Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

sobota, 10 lipca 2021

Pierwszy kemping w tym sezonie i tydzien (prawie) urlopu

W koncu! Udalo sie wyrwac z domowych pieleszy! Glowa odpoczela, cialo troche mniej, pogoda byla... fatalna, ale i tak poczulam reset. No, moze bardziej... resecik. :D

Jak juz napisalam wyzej, niestety zlosliwe prognozy nie mialy zamiaru sie poprawiac. Jesli juz, to z dnia na dzien sie pogarszaly... Pierwsza ulewa chwycila nas jeszcze zanim wyjechalismy z domu. :/ Juz bylismy spakowani, obeszlismy trzy razy chalupe zeby sprawdzic czy wszystko pogaszone i pozakrecane, zabieralismy sie za ostatnie ogledziny podlaczenia przyczepy do auta, kiedy znienacka... lunelo. Ale tak, ze swiata nie bylo widac! :O I wlasnie wtedy M. sie przypomnialo, ze nie nie jest pewien, czy spakowal obroze i smycz psa. Cos tam wrzucal na pake auta, ale nie wie do konca co... Poniewaz malzonek spakowal kurtke przeciwdeszczowa do przyczepy, na poszukiwania ruszyla moja skromna osoba. Zajrzalam ze wszystkich stron na pake - nic. Polecialam z powrotem do domu, obejrzalam katy gdzie normalnie walaja sie rzeczy psiura - nic. Do auta wrocilam z pustymi rekoma, za to z woda kapiaca z wlosow, ktorym udalo sie wydostac spod kaptura oraz mokrymi spodniami przyklejonymi do nog. Dobrze, ze chociaz moje nowiutkie reebok'i okazaly sie wodoodporne. :) A najlepsze, ze kiedy doslownie 2 km dalej zatrzymalismy sie pod Dunkin' Donuts zeby obejrzec w koncu podlaczenie przyczepy i zaopatrzyc w kawe na droge, okazalo sie, po pierwsze, ze bylo tam zupelnie sucho, wiec oberwanie chmury przeszlo bokiem (idealnie nad nasza chalupa :/), a po drugie, ze obroza oraz smycz Mayi byla... w schowku kempera. Jechalam wiec na mini wakacje w przemoczonych niepotrzebnie spodniach, ale humory nam nadal dopisywaly. A konkretnie to mielismy ciagle nadzieje, ze nie bedzie zle. Tymczasem w polowie drogi, przypomnialam sobie, ze zapomnialam... zaswiadczenia, ze Maya jest szczepiona przeciw wsciekliznie!!! Nosz ku*wa!!! Bez takiego zaswiadczenia, nie wpuszcza cie na pole kempingowe! W dodatku bylismy juz blizej kempingu niz domu, wiec kompletenie nie oplacalo sie wracac. I co teraz?! W normalnej sytuacji panie w rejestracji moga (przy odrobinie dobrej woli) zadzwonic do weta i potwierdzic, ze pies byl szczepiony. U naszego weterynarza jednak, przy covidowych obostrzeniach, nadal dzialaja w ograniczonym trybie i na telefony odpowiadaja, ale w ciagu 24 godzin! Wiem, bo babka z urzedu miasta dzwonila do nich, kiedy chcialam zarejstrowac psa i tez zapomnialam cholernego zaswiadczenia! :/ Pozostalo... sklamac. Nie lubie takich sytuacji, nie znosze krecic i kombinowac, ale tym razem nie widzialam wyjscia. Na pytanie rejestratorki powiedzialam wiec, ze nieee, nie mamy zwierzat, a na szczescie po wjezdzie na kemping nikt juz tego nie sprawdza. Oczywiscie zdarzaja sie przykre sytuacje, gdzie pies sie zgubi, zaatakuje kogos lub innego psa i wtedy juz na pewno wszystko dokladnie jest sprawdzane, ale na szczescie Maya jest siersciuchem bardzo lagodnym, przymilnym, a na kempingach bacznie sie nas trzyma, a i my pilnujemy zeby przez 90% czasu byla uwiazana. Tu udalo nam sie na szczescie nagiac przepisy, choc troche stresu bylo, bo gdyby nas przylapali, podejrzewam, ze wylecielibysmy z kempingu z hukiem (i wstydem). ;)

