Zaczne jak zwykle od piatku, czyli 18 czerwca. Dla Potworkow byl to drugi dzien wakacji. Polkolonie nadal nie ruszyly, wiec kolejny dzien spedzilam w domu, pilnujac potomstwa. Zeby jednak nie bylo zbyt blogo, pracowalam z domu, a dodatkowo zmuszona bylam zabrac dzieciaki na zakupy spozywcze. Ot, taka rozrywka. ;) Potworki zaskoczone mamrotaly, ze jak to, myyy na zakupy?! :D Ja sie jednak cieszylam, bo chcialam zeby popatrzyli w sklepie i powiedzieli mi, co ewentualnie beda sklonni jesc na polkoloniach. Miniony rok szkolny mocno nas w tym zakresie rozpiescil, z darmowymi, szkolnymi obiadami (i to codziennie do wyboru dwa dania, albo bagel jesli juz nic dzieciarni nie podchodzilo :O), a moje dzieciaki sa tak wybredne, ze jedyna opcja, jaka dla nich widzialam, to kanapki z szynka. Nie beda bowiem mieli mozliwosci czegokolwiek odgrzac, a dodatkowo musi to byc cos, co nie zrobi sie rozmiekle i ohydne po kilku godzinach w sniadaniowce. Nie wiem bowiem na ile wytrzyma specjalny lod w takim pojemniku. Niestety, nie jestem zbyt zadowolona z ich wyborow. Nik wzial gotowce z krakersami, szynka, itd, zas Bi stwierdzila, ze bedzie sama sobie robic kanapki, tyle, ze wybrala typowy, amerykanski (miekki jak pianka) chleb i oznajmila, ze tylko ten bedzie jesc. :O No coz, w domu beda jedli normalne obiady, a na polkoloniach to juz byle ich w brzuchach nie sciskalo. ;)
Po poludniu Nik byl zaproszony na urodziny swojego ulubionego kolegi. Te urodziny to zawsze wielki hit, z racji ze kolega mieszka w chalupie z wielkim basenem. ;)
Niestety, to juz drugi rok, kiedy nie zostala zaproszona Bi, mimo ze jednoczesnie urodziny obchodzila siostra blizniaczka solenizanta, z ktora Bi sie zna jeszcze z przedszkola, zima razem graly w tenisa, oraz juz drugi raz trafily do tej samej druzyny pilkarskiej. Z tego co jednak slysze od Bi, cos w tym roku w tej druzynie im sie nie uklada, robia sobie jakies drobne zlosliwosci, itd. Obie maja silne charaktery, obie lubia rzadzic i chyba to im przeszkadza w kolezenstwie. A ze Bi ma ogolnie problem z oglada i uprzejmoscia, podejrzewam, ze zalazla L. za skore i w rezultacie, zamiast pluskac sie w basenie, zostala w domu z nosem na kwinte. ;) To znaczy, poczatkowo liczyla na zabawe z przyjaciolka, ale ta wyjechala gdzies w plener z rodzina i niestety, Bi obeszla sie smakiem. Poplakala, pozloscila sie, ale moze bedzie to dla niej dobra nauczka, ze gdyby lepiej zyla z L., bylaby na pool party. :D
W sobote... praktycznie nie bylo mnie w domu. Szkoda tylko, ze nie z powodu jakiejs fajnej wycieczki... Rano Potworki mialy ostatnie mecze pilki noznej. Pierwszy - Kokusia byl w naszej miejscowosci, wiec zeby Bi sie bardzo nie nudzila, wzielismy ze soba Maye. Starsza polazila wokol boiska z psiurem, ktory ciagnal nieziemsko (ludzie!!! Kocham ludziow!!!), a Mlodszy kopal pilke.
