Zeszly piatek, 4 czerwca, minal zwyczajnie. Dzien jak codzien. Pogoda wariowala. Bylo duszno, burzowo, ale deszcz zaczal padac dopiero po poludniu. Akurat na moja pore wyjscia z pracy. Dobrze, ze przezornie wzielam parasolke, bo prognozy straszyly calodziennymi opadami. Tego dnia w pracy urzadzilam tez sobie "przeprowadzke". Odchodzi od nas jeden facet i przejelam jego biurko, na ktore mialam oko juz od poczatku. Co prawda kolega smieje sie, ze na to miejsce rzucono klatwe, bo kto przy tym biurku siada, po jakims czasie odchodzi... Trudno. ;) Po 4 latach mialam serdecznie dosc siedzenia przy samym wejsciu. Nie dosc, ze owiewaly mnie przeciagi z korytarza, to jeszcze ciagle ktos wchodzil i wychodzil przechodzac kolo mojego biurka i zagladajac mi przez ramie. Teraz nikt juz nie podejrzy, co robie. ;)
Po pracy pojechalam do taty zawiezc mu obiecany kawal tortu, a potem na zakupy. Juz tradycyjnie, wpadlam do domu, rozpakowalam wszystko i pora byla ruszac na trening Kokusia. Tym razem wzielismy jednak auto, bo pogoda caly czas byla niepewna. ;)
Mlodszy wybiegal sie i wyszalal, ale niestety dowiedzielismy sie, ze sobotni mecz przelozony zostal na niedziele, ktora nie pasowala nam ani rusz... No coz. Bi raz ominal mecz, bo byl akurat w czasie, kiedy powrocila Polska Szkola w plenerze. Teraz mecz ominal Kokusia. Przynajmniej sprawiedliwie, choc Mlodszy oczywiscie strzelil focha. ;)
Sobota zaczela sie od zakonczenia roku w Polskiej Szkole. Z tej okazji zorganizowano piknik, ktory bylby moze i fajna zabawa, tylko ze nam sie spieszylo... Wszystko zaczelo sie o 10 rano, a o 11 mialo byc rozdanie swiadectw. Tymczasem Bi na 11:15 miala mecz. Pojechalismy na 10, bo liczylam, ze moze uda sie swiadectwa zgarnac wczesniej i z tamtad uciec, ale niestety... Jak zwykle dobil mnie kompletny brak organizacji w tej szkole... Wszystkie godziny, ktore sa podawane, trzeba sobie liczyc +1... Przyjechalismy i okazalo sie, ze o 10 rano rozpoczelo sie pozegnanie VIII klas. Kolejny raz wkurzylam sie, ze do cholery, kogo (poza rodzicami owych klas) interesuje cala ta ceremonia?! No najwyrazniej wszystkich nauczycieli! Stoliki byly bowiem porozkladane i pozaznaczane, ktory jest do ktorej klasy, ale wszystkie nauczycielki rozsiadly sie pod zadaszeniem gdzie odbywala sie ceremonia i tyle je widzieli. :( Niektore panie wykazaly sie odrobina rozsadku i wyszly z uroczystosci, zeby rozdac swiadectwa swoim uczniom; niestety nie pomyslala o tym zadna z nauczycielek Potworkow... No nic, pozegnalam sie z mozliwoscia chwycenia swiadectw wczesniej. Dzieci mialy dostac tez karnety na hot-dogi oraz lody, ale okazalo sie, ze te mialy rozdawac... nauczycielki. :/ Dobrze, ze chociaz rozlozono juz dmuchane zamki, to chociaz Potworki poskakaly i pozjezdzaly.
Bylo potwornie goraco i cale szczescie, ze moja kolezanka miala przy sobie gotowke i kupila dzieciakom lody. Ja nawet nie bralam, bo przeciez mieli miec karnety... :/ W koncu zrobila sie 11, a o rozdaniu swiadectw moglam sobie tylko pomarzyc. Pozegnanie VIII klas trwalo w najlepsze: polonez, piesni, hymn polski oraz amerykanski, przemowy i te sprawy... Kiedy zrobila sie 11:15, a konca nadal nie bylo widac, stwierdzilam, ze pierdziele swiadectwa, zostawie nauczycielkom upominki na stolikach i spadam.
Tym bardziej, ze Bi juz ryczala, ze ominie ja mecz i miala gdzies lody, hot-dogi, pania oraz w ogole wszystko. I dobrze, ze pojechalam, bo potem kumpela mi powiedziala, ze minelo jeszcze przynajmniej 20 minut zanim panie sie laskawie zjawily. No ale zawsze, zawsze w tej glupiej szkole maja takie odchyly. Wszystkie dzieciaki, nawet zerowka, musza ogladac cholerne pozegnanie klas VIII oraz licealnych!
