Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

czwartek, 13 lutego 2020

Zwolnic? Moze kiedys, ale nie w tym poscie :D

Calkiem niespodziewanie, w poprzednim poscie, prawie udalo mi sie nadgonic codziennosc. To na pewno dlatego, ze w tygodniu, poza sportem dzieci, malo sie w sumie dzieje, ot, wyscigi przez oplotki miedzy szkola, praca, a domem.

Doszlam do ostatniego dnia stycznia. A potem zaczal sie luty i zaraz jego pierwszy weekend przejechal po mnie niczym walec drogowy. Na szczescie tylko fizycznie, bo psychicznie bylo ok. Wszystko co mialo wypalic i sie udac, wypalilo i sie udalo.
Ale moze troche konkretow? ;)

Sobota, 1 luty

To byl ten spokojniejszy dzien. Rano oczywiscie Polska Szkola. Poprzedniego wieczora Potwory marudzily, ze nie chca, bo wiadomo, tym razem juz zadnej imprezy nie mieli. ;) Spodziewalam sie bitwy w sobote rano, ale o dziwo oboje grzecznie zjedli sniadanie, ubrali sie i pojechalismy. Cuda sie jednak zdarzaja czasami. :D Ja zrobilam zakupy, udalo mi sie nawet na szybka kawe spotkac w kafejce z kolezanka, po czym trzeba bylo leciec po mlodziez.
Po poludniu niestety nie dane bylo nam odpoczac. Wiedzialam, ze niedziele bede miala wyrwana z zyciorysu, wiec w reszte soboty staralam sie upchnac wszystko, co normalnie rozlozylabym sobie na dwa dni. Wstawialam wiec jedno pranie za drugim, ogarnialam kurze i lazienki, dodatkowe zakupy bo paru artykulow nie dostalam rano... I jeszcze trzeba bylo na msze skoczyc, bo kolejnego dnia nie byloby jak, a M. przeciez bez kosciolka nie da rady. ;) A po polozeniu Potworkow spac, jeszcze ciasto pieklam...
W samym srodku tego chaosu zadzwonil moj tata z pytaniem o plany na "przyszlosc". Chcial bowiem, zeby wydrukowc mu dokument do rozliczenia podatkow. Nie ma sprawy, tylko ja tu w wirze (gdzie, w trabie powietrznej!) ogarniania czego sie da, nie wiem, w co rece wlozyc, a tate wiadomo, jeszcze kawa wypada ugoscic, usiasc i porozmawiac... No, nie wsmak mi to bylo. Poza tym moj tata na "starosc" robi sie strasznie upierdliwy, w sensie, ze jak cos potrzebuje, to musi to miec teraz, zaraz, natychmiast. Nieraz nie doczyta, narobi balaganu, a potem oczywiscie JA musze to odkrecac, bo on slabo mowi po angielsku. Strach pomyslec co bedzie dalej, bo ma 62 lata, a juz kilka razy narobil sobie takich glupot, ze ksiazki mozna pisac. Najbardziej jednak wkurza mnie jego roszczeniowosc. Jak cos chce, to mamy z M. rzucic co robimy i zalatwiac jego sprawy. Jak czasem jednego dnia sie nie uda, dzwoni codziennie z pytaniem czy juz mu to zalatwilismy! :O
Wtedy, w sobote tez, tlumacze, ze nie wiem za co mam sie chwycic, ze cala praktycznie niedziele bede poza domem, ze przeciez papier moze poczekac... Nie wiem, jak to bowiem jest w Polsce, ale tutaj urzedy wysylajace podsumowania do rozlicznia musza je nadac do 31 stycznia. Oznacza to, ze niektore moga przyjsc spokojnie 4-5 lutego (rozliczyc sie trzeba do 15 kwietnia, wiec jest kupa czasu). Tlumacze to tacie, ze przeciez nie ma pospiechu, ze jeszcze i tak musi czekac z rozliczeniem, itd. Kiedys bowiem narobil sobie problemow, bo myslal, ze ma juz wszystkie dokumenty, rozliczyl sie na lapu-capu, a kilka dni pozniej cos mu przyszlo i musial wysylac poprawki, placic kary, itd. Nic go to, jak widac, nie nauczylo. Przypominam o tamtej sytuacji, a on ze tym razem jest pewnien, ze wszystko ma. Taaa, wtedy tez tak myslal... :D Na moje tlumaczenie, ze przeciez nie musi miec tego swistka wydrukowanego juz w tamten weekend, uslyszalam pretensje, ze przeciez on nastepnym razem bedzie u nas dopiero tydzien pozniej! No fakt, swiat sie przez ten czas zawali... ;)
Z tym rozliczeniem to tylko drobny przyklad, ale ostatnio przy moim tacie jest tak ze wszystkim! Ja, jako corka, przewracam oczami i czasem sie smieje, ale M. nieraz jest porzadnie wkurzony, jak tesc przyjezdza i zada zeby mu cos z miejsca zalatwiac. ;)
W kazdym razie, w poniedzialek, juz na spokojnie, zadzwonilam do taty z pracy, ze moge mu to wydrukowac i podrzucic po robocie skoro az tak pilnie tego potrzebuje. Okazalo sie, ze "pan niecierpliwy" pojechal juz do urzedu, gdzie jakas murzynka probowala mu z tym pomoc, ale tylko namieszala (podejrzewam, ze sie po prostu nie dogadali z angielskim mojego taty :D). Coz, kiedy podal mi swoje loginy i hasla, udalo mi sie to zrobic w 15 minut. Po czym, kiedy spytalam czy moge mu podwiezc ten wydruk we wtorek, kiedy Potworki nie maja zajec, uslyszalam, ze nie musze sie spieszyc, bo umowiony jest z ksiegowym dopiero na... 18 lutego! :O
Mowie Wam, nie dosc, ze ma czlowiek na glowie nieletnie dzieci, to jeszcze nieraz skaranie boskie z wlasnymi rodzicami... ;)

