Chyba podziele sobie wspominki na kilka czesci, zeby w razie jesli wyjdzie mi tasiemiec (a jak znam siebie to wyjdzie na bank), moc podzielic post na 2 lub 3. :)
Czesc I: Podroz
Mialam napisac Wam poradnik jak przetrwac 14 godzin jazdy z maluchami, pamietacie? ;) Rady jednak pomine, bo dzieci sa rozne i roznie znosza podroz autem (niektore np. maja chorobe lokomocyjna, a wtedy nawet polgodzinna przejazdzka to koszmar). Poza tym moje Potwory zniosly podroz zadziwiajaco dobrze i w sumie nie musialam sie nawet bardzo wysilac, zeby utrzymac ich w ryzach. Napisze po prostu co sprawdzilo sie u nas, chociaz dla wiekszosci mam beda to pewnie oczywiste oczywistosci. :)
Pomoglo glownie to, ze w obie strony wyjechalismy na noc, tak pomiedzy 21:30 a 22. Dzieciaki maja foteliki rozkladane nieco do tylu, a pod nogi polozylismy im zrolowana posciel, dzieki czemu mieli calkiem wygodnie. Skrocilismy sobie nawet pobyt w hotelu o 1 noc, bo mielismy sie wyprowadzic do 10 rano, co oznaczalo, ze musielibysmy odbyc lwia czest podrozy powrotnej w dzien, a na to zabraklo nam odwagi. Stwierdzilismy, ze ta jedna noc nic nam w sumie nie daje (oprocz wyspania), bo rankiem i tak musielibysmy sie zerwac, zapakowac i nie byloby juz czasu, zeby skoczyc na basen czy plaze (nie mowiac juz o tym, ze nie mielibysmy sie potem gdzie porzadnie oplukac i przebrac). Co prawda wysunelam propozycje, zeby pokrazyc i pozwiedzac okolice, ale moj maz jest zadaniowcem i stwierdzil, ze myslami i tak bylby juz w drodze powrotnej i nie potrafilby sie skupic, a co dopiero dobrze bawic... Wobec takich argumentow, opuscilismy hotel wieczorem ostatniego dnia i bylismy w domu wczesnym popoludniem, zamiast okolo polnocy. :)
Dzieciaki budzily sie (z rykiem, bo rozespane) przy kazdym postoju na zatankowanie i siusiu (a te staralismy sie odbebnic za jednym zamachem), ale jak tylko auto ruszalo, zaraz odplywali ponownie w objecia Morfeusza. Poniewaz samochod milo kolysze, pospali do 7-8 rano, co normalnie im sie nie zdarza. Wtedy robilismy dluzszy postoj. W drodze na wakacje zatrzymalismy sie na fajnym parkingu otoczonym lasem. Po sniadaniu i toalecie, maluchy mialy mozliwosc rozprostowania nog z czego ochoczo skorzystaly. W drodze powrotnej mielismy pecha, bo postoj wypadl na wielkim betonowym parkingu z marnym skrawkiem trawki. Mimo, ze dalismy dzieciom pozwolenie na zabawe, wcale nie mialy na to ochoty w tak malo atrakcyjnym miejscu.
Po dluzszych, porannych przystankach, zostalo nam "tylko" 4-5 godzin jazdy. I tylko w drodze na poludnie zdarzylo sie, ze Bi nagle zaczela wolac, ze chce jej sie kuuupe i musielismy szybko szukac zjazdu z toaletami i blagac dziecko, zeby wytrzymalo jeszcze chwilke. Wytrzymala, uff... ;) W drodze powrotnej takich niespodzianek nie bylo. Oboje wytrzymali bez postoju i w mega korkach od Nowego Jorku niemal do samego domu. :)
To "wytrzymali" to oczywiscie troche na wyrost. ;) Absolutnie nie siedzieli cichutko i grzecznie jak myszki. Gadali, klocili sie miedzy soba ("Widzialam ciezarowke! Nie ty nie widzialas, byla po mojej stronie! Wlasnie ze widzialam, a-ha-ha! Nie widzialas, uuuueeee!!!!"), marudzili czy jeszcze daleko, itd. Kiedy jednak poziom jekow lub decybeli przekraczal moja granice tolerancji, siegalam do torby po drobiazgi, ktore zbieralam odkad wykupilismy wczasy oraz przekaski kupione specjalnie na podroz. Kluczem bylo tu, zeby cos do przegryzienia bylo w miare pozywne, ale zeby bylo czyms, czego na codzien nie dostaja. Przelknelam zasady dobrego odzywiania oraz stwierdzilam, ze urlop jest raz do roku (albo rzadziej w naszym przypadku) i nic sie dzieciom nie stanie jesli pojedza slone krakersy z maslem orzechowym. A dzieki temu siedzialy grzecznie i przezuwaly. Oprocz przekasek, dostaly tez po nowej ksiazeczce, nowym znikopisie, "magicznej" kolorowance, na ktorej kolory pokazuja sie pod wplywem wody oraz po zwyklym bloku rysunkowym i kredkach. To wszystko wystarczylo, zeby ograniczyc marudzenie do minimum i przetrzymac bez wiekszych sensacji te kilka ostatnich godzin podrozy.