Po niefortunnym Zakonczeniu Roku, popedzilismy juz na mecz. Co prawda ominela Bi prawie polowa, ale na szczescie Starsza nie zwrocila uwagi na godzine. :D Problemem byl za to upal. Otwarta przestrzen, pelne slonce oraz 32 stopnie. :O Ja mialam parasolke nad krzeslem, ale Nik szalal z ulubionym kolega, a dziewczyny oczywiscie graly... Pod koniec, Bi byla na buzi doslownie purpurowa, az balam sie, czy nie dostanie jakiegos udaru...
Po takim przedpoludniu i wczesnym popoludniu, po powrocie do domu juz w nim zostalismy na wieksza czesc dnia. Dopiero pod wieczor, kiedy zaczelo sie robic nieco przyjemniej, poszlismy na spacer. Trzeba tez bylo przyszykowac sie na kolejny dzien: wykapac porzadnie Potwory, nakrecic Bi wlosy, itd. Spodziewalam sie buntu, ale na szczescie dala sobie zawinac papiloty bez szemrania. :)
Niedziele zaczelismy komunijna sesja zdjeciowa w pieknym parku rozanym w sasiednim miescie.
Naiwnie myslalam, ze niedziela, 10 rano, to moze ludzi bedzie malo i chlodniej... Taaa... Upal napierdzielal od samego ranka jeszcze gorszy niz dnia poprzedniego, a park byl pelniusienki! Objechalismy trzy parkingi zanim znalezlismy wolne miejsce! :O I oczywiscie wszedzie jakies sesje zdjeciowe! Tu rodzinna, tam komunijna, jeszcze gdzies slubna... Trzeba jednak przyznac, ze nie ma sie co dziwic, bo sceneria byla przepiekna.
Sesja poszla nam sprawnie, bo w sumie, z racji, ze pierwszy raz cos takiego dzieciakom robilam, mialam pomysl tylko na kilka ujec. Fotograf tez cos tam wymyslil, ale M. otwarcie jeczal, ze zdjec nie lubi, a kiedy fotograf zachecil, zebysmy staneli blizej siebie, nawet nie chcial mnie objac, tylko sztywno stal... Mam przynajmniej nadzieje, ze choc pare ladnych ujec sie znajdzie, zeby powiekszyc i powiesic na scianie oraz wyslac dziadkom...
Czesciowo tak szybko uwinelismy sie z sesja, bowiem chcielismy jeszcze wrocic do domu. Taka ze mnie gapa, ze w pospiechu wypadlam z chalupy bez maseczek (ktore nadal obowiazuja w kosciele), a takze bez kwiatkow, ktore Bi miala sypac na procesji... Bezposrednio z parku planowalismy bowiem pojechac na msze i procesje, no ale skleroza nie boli... Po sesji pojechalismy wiec do chalupy, ale utknelismy w korku jadacym przez nasze miasteczko i tylko wpadlismy, Nik ekspresowo przebral sie w sandaly i krotkie spodenki, ja w wygodniejsze buty i popedzilismy dalej. ;) I z tego pospiechu i upalu chyba, ja oraz M. bylismy juz nerwowi, a Bi w ogole przezywala to sypanie kwiatkow i atmosfera zrobila sie gesta. Po drodze dotarlo do nas, ze nie zdazymy do kosciola, do ktorego planowalismy pojechac, zatrzymalismy sie wiec w innym, nota bene tym, gdzie Potworki mialy Pierwsza Komunie. Tu Bi urzadzila histerie, ze ona do tego kosciola nie chce i do komunii nie idzie, bo jeszcze ja ktos rozpozna! :O Nie bylo czasu na spokojne porozmawianie i wyjasnienie, o co jej w sumie chodzi. No bo co za roznica czy ja ktos rozpozna?! Przeciez ksiadz najwyzej sie usmiechnie i tyle. Pol mszy szlochala w maseczke, az w koncu szepnelam jej, ze przeciez nie musi koniecznie przyjmowac oplatka. Niestety, tu wsciekl sie M. i zaczal sie rzucac, ze gowniarz ma za dobrze, ze ciagle jej sie w czyms ustepuje i tym razem juz jej w doope przyleje. Taaa, w kosciele najlepiej. ;) Na domiar zlego, okazalo sie, ze ten kosciol tez mial procesje, tylko malutka, ledwie wokol budynku. Tu tez dziewczynki sypaly kwiatki, ale Bi zaparla sie, ze nie pojdzie, bo miala sypac z corka mojej kolezanki, z ktora razem przyjmowaly Komunie... Ja to rozumialam, bo wiadomo, ze razniej zawsze z kims, kogo sie zna. Maz jednak oczywiscie sie wkurzyl kiedy oznajmilam, ze jedziemy na inna procesje. Specjalnie szedl noga za noga i musielismy wymienic kilka przykrych zdan, a dojechalismy oczywiscie juz po rozpoczeciu procesji. Ta byla juz procesja z prawdziwego zdarzenia, choc do tych z Polski to jej bylo daleko. Przynajmniej jednak wychodzila poza teren kosciola i robila koleczko po ulicach miasta. Na szczescie udalo nam sie z Bi dogonic grupke sypiaca kwiatki, choc to tez wygladalo tu inaczej.
