Po pierwsze, dzieki dziewczyny za wszytkie rady i pomysly jak obejsc "system". :D Polak to jednak potrafi. ;) Obgadalismy to z M. i szczerze to nie chce nam sie kombinowac. ;) Dla nas wyprawa do Polski to (przy dobrych wiatrach) 18 godzin w podrozy, wiec ryzyko, ze ktos sie dopatrzy, przyczepi i wysle nas jednak na kwarantanne, jest zbyt duze. Szczegolnie, ze podrozujemy z dzieciakami. Po prostu poczekamy az kiedys, w koncu, moooze swiat wroci do wzglednej normalnosci i wtedy pomyslimy. Teraz naszym glownym dylematem jest czy przelozyc bilety, czy wziac voucher. Normalnie voucher bylby chyba lepszym wyjsciem, bo wazny jest ponoc 2 lata. Problemem jest, ze nasze bilety byly bardzo tanie, bo rezerwowane na koniec listopada, wiec voucher bedzie pewnie na te sume. A ze linie lotnicze znow zaczynaja windowac ceny, obawiam sie, ze potem, zeby poleciec, do tego vouchera bedziemy musieli doplacic drugie tyle. Z kolei z przelozeniem jest dylemat: na kiedy? Jeszcze rok temu myslalam optymistycznie, ze oj tam, za 3-6 miesiecy pandemia sie skonczy i bedzie normalnie(j)... Jak widac, jesli chodzi o podrozowanie, normalnosc jeszcze dluuugo nie wroci, a i ja jestem ostrozniejsza z przepowiadaniem przyszlosci. :D Na pewno nie oplaca sie przekladac biletow na za pol roku. Czy jednak za rok bedzie juz dopiero normalnie? Ch*j to wie, brzydko mowiac... Zreszta, linie nie robia rezerwacji tak daleko naprzod chyba... Bijemy sie wiec z myslami i glowkujemy. A czasu juz duzo nam nie zostalo...
To jednak temat poboczny. Poza tym codziennosc idzie wlasnym torem. :)
Piatek, 25 czerwiec. Poza wku*wem zwiazanym z kolejnym "polskim" rozczarowaniem, dzien minal ponuro i sennie. Poczatek lata mamy w tym roku bardzo zroznicowany pogodowo. To znaczy, wiem ze lato kalendarzowe dopiero co sie w sumie zaczelo, ale dla mnie zaczyna sie ono 1 czerwca, zgodnie zreszta chyba z kalendarzem astronomicznym. :) W kazdym razie, po generalnie cieplym, suchym kwietniu oraz upalnym (poza ostatnimi dniami; akurat na Komunie Potworkow :D) maju, czerwiec byl... w kratke. Kilka dni upalow, potem deszcze, ochlodzenie, po czym powrot do goraca. Piatek byl jednym z tych niespodziewanie chlodniejszych dni. Mialo byc pochmurno, ale 26 stopni. Tymczasem rano przywitalo nas 15 kresek i mzawka. Przez wilgoc w powietrzu bylo strasznie nieprzyjemnie. Zawiozlam dzieciaki na oboz, po czym powloklam sie do roboty. A tam... okazalo sie, ze bylam tylko ja oraz jeszcze inna babka. Wszyscy inni postanowili wziac sobie dzien wolny, z racji poprzedniej pracujacej soboty oraz korzystajac z nieobecnosci szefunia. ;)
Pod wieczor zas, wybywalam z Potworkami z domu. Miejska biblioteka zorganizowala wieczorek filmowy dla rodzin. Na szczescie przestalo padac... Uwielbiam nasze miasteczko wlasnie za to, ze co chwila cos sie tu dzieje dziekawego i w dodatku czesto lokalne firmy sa sponsorami, wiec szary obywatel moze po prostu przyjechac z dziecmi i korzystac za darmoche. :D Na lace obok biblioteki, a pod wzgorzem, na ktorym zima dzieciarnia saneczkowala, rozstawiony zostal wielki ekran i kiedy sie sciemnilo, puscili bajke "Croods 2".
