Tak wlasnie bylo podczas lutowego dlugiego weekendu.
Moje zagubienie potegowal jeszcze fakt, ze ten nagly zastoj nie byl absolutnie wynikiem naszego zmeczenia i pragnienia odpoczynku. Wrecz przeciwnie. Wlasnie nadszedl wyczekany dlugi weekend, ktory jest dla nas namiastka ferii zimowych, bo tych tutaj zwyczajnie nie ma. Jeszcze kilka lat temu, kiedy Potworki byly w przedszkolu (najpierw Bi, rok pozniej Nik), mielismy caly tydzien wolnego w lutym. Dla pracujacego rodzica to w sumie koszmar logistyczny, ale odpoczac jest fajnie. ;) Dobre czasy sie skonczyly co prawda, ale nadal mamy w lutym 4-dniowy weekend z okazji President's Day. Dla wielu miasteczek oznacza to wolny tylko poniedzialek (kiedy poczta i inne urzedy nie pracuja), ale my mamy tez wtorek do kompletu. Jak napisalam ostatnio, rok temu bylismy w tym czasie na nartach. W tym roku nigdzie nie wyjezdzalismy, ale ze przez 3 z czterech dni mialo byc ladnie i temperatury przynajmniej zblizone do zimowych, mialam kilka pomyslow, jak zagospodarowac sobie i Potworkom czas. Myslalam o nartach oczywiscie, lyzwach, tudziez tubing'u, o ktorym juz kilka razy wspominaly dzieciaki.
No i coz. Nadeszly Walentynki, czyli piatek przed dlugim weekendem... Matka snula plany co bedziemy robic, a Nik, jak na komende... zaczal kaszlec! :O Upierdliwy, suchy kaszel. A Mlodszy ma w dodatku taki "feler", ze jak go zrywa na kaszel, to trzyma go pol godziny, albo i dluzej. Takie: "Ehe! Ehe!". Minuta ciszy. I znow: "Ehe! Ehe!". Minuta ciszy. "Ehe! Ehe!". Minuta ciszy. "Ehe! Ehe!". I tak w kolko... Przy czyms takim, czlowiek poczatkowo zaluje biedaka, wyciaga wszelkie syropki i inne specyfiki i probuje ulzyc... Po kilku jednak dniach, zaczyna miec dosc, szczegolnie, ze takie zrywy na kaszel lapia go nieraz w srodku nocy. Budzi nas, w koncu rozbudza siebie, zaczyna ryczec, ze spac nie moze i w ten sposob 3/4 rodziny zostaje postawione na nogi (bo Bi spi oczywiscie snem sprawiedliwego i nic nie slyszy).
Zanim ktos wspomni, ze moze trzeba by sie wybrac do lekarza, dodam, ze takie "akcje" przechodzimy z Kokusiem co roku. Tak jak ma tendencje do zapalen ucha, tak jak dostaje kaszlu, to ciaaagnie mu sie ten kaszel w nieskonczonosc. Pamietam sprzed 2-3 lat, ze naprawde dawal czadu, bo byl mlodszy i wyl pol nocy, bo kaszlal i sie wybudzal. Pamietam, jak bylam u pediatry doslownie co dwa tygodnie, bo ani Nik, ani my- rodzice nie spalismy juz dwie noce, a diagnoza? Wirusowka, bo osluchowo czysto, gardlo moze tyci zaczerwienione, ale wezly nie powiekszone, goraczki brak, itd... Potem lekka poprawa, jakby zaczynalo przechodzic, po czym... znow kaszel wracal! I znow jazda do pediatry, bo moze cos sie tym razem "wyklulo" i ponownie diagnoza: wirus! Szalu mozna bylo dostac! ;)
Znajac historie Mlodego i jego kaszlu, poczatkowo wzruszylam rmionami, ze to pewnie kaszel po-infekcyjny (bo sama go mialam po moim ciagnacym sie niemal miesiac przeziebieniu) i nadal planowalam co bedziemy robic.
Tiaaa... to se poplanowalam. ;)
W sobote, 15 lutego, jeszcze wszystko wygladalo w miare pozytywnie. Nie mielismy na ten dzien nic zaplanowane, ale ze Potworki nie szly do Polskiej Szkoly, ja oraz Nik wykorzystalismy to na porzadne wyspanie sie, zas Bi... nastawila budzik na 6 (!) rano! Bez zadnego konkretnego powodu, po prostu uznala, ze ona lubi rano wstawac, choc podejrzewam, ze chec jak najdluzszego ogladania tableta, mogla miec z tym cos wspolnego. ;) W kazdym razie, mimo, ze wieczorem zupelnie nie wydawala sie zmeczona, to na niedziele nastawila budzik juz na 15 minut pozniej, a w kolejne dni przestala go wlaczac w ogole. Sama z siebie i tak budzila sie grubo przed 7. ;)
Wracajac jednak do soboty. Jak wspomnialam, Polska Szkola rowniez miala przerwe, zabralam wiec Potworki na trening na basenie.
