"Spokojniejszy" nie oznacza oczywiscie, ze byl taki zupelnie leniwy... ;)
Sobota, 12 czerwca zaczela sie od meczow. Tym razem Bi grala pierwsza, juz o 9 rano i to w wiosce oddalonej od nas o jakies pol godziny jazdy. Drugi raz bylam na tym boisku i cos pecha mam do pogody. Za pierwszym razem gral tam Nik i bylo tak zimno, ze Bi przesiedziala caly mecz w aucie, a i ja co chwila wsiadalam, zeby sie zagrzac. Tym razem bylo cieplej, choc jak na poczatek czerwca temperatura pupy nie urywala - 14 stopni. Zeby nie bylo nam zbyt milo jednak, padal deszcz! I nie to, ze lekka mzawka, czy cos. Moze nie byla to ulewa, ale padalo rowno i mocno. Od rana co chwila sprawdzalam poczte, czy meczu nie odwolali. Nawet juz w drodze, na kazdych swiatlach chwytalam telefon i zagladalam z nadzieja, myslac, ze jeszcze moge zawrocic... :D No niestety, nie odwolali.
Wspolczulam graczom oraz sedziom, bo biegali w tym deszczu, po mokrej trawie. Rodzice oraz trenerzy mieli chociaz parasole, a czesc zostala w autach... Niestety, nasze dziewczyny przegraly 4:6. W ktoryms momencie szlo im niezle, mialy przewage, ale niestety, dziewczynka, ktora zwykle stala na bramce, tego dnia sie zbuntowala i praktycznie nie chciala grac, a dwie inne, ktore ja zastapily, wpuszczaly gola za golem. ;) Za to z tych czterech, ktore zdobyla nasza druzyna, dwa strzelila Bi!!! Jestem oczywiscie niesamowicie dumna. A jednego z goli mam nawet na filmie, wiec radosc podwojna. ;)
Prosto z meczu Bi pedzilismy na Nikowy, ktory rowniez byl "wyjazdowy", czyli poza nasza miejscowoscia, a niestety zaczynal sie dokladnie o godzinie, o ktorej mial sie konczyc mecz Bi. Jak to bywa, w Google wczesniej pokazywalo mi, ze przejazd z jednego miejsca w drugie powinien zajac jakies 16 minut, a nawigacja w aucie wyswietlila... 23 minuty! :O Z powodu deszczu oraz ruchu na drogach nie dalo sie nawet za bardzo przyspieszyc, wiec uznalam, ze kiedy dojedziemy, to dojedziemy. ;) Na szczescie po drodze przestalo padac, choc aura nadal byla ponura, no i wszedzie krolowalo bloto. ;)
Bi po swoim meczu byla przemoczona, ale odmowila przebrania sie, choc mialam dla niej suche ciuchy... Zdjela tylko niewygodne korki. Na szczescie zrobilo sie cieplej... Chlopaki wygrali i to z palcem w... nosie. :D Nie znam ostatecznego wyniku, ale strzelali po prostu gola za golem. A dosc dlugi przejazd z meczu na mecz okazal sie zaleta, bo po rozgrywce Kokusia, przejechalismy doslownie 5 minut i nagle wyjechalismy prawie w centrum naszego miasteczka, tylko jakos dziwnie, od boku. :D
Po takim, dosc aktywnym ranku, niestety nie dane bylo mi odpoczac. Dzien wczesniej, w piatek bowiem, pod koniec pracy, zadzwolil do mnie M., ze utknal w korku i moze nie zdazyc przed autobusem dzieci. Mial jeszcze zajechac po pizze na obiad, wiec w ogole mogl dojechac sporo pozniej. Mlodziez niby zna kod do garazu, ale perspektywa samodzielnego wejscia przez nich do domu, nadal napawa mnie lekkim stresem. Poniewaz bylo i tak juz blisko pory mojego wyjscia z pracy, stwierdzilam, ze lepiej wyjde wczesniej i pojade do domu. Niestety, po pracy planowalam jechac na tygodniowe zakupy spozywcze, ale potem zanim dojechaly Potworki oraz M., zrobilo sie na tyle pozno, ze stwierdzilam, ze jak mam jechac na wariata zeby zdazyc przed treningiem pilki Kokusia, to wole sobie odpuscic. W sobote po meczach wiec, nie bylo bata, musialam zaopatrzyc rodzine w spozywke. ;) Nie chcialo mi sie jak cholera, ale jesc trzeba. Za to przez reszte popoludnia juz tylko popracowalam troche w ogrodzie, pokrecilam sie wokol domu, itd. Bi kolejny juz raz poszla pobawic sie u swojej kolezanki, tym razem sama. Obawialam sie, ze Nik bedzie sie buntowal, ale steskniony, wolal zostac i napierdzielac na Playstation. :D M. wyjatkowo sobotni poranek spedzil w domu, ale zamiast pojechac z dzieciakami i ze mna na mecze... walczyl z lazienka. Przynajmniej jednak w koncu mamy skonczona podloge. ;) A po poludniu jeszcze "trzeba bylo" zaliczyc kosciol, bo malzonek tym razem do pracy jechal w niedziele...