Nie mam pojecia jak brzmi polski tytul, ale opowiada o rodzinie jaskiniowcow. ;) Potworki rownie co bajka, podniecone byly faktem, ze skonczyla sie o 22:30, wiec sporo po ich zwyklej porze spania. A co, maja wakacje, byl poczatek weekendu, niech sie ciesza.
Za to po powrocie do domu zagonilam ich od razu do lozek, nawet mycie zebow im odpuscilam. :)
W sobote M. wzial wolne, zeby dalej walczyc z lazienka. W moim mezu w koncu cos "peklo" i zawzial sie, ze musi ja skonczyc jak najszybciej. W czwartek urwal sie z pracy wczesniej, w piatek napierniczal po robocie az do naszego powrotu z filmu (a zwykle chodzi spac o 21, bo wstaje o 3:30) i w sobote tez od samego rana biegal gora - dol, kladl fugi, docinal wykonczenia, itd.
Sciana od strony okna. Brakuje tam jeszcze kibelka. ;) Jak widac sciana prysznica dalej nie ma fug
Przynioslo to natychmiastowy efekt i kazdego dnia widac wyrazny postep. Nie mogl tak, kurcze, od poczatku?! Skonczone byloby miesiac temu! :/ No ale nie narzekam (zbytnio), bo jest nadzieja, ze wieksze prace skoncza sie w ciagu tygodnia - dwoch. Szkoda, ze nie szybciej, ale bedzie problem z czasem...
W kazdym badz razie, kiedy tata walczyl z lazienka, matka zabrala Potworki z domu. Jak zwykle. ;) Na 10 rano bylysmy z kolezanka umowione z naszym komunijnym fotografem. Odebralysmy pendrive'y ze zdjeciami, a potem, korzystajac z kolejnego goracego dnia, pojechalysmy do pobliskiego parku na plac zabaw. Plac jak plac, dosc szybko sie dzieciarni znudzil, a ze bylo goraco i wilgotno i juz po chwili cala czworka wygladala jakby wyszla spod prysznica, przeniesli sie z zabawa do... strumienia, ktory plynie na jego obrzezach. :D
Na poczatku bylo niesmiale brodzenie, obserwowanie przyrody (wypatrzyli mnostwo malych rybek, a nawet raka: "Mama, widzielismy homara!!!" :D) , ale szybko przeszlo w bardziej zywiolowe zabawy. W rezultacie, wszystkie dzieciaki poza Bi, wyszly z tamtad z mokrymi portkami. ;P
Skoro juz mowa o komunijnych zdjeciach, to pokaze Wam te, ktore zrobil fotograf koscielny.
Zdjec od naszego prywatnego pana Marka jeszcze nawet nie obejrzalam. Czekalam na nie z niecierpliwoscia, a jak juz mam w lapkach pendrive'a to stwierdzilam, ze "kiedys tam" je przejrze. ;)
Reszta weekendu to juz bylo ogarnianie tego i owego, pranie i tak dalej. I chowanie sie przed upalem. Jeszcze w sobote dalo sie wytrzymac, bo przez wiekszosc dnia bylo pochmurno, raz nawet spadl dosc intensywny, ale doslownie kilkuminutowy deszcz. Niedziela byla juz jednak potwornie goraca. Wczesnym popoludniem wlaczylismy klime i nie chcialo nam sie wysciubiac nosa nawet na spokojny spacerek.
Pod wieczor jednak, kiedy nad wiekszoscia ogrodu zapadl juz cien, stwierdzilam, ze nie moge tak sobie zmarnowac weekendu i zabralam sie za prace ogrodowe. Spsikalam chwasty wyrastajace miedzy kostka brukowa, ktora mamy wylozona sciezke do frontowych drzwi, a takze patio za domem. Przy okazji spryskalam pekniecia w podjezdzie, gdzie tez w najlepsze zaczela wyrastac trawa. Jak juz zaczelam walke z chwastami, poszlam za ciosem i zabralam sie za warzywnik, ktory znow zrobil sie jednolicie zielony. ;) Zmudna i wkurzajaca praca (zdeptalam sobie niechcacy koper, ktorego i tak mam malutko :/), ale nieunikniona.
