Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 14 października 2022

Dlugi weekend, krotki tydzien

W drugi pazdziernikowy poniedzialek, co roku urzedy oraz szkoly sa zamkniete z okazji Columbus Day. W naszej miejscowosci, w dodatku dzien po tym swiecie urzadzaja szkolenia dla nauczycieli i w ten sposob dzieciaki zyskuja 4-dniowy weekend. Tym razem udalo sie tez i mi, bo choc mielismy w tym tygodniu kolejnego pacjenta, to na jego zyczenie, przesunieto mu kroplowke ze zwyczajowego wtorku, na czwartek. Dla nas oznaczalo to, ze ostatni zbior komoreczek, ktory zwykle mamy w poniedzialki, przesunal sie na srode. Zal bylo mi laborantow, bo hodowla naszych niesfornych komorek odbywa sie niestety w sztywnych ramach czasowych (rozmrazanie, zmiana pozywek, pierwsze testy itd.), a przesuniecie o dwa dni oznaczalo, ze praktycznie wszystkie te aktywnosci przypadly im w weekendy. Oczywiscie wiekszosc brala potem dzien wolny w tygodniu, ale to nie to samo... Ale do czego zmierzam. Ja siedze w papierach, wiec na szczescie nie musze przylazic do roboty w weekend, a w dodatku, z powodu zmiany zwyczajowego grafiku, nie musialam pracowac w poniedzialek i moglam razem z dzieciakami cieszyc sie dodatkowym wolnym dniem, bo u mnie w pracy w tym roku tez honorowane bylo owo swieto. We wtorek zas pracowalam z domu i w ten sposob poczulam sie prawie jak na mini urlopie. :)

Z okazji dlugiego weekendu, nie bylo u nas meczow pilkarskich, choc widzialam na FB, ze w innych miastach normalnie grali. Upieklo sie tez Potworkom, bo zapowiedzialam juz na poczatku sezonu, ze jak bedzie przerwa w pilce, jada do Polskiej Szkoly zameldowac sie nauczycielkom. Niestety, lub moze stety, akurat na sobote 8 pazdziernika, zamiast lekcji, szkola urzadzila ognisko i zabawy dla klas III-VI. Poczatkowo bylam sklonna odpuscic sobie jazde, ale okazalo sie, ze Bi nie miala wiekszych obiekcji zeby jechac, a Nik wrecz chcial. :O Ognisko bylo od 9 do 12, ale my dojechalismy dopiero o 10. Mialam nadzieje, ze zdazy sie troche ocieplic, ale niestety. Na koniec zeszlego tygodnia mielismy dwa dni lata, a jak Polska Szkola urzadzila zabawy na swiezym powietrzu, to oczywiscie nie tylko temperatura spadla do 13 stopni, ale jeszcze wial lodowaty wicher. Litosciwie bylo piekne slonce i w nim dalo sie wytrzymac, ale w cieniu natychmiast czlowiek zaczynal szczekac zebami. Zamowiono dla dzieciakow pizze, choc wyraznie oszczedzaja, bo wzieli tylko tyle co dla dzieci i nauczycieli i to po jednym plasterku. Rok temu pamietam, ze zachecali do jedzenia jeszcze rodzicow, a dzieciaki braly po kilka plastrow. Oprocz tego bylo ognisko i dzieciaki mogly sobie zrobic s'mores'y. Na szczescie tu nie bylo limitu, wiec Potworki przygotowaly sobie po dwa, choc pierwsze moga sie nie liczyc, bo kompletnie je zweglili. ;)

Mina Bi mowi sama za siebie ;)
 

Przy drugich zaczeli, ale po kilku sekundach poprosili zebym ja im upiekla pianki. Robie to zawsze na kempingach, wiec mam wprawe.

Oddali mi pianki, poki jeszcze biale byly ;)
 

Oprocz tego, wszystkie dzieci dostawaly od swoich nauczycielek "paszporty", czyli kartki z zaznaczonymi numerkami, ktore byly przypisane grom i konkursom. Za udzial w kazdej dostawaly podpis i kiedy zebraly wszystkie (albo ile zdazyly, bo np. Nik nie dal rady obskoczyc kazdego stanowiska, bo panie zaczely sprzatac je juz pol godziny wczesniej), mialy oddac je nauczycielkom.