Oprocz pogody, porazka okazala sie miejscowka. Na tym polu kempingowym bylismy juz mnostwo razy, wiec kojarzylismy ogolnie w ktorym miejscu bedziemy. Celowo wybralismy punkt naprzeciwko wielkiej laki, z mysla, ze Potworki beda mogly sobie tam ganiac do woli. Niestety zawiodla nas pamiec i wydawalo nam sie, ze wszystkie miejscowki wokol tej laki, to rowniez plaskie, otwarte "trawniki". Taaa... Na stronie do rezerwacji nie zawsze mozna podejrzec miejsca, wiec otrzymalismy niemila niespodzianke, kiedy okazalo sie, ze nasza znajduje sie pod drzewami, w lesie, jest nierowna, piaszczysta (czy raczej, przy takiej pogodzie, blotnista) i wjazd oraz jedyne miejsce na przyczepe to waski "tunel" miedzy krzakami. Porazka... Ustawienie przyczepy zajelo M. bite 3 godziny. Najpierw stwierdzilismy, ze olewamy nasza miejscowke i ustwimy przyczepe przed nia, w poprzek. Na szczescie byla tam spora, trawiasta przestrzen i miejsce miedzy nami a sasiadami. Tu jednak klania sie temperament M., ktory wsciekl sie, ze trafilo nam sie takie miejsce a nie inne i jezdzil ta przyczepa w te i we wte, a w koncu oznajmil, ze tak sie nie da, bo stoi krzywo i on nie ma tylu podkladek pod kola zeby to wyrownac. Zaczal wiec kombinowac z wjazdem przyczepa tylko czesciowo w ten "tunel", tu jednak okazalo sie, ze przy wjezdzie podloze tworzy dolek i przyczepa stoi w stosunku do auta tak, ze nie dalo sie odczepic haka. Poczatkowo w ogole najedlismy sie strachu, bo M. byl pewien, ze cos popsulo sie w haku i w ogole go nie odczepimy. Tak naprawde mysle, ze zadzialala wscieklosc i zmeczenie i dlatego zamiast spokojnie pomyslec, to szarpal sie z calym mechanizmem. Dobrze, ze faktycznie czegos nie urwal. :/ W koncu poszed po rozum do glowy, wyjechal na plaski teren i czary-mary, hak odczepil sie bez problemu. Oczywiscie na moja sugestie, zeby nie kombinowac i wjechac po prostu glebiej w las na naszym miejscu, dostalam opiernicz, ze on sie nie bedzie taplal w blocie przez cztery dni... :/ W koncu... ustawil przyczepe jednak bokiem, tak jak probowal na poczatku. I jakos udalo sie ja w miare wyprostowac, a to ci niespodzianka. ;) Nie do konca, jeden bok wyraznie opadal w dol i czlowiek czul sie czasem jak po drinku tracac lekko rownowage, ale dalo sie przezyc. ;) Niestety, z M. jest juz tak, ze jak spaczy mu sie humor, to bedzie sie dasal kilka dni. To pierwsze popoludnie wyznaczylo wiec atmosfere calego wyjazdu. :( A pogoda niestety jeszcze to potegowala... W piatek i tak mielismy troche szczescia w nieszczesciu, bo jak tylko w miare ustawilismy sie z przyczepa... zaczelo padac. Reszte wieczora przesiedzielismy w srodku i wszyscy poszlismy spac zaraz po 22, co na mnie jest nieslychane. :D

Sobota przywitala nas chmurami i ponura aura, ale poczatkowo nie padalo. Okazalo sie za to, ze zaraz od naszej miejscowki idzie zarosnieta sciezynka, laczaca sie z wiekszym szlakiem.

