mila niespodzianke, bo nie tylko rosna, ale w moim wlasnym ogrodzie, ha!
Ale mialo byc o Potworkach... Zerwalam dwie "kulki", stanowiace kwiaty ostu i na zachete rzucilam nimi w koszulki dzieci. Osty nie zawiodly, zawisly na t-shirtach. A Potworki az westchnely z zachwytu i zabraly sie za obrzucanie ostem czego popadnie, zeby zobaczyc czy sie przyczepia! Dobra godzine mialam ich z glowy, zrobilam w spokoju leczo z cukini i jeszcze sie posmialam z ich eksperymentow! ;)
Mowie Wam, niepotrzebne sa zabawki za stosik dukatow, nie. Wystarczy zwykly chwascior! :D
Buzka i juz tradycyjnie - milego weekendu! :)
wszak jest moda na naturalny ogród, łąkę koszoną dwa-trzy razy w sezonie, pełną ostu, kąkolu, rumianków i maków
OdpowiedzUsuńHmmm... Kakolu, rumianku czy makow nie uswiadczysz, ale osty sa! Tak na poczatek... :D
UsuńEj to nie jest oset,to łopian i jego "baby". Też się tym rzucaliśmy w dzieciństwie 😀
OdpowiedzUsuńA, widzisz, nie przyjrzalam sie i "siem" pomylilam. Bo oset tez mamy, najprawdziwszy i wielgachny! ;)
UsuńJa też się rzucałam z kuzynostwem :) Wspaniałe wspomnienia...gorzej jak się wczepiły w moje grube włosy :P
OdpowiedzUsuńFajnie się czyta o tych wszystkich Waszych wyprawach. Aż człowiek ma ochotę sam się na takie coś wybrać :)
Wycieczki sa super, ale ja przez te ciagle wyjazdy, a miedzy wyjazdami prace, mam wrazenie, ze kompletnie domu nie ogarniam. O ogrodzie juz nawet nie wspomne... ;)
UsuńOj, we wlosy to rzeczywiscie niefajnie. Mnie sie chyba nie zdarzylo. :D
Też się tym rzucaliśmy, ach- piękne wspomnienia!
OdpowiedzUsuńOjej, szkoda, że pogoda zrobiła Was w konia (ja się już zaczynam do tego przyzwyczajać), ale trzymam kciuki za kolejny wyjazd- oby aura była łaskawsza, tym bardziej, że potrzebujecie tego odpoczynku przed rozpoczęciem roku szkolnego. fajnie, że macie już swoje kempingowe rytuały, dzieci na pewno będą to wspominać! Super sprawa z tym kamperkiem. Duże udogodnienie, no i jak już jest- to trzeba korzystać, więc jest to też jakaś forma mobilizacji.
Z psiną rozumiem- mnie każde złe wieści o Miśku doprowadzają od razu do łez :(
Ps. My mamy w domu dwie takie katarynki...
UsuńOszaleć czasem można!!!
;)
Mozna, mozna! Bi ustepuje Nikowi gadulstwem tylko delikatnie i najczesciej oboje chca o czyms opowiadac w tym samym czasie, a mi uszy wiedna! :)
UsuńEch, dziecinstwo... Obrzucanie sie "babami", wysysanie nektaru z pokrzywy, wspinaczka na drzewa... Piekne czasy! ;)
Lato mamy w tym roku naprawde kaprysne i dosc deszczowe. :( Teraz znow wyjezdzamy i nie dosc, ze znowu na jeden dzien zapowiadaja deszcz, to jeszcze przyszlo kolejne ochlodzenie. A Potworki przeziebione i martwie sie, zeby przez ten kemping zupelnie sie nie "rozlozyly". :(
Taka forma podróżowania jest niesamowita. Tyle miejsc możecie zobaczyć. I macie odskocznię od codzienności i problemów.
OdpowiedzUsuńI nasz Synek, podobnie jak Nik lubi pomagać nam przy domu, nawet jeśli przycina krzaki wymyślonymi nożycami. Trochę mniej lubię pomoc przy myciu okien :)
Ja w ogole jestem okropna, bo czesto irytuje sie (wewnetrznie) na ta dziecieca pomoc. Wiadmo, z nimi wszystko trwa znacznie dluzej, a dodatkowo czesto-gesto cos sie wysypie, wyleje, przewroci, itd. Mimo wszystko zazwyczaj pozwalam sobie pomoc, bo wiem, ze to zaprocentuje na przyszlosc. ;)
UsuńSuper sprawa z tym kempingiem! A zaćmienie zobaczycie?
OdpowiedzUsuńZobaczylismy. Chociaz nie do konca, bo okularow juz nie dostalam, wszystko wykupili. :O Ale widzialam cien slonca rzucony na kartke, z wyraznym sierpem ksiezyca. :)
UsuńAgato zahwycam sie Waszym zachwytem nad campingowymi wyjazdami! Nigdy nie bylam...moze jednak sie zdecyduje.... nigdy nie wiadomo :)
OdpowiedzUsuńJest to zdecydowanie superowa sprawa z malymi dziecmi- ciagla "urlop", podroze i jak widze zabawa "dobiazgami". Wida, las , rower , ognisko i chwilo trwaj!!!