Przenoszenie cukierkow z talerzyka na talerz, za pomoca slomki
 

Potem panie podliczaly ile ktora klasa zebrala punktow. Dla najlepszej mialy byc nagrody. Jak dla mnie to troche nie fair, bo zalezalo od tego ilu uczniow z danej klasy przyjechalo na ognisko i ilu bralo udzial w zabawach. Cala gromada starszych chlopcow np. wolala grac w pilke, Bi odmowila wziecia udzialu w grach kompletnie, a z tego co wiem od kolezanek, spora grupa dzieci po prostu nie przyjechala. Tak czy siak, bylam bardzo dumna z Kokusia, ktory z zapalem wzial udzial w kazdej zabawie, ktora zdazyl zaliczyc. Tu kolejny brak organizacji, bo niektore byly dobrze zaplanowane, np. zrobienie bransoletki z koralikow, albo ulozenie puzzli, gdzie bylo 5-6 zestawow i moglo przy tym siedziec kilkoro dzieci na raz. Inne zadania, np. zagranie w Jenga, troche trwalo i mieli tylko trzy zestawy, albo kregle, gdzie zestaw byl tylko jeden, wiec kolejka ogromna!

Odbijanie pileczki do ping ponga - wiekszosc konkurencji to byly takie proste rzeczy; chodzilo tylko o dobra zabawe
 

Najwazniejsze jednak, ze Mlodszy chetnie we wszystkim wzial udzial, bo Bi zaparla sie, ze nie i koniec. Oczywiscie potem nudzila sie i co chwila marudzila, ze kiedy jedziemy i dlaczego ja zawsze robie wszystko tak, jak chce Nik. Musialam lekko panne postawic do pionu, ze nie faworyzuje jej brata, tylko przyjechalismy tam z mysla o zabawie, a skoro on sie bawi, to moze miec frajde do konca. To nie moja wina, ze pannica nie ma ochoty w niczym wziac udzialu i odmawia wspolnego biegania z dziewczynkami z klasy, twierdzac, ze zadnej nie lubi. :/

Po ognisku podjechalismy szybko po kilka brakujacych rzeczy do pobliskiego supermarketu, obok ktorego niestety znajduje sie sklep z grami na konsole. Dzieciaki tak dlugo jeczaly i truly, ze zgodzilam sie wstapic na "chwile". Chwila zmienila sie w kilkanascie minut przebierania i zachwytu, a nastepnie blaganiem o kupno po grze. Oboje zgodnie oznajmili, ze oddadza kase jak przyjedziemy do domu, wiec nie mialam wyjscia. W koncu ostatnio zarobili sobie troche karmiac zwierzaki sasiadow, wiec moga wydac pieniazki na jakies wlasne przyjemnosci. ;) Pomyslalam tez, ze to dobra okazja, bo akurat mieli dlugi weekend, wiec mogli sie nacieszyc nowymi nabytkami. Pozniej juz w koncu ruszylismy do domu. Bi niespodziewanie dostala zaproszenie do sasiadow na dwie godziny, a Nik zajal sie obserwacja ojca przy robocie.

Wlasna chalupa to mnostwo radosci, ale i w pierony roboty...
 

Ja otrzymalam zaszczytne zadanie trzymania drabin, M. bowiem latal dziury wydziobane w scianach domu przez cholerne dziecioly. Uroki mieszkania w chalupie obitej drewnem, jakby ktoras z Was marzyla o drewnianej chatce. ;) Nie ma jak przeploszyc szkodnikow na dobre, a kiedy zawiesilismy karmnik zeby odpierdzielily sie od domu, ten zostal zerwany, najprawdopodobniej przez niedzwiedzia. :( W kazdym razie, chalupa z tylu jest bardzo wysoka, a M. musial sie wspiac prawie pod dach (to jakies 6-7 metrow!), drabina chyboczaca sie przy kazdym ruchu i mialam wizje jak malzonek zlatuje z niej na kostke ponizej... Na szczescie dal rade, choc najwieksze dziury sa niestety z boku domu, gdzie dzialka idzie w dol i nie ma nawet jak stabilnie przystawic drabiny. Nie wiem jak je zalatamy. :/

Po dosc aktywnej sobocie, niedziela byla bardzo spokojna. Rano kosciol, a potem wpadl na kawe i ciasto moj tata. Dziadek posiedzial, pogadal, a M. w miedzyczasie pomalowal pol tarasu. Zapomnialam bowiem napisac, ze nastalo "swieto narodowe" i M. mial caly weekend wolny. Zwykly - dwudniowy, nie dlugi. ;) W robocie robili cos z elektryka i zamkneli budynek na dwa dni. Oczywiscie sam zainteresowany wcale nie byl szczesliwy, ale przynajmniej nadgonil troche robote kolo domu, na ktora ciagle nie starcza czasu. W sobote zaczal wiec latac pekniecia w podjezdzie, porabal troche drewna bo zapas nam topnieje, a nadchodzi zima i palenie w kominku, a potem zajal sie nieszczesnymi dziurami porobionymi przez dziecioly. W niedziele troche przystopowal, ale wyczyscil i pomalowal wlasnie czesc tarasu, a potem usmazyl schabowe, choc mowilam, ze przeciez bede w domu, to sama to zrobie... Kiedy dziadek pojechal, a kotlety zostaly usmazone, poszlismy na spacer.

