Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

czwartek, 27 października 2022

Ostatnie dni przed mammografia

Kolejny tydzien na stracenie. Funkcjonuje normalnie, brne do przodu, ale myslami jestem w zupelnie innym miejscu... Celowo publikuje w czwartek, choc zwykle czekam do piatku. Nie wiem w jakim stanie psychicznym bede po jutrzejszej wizycie i czy bede w stanie cos tu napisac. Zobaczymy...

Tymczasem sobota, 22 pazdziernika, rozpoczela sie, jak zwykle od kilku tygodni, meczem. Grala Bi, nie dosc ze juz o 9 rano (rozgrzewka na 8:40), to jeszcze w wiosce oddalonej od nas prawie o pol godziny. Trzeba bylo wiec wstac praktycznie jak do szkoly i Nik przyjal to fochem, choc obudzilam go tak pozno jak sie dalo. Nie powiem, widoki po drodze byly spektakulatne, bo jak wies, to pola, farmy, nawet jakas winnica, domki pochowane miedzy kolorowymi o tej porze roku drzewami... Dzieki pieknemu sloncu, zloto-czerwone barwy az skrzyly sie po oczach. To slonce bylo niestety zdradliwe, bo rano mielismy raptem 4 stopnie, a w nocy musial byc przymrozek, bowiem boisko jeszcze na poczatku meczu bielilo sie szronem. Slisko tez musialo byc jak cholera, bo dziewczynom co i rusz slizgaly sie nogi czy pilka, pomimo korkow. Siedzialam w kurtce jesiennej, owinieta dodatkowo kocem, choc i tak palce dretwialy mi z zimna, trzymalam bowiem kurczowo telefon, pstrykajac foty. Jak na zlosc, Bi grala calutki mecz; nie zeszla z boiska nawet na chwile, wiec i ja telefonu nie odlozylam. ;)

Walka o pilke
 

Zaraz na poczatku meczu, nasze dziewczyny stracily bramke, ale dalo im to "kopa" zeby spiac dupki i zaczely nadrabiac straty. Mecz zakonczyly wygrana 3:1. Po meczu starszej, ruszylismy na rozgrywke Kokusia. Od kilku dni zastanawialam sie co robic, mecz Bi mial sie bowiem skonczyc chwile po 10 rano, a Nik mial rozgrzewke o 11:15. Niestety, Starsza grala pol godziny od domu, zas Mlodszy u nas. W rezultacie, mielismy do wyboru albo zajechac do chalupy na zawrotne 10 minut, albo jechac prosto na nasze boiska i kwitnac tam przynajmniej 20 minut. Wybralismy to drugie. Przynajmniej dzieciaki na spokojnie sie przebraly. Nik bowiem zalozyl rano spodnie od dresu oraz adidasy, teraz zas musial przebrac sie w spodenki oraz korki, zalozyc ochraniacze, itd. Bi odwrotnie - zdjela doszczetnie przemoczone korki oraz pilkarskie kolanowki i zalozyla zwykle skarpety i adidasy. Mnie pozostalo tylko zdjac kurtke, slonce bowiem przygrzewalo az milo i temperatura rosla w oczach. Po poludniu doszla do 20 stopni! Zespol Nika gral mecz towarzyski, nie bylo tez glownego trenera, Mlodszy mial wiec okazje dluzej sobie pobiegac po boisku.

Mlodszy przymierza sie do podania
 

Chlopcy grali rewelacyjnie i choc poziomy wydawaly sie wyrownane, to nasi wygrali 3:0. Cos to ostatnio popularny wynik. :D Po powrocie do domu wreszcie mozna bylo lekko odsapnac, to znaczy dzieci, bo ja zabralam sie za wstawienie prania i lekkie odgruzowywanie chalupy. Duzo zreszta nie osiagnelam, bo M. pracowal kolejnego dnia, trzeba bylo wiec pojechac na msze, a na wieczor bylismy zaproszeni do hinduskich sasiadow na obchody ichniego swieta Diwali.