Podczas podrozy nie da sie rzecz jasna obejsc bez przygod. W naszym wypadku, bez pogubienia sie. ;) Malzonek moj posiada nawigacje w telefonie, ale nasza droga odbywala sie niemal caly czas jedna, miedzystanowa autostrada, stwierdzil wiec, ze wlaczy ja jak juz bedziemy dojezdzac do zjazdu. Jak to bywa, dostal po nosie za zbytnia pewnosc siebie. Pogubilismy sie bowiem i jadac na wakacje i z nich wracajac, ale nie na dalekim poludniu, tylko niemal pod "domem", a konkretnie w Nowym Jorku i stanie New Jersey. :) W koncu, w porownaniu z 14 godzinami, te ostatnie 3-4 godziny bylismy niemal "u siebie", prawda? ;)
W Nowym Jorku moze nas tlumaczyc ulewny deszcz i ciemnosc, bo przejezdzalismy przez niego okolo polnocy. Nie mamy pojecia jak to sie stalo, oboje patrzylismy na droge, ale jakos sie zagadalismy i nagle, abrakadabra, nie jedziemy juz w kierunku mostu, jestesmy na jakiejs lokalnej autostradzie i ogolnie nie mamy pojecia nawet czy zmierzamy w dobrym kierunku. W koncu wzielismy pierwszy mozliwy zjazd i z moich ust wydobylo sie tylko "O ja pitole, gdzie my jestesmy?!". Nie mam pojecia do jakiej dzielnicy trafilismy, ale nie byl to z pewnoscia Manhattan. :D Na szczescie M. wlaczyl nawigacje (modlilam sie, zeby byl zasieg, bo wyladowalismy pod jakims mostem) i okazalo sie, ze wystarczylo skrecic raptem 3 razy i znow wyjechalismy na "nasza" autostrade.
Za to wracajac zgubilismy sie w New Jersey w bialy dzien i przy pieknej pogodzie. :) Tu przyznaje, ze mi sie przysnelo, a M. zmeczony dluga jazda w nocy zapewne nie koncentrowal sie tak jak powinien. Nie pomoglo zapewne, ze cale piepr*one New Jersey bylo niczym jedne, wielkie roboty drogowe, rozkopane i zle oznaczone. W kazdym razie obudzilam sie i rzucil mi sie w oczy numer autostrady. Numer nie zaalarmowal mnie az tak bardzo jak jej kierunek - south. Jakie poludnie, skoro mieszkamy w kierunku polnocnym?! Podzielilam sie watpliwosciami z M., ktory na poczatku mnie wysmial i stwierdzil, ze pewnie autostrady gdzies sie polaczyly. Tylko ze im dluzej jechalismy, tym bardziej wygladalo to, ze jedziemy w odwrotnym kierunku. W koncu malz wlaczyl nawigacje i tak jak sie obawialam, odjechalismy juz spory kawalek od glownej trasy. Skonczylo sie tym, ze zrobilismy piekne koleczko po New Jersey. Dotarcie z powrotem do naszej autostrady zajelo nam godzine (!), przy akompaniamencie jekow Potworkow, ze jesc, ze siusiac, bo jak na zlosc akurat wtedy musialy sie obudzic... :)
Najwazniejsze jednak, ze dojechalismy cali i zdrowi i bez wiekszych opoznien. :)
A z moich spostrzezen, to musze koniecznie wrocic na poludnie Stanow bo pieknie tam jest! Ogladalam je niestety glownie z autostrady, ale juz to mnie zachwycilo. Drogi (przynajmniej te glowne) sa pieknie utrzymane. U nas dziura na dziurze, a tam gladziutka autostrada. Co prawda ma to moze cos wspolnego z asfaltem, ktorego uzywaja? Nie wiem nawet czy to napewno asfalt, bo jest duzo jasniejszy i z takimi blyszczacymi drobinkami. Widzialam go wczesniej na Florydzie i widze, ze Karolina Poludniowa stosuje ta sama technologie, prawdopodobnie ze wzgledu na bardzo gorace lata. Podejrzewam, ze nasz tradycyjny, "polnocny" asfalt by sie tam kompletnie rozpuscil. :) Pomijajac jednak inzynierskie rozwazania, pomiedzy stronami autostrady zmierzajacymi w roznych kierunkach, sa pasy zieleni. U nas porosniete chwastami i koszone moze 2x w sezonie. Na poludniu zas widzialam kwitnace drzewka, albo np. cale pole slonecznikow! Zaluje, ze przejechalismy tak szybko, ze nie zdazylam pstryknac zdjecia. Natomiast na kilku trojkatach wytworzonych przez zjazdy z autostrady, zasadzone poletka kwiatow. Naprawde pieknie to wygladalo! Nie mowie juz o tym, ze po zjechaniu z autostrady, wszedzie widac bylo rosnace palmy! :)