Kalosze to bylo tym razem obuwie obowiazkowe na kempingu ;)
 

Poszlam z Potworkami kawalek, ale ze pogoda byla mocno niepewna, wolalam sie zbytnio nie oddalac. Obiecalam dzieciakom, ze jak bedzie ladniej, to pojdziemy szlakiem dalej, ale tak sie caly ten kemping potoczyl, ze w koncu nie poszlismy. Zaraz potem zaczelo mzyc, ale komu przeszkadzalaby lekka mzawka, c'nie?! ;) Chwile pozniej niestety rozpadalo sie na dobre i utknelismy w przyczepie.

Dzieciaki juz dosc dawno nie rysowaly w domu dla przyjemnosci, wiec z zapalem chwycily za kredki, a i ja sie przylaczylam z nudow :)
 

Co na chwilke przestawalo kapac z nieba, albo chociaz kapalo mniej, wypuszczalismy sie na zewnatrz, zeby choc troche odetchnac od bycia na kupie na malej przestrzeni, w dodatku z ojcem, ktory nadal byl wyraznie zly na caly swiat. Niestety, im robilo sie pozniej, tym mocniej lalo, a w dodatku temperatura spadla do nieprzyjemnych 14 stopni. Po prostu wymarzona pogoda na poczatek lipca... :/

Nie ma jak potaplac sie w blotnistej kaluzy ;)
 

Pod wieczor przestalo padac na dluzej, pelni nadziei rozpalilismy ognisko, zdazylismy zrobic s'mores'y, po czym... zaczelo kropic!

Najlepszy kempingowy deser...

...choc osobiscie nie rozumiem jego fenomenu. Ciasko, czekolada i pianki. Slodkie az do mdlosci ;)

Poczatkowo uparcie siedzielismy z mysla, ze przeczekamy. Taaa... Lalo coraz mocniej, w koncu zrobilo sie prawdziwe oberwanie chmury i podreptalismy grzecznie z powrotem do przyczepy. :D

W niedziele mialo byc juz lepiej, bo cieplej i bez deszczu. Mialo, ale sie zes*alo, chcialoby sie rzec. Chmury wisialy nisko i co chwila mzylo... Bylo jednak wyraznie cieplej i pomimo uparcie wracajacej mzawki, juz nie lalo, wiec zaczelismy troche korzystac z tego wyjazdu.

O tym, ze aura nadal byla ponura, mozecie sie przekonac patrzac na niebo...

 

Nik znow wyczynial akrobacje z jazda bez trzymanki ;)
 

Potworki zaliczaly rundy na rowerach, sami lub z nami, wyciagneli deskorolki, poszlismy nawet na dluzszy, rodzinny spacer. 

Jeszcze przynajmniej dwie grupki obok nas byly w posiadaniu takich deskorolek ;)
 

Po poludniu zaszlismy tez do centrum "przyrody" (nature center). Na kempingach stanowiacych czesc parkow stanowych, maja takie edukacyjne miejsca, gdzie najczesciej trzymaja przedstawicieli lokalnej fauny. Tutaj bylo sporo ryb, zolwi, a takze mlode, osierocone polne myszki.

Jak na taki wielki kemping, to centrum bylo malutkie - tak naprawde jeden pokoik. Dzieciakom jednak i tak sie podobalo :)
 

W tych centrach przyrody czesto sa rozne pokazy oraz zajecia dla dzieciakow, ale na niedzielne sie niestety spoznilismy. Za to w koncu pogoda zdecydowala sie wspolpracowac wieczorem i moglismy dluzej posiedziec przy ognisku. ;)

I znow byly s'mores'iaki :D

A psiul jak zwykle uwalil sie przy samym ogniu

Na poniedzialek juz zapowiadali slonce, wieeec... oczywiscie slonca nie bylo. :D To znaczy przeblyskiwalo co jakis czas, ale szybko znikalo za chmurami. Wial tez lodowaty wicher znad oceanu. Poniewaz jednak bylo w koncu sucho, uparlam sie wykorzystac ten ostatni dzien na maksa, pomimo marudzenia meza, ze moze by zaoszczedzic dzien urlopu i wrocic wczesniej... Niedoczekanie! Jesli nie wyjechalam w czasie dwoch deszczowych dni, to tym bardziej nie wyjade kiedy w koncu przestalo padac, no! ;) Od rana korzystalismy wiec z Potworkami z aktywnosci na swiezym powietrzu. Badminton, rowery, pilka nozna, koszykowka (pilka do nogi, hehe), cos a'la tenis z pileczka przywiazana do palaka...