Poniedzialek zaczal sie jeszcze wiekszym goracem i wilgotnoscia niz niedziela. ;) Zazwyczaj lubie po odwiezieniu Potworkow do szkoly/ na kolonie, pochodzic po ogrodzie, w ktorym rano mam jeszcze sporo cienia. To taka moja pora relaksu, sluchania cwierkania ptaszkow (i dyszenia psiura, ktory ucieszony, przynosi mi raz za razem pileczke :D), a przy okazji pryskania wszystkiego, co wykazuje slady ugryzien, czasem podlania czegos jesli nie zdazylam poprzedniego wieczora, wyrwania kilku chwastow, itd. Tego dnia jednak byl to marny pomysl. Po 15 minutach bylam zlana potem i wlasciwie to zamiast jechac do pracy, powinnam byla wskoczyc pod prysznic. ;)
Po poludniu wyjatkowo odbieralam Potworki z polkoloni, bo M. musial podjechac do sklepu budowlanego. Zaczal sie kolejny etap remontu lazienki. Sciany postawione, wanna zamontowana, kafelki polozone i zafugowane (poza prysznicem)... Teraz pora na instalowanie szafki, a to oznacza dopasowywanie rurek, rureczek i odplywow tak, zeby nie kolidowalo z zamykaniem szuflad. ;) Juz od poczatku oczywiscie cos nie styka, bo instalacje robione 40 lat temu nie zawsze pasuja do tego co obecnie dostepne jest w sklepach. Trzeba poglowkowac, dopasowywac, czasem cos przyciac, czasem nadpilowac... ;) I czesto - gesto podjechac znow do budowlanego, a ze do tego jest 20 minut drogi, to wszystko sie oczywiscie ciagnie jak gluty z nosa. Tymczasem, przy kazdym myciu zebow Potworkow marze zeby juz wywalic ich do wlasnej lazienki. Nie dosc, ze syfia niemozliwie, to rano jest ciagla walka o zlew. Bi bowiem zawsze jakos pierwsza konczy jesc sniadanie i tyle razy juz mowilam jej zeby zaraz po zjedzeniu szla umyc zeby, to nie... Panna snuje sie po dole, ubiera, czesze wlosy, wszystko oczywiscie w slimaczym tempie, a potem przylazi do lazienki w momencie kiedy ja lub Nik (albo oboje na raz) sie myjemy i usiluje sie wpychac. Milo bedzie miec znow lazienke na wlasnosc. ;)
Tego popoludnia byl tez trening druzyny plywackiej. Poczatkowo Nik stwierdzil, ze mu sie nie chce, wiec z ulga przebralam sie w stara, ale za to wygodna koszulke, a po pol godzinie, mojemu synowi sie odmienilo i oswiadczyl, ze jednak pojedzie. No i przebieraj sie, matka, od nowa! :)
Dobrze jednak, ze chce, plywa i w dodatku fajnie mu to idzie. Szkoda, ze trener nie wspomina nic o zawodach, wiec pewnie kolejny sezon nic takiego sie nie odbedzie... No i niestety wyglada na to, ze pomysl treningow na basenie zewnetrznym, upadl. :(
Wtorek i kolejny dzien upalu.
Tego dnia Potworki mialy znow wycieczke na obozie, ale na szczescie nie na swiezym powietrzu. Jechali do miejsca, w ktorym dzieciaki (szczegolnie Nik) juz kilka razy byli, bo jest dosc popularne na przyjecia urodzinowe. Oboz mial z zalozenia jechac na kregle, ale ze znajduje sie tam tez sporo automatow do gier, dalam Potworkom po $6 (tylko tyle mialam w portfelu :D) zeby mogli w cos zagrac jesli opiekunowie pozwola. Nik najbardziej liczyl na to, ze beda mogli zagrac w laser tag. W programie tego nie bylo, wiec przygotowalam Mlodszego, ze raczej obejdzie sie smakiem, a tu niespodzianka, jednak mieli rundke strzelania. ;)
Przy porannym obchodzie ogrodu, niespodziewanie odkrylam dwa mniejsze oraz jednego calkiem sporego pomidora.