Po zeszlorocznych obchodach, kiedy okazalo sie, ze bylam ja oraz kilka hinduskich par, troche obawialam sie jak to odbedzie sie w tym roku. Szykowalam sie, zeby moze odstawic Potworki na impreze (bo, szczegolnie Bi, nie przepuscilaby takiej okazji), a samej wrocic do domu.

Bi i jej najlepsza przyjaciolka - dowiedzialam sie pozniej, ze owa panna w dniu imprezy miala goraczke (i wsciekla jestem, ze sasiadka jej nie odwolala, ani nawet nie ostrzegla) i nie wiem czy nie byla zrodlem zarazy w moim wlasnym domu :/
 

Na szczescie sasiadka wysylala zawiadomienia do calej grupy znajomych i przyjaciol. Numer jednej sasiadki ja rowniez posiadam, wiedzialam wiec, ze bedzie, ktos inny wspomnial, ze cieszy sie, bo nie znal tego swieta... Wiedzialam wiec, ze na pewno nie bedzie to wylacznie hinduskie towarzystwo. Namawialam za to goraczkowo M., zeby przyszedl chociaz na chwile, zwykle sa bowiem praktycznie same pary. Niestety, moj malzonek, specjalnie chyba, caly dzien harowal jak wol, czyszczac, zabezpieczajac na zime i przykrywajac przyczepe, nastepnie dmuchal liscie oraz igly z podjazdu i trawnikow i oznajmil ze pada na pysk i "moze za rok". Taaa... Slysze to co roku. :/ Tymczasem tegoroczna impreza byla naprawde wyjatkowo udana, przynajmniej dla mnie. Oprocz gospodarzy byla tylko jedna hinduska para, poza tym zas towarzystwo okazalo sie bardzo wielokulturowe. :) W dodatku, moja inna sasiadka przyszla bez meza, bo ten zostal z ich autystycznym synem (ktory nie wytrzymalby na takim zgromadzeniu), a jeszcze inna, ktora zna tylko przelotnie, rowniez przyszla sama z dziecmi. Nie czulam sie wiec jak piate kolo u wozu. Poza tym impreza jak impreza, bylo mnostwo pysznego, hinduskiego zarelka, dzieciaki ganialy po calym domu, a dorosli przemieszczali sie w grupkach.

Bitwa na poduszki w piwnicowym pokoju "od wszystkiego". jak sie rozejrzycie, zauwazycie, ze pomieszczenie sluzy sasiadowi za biuro, poza tym za pokoj telewizyjny, sale gimnastyczna i oczywiscie bawialnie :D
 

W ktoryms momencie smialismy sie, bo wszystkie kobity usadowily sie w salonie, a faceci przeszli do jadalni i tak obie grupy nawijaly sobie osobno

Dwie hinduski, jedna Polka, jedna Amerykanka, jedna Slowaczka, jedna Latynoska i jedna babka ze Sri Lanki - pelen przekroj!
 

Potem sasiedzi zarzadzili takie ichnie blogoslawienstwo ze swiecami, w ktorej brala udzial kazda rodzina po kolei. To ma przyniesc pomyslnosc i bogactwo na kolejny rok. :)

Diwali zwane jest rowniez "festiwalem swiatel", wiec swieczki sa niezbedne ;)
 

Nastepnie nastapila roszada i wszyscy goscie zaczeli krazyc wymieniajac ploteczki (ci, ktorzy sie znali) oraz informacje o sobie. Znalazlam sie w grupce chyba siedmiu osob, ktore opowiadaly sobie anegdotki o swoich... pupilach. Tak, nie dzieciach, choc wszyscy bylismy rodzicami, ale o psiakach. :D Na koniec, jak zwykle sasiedzi urzadzili pokaz fajerwerkow, ku uciesze dzieciarni.