Potem wrocilismy na jakies 40 minut do domu uzupelnic plyny i odstawic siersciucha, po czym popedzilismy na mecz Bi, ktory odbywal sie tam, gdzie zeszlotygodniowy Kokusia, czyli w wiosce 10 minut od nas. :)
Tego dnia bylo niemozliwie goraco i choc mialam moj przenosny parasolek, to jednak zaslania mi on glownie glowe i ramiona, a marzylam, zeby sie cala pod nim schowac. ;) W ogole dalam ciala, bo posmarowalam sobie ramiona oraz twarz kremem, a potem te mialam przez wiekszosc czasu pod parasolem, zas o nogach, ktorych juz ten nie obejmowal... zapomnialam. W rezultacie mam spalone kolana, lydki oraz placki na stopach, tam gdzie sandaly nie mialy paskow. Porazka... :D Oba Potworki wyszly ze swoich meczow purpurowe i niestety zalapali sie na druzynowe foty z twarzami w kolorze buraka. ;)
Obie druzyny tez zremisowaly 0:0, wiec bez polotu, ale przynajmniej nie przegrali :D. Szkoda, ze nie wygrali, ale szczerze, przy ponad 30 stopniach, widac bylo, ze mlodziezy nie chcialo sie biegac. Jeszcze u Nika, rano, przy nizszych temperaturach, bylo kilka akcji, ale u Bi dziewczyny ruszaly sie juz jak sniete muchy. ;)
Po powrocie, wpadlam tylko do domu, przebralam sie, chwycilam sniadaniowke i... popedzilam do pracy. Tak, w sobote... :/ Niestety, planowo wielki zbior komorek mial sie odbyc dzien wczesniej, w piatek, ale jak to bywa z zywymi organizmami, komoreczki nie rosly tak szybko jak bysmy sobie tego zyczyli i trzeba bylo przeniesc na sobote... A jeszcze wypadlam z domu w takim pospiechu, ze bylam w polowie drogi kiedy zorientowalam sie, ze... nie wzielam laptoka! No i wracaj do chalupy z powrotem! Ale bylam na siebie zla! ;) Jedyne co dobrego (a moze smacznego?) z tego wyniklo, to szef zamowil nam obiad. ;)
Przewidywalam, ze do domu powinnam wrocic okolo 18-19, ale pomylilam sie, nie tylko na swoja niekorzysc, ale tez solidnie. W chalupie bylam o 21. :/ Liczylam na to, ze zastane dzieci w lozeczkach, pizamkach i z umytymi zabkami. Taaa... Czekali na mnie. ;) Z tego co jednak opowiadali, to popoludnie spedzili z tatusiem calkiem przyjemnie. Po obiedzie pojechali... do spowiedzi. Rozrywka na miare M., zaiste. :D To znaczy, spowiadal sie wlasnie szanowny ojciec oraz... Bi. Nik podobno grzechow nie ma. :D A Starsza z podnieceniem opowiadala, ze ona musiala zmowic tylko jedno Ojcze Nasz, a tata az 10 Zdrowas Mario, choc tu podejrzewam, ze rodziciel robil sobie z niej jaja. ;) Po spowiedzi zas zrobili runde i po mrozone napoje i na lody... szczesciarze.