Pamietam, ze w Polsce, zeby sypac kwiaty, chodzilam na jakies proby, gdzie cwiczylysmy jak sie ustawic i ile krokow zrobic przed kazdym rzutem. Potem zas dziewczynki szly same srodkiem, zaraz za oltarzem. Tutaj dziewczyny maszerowaly razem z mamuskami, miedzy nimi plataly sie jeszcze kobitki dosypujace kwiatkow i byl jeden wielki chaos.
Najwazniejsze jednak, ze Bi w koncu szla z usmiechem (choc juz zaznaczyla, ze za rok nie sypie i jej nie zmusze), zagadujac z kolezanka. Nik tez razno maszerowal, pomimo potwornego wrecz upalu.
Nika niestety mam tylko tylem...
Asfalt byl tak nagrzany, ze czulam jak mi parzy stopy przez podeszwy sandalow! :O Po procesji ksiadz podziekowal wszystkim za udzial, po czym zaczal... rozdawac dzieciakom cukierki! :D Nie dziwie sie teraz, ze w tym kosciele procesja ewoluowala do takich (na tutejsze standardy, gdzie w hamerykanckich kosciolach procesji nie ma wcale, a w polskich jest ona zazwyczaj wokol przybytku) rozmiarow, skoro dzieciaki przychodza liczac na slodkosci!
Spodziewalam sie tez, ze malolaty dostana po cukiereczku, moze dwa, a oni dostawali cale garsci! :O Wiedza jak zachecic dzieciarnie, oj wiedza. Bi moze za rok sypac kwiatkow nie bedzie, ale mysle, ze oboje z Kokusiem dziarsko rusza na procesje, jesli na koncu czekac beda lakocie. :D
Jak wspomnialam, przez kilka dni mielismy potworne upaly. Szkoly w naszym miasteczku klimatyzacje maja tylko w pojedynczych pomieszczeniach (jak w sekretariacie, czy gabinecie dyrekcji ;P), wiec po goracym weekendzie, budynki byly tak nagrzane, ze zdecydowano sie skrocic w poniedzielek lekcje. Wlasciwie to jedna ze szkol, nota bene ta, do ktorej Bi idzie po wakacjach, klimatyzacje posiada, ale zarzad miasta chyba uznal, ze jak wypuszczaja wczesniej wszystkich innych, to niesprawiedliwie byloby te jedna szkole zostawic na caly dzien. ;) Potworki byly oczywiscie zachwycone i pal licho, ze zostalo im (wtedy) jeszcze tylko 8 dni lekcji. Ja mniej sie cieszylam, bo musialam urwac sie z pracy, ale z drugiej strony, wlasnie chwycilo mnie porzadnie przeziebienie podlapane od dzieciakow, wiec ucieszylam sie, ze bede mogla podkurowac sie na spokojnie w domu. A wirusika mamy nietypowego. Wszyscy identyczne objawy! Jeden dzien bol gardla, kolejnego zas dreszcze (choc bez goraczki), zmeczenie i fontanna z nosa. Na trzeci dzien juz znaczna poprawa, choc katar jeszcze przez kilka dni. Mnie jeszcze rypala glowa, choc to moze wynik zawalonych zatok. Po pracy jeszcze ogarnialam chalupe, zabralam Potworki na basen... Po ponad dwoch tygodniach czas byl w koncu wrocic do druzyny plywackiej i pojechali, Nik z wiekszym, Bi z mniejszym entuzjazmem.