Gwozdz programu
 

Impreza miala sie skonczyc o 20:30, ale okazala sie tak udana, ze wiekszosc stracila poczucie czasu i dopiero kiedy rodzice najmlodszych w tej grupie dzieciakow zaczeli sie zbierac, sasiedzi przypomnieli sobie, ze jeszcze nie bylo zimnych ogni i fajerwerkow. Zanim wszystko sie skonczylo, zanim zdolalam wyciagnac Potworki z chalupy sasiadow (Bi zapierala sie obiema nogami; nie doslownie oczywiscie ;P), do domu wrocilismy o 21:50. :O Oczywiscie zagonilam dzieciaki prosto do spania, choc Starsza parskala (zla, ze impreza sie skonczyla), ze ona bedzie siedziec do polnocy. Powiedzialam jej, ze moze siedziec chocby do rana, ale w pizamie i w swoim pokoju. ;)

W niedziele M. rano pracowal, a ja i Potworki, z racji, ze kosciol zaliczylismy poprzedniego dnia, moglismy nieco odespac caly tydzien i powylegiwac sie w lozkach. Zwloklam sie z wyrka o 10. :D Pogoda pomagala w dosypianiu, bo bylo pochmurno i chlodno. Zapowiadany byl popoludniowy deszcz, ale tez 16-17 stopni. Niestety, prognozy jak zwykle zagraly nam na nosie, bo deszcz, owszem, przyszedl, ale temperatura zostala na 13 stopniach. Nik mial tego dnia mecz ligowy, w tym samym miejscu gdzie Bi dnia poprzedniego. No nie moglby byc tego samego dnia?! Wtedy w sobote pokrecilabym sie po tamtej wiosce zamiast jezdzic z miejsca na miejsce. No ale nic, mecz o 12:30 oznaczal rozgrzewke o 12, co z kolei oznaczalo dla nas wyjazd okolo 11:30. Mlodszy cos tam marudzil, ze mu sie nie chce, ale w koncu pojechal bez wiekszego protestu, za to wkurzyla mnie Bi. Kiedy rano wstalismy, spytalam czy chce jechac ze mna i Kokusiem, czy zostac. Ojciec mial bowiem wrocic z pracy jakies 1.5 godziny po naszym odjezdzie, a panna jest juz na tyle duza, ze spokojnie moze zostac tyle sama w domu. Starsza ma ewidentnie problem z podejmowaniem decyzji, bo do ostatniej minuty wahala sie co robic, az placzac z frustracji. W koncu powiedzialam, ze chyba lepiej niech jedzie, to przynajmniej wyrwie sie z domu, lyknie troche swiezego powietrza, zmieni "krajobraz", itd., ale ostateczna decyzje zostawilam jej. Pojechala, ale zaraz po wyjezdzie z naszego osiedla, zaczela jeczec, ze to byla jednak zla decyzja i powinna byla zostac w domu. Niestety, wyjechalismy nieco pozniej niz przewidywalam (m.in. przez jej dylematy co robic), wiec nie mialam czasu zeby sie wrocic i jednak zostawic ja w domu. A ta cholera chlipala i smarkala wiekszosc drogi, a potem cala rozgrzewke chlopakow, kiedy siedzialam w samochodzie zeby nie marznac. W koncu nie wytrzymalam i spuscilam jej ostra zje*ke, bo ile mozna?! Sama podjela decyzje ze jedzie, a ze pozalowala jej 5 minut pozniej, to juz nie moj problem. No i w koncu ile mozna ryczec o taka blahostke?! Miala ze soba i Nintendo i ksiazke i robotki, wiec nie powinna byla sie nudzic. A ze parking znajdowal sie zaraz przy boisku, mogla siedziec w samochodzie i nie musiala nawet isc ze mna na trybuny. W koncu, kiedy zajrzalam do niej w czasie przerwy, spytala czy pojde z nia na sasiednie puste boisko i pokopiemy pilke. Zgodzilam sie, choc marzylam raczej o siedzeniu w aucie i wlaczeniu ogrzewania na full, i pannie w koncu poprawil sie humor.