Choc ja akurat marzlam przy klimatyzacji, wiec mnie nawet nie ciagnelo. ;) Niestety, jeszcze dzien wczesniej M. mial ambitny plan pracowac nad lazienka, ale jednak nie polozyl ani kafeleczka. Tymczasem kilka dni temu zaczal skladac szafke, bo chcial sprawdzic czy miejsca do jej zawieszenia wypadna mu akurat na belkach. Nie wypadaly, wiec musial wywalic kawal swiezo postawionej sciany gipsowej, podokrecac deski oraz postawic gipso-sciane od nowa. A szkielet szafy stoi nam w sypialni, polki w pokoju Kokusia i chyba jeszcze troche postoja... :/
Niedziela, dla odmiany, byla calkiem spokojna. Potrzebowalam takiego dnia po sobocie. ;) Rano pojechalismy do kosciola, potem po kawe. Pozniej M. gotowal gulasz, a ja wstawialam pranie za praniem, bo nagle dotarlo do mnie, ze zwykle robilam to w sobote, ale w tamta, z wiadomych powodow nie mialam jak. :O Niedziela byla rowniez tutejszym Dniem Ojca. Przypominalam o nim Potworkom juz w poprzedni czwartek. Cos tam zaczeli robic, ale oczywiscie nie skonczyli. Potem piatek byl troche zabiegany, w sobote wylecialo mi z glowy zeby im o tym w ogole przypomniec i w rezultacie, kiedy w niedziele rano szepnelam im do uszek, rzucili sie oboje zeby na gwaltu rety skonczyc laurki... :D No ale dumny tata dostal swoje obrazki, zyczenia i buziaki, a potem zgadalismy sie z dziadkiem, ze zabieramy go na lody. W koncu to tez jego swieto, a ze byl kolejny dzien upalow, to lody byly lepsza perspektywa niz obiad. :D
Poniedzialek oznaczal pierwszy dzien polkolonii dla Potworkow. Co gorsza, zupelnie nieznanych. Tak sie szczesliwie sklada, ze to dopiero drugie wakacje w zyciu dzieciakow, kiedy zmuszone sa spedzac czas na obozach. Dwa lata temu wypadl nam taki rok, ale poza tym zawsze byli albo z opiekunka, albo M. pracowal na druga zmiane, albo przylecieli dziadki z Polski, a rok temu byla oczywiscie pandemia i pracowalam z domu. Poczatkowo chcielismy ich znow zapisac na polkolonie w klubie, gdzie plywaja. Tam byli dwa lata temu i calkiem im sie podbalo, ja zas cieszylam sie, ze codziennie mieli i plywanie i tenisa. Nie mowiac juz o tym, ze to dla nas idealnie po drodze do i z pracy. ;) No ale w tym roku nie dosc, ze polkolonie tam kosztuja prawie dwa razy (!) drozej niz ostatnio, to za lekcje plywania czy tenisa trzeba placic osobno, a poprzednio bylo wliczone. Stwierdzilam wiec, ze poszukam czegos innego. W koncu stanelo na polkoloniach oferowanych przez nasze miasteczko. Polkolonie maja miejsce przy budynku szkoly, wiec rozrywki sa typowo dzieciece - gry ruchowe, jakies zajecia plastyczne, chlapanie sie woda (co przy naszych upalach jest zbawieniem), itd. Nie szukam niczego wyszukanego, a wrecz chce zeby Potworki spedzaly czas aktywnie i nie zalezy mi specjalnie zeby w wakacje sie uczyly. Moja sasiadka za to (mimo, ze pracuja z mezem nadal z domu) zapisala swoje dziewczyny na polkolonie "naukowe", zeby przez wakacje czasem im mozgi sie nie rozleniwily. Coz, dla kazdego cos milego. :D Osobiscie chetnie zapisalabym Potworki na oboz konny i wiem ze Bi bylaby posikana ze szczescia, ale taka przyjemnosc kosztuje $500 za tydzien i to za pol dnia!!! :O Za dwoje dzieci juz tysiaczek... Podziekowalam... :D Jesli chodzi o miejsce gdzie Potworki spedza czesc wakacji, to raczej niczego sie tam nie naucza, ale mam nadzieje, ze wesolo spedza czas. Raz w tygodniu beda mieli wycieczke w jakies fajne miejsce, co jest na pewno dodatkowa atrakcja, a dodatkowo, beda w nowej szkole Bi, co tez jest nie bez znaczenia. Starsza oswoi sie z miejscem i na jesien na pewno pojdzie tam z mniejszym stresem, a i Nikowi przyda sie zapoznanie z budynkiem i terenem, bo w koncu idzie tam juz za rok... W kazdym razie rano oboje byli troche zdenerwowani, ale na szczescie nie bylo wielkiego placzu.