Szlak rowerowy obok naszego osiedla
 

Po jednodniowym ochlodzeniu w sobote, w niedziele zrobilo sie 18 stopni i az zal byl nie skorzystac. Caly tydzien ma zreszta ponoc byc piekny i niemal letni, ale to zobaczymy, bo ostatnio za prognozami ciezko nadazyc...

Na poniedzialak mialam plan juz od dawna, bo Potworki dopytywaly kiedy pojedziemy na jeden z jesiennych festynow, ktory stal sie nasza coroczna tradycja. Festiwal otwarty jest tylko w weekendy, a z doswiadczenia wiem, ze wtedy sa tam tlumy. Z okazji swieta mieli go otwartego rowniez w poniedzialek, wiec wybralam ten dzien z nadzieja, ze bedzie spokojniej, bo w koncu sporo ludzi normalnie pracowalo. O ja naiwna! Festiwal otwieraja o 9 rano, ale ze noce sa juz bardzo zimne i w dzien temperatura podnosi sie opornie, wiec planowalam o tej porze mniej wiecej wyjechac z domu. Poniewaz jednak mielismy dzien wolny, wiec wygrzebanie sie z cieplych lozek szlo nam nieco opornie i w rezultacie wyjechalismy dopiero o 10. Wydawalo mi sie to i tak dosc wczesnie, wiec kiedy pol godziny pozniej dojechalismy i zobaczylam trzy podwojne rzedy aut na parkingu, ogonek ludzi do kas oraz tlumy na calym terenie, mialam ochote odwrocic sie na piecie i uciec z powrotem do domu. Tym bardziej, ze wbrew prognozom, ktore zapowiadaly czesciowe zachmurzenie, niebo bylo cale zasnute chmurami, a nawet kilka razy lekko pokropilo. Niestety, festyn potrwa tylko do konca pazdziernika, a mecze Nika w soboty i niedziele utrudniaja zaplanowanie czegokolwiek, wiec skoro juz tam bylismy, to lekko zniecheceni (ja chyba najbardziej), ale stwierdzilismy, ze zostaniemy... No i coz, caly czas tam uplynal nam pod znakiem stania w kolejkach... Kolejki do atrakcji, kolejki po jedzenie... Tak naprawde najwiecej ustalam sie ja, bo stawalam w ogonku, a Potwory w tym czasie skakaly po belach siana lub wiezy z gigantycznych opon traktorowych.

Wbrew temu, jak to wyglada, przeskoczyl gladko ;)
 

Przy okazji tego wypadu widac bylo jak Bi dorasta. Pozniej sie rozkrecila, ale na poczatku stala sztywno przy mnie i nie chciala brac udzialu w szalenstwach. Trudno bylo powiedziec czy nie chce miec frajdy, czy chce, tylko sie wstydzi, a na moje pytania burczala tylko niezadowolona. ;) Pierwsza atrakcja, na ktora poszlismy, byl jak zawsze plac zabaw w ziarnach kukurydzy i tu Starsza stala lub chodzila niemrawo, zupelnie sie nie bawiac. Wczesniej, kiedy stalam w kolejce, Mlodszy polecial na bele siana obok i skakal po nich z gromada innych dzieci. Bi zostala ze mna i odsuwala sie z niechecia nawet od maluszkow 1-2-letnich, ktore plataly sie wszystkim pod nogami. Gdy wreszcie przyszla nasza kolej, Nik jak zwykle tarzal sie w kukurydzy i probowal w niej zakopac, a Starsza poczatkowo nawet nie chciala wejsc w ziarna. ;)

Nawet nie usiadla, w przeciwienstwie do brata
 

Pozniej poszlismy poglaskac zwierzatka i tu Bi jakby zaczela sie troszke rozkrecac. Poglaskala kozy i osiolki, pozachwycala malym cielaczkiem... Rozczarowanie bylo tylko, bo nie wolno ich karmic.

Jedyna atrakcja bez kolejek
 

 Nastepnie dzieciaki chcialy (tak, nawet Starsza) isc na gigantyczna trampoline, ale tu znowu - Nik pobiegl z entuzjazmem, a Bi szla noga za noga, a potem krecila sie przed wejsciem jakby zastanawiala sie czy faktycznie chce, czy tylko jej sie wydawalo. ;) W rezultacie Mlodszy sie buntowal bo stracili kolejke, chcialam bowiem zeby trzymali sie razem. Wpuszczano naprzemiennie maluszki i starsze dzieci i przez niezdecydowanie Bi pierwsza grupa starszakow zaczela skakac bez nich. Na szczescie kiedy juz sie doczekali, oboje skakali z entuzjazmem, choc oczywiscie widzialam, ze odchodzily jakies przepychanki ze strony Starszej i w koncu Nik przeniosl sie dalej od siostry.