Potem jeszcze podlalam warzywa i kwiaty i nagle zrobilo mi sie zimno. Rece jak lody i trzesiawka. Na szczescie to nie goraczka, kiedy czlowieka telepie sie pod koldra. Nalozylam szlafrok i od razu bylo mi lepiej. No ale, w chalupie 24 stopnie, a ja w puchatym szlafroku i z lodowatymi palcami. :D A! W niedziele (dobrze, ze juz po procesji) nawiedzily mnie tez "te" dni. Przeziebienie plus okres i niemozliwe upaly. Po prostu zdechnac mozna... :/
We wtorek rano... kolejne ogloszenie z wydzialu oswiaty, ze liczyli na wieczorne ochlodzenie, ktore nie nadeszlo, w zwiazku z czym... skracaja lekcje kolejnego dnia! Tu juz sie wkurzylam, bo ok, rozumiem, upal, wilgotnosc, powietrze niczym zupa... Ale tak w ostatniej chwili?! A co ma zrobic ktos, kto nie moze sobie pozwolic na swobodne urwanie sie z pracy?! Co jednak bylo robic... Zreszta, nadal meczylo mnie przeziebienie, okres tez dokuczal i czesciowo poczulam ulge, szczegolnie, ze z powodu goraca oraz zapowiadanych burz, trenerki Bi odwolaly trening pilki. Nie musialam wiec nigdzie pedzic i zrobilam sobie popoludnie lenia. ;) Za to kiedy wrocilam z pracy, dostalam sms'a od sasiadki, zeby dzieciaki, jesli maja ochote, przyszly pobawic sie z jej dziewczynami. Potworki na to oczywiscie jak na lato, a ze przy skroconych lekcjach przyjezdzaja zaraz po lunch'u, wiec nie sa glodni, to posiedzieli chwile i polecieli do sasiadow jak na skrzydlach. A po drodze, nieprzyjemna niespodzianka: kleszcz na szyi Kokusia!!! :/ Malenki, mniejszy niz glowka od szpilki. Az sama dziwie sie, ze go zauwazylam, ale znam wszystkie pieprzyki na cialkach moich dzieci, wiec rzucilo mi sie w oczy, ze cos nowego sie pojawilo. Mogl to byc oczywiscie strupek, paproch, cokolwiek, ale przy naszym "kleszczowisku" lepiej sprawdzac. I tym razem mialam nosa. Na szczescie kleszcz musial dopiero co sie wbic, a ze byl malutki to tez nie mogl wejsc bardzo gleboko. Udalo mi sie go wyciagnac bez problemu samymi palcami. Teraz musze jeszcze obserwowac to miejsce. Dobrze, ze na szyi, a nie we wlosach...
Potworki pobawily sie u sasiadow, a w miedzyczasie zaczelo grzmiec i padac. Pojechalam juz po nich autem, choc to mniej niz 400 m. :D I potem juz grzmialo i padalo do samiutkiego wieczora. Dzieciaki kota z nudow dostawaly, ale ja ucieszylam sie, ze nie musze latac z wezem i podlewac, bo przy takich upalach wszystko wiedlo w ekspresowym tempie...
Tego dnia nauczycielka skrzypiec przyslala tez filmiki z "koncertu". Pisze w cudzyslowiu, bo niestety, znow zdecydowano sie na polaczenie indywidualnych nagran dzieci w jedno. Takie cos to zaden koncert, poza tym brzmi to... srednio. Jedne dzieci graja lepiej, inne gorzej, jedne wolno, drugie szybciej, niektore zatrzymuja sie i sprawdzaja nuty... Nie mogli zrobic prawdziwego koncertu, ale np. na zewnatrz i zapraszajac tylko po 1-2 osoby z rodziny? No po co... A jesli juz koniecznie nie chcieli widzow, to mogli chociaz zebrac dzieci na sali gimnastycznej, rozsadzic w odstepach (skoro tak sie boja) i nagrac ich wspolne granie. Wtedy to przynajmniej przypominaloby koncert. Wiem, marudze i sie czepiam, ale po fejsbukowych postach widze, ze wiele szkol urzadzilo normalne koncerty, tylko w plenerze. Dodatkowo, pamietam piekny koncert Bi sprzed dwoch lat. Kiedy 30-stka dzieciakow gra wspolnie, brzmi to niesamowicie, mimo ze to maluchy, ktore dopiero zaczynaly przygode ze skrzypcami... Niby wracamy do "normalnosci", ale cos opornie... W naszym Stanie odsetek pozytywnych testow utrzymuje sie od kilku tygodni ponizej 1%, otwieraja sie wkrotce polkolonie dla dzieciakow, a szkola boi sie zorganizowac glupiego koncertu, ech... W kazdym razie, Potworki mialy swoje chwile. Nik zagral ladnie i czysto, ale wiem, ze troche sie nacwiczyl i nakasowal nagrania zanim je wyslal.