Niestety, nie maja w grupie nikogo znajomego, ale za to sa razem, wiec chociaz tyle. Po poludniu jednak okazalo sie, ze Bi wrocila zachwycona, a Nik w miare zadowolony. Starsza ma juz jakas kolezanke, wiec od razu humor odpowiedni. Caly dzien glownie uprawiali sporty. Wiekszosc czasu bylo pochmurno, ale po poludniu wyszlo slonce. Opiekunowie ponoc powiedzieli dzieciom, ze jesli chca, moga popsikac sie spray'em z filtrem. Bi sie popsikala, Nikowi sie nie chcialo... Wrocil wiec do domu ze spalonym karkiem oraz ramionami. Na szczescie, u niego to kwestia dnia - dwoch i bedzie brazowy... ;)
Po poludniu Nik powinien miec trening plywacki, ale i jemu nie bardzo sie chcialo po calym dniu biegania, a i ja bylam jakas padnieta. Chyba przez to, ze mialam taka meczaca sobote, a w niedziele nie dalam rady sie do konca zregenerowac (starosc nie radosc), ale nie chcialo mi sie nigdzie jechac. Odpuscilam wiec Kokusiowi plywanie, choc zaznaczylam, ze jesli w srode znow powie, ze mu sie nie chce, to wypisze go na lato, bo bez sensu placic jesli nie chodzi. A wiadomo, ze skoro wiekszosc czasu spedzaja aktywnie i na swiezym powietrzu, to po poludniu moze byc lekko wyrabany. ;) Za to ogarnelam troche ogrod, choc to kropla w morzu tego, co ta przestrzen potrzebuje. Pozbieralam psie "miny", ktore na szczescie wyschly przy upalach, a potem pryskalam to, co wykazywalo slady nadgryzania. ;) Czyli w sumie wiekszosc kwiatow. Najbardziej jestem zla, ze cos (albo kroliki, albo sarny) poodgryzalo mi czubki floksow, ktore pewnie teraz juz nie zakwitna, a z liliowcow odgryzlo same paczki!!! Normalnie plakac sie chce... Warzywnik tez niestety w tym roku srednio sobie radzi. Moze po prostu za pozno wszystko posialam i posadzilam. Koper prawie nie wykielkowal, podobnie jak groch, papryki ledwie rosna, cukinie cos zzera... Porazka na calej linii. Nie mowiac juz o tym, ze wszystko niemozliwie zarasta chwastami. Zwykle, kiedy sadzilam warzywa, w ogrodku bylo jeszcze niewiele chwastow, a zanim sie rozpanoszyly, warzywka byly juz spore i skutecznie je wyprzedzaly. W tym roku warzywnik to byl juz praktycznie "chwastownik" kiedy wszystko sadzilam i teraz, pomimo pielenia, chwasciory wyrastaja jak grzyby po deszczu, a warzywa ledwie rosna... :(
We wtorek rano znow jazda na polkolonie. W tym roku to kilkunastominutowa droga. Przekonalam sie, ze nic a nic nie mam ochoty wozic Bi w przyszlym roku do szkoly. :D Potworki, jak tylko ubraly sie i umyly, dopytywaly kiedy jedziemy. Normalnie doczekac sie nie mogli, co chyba jest dobrym znakiem. ;) Na miejscu musialam podpisac sie przy ich imionach na liscie i popedzili do swojej grupy nawet na matke sie nie ogladajac... Troche smutno, ale widze teraz jak oni szybko dorastaja. Jeszcze dwa lata temu, mimo ze w grupie byli z przyjaciolka Bi oraz jej siostra, a wiec byla ich 4-osobowa, znajoma banda, pozegnaniom, przytulasom i buziakom nie bylo konca... Teraz? Wolam za nimi, zyczac im dobrej zabawy, to tylko rzuca "dzieki!" przez ramie i juz ich nie ma... Oczywiscie ogolnie jestem dumna, bo wydaje mi sie, ze oznacza to, iz wychowalam dwojke niezle przystosowanych spolecznie osobnikow, tylko wiecie, matczyne serce lekko zal sciska, ze nawet sie ze mna nie pozegnaja... ;)
A po poludniu przyszlo zalamanie pogody. Temperatura spadla do 17 stopni i rowno zacinal deszcz. Nie bylo po co wysciubiac nosa z domu, ale przynajmniej w koncu postanowilismy obejrzec filmik z Komunii dzieci.