Dzieki temu, ze M. pojechal do roboty, ja oraz Potworki mielismy bardzo leniwy i spokojny niedzielny poranek. Po deszczowej sobocie, niedziela byla sloneczna i prawie upalna - 28 stopni. Te zmiany pogody oraz skoki temperatur mnie dobijaja... Jak zwykle glowa mnie nie boli, tak ostatnio bez przerwy czuje a to ucisk, a to klucie... Minal tydzien, a ja nadal od czasu do czasu musialam sie wysmarkac lub odkaszlnac, wiec moj tata stwierdzil, ze woli nie podlapac zadnych pratkow i nie przyjedzie w odwiedziny. Coz, przezyje. ;) Wzielam Potworki do sklepu ogrodniczego zeby wybrali kwiatki dla pan, bo na prezent z okazji konca roku zamowilam doniczki z dedykacja. A dodatkowo zakupilam sobie kwiatki do obsadzenia skrzynki na listy. Wiosenne kwiaty juz dawno przekwitly i teraz krolowaly tam chwasciory, trzeba wiec bylo cos posadzic. To jest jednak jedno z moich bardziej problematycznych miejsc. Skrzynka na listy znajduje sie pod rzedem choinek, z ktorych wiecznie sypie sie igliwie. Miejsce ma wiec kwasna glebe, duzo cienia, a dodatkowo musi byc naprawde mocna i dlugotrwala ulewa, zeby je porzadnie podlac. W skrocie, jak narazie zadne z kwiatow, ktore tam wsadzilam, nie chcialy za dobrze rosnac. ;) Tym razem kupilam kilka rodzajow i planuje sprawdzic, ktore poradza sobie najlepiej. Po powrocie zabralismy sie wiec za sadzenie.
Potworki posadzily w doniczkach kwiatki dla pan, a potem matka planowala posadzic kwiaty wokol skrzynki.
Planowala, ale niestety dzieci uparly sie zeby "pomoc". ;) Wiadomo jak konczy sie takie pomaganie. Bylo wyrywanie sobie lopatki, sypanie ziemia na wszystkie strony, a potem "Ooo...", kiedy wspomnialam ze bedzie potrzebna do zasypania dolka. Bylo: "Moja kolej!", "Ja chce posadzic tego kwiatka!", "On/ona trzyma lopatke o 3 sekundy dluzej niz ja!", itd. Dzieciate z Was znaja te klimaty. ;) Wszystko trwalo oczywiscie dwa razy dluzej, a ja, zamiast zrelaksowana (zwykle lubie dlubac w ziemi), odeszlam z tamtad zirytowana i z ulga, ze juz koniec. :D
Po poludniu, korzystajac z fajnej, nie za goracej pogody, postanowilismy sie przejsc. Potworki chcialy przejechac sie na deskach, wiec ruszylismy na nasza trase rowerowa, zabierajac ze soba psiura.