Niedziela, 2 luty

To teraz ciekawe pewnie jestescie, co takiego dzialo sie w niedziele, ze w sobote upchnelam obowiazki z calego weekendu? Coz, niedziele mialam szalona, sama jednak bylam sobie winna, ale to wyjasnie pozniej. ;)

Z samego rana pedzilam na kolejne zawody plywackie z Bi. Na szczescie tylko do sasiedniego miasteczka, oddalonego ledwie o 15 minut. Nik i M. wybrali pozostanie w domu. To ze Nikowi nie chce sie siedziec pare godzin na goracym basenie, to sie nie dziwie, caly czas jednak krece glowa nad tym, ze M. nie ma ochoty kibicowac corce. :/
O dziwo, tym razem Bi pojechala chetnie i bez marudzenia. Nie wiem skad taka zmiana, ale bylam wdzieczna, bo poziom hormonu stresu siegal juz u mnie zenitu i jakby jeszcze panna pokazywala humory, to chyba bym wybuchla. ;) Wiedzac, ze po zawodach bede miala niezla bieganine, poprosilam wczesniej trenera, zeby nie ustawial Bi do ostatnich wyscigow w jej grupie wiekowej. Wytlumaczylam, ze najpozniej w poludnie musimy wyjsc. Zazwyczaj bowiem plynie sztafete, ktora jest numerem 61 na liscie (na 68 wyscigow). Tym razem, przy wczesniejszych wyscigach, wyszlysmy o 11 i cale szczescie, ze nie o 12 jak planowalam, bo za cholere nie udaloby mi sie wyrobic. ;)

Panna szykuje sie do wyscigu. Bi jest trzecia od prawej. Pechowo, druzyna przeciwna, miala identyczne stroje i czesto nie bylo wiadomo, komu kibicowac, bo nie wiedzial czlowiek ktorzy to "swoi" :D

Zawody poszly Bi jak zwykle dobrze, choc tym razem trafila na rowna sobie przeciwniczke w drugiej druzynie. Dodatkowo, zauwazylam, ze jedna z dziewczynek w druzynie Bi ma prywatne treningi i bardzo sie podciagnela. Na poczatku sezonu Bi ja z latwoscia wyprzedzala; teraz ida leb w leb. W rezultacie Bi zajela jedno miejsce pierwsze, jedno drugie, a w trzecim wyscigu nie wiem czy drugie czy trzecie, bo wlasnie szly z kolezanka tak rowno, ze tu beda sie liczyc ulamki sekundy. Bede wiedziala, jak trener wysle oficjalne wyniki. :)

Slabo to widac, ale Bi (w czarnym czepku) wlasnie dotknela scianki, kawalek dalej po prawej, jej kolezance (w rozowym czepku) zostalo doslownie jedno machniecie, zeby doplynac

Martwilam sie, ze Bi straci "ducha" tymi slabszymi miejscami, bo jednak w poprzednich zawodach zgarniala same pierwsze, ale okazalo sie, ze dzieciaki (przynajmniej te mlodsze) zupelnie inaczej patrza na swiat. Za zawody dzieci otrzymuja wstazki w kolorze odpowiadajacym zajetemu miejscu. Bi zgarnela dotychczas 8 niebieskich. Na wiesc o zajetych drugich (a moze i trzecim) miejscach, ucieszyla sie, ze... bedzie miala inne kolory wstazek! :D

Kumpele z druzyny :) Ta mala dziewczynka, to nie ta, z ktora sa z Bi tak blisko wynikami, chociaz czepek ma identyczny ;)

To nie koniec niedzielnych wydarzen.