Trampoliny fajne dla duzych i malych, choc doroslych nie wpuszczali
 

Nastepnie polecieli na zjezdzalnie z rur i tu znow Bi szla ociagajac sie i zastanawiajac sie na glos czy na pewno ma ochote. Poniewaz jednak perspektywa bylo czekanie az brat odstoi swoje w kolejce i zjedzie, wiec poszla i ona. 

Mlodszy wlasnie zjechal
 

Przy takim ciaglym czekaniu, mimo ze przed wyjsciem zjedlismy sniadanie, zdazylismy zglodniec, ruszylismy wiec do budek z zarciem, gdzie... ponownie musielismy swoje odczekac, a jak! :D Potworki koniecznie chcialy pojsc do labiryntu z kukurydzy, wiec poszlam z nimi, choc nie znosze takich miejsc.

Mam klaustrofobie i cholernie nie lubie takich tuneli (w tym miejscu akurat byl dosc szeroki), mimo, ze w najgorszym wypadku moglam zignorowac tasmy i przejsc na przelaj ;)
 

Oczywiscie, nawet z mapka, bladzilismy tam krecac sie w kolko (sa tam znaki co jakis czas i jeden minelismy trzy razy :D), az w koncu wyszlismy ta sama strona, ktora weszlismy. Bi oburzona chciala wracac i sprobowac przejsc caly labirynt ponownie, ale ani ja ani Nik nie mielismy ochoty na dalsze bladzenie. ;) Zaraz obok znajdowal sie "przystanek" na przejazdzke wozem z sianem, wiec skorzystalismy skoro juz akurat tam sie znajdowalismy.

Bi wykrzywila usta, Nik zamknal oczy - zdjecie doskonale :D
 

Potem poszlismy na drugi koniec calego terenu, bo Nik musial koniecznie przejechac sie rowerami w ksztalcie traktorow. Mijalismy je wczesniej, ale kolejka byla dluga, wiec stwierdzil, ze poniej. Niestety, "pozniej" kolejka byla dwa razy dluzsza. :/ Myslalam, ze szybko pojdzie, bo tych rowerow maja kilka, tor nie jest zbyt dlugi, a kazdy moze zrobic dwa okrazenia. Niestety, nie docenilam "pomyslunku" niektorych ludzi. Pomijam juz wsadzanie na te rowery dzieci o wiele za male, ktore ledwie dosiegaly pedalow i nie dawaly rady pedalowac. Tor w polowie idzie lekko pod gorke i widzialam jak jedna dziewczynka musiala zsiasc i rower pchac. Inne dzieciaki, w najlepszym wypadku jechaly w zolwim tempie. Tu moge jednak zrozumiec, ze jak dzieciak uprze sie, ze chce sprobowac, to rodzice mu pozwola, bo w koncu zaplacili za wstep, mimo ze obok jest mniejszy tor z malymi rowerkami, akurat dla maluchow. Natomiast rodzicow samych wsiadajacych na te pojazdy, juz nie zrozumiem. Jesli nie ma kolejki, a ty pomimo 30-40stki na karku, masz dusze dziecka, to ok; uzyj sobie. Ale widzisz czlowieku kolejke na spokojnie kilkadziesiat osob, w tej kolejce znudzone, marudzace i placzace dzieciaki, to odpusc sobie, nie blokuj pojazdu, daj tym dzieciom doczekac sie troche szybciej. W koncu ten caly festyn przygotowany zostal wlasnie z mysla o smarkaterii, nie doroslych. Na szczescie Potworki sa juz na tyle duze i cwane, ze zostawili mnie w kolejce, a sami polecieli szalec. W koncu i oni sie doczekali i nawet Bi poszla z usmiechem i bez jeczenia.

Nik dorwal jakiegos chlopca i oczywiscie musieli sie scigac. Wygral Nik; przy pedalowaniu nie przebije go nikt :D
 

Bi jezdzila znacznie spokojniejszym tempem
 

Potem jeszcze wybrac sobie po dyni, odstac swoje w kolejce po lody (bo nagle wyszlo slonce i w moment zrobilo sie goraco) i moglam zabrac towarzystwo do domu.

Zdjecie z rodzaju: mamo, wystarczy juz tych fotek; zartuje, Bi akurat odgarniala wlosy ;)
 

W sumie spedzilismy tam 3.5 godziny, z czego wiekszosc czasu czekajac w kolejkach. Zwykle Potworki korzystaly z niektorych atrakcji kilka razy, ale nie tym razem. Musielibysmy spedzic tam calutki dzien...