Tu runda badmintona z tatusiem (szok!), a na pierwszym planie palak do tego czegos jak tenis z pileczka na sznurku (nie chcialo mi sie wstawac z krzeselka dla lepszego ujecia) ;)
 

Po poludniu zabralam Potworki do "centrum przyrody" na zorganizowany scavenger hunt, czyli poszukiwanie skarbow. Skarby oczywiscie natury, okazalo sie jednak, ze lista byla chyba przygotowana z mysla o mlodszych dzieciach, bo moje odhaczyly wszystkie pozycje w 15 minut i  nawet bardzo sie nie wysilily. Co prawda w prawie kazdej kategorii jedna z odpowiedzi byly "kamienie", ale nie badzmy drobiazgowi... :D W nagrode dostali odznake wolontariuszy oraz pogadali z przemila, pracujaca tam dziewczyna, ktora opowiadala im m.in. o zolwiach czekajacych na wypuszczenie i o tym, jak nadali dwom typowo dziewczece imiona, po czym okazaly sie one samcami. ;)

Trzymaja listy ze "skarbami" do znalezienia (Nik trzyma tez odznake), a z tylu zewnetrzne akwarium z ulubiencami - zolwiami, ktore Potworki koniecznie chcialy ujac na zdjeciu, a ktore akurat wtedy daly nura i ich nie widac :D
 

Bardzo poznym popoludniem zas, uparlam sie, ze slonce jest czy go nie ma, jedziemy nad ocean! No byc tak blisko i nie przywitac sie z wielka woda?! Nasz kemping przylegal do jeziora, ale doslownie 2 km od niego jest nadmorska plaza. Pojechalismy i niespodzianka! Na kempingu caly czas pochmurno, a nad samym oceanem wiatr tak zawiewal, ze nad plaza bylo piekne slonce!

W takich falach jest najlepsza zabawa :)
 

Sila uderzenia byla niesamowita i dziwie sie, ze czesciej ich nie przewracalo...
 

Byly tez niezle fale i Nik, ktory pomimo naszych upomnien wchodzil zdecydowanie za gleboko (choc i tak tylko gdzies do polowy ud) w koncu zostal zwalony przez jedna z nog.

To jedna z "lagodniejszych" wywrotek ;)
 

Niezle go przeturlalo, az M. rzucil sie w jego kierunku, ale na szczescie Mlodszy byl na tyle plytko, ze fala nie porwala go wglab, tylko wywalila na piach. ;) W kazdym razie Potworki niezle sie bawily, najpierw same, potem na swoich deskach.

Te deski to fajna sprawa, choc kiedy nie ma fal dzieciaki sie raczej na nich nudza
 

Az zal bylo wracac, ale niestety dzieci przemoczone zaczely po godzinie szczekac zebami, a matka - ofiara losu, zapomniala recznikow...

Wracalismy do domu we wtorek i oczywiscie tego dnia przywitalo nas slonce i upal... No nie moglo tak byc przez chociaz jeden dzien wiecej?! Nie moglo... :( Jak to w dzien wyjazdu bywa, M. juz od rana przebieral nozkami zeby sie pakowac i jechac, wiec zabralam jeszcze tylko Potworki na szybka kapiel w jeziorze.

Po kilku chlodniejszych dniach woda byla jednak dosc zimna i szybko zrezygnowali z moczenia

Przelezlismy za to wzdluz szuwarow, zeby z bliska obejrzec piekne lilie wodne
 
Potworki przy okazji otrzymaly mini lekcje botaniki, bo nie wiedzieli, ze one sa przytwierdzone do dna! ;)