Moze na starosc uciekne z Menzonem tez na taki urlop...
Tych smutnych i nerwowoych chwil nie zazdroszcze- moze psina "zle dychala" i w sumie nie jest najgorzej??
Z osczednosciami tak zwykle bywa - czlowiek ciesz sie...na chwile, bo zawsze cos wyskoczy!
A jak tak chinski pracodawca? ocieplilo sie u Was??
Pozdrawiam serdecznie i czekam na zdjecie Bi w pieknym zoltym, szkolnym autobusie :)
Hihihi, jak narazie Bi entuzjazm opuscil i autobusem jezdzic nie chce. :)
UsuńPracodawca... Ech, bez zmian... :/
No dokladnie! Czlowiek uciula troszke, cieszy sie i bum! Cos wyskakuje, zeby ci czlowieku za dobrze nie bylo! ;)
Ewus, jesli sie skusisz, to ja taka forme wypoczynku bardzo polecam! Mozna pojezdzic, pozwiedzac wiele miejsc i wszystkie potrzebne "graty" ma sie przy sobie. Dla nas tez wazne jest, ze spimy we wlasnej poscieli mamy swoja lazienke. Hoteli sie, delikatnie mowiac, brzydzimy (pracowalam, wiec wiem jak wyglada sprzatanie w takich miejscach), a publicznych toalet to juz w ogole. ;) Oczywiscie takie wyjazdy "na lono natury" najlepsze sa z z partnerem albo mlodszymi dziecmi, dlatego na kempingach 90% ludzi to albo starsze, samotne malzenstwa, albo rodziny z dziecmi tak do 12 lat. Grup mlodych ludzi, czy rodzin z nastolatkami, prawie nie uswiadczysz. ;)
No niezazdroszczę tego dachu.. Dobrze, że chociaż tylko jeden dzień potrwa naprawa..a u nas by to trwało i trwało.. Mam nadzieję, że Mai nic nie będzie. Zastanawialiście się nad konsultacjami u kogoś innego?? Pozdrawiam cieplutko!!
OdpowiedzUsuńTej klinice weterynaryjnej ufamy najbardziej, po przeprawach, ktore mielismy jeszcze z poprzednia suczka. Tylko oni dali szczera diagnoze i perspektywy, bez prob naciagania na skomplikowane i drogie procedury.
UsuńZ dachem naprawde sprawnie poszlo! :)
Super,ze jezdzicie sobie na kempingi. Ja poki po jestem na "nie" chociaz fajnie bylo by polowic rybki, zjesc cos z ogniska I zostac na noc. Na pewno moim chlopakom by sie spodobalo.
OdpowiedzUsuńA szmery to nie koniec swiata. Czasami zanikaja (jak w przypadki mojego Mlodego), wiec nie martw sie na zapas. A osty, ale fajnie. Sama bym sie porzucala :-) no I szkola... moj temat. My zaczynamy 31 sierpnia. Plecaki spakowane, ksiazki kupione. Jedyne co to jeszcze gumki musze kupic do mazania I bluze z logo szkoly dla Starszaka.
Na taki "prawdziwy" kemping, pod namioty, tez nikt by mnie nie namowil! ;) Ale w wygodnej przyczepce - prosze bardzo i polecam. :)
UsuńSzmery, u psow jak i u ludzi, zanikaja u szczeniakow. Jesli pojawia sie u doroslego psa, to znaczy, ze cos niedobrego dzieje sie z sercem. Mam nadzieje, ze (poniewaz szmery sa narazie bardzo delikatne), albo wetce sie cos uroilo, albo nie beda sie poglebiac.
Szkola juz sie zaczela, idzie jesien... Smutno... :(
Przed nami też wyprawkowe klimaty...
OdpowiedzUsuńPS Jak ja Wam zazdroszczę tego kempingu! :)
Kempingi sa fajne, to prawda! Ale przed nami juz ostatni... :(
UsuńTutaj na szczescie wyprawka jest minimalna, a wielu szkolach nie ma jej w ogole.
Uff... w końcu nadrobiłam zaległosci :)
OdpowiedzUsuńFajnie macie z tymi kempingami, choc w sumie nie wiem jak to jest, bo nigdy na żadnym nie bylam :P Ba! nawet nigdy nie byłam w żadnej przyczepce czy kamperze :P
|Twój rowerek piękny, też niebawem planujemy zakup rowerów i powrót do jeżdżenia.
Rower jest po prostu swietny! Moglabym z Potworkami cale dnie przejezdzic! ;)
UsuńKempingi tez sa super. Caly czas na swiezym powietrzu i w ruchu. Potworki uwielbiaja, a i nam - staruszkom na pewno dobrze to robi. ;)