No, zrzedze. Nie da sie inaczej, kiedy lepetyna rypie, oczy lzawia, a z nosa kapie. Konkretnie to z jednej dziurki. Kapu kap, kapu kap... :/
Poza tym obiecalam Noelce, ze pomarudzimy sobie razem, wiec slowa dotrzymuje! ;)
No wiec tak. Jestem chora. Dobra,
chora to moze za mocne slowo. Przeziebiona jestem, z naciskiem na zatoki. ;) Dzieciaki zaczely smarkac w sobote, M. dolaczyl w niedziele. Teraz cala trojka dochodzi juz pomalu do siebie, za to przyszla moja kolej... Uparcie usiluje leczyc sie domowymi sposobami, ale chyba pekne i wezme jakies prochy. Uparcie jestem tez w pracy i to wlasnie jest chyba najgorsze, bo patrzalki lzawia mi od ekranu komputera... Ale w poniedzialek przedszkole znow jest zamkniete (Martin Luther Kind Jr. Day...), wiec bede musiala wziac dzien urlopu. A w nastepny piatek ide z Bi do dentysty, wiec znow pol dnia wolnego potrzebuje... W efekcie siedze w pracy, chociaz wolalabym walnac sie na kanape i przespac dzien. Taaa, juz to widze. Toz mam jeszcze siersciucha. Maya widzac pancie w domu, nie odpuscilaby na bank, przychodzila obwachiwac, tracac zimnym nosem, domagac sie wypuszczania na dwor, itd. ;)
Ten dentysta Bi to zrodlo kolejnej frustracji. Tuz przed Swietami, podczas mycia zauwazylam "cos" przy jednym z trzonowcow. Wygladalo "to" na tyle niejednoznacznie, ze najpierw myslalam, ze cos jej utknelo miedzy zebami. Dopiero po kilku dniach M. poswiecil jej do paszczy latarka. ;) I sprawa stala sie jasna - ubytek! No szlag! Dziecko 4.5 roku, zeby ma myte regularnie, uzywamy nici, w maju miala fluoryzacje, a tu dziura! Zadzwonilam czym predzej do dentysty, ze dziecko ma ubytek w zebie. Umowili mnie na Sylwestra i chociaz wkurzylam sie, bo wolalam pojechac na zakupy i posprzatac chalupe na Nowy Rok, to no coz, zeby dziecka waznejsze. Ucieszylam sie nawet, ze to dzien wolny i nie musze dodatkowo zwalniac sie z pracy. O ja naiwna!!! Pojechalam, jakis dyzurny dentysta obejrzal uzebienie Bi, oznajmil, ze tak, to zdecydowanie ubytek (bo ku*wa, ja tego nie wiedzialam!) i polecil umowic sie na leczenie. W tym momencie przyznaje, ze zdebialam. Sadzilam, ze pojade, zeba wylecza i bedzie po sprawie. To ja marnuje polowe ranka, kiedy mialabym ciekawsze rzeczy do zrobienia niz ciagac sie po dentystach, a oni mi wykrecaja taki numer?! Jesli nie wiadomo o co chodzi, na bank chodzi o kase. Dzieki dla mnie bezowocnej wizycie, oni skasuja z ubezpieczenia gruba kase za "konsultacje"! :/
Taki sam numer wykrecila mi przychodnia ginekologiczna na poczatku ciazy z Bi. Zadzwonilam po pozytywnym tescie, ze wyglada na to, ze jestem w ciazy i chcialam umowic sie na wizyte. Ja mialam na mysli usg, tymczasem pojechalam do przychodni, pielegniarka kazala nasikac mi do kubeczka, po czym przy mnie zrobila test ciazowy, pogratulowala i polecila umowic sie na pierwsza wizyte! Pamietam, ze prawie z placzem z tamtad wyszlam, bo pierwsza ciaza, w dodatku dlugo wyczekana, cala bylam poddenerwowana czy napewno wszystko ok, itd.