Trening indywidualny ;)
 

Nawet kiedy mecz znow sie zaczal i wrocilam na stanowisko widzow, Bi zostala i sama kopala do bramki. Chlopaki tymczasem mieli naprawde ciezki mecz. Oba zespoly byly bardzo wyrownane, choc nasz moze byl minimalnie lepszy, bo wiecej mielismy okazji do akcji pod bramka przeciwnika. Niestety, trzeba przyznac z wielkim uznaniem, ze tamten bramkarz byl naprawde niesamowity i obronil wszystkie strzaly. Pierwsza polowa zakonczyla sie wynikiem 0:0 i az zal mi bylo tamtych chlopakow, bo ich trener zaczal sie na nich wydzierac, ze co to mialo byc, ze grali beznadziejnie, ze on chce zobaczyc, ze im zalezy, itd. Matulu... Nasz trener nie jest jakims sympatycznym wujaszkiem, ale tamten facet to inny poziom wrednosci... Niestety, moze w tym szalenstwie jest metoda, bo w drugiej polowie nagle zdolali wbic nam bramke, co naszych chlopakow natychmiast zdolowalo, a po chwili nasz bramkarz obronil gola odbijajac pilke rekoma w bok, zas jeden z przeciwnikow natychmiast wbil ja ponownie. To juz ktorys raz kiedy cos takiego mialo miejsce, nasi chlopcy musza wiec chyba popracowac nad lepszym strzezeniem bramki i nie spoczywaniu na laurach kiedy bramkarz obroni. ;) Tak czy owak, mecz zakonczyl sie sromotna przegrana 0:2. Nik gral tego dnia bardzo dobrze. W pierwszej polowie pogral naprawde dlugo i udalo mu sie kilka razy calkiem niezle przejac pilke.

Mlodszy walczy!
 

W drugiej polowie, pewnie przez to, ze przegrywali, trener wystawil go dopiero na ostatnie 5 minut. Nie wiem jaki byl w ogole cel zmiany przed samym koncem, ale dobre choc tyle, szczegolnie, ze Nik siedzial na lawce przykrywajac nogi bluza. Mialo byc duzo cieplej, wiec choc dalam mu bluzke termalna na dlugi rekaw pod koszulke zespolu, to na nogi pozwolilam mu zalozyc tylko krotkie spodenki. Niestety, kiedy nie biegal, jednak zmarzl, co wcale mnie nie dziwi, bo ja bylam w kurtce, a po jakims czasie zrobilo mi sie zimno. Z drugiej strony, ciesze sie, ze gole tamta druzyna wbila nam gdy Nik byl na lawce rezerwowych, nie chcialabym bowiem zeby trenerzy uznali, ze to on przepuscil pilke, bo jest nowy. ;) Po meczu trener strasznie dlugo gledzil cos chlopakom, zas skostniali rodzice stali i przytupywali nogami zeby sie rozgrzac. Pytalam potem Kokusia o czym ten facet im tyle gledzil, ale moj syn stwierdzil, ze cos tam, ze sedzia nie byl do konca sprawiedliwy, ze tamta druzyna uzyla jakiejs pokretnej strategii (nic takiego nie zauwazylam), a w zasadzie to on nie sluchal, bo to bylo nudne. :D Wreszcie, chlopaki przelecieli przez boisko do rodzicow i z powrotem, co jest takim symbolicznym podziekowaniem, bo w koncu to rodzice przywoza chlopakow na treningi i mecze, kibicuja, wspieraja, itd., zabrali swoje rzeczy i mozna bylo uciekac z tego zimna. Potworki co prawda chcialy jeszcze chwile pokopac pilke do bramki, ale dosc szybko zarzadzilam odwrot, bo bylo mi naprawde zimno.