Wczesnym popoludniem zas, odbylo sie, spoznione o prawie dwa miesiace, przyjecie urodzinowe Nika! :) Tak, mozecie sie smiac! Kolejny rok przyjecie odbywa sie tak pozno, ze M. buntuje sie, ze mozna je sobie darowac.  I ja chetnie bym sobie darowala, ale Nik przeciez nie odpusci. Naprawde, M. zachowuje sie jakby przyjecie dla jego dzieci to byla moja fanaberia! A przeciez oni sa juz duzi, chodza na imprezy kolegow, wiec i swoje chca miec! Wiem, ze chwilami moga zapomniec, ale od czasu do czasu przypominaja sobie i dopytuja i gdybym powiedziala, ze imprezy nie bedzie, to przeciez bylby placz i rozczarowanie. Oczywiscie, M. wzrusza ramionami, ze co z tego, poplacza i przestana, ale ja nie mam serca, zeby im tego zrobic...
A zreszta, w tym roku akurat przyjecie jest tak pozno, bo szanowny solenizant nie mogl sie zdecydowac gdzie chce je miec! ;) Mlodszy jest osobka strasznie niezdecydowana, a ja nieopatrznie dalam mu wybor. I sie doigralam! Nik myslal, prawie plakal bo najchetniej mialby przyjecie w dwoch miejscach na raz i prawie miesiac zajelo mu podjecie decyzji! :O
A potem sama sobie strzelilam w kolano, bo zamowilam przyjecie, zarzadowi owego miejsca zajelo prawie tydzien zeby wyslac mi dokumenty zwiazane z rejestracja (wysylali poczta, gdzie zwykle takie rzeczy to szybki e-mail i po sprawie!), wiec czym predzej powysylalam zaproszenia i dopiero kiedy poszlam wpisac impreze w kalendarz, zorientowalam sie, ze Bi ma tego dnia zawody! Kompletnie mi to umknelo! Wtedy bylo juz za pozno zeby to odkrecac, wiec uznalam, ze musze dac rade i juz. Na szczescie zawody byly z samego rana i przy odrobinie logistyki, udalo sie obskoczyc oba wydarzenia w jeden dzien. :)

A gdzie Nik w koncu zazyczyl sobie urodziny?
Ci, ktorzy czytaja posty uwaznie, mogli sie domyslic, ze... na lodowisku! :D Wpadlam na ten pomysl poniewaz Nik naprawde uwielbia lyzwy i pomyslalam, ze bedzie to cos innego, a przy tym bardzo Kokusia ucieszy. Urodziny Bi na farmie spotkaly sie z wielkim entuzjazmem wlasnie z powodu oryginalnosci, wiec dla Nika tez pomyslalam o czyms innym niz zwykla sala zabaw. Zeby nie bylo, sale zabaw dalam mu do wyboru. Chcialam, zeby to byla jego decyzja jak chce spedzic swoje urodziny. Po wielkim niezdecydowaniu i placzu, ze on nie wie, wybral jednak lodowisko, co chyba pokazuje najlepiej jak ukochal sobie jazde na lyzwach. :)

Zgrzany dzika jazda solenizant z dwojka gosci ;)

Niestety, tak jak w przypadku farmy, gdzie odbyly sie urodziny Bi, lodowisko nie jest nastawione na regularne przyjecia urodzinowe, czyli dali nam do dyspozycji "sale", darmowe wejscie na lodowisko oraz wypozyczenie lyzew dla gosci i... to by bylo na tyle. Cala reszta byla juz na glowie gospodarzy, czyli mojej, bo M. oczywiscie palcem nie kiwnal przy organizacji. Po zawodach Bi, odstawilam ja wiec do domu, po czym popedzilam odebrac zamowiony tort. Tym razem dluuugo zastanawialam sie jaki obrazek wybrac dla Nika, nic mi bowiem do niego nie pasowalo tak w 100%. W koncu wybralam Mario Bros. i mysle, ze solenizant byl zadowolony, szczegolnie, ze samochodziki z dekoracji faktycznie jezdza i zostawil je sobie jako zabawki.