Kiedy zaszlam z Nikiem, umawiajac sie powiedzialam twardo, ze JESTEM w ciazy, zeby nikt nie poddal tego w watpliwosc. Czlowiek uczy sie na bledach. ;) Nastepnym razem dzwoniac do dentysty, tez powiem glosno i wyraznie, ze chce umowic sie na LECZENIE, a nie poogladanie zabkow, bo od tego sa polroczne wizyty kontrolne... :/
Ale wracajac do mojej "choroby", bo odbilam od brzegu tak, ze ladu nie widac. :D
Na noc zapodalam sobie obrzydliwy specyfik w postaci goracego mleka z czosnkiem i miodem. Bleee, ohyda! W dodatku jakas godzine pozniej obudzilam sie z czosnkowa zgaga i to taka, ze musialam usiasc, bo zbieralo mi sie na wymioty! Bajka, po prostu! ;)
Nastepnie obudzilam sie z gardlem na wior wyschnietym oraz suchym, drapiacym kaszlem. Po kilku minutach prob odkaszlniecia, poddalam sie i pomaszerowalam do kuchni napic sie wody. Na zegarku byla 12:57. I wtedy sie zaczelo! Wybilam sie kompletnie ze snu. Co juz ukladalam sie wygodniej, zaczynalo mi przytykac nos albo kapac z lewej dziurki. Wstawalam wiec do lazienki, zeby sie wysmarkac, a tam oczywiscie pecherz (dopiero co oprozniony) szeptal, ze jednak odczuwa nadmiar cieczy. ;) Wracalam do lozka jeszcze bardziej rozbudzona i wkurzona. Po bodajze 3 takich wyprawach, poszlam po rozum do glowy i zabralam chusteczki ze soba do sypialni. Troche lepiej, ale na lezaca ciezko wydmuchac porzadnie nos, wiec i tak musialam siadac na lozku i dalej sie rozbudzac... W koncu stwierdzilam, ze lezac na plasko ciagle bedzie mnie przytykac, wstalam wiec koleeejny raz i pomaszerowalam do drugiego pokoju po dodatkowa poduszke. :) Ostatni raz sprawdzilam godzine o 2:15 nad ranem. O ktorej w koncu zasnelam, nie mam pojecia... W kazdym razie wtedy spalam juz jak kamien. Po przebudzeniu ze zdziwieniem odkrylam, ze spi z nami Nik (oraz nieodlaczny Prosiaczek), ale kiedy przyszedl i wgramolil sie do naszego wyrka, nie mam pojecia. :D
Ja wiem, ze ludzie maja powazniejsze problemy i od przeziebienia jeszcze nikt nie umarl, ale musialam sobie troche pomarudzic. Chyba wybaczycie, co? ;)
W nagrode za przeczytanie moich smetow, dodam cos przyjemniejszego.
Juz od dluzszego czasu zastanawilismy sie co zrobic, zeby zaprowadzic w salonie nieco wiecej porzadku. A wlasciwie w jednej jego czesci. Stal tam bowiem stary stolik pod telewizor, porzucony odkad tv dla wlasnego bezpieczenstwa wyladowalo na scianie. Stolik ten szybko stal sie dla Potworkow dodatkowa polka dla trzymania zabawek, kolorowanek, blokow, mazakow, kredek i kto wie czego jeszcze. Zadna proba poukladania tego wszystkiego w jako takim porzadku sie nie powiodla. Po paru godzinach wszystko wracalo do stanu wyjsciowego. Jak zreszta zawsze w naszym domu po odgruzowaniu. ;)
Wiem, ze dom, w ktorym sa male dzieci, rzadzi sie wlasnymi prawami. Normalnie nie przeszkadzaja mi az tak zabawki walajace sie w kazdym kacie (i w przejsciu rowniez). Ten stolik jednakze doprowadzal mnie do szewskiej pasji dlatego wlasnie, ze tworzyl taki malowniczy kogel - mogel, a kazda proba znalezienia tam konkretnej rzeczy konczyla sie na zjechaniu polowy szpargalow na podloge.