Wiem, wiem, minely 3 tygodnie, a my dopiero teraz... :D Jakos wczesniej nie bylo czasu. Niestety, po obejrzeniu, podobnie jak przy zdjeciach, jestem zla. Czlowiek placi kase profesjonalistom, a potem tylko sie irytuje Wiadomo, maseczki, wiec buzie dzieciakow zasloniete do polowy, ale to akurat mozna sobie jakos przetlumaczyc, ze takie glupie czasy. Gorzej, ze i zdjecia i film nagrywala ta sama firma i widac, ze parafia moglaby znalezc kogos lepszego. Kamerzysta ulokowal sie w takim miejscu, ze dzieci widac lekko od boku, wiec najlepiej widoczne jest tylko to z brzegu. Pechowo, Nika zaslania sporo wyzszy kolega. Kamera byla przez cala msze ulokowana na stelazu, a operator przekrecal ja tylko w jedna, to w druga strone. Poniewaz stal z boku, to jednak nakierowany byl na chlopcow, a dziewczynki widac z daleka i tez jedna zaslania druga. No nie wiem, ciezko mu bylo wziac kamere i przejsc z nia na druga strone, nagrac tez dziewczynki? Czytanie Kokusia mamy nagrane ladnie i wyraznie, chociaz tyle. Bo przy przekazywaniu darow przez dzieci... jakis cholerny grubas wlazl w kadr idealnie w momecie, kiedy do oltarza podchodzila Bi! No to trzeba miec pecha! Wszystkie dzieci nagrane, tylko Starsza zlapana tylko w momencie, kiedy odwraca sie i odchodzi z powrotem do lawki! :O A najglupsze, ze nie mam pojecia co to za facet tam sie krecil! Wygladalo to jakby przypominal chlopcom, ktorzy niesli dary, ze maja wstac i podejsc. Ale przeciez dzieciakom podpowiadaly panie, ktore staly z zupelnie innej strony. Wydaje mi sie, ze to jakis nadgorliwy rodzic, ale musial akurat wpakowac sie grubym doopskiem w najgorszym momencie! :/ Poza tym film jak film, tak naprawde dopiero za kilka lat pewnie bedziemy ogladac i wzdychac, ze Potworki byly takie male, ze ja mialam wyprostowane wlosy i nie moge siebie poznac, ze M. ma dlugasne brodzisko... :)
Sroda... Dzieciaki pojechaly na polkolonie z niestygnacym entuzjazmem. Oby im juz tak zostalo, bo w sumie spedza tam 4 tygodnie wakacji, wiec lepiej zeby im sie podobalo. ;) Naszego szefa wywialo na dwa tygodnie urlopu, wiec wszyscy korzystaja i wychodza wczesniej z pracy. Umowilam sie wiec z M., ze pojade po Potworki, a on moze spokojnie jechac prosto do domu i zabrac sie za lazienke. Jak to milo z mojej strony, co? ;) Staram sie ulatwiac temu chlopu jak moge, byle w koncu sie zlitowal i skonczyl, albo przynajmniej doprowadzil ja do funkcjonalnego stanu. ;) Przezyje brak prysznica i kibelka, ale marze zeby wywalic dzieci na mycie zebow do ich wlasnej lazienki. Dosc mam wszystkiego, lacznie z dywanikiem, oplutego pasta. :/ W lazience dzieci teraz juz naprawde widac swiatelko w tunelu. Oprocz rzeczonego kibelka i kranu od prysznica, zostalo pol sciany kafelkow do polozenia oraz podwieszenie szafki i podlaczenie kranu i zlewu. Juz blizej niz dalej, ale przy braku entuzjazmu "robotnika" moze sie to jeszcze ciagnac i ciagnac. ;)
Po poludniu - trening druzyny plywackiej. Tym razem Nik pojechal, choc dopytywal czy jego kolega bedzie, bo on chce chodzic tylko jak E. tam jest (druga Bi! :/). Niestety, nie bylam w stanie mu na to odpowiedziec, bo skad niby mam wiedziec. ;) To taki kolega tylko z druzyny, chodzi do innej szkoly i nie mam namiarow na jego rodzicow... Na szczescie E. byl.