Wracajac przejezdzalismy obok centrum przyrody i dzieciaki koniecznie musialy jeszcze wstapic i pozegnac zolwie. :D Potem juz tylko drugie sniadanie zeby nie bylo marudzenia w drodze, pomoc M. zbierac wszystkie toboly i do domu... Smutno bylo wracac, szczegolnie ze przez te pogode czulam mocny niedosyt, ale coz... Poniewaz wiekszosc czasu bylo chlodno i deszczowo, wiec chalupa nawet sie bardzo nie nagrzala (choc tego dnia mielismy ponad 30 stopni), ale za to zalatywala podejrzanie starymi skarpetami. :D Udalo nam sie za to czasowo, bo przyjechalismy, zdazylismy rozpakowac przyczepe i... przyszla burza. Lalo, wialo, grzmialo, blyskalo... ale na szczescie wszystko bylo juz spokojnie poprzenoszone, wiec po prostu zaszylismy sie w chalupie. :) Tego dnia tez, kiedy ja kapalam Potworki po wyjezdzie, M. zdolal przytaszczyc i potem z moja pomoca zainstalowac kibelek w lazience dzieci. To sie facet zawzial zamiast odpoczywac po rozpakowywaniu... ;) Skoro jednak lazienka staje sie coraz bardziej funkcjonalna, to poszlam za ciosem i przenioslam czesc Potworkowych szpargalow oraz szczoteczki do zebow, juz do ich przestrzeni. Choc minelo kilka dni, a Nik nadal nieraz z rozpedu przychodzi zalatwic sie "u nas", mimo, ze do swojej lazienki musi po prostu przejsc prosto korytarzem, a do naszej przez nasza sypialnie. ;)

Na reszte tygodnia nie zapisywalam Potworkow na polkolonie, bo stwierdzilam, ze na trzy dni to bez sensu. Stad ten "prawie tydzien urlopu" z tytulu, choc ten "urlop" to tylko dla dzieci, bo M. wrocil normalnie do pracy, a ja pracowalam z domu. Juz w srode musialam zaliczyc meeting, na ktory moglam sie na szczescie polaczyc wirtualnie. Nie na reke mi on jednak byl, bo po pierwsze po wyjezdzie zawsze czuje sie lekko rozbita i nie moge sie przestawic z trybu "wakacje" na tryb "praca", a po drugie, tego dnia staralam sie ogarnac chalupe po przyjezdzie, a takze robilam pranie za praniem. Wiecie ile brudow przywozi sie po kilkudniowym wyjezdzie 4-osobowej rodziny, a my w dodatku zaliczylismy taki przekroj pogodowy, ze z kazdego dnia byl zestaw i koszulek i spodenek i dlugich spodni i bluz. Ze o skarpetach i majtach juz nie wspomne. :D Pralka i suszarka wyrabialy norme conajmniej kilkutygodniowa. ;) Dodatkowo, prognozy zapowiadaly, ze sroda miala byc ostatnim (czyli drugim; ale mamy lato...) goracym i slonecznym dniem w tym tygodniu. Poniewaz na wyjezdzie prawie nie skorzystali z wodnych atrakcji, postanowilam zabrac Potworki na pobliski basen. Na szczescie w tym roku zostal otwarty dla mieszkancow innych miejscowosci. Rok temu wpuszczali tylko ludzi mieszkajacych w tamtym miasteczku, a my, mimo ze mamy na ten basen raptem 3 minutki autem, mieszkamy juz gdzie indziej... :/

Matka nadal przy resztce okresu, wiec zamiast sie chlapac z dziecmi, zostalo jej pstrykanie fot
 

W tym roku mozemy jednak korzystac do woli, przynajmniej dopoki wariant Delta nie rozgosci sie w naszych okolicach. ;) Taki czarny humor... A z basenem udalo nam sie wybornie, bo nie minely dwie godziny od powrotu do domu i znow nadeszly czarne chmury, grzmoty i ulewa. I tym razem juz slonce zniknelo na kilka dni...

Czwartek byl deszczowy i chlodny, choc moze powinnam napisac "chlodny" bo bylo tak 19-20 stopni, wiec bez tragedii. Poza dalszym ogarnianiem chalupy oraz proba zdalnej pracy, byl to tez dzien postrzyzyn Bi.

Niesamowicie z siebie dumna...
 