Okazuje sie jednak, ze na dluzszy spacer deskorolki elektryczne nadaja sie... srednio. Z powodu wymuszonej, sztywnej postawy oraz napietych miesni zeby utrzymac rownwage i jechac do przodu, Potworki dosc szybko wymiekly i zmuszeni bylismy zawrocic wczesniej niz planowalismy.
Tak, Bi jedzie sobie tylem...
Moze to zreszta dobrze, bo przynajmniej dzieciaki przejechaly na deskach w obie strony. Bi swojej juz jakis czas nie ladowala i zastanawialam sie na ile starczy jej baterii. Gdyby przyszlo ja dzwigac wiekszosc powrotnej drogi, to dziekuje. Ciezkie to diabelstwo. ;)
Dobrnelismy do poniedzialku, czyli ostatniego "pelnego" dnia szkoly dla Potworkow w tym roku szkolnym. A zarazem ostatniego pelnego dnia w naszej podstawowce dla Bi. ;) Starsza dostala na pamiatke album ze zdjeciami z pieciu lat spedzonych w tej szkole, a raczej trzech z hakiem (jak moze pamietacie, Potworki przeniosly sie do niej pod koniec zerowki Kokusia i I klasy Bi). Swietna pamiatka. Na niektorych znajome dzieciaki to takie bejbiki. :D Tego dnia byl tez trening druzyny plywackiej, ale pomimo, ze byl to dla Bi przedostatni, umarudzila sie za wszystkie czasy...
Podczas kiedy dzieciaki plywaly, ja podeszlam na recepcje i dokonalam formalnosci - wypisalam Starsza. :(
Ten dzien byl tez od jezdzenia i zalatwiania spraw. Przed praca pojechalam do pediatry zeby odebrac formularze z opisem stanu zdrowia dzieci, potrzebne do zapisu Potworkow na polkolonie. Ciekawa sprawa z tymi formularzami. U poprzedniego pediatry zawsze zaznaczali, ze potrzebuja przynajmniej dwoch tygodni na ich wypisanie. Dwa tygodnie na cos, co maja w systemie komputerowym i wystarczy tylko przepisac! :O U obecnego pediatry zaskoczyli mnie, kiedy powiedzieli, ze zajmie im to jeden dzien (no to ja rozumiem), ale za to wypisanie kosztuje $5 za formularz! Nic nie mowie, te piec dolcow (no, 10 bo dwoje dzieci) to nie fortuna, ale znow... Oni maja wszystkie informacje, wystarczy przepisac, nigdy nie widzialam tam takich tlumow zeby recepcjonistki nie mialy czasu spedzic kilkunastu minut nad formularzem... No, ale niech im bedzie, ze place za fatyge. ;)
Po pracy za to musialam podjechac do szkolki przykoscielnej, bo akurat tego dnia byl odbior zdjec i filmikow z ceremonii Komunii. Przy okazji wkurzylam sie sama na siebie, bo zamowilam dwa dodatkowe zdjecia - z czytania Nika oraz przekazywania daru przez Bi, ale musialam za nie dodatkowo zaplacic, tymczasem... zapomnialam kasy! :/ I co teraz?! Do domu albo banku musialabym sie sporo cofnac, a pozniej przebijac przez korki... Na szczescie placac karta bankowa w sklepie mozna poprosic o wyplacenie dodatkowej gotowki. Szkoda mi bylo czasu, ale zatrzymalam sie w supermarkecie po drodze. Pozostal dylemat, co kupic, bo jak na zlosc mialam pustke w glowie i nie przychodzilo mi nic do glowy. Oczywiscie moglo to byc cokolwiek, od biedy nawet glowka kapusty (:D), ale w koncu wybralam dwa bukiety kwiatow, ktore postanowilam wreczyc paniom prowadzacym grupe komunijna. Jedna z tych babek zarzadza cala ta szkolka, wiec bylam pewna, ze bedzie na miejscu. Ktos musial przeciez wpuscic fotografa. ;) Juz wczesniej myslalam, ze szkoda iz nie ma okazji tam znow podjechac, a chcialam im podziekowac. Kobita byla srednio zorganizowana, ciagle czegos zapominala i informowala na ostatnia chwile, ale przyznaje, ze na sama Komunie kosciol byl slicznie ozdobiony, a obie nauczycielki ciagle pomagaly dzieciom przejsc przez ceremonie bez wpadki. Nie mowiac juz o tym, ze specjalnie przyjezdzaly w sobote rano, poswiecajac kawalek swojego weekendu. Tak jak myslalam, jedna z pan tam byla, wreczylam jej wiec bukiety (zaznaczajac, ze jeden jest dla drugiej pani) i podziekowalam. Widac, ze zrobilo jej sie bardzo milo i mysle, ze ona tam biega, wszystkiego pilnuje, a tak naprawde wiekszosc ludzi po Komunii znika i malo kto fatyguje sie zeby okazac wdziecznosc...