Trener cos tam tlumaczy... :)
Nie byli jakos szczegolnie chetni, ale napomkniecie, ze potem podjedziemy do biblioteki (mielismy stosik ksiazek do oddania) skutecznie ich zmotywowalo. ;)
Szczerbulec pospolity :D
Poplywali, a potem pojechalismy do krolestwa ksiazek, chociaz stwierdzam, ze dla Potworkow wieksza atrakcja sa tam gry komputerowe. Edukacyjne, ale jednak gry. :/
Zawsze graja w te samiutkie gry i ciagle im sie nie nudzi...
Przed nami byly 4 dni wolne, wiec mimo, ze planowalam spedzic je raczej aktywnie, pozwolilam jednak dzieciom, poza ksiazkami, wypozyczyc filmy (kazde wzielo po 3! :O). Normalnie nawet w weekendy brakuje nam czasu na ogladanie dluzszego filmu lub bajki. Ostatnio Potworki mialy okazje do pochlaniania dvd podczas wieczorow na Florydzie, wiec teraz tez rzucili sie z entuzjazmem do polki z plytami. ;) I choc wtedy myslalam sama do siebie, ze w zyciu nie obejrza szesciu flmow, to potem cieszylam sie, ze jednak wzieli zapasik. Utknelismy bowiem w domu na cale 4 dni, a biblioteka byla zamknieta zarowno w niedziele jak i poniedzialek i jakby pozniej przyszla ochota na bajke, nawet nie byloby jej gdzie wypozyczyc. :)
Nie jestem pewna czy to przypadek, czy basen "pomogl", ale w sobotni wieczor Nik rozkaszlal sie na dobre. Ja nadal uparcie twierdzilam, ze to musi byc pozostalosc po przeziebieniu i podpytywalam malzonka, czy kolejnego dnia nie skoczylibysmy moze na narty. ;) Niestety - stety, M. wyciagnal ciezka artylerie, wskazal paluchem na Nika i oznajmil, ze jak na jego oko (i ucho), to Mlodszy srednio sie na narty nadaje. Niezbyt zadowolona, ale zmuszona bylam przyznac mu racje...
W niedziele (16 lutego) prawie sie poklocilismy, po tym jak oskarzylam meza o hipokryzje. Dzien wczesniej bowiem ostro zaoponowal przed wypadem na narty, twierdzac, ze Mlody jest "chory", natomiast juz kolejnego dnia nawet nie mrugnal, twierdzac, ze do kosciola jak najbardziej moze jechac. Takie podwojne standardy... ;) Ja tez potrafie byc wredna i oznajmilam, ze w takim razie siadam 3 lawki za reszta familii, bo nie mam ochoty zeby ludzie krzywo sie na mnie patrzyli, ze przyprowadzam do przybytku mlodziez wypluwajaca sobie pluca kaszlem. I klotnia gotowa... ;)
Po poludniu M. wzial tez dzieciaki na spacer po osiedlu, choc tu juz bardzo nie protestowalam. Bylo cieplo (jak na luty, nawet bardzo), a Nikowi poza kaszlem i od miesiaca przytkanym nosem, nic zdawalo sie nie dolegac...
Bi prowadzi na spacer psa, a Nik... zdalnie sterowane auto! :D
Niestety, wieczorem, podczas czytania ksiazki na dobranoc, Nik skulil sie pod koldra narzekajac, ze strasznie mu zimno w stopy. Pomacalam - cieple. Po chwili jednak, Mlodszy juz caly trzasl sie z zimna. Zapalila mi sie czerwona lampka i poszlam po termometr. Tak jak sie obawialam - rowniutko 37 stopni. Niby jeszcze nawet nie stan podgoraczkowy, ale wnioskujac z dreszczy i uczucia zimna, temperatura szla w gore, wiec nie czekajac, zaaplikowalam mu syrop przeciwgoraczkowy. Zostawilam zapas na szafce, spodziewajac sie, ze w nocy bedzie powtorka z rozrywki. Na szczescie noc przespal spokojnie (poza atakiem kaszlu o polnocy), ale rano na termometrze ciagle mial 36.9, ktore po poludniu uroslo do 37.2. Tutaj ucieszylam sie, ze akurat mamy wolne, bo normalnie maszerowalabym z Nikiem do przychodni. Poniewaz jednak kolejnego dnia nadal nie mial lekcji, postanowilam odczekac dzien i zobaczyc co sie bedzie dzialo. Na wieczor temperature mial juz normalna, a kaszel zrobil mu sie mokry, odrywajacy. Nastepnego dnia stan podgoraczkowy juz nie wrocil, wiec wnioskuje, ze bylo to po prostu mocniejsze przeziebienie...