Niestety ogrzewania wody praktycznie nie bylo. ;) Juz od 2-3 tygodni maja popsuta grzalke i woda moze nie jest lodowata, ale do cieplych tez nie nalezy. Dzieciaki wychodza z basenu z sinymi ustami i szczekajac zebami. A ja nie rozumiem dlaczego nie przeniosa treningow na basen zewnetrzny, ktory po ostatnich upalach na pewno jest znacznie cieplejszy. Zreszta, wlasnie w srode kilkoro rodzicow (lacznie zemna) zasugerowalo to trenerowi, ktory oznajmil, ze zobaczy co sie da zrobic. Trzymam wiec kciuki. ;)
W czwartek Potworki mialy na polkoloniach wycieczke. W kazdym tygodniu beda jechac w jakies fajne miejsce. Tym razem padlo na Science Center w stolicy naszego stanu. Az im zazdroszcze bo sama chetnie bym sie wybrala. ;) Juz od jakiegos czasu chcialam tam zabrac dzieciaki, ale najpierw M. zrzedzil, ze sa za mali, a w koncu, kiedy stwierdzilam, ze ch*j, zabiore ich sama, zanim zaplanowalam wycieczke, nadeszla pandemia. Ostatnio znow zaczelam o tym przemysliwac, ale uprzedzily mnie polkolonie. ;) Moze to zreszta dobrze, bo sprawdza czy faktycznie im sie spodoba i jesli tak, kiedys pojedziemy rodzinnie. :) Z okazji wycieczki, wszystkie dzieci musialy zalozyc jednakowe koszulki, zapewne, zeby latwiej je bylo odroznic w tlumie. ;)
A i tak Nik opowiadal potem, ze zamknal sie w jakims dzwiekoszczelnym pomieszczeniu i opiekun go szukal. :D Ktos dzien wczesniej powiedzial im ze bedzie sklepik z pamiatkami niestety... Najpierw blagali o kasiore, a kiedy pokazalam im pusty portfel (praktycznie nigdy nie mam gotowki), przerzucili sie na ojca. ;) Ten mial jakies zaskorniaki, ale wyszlo mu ledwie $13 na lepka, co nie bardzo ich usatysfakcjonowalo. Rano Nik z bolem dolozyl kilka wlasnych jednodolarowek, Bi zas postanowila zabrac wszystkie, uskladane przez cale 10-letnie zycie oszczednosci. ;) Wyszlo jej jakies $400 i dobrze, ze wspomniala mi o swoich planach, bo zdazylam ja powstrzymac. Juz nie mowie, ze strach co by za taka sume nakupowala, ale jakby tak ktos ja okradl lub panna by zgubila portmonetke? :D A przywiezli oczywiscie bzdety. Bi klepsydre, ale z plynem nie piaskiem, oraz pasujace naszyjniki dla siebie i przyjaciolki. Nik kupil mala lornetke, magnetycznego glutka oraz klocki, cos jak lego, ale miniaturki. Takie rzeczy z centrum "nauki". :D Wieczorem zas pochwalili mi sie podnieceni: "Mamo jechalismy autobusem po autostradzie, bez zapietych pasow!" (dopisek: w zoltych school bus'ach pasow nie ma ;P).