Wrocilismy do domu dosc wymordowani, wiec nie bylam pewna czy Nik bedzie chcial jechac na trening. Jakims cudem jednak mial sile. Malzonek zaraz po przyjezdzie z pracy zabral sie za malowanie reszty tarasu i stwierdzil, ze tym razem nie jedzie, ale Bi postanowila sie z nami zabrac. Kiedy Mlodszy biegal za pilka, my zrobilysmy wiec sobie spacer, choc nieco krotszy i spokojniejszy niz zwykle z ojcem, ktory nawet ze zwyklego chodzenia robi sport wyczynowy. ;)

Starczylo tez czasu na wygibasy; moja miejscowosc ma nieco "rolnicza" nazwe i mysle, ze widac dlaczego ;)
 

Potem Starsza strzelala do bramki, a ja robilam za bramkarza. Po jakims czasie sie zamienilysmy, ale tak czy owak, Bi jest w te klocki duzo lepsza ode mnie. Jako kobita bez kondycji, po godzinie takiego sportu (i wczesniejszym lazeniu na festynie) nie czulam nog. Za to Nika nawet cos tam trener pochwalil, ze robi postepy. Ciekawe czy przelozy sie to na dlugosc gry w czasie meczow ligowych? ;) Po treningu mialam ochote juz tylko wrocic do domu i w koncu usiasc, ale potomstwo ublagalo jeszcze rundke koszykowki. Kiedy jestesmy na treningach z M., zwykle nie chce mu sie podjezdzac jeszcze pod boiska do kosza, wiec stwierdzilam, ze moge dzieciakom sprawic frajde.

Zmierzch, ale moj telefon jakos sam sobie rozjasnia zdjecia
 

Na szczescie robilo sie juz ciemno, wiec choc dochodzilo sporo swiatla z boiska do baseball'u, ktore bylo zaraz obok, Potworki dosc szybko spasowaly. :)

Wieczorem czytam Bi spokojnie, az tu dobiega nas jakis halas! Myslalam, ze Kokusiowi spadlo cos ze stolika nocnego, corka ma jednak lepsze ucho i oznajmila, ze to niedzwiedz przewrocil smietnik. Wieksze okno jej pokoju wychodzi na tyl domu gdzie znajduja sie smietniki, wiec u niej najbardziej zawsze slychac rumor. Zbieglam na dol, otworzylam ostroznie drzwi na taras (dobrze, ze ten mam wysoko, inaczej bym sie nie odwazyla :D), ale w swietle z tarasu, na dole widzialam tylko cien. Slyszalam jednak szuranie i ciamkanie, wiec wiedzialam, ze Bi miala racje. ;) Odszukalam w szufladzie latarke i poszlam poswiecic. Tymczasem, misiek chyba przeploszony swiatlem, odszedl sobie dalej i wcinal cos w najlepsze obok szopki. ;)

Lezy i wpierdziela :/
 

Swiatlo latarki w koncu chyba jednak tez go wkurzylo (albo zjadl co zamierzal), bo wstal i ruszyl w strone lasku. A ja, kolejny dzien musialam zaczac od sprzatania po jego uczcie. Smierdzaca robota, ale sami jestesmy sobie winni, albo M. jest, bo nie wystawil w poprzedni piatek kublow do oproznienia. Tak bylyby praktycznie puste i niedzwiedz nie mialby czego szukac... :/

Po lewej przewrocony kubel, po prawej rozerwany worek i rozwleczona zawartosc. Dobrze, ze takie przygody zdarzaja sie tylko raz na kilka miesiecy, bo... fuj

Wtorek byl ostatnim dniem przedluzonego weekendu dla dzieciakow i mialam nadzieje troche odpoczac, wiec nie planowalam zadnych dalekich wycieczek. Byl jednak piekny dzien, 22 stopnie i slonce, a Potworki blagaly juz jakis czas zeby zabrac ich na mini golfa. Tego dnia pracowalam z domu i o 11:30 musialam polaczyc sie na meeting, wiec wszystko zalezalo od tego, jak szybko (lub pozno) sie skonczy. Rano pogonilam dzieciaki do odkurzania swoich pokoi skoro bylismy w domu. W miedzyczasie napisala sasiadka czy dzieciaki nie przyszlyby sie pobawic z jej corkami. Bylam oczywiscie na to jak na lato, bo przynajmniej mialam cisze i spokoj podczas spotkania w pracy. Meeting skonczyl sie dopiero tuz przed 13, ale uznalam, ze trzeba skorzystac z takiej pieknej pogodny i wzielam dzieciaki na tego mini golfa, wraz z sasiadkami. ;)

3/4 towarzystwa
 

W koncu niewiadomo kiedy znow trafi sie taka okazja. Jesien bedzie sie robila coraz zimniejsza i zapewne deszczowa, w weekendy mecze, a kolejny dzien wolny w tygodniu dzieciaki beda mialy dopiero na poczatku listopada. Mini golfa mamy na szczescie jakies 10 minut od domu, wiec nie trzeba bylo zbyt daleko jechac. Dziewczyny byly zachwycone, choc sasiadki, jak to rodzenstwo, psocily sobie nawzajem. Solidne fochy natomiast tym razem stroil Nik. Okazalo sie, ze bedac u sasiadow cos tam starsza sasiadka mu dokuczyla, a Bi to nie typ co stanie po stronie brata, tylko jeszcze wlaczy sie w dogryzanie. :/ Mlodszy pojechal wiec niezadowolony, a potem trzymal od dziewczyn z daleka, wrecz ostentacyjnie idac o dolek dalej od naszej grupki.