Starsza jeszcze przed Komunia postanowila, ze "po" chce obciac wlosy sporo krocej. Potem wahala sie jednak miedzy obcieciem az do ramion a tylko podcieciem koncowek. Przyznaje, ze samej bylo mi strasznie szkoda tej zlotej grzywy, ale coz, to jej wlosy i to ona ma sie w nich dobrze czuc.

Przed - niewiadomo kiedy (i czy w ogole) dorobi sie znow takiej pieknej czupryny...
 

W koncu zdecydowala sie na dlugosc nieco za ramiona, wiec moze bez szalenstwa, ale ja i tak wzdycham...

I po - nie sa to moze nadal wlosy krotkie, ale jednak roznica jest spora...
 

Teraz zas panna nie moze sie zdecydowac czy zostanie z takimi krotszymi, czy znow bedzie zapuszczac. ;) Za to panicz Nik zaparl sie, ze wlosow nie obetnie, bo chce miec na tyle dlugie, zeby robic... kitke. :D Nie wiem, czy nie zrobie mu w koncu fryzury Tymona Iwosi (kto ma dostep, ten skojarzy). :D A pod wieczor, mimo padajacego deszczu, Nik jednak zapragnal pojechac na trening druzyny plywackiej. Podziwiam jego zapal, serio, choc tym razem kompletnie mi sie nie chcialo. Czego sie jednak nie robi dla syna... ;)

Cwiczony byl, jak widac, styl grzbietowy :)
 

A dzis, czyli w piatek (choc blogger pokazuje juz sobote) przechodzil nad nami tropikalny sztorm o wdziecznym imieniu Elsa. :D Rano lalo jak z cebra, w okolicznych miastach pojawily sie zalania, a przy tym bylo tak ciemno, ze Nik spal do 9:20! Nie pamietam kiedy ostatnio przydarzylo mu sie takie spanie. :) Poniewaz jednak w naszych okolicach pogoda dziala niczym w gorach, wiec w poludnie nagle przestalo padac, chwile potem wyszlo slonce i zrobila sie niemozliwa duchota. Zas na Fejsie pokazal sie zarcik przeslany przez jedna z okolicznych polkolonii. Napisalam wyzej, ze sztorm nazwano "Elsa", tak? A slynna piosenka "Mam te moc" z Krainy Lodu, w narzeczu tubylcow brzmi "Let it go". No wiec, oficjalna strona polkolonii zamiescila zdjecia dzieciakow biegajacych wesolo po boisku i dopisala, ze "Elsa finally let it go at noon" i ze mogli w koncu wyjsc na zewnatrz. :)

A o reszcie piatku juz nastepnym razem. :)

14 komentarzy:

  1. Bi jest pięknie w nowej fryzurze! :D Szkoda, że pogoda wam się nie udała :( Ale cieszę się że trochę wypoczęliście!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczescie wypoczynek mile widziany jest przy kazdej pogodzie. ;)

      Usuń
  2. Ach, to jednak mieliscie pecha z pogoda... Wspolczuje. U nas, tzn tam gdzie pojechalismy, w Myrtle Beach, SC na plazy bylo przez 4 dni cudownie bo slonecznie, ale jednoczesnie nie za goraco. Mozna bylo spacerowac, bez strachu przed zemdleniem albo deszczem. Wieczor 4 lipca spedzilismy w lokalach nad samym Atlantykiem, ogladajac fierworks chyba przez calutka godzine, bo odpalali z kilku roznych miejsc na plazy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech, nie ma to jednak jak poludnie. Na emeryturze moze sie tam przeniose na stale, cieszyc ciepelkiem na starosc. :)

      Usuń
  3. Faktycznie mieliście pecha z pogodą, ale najważniejsze, że chociaż trochę wypoczęliście :) Ja przyznam szczerze podziwiam Was z tymi kempingami, mnie ciasnota przyczep przeraża, starczył mi ten jeden pobyt, co się babcia uparła. Chociaż może gdyby tamta przyczepa była większa i byłaby inna atmosfera wyjazdu, to też byłoby inaczej.