Przy parkingu zauwazylam taka smieszna tabliczke, przypominajaca wlascicielom psow, ze wrozka sprzatajaca "miny" nie istnieje i zeby sami sprzatali po swoich pupilach :D
 

Zajechalismy po kawe i napoje i do domu dojechalismy dopiero o 15. Potem jeszcze pranie, skladanie, prysznice, szykowanie sie na poniedzialek i smignela nie tylko niedziela, ale i caly weekend. :) A! Tego dnia moj tata mial urodziny, ale tak sie zbieralam z telefonem, ze przypominalam sobie jak akurat bylam w trakcie robienia czegos, a zanim skonczylam, to znow wylecialo mi z glowy. W koncu spielam dupke jak juz dzieciaki szykowaly sie do spania. Nik umyl zeby, ale zanim Bi poszla do lazienki, zabralam dzieciaki do telefonu, zanim znow bym zapomniala. ;) A zalezalo mi, zeby wnuki tez wziely w tej rozmowie udzial. I widac bylo, ze dziadek sie ucieszyl. :)

Poniedzialek przywital nas ponuro i chlodno. Rano jest juz na tyle ciemno, ze przy pochmurnej pogodzie cale moje jestestwo upieralo sie, ze to niemozliwe zeby juz byla pora wstawac. No niestety. ;) I tak nam sie upieklo, bo jeszcze wieczorem deszcz zapowiadali na cala noc i dalej w dzien, tymczasem udalo mi sie jeszcze Potworki odstawic na autobus na sucho. Akurat kiedy kilka minut po ich odjezdzie, rzucalam Mayi pileczke, zaczelo padac i potem juz kapalo bardziej lub mniej przez caly dzien. Poznym rankiem dostalismy wiadomosc, ze trening Kokusia odwoluja, co przyjelam raczej wiwatami niz rozczarowaniem. ;) Dzieki temu spedzilismy spokojny wieczor, tym bardziej, ze zadne z dzieci nie mialo zadanej pracy domowej. Szok! Malzonek probowal naprawic lodowke, bo po czajniku, teraz ona postanowila zaszwankowac, a konkretnie, to zamrazarnik mrozi ledwie-ledwie. Wszystko pomalutku sie rozmraza, wiec czeka nas duzo dojadania zapasow, ktore mialy wystarczyc na duzo dluzej. Znacie bowiem M. - on nie wezwie od razu fachowca, tylko bedzie kombinowal. Jego pierwsza "diagnoza", to brak uszczelki pod jedna z szuflad zamrazarnika. Mimo ze zamrazarnik sam sie automatycznie odmraza, osiadal tam lod, a kiedy M. pewnego razu chcial go usunac, zerwal razem z uszczelka. Bylo to juz jednak jakis czas temu, a problem powstal dopiero teraz. Dla mnie brak uszczelki, ktory spowodowal zapewne zla cyrkulacje zimnego powietrza, spowodowal jakis wiekszy problem. To jednak malzonek bedzie rozwiazywal na zasadzie "zgaduj zgadula", a tymczasem nie mozemy kupic nic, co musi byc przechowywane zamrozone. :/ Lodowka poki co dziala, ale jak dlugo? Probujac bezskutecznie obnizyc temperature w zamrazarniku, chodzi non stop, wiec to tylko kwestia czasu az cos pierdyknie zupelnie... Zauwazywszy pare bananow, ktore nie nadawaly sie juz do zjedzenia, stwierdzilam, ze upieke chlebek bananowy. Na to podskoczyla Bi, ze sie nudzi, nie ma lekcji i zebym nauczyla ja piec. Poniewaz to jest chyba najprostszy przepis na swiecie, stwierdzilam, ze w sumie, czemu nie. I tak, pod moim nadzorem i z tylko kilkoma wskazowkami, panna upiekla swoje pierwsze ciasto. Teraz Nik jojczy, ze on tez chce sie nauczyc, wiec obiecalam mu, ze nastepny raz piecze on, ale szczerze, z jego mniejsza precyzja, a wieksza i rozpierajaca energia, troche sie tego obawiam... ;)