I tak, pewnej pieknej soboty nie tak dawno temu, dyskutowalismy na temat remontu lazienki, ktory zaplanowalismy na lato. Zostalo jeszcze duuuzo czasu, to prawda, ale milo jest tak tworzyc wizje kafelkow, koloru scian, itd. :) Traf jednak chcial, ze siedzac przy stole w jadalni, mielismy widok idealnie na wyzej wymieniony burdel na szafce. Jakos tak od slowa do slowa stanelo na tym, ze oboje chcielibysmy cos zrobic z ta sciana. Meble, oprocz tego, ze sa malo praktyczne i podatne na balagan, tez nam sie juz solidnie "opatrzyly". Kupilismy je niemal 7 lat temu, zaraz po otrzymaniu kluczy do domu. Wtedy ich kawowy (na zdjeciach i tak wyglada jak czarny) kolor wpasowal sie w ciemne, skorzane kanapy. Teraz naroznik jest znacznie jasniejszy i ogolnie fajnie byloby ten kat tez rozjasnic. Jak to z M. bywa, szybko pomysl podchwycil i mimo moich protestow (ale tak od razu, teraz, zaraz, natychmiast?!) zaczal planowac wypad do meblowego.
No to pojechalismy i bardzo szybko znalezlismy szafke, w ktorej oboje (a to naprawde sukces) sie zakochalismy! Komodka co prawda byla w dziale "sypialnianym", ale idealnie wpasowala sie w moja wizje sciany pod telewizorem. Jest troche nietypowa, ale solidna, drewniana, a co wazne, jej cena tez z nog nie zwalila.
Ale zaczekajcie, to nie koniec! W tym stylu w sklepie byl caly zestaw mebli, lacznie z lozkiem. To ostatnie akurat zupelnie nam sie nie spodobalo, zreszta dopiero co przeciez wymienilismy nasze malzenskie loze. Poprosilismy za to jeszcze o mniejsza szafeczke do jednego z kacikow salonu oraz... zachwycilismy sie stolem jadalnym oraz krzeslami w tym samym stylu! Jak sie rozpedzilismy, tak wpisalismy na liste zakupow rowniez komplet jadalny. Zreszta, nasza jadalnia jest z jednej strony calkowicie otwarta na salon, wiec pasujace meble maja sporo sensu. Nasz zapal zostal nieco oslabiony, kiedy okazalo sie komoda owszem, jest, natomiast na cala reszte trzeba czekac do... 5 (PIECIU!) miesiecy! Panstwo L. jednak byli solidnie napaleni, wiec z bolem serca, ale zdecydowalismy sie poczekac...
Narazie mamy wiec tylko szafke i z miejsca zachwycilam sie zmiana wygladu sciany z telewizorem. Najlepsze jednak, ze komoda jest zbyt wysoka, zeby dzieciaki zawalily ja swoimi duperelkami. Witamy porzadek! I zegnamy kochane pieniazki z konta. Jak sie mozecie domyslic, mimo ze komoda miala cene dosc przystepna, to komoda + szafeczka + stol + krzesla, solidnie dal nam po kieszeni. W dodatku okazalo sie, ze w zestawie jadalnym byly tylko 4 krzesla, a my wolelibysmy chociaz 6. Coz, kazde dodatkowe krzeselko kosztuje i to slooonooo...