A wystroil sie jak stroz na Boze Cialo... :D Wszystkie dzieci na koniec mialy sie uklonic, a Nik? Strzelil poze niczym najwiekszy luzak. ;)
Bi niestety poszlo srednio, cos tam zafalszowala, ale pamietam, ze nagrywala kiedy ja bylam z Kokusiem na pilce czy innym karate. Nie przypilnowana, pewnie nawet dobrze nie przecwiczyla utworu, a poza tym musiala zagrac na skrzypcach Nika, bo swoich akurat wtedy... zapomniala w szkole. :O No i potem wychodza takie "kwiatki". ;)
Sroda rano... Telefon z numerem z naszej miejscowosci. Z reguly nie odbieram nieznanych numerow, ale ze to z naszego miasta, to odebralam z mysla, ze moze to byc cos waznego. No nie zgadniecie! Kolejnego dnia skrocili lekcje! Szalu mozna dostac! Na szczescie to mial byc juz ostatni tak goracy dzien, a musze przyznac, ze faktycznie, przy 33 stopniach i 60% wilgotnosci, mozna bylo zdechnac... Tymczasem moja sasiadka znow napisala, zeby Potworki przyszly sie pobawic. Szok! Kobieta chyba nie lubi miec spokoju. ;) Az sie boje, ze jak w podziece zaprosze jej dziewczyny do nas, bede je zabawiac do poznego wieczora, bo sasiadka ma i tak tendencje do odbierania dzieci "po czasie". :D Tym razem bylo sucho, wiec Potwory z entuzjazmem pojechaly na swoich deskorolkach. ;)
Oczywiscie Bi pojechala po ulicy (jak to dobrze mieszkac na spokojnym osiedlu) gdzie jest w miare rowno, a Nik wolal krzywy i popekany chodnik. Ten to lubi "wyzwania". :D
Pod wieczor Potworki znow mialy druzyne plywacka. Bi cos tam stekala, ze nie chce, ale jednoczesnie usmiechala sie lobuzersko, wiec widzialam, ze zartuje.
Kiedy juz tam jest, wyglupia sie z kolezanka, smieje i zdaje dobrze bawic, ale nadal uparcie powtarza, zeby ja wypisac, wiec w nastepnym tygodniu bede musiala podejsc do recepcji i dokonac formalnosci. Szkoda... Za to Nik stwierdzil, ze moge zdecydowac ja, ale on wolalby chodzic dalej. A ja na to jak na lato, oczywiscie! Chce dalej plywac, bedzie plywal! :D
W czwartek, w koooncu Potworki pojechaly do szkoly na caly dzien! :D Tego dnia nadal bylo dosc goraco - 28 stopni, ale wilgotnosc spadla do znosnego poziomu i mozna bylo normalnie oddychac. Otwarte okna, wiatraki i najwyrazniej w szkole dalo sie wyregulowac temperature. Za to po poludniu Potworki nie mialy zadnego sportu, wiec po rodzinnym spacerze, zabralam sie za ogrod. Moje kwiatowe rabaty wygladaja niczym dzungla, bo zwyczajnie nie mialam czasu ich ogarnac. I nie ze sa zachwaszczone. To wszystko kwiaty, ale rosnace w takim tloku, ze jedne zaduszaja drugie. Ostro przycielam wiec astry, ktore siegaly mi juz pasa, a przy tym wcinaly sie pomiedzy floksy. Powyrywalam spiderworth, ktory wyrasta doslownie wszedzie. To dziadostwo niestety bardzo ciezko wyrwac z korzeniem. Najczesciej lodygi sie ulamuja i w kolejny rok wyrasta grubsza i wieksza. Nie mowiac o tym, ze samo rozsiewa sie swobodnie po calym ogrodzie. :/ Musialam przerzedzic tez floksy, bo zaczely im zolknac liscie. Floksy lubia przewiewne stanowiska, a u mnie rosna otoczone przez inne rosliny i w dodatku same gesto przy sobie. I... na wiecej nie starczylo mi czasu. ;) Jeszcze tylko wieczorem podlalam warzywnik, w ktorym cos mi zjada liscie cukinii! :O Cale sa w malutkich dziurkach! Nie wyobrazam sobie lata bez cukinii!!! Poki co pryskam i licze, ze cokolwiek je podgryza, w koncu sie odczepi. ;) Pryskam tez lilie, ale tu przegrywam z kretesem. Jedna ma obgryzione wszystkie liscie oraz paczki, az po lodyge. Druga jest w minimalnie lepszym stanie. Reszta stracila sporo lisci, a w dodatku prawie wszystkie paczki wykazuja slady ugryzien... :/ Mam nadzieje, ze choc niektore przetrwaja i zakwitna jak nalezy...