Wtorek byl znow pochmurny i ponury, ale niespodziewanie bardzo cieply. Powietrze juz od rana bylo wilgotne i ciezkie, jakby burzowe. Bi strzelila focha, ze przygotowalam jej dlugie spodnie, a ja po prostu nie nadazam za pogoda. Zapowiadaja cieplo, jest zimno, wiec potem juz nie ufam, ze nagle temperatura sie jakos zawrotnie podniesie... W kazdym razie, dzien jak codzien, praca, szkola i te sprawy. Kolejnego dnia po uzupelnieniu brakujacej uszczelki, zamrazarnik nadal nie mrozi, choc M. ma nadzieje, ze to nie byla wlasciwa uszczelka. Hmm... Sprobowal tez najprostszej naprawy swiata. Wiecie jak to jest z urzadzeniami. Wylaczyc - wlaczyc i nagle potrafi samo zalapac. Nie tym razem niestety. :/ Wtorki to nadal nasze "wolne" dni, a ze temperatura doszla do 19 stopni, po poludniu wyciagnelismy swoje 4 litery na spacer.

Nasza dzielnica w jesiennej szacie
 

Po powrocie niestety juz sleczenie nad matematyka z Bi. Przyznaje, ze tym razem poleglam na zadaniu VI klasy i nawet posilki w postaci wujka Google'a nie pomogly. Trudno, Bi musi nauczyc sie prosic nauczycielke o dodatkowe wyjasnienia, bo ja nie ogarniam tego jak oni obecnie ucza matematyki. Na ostatnim tescie rozwiazala poprawnie 12 zadan na 19, co jest wynikiem raczej miernym. Co prawda (nadal nie maja ocen) nauczycielka zaznaczyla, ze test zaliczony zostal pozytywnie, no ale... Niestety, zdolnosci matematyczne Bi sa troche rozchwiane. Test zaliczyla, bo choc w siedmiu zadaniach popelnila bledy, to rozwiazala poprawnie kilka zadan "rozszerzonych", z gwiazdka... Czyli czasem cos zakuma, czasem nie. ;) Niedlugo wywiadowki, wiec mam nadzieje dopytac jak to widzi jej nauczycielka, choc matematyczka jak na zlosc odchodzi z pracy w nastepnym tygodniu. :/ Najbardziej wkurza mnie, ze Bi wstydzi sie poprosic nauczycielke o pomoc, ale kiedy ja nieraz jej cos tlumacze i pokazuje jak mnie uczono obliczac to czy owo, Starsza prycha, przewraca oczami i syczy, ze ona czegos takiego w zyciu nie widziala, w szkole ucza ja inaczej, moj sposob jest glupi, itd. A potem testy wychodza jej tak, a nie inaczej. Mam nadzieje, ze matematyczka zostawi jakies wskazowki i opinie wychowawczyni, ktora z kolei przekaze je mnie.

Jak wolne popoludnie, to cwiczenie gry na instrumentach oczywiscie
 

A wieczorem, znienacka, znow dostalam sms'a od sasiadow, czy Potworki nie nakarmilyby kolejnego dnia po szkole kotow i nie wypuscily ich psa. Sasiadom cos wyskoczylo i musieli na jeden dzien wyjechac. Oczywiscie dla dzieciakow to sama przyjemnosc. ;)

W nocy z wtorku na srode spalam fatalnie. Cala noc co chwila sie przebudzalam, przekrecalam... Nie dosc, ze zrobilo sie duszno, a M. pozamykal na noc okna, to jeszcze od paru dni bralo mnie przeziebienie; bralo, bralo i zlamalo akurat na te noc. Zaczelo mi leciec z nosa, ciezko bylo oddychac, do tego ta duchota... W koncu wstalam, otworzylam okno i wtedy w koncu mocniej przysnelam. Rano niestety czulam sie jak przeciagnieta przez wyzymaczke, ale i tak wybieralam sie do roboty (;P), tymczasem niespodziewanie Nik zszedl na dol skarzac sie, ze nie ma sily, z wypiekami na buzi i szklistymi oczkami. Zlapalam za termometr i... 37.7. Pieknie. Poza wyzszym stanem podgoraczkowym i lekko przytkanym nosem, Mlodszemu nic nie dolegalo. Kie licho? Odstawilam wiec Bi na autobus (panna strzelila focha i ostentacyjnie stala odwrocona tylem chlipiac w kaptur bluzy, bo uparla sie, ze ona tez jest chora i powinna zostac w domu, choc oczywiscie nic jej nie bylo), po czym pojechalam do biura po komputer. Zaleta pracy 15 minut od domu i mozliwosci roboty zdalnej. ;) W polowie dnia otrzymalam sms'a przypominajacego o mammografi i zaczely mi sie trzasc rece. Dobra wiadomoscia bylo to, ze wyglada na to, iz prosto z mammografi przejde na oddzial ginekologiczny, na wizyte ze specjalista. Wyniki beda wiec omowione od razu, bez czekania kolejnych kilku tygodni.