Ciekawe, ze wczesniej kompletnie umknely mojej uwadze, a przeciez laze po ogrodzie i wszystko sprawdzam przynajmniej 1-2 razy dziennie. Fajnie jednak, ze zapowiadaja sie pierwsze, niesmiale zbiory. :)
Podparte na tyczkach ogorki tez zaczely nagle kwitnac jak szalone i widac juz kilka maciupenkich zalazkow ogorasow. :) Tylko cukinia poki co rozczarowuje. Niby ma duzo kwiatow, ale jak narazie ani jednej cukinki. A zwykle przeciez bylo ich tyle, ze nie nadazalam z ich przerabianiem! :O Po goracym dniu, zgodnie z prognozami, pod wieczor zaczelo ostro grzmiec, ale straszylo, straszylo, a w koncu popadalo dwa razy intensywnie, ale doslownie pare minut. A po tym "deszczu", zamiast zrobic sie rzesko, to duchota zrobila sie jeszcze wieksza. ;) Wyszlam do ogrodu, bo nie chcialam zmarnowac calkowicie wieczora, ale tylko powyrywalam troche chwastow, bo powietrze stalo niczym zupa i doslownie nie bylo czym oddychac. Typowe hamerykanckie lato, zapraszamy! :D
Tymczasem M. uparl sie, ze skoczy chociaz instalowac szafke w lazience. Jak sie zawzial, to faktycznie skonczyl, choc juz wydawalo sie, ze jedna z szuflad bedziemy musieli wymontowac i tylko "zakleic" dziure drzwiczkami. Szafa bowiem weszla na styk i to tak, ze deska w jej srodku (ktora trzyma cala konstrukcje) znajdowala sie idealnie obok odplywu. No fuks niesamowity. Jeszcze kilka milimetrow i niewiadomo co trzeba bylo by robic. Nasza ulga potrwala jeden dzien, kolejnego okazalo sie bowiem, ze nie pomyslelismy o montazu szuflad. Te jezdza na szynach, a jedna z szyn... blokuje odplyw. :/ I tu wlasnie niczym pomyslowe Dobromily kombinowalismy jak konie pod gore. Wymontowac szuflade i zablokowac dziure drzwiczkami? Przeciac szuflade na pol i wpasowac dodatkowa deske w szafie, zeby zamocowac szyne w zupelnie innym miejscu? W koncu M. poszedl jeszcze inna droga, bo zamontowal odplyw tak, ze zaraz po wyjsciu ze sciany skreca w prawo. Na szczescie mial takie gietkie rurki, ktore mogl sobie dowolnie dopasowac. W ten sposob szyna nie blokowala juz odplywu, ale za to szuflada sie nie domykala. No nie ma latwo. :D Tu jednak rozwiazanie bylo dosc proste. Malzonek ja po prostu skrocil i dopasowal od nowa tylna scianke. Podobnych kombinacji z docinaniem musial tez dokonac w jednej z dolnych szuflad...
Szafka jednak w koncu wisi, kran zainstalowany, teraz pozostalo "tylko" podlaczyc armature w prysznicu, zafugowac jego sciany oraz przytaszczyc z piwnicy nowy kibelek. Mial w tym pomoc moj tata, ale niestety nie przyjechal w miniony weekend. Malzonek cos tam przebakiwal ze moze ja bym mu pomogla go wniesc, ale chyba go porabalo! Pamietam jak sie zdyszeli z moim tata wnoszac toalete do dolnej lazienki, a to byla tylko jedna kondygnacja! Teraz musielibysmy sie wdapywac dwie! Dziekuje, postoje. ;) W kazdym razie w koncu widac porzadne postepy. Oby tak dalej i oby M. nie skonczyl sie zapal. :D
Sroda i... nie zgadniecie... znow upal! :D "Cudownie" jest rano wstac, tworzyc okna, a tam... zamiast swiezosci... zupa. ;P Nie ma co jednak narzekac, bo na weekend zapowiadaja ochlodzenie i to solidne, wiec bede pewnie chodzic w dresie i trzasc sie z zimna. ;) Dzien wczesniej dostalam maila od organizatora polkoloni, zeby dzieci wziely stroje i reczniki. W mailu przez rozpoczeciem kolonii bylo napisane, ze kazde z dzieci ma przynosic recznik, stroj oraz jakies buty do wody codziennie. Tymczasem minelo 1.5 tygodnia, upal prawie nie odpuszcza, a dopiero teraz sie obudzili? Okazuje sie jednak, ze szkola miala naprawiany system zraszaczy. Tak, bo wlaczono dzieciakom najzwyczajniejsze zraszacze do trawy na boisku. :D Radocha byla jednak nieziemska. Szkoda tylko, ze odebralam Potworki nadal mokre i w strojach. Przebrac sie musieli w aucie, a ja mialam potem wszedzie jakies mokre gacie, recznik, czy buty oklejone trawa. A, niech maja. ;) Nastepny dzien mial byc deszczowy, wiec nie bedzie po co wlaczac zraszaczy, a kolejne dwa tygodnie Bi oraz Nik spedza gdzie indziej. Fajnie wiec, ze chociaz ten jeden dzien polatali pod zraszaczami. :)
Ostatnio zapomnialam, a chcialam Wam tez pokazac kartki, ktore Potworki daly M. na Dzien Ojca.