Po powrocie zostawilam juz tort w aucie i zaczelam pakowac reszte: obrusy (plastikowe), kubeczki, talerzyki, widelce, przekaski, upieczona przeze mnie babke oraz nieszczesne "goodie bags", czyli upominki dla malych gosci. Poszlam przy tym po rozum do glowy i kazde dziecko dostalo karnet na darmowa jazde na lyzwach na tym lodowisku oraz po jajku, w ktorym znajduja sie zanurzone w "glutku" czesci figurki do poskladania. Bi i Nik uwielbiaja te figurki (Mlodszy ma juz ich niezla kolekcje) pomyslalam wiec, ze wiekszosc (jak nie wszystkie) malolatow powinna sie ucieszyc, a nie bedzie to przynajmniej kupa duperelkow, z ktorymi potem nie wiadomo co zrobic i wiekszosc i tak laduje w koszu... Wiadomo, dzieci lubia gluty. Ich rodzice juz mniej. ;) Corka kolezanki podeszla do mnie po imprezie z wielkimi oczami mowiac: "Tam jest glutek. Moja mama nie lubi glutow.". Ups, chyba narazilam sie kumpeli. :D
Z domu musielismy wyjechac ze sporym wyprzedzeniem, bo chcialam koniecznie zajechac do Dunkin Donuts po wielkie pudla kawy (dla doroslych) oraz goracej czekolady (dla mlodziezy). Ta goraca czekolada to byl zreszta hit i zalowalam potem, ze nie kupilam podwojnej porcji. Dokupilam do niej mini pianki i rozeszla sie jak swieze buleczki. Podobnie zreszta jak moje ciasto, zwykla babka na oleju, ktora dzieci wrecz rozchwytywaly. A ja liczylam, ze zostanie troche na kolejny dzien do pracy. :D
Poniewaz nigdy wszystko nie moze byc idealnie, to pokoj ktory przeznaczono na impreze, byl... straszny. Glowny budynek przy lodowisku kilka lat temu przeszedl gruntowny remont, kiedy wiec przeczytalam, ze maja sale na imprezy urodzinowe, wyobrazilam sobie salke wlasnie gdzies tam. Tiaaa... Dostalismy... przebieralnie dla hokeistow! :O Wyobrazcie sobie pusty pokoj z gumowa podloga, gola sciana z pustakow zamalowanych na bialo, drewniana lawka biegnaca z 3 stron pokoju wzdluz scian oraz wieszakami nad nimi. Zero okna i lekki smrodek obuwia. No zalamka... Na srodku ustawili rozkladane stoly, a z boku, na wozku przyjechaly zamowione przeze mnie wczesniej lyzwy. Impreza odbywala sie w czasie kiedy na lodowisku byla tura wolnej jazdy, wiec moglam wczesniej zamowic rozmiary, zeby dla nikogo nie zabraklo. Oczywiscie po przymierzeniu, wiekszosc dzieci i tak poszla wymienic rozmiar na inny. :D
Co bylo robic. Jak sie nie ma co sie lubi, to sie lubi co sie ma, c'nie? ;) Obrusy na stole, przekaski oraz wszystkie akcesoria troche "udomowily" to mocno surowe wnetrze. Rodzice z wdziecznoscia pili kawe, a dzieciaki rzucily sie z entuzjazmem na lod, mimo, ze czesc nigdy nie miala lyzew na nogach.

Nawet 4-letnia coreczka mojej kolezanki sprobowala swoich sil z pomoca "chodzika" :D

Z pozniejszych raportow wiem, ze wiele osob bardzo chce wrocic na taka rodzinna jazde. Ciesze sie, bo widac, ze maluchy swietnie sie bawily, wyszalaly, rodzice sobie poplotkowali i impreza sie udala. Dzieciarnia bawila sie tak przednio, ze nie moglam sie ich dowolac na pizze i torta.

A tu (w centrum zdjecia), Bi pomagajaca naszej malej sasiadce

Strategicznie wybralam na ten moment przerwe na czyszczenie lodowiska, ale okazalo sie, ze maszyna do czyszczenia lodu byla sensacja sama w sobie i wiekszosc chlopcow wolala stac i patrzec na nia zamiast jesc i spiewac koledze "Happy Birthday". :D

Jak widac, dzieciarnia nie miala nawet czasu sie rozebrac. Wpadli, odspiewali co trzeba i popedzili z powrotem rzucajac tylko przez ramie, ze nie, nie chca torta :D

Ogolnie impreze oceniam wiec na plus, choc szczerze to wstyd mi bylo wprowadzac gosci do tej "przebieralni". Dobrze, ze chociaz cieplo tam bylo, bo mimo, ze temperatury na zewnatrz byly wiosenne, to od lodu niezle zawsze ciagnie.

Przybylo nam oczywiscie mnostwa zabawek. Najwiekszymi hitami okazaly sie figurki Bakugan (matki synow moga wiedziec co to zacz) oraz dwa takie:

A ja sie cieszylam, ze stare mu sie ponudzily i poszly w odstawke...


Poniedzialek, 3 luty

Jak poniedzialek to oczywiscie klub narciarski. Poczatkowo zakladalam, ze wezme tez Nika, ale po tamtej niedzieli bylam po prostu tak wyrabana, ze nie mialam sily. Nik zreszta chyba tez byl zmeczony, albo przyjecie zaspokoilo chwilowo zadze wydarzen, bo nawet nie jojczal, ze tez chce. Bi za to, tradycyjnie, urzadzila marudzenie w niedziele wieczor, ze nie chce na narty, a w poniedzialek rano wstala obrazona i nie odzywala sie, dopoki nie oswiadczylam, ze pytam ostatni raz, co chce na sniadanie i jak tym razem nie odpowie (to juz chyba bylo moje trzecie pytanie), jedzie do szkoly glodna.
W przyszlym roku juz na pewno tej cholery nie zapisze, chocby blagala mnie na kolanach. Bez jaj, zebym przez 4 tygodnie wysluchiwala cotygodniowych awantur! :/ Poki co jednak, nawet sama cholera twierdzi, ze za rok juz nie chce byc w klubie. Najsmieszniejsze jest to, ze jak juz sie znajdzie na stoku, Bi sie naprawde swietnie bawi!