Zycie na krawedzi normalnie. :D
Poznym popoludniem (albo wczesnym wieczorem, jak kto woli :D), pod nasza publiczna biblioteka miasteczko zorganizowalo koncert. W zasadzie srednio on nas interesowal, ale przy okazji koncertu, zbierano jedzenie dla food pantry w naszej miejscowosci, a kazdy kto cos przyniosl, dostawal kuponiki na lody, sprzedawane z busika. I to nie takie marketowe gotowce, ale pyszne, "prawdziwe" lody z lokalnej sieci. Nawet ja sie skusilam. :)
No i piatek... Humor mam spaczony i to porzadnie... Przylot do Polski znow przeszedl nam kolo nosa. :/ W zeszla sobote, 19 czerwca, Polska otworzyla granice dla Amerykanow. Po szybkiej debacie stwierdzilismy, ze lecimy! Juz napisalam do szefostwa (akurat jeden jest na wakacjach, drugi w Kalifornii...) czy moge leciec, czy nie bedzie to kolidowac z projektami firmy, bla bla bla... Tymczasem od wczoraj, znienacka, Polski rzad wprowadzil obowiazkowa kwarantanne dla osob przylatujacych spoza sfery Schengen!!! No ku*wa!!! Zachorowania i w Polsce i w Europie i w USA spadaja, a oni zamiast ludziom zycie ulatwiac, to je utrudniaja!!! Jeszcze w kwietniu mozna sie bylo przetestowac zaraz po przylocie zeby uniknac kwarantanny. Jeszcze tydzien temu mozna bylo zrobic test przed wylotem i honorowali go w Polsce, pod warunkiem, ze nie minelo od niego 48 godzin. A teraz, ku*wa nie! Teraz musisz siedziec na kwarantannie i dopiero po 7 dniach mozesz sie przetestowac!!! Ku*wa, ku*wa, ku*wa!!! Przy takich zasadach, musialabym do Polski przyleciec na miesiac zeby sie to oplacalo, a na to nie pozwala natura mojej pracy...
Oczywiscie zasady kwarantanny obowiazuja osoby niezaszczepione na koronke, ale ze na dzien dzisiejszy szczepic sie nie planuje, wiec... :(
Przepraszam za wszystkie "kuffy" w akapicie wyzej, ale dawno nie wkurzylam sie tak, ze ze zlosci, rozczarowania i bezsilnosci sie zwyczajnie poplakalam. :(
Zaczne od twojego Taty, ze super sie trzyma i wyglada na bardzo sympatycznego. Oj, ja tez bardzo wkurzylabym sie na tego kamerzyste. Pamiatka powinna byc cudowna i niepowtarzalna, a nie nagrana z jednego miejsca. Tragedia.
OdpowiedzUsuńA o wylot sie nie martw.. Moje kolezanki tez przezywaja, bo poczatkowo Irlandia byla tez na tej liscie, bo nie jest w Schengen, ale cofneli, bo jednak nadal sa w UE. Uff. Ja bym szla na zywiol Agata.. Oni co sekunde zmieniaja zasady. Nie wiem czy wiesz, ale jesli lecisz zeby sie leczyc, np isc do dentysty to na granicy pokazujesz umowiona wizyte i dzieki temu unikasz i kwarantanny i testow. Poczytaj uwaznie o exemptions. Glowa do gory. Ten system jest do przeskoczenia jesli sie wie gdzie szukac i czego szukac!
Ma Pani rację, to jest do przeskoczenia, tylko potrzeba wiedzy i odwagi... Ja podeślę link do bloga kancelarii prawnej (którą śledzę na facebooku. Dzięki ich wpisom miałam odwagę chodzić np. bez maski) https://legaartis.pl/blog/2021/06/24/nielegalna-kwarantanna-do-osob-przylatujacych-spoza-strefy-schengen/ Myślę, że warto przeczytać. Pozdrawiam!
UsuńJa tez biegam bez maseczki :-) pozdrawiam cieplo!