Co do zdjec... ech. Pomijam juz fakt, ze na najwazniejszych zdjeciach, czyli przyjmowaniu hostii, Nik ma maseczke na buzi, a Bi dziwna mine, bo wlasnie sobie maske zsuwa w dol... Zdjecie z czytania Kokusia wyszlo ladnie, podobnie jak z dawania darow przez Bi (choc tu znow - maseczka), za to grupowe... porazka. Nie wiem co ten fotograf probowal robic i co z nich wydobyc... W poscie komunijnym wrzucilam Wam zdjecie zrobione moim zwyklym srajfonem, na ktorym widac, ze w kosciele bylo w miare jasno. Tymczasem na oficjalnym zdjeciu wyglada jakby bylo zrobione przy zgaszonym swietle, a fote rozjasniala tylko lampa blyskowa. Jest po prostu ciemne! Widac, ze fotograf mocno je retuszowal i wszystkie dzieci maja jakies dziwne, zoltawe karnacje oraz sine usta. Naprawde, spodziewalam sie czegos lepszego po profesjonalnych ujeciach. Poza tym pamietam, ze fotograf zrobil tych zdjec przynajmniej kilka, jak nie kilkanascie. Pstrykal i pstrykal. I akurat to zdjecie wybral jako najlepsze, serio?! Dobrze, moze bylo to jedyne ujecie gdzie nikt nie zamknal oczu ani sie nie skrzywil, ale co ze swiatlem i kolorami?! Ze nie jestem zachwycona, to malo powiedziane... :/
Wtorek byl przedostatnim dniem tego roku szkolnego i z tej "okazji" nauczyciele mieli szkolenie, a dzieci konczyly lekcje wczesniej. A ja, jak by inaczej, musialam wyjsc wczesniej z pracy. Tym razem srednio bylo mi to na reke, bo mamy lekuchny zapieprz, ale co robic... Kiedy Potworki wrocily, dalam im godzinke odpoczac, po czym zagonilam do wypisywania kartek z podziekowaniami dla pan. Nie bylo tego duzo, bo po jednej kartce dla wychowawczyn, a oprocz tego dla kazdego z Potworkow zostaly 3 kartki, ktore pozwolilam im wypisac dla wybranych pan. Kazda klasa ma jakiegos asystenta, poza tym panie od muzyki, plastyki, hiszpanskiego, skrzypiec, pan od w-f'u. Jest w kim wybierac. Nik na poczatku zawyl, ze "Aaaz cztery kartki do wypisania?!" (to dziecko tak strasznie "lubi" pisac...) :D, a potem nie mogl sie zdecydowac komu je wreczyc, bo on ogolnie wszystkich lubi. Bi... odwrotnie. Nie mogla podjac decyzji, bo tej pani nie lubi, tamtej tez nie, nastepna lubi ale ona pracuje czesciowo w innej szkole i nie wie czy bedzie... W koncu wypisala tylko kartke dla wychowawczyni, pomocy nauczyciela oraz... pani bibliotekarki, ktorej nawet nie bralam pod uwage. :D Do kartek dla wychowawczyn dolaczalismy kwiatki w doniczkach z dedykacjami, a dla reszty pan z malym bukiecikiem dlugopisow - kwiatkow, ktore w sloncu zmieniaja kolor. Potworki byly tymi dlugopisami tak zachwycone, ze choc przewidzialam po 5 dla kazdej z pan, przywlaszczyli po kilka sobie. ;) I wlasnie sie zorientowalam, ze zapomnialam pstryknac zdjecia, ech...