Jak napisalam wyzej, czwartek zapowiadali deszczowo - burzowy, wiec korzystajac ze slonca, juz w srode zaczelam pakowac... przyczepe! Nadszedl czas na dlugo wyczekiwany, pierwszy kemping w tym roku! :) Niestety, pogode zapowiadaja srednia (lagodnie powiedziane). Jak w czwartek ma zaczac padac, tak przestac ma w niedziele rano... A do tego ma sie mocno ochlodzic. Jak mi z niemal 38 stopni w sobote spadnie na 18, to bede szczekac zebami i nie wyjde chyba z przyczepy. Toz to szok termiczny! I nie mowie, ten gorac w tym tygodniu byl ciezki do wytrzymania i bez klimy nie daloby sie funkcjonowac, no ale... osiemnascie?! Na poczatku lipca?! To nie mogloby byc chociaz z 25? ;) Powtarza sie historia z Komunii Potworkow, kiedy akurat na ten, konkretny termin, na ktorym najbardziej nam zalezalo, pogoda byla najgorsza... To sie nazywa miec "szczescie"...
W kazdym razie, w srode popoludnie zaczelo sie jeszcze pieknym sloncem, choc strasznym zaduchem. Korzystajac z tego slonca, z potem plynacym mi struzka po doopie, nalozylam pokrowce na przyczepkowe materace dzieci, zalozylam poszewki na poduszki i przynioslam je do przyczepy, rozwinelam oraz rozwiesilam na tarasie spiwory oraz zapakowalam ciuchy dzieci na 5 dni. Jak zwykle tez w myslach sobie pomarudzilam, ze nienawidze sie pakowac na tak niepewna pogode. Trzeba bowiem zabrac i spodenki i koszulki i dlugie spodnie i bluzy i kurtki od deszczu i sandaly i adidasy i kalosze. Nosz caly przekroj! :/ Cale szczescie to przyczepa, bo nie wyobrazam sobie spakowac sie tak do auta... Ubiegalam sie w te i nazad, upocilam (ale przynajmniej spalilam troche kalorii ;P), ale w koncu zrobil sie wieczor i na wiecej nie starczylo czasu. Za to dosc podejrzliwie przyjrzalam sie niebu. Zapowiadali burze, ale te byly zapowiadane tez dzien wczesniej i wlasciwie to przeszly bokiem. Tym razem niebo bylo podejrzanie ciemne, gdzies w oddali grzmialo, ale stwierdzilam, ze nie bede ryzykowac ze znow deszcz nas ominie, wyciagnelam weza i podlalam warzywnik i rabatke obok. Jak to w zyciu bywa, nie minelo pol godziny, a lunelo jak z cebra! Typowe. ;)
A dzis (czwartek) jeszcze do 12 w pracy, a potem na zakupy i do domu, do dalszego pakowania. Przeszkadzal mi zwyczajny "niechciej", ale tez padajacy deszcz. Zadna przyjemnosc biegac w te i z powrotem z nareczem rzeczy, kiedy kapie na glowe... Nie mowiac juz o tym, ze po paru przebiezkach przez mokre podworko, podloge mialam brudna i w przyczepie i w domu. :/ A tak w ogole to pomalu mi sie tego kempingu odechciewa... Prognozy pogody zamiast sie polepszyc, to sie popsuly. Teraz ma padac w piatek, sobote i jeszcze w niedziele po poludniu. Wracamy we wtorek, wiec nacieszymy sie "az" jednym slonecznym dniem... Potwory z nudow beda roznosic przyczepe...:( A jako wisienke na torcie, dostalam okres! Planowo mial przyjsc w niedziele, wiec wzdychalam, ze pol kempingu bede sie zmagac z ciota, ale cichutko liczylam, ze moze sie opozni o dzien, dwa. Taaa... Przeciez ja zawsze, zaaawsze na wyjazd musze choc zahaczyc o okres. No to tym razem bede go miala przez caluuutki kemping. Wspaniale, po prostu wspaniale...