UsuńZasady związane z pandemią od samego początku nie trzymają się kupy i pomimo, że wszyscy rządzący mieli czas i możliwość popracować nad tym, żeby to miało ręce i nogi- to jest coraz gorzej.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze - tata wyglada mlodo jak brat, a nie jak tata. Dobre geny.
OdpowiedzUsuńPo drugie - rzeczywiscie film z pierwszej komunii dzieci, jako profesjonalnie krecony i zaplacony - powinien byc profesjonalnie zrobiony, a nie jakies takie g... Wspolczuje frustracji.
Co do tych okolo-covidowych przygod i zezwolen/odwolan, albo kolejnych obostrzen - w PL juz sami nie wiedza, co robic, zeby ludzi ponownie wkurzyc. Wladza chce pokazac, ze moze zrobic, co chce. Beznadzieja.
Szkoda, że film wyszedł słabo. W końcu profesjonalista robił, więc mógł się postarać.
OdpowiedzUsuńTata wygląda bardzo młodo.
Fajnie, że twoje dzieciaki mają aktywne półkolonie. My też stawiamy na zabawę i sport
I dobrze Cię rozumiem, gdy trochę żal, jak dzieci pędzą na zajęcia.
Wczoraj Młodszy pojechał na pierwszy obóz. Uśmiechnięty, podekscytowany... A ja muszę się przestawić
Tata naprawdę nie wygląda na swój wiek!
OdpowiedzUsuńDzieci mają aktywne wakacje i super, jaki cały rok, takie i wakacje ;) I myślę, że takie zajęcia sportowe zdecydowanie wystarczą, nie muszą "zakuwać" jeszcze latem ;) A z tego co piszesz, to mają niezłą frajdę z półkolonii.
Co do obostrzeń covidowych, to wiesz dobrze co na ten temat myślę... Zachorowania i zgony spadają, ale pojawiają się kolejne "straszne" mutacje, więc trzeba ludzi przygotować na kolejne zamknięcie. I "zachęcić" do szczepień. Obawiam się niestety, że na jesień lepiej z wyjazdami nie będzie, więc tak jak ktoś radzi wyżej, poszukaj jakichś kruczków, jak tę kwarantannę ominąć. Jeśli chodzi o mnie, to im więcej sobie rządy z nami pogrywają, to tym bardziej mam ochotę robić wszystko na przekór.
Tu w Belgii przysługują dwa bezpłatne testy z okazji podróży, ale tylko jeśli nie dostałaś jeszcze zaproszenia na szczepienie. Tacy niewdzięcznicy jak my, mogą się więc obejść smakiem i muszą płacić z własnej kieszeni. Już naprawdę próbują przekonać do szczepionek na każdy sposób. Oczywiście dużo ludzi ulegnie...
Z tego co czytałam, można lecieć do innego kraju w strefie Schengen. Wtedy jesteś w Polsce 'z kraju Schengen' ;) sprawdź sobie to na jakichś forach itp ale sporo osób tak zaczęło kombinować.
OdpowiedzUsuńU Was jak zawsze sporo się dzieje. Fajnie, że dzieciakom podobają się półkolonie i trzymam kciuki, żeby tak zostało.
OdpowiedzUsuńTwój tata trochę starszy od mojego, a przyznam że wygląda znacznie młodziej. Co tu dużo mówić, ja od góry mam mnóstwo siwych włosów, więc tym bardziej zazdroszczę Twojemu tacie :D
Z wyjazdem wcale Ci się nie dziwię. Też bym była wścieła i może faktycznie dobrze posłuchać dziewczyn i spróbować jakoś to obejść?
a moze po prostu trzeba sie zaszczepic i nie szukac obejsc?
OdpowiedzUsuńChyba sobie zartujesz.
UsuńJa się zaszczepiłam jak i cala moja rodzina i teraz lecimy sobie z kumpelą do Grecji z paszportami covidowymi:)))))
UsuńPozdrawiam trzecią rączką i z czipem w rzyci:P