    Pięknie Bi wygląda, ale nie ukrywam, że mi serce krwawi widząc tak krótkie włosy. Chociaż sama co kilka lat mam epizod, że ścinam do ramion, a później przez kolejne zapuszczam prawie do pasa, więc może z Bi będzie tak samo?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tez mam cichutka nadzieje, ze Bi jednak zapusci wlosy z powrotem... ;)
      My kempingi lubimy, ale moze to tez dlatego, ze zazwyczaj w przyczepie tylko spimy, a tak to cale dnie spedzamy na dworze. :)

      Usuń
  4. Wspaniały intensywny czas :) Fajnie tu u Ciebie, chyba zostanę na dłużej :) pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. I choc pogoda niecałkiem dopisała, to i tak widzę wypad udany i to się liczy. Pomyśl, jakbyście byli w namiocie, a nie w suchej przytulnej przyczepie. No i kąpiel w falach zaliczona, a to pewnie najlepsza atrakcją dla dzieci, więc co tam pogoda. Jedynie M. Mógłby się odfochować na ten czas i byłoby prawie idealnie.
    Bi w każdej fryzurze pięknie, ale wiem co czujesz, pamiętam jak Zuza była w jej wieku i bez mojej wiedzy teściowa zabrała ją do fryzjera, gdzie ścieli jej piękne do pasa włosy, zostawiając z jednej strony długość do brody, a z drugiej prawie króciutkie.. łzy samoistnie mi poleciały, no ale moje dziecko podobno samo tak chciało. Ale potem jak zapuściła znowu to już po dziś dzień ma długie :)
    Nik a'la Tymon bedzie fajnie wyglądał :) Tymon już ma taką długa ta kitę, proponowałam aby skrócić, ale póki co pozwala mi tylko boki golić ;) A młodsi koledzy dla których jest guru też zapuszczają ;) Idealna fryzura na upał i pod kask. A do tego przypomina mi młodego Pattona, więc jestem wniebowzięta 🤪

    Piękne to zdjęcie w kwiecistym jeziorze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe, pod namiotem w taka pogode sobie nie wyobrazam. Choc bylo ich sporo na kempingu. To sie juz nazywa desperacja zeby sie z domu wyrwac. :D
      Nik, poki co, jak Tymon, twardo zapuszcza gore. Zobaczymy czy nie peknie w koncu. ;)

      Usuń
  6. Fajnie, że pomimo nieciekawej pogody, udało Wam się trochę odpocząć. Każdy wyjazd zmienia trochę perspektywę. A i atrakcji mieliście całkiem sporo :)
    Bi jest pięknie w każdej długości włosów, ale rozumiem ból matki, pewnie też by mi było ciężko, gdyby Misia chciała ściąć włosy... To znaczy kiedyś będzie... U niej to w ogóle nie widać jakie ma długie, bo tylko w kąpieli przez kilka sekund się zachwycam. Zanim znów się zakręcą ;)
    A kłamstewko z psem to baaardzo niewinne. W końcu szczepienie ma, a skoro obecności psa i tak nikt nie sprawdza... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, kazdy wyjazd to troche oddechu, zmiana krajobrazu...
      Misia ma przepiekne te lokasy!

      Usuń
  7. No widzisz jak z ta pogoda. Wiem doskonale co czulas, bo u nas czesto tak niestety wyglada niebo. Nawet od kilku dni jest 19'c i niebo zachmurzone,a kiedy na chwile slonce wyjdzie to grzeje jak cholera. Fajnie, ze i tak pokorzystaliscie i pomimo problemow z ustawieniem przyczepy to bylo fajnie :-)
    A na skrocenie wlosow - to tylko wlosy. Sama mialam kiedys do pasa i bardzo mnie meczyly (jesli chodzi o mycie czy czesanie). Pocieszaj sie, ze odrosna :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak sie wlasnie pocieszam i mam nadzieje, ze Bi jednak zapusci je z powrotem. :)
      Nie wyobrazam sobie mieszkac w Irlandii. Uwielbiam slonce i upal oraz przeciwnosc - mroz i snieg. A u Was ani tego, ani tego. :D

      Usuń