Na koniec jeszcze lody, a jak!
 

Po powrocie do chalupy, trzeba bylo urzadzic malolatom (tylko swoim; sasiadki odwiozlam do domu) pogadanke, ze takie zachowania sprawiaja, ze odechciewa mi sie ich gdziekolwiek brac. No serio; jak nie jedno, to drugie skrzywione, jakbym na atrakcje zabierala ich za kare! :/ Po poludniu jeszcze mycie odkurzonych podlog u gory, spacer bo szkoda byloby nie wykorzystac takiej pieknej zlotej jesieni, a potem to juz przygotowywanie (rowniez psychiczne) na powrot do szkoly i pracy. Na szczescie w tym tygodniu pracujace byly (dla naszej trojki) tylko 3 dni. :)

W srode rano odstawilam dzieciaki na autobus, ale sama do pracy jechalam dopiero w poludnie. Tego dnia mielismy zbior komoreczek dla kolejnego pacjenta, wiec spodziewalam sie poznego powrotu. Moglabym posiedziec z kawa i porelaksowac sie do woli, ale zamiast tego rozladowalam i zaladowalam zmywarke, wstawilam pranie, a potem przelozylam je do suszarki, odkurzylam i umylam podlogi na dole oraz przy wejsciu od garazu, no i upieklam w koncu baklazany, ktore kwitly w lodowce od... nie wiem jakiego czasu. Spokojnie, na kawe tez zostala mi chwila. ;) Dostalam rowniez elektroniczna kopie pilkarskiego zdjecia Bi. Musze przyznac, ze w tym roku wyszlo duzo lepiej niz w zeszlym, gdzie swiatlo padalo jakos inaczej i strasznie uwidocznilo wszystkie pryszcze panny. Od tego czasu Starsza dba nieco lepiej o cere, ale oswietlenie tez chyba robi swoje, a przy zamowieniu nie bylo opcji retuszu. Dojechalam w koncu do pracy, a tam okazalo sie, ze wszystko poszlo sprawniej niz przewidywalam i "juz" o 19 bylam wolna. Przynajmniej szykowanie wszystkiego na kolejny dzien nie bylo na az tak wariackich papierach. Chociaz oczywiscie ani sniadaniowki, ani butelki z woda nie byly wypakowane, a Bi czekala na mnie z dwoma ostatnimi zadaniami z matematyki. Widze po Bi, ze chociaz same obliczenia ma w jednym paluszku, to juz zadania z trescia sa jej pieta achillesowa. Te z tego dnia byly z gatunku nielubianych przeze mnie, bo nie tylko trzeba bylo porobic odpowiednie obliczenia, ale najpierw przetlumaczyc zagadke logiczna na matematyke. No bo macie np. takie zadanie: mrugaja trzy swiatelka, jedno co 2 minuty, drugie co 3.5 minuty i trzecie co 4 minuty. Jesli wszystkie mrugaja w tym samym czasie o 8 godzinie, o ktorej ponownie znow zamrugaja jednoczesnie? Szczerze, to dopiero wrocilam z roboty, nawet sie jeszcze nie przebralam, bylo po 19 i jak to przeczytalam, to stwierdzilam, ze nie chce mi sie nawet nad tym myslec! A jeszcze trzeba bylo wytlumaczyc Bi jak dojsc do rozwiazania i dlaczego! :O 