Po poludniu Bi miala ostatni trening pilki noznej w tym sezonie. Strasznie szybko ta pilka minela. A moze to wiosna smignela niewiadomo kiedy? ;) Tego dnia nie bylo jej trenerek, bo jako tegoroczne "maturzystki" (z braku lepszego tlumaczenia, bo tutaj matur nie ma :D) mialy przygotowania do uroczystego zakonczenia roku. Zastapil je wujek jednej z dziewczynek i... szkoda, ze nie jest ich stalym trenerem!
Po raz pierwszy od dwoch sezonow, dziewczyny mialy prawdziwy trening. Ich normalne trenerki to sympatyczne panny, ale sa mlodziutkie i kompletnie nie potrafia mlodziezy pokierowac i czegokolwiek nauczyc. Treningi polegaja na puszczeniu dziewczynek luzem i pozwalaniu im kopac pilki do woli, bez zadnych uwag czy korekty. We wtorek, facet uczyl ich i techniki i strategii, caly czas biegajac wokol nich i korygujac. W koncu dziewczyny mialy okazje sie faktycznie czegos nauczyc... Stale trenerki na jesien wyjada do college'u i raczej trenowac juz nie beda (chyba ze zostaja w okolicy), wiec moze ten facet zostalby juz oficjalnym trenerem? Dobrze by bylo... ;)
No i nadeszla sroda, 16 czerwca... Dla nas ostatni dzien roku szkolnego. Jak zawsze przy takich okazjach niewiadomo dlaczego dziwnie mi smutno. Wyjatkiem byl chyba zeszly rok, kiedy odczulam glownie ulge, ze konczy sie zdalne nauczanie. ;) Miniony rok byl juz prawie normalny, choc ominelo dzieciakow sporo normalnych atrakcji. Przynajmniej jednak przechodzili praktycznie caly rok do szkoly (poza wrzesniem, kiedy mieli nauczanie hybrydowe). Podstawowka Potworkow jest swietnym miejscem, przyjaznym dzieciom, tworzacym mala spolecznosc. Dlatego tez chyba dopadla mnie jakas chandra, Bi bowiem opuszcza juz jej mury na zawsze.
Typowym modelem szkol w Hameryce jest 5 lat podstawowki (elementary school), 3 lata gimnazjum (middle school) oraz 4 lata liceum (high school). Kazda miejscowosc jednak radzi sobie jak moze z nadwyzka lub brakiem uczniow w poszczegolnych rocznikach. Jedne szkoly sa zamykane, inne otwierane, znow nastepne laczone... Nasze miasteczko ma tylko jedno gimnazjum oraz jedno liceum, ale sa to ogromne budynki, zdolne pomiescic mlodziez z calej miejscowosci. Ma za to az 4 szkoly podstawowe, ale mimo wszystko ciezko bylo w nich pomiescic wszystkie dzieciaki z 6 rocznikow (5 klas plus zerowka, ktora tutaj jest tylko szkolna). Podejrzewam, ze opcji zeby temu zaradzic bylo kilka, zwyciezyl jednak projekt budowy nowej szkoly. Nie jednak kolejnej podstawowki, ale czegos na ksztalt "lacznika" miedzy szkola podstawowa a gimnazjum. Wzieto ostatnia klase - V z podstawowki oraz pierwsza - VI z gimbazy i zlaczono je w jednej szkole. W ten sposob zarowno wszystkie szkoly podstawowe, jak i gimnazjum zyskaly dodatkowa przestrzen. A "nowa" szkola otrzymala nazwe "wyzszej" podstawowki (upper elementary school). :D Niestety, oznacza to, ze Bi "traci" rok w naszej przyjaznej i cieplej szkole podstawowej i juz po wakacjach rusza w (chwilowo) nieznane. Ona jest dumna i czuje sie dorosla, a mi jest smutno, ze czas tak zapieprza i mam takie "stare" dziecko. ;) Nie mowiac juz o tym, ze beda z Kokusiem w dwoch roznych szkolach, na