W piatek dzieciaki mialy cos na ksztalt Dnia Sportu. Sama kiepsko wspominam takie dni ze szkoly. Mam wrazenie, ze w Polsce jest straszny nacisk na wyniki, na wygrywanie i bycie najlepszym. Moze teraz sie to zmienilo, ale tak bylo kiedy sama chodzilam do podstawowki. Mimo, ze bylam dzieckiem szczuplym i sprawnym, to niestety potwornie niesmialym. W takich zawodach, gdzie mialam wrazenie, ze wszyscy na mnie patrza, po prostu nie dawalam rady psychicznie i potykalam sie o wlasne nogi. ;) A jeszcze koledzy docinali, ze "jestes ciamajda" i "przez ciebie przegralismy". Nauczycielka tez nie pomagala, bo zazwyczaj wysylala mnie na lawke rezerwowych razem z dziewczynka, ktora miala nadwage i z racji tuszy ciezko bylo jej biegac i skakac. Wyobrazcie sobie 7-9 latka, ktory cale 3-godzinne zawody spedza patrzac jak koledzy sie scigaja, bo nauczyciele nie potrafia zrobic z tego zabawy i wytlumaczyc dzieciakom, ze kazdy powinien miec szanse, a najwazniejsze to sie dobrze bawic? W skrocie, po prostu nienawidzilam tych dni. :( Na szczescie tutejsza szkola dziala na zupelnie innej zasadzie. Kazdy jest fajny, kazdy ma jakies dobre strony i zdolnosci, a bledy pozwalaja nam sie czegos nauczyc. Taka jest w skrocie filozofia szkoly Potworkow. A field day to po prostu dzien zajec ruchowych na swiezym powietrzu, ale na zasadzie zabawy, a nie rywalizacji miedzy klasami. Zazwyczaj tego dnia kazdy rocznik ma zalozyc koszulki w okreslonym kolorze. Bi miala swoja koszulke IV klas, natomiast klasy III w zeszlym tygodniu dekorowaly wlasne, a potem wszystkie dzieci w klasie sie na nich podpisywaly. Nik na swojej wyrysowal polska flage, ale jak widac, 3 lata nauki w Polskiej Szkole poszlo w las i wyszla mu... indonezyjska. :D
Powiem Wam jednak, ze niespodziewanie, te moje Potwory, ktore zawsze awanturuja sie, ze nie chca chodzic do Polskiej Szkoly, jednak przemycaja sporo tej polskosci do szkoly amerykanskiej. Nik namalowal flage na koszulce, a Bi ostatnio przyniosla plakat, gdzie uczyla inne dzieci na temat Polski, a w zasadzie glownie nazw polskiego zarcia. ;) Musze zrobic zdjecie, to Wam go pokaze.
Pod wieczor Nik mial kolejny trening pilki noznej.
Tym razem chlopcy mieli "wycieczke", na sasiednie boisko, gdzie odbywal sie mecz. Graly sporo starsze dzieciaki i trener stwierdzil, ze fajnie byloby im pokazac jak graja druzyny, ktore maja juz jakas strategie poza biegiem "na hurra" gromada za pilka. ;) Poza tym okazalo sie, ze trening oraz mecz w nastepnym tygodniu stoja pod znakiem zapytania, podobno bowiem juz kilka osob zawiadomilo, ze wyjezdzaja i ich nie bedzie. Kurcze, ludzie najwyrazniej po roku zamkniecia, teraz tylko czekaja zeby sie wyrwac... I to doslownie 2-3 dni po zakonczeniu roku szkolnego, bo u nas ostatnim dniem jest sroda... ;) Mam jednak nadzieje, ze zostanie wystarczajaca liczba chlopcow zeby ten ostatni mecz zagrac. Nik nie moze odzalowac, ze ominal go zeszlotygodniowy; jak odwolaja mu kolejny, to sie chyba zaplacze...
W lazience postep niewielki. Niestety, M. stracil kompletnie zapal, a przez to oczywiscie wszystko ciagnie sie w nieskonczonosc. A im bardziej sie przedluza, tym mniejsza malzonek ma chec i tak kolko sie zamyka... A humor ma przy tym... Dajcie spokoj! Atmosfera w domu jest tak gesta, ze mozna ja krajac. Staram sie zalagodzic, chodze wokol jasnie hrabiego jak wokol jajka, ale czuje, ze bardzo niedlugo skonczy sie to taka awantura, ze sciany beda sie trzesly. Oby trafilo na zimny dzien kiedy bedziemy miec pozamykane okna... :D W kazdym razie, przybylo troche kafli na scianach nad wanna i dorobilismy sie 2/3 podlogi.