I tym optymistycznym akcentem Was zegnam poki co. Dla tych z Was z Hameryki: Happy Independence Day! I lepszej pogody niz na naszej polnocy...
Z pogoda, tzn niepogoda na swieto niepodleglosci u nas tez jest problem. Jednak nie odpuszczamy i po poludniu w piatek ruszamy do Myrtle Beach, SC. Ten kurort w USA nazywaja potocznie Redneck Riviera. Bedzie ladnie czy nie - na 4 lipca trzeba dokads wyjechac z domu.
OdpowiedzUsuńDO Myrtle Beach tez bym sie wybrala. Przynajmniej mieliscie cieplo. U nas pogoda byla na 4 lipca koszmarna. ;)
UsuńOk Agata...najpierw od końca, okres na urlopie to serio katastrofa...biedna Ty...
OdpowiedzUsuńŁazienka wygląda już "do ludzi", fajnie że M umie tak to zrobić.
Zdjęcia nie są źle, taki czas...ale coś do ramki wybierzesz. Pamiątka jest! U nas leżą w szufladzie, także tylko na początku były ważne.
A propos pogody, może nie będzie tak źle? Miłego wyjazdu!
U nas foty z Komunii tez poki co w szufladzie. :D
UsuńCo do okresu to cale zycie tak mam i chyba juz przywyklam. ;)
Łazienka jest mega!
OdpowiedzUsuńA foty z komunii - oj tam, grunt że jakieś są :P Też nie mamy jakiś super z obu komunii, ale szczerze mówiąc jakoś mi nie zależy... Ważne że uroczystość była piękna.
Mi zalezalo, bo za kilkanascie lat malo co czlowiek bedzie pamietal, wiec zdjecia i film to jedyne pamiatki... :(
UsuńO jakie ładne pomidorki- moje na razie same łodygi i liście, zastanawiam się czy coś z nich będzie ;) Super styl tej łazienki , aż cieszy oko :)
OdpowiedzUsuńDzieki!
UsuńBrawo dla M. za postep w remoncie. Bardzo mi sie ta wasza lazienka podoba i nie moge doczekac sie koncowego efektu. Jesli chodzi o podrozowanie to ja mam podobne zdanie. Na razie sie z wyspy nie ruszam i obserwuje co dzieje sie na tym swiruskowym swiecie. Ja na waszym miejscu wzielabym pieniadze.
OdpowiedzUsuńZdjecia szalu nie robia, ale pamiatka jest. A z okresem mam identycznie. Dostalam w ostatni dzien naszego urlopu, wiec nie bylo tragedii, ale zawsze, wiec lacze sie w bolu i zycze milego kampingowania. Buziaki
Niestety, co do okresu to zawsze musze byc przygotowana. :D
UsuńW koncu tez musielismy wziac kase, tylko kiedy przeleja ja na konto... :(
Super, że M. w końcu się spiął z łazienką. Przecież dla niego to też lepiej, jak już będzie skończona, będzie miał wcześniej z głowy.