dwoch koncach miasteczka, ktore to szkoly jednak zaczynaja oraz koncza lekcje o tej samej godzinie! :O Z tego powodu, w nastepnym roku szkolnym Potworki wracaja na autobus juz i rano i po poludniu, jednak wiadomo, od czasu do czasu zdarza sie sytuacja, gdzie trzeba dzieciaki odebrac osobiscie... Wiem jak gimnastykuje sie wowczas jedna z moich sasiadek. Nie cieszy mnie ta perspektywa... Pocieszam sie, ze to tylko rok, a potem dzieciaki znow beda w tej samej szkole, zas kiedy Bi przejdzie do middle school, bedzie miala juz inne godziny rozpoczecia oraz konca lekcji i latwiej bedzie to jakos ogarnac. :)
W zwiazku z powyzszym, w srode rano nastapilo pozegnanie IV klas. Wydarzenie wazne, bo po pierwsze - oczywiste, dzieciaki opuszczaja szkole, w ktorej wiekszosc spedzila 5 lat (Bi akurat 3 lata oraz 3.5 miesiaca I klasy), a po drugie, tutaj zwykle nie ma uroczystych rozpoczec i zakonczen roku, wiec uroczystosc byla podwojnie wyjatkowa. :) A po trzecie, ciesze sie, ze udalo sie zorganizowac cokolwiek, bo zeszloroczne dzieci, z powodu pandemii odeszly bez zadnego oficjalnego pozegnania... Z powodu obostrzen, pozegnanie odbylo sie na zewnatrz i z podzialem na klasy. Nie bylo to nic niesamowicie wyszukanego, ale wystarczylo, zeby sie wzruszyc. Dzieci uroczyscie przeszly przed rodzicami, zajely miejsca, a potem kolejno podchodzily i odczytywaly swoje ulubione wspomnienie ze szkoly.
Pozniej juz byl czas na pamiatkowe zdjecia, z nauczycielka, pania dyrektor, przyjaciolmi, rodzicami, itd.
Z matka (stwierdzam, ze musze czesciej ubierac ten stanik oraz koszulke, bo wyglada jakbym miala cyce jak donice, gdy tak naprawde to mam ledwie miseczke B :D)
Normalnie byloby jeszcze przyjecie dla dzieciakow oraz rodzicow, z przekaskami oraz napojami, ale wiadomo... covid. :/
Z okazji konca roku, dzieciaki konczyly tez wczesniej lekcje, tego dnia wzielam wiec po prostu wolne, bo nie oplacalo mi sie jechac do pracy na dwie godziny pomiedzy uroczystoscia Bi a koncem lekcji. I z tej radosci rzucilam sie na odkurzacz oraz mopa i wysprzatalam podlogi na parterze oraz pokoju zabaw w piwnicy. ;) Na serio jednak, chalupa juz wrecz o to krzyczala. Cos sie dzieje z Maya, bo gubi niemozliwa ilosc siersci. Zawsze troche liniala, jak to zwierze, na wiosne mocniej, w pozostale pory roku mniej, teraz to jest jednak jakis koszmar. To juz nie sa pojedyncze wlosy, tylko cale kepy futra. Wydaje mi sie, ze to nie jest zwykle linienie, tylko psiur jest zestresowany. W koncu byla ze mna w domu przez 13 miesiecy, a potem nagle, z dnia na dzien, zniknelam na cale dnie i podejrzewam, ze siersciuch przezywa to na wlasny sposob... Biedulka, bedzie musiala jakos przywyknac ponownie...
Po szkole, zaprosilam w rewanzu corki sasiadki, zeby przyszly pobawic sie z okazji konca roku.
Na szczescie sasiadka utknela na meetingach (wirtualnych; oni nadal nie wrocili do biur) i poprosila czy nie odprowadzilabym pozniej dziewczyn do domu, wiec przynajmniej nie musialam denerwowac sie, ze mamuska odbiera pociechy dwie godziny pozniej niz to bylo ustalone. :D A po poludniu trening druzyny plywackiej... ostatni dla Bi.