W srodowe popoludnia Nik ma treningi pilki, ale tym razem napisalam do trenera, ze Mlodszego nie bedzie. Pytanie czy sie wykuruje do niedzielnego meczu... Nie mowiac juz o tym, ze w piatkowy wieczor ma miec zajecia z koszykowki, przygotowujace na sezon. Nik bowiem chcial sprobowac w tym roku kosza. Sezon zaczyna sie dopiero w grudniu, ale juz teraz trenerzy chca obejrzec zdolnosci dzieciakow, zeby rozdzielic ich w zespoly w miare wyrownane pod wzgledem poziomu. Nie wiem jednak czy do piatku po poludniu Mlodszy ozdrowieje na tyle, zeby wziac udzial w tych zajeciach. Tego dnia Bi miala tez swoje zajecia "dla staruszkow" w bibliotece, czyli robotki na drutach. Poleciala cala zadowolona, a potem w ogole euforia siegnela zenitu bowiem w przybytku wpadla na kolezanke ze szkoly.

Tym razem w grupie znalazl sie nawet jakis chlopiec :D
 

Na wieczor Nik niestety ponownie zagoraczkowal, wiec bylo jasne, ze zostaje w domu kolejny dzien, mimo buntu siostry, ze to takie niesprawiedliwe. ;) Wiekszosc wieczoru M. walczyl z lodowka. Probowalismy ja zresetowac, ale nie dalo to nic. Kolejnym prostym problemem moglo byc to, ze wszystko sie oblodzilo za tylnym panelem i zablokowalo wiatrak. problem w tym, ze panel jest caly zabudowany i nic tam nie widac, a zeby go odlaczyc, najpierw trzeba wymontowac cale szuflady. Kolejny raz stwierdzam, ze wole lodowki, ktore maja dwoje pionowych drzwi i jedna strona jest lodowka, a druga zamrazarnikiem. Wyciagasz polki i juz masz dostep do tylnej scianki. Nasza zamrazarnik ma zlozony z dwoch szuflad na dole lodowki, te zas zamocowane sa na pierdylionie zawiasow i srubeczek. Malzonek chcial za wszelka cene uniknac ich rozkrecania i wcale mu sie nie dziwie. Niestety, bez usuniecia panela z tylnej sciany, co sie dzieje z tylu mozna dojrzec wylacznie przez jedna malutka szparke, taka 1 na 3 cm. Mnie wydaje sie, ze z tylu widze jakas izolacje, gabke czy styropian, M. uparcie twierdzi, ze to lod. W kazdym razie wylaczyl lodowke z pradu, przelozylismy wszystkie rzeczy do cooler'a wylozonego lodem (choc i tak dlugo nie wytrzymaja) i malzonek rozpoczal proces rozmrazania sposobem naszych matek, z czasow, gdy zamrazarnik trzeba bylo samemu rozmrazac, czyli garnek z goraca woda, raz, drugi, trzecia i czekamy... ;)