Przypomnijcie mi na przyszlosc, zebym sobie odpuscila selfiaki. Nie widac tego tu oczywiscie, ale kurzymi lapkami w kacikach oczu wystraszylam sama siebie...

W dodatku te (niewielka raczej) gorke poznala juz od poszewki, zna kazda trase (z instruktorem jezdzila nawet na najtrudniejszych), a wiec radzi sobie na niej rewelacyjnie. Ale awanturka przed kazdym poniedzialkiem musi byc. :D

Wtorek, 4 luty

Jak ja lubie wtorki! To nasze dni "wolne", kiedy poza praca i szkola nigdzie sie nie spieszymy. Tylko praca domowa, skrzypce i poza tym blogi czas wolny. Dla dzieci rzecz jasna, bo matka to wiadomo, zawsze jest zmywarka do rozladowania lub zaladowania, jakis zlew do umycia, ubrania i lunch'e do przygotowania, itd. ;)
Bi ostatnio (tfu, odpukac!) polubila gre na skrzypcach i nie buntuje sie (az tak) przed cwiczeniami. Ma muzykalne ucho, wiec niezle jej to wychodzi. Nik... lepiej nie mowic. :D

Nik cwiczy, siostra kontroluje i poprawia, czego Mlodszy po prostu nie znosi i awanturka wisi w powietrzu... :D

Wydaje mi sie, ze on tez ma dobry sluch, ale cwiczenia to nie jego bajka. Jak we wszystkim, on chce szybko, szybko, macha smyczkiem po trzech strunach na raz, wyjezdzajac raz po raz za obszar, gdzie instrument najlepiej wydaje dzwiek... Rezultat jest taki, ze czlowiek marzy o zatyczkach do uszu, a Mlodszy dopomina sie, zebym na czas cwiczen siedziala z nim w pokoju. :O Jesli cos dobrego wychodzi z tych skrzypiec, jest to zdecydowanie trening cierpliwosci, dla Mlodszego i dla mnie. :)

Sroda, 5 luty

W srody Potworki maja oczywiscie trening na basenie. Dla mnie oznacza to 45 minut blogiego siedzenia w goracu ciepelku z ksiazka. Pelen relaks! :)
Piatego lutego sa oczywiscie moje imieniny. Przy okazji: dziekuje za zyczenia, Iwosiu!
Imienin od dawna nie obchodze, bo nie ma po prostu kto podtrzymac tradycji. Pamietala o nich zawsze moja babcia od strony taty, ale juz moi rodzice wylacznie utyskiwali na gosci zwalajacych sie bez zapowiedzi. Mojej matce udawalo sie wymigac, bo jej imieniny wypadaja w jedno z glownych Swiat, ale juz na mojego taty, sasiedzi oraz znajomi hucznie sie zwalali. Po jakims czasie jednak towarzystwo zaczelo sie wykruszac, ktos sie daleko wyprowadzil, ktos inny sie rozwodzil, jeszcze ktos powaznie zachorowal i takie odwiedziny bez zapowiedzi na imieniny, odeszly do lamusa. U mojego M. w rodzinie imienin sie nie obchodzilo, w Hameryce tez nikt o nich nie slyszal, wiec choc pamietam, to nic z tej okazji nie przygotowuje.
Kiedy dla zartu przypomnialam o imieninach mezowi, stwierdzil, ze moze mnie z tej okazji... wybzykac. Meskie myslenie... :D

Czwartek, 6 luty

Czwartki to lyzwy, choc kolejna tura juz dobiega konca. Potworki beda tesknic. Coz, zostanie im jazda publiczna, a ja odpoczne od pedzenia do domu na zlamanie karku, po czym przebijania sie 20 minut przez popoludniowe korki, zeby dowiezc ich na zajecia na czas. :)

Tu cwicza slizg na jednej nodze. Jednym wychodzi to lepiej, drugim gorzej, trzecim wcale... Coz, ja nalezalabym do tej ostatniej grupy :D

Lyzwiazy figurowych to nadal z nich nie ma. Bi jezdzi ostroznie i spokojnie, a Nik odwrotnie - zapitala na wariata. Na pewno jednak duzo im te zajecia daly i podejrzewam, ze w przyszlym roku tez beda chcieli na nie chodzic. No, za Bi to moze nie recze, ale Nik to na bank. :D

Bi ten jednonozny slizg wychodzi z duzo wieksza gracja niz Nikowi, pewnie dlatego, ze az tak sie nie rozpedza, wiec i rownowage latwiej jej utrzymac