Po cichu licze, ze za kilka miesiecy sama zateskni, ale kto wie...
W czwartek byl pierwszy dzien wakacji. Dla Potworkow, bo matka niestety zmuszona byla pracowac, choc tym razem wygodnie, we wlasnej jadalni. ;) Z racji, ze polkolonie ruszaja dopiero w przyszlym tygodniu, dzieciaki spedzily dzien tak, jak na wakacjach nalezy, czyli leniwie. Niestety, zamiast cieszyc sie tym lenistwem, juz poznym rankiem chodzili jeczac, ze sie nudza. I to nawet przy przyzwoleniu na elektronike, z racji, ze potrzebowalam wzglednej ciszy do pracy... :O Stwierdzilam wiec, ze zrobie sobie przerwe i zabiore Potwory na wycieczke. ;) Taka na zasadzie przyjemnego z pozytecznym. Pojechalismy bowiem na rowerach do biblioteki, a ze zaraz naprzeciwko niej znajduje sie urzad miasta, wiec postanowilam wstapic tam, zeby przedluzyc rejestracje psa na kolejny rok. I tak musialam to zrobic w czerwcu (inaczej placi sie kare), a jak mialam specjalnie ktoregos dnia jezdzic przed lub po pracy, to lepiej juz wykorzystac dzien, kiedy jestem w domu. Pozniej zas okazalo sie, ze do urzedu pojechalismy dwa razy, bo taka ze mnie gapa, ze zapomnialam wziac nowego zaswiadczenia o szczepieniu przeciw wsciekliznie psa. :/ Za to Potworki z entuzjazmem wpadly do biblioteki, ktora nota bene dopiero od poczatku tego miesiaca pozwala na normalne przeszukiwanie polek. Wczesniej trzeba bylo zamawiac wybrane ksiazki internetowo, a panie pakowaly je w reklamowki i rozkladaly na stolach w glownym holu. Teraz w koncu mozna po ludzku wejsc i popatrzec co maja. :) Przy okazji Potworki zarejstrowaly sie tez na program wakacyjnego czytania. Ciekawe jak to sie odbedzie w tym roku... Dwa lata temu rowniez byli zarejstrowani w tym programie, ale mieli papierowe formy do zaznaczania dni, w ktorych czytali. Co 10 dni czytania, przychodzili do biblioteki po jakies tam duperelki w nagrode. Teraz wszystko odbywa sie wirtualnie, podejrzewam wiec, ze Potworki za cholere nie beda pamietac zeby zalogowac sie na strone i zaznaczyc, ze czytali. Poki co jednak, na zachete, dostali w bibliotece torebke z olowkiem oraz malymi puzzlami - naklejkami oraz po lodzie.
Cali byli oczywiscie szczesliwi (maly lod, a tyle radosci); ja mniej bo 15 minut musialam tam sterczec zeby zjedli te lody. Obawialam sie bowiem, ze po drodze kompletnie by sie rozpuscily. ;)
Dzis byl drugi dzien wakacji, ale o nim juz nastepnym razem. Weekend bede miala taki sobie, bowiem jutro popoludnie spedze w pracy. :/ A od poniedzialku czekaja Potworki polkolonie. Bi juz przezywa, ze nikogo tam nie zna i nie bedzie miala kolezanek. Nik narazie o tym nawet nie mysli i jak go znam, to stresa zlapie w niedziele wieczorem. ;)
Hmmm, niby byl taki spokojniejszy weekend, a ja znowu zmeczylam sie od samego czytania i przezywania. Ale zakonczenie roku szkolnego Bi bardzo ladnie opisalas. To fajnie, ze juz po-covidowo sie poprawilo, w porownaniu z poprzednim rokiem. Dzieci wyrosly, wiec nic dziwnego, ze Bi idzie do doroslejszej szkoly. Taki jest swiat i zycie na nim.