Jestem tymi kafelkami zachwycona. Nie dosc, ze sa piekne (w moich oczach ;P), to jeszcze niesamowicie praktyczne. Z bliska widac, ze oprocz mozaiki, cale sa upstrzone malymi plamko - kleksikami. To zas oznacza, ze nie widac na nich kompletnie zadnych plam czy paprochow. A, wierzcie mi, w czasie remontu mozna najlepiej sie o takich rzeczach przekonac. :)
I tu pora skoczyc. Dla Potworkow zostal juz tylko jeden pelny dzien lekcji (choc badzmy szczerzy, za duzo nauki to i tak w tym dniu nie bedzie ;P) oraz dwie polowki. Co za idiota to wymyslil... W srode ostatni dzien szkoly i witamy wakacje polkolonie! :D
Ale macie super z ta pogoda. Jak wam za cieplo to pchnij ta ciepla mase powietrza do Irlandii. Z przyjemnoscia ja przygarne. Na pewno piekna wyjdzie ta sesja zdjeciowa pokomunijna. I super, ze dzieciaczki nadal bardzo aktywne.
OdpowiedzUsuńMialas nosa co do kleszcza, hm? Brawo Mamuska.
Wiesz, czerwiec byl naprawde cudowny, za to lipiec, dla odmiany byl chlodny i deszczowy. :D
UsuńJak mnie drażni taki brak organizacji jaki opisujesz w polskiej szkole. Cieszę się, że u nas to zakończenie roku jest dzielone rocznikami, bo nie wyobrażam sobie takiego długiego trzymania młodszych dzieciaków. Przecież zanim nadejdzie ich czas, to już są znudzone.
OdpowiedzUsuńCzekam na zdjęcia z sesji, bo faktycznie te co pokazałaś prezentują się bardzo ładnie, a wiadomo, że fotograf ma swoje sztuczki, nie mówiąc że jest inny kąt robienia ujęć. Chociaż przyznam, że nie rozumiem podejścia M. Przecież to pamiątka na długie lata, zwłaszcza dla dzieciaków. Ja sama nie przepadam za zdjęciami, ale jak robi je profesjonalista to lubię pozować, wiedząc że on poprawi wszystko tak, że będę wyglądała w miarę znośnie :P
U nas poprzedni księża zawsze na koniec oktawy dziękowali cukierkami dziewczynkom, które sypały kwiatki. Wsypywali ich tyle ile weszło do koszyczka, więc wiadomo, że im on był większy, tym więcej się "zyskiwało". Jak przyszedł obecny proboszcz to się skończyło, cukierków nie było, więc przeżyliśmy zaskoczenie, gdy w tym roku, po ostatniej procesji na oktawie zaprosił wszystkie dzieci po słodycze.
Przy pogodzie jaka była ostatnio nawet się nie dziwię M., że nie chciało mu się robić łazienki. Ale przyznam, że ciekawie prezentuje się ten fragment podłogi, który pokazałaś i nie mogę się doczekać jak będzie wyglądała całość.
W Polskiej Szkole niestety przy kazdej okazji jest niesamowity balagan... We wrzesniu poczatek roku, znow w tym parku i juz mnie ciarki przechodza na sama mysl. :D
UsuńJa z Polski nie pamietam kompletnie zadnych cukierkow dla dziewczynek, no ale to byly troche inne czasy. Gdyby rozdawali slodycze, moze bym sie skusila, bo tak to sypac nie chcialam. ;)
Lazienka w koncu skonczona; zostaly tylko wykonczeniowki i dekoracje. I niewiadomo kiedy sie z nimi uporamy. ;)
Czekam na zdjęcia z sesji, wyjdą napewno pięknie, już widać!
OdpowiedzUsuńDobrze, że po tej upalnej procesji wrzuciłaś zdjęcia z basenu, od razu miłej ;) Rany, pamiętam swoją procesje, gdzie tez okutane w te długie sztuczne kiecki byłyśmy, Żar z nieba a .y cały Służewiec kwiatkami chyba miałyśmy do obsypania. Mam zdjęcia z niej i na każdym jestem skrzywiona na twarzy i mam uniesione sukienkę która się wachlowalam 🤭
Wlasnie też wyjelam sobie kleszcza niedawno, pierwszy mój w życiu.
U nas dziś nieco chłodniej. Alez jestem szczęśliwa, nienawidzę upałów.