Piatek, 7 luty

W piatki jak zawsze odrabianie lekcji do Polskiej Szkoly, a dla Bi doszlo jeszcze przygotowanie do dyktanda. Najlepiej, ze mialysmy zaczac sie na nie przygotowywac we wtorek, ten nasz jedyny spokojny dzien i... obie na smierc zapomnialysmy. Podobnie, wylecialo nam ono z glowy w srode, gdzie ambitna Bi az sie poplakala, ze nie zdazy sie nauczyc. Ostro wzielysmy sie wiec za cwiczenie w czwartek, ale po powrocie z lyzew i odrobieniu zwyklych lekcji bylo juz malo czasu, a Bi zmeczona i marudna. Cwiczenie skonczylo sie frustracja i placzem. W piatek, juz z lepszym humorem, wziela sie za cwiczenie i widac bylo swiatelko w tunelu. Niestety, jeden dzien to malo, a dyktando trudne, bo Pani wziela na wokande "rz" oraz "sz", a wiadomo, ze obie te gloski brzmia nieraz tak samo. Bi sie znow uwkurzala i tym razem nawet jej sie nie dziwilam. Na szczescie jakos ja przekonalam, ze to tylko dodatkowa szkola, ze nikt nie bedzie sie na nia zloscil jak napisze slabo i zeby sie nie przejmowala.
A na koniec, po calym tym stresie okazalo sie, ze Pani przelozyla dyktando na za dwa tygodnie. Szlag! :/ Ale moze Bi zdazy sie dobrze przygotowac. ;)

W piatek tez, Nik stracil kolejna gorna jedynke. Swiszczy teraz mowiac, wykrzywia smiesznie buzie i wyglada jak maly, slodki wampirek. :D

Szczerbulec :D

No i coz... Przebrnelam przez kolejny tydzien. Nastepny weekend znow byl zwariowany, wiec zostawie go na kolejny raz. :)

21 komentarzy:

  1. Kochana, gratulacje dla córy. Moja próbuje różnych aktywności, ale jak szybko zaczyna tak szybko kończy..no cóż zostaje mi tylko zachęcać i nie oceniać...pzdr

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej Gosia! Fajnie, ze czasem zagladasz! ;)
      Ja sie kurczowo trzymam tego plywania ze wzgledu na posture Mlodszego, no i oba Potworki lubia plywac i sa w tym niezli. Ale oprocz tego probuja jeszcze tego i owego. ;)

      Usuń
  2. Busy, busy, busy. Tak jednym zdaniem moge skomentowac wasz tydzien. Super pomysl z ta imprezka dla Nika :-) chociaz mysle podobnie jak twoj M. I ja dalabym sobie z wyprawianiem urodzin 2 miesiace po spokoj. Chociaz w tym roku juz nie podaruja mi nie wyprawiania urodzin. Zrobie Im znowu razem, bo ta sama klasa I Ci sami kumple. Milego weekendu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, ja sama dalabym sobie tez spokoj, ale Nik nie odpusci. Niby nie pamietal, ale co jakis czas dopytywal. Nie chcialam placzu, tym bardziej, ze Bi wiem, ze bedzie drazyc i pytac codziennie. A jak mam wyprawiac jej, to nie chce, zeby Nik byl pokrzywdzony.
      Z jednej strony fajnie, ze chlopaki sa w jednej klasie, choc rozumiem, ze czasem maja juz siebie dosc. ;)

      Usuń
  3. O ja! Fajne te urodziny na lodowisku! Świetny pomysł! Bi już na tych zdjęciach taka duża się wydaje.. Taka panna! Nik też w oczach dorasta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, rosna moje "dzidziorki". A jeszcze wczoraj byly takie malutkie jak Klara. ;)
      Urodziny na lodzie okazaly sie strzalem w 10. :)

      Usuń
  4. Gratulacje dla Bi!! Brawo.
    Z urodzinami fajna sprawa - nawet mi nie przyszło do głowy aby nasze lodowisko do czegoś takiego wykorzystać, choć nie mają w ofercie nawet obskurnej sali dla hokeistów ;) Ale że nasi łyżwy również uwielbiają, to mogłaby być fajna przygoda. Ale to już za nami, zrobiliśmy w domu, bo sal zabaw już też nie chcą, była wybrana garstka i ok, choc dla mnie to już też dużo i cieszę się, ze to już za nami.
    Z imieninami podobnie, ja w ogóle nie luibię takich rzeczy obchodzić i cieszę się, że w dzisiejszych czasach nie ma czegoś takiego jak wpadanie bez zapowiedzi, bo na imieniny tak wypada... o rany, zwariowałabym! Mnie w dniu imienin czy urodzin już same telefony obowiązkowe od starszego pokolenia irytują, bo ich po prostu nie lubię.
    Ale, że w Ameryce nikt imienin w ogóle nie obchodzi to nie wiedziałam :)

    Kochana, nie znam M, ale jakbym miala opisać Go po Twoich postach, to wyszedłby mi niezły mruk z niego, z młotkiem w ręku, na siłowni i w kościele, reszta dla niego to rzeczy małoistotne. Nie wiem czy tak jest faktycznie, ale jeśli tak, to jesteś moją bohaterjką, że dajesz radę. On Cię na rękach powinien nosić, zamiast na wszystko nosem kręcić.