Tymczasem, poniewaz siedzielismy w domu, w poniedzialek (17 lutego) Potworki pomalu zaczely dostawac kota z nudow. Kombinowaly, wymyslaly, klocily sie i nawet nieograniczony dostep do tabletow (no prawie, bo co godzine musieli robic sobie godzinna przerwe) nie pomagal. Po ktorejs klotni, zagonilam potomstwo do roboty. ;) Bi od jakiegos czasu rozladowuje z zapalem zmywarke. Nie zmuszam jej, sama dopytuje sie, czy nie ma w niej czystych naczyn. Nie ukrywam, ze nawet mi to na reke. ;) Akurat puscilam zmywarke poprzedniego wieczora, wiec w poniedzialek moglam polecic Bi rozladowanie.
Fote pstryknelam z zaskoczenia, dlatego ostrosc jest zadna ;)
Nikowi zas wreczylam reczniki papierowe oraz plyn do mycia szyb i nakazalam umyc roznorakie szklane powierzchnie. A troche tego mamy, od drzwi piekarnika, przez stolik w kacie sniadaniowym, az po upackane psim nosem drzwi tarasowe i szybka przy frontowych drzwiach. ;)
Sprzatanie mialo byc "kara", czy raczej odciagnieciem Potworow od dreczenia siebie nawzajem (i mnie przy okazji), ale okazalo sie dla nich swietna zabawa i po skonczeniu, dopraszali sie o jeszcze. :D
Mimo, ze prosze Bi tylko, zeby naczynia wyjela, Starsza upiera sie, zeby je tez chowac na miejsce (coz, nie bede protestowac... :D). Niestety, do wiekszosci szafek nie dosiega, rozladowywanie zmywarki polaczone jest wiec ze wspinaczka ;)
Nastepnym razem wrecze im odkurzacz i mopa. ;)
We wtorek (18 lutego) juz na powaznie i ja i Potworki, zaczynalismy sie w domu dusic. Dodatkowo, padal deszcz, wiec jak na meteopate przystalo, glowa mnie rypala, a okres tez nie odpuszczal, wiec czulam sie ogolnie bleeee...
Tak sie zlozylo, ze tego dnia w bibliotece organizowane byly zajecia plastyczne, na ktore zapisalam dzieciaki jeszcze w poprzednim tygodniu, zanim Nik sie rozkaszlal. W swietle jego "choroby", zastanawialam sie czy zabrac na nie dzieciaki, czy odpuscic, ale kilka porannych klotni szybko przekonalo mnie, zeby jechac. :D Tym bardziej, ze juz w poniedzialek wieczorem, temperatura Kokusia wrocila do normy i stan podgoraczkowy nie wrocil. Kaszlal nadal dosc mocno, ale juz rzadziej, wiec uznalam, ze moze nikt nie bedzie na nas krzywo patrzyl. ;)
Na miejscu okazalo sie, ze w sali bylo kilka "stacji" z roznymi aktywnosciami. Szkoda, ze zajecia trwaly tylko godzine, bo Potworki sprobowaly tylko dwoch. Jedna, to malowanie kamieni. Swoja droga, nie wiem, co w tym az tak fascynujacego, ale oboje to uwielbiaja i uskuteczniaja nawet na zwyklych kamolach znalezionych w ogrodzie. ;)
Nik, z jakiegos powodu, najchetniej pracuje na stojaco...