OdpowiedzUsuńPatrząc i u Ciebie, i na innych blogach dzieci komunijnych, dochodzę do wniosku, że chyba jesteśmy w mniejszości osób, które są zadowolone ze zdjęć. Nasze nam się podobają i właściwie to nie mamy się do czego przyczepić, co tylko potwierdza jak trudno jest znaleźć prawdziwego fachowca.
Mam nadzieję, że jednak pogoda się uda i będziecie mieli piękną pogodę na wyjeździe :)
Haha, M. lazienke w koncu dokonczyl. To znaczy z grubsza, bo zostaly wykonczeniowki. I na nie bede pewnie czekac z pol roku. ;)
UsuńZdjecia z Komunii Oliwii wyszly przepiekne! Naprawde mieliscie szczescie!
Łazienka nabiera kształtów i już super wygląda!
OdpowiedzUsuńZdjęcia z komunii my też mamy takie sobie, nasze z telefonu lepsze niż te od fotografa, ale cóż, teraz chyba w modzie jest brak profesjonalizmu w każdej dziedzinie. Mamuśki robiły aferę, mnie to tam mało rusza, zdjęcia i tak poszły do szuflady, kilka dostały babcie i dziadki i tyle tego. Z innych fajniejszych momentów naszego życia
na szczęście mam ładne zdjęcia i to mi wystarczy.
Ja przez upały odliczam już dni do końca wakacji, no nie znoszę, a w tym roku trwają już tyke czasu ciurkiem, że szok. jestem ciekawa, czy odzyskamy trawę nad morzem, bo wysła na wiór. Polskę zalewa, podtapia, a tu susza, żadnej równowagi w przyrodzie :( Wiem, że cieszy to bardzo letników, no ale .. codziennie syreny bo sie pali, bo ktoś się topi - następstwa suszy i upałów. Wam oczywiście, życzę pogody mimo wszystko, może nie będzie źle, a deszczyk na wyjeżdzie czasami też wskazany. Okresu zaś nie zazdroszczę, zmora każdej kobiety chyba, zwłaszcza na urlopie.
Laurki super, taką koszulową nasze dzieciaki robiły w przedszkolu dla tatusia, tą z grillem widze pierwszy raz, fajny pomysł :)
Maye jakiś zraszacz musiał nastraszyć, wkurzyć i teraz pewnie oddaje im za swoje ;)
Ta,z biletami tak jest, moja siostra tak od września przekłada i chyba nic z tego w końcu nie będzie, Anglia teraz deltą straszy, ech..
O matko, odpowiadam z takim opoznieniem, ze i u nas Delta szaleje juz na calego! :D
UsuńJa upaly akurat bardzo lubie, ale u nas lato bylo w tym roku srednie. Lipiec chlodny i deszczowy, a sierpien taki przecietny po prostu i tez regularnie padalo.
Mi tych fot z Komunii szkoda, bo nawet moje - robione w latach 80-tych lepiej wyszly. :(
Szkoda, że póki co nie uda się Wam polecieć do Polski... Ale w sumie, nawet gdyby udało się Wam uniknąć kwarantanny, to teraz wszzędzie już Delta i Lambda króluje, wszędzie wzrost zakażeń... Jeszcze byście nie mogli na spokojnie wrócić :/ Może kiedyś się poprawi, choć coraz czarniejsze mam myśli...
OdpowiedzUsuńZdjęcie Nika naprawdę spoko, Bi szkoda, że z tą maseczką się załapała :( Ale co zrobić, taki rok, najważniejsze, że Komunia się odbyła, a to będzie taka ekstra pamiątka z pandemicznej rzeczywistości. Nie każdy ma ;)
Super, że tak Wam organizują w mieście seanse i inne atrakcje. Dla dzieciaków i dla dorosłych, to zawsze coś innego, jakaś odmiana :)
Współczuję okresu na wyjazd, ale mimo wszystko mam nadzieję, że było warto jechać i dobrze się bawiliście!
O remoncie zapomniałam napisać! Super, że M. się sprężył i widać efekty! No no, będzie pięknie, już niedługo :)
UsuńDelta juz teraz i u nas szaleje na calego... ;) Na szczescie chyba caly swiat pomalutku widzi, ze korona juz z nami zostanie i trzeba po prostu zyc nadal...
Usuń