    Z tatą żeś mnie zaskoczyła. Mam dobrą znajomą od lat wielu a anglii która hm, nadal nie zna dobrze angielskiego.. Wydawało mi się to niemożliwe, zwłaszcza, żyjąc wśród ludzi którzy posługują się nim na codzień, pracując itd A jednak!

    Nik cudny :) Mi chyba serce pęknie jak Tola wejdzie w ten etap ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie tez serducho boli patrzac na jego usmiech. Narazie, taki bezzebny wyglada po prostu smiesznie, ale potem te lopatowate, wielkie zebiska nadaja wyglad takich juz duzych dzieci. Widze po Bi i smutno mi, ze moj Mlodszy tez juz wszedl w ten etap...
      Moj tata zostal w Stanach na stale w wieku 45 lat, z praktycznie zerowa znajomoscia angielskiego. Pracuje glownie jako hydraulik, a przez wiele lat mial w pracy polskiego kolege, ktory tlumaczyl w razie potrzeby. Teraz, w takiej codzienniej komunikacji sobie w sumie radzi, ale jak przyjdzie co do zalatwienia czegos powaznego, to niestety wychodza braki i tu nie zrozumie, tu cos zle wytlumaczy i potem mamy rozne "kwiatki". ;)
      Z M. w sumie az taki mruk nie jest, choc przyznaje, ze im jest starszy, tym kosciol wychodzi u niego na 1 miejsce, spychajac rodzine dalej, co mnie niezmiernie irytuje. No i to taki typ, ze musi cos robic, inaczej wydaje mu sie, ze marnuje czas, wiec siedzenie kilka godzin na zawodach, to dla niego meczarnia. ;)
      Pomysl z lodowiskiem mi sie wyjatkowo udal. Ostatnio Nik wspomnial, ze jak mial urodziny na lodzie, to nastepne musi miec na stoku narciarskim. Hehe, na szczescie stoki takich ofert nie maja, chociaz za pare lat moze faktycznie wezme go z kilkoma kumplami na gorke zamiast przyjecia urodzinowego. ;)

      Usuń
    2. Tak, masz to samo co ja :) ja patrzę na łopatowate Tymona i myśl o Tolowych niebawem przeszywa me serce ;)
      Rozumiem z Tatą. Z jednej strony mial dobrze z kolegą z drugiej trochę to taka niedźwiedzia przysługa. Moja znajoma wyjechala wówczas ze swoją 11 letniącórką, która w mig łyknęla język - zwłaszcza że codziennie miała godzinną lekcję angielskiego - i ona też tak właśnie wszędzie to dziecko zabierała jako tłumacza, wiekszość czasu mieszka w polskiej dzielnicy, z polakami pracuje i pewnie stąd ten kłopot językowy. Aż szkoda.
      Moja Mama tak z wiekiem zaczęła coraz bardziej z kościołem wariować, ja z siostrą mamy tendencję totalnie odwrotną ;) Choć ja nigdy jakaś mocno kościelna nie jestem, więc luz, ale moja siostra wyobraź sobie ku radości mojej mamy łaziła na oazy i takie tam, wiecznie miała taką świętą minę itp. Z wiekiem powiedziała, że poszla po rozum do głowy i nawet ma męża zdeklarowanego ateistę ;)
      Now iem wiem, rozumiem, ja też siedząc na treningach, czy zawodach niejednokrotnie borykam się z nudą czy poczuciem traconego czasu, sama wiesz przecież jak to jest, ale kurczę, raz na jakiś czas i to na ZAWODY?! No mógłby choćby dla przyjemności dziecka się wysilić.
      Uważam to za super pomysł - urodziny z nartami :) Zwłaszcza jak Nik je tak lubi.

      Usuń
  5. Gratulacje dla Bi!!! Widać, że pływanie to jej żywioł.