W czwartek rano panna Bi znow urzadzila awanture, bo ostatnio w czwartki wozilam Potworki do szkoly, z racji, ze Nik taszczyl oba instrumenty. Tym razem Nik zostawal w domu, wiec oczywiste bylo, ze sama Bi moze sobie jechac autobusem. Oczywiste dla mnie, bowiem Starsza rzucala sie caly ranek, ze to niesprawiedliwe, ze Nik zostaje w domu kolejny dzien, a ona nie dosc, ze idzie do szkoly, to jeszcze musi jechac autobusem. Po drodze na przystanek znow ryczala, bo ona ma "reputacje", ze w czwartki rano nie jezdzi autobusem, ze ona nie wie co sie dzieje tego dnia w autobusie, ze nie wie czy bedzie siedziec na swoim zwyklym miejscu, itd. Reputacje, czaicie to?! :D Ta dziewczyna ma, kurna, reputacje doprowadzania mnie do bialej goraczki. ;) Na szczescie mamy taka pore roku, ze latwo pannice wziac w karby. Po pierwsze, tego dnia miala trening, a ona przeciez pilke uwielbia. Po drugie w sobote ma mecz. Po trzecie, w poniedzialek jest Halloween, a Bi ma tez straszna slabosc do slodyczy. A po czwarte, za tydzien jest przyjecie urodzinowe jej najlepszej przyjaciolki. Zobaczymy czy pannicy uda sie poskromic temperament wystarczajaco zeby wziac we wszystkim udzial? ;) Dzien spedzilam z Nikiem starajac sie nie myslec o kolejnym dniu, sprzatajac i zastanawiajac co z ta cholerna lodowka. Swoja droga, po powrocie z pracy M. podlaczyl ja z powrotem do pradu i kilka godzin pozniej, lodowka, jesli chlodzi, to minimalnie. Zamrazarnik wydaje mi sie, ze ani mysli mrozic. Oszalec mozna. Mlodszy rano mial jeszcze stan podgoraczkowy i obawialam sie, ze na wieczor znow dostanie goraczki, ale okazalo sie, ze temperatura spadla do normalnej. Byl tez wyraznie zwawszy niz dnia poprzedniego, choc daleko bylo mu do normalnej, rozpierajacej energii. Tego dnia Bi miala trening oczywiscie. To juz przedostatni w tym sezonie.

Niestety, swiatlo juz slabe (choc tego nie widac), obiekty w ruchu i zdjecie wyszlo, jak widac...
 

Niesamowite jak szybko zlecial. Panna pobiegala, ja urzadzilam sobie dlugi spacer po parkingach i boiskach i czas byl wrocic do chalupy.

I to na tyle poki co. To nie bedzie latwa noc, a jutrzejszy ranek bedzie zapewne jeszcze trudniejszy. Prosze o kciuki, pozytywne mysli i co tam kto moze jeszcze zaoferowac...

7 komentarzy:

  1. Trzymam kciuki. Długo czekałaś na tą wizytę, dobrze ,że po badaniu będzie rozmowa. Wszystko ci wyjaśnią i będziesz mogła odetchnąć pełna piersią, bo trzymam się wersji ze to nic groźnego i wszystko jest ok. Uściski kochana, daj znać. Lux

    OdpowiedzUsuń
  2. ja też mocno trzymam kciuki i cały czas o Tobie myślę:) tak, najważniejsze, że od razu będzie omawiane badanie

    OdpowiedzUsuń
  3. wyżej pisałam ja, Aneta R.

    OdpowiedzUsuń
  4. Trzymam kciuki Agatko, choć pewnie jesteś już po, ale myślałam o Tobie odkąd napisałaś o swoich obawach. Mam nadzieję, że to coś niegroźnego. Daj znać!

    OdpowiedzUsuń
  5. Trzymam kciuki, daj znać co tam

    OdpowiedzUsuń
  6. No wlasnie - daj znac. My tez wyczekujemy na wiesci. Denerwujemy sie razem z Toba. Naprawde.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aha, ponownie przeczytalam ten post, zeby sobie go przypomniec i absolutnie wymiotla mnie "reputacja" Bi. Tego sie nie da przebic. Francja-elegancja, dyskrecja-Grecja i Bayer(n)-Monachium to przy tym pikusie male sa! Masz niezla zabawe z Potworkami.

      Usuń