A! Wczesniej wkurzyla mnie nauczycielka od zespolu muzycznego Kokusia. Od tego tygodnia dzieciaki mialy zaczac przynosic instrumenty na proby (wczesniej potrzebowaly je tylko na lekcje gry), wiec ponowilam prosbe zeby Nik mogl zostawiac trabke w szkole w srody. Mlodszy ma bowiem probe zespolu we wtorki oraz srode, a w czwartki lekcje gry. Niestety, w czwartek ma tez probe orkiestry i potrzebuje skrzypce. Wobec tego w czwartki musi taszczyc do szkoly i i trabke i skrzypce. Pan od orkiestry bez problemu zgodzil sie zeby zostawial skrzypce w szkole w czwartek, skoro potrzebuje je rowniez w piatek. A ta pinda nie! Ja pisze do niej czy Nik moze zostawic trabke w szkole w srode, a ona odpisuje ze Nik zostawia w szkole skrzypce, a poza tym w sali dla prob zespolu nie ma miejsca. Na moje wyjasnienie, ze Mlodszy zostawia skrzypce w szkole w czwartek, a ja pytam o srode, nie raczyla juz odpowiedziec. Czyli tak jak poprzednio, we wrzesniu. Odpowiedz negatywna z bledna argumentacja, a na wyjasnienie zero odpowiedzi. Przekaz jest jasny - nie i koniec i odwal sie nadopiekuncza mamusko. Nie moge tego zrozumiec, bo nie prosze zeby Mlodszy trzymal trabki w szkole caly tydzien; chodzi o jedna noc! Dzieciaki i tak rano zostawiaja instrumenty w sali, wiec co by zaszkodzilo gdyby trabka Nika juz tam lezala? Pierwszy raz mam do czynienia z tak nieprzyjemnym podejsciem, bo tutejsi nauczyciele sa w wiekszosci bardzo sympatyczni i pomocni. Mialam jednak okazje podejrzec sobie te konkretna pania na prezentacji o programie nauczania i uderzyla mnie jako zarozumiala i wywyzszajaca sie. No dobrze, jak kobieta chce tak zagrywac, to prosze. Planuje napisac maila do dyrektorki. Nie z bezposrednia skarga, o nie. ;) Tak sie sklada, ze nie znaleziono kierowcy dla jednego z autobusow szkolnych, wobez czego dzieciaki podzielono i dolaczono do dwoch innych. Jednym z nich jest autobus Potworkow, ktory jest teraz strasznie zatloczony i czesto dzieciaki siedza po troje na jednym siedzeniu. To zreszta jest realny problem, bo nie mieszcza sie ze swoimi instrumentami, wiec kierowca wydzielil dwa przednie siedzenia na wszystkie skrzypce, wiolonczele, trabki, saksofony, itd. Po pierwsze, zabralo to dwa fotele z juz zatloczonego autobusu, a po drugie, instrumentow robi sie taki stos, ze zsuwaja sie i spadaja. Widzialam jak kierowca raz odjechal moze 10 m, po czym musial stanac i ukladac stos od nowa, zeby nic nie zlecialo w czasie dalszej trasy. :/ No ale do brzegu. Mam zamiar napisac do dyrektorki z zapytaniem czy jest szansa na znalezienie dodatkowego kierowcy w tym roku, opisac problemy ze spadajacymi instrumentami, a przy okazji (niewinnie) wspomniec, ze w tym wszystkim nauczycielka gry ma problem zeby instrument zostawic na jedna noc, co przy okazji zniwelowaloby czesciowo problem w autobusie. I zobaczymy czy cos to da. Mam nadzieje, ze dyrektorka spojrzy na zachowanie tamtej nauczycielki i przynajmniej cos jej powie, a moze i troszke zestresuje, bo sie pindzie po prostu nalezy. ;)

Poniewaz Nik nadal musi (i byc moze bedzie musial do konca roku) taszczyc oba instrumenty w czwartek, zawiozlam dzieciaki do szkoly, ku wielkiej radosci Bi. Mojej mniej, bo zwykle po odjezdzie dzieci ogarniam troche kuchnie i chalupe, a tego dnia zostawilam caly burdel i czekala mnie perspektywa sprzatania na dzien dobry po powrocie z pracy. Ech... Tego dnia Potworki mialy w koncu zdjecia w szkole. O ile Nik zazyczyl sobie uczesania wlosow w kitke i przygotowalam mu koszulke polo zeby jakos wygladal, tak Bi wybrala zwyczajna bluzke (dobrze ze nie t-shirt), a wlosy zaczesala w kucyka i odmowila jakiegokolwiek innego stylu. Zobaczymy jak wyjdzie... :/ Po poludniu Starsza miala miec trening, ale juz od poprzedniego dnia zapowiadali deszcz, wiec co chwila z nadzieja sprawdzalam wiadomosci, liczac na to, ze odwolaja. ;) Po srodowym popoludniu oraz wieczorze spedzonymi w robocie, mialam nadzieje na spokojny czwartek. Niestety, z opadow zapowiadanych juz od rana, przesunelo sie na popoludnie, a nastepnie obsuwalo co godzine, w koncu stajac na wieczorze. Deszcz jednak obiecywali okolo 18, a trening zaczynal sie o 17:30, wiec co chwila sprawdzalam maile... ale sie nie doczekalam. ;) Co bylo robic; pojechalismy, Bi z entuzjazmem, Nik tez w sumie chetnie i tylko ja z niechecia. Przez pochmurna, a przy tym duszna pogode (mielismy znow 20 stopni, wiec przy zachmurzeniu, powietrze to byla taka gesta zupa), glowa mnie rypala i czulam sie niczym snieta ryba. Malzonek oznajmil, ze zostaje, bo ma padac i nie chce mu sie jechac. No to nie. A potem zrzedzi, ze zre jak swinka, nie cwiczy, a bebech mu rosnie... ;) Kolejny raz w czasie treningu jednego dziecka, robilam za bramkarza dla drugiego, tym razem Nika, a w miedzyczasie chodzilam wokol boiska.