    Urodziny na lodowisku musiały być naprawdę fantastyczne i aż szkoda, że u nas nie słyszałam o takiej propozycji. Ja Cię dobrze rozumiem z tymi urodzinami. My przez te zawirowania Jasia ze zmianą grupy, nie daliśmy rady zrobić mu w zeszłym roku urodzin, bo nie zdążył poznać dzieci. Aż mnie serce bolało, jak dopytywał czy będzie miał, bo Oliwka miała. Ostatecznie ustaliliśmy, że Oliwia miała przez 2 lata w przedszkolu, a on będzie miał jeden rok w przedszkolu i potem w pierwszej klasie... Ale żal mi go było...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wlasnie. Dla dzieciakow to bardzo wazne, a im sa starsze, tym bardziej pilnuja, ze jak siostra/brat mial(a), to drugie tez musi. Chociaz mam nadzieje, ze w tym roku juz Bi bedzie chciala zaprosic tylko garstke najlepszych kolezanek w jakies kameralne miejsce i obejdzie sie bez takiego wielkiego przyjecia. ;)

      Usuń
  6. Super pomysl z urodzinami Nicka na lodowisku, bardzo fajnie. Znowu gratuluje!
    Co do malza - skoro juz Iwosia zaczela... Ja nie sadze, ze wylacznie "mruk z niego, z młotkiem w ręku, na siłowni i w kościele". Musi to byc tez bardzo fajny czlowiek, skoro za niego wyszlas. Na pewno jest zaradny w pracy, domu i zagrodzie, co znamy z postow remontowych itp. Mnie by jednak Twoj maz doprowadzal do szalu tym obsesyjnym chodzeniem do kosciola. Nie dlatego, zem w jakimkolwiek stopniu przeciwna kosciolowi, ale dlatego, zem przeciwna hipokryzji. Jaka bowiem wartosc dla KOSCIOLA ma katolik, ktory splodzil 2 dzieci bez slubu koscielnego? Czy on za te swoje przeslubne grzechy wciaz odpokutowuje? :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, kto to wie, moze sie nie przyznaje, ale o to wlasnie chodzi??? ;) A tak serio, to niestety z wiekiem ta "kosciolkowosc" mu sie mocno poglabia. Co gorsza, kiedy mu tlumacze, ze przesadza, on argumentuje, ze ludzie im sa starsi, tym bardziej wracaja do Boga. I to jest fakt, nie przecze, ale dotyczy to ludzi po 60tce! :D
      No, ale tak, poza wieloma irytujacymi wadami, ma tez sporo zalet. ;)

      Usuń
  7. Urodziny na lodowisku, super sprawa! Sama bym chętnie tak poświętowała :D
    Gratulacje dla Bi, jak zawsze świetnie sobie radzi :)
    A dodawać, że u Was jak zwykle intensywnie, to już chyba nie muszę... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja juz chyba nie umiem inaczej. Jak mam kilka dni spokoju, to krece sie w kolko i nie potrafie odnalezc. :D

      Usuń
  8. No powiem Ci, że masz anielską cierpliwość do swojego męża.. Bo u nas to raczej mój P. zawozi syna na wszystkie treningi i jeździ na wszystkie turnieje (to już razem) i nie wyobrażam sobie, żeby było inaczej..

    Urodziny ba lodowisku-oryginalnie :)) Najważniejsze, że się udały i solenizant zadowolony :)

    My z mężem też raczej urodzin i imienin nie obchodzimy i nie wyprawiamy. Jedynie w swoim wąskim gronie najbliższych. Do mnie zawsze ciocia (chrzestna) wpada na kawę w dniu imienin. A tak poza tym to jakiegoś grilla z przyjaciółmi się zrobi i to wszystko. Za to Juniorowi wyprawiamy co roku i to potrójnie-dla kolegów, rodziny i naszych przyjaciół z dziećmi ;) No w każdej rodzinie wygląda to trochę inaczej bez względu na to,gdzie się mieszka ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokladnie, kazdy ma swoj system. Gdybysmy mieszkali w Polsce i mieli blisko gromade kuzynostwa, tez pewnie inaczej bysmy sie organizowali. :)
      U nas M. niestety uwaza, ze plywanie Potworkom wystarczy, choc pamietam, ze przewracal oczami, kiedy te kilka lat temu zapisywalam dzieci wlasnie na te plywanie. ;) A teraz uwaza, ze powinni tylko plywac i nic innego nie jest im potrzebne. W tym jedny temacie - zajec pozalekcyjnych dzieci, zupelnie nie mozemy sie dogadac...

      Usuń
  9. Zima w pełni u Was
    I urodziny z pełną kreatywnością.
    Młody wygląda jak kasownik haha
    Wszystkiego najlepszego z okazji imienin i korzystaj z błogości bzykania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A gdzie tam. ;) Zime to mielismy w grudniu. Styczen to byla glownie ponura, deszczowa jesien, a luty to juz przeblyski wiosny. ;)
      Nie nie, bzykanie to mi raz na miesiac starczy! :D

      Usuń
  10. To mocno spóźnione życzenia imieninowe dla Ciebie:)) Spokojności i radości!
    Tort z Mario u nas też by był faworytem! A urodziny na lodowisku - super pomysł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubie Mario, bo w cholere jest z nim gadzetow, a Nik, mimo, ze gre zna tak naprawde tylko z malutkiej, recznej gierki, to lubi i wszystko z postaciami wywola zachwyt. ;)

      Usuń