W drugiej stacji, ze starych kalendarzy oraz czasopism, dzieci mogly powycinac co im sie podobalo i tworzyc kolaze. Biblioteka poswiecila nawet kilka wyjatkowo zniszczonych egzemplarzy ksiazek, co mi sie w glowie nie miescilo. To po prostu swietokradztwo! ;)
Zgadnijmy, kto znowu stoi? :D
Na szczescie, Potworki zadowolone z nieco fajniejszej aktywnosci, odzyskaly humor i przez reszte dnia juz zgodnie sie bawili z przerwa na ogladanie filmow. Bo tak, uparli sie, ze przez weekend obejrza wszystkie 6 wypozyczonych bajek i w rezultacie ogladali dwie dziennie. Mozna wiec powiedziec, ze mieli weekend filmowy. ;)
Tak z grubsza wygladal nasz dlugi weekend. Dawno nie robilam prania i nie zmienialam poscieli w takim spokojnym tempie, dawno nie mialam tak dokladnie wysprzatanej chalupy, ale tez dawno sie tak nie wynudzilam... ;)
Na dzien dzisiejszy (a minal juz tydzien), Nik nadal 2-3 razy dziennie musi odkaszlnac. Glos ciagle ma "przytkany", mimo, ze proby wydmuchania nosa spelzaja na niczym. W akcie desperacji, wczoraj zaczelam mu podawac syrop na alergie, bo juz sama nie wiem, co robic... Zobaczymy czy cos da...
No i prosze, jaki mi krotki post wyszedl! :D
Aaaaleeee nuuuuudyyyyy ;)
OdpowiedzUsuńNie no żartuję, choć nastawiłam się, ze wlasnie się wynudzę tym razem czytając, a tu wcale tak źle nie było w sumie. Choć tak wiem, kilka minut czytałam, a to trwało 4 dni!
Powiem Ci, ze mój Tymon też często "pracuje" na stojąco, wydaje mi się, że jak On się tak wiecznie z wszystkim śpieszy, to stojąc pewnie szybciej, w jego odczuciu Mu idzie, a do tego, jak Mu coś wychodzi to zawsze odchodzi na krok od stołu i skoczy ze trzy razy ze szczęścia i wraca dalej "pracowac ;) Jakby trzeba było tak ten upust radości z pozycji siedzącej okazywać, to wiesz, za dużo czasu by tracił na wstawanie ;)
Padłam :D na narty za chory, do kościoła nie - no medal dla M. moja Mama, cała moja Mama :D
Z tym kaszlem mieliśmy kiedyś podobnie u Tolci, Ja nie spałam, Mistrz nie spał, Ona o dziwo, mimo, że czasami aż się dusiła, lub miała odruch wymiotny z kaszlu, to spała jak zabita, czasami Tymon prędzej się wybudzał słyszął jak Ona kaszle. Ja Ją wybudzałam, albo jakoś przez sen właśnie podawaliśmy leki przeciwalergiczne. Bo u nas też przeważnie nie była to sprawa przeziebieniowa. Zimą, nawet taką słabą powietrze od ogrzewania się wysusza i stąd takie kaszle u bardziej wrażliwych. Odpukac już drugi rok mamy z Nią spokój, bo wiem jak upierdliwe to jest. Oby i u Was moze to ostatni raz był.
W sumie to wiesz, przy takiej "wiośnie zimą" może już nawet coś pyli i to też poteguje podrażnienie.
Ja nie obniżam gorączki nigdy poniżej 38C, traktuję ją jako naturalnego wojownika z jakimś skradającym się paskudztwem i zazwyczaj tak ona działa u nas.
Fajnie wyglądają przy tym sprzątaniu :) Moi też po blatach skaczą, żeby do szafek wyżej sięgnąć - szkoda czasu na podstawianie stołeczka ;)
Moi mają obowiązek ścierania kurzy u siebie, dostają miskę z wodą z płynem, ściereczki i każdy swój pokój musi ogarnąć, czasami mają wenę i współpracują, a czasami nawet przy tym się kłóca, jak np oprócz swoich pokoi muszą też "pokój Zuzi" czyli obecny ich pokój zabaw wysprzątac. Wtedy trwa licytacja, kto ile półek już przetarł :D Ale ostatnio, budzę się rano i patrzę na okno które mamy nad łóżkiem i widze jakieś takie niepokojące mazy! Szybko przypomina mi się, że dzień wcześniej Tola spytała - to był dzień z weną - czy naszą sypialnię też może przetrzeć, no pozwoliłam, okazało się, że nawet nam okno "umyła"!! :D
Każdy widzę ma własnego towarzysza spacerów ;)
Z kaszlem u naszego Juniora to samo i u niego to jest kwestia alergiczna, potwierdzona przez alergologa. Uporczywy suchy kaszel, szczególnie przy suchym powietrzu. Drzewa zaczynają pylić już w styczniu i zazwyczaj wtedy u Juniora pojawia sie kaszel. Czasem szybko przechodzi, a czasem ciągnie się troszkę dłużej bez jakichkolwiek innych objawów. Pomagają leki przeciwalegiczne.