OdpowiedzUsuńWiem, wiem, ale we wszystkich okolicznych szkolach dzieciaki spedzaja w podstawowce jeszcze V klase i mam takie uczucie jakby naszym dzieciakom zabierano rok dziecinstwa. ;)
UsuńGratulacje dla Bi za strzelenie gola!!! Zuch panna :)
OdpowiedzUsuńFajnie, że chociaż jakieś pożegnanie udało się zrobić i to najważniejsze. My mamy mieć na sali gimnastycznej i zastanawiam się, dlaczego do choinki nie może być na boisku, tym bardziej, że każda klasa ma o innej godzinie, więc problemu by nie było.
Rosną strasznie te nasze dzieci, ja nie wiem kiedy ten czas tak ucieka. Dobrze chociaż, że my stoimy w miejscu :)
Co tam jeden gol... BI JEST DEBESCIARA! "Za to z tych czterech, ktore zdobyla nasza druzyna, dwa strzelila Bi!!!"
UsuńA miałam pisać, próbowałaś przy skrzynce posadzić rozchodniki? Występują w różnych kolorach i odmianach, więc naprawdę jest w czym wybierać. My je teraz mamy na balkonie i prezentują się ciekawie, a jednocześnie są ogólnie dość odporne na różne warunki atmosferyczne.
UsuńMartusia, no przeciez! My zawsze bedziemy mlode i piekne, tylko dzieci nam sie starzeja! ;)
UsuńTarheel: :D :D :D
Super, ze Bi i Nik lubia grac w pilke nozna. Moi chlopcy tak samo. Szkoda, ze Bi nie chce wiecej plywac. Jej naprawde swietnie szlo i miala duzy potencjal zeby sie rozwijac. Biedna Maya - tak, zwierzatka szybko sie przywiazuja do obecnosci ludzi. Szkoda, ze zdjecia z Komunii nie zachwycily. Zazdroszcze pieknej pogody. Buziaki
OdpowiedzUsuńBi nas doprowadza naprzemian do szalu i rozpaczy. Swietnie plywala, miala nawet na koncie swoje male sukcesy, itd. To nie, plywac nienawidzi, nie bedzie i juz. Na karate pochodzila, trenerzy wychwalali ja pod niebiosa, zachecali zeby wrocila. Nie, nie lubi, nie chce, nie bedzie... :/ Gdyby pilka nozna byla dluzej niz 8 tygodni na raz, pewnie tez szybko by sie jej znudzila. :/
UsuńOh, domyślam się, że łezka w oku się zakręciła w czasie robienia tego zdjęcia przy szkole. Ale teraz czekają nowe przygody! Dzieci nam rosną, nie wiadomo kiedy.
OdpowiedzUsuńBrawa dla Bi i fajnie, że dzieciaki miały zakończenie roku, pomimo całej tej pandemicznej otoczki. W ogóle, pewnie już Ci to pisałam, ale lubię czytać Twojego bloga, bo zawsze tak dużo się u Was dzieje i czuć powiew normalności :) Teraz co prawda i u nas się wszystko pootwierało, ale i tak fajnie poczytać wieści zza oceanu ;)
I przykro mi, że zdjęcia z Komunii nie wyszły, tak jak chciałaś :(
Odpowiadam na komentarze o koncu roku, kiedy przed nami zaraz poczatek nastepnego. ;) Niestety, martwie sie jak to bedzie ze szkola w tym roku, bo sytuacja (przynajmniej w numerkach) jest teraz gorsza niz rok temu. Strach sie bac co wymysla... :/
UsuńA mi w oko wpadły Twoje spodnie/getry? Super, bardzo mi się podobają:)
OdpowiedzUsuńBi już tak urosła, że dzieli Was już nieduża różnica:)
Kochana, spodnie dostalam od tesciowej, ktora kupila je w... Primarku, w UK! ;) Byla tam z wizyta u mojego szwagrostwa. :)
UsuńKochana, trzyma kciuki za pogodę na kempingu. Niech będzie najlepsza z możliwych.
OdpowiedzUsuńŁazienka wygląda super już teraz.
Ależ z Bi jest już duża dziewczynka
Pogoda byla fatalna, mimo dobrych zyczen. :D Ale to nic, dalismy rade. ;)
Usuń