Rozumiem Twój zachwyt kafelkami, właśnie cieszę się identycznie z moich nowych blatów w kuchni nad morzem - wybrałam takie jakby już porysowane i jestem tym faktem mega szczęśliwa :)
Z kaskami u nas podobnie, upomnienia a ci swoje.. :/
Mały Wirtuoz mnie bardzo robawil, słodki jest :)
Na widok pozy Nika malo ze smiechu z krzesla nie spadlam. ;)
UsuńU nas caly lipiec byl az za chlodny. Serio, nie mielismy ani jednej fali upalow, ktora tutaj licza od 33 stopni wzwyz. ;) Za to byl trzecim najbardziej deszczowym lipcem od prawie 100 lat! :O
Hehe, ja kwiatkow sypac nie chcialam, ale jaby wtedy rozdawali cukierki, to moze bym sie skusila. :D
Dziwna wiosna latos, u nas tez. Albo jest za zimno, albo obezwladniajace upaly, jak u was. Sesja zdjeciowa dzieci w parku rozanym to swietny pomysl. Szczegolnie, ze pogoda byla chyba duzo lepsza, niz w dzien samej Pierwszej Komunii. A dezorganizacja w polskiej szkole zasluzylaby u mnie na zwrocenie uwagi, ze maja tam czesto balagan i brak szacunku dla uczniow i rodzicow, co moze ludzi wkurzyc. Nie mowiac o tym, ze tej szkole placi sie za usluge edukacyjna i organizacyjna, wiec powinni sie tam ogarnac.
OdpowiedzUsuńLazienka nabiera ksztaltow, mimo wszystko. Nawet jesli z duzo mniejszym zapalem ze strony M. Dla mnie kafelki podlogowe sa zbyt pstrokato krzykliwe i patrzac na nie dostaje oczoplasu, ale skoro wam sie podobaja to najwazaniejsze. Ja wole spokojniejsze podlogi, tzn. szare, czarne, bezowe, albo jakies a la' marmurowe. Co wygodne - nigdy nie wybieralam sama podlog/kafelkow lazienkowych, bo zawsze przychodzily juz z wybranym domem, nowe i solidnie zrobione, wie nie musialam nigdy ich zmieniac.
Bardzo mi sie podoba muzyczna edukacja Potworkow. Wychowanie na piatke: rozne sporty i muzyka, poza szkola.
Szczesciara z Ciebie z tymi lazienkami. My w obu domach mielismy lazienki do remontu. :/
UsuńHehe, mi sie wlasnie te kafelki podlogowe najbardziej podobaja. Wiesz jakie to praktyczne?! ;) Nie widac zadnego wlosa, zadnego smiecia, magia po prostu! :D
Ech, ta Polska Szkola to porazka organizacyjna. Kusi mnie zeby sprobowac zapisac dzieciaki do innej, rowniez pobliskiej, ale tu juz maja kolegow, znaja klasy, ja mam psiapsiolki do wypicia kawki kiedy dzieci sie ucza... ;)
Faktycznie piękna sceneria na sesję! Dzieciaki będą mieć super pamiątkę, a może i tatuś wyjdzie na zdjęciach na zadowolonego ;)
OdpowiedzUsuńA ten brak organizacji w polskiej szkole strasznie by mnie wkurzał, wcale Ci się nie dziwię! Po co w takim razie podawany jest plan dnia, godziny, skoro i tak nikt się tego nie trzyma :/
A procesja faktycznie chaotyczna, ale przynajmniej było inaczej ;) Ja też pamiętam jak się chodziło na próby, ustawiało w rządku, rzucało kwiatki na dźwięk dzwonka... Fajne wspomnienia :)
Pozdrawiam z równie upalnej Belgii
W Belgii chyba pogoda jak u nas. Czerwiec upalny, lipiec zimny. ;)
UsuńHeh, nie wiem czy fotograf jest cudotworca, chyba, ze M. sztucznie usmiech wyretuszuje. :D
materiał na książkę - fajnie się czyta :)
OdpowiedzUsuńDzieki! ;)
UsuńTen park to świetny pomysł na sesję. Będzie super pamiątka! U nas też upały, ale szkół nie zamykają;))
OdpowiedzUsuńKafelki rewelacja! Czekam na efekt końcowy:)
Cieszcie sie pogoda, bo u Was upaly to chyba stan wyjatkowy! ;)
UsuńPiękne zdjęcia będą!!! U nas też upały, no tropiki wręcz ..a ja zdycham w szpitalu..
OdpowiedzUsuńEch, no tak... Taka pogoda to chyba najgorszy czas na szpital... :(
Usuń