UsuńMusze sie blizej przyjrzec tym Nikowym kaszlom... Chociaz teraz tyle tego dziadostwa krazy (z koronawirusem na czele! :O), ze strasznie ciezko odroznic alergie od choroby...
UsuńJa zazwyczaj tez czekam minimum do 38 zeby podac lek. Zreszta, Potworki zazwyczaj nawet nie daja znaku, ze cos jest nie halo, dopoki goraczka nie skoczy wyzej. Tu jednak Nik wyraznie zle sie czul, calego go telepalo, a mial wlasnie isc spac. Ani by nie zasnal, a podejrzewam, ze pol godziny, godzine pozniej i tak musialabym mu te goraczke zbic. Nie widzialam sensu, zeby go meczyc dla zasady...
Post może i krótki, ale i tak nie powiesz, że NIC się nie działo :D Pomimo 'prawie' choroby!
OdpowiedzUsuńCzasem dobrze jest pobyć też trochę w domu i choćby ze spokojem posprzątać, a mając takich pomocników, to sama przyjemność, czyż nie?? Ja też czasem 'zaprzęgam' mojego małego pomocnika do pracy, fajnie patrzeć, jak taki berbeć Cię naśladuje ;) Póki co jeszcze z chęcią ;p I oczywiście wszystko robi po swojemu, ale cóż!
Pogoda na spacerze typowo wiosenna... Zima w tym roku to jedna wielka porażka, u nas wczoraj spadł pierwszy śnieg! Po paru godzinach stopniał. I dziś po południu zaczął padać na nowo. Jestem ciekawa czy coś z niego do jutra zostanie, aż się boję wyglądać przez okno ;)
To fakt, ze jak sie jest calymi dniami poza domem, to potem czlowiek z fascynacja "odkrywa" wlasny dom. ;)
UsuńU nas Bi sama zazwyczaj garnie sie do pomagania w domu. Ciekawe ile to potrwa... Bo miala zryw i dobre pare miesiecy sama sie kapala, tylko z moja asysta. A od 2 tygodni znow domaga sie, zeby mama ja myla... :D Nik to zazwyczal "paniatko" i do roboty sie sam nie garnie. Moze w przyszlosci kieszonkowe go zmotywuje. :D
U Nas Starszak miewal taki kassel w sezonie grzewczym, ale wydawalo mi sie, ze wtedy narastala wilgoc w domu, wiec draznilo go 'grzyb'.
OdpowiedzUsuńJa jestem jeszcze lepsza niz Iwosia, bo nie zbijam temperature do 38,5'C. 37.0'c to stala temperature Fisia, ktory sie z taka urodzil. Nie smialabym nic z nia robic I nigdy nie daje przeciebolowych lekow na zas. Organizm musi walczyc sam. Mam nadzieje, ze Nik juz lepiej I fakt faktem Agatko - mega krotki post - jak nigdy :-)
No wlasnie, grzyb... Bo jak wspomnialam mojemu mezowi, ze podejrzewam alergie, zrobil wielkie oczy, ze co niby moze uczulac zima. A moga: grzyby i plesnie wlasnie! Ze juz o pospolitych roztoczach nie wspomne. ;)
UsuńJa zazwyczaj, tak jak Iwosia, czekam przynajmniej az goraczka skoczy do 38, bo wiem, ze to jest reakcja obronna organizmu. Tu jednak byla juz pora spania, gdzie Nik w zyciu by nie zasnal przy trzesiawce i szczekajacych zebach. A sadzac po dreszczach temperatura szla ostro w gore. Dlatego juz nie czekalam i podalam lek. Nie chcialam Mlodszego niepotrzebnie meczyc, bo spodziewalam sie, ze w ciagu godziny i tak musialabym mu ten syrop podac...
No jak to, ze NIC sie nie dzialo? - A sprzatanie chalupy to pies? Bardzo ladnie, ze Potworki chetne sa do pomocy. Wygladaja jak w idealnej rodzinie z (chinskiej lub radzieckiej) czytanki. Gratuluje odpoczynku domowego.
OdpowiedzUsuńWiesz, kiedy wspominam, ze "duzo sie dzialo", to wolalabym nie miec na mysli tego, ze starlam kurze i pomylam kible... :D
UsuńI niby nic a jednak się działo;)
OdpowiedzUsuńDzialo sie w sumie wiecej niz obecnie... ;)
Usuń