Mamy wiec nowa komode w salonie i piekna narazie-wizje, jak za kilka miesiecy bedzie wygladac nasza jadalnia. ;) Mamy tez ubytek na koncie. Za to remont lazienki stoi pod znakiem zapytania... Prawdopodobnie nie bedzie na niego kasy. :( Trudno, jak to mowia, co sie odwlecze, to nie uciecze. Lazienka jest funkcjonalna i schludna, nawet jesli dosc brzydka... Wytrzymamy jeszcze kolejny rok - dwa. ;) Albo i trzy, bo w miedzyczasie moze nas najsc na nowe meble w pokoju dzieciecym. ;)
Tak jak pisalam w noworocznym poscie, jakies tam plany na 2016 sa, ale juz sam poczatek roku pokazal, ze plany planami, a zycie (i spontan) swoje. :D
Wroce na chwile do zakupow w sklepie meblowym. Musze przyznac, ze w porownaniu ze sklepem gdzie kupilismy naroznik, a ktory byl bardzo formalny i mialam wrazenie, przeznaczony dla bogatych sztywniakow, ten, w ktorym wyladowalismy tym razem, bardzo nastawiony byl na rodziny. Nie tylko mieli ogromny dzial mebli dzieciecych, nie tylko mieli wozki - auta, ktorymi dzieciaki mozna bylo wozic po calym sklepie, nie tylko byl tam sklepik z lodami oraz goraca czekolada, ale mieli nawet... karuzele! Piekna, zabytkowa karuzele, a oplata za przejazdzki zbierana byla na zasadzie dotacji na utrzymanie tej atrakcji. Az glupio nam bylo, bo nie mielismy przy sobie gotowki, a Potworki oczywiscie nie odpuscily, musialy sie przejechac. I to nie raz. ;) W koncu M. sam zalatwial wszystkie formalnosci i zamowienia mebli, a ja kwitlam przy karuzeli, podczas kiedy Potwory zaliczaly jedna przejazdzke po drugiej. ;)
Teraz zostalo juz tylko czekac na dostarczenie reszty mebli. Jak przyjda, to sie pochwale. A tymczasem Potworniccy co kilka dni pytaja kiedy znow beda mogli pojezdzic na karuzeli. ;)
Tymczasem, w miniony wtorek spadl nam pierwszy "prawdziwy" snieg! Prawdziwy w sensie, ze nie byl mokra, rozciapana breja, tylko prawdziwym sniegiem. Szkoda, ze spadlo go tylko na tyle, zeby przykryc nieco trawe. :( Rzucilam sie z telefonem, zeby pstryknac dzieciakom forki na tle bieli, bo niewiadomo czy to nie pierwszy i ostatni opad sniegu w tym roku. Szkoda, ze byl juz wieczor i szarowka... :/ Sniegu bylo tyle co kot naplakal, ale Potworki porwaly za lopaty i zabraly sie za odsniezanie podjazdu. :D Tatus docenil ich wysilki, mamusia tylko sie wkurzala bo miala na nogach jesienne botki (nie uwierzylam w prognoze pogody), wiec stala przestepujac z jednej skostnialej nogi na druga i marzyla, zeby zagonic Potwory do cieplego domku. ;)
A na koniec, skoro juz pisze i niewiadomo kiedy znow siade do posta, pochwale sie, ze dostalam kwiatki od jednego z szefow z okazji 10-lecia w pracy (mija w sobote). Drugi szef podarowal mi bon do restauracji. Nie powiem, poczulam sie doceniona i az sie zawstydzilam, bo czasem tak sie obijam, ze wstyd. ;)
No i powiedzcie mi, jak to jest, ze pisze o codziennych pierdolach, nie wtracam zadnych cytatow ani glebszych przemyslen, a zawsze wychodza mi tasiemce? To chyba jakis wrodzony talent, zgodzisz sie Iwosiu? :D
W tym poscie z zalozenia mialy pojawic sie zdjecia, ale nie mialam kiedy wgrac ich i pomniejszyc. Obiecuje wiec, ze nastepny post bedzie uzupelnieniem i bedzie krotki, ale za to zdjeciowy. Moze nawet uda mi sie go sklecic w weekend, jesli meza wywieje mi na silownie. :)