Po co zawiazac kurtke w pasie, skoro mozna ja zawiesic na wlasnej glowie?
 

W polowie zaczelo kropic, ale ze bylo cieplo, wiec nikt nie zwrocil na to uwagi. Tego dnia trenerka Bi gdzies wyjechala i trening zastepczo prowadzila inna mama. Jej corka, z ktora Bi jest w druzynie, ma brata blizniaka - kolege Nika. Pod koniec wiec chlopaki dostali pozwolenie zeby postrzelac do bramki z dziewczynami, z czego oczywiscie chetnie skorzystali. Niestety, bylo juz za ciemno i wszystkie zdjecia wyszly mi rozmazane.

To zdjecie z poczatku treningu, wiec dosc jasne, ale niestety z daleka, wiec zamazane; Bi w pomaranczowym
 

W kazdym razie, kiedy dzieciaki akurat mialy najwieksza frajde, nagle lunelo. Ale normalnie jak z wiadra! Wszyscy czym predzej sie zwineli, choc z tego boiska akurat trzeba kawalek isc na parking. Mialam kurtke przeciwdeszczowa, Nik tez, ale Bi swojej nawet nie zalozyla. Coz, jak napisalam, bylo cieplo, wiec nie martwilam sie ze sie przeziebi, ale do auta wsiadla wygladajac jak po prysznicu. ;)

No i dotarlismy do piatku, piateczka, piatunia... Mimo, ze w biurze bylam tylko 3 dni, to jakos czuje sie przeczolgana... Na szczescie obecnie w piatki Potworki nie maja zadnych zajec. Pechowo, po pracy zwykle tego dnia jezdze na tygodniowe zakupy. Do domu wracam dosc pozno, wiec zanim sie ogarne, pozbieram swoja oraz sniadaniowki dzieciakow, pochowam je wraz z plecakami, zeby nie walaly sie pod nogami w weekend, robi sie wieczor. I po piatku.

Do mammografi 2 tygodnie. Dosc mam tego zycia gdzie cialo robi swoje, nawet sie usmiecha, a psychika gdzies obok, w ciemnym dolku. Z jednej strony chce juz byc "po", z drugiej boje sie, co to "po" moze oznaczac... :(

2 komentarze:

  1. Hmmm, na koncu wydalas sie, co Cie najbardziej trapi i przyslania/dominuje mysli. W pelni rozumiem i szczerze wspolczuje. Coz... Pozostaje Ci byc cierpliwa. Wiem - latwo powiedziec, trudniej zrobic.
    Z ta zarozumiala nauczycielka Nika tez bym sie wsciekla. Dziwne, ze ludzie lubia sie wyzywac na innych, na reszcie swiata z byle przyczyny czy okazji. Jakby nie bylo innych powodow do zmartwien to szukaja, az znajda! Byle sie glupio wyzyc.

    OdpowiedzUsuń
  2. Najważniejsze, że chociaż jedno się dobrze bawiło, ale faktycznie atrakcji sporo, chociaż szkoda, że zaczęli się zwijać wcześniej niż powinni - nie tak to powinno wyglądać.
    Za każdym razem kiedy dozorczyni odśnieża chodnik dookoła bloku, kiedy naprawiają uszkodzone drzwi czy przeciekający dach, kiedy koszą trawę, myślę sobie, że mając własny dom sami musielibyśmy o to zadbać... I to jest chyba największy argument, który zawsze do mnie przemawiał, aby wybrać mieszkanie w bloku, a nie dom... Chociaż nie ukrywam, że z każdym kolejnym rokiem coraz bardziej marzy mi się własny domek, taki malutki...
    Ja niby klaustrofobii nie mam, a w labiryntach też nie czuję się pewnie, choć wiem, że to tylko zabawa i zawsze mogę wezwać pomoc. Niestety po naszych pannach najbardziej widać ten upływający czas. One są na takim rozwidleniu, tu by jeszcze chciały się pobawić, tu już im się wydaje, że są na to za dorosłe...
    Odnośnie pani od muzyki - to niestety ale my mamy w szkole większość takich nauczycieli. Co to nie ja, ja jestem najlepszy, najmądrzejszy, a Ty się nawet do mnie nie odzywaj...
    Wcale Ci się nie dziwię, że żyjesz w zawieszeniu i dobrze to rozumiem. Ale trzymam kciuki za pozytywne wieści!!!

    OdpowiedzUsuń