***
No i mialam racje, ze bede musiala podzielic urlopowe wspominki na kilka czesci. Za pol godziny koncze prace, a zdazylam opisac wylacznie podroz. A gdzie reszta wakacji??? :)
Na pocieszenie wstawiam pare fotek. Obawiam sie jednak, ze ze mnie bloger jak z koziej doopy trabka, bo fotek z podrozy nie mam w ogole! Wrzucam wiec kilka przypadkowych i wyrwanych z kontekstu. ;)
(Pierwsza reakcja Potworkow na ocean, ktorego jakby nie bylo, nie widzieli caly rok. Jak widac pozy przyjeli hmm... obronne. :D)
(Mimo, ze wszedzie widzelismy tabliczki "uwaga na aligatory", "nie karmic aligatorow", itd. traktowalismy je troche z przymruzeniem oka, dopoki w bajorku pomiedzy budynkami naszego osrodka nie dostrzeglismy "tego")
Ten akurat "okaz" byl malutki, mial okolo metra dlugosci razem z ogonem. Nie moglam sie jednak otrzasnac z obawy, ze w poblizu moga byc jego wieksi krewni. :) Bi za to zachwycila sie: "Jaki slodki maly krokodylek!". Tiaaa... Slodki, napewno... A jakie ma "slodkie" zebiska... Nie mniej, zwazajac na jej reakcje, nie ma sie co dziwic, ze na placu zabaw jej ulubionym obiektem bylo to:
(Przyznaje, ze na poczatku mialam watpliwosci czy to aligator czy dinozaur) :D
Najwiecej jednak fotek, oprocz tych z basenu i plazy, mamy takich:
Palmy nas absolutnie zachwycily, nawet pomimo, ze nie widzielismy ich poraz pierwszy w zyciu. Jednak jest to dla nas tak rzadki widok, ze obfotografowalismy polowe flory w osrodku. :) M. stwierdzil, ze moze powinnismy przeprowadzic sie gdzies gdzie palmy rosna naturalnie, ale obawiam sie, ze wtedy szybko by sie nam "opatrzyly". :)
CDN. :)
No widzisz - nie takie Potworki straszne jak je malujesz :) super, że współpracowali :) przed nami 6h podróży do moich rodziców i już się zastanawiam jak Laura je zniesie...
OdpowiedzUsuńBardzo jestem ciekawa jak Laurencja zachowala sie podczas drogi? Mam nadzieje, ze nienagannie, jak na mala podrozniczke przystalo? :)
Usuńto czekam z niecierpliwością:)
OdpowiedzUsuńI sie doczekalas! :)
UsuńCzekam na dalsze wspomnienia :D piękne miejsce i dzielne Potworki :D
OdpowiedzUsuńPoludnie jest naprawde piekne, bardzo egzotyczne. Bylam zaskoczona, ze az TAK bardzo, bo to przeciez jeszcze nie tropiki. :)
UsuńWow, jestem pelna podziwu za wyjazd w tak dluga trase. U Nas chlopcy zawsze sie kloca z ktorego strony autobus przejechal :)
OdpowiedzUsuńU nas to samo. Klotnie po czyjej stronie przejechal jaki pojazd, kto mija wiecej drzew, itd. :)
UsuńNo to super, ze dzieciaki daly rade i podroz sie udala! Czekam na ciag dalszy..
OdpowiedzUsuńWy juz po urlopie, a my wlasnie przed ;-)
Troche Wam zazdroszcze, bo mam niedosyt wypoczynku. :)
UsuńCzyli dzieci dały mamie dychnąć w czasie podróży ;)
OdpowiedzUsuńW czasie podrozy tak, w czasie urlopu niekoniecznie. :D
UsuńFajnie sie zapowiada- czekam na dalsza relacje !!
OdpowiedzUsuńPotworki rosna jak na drozdzach!!
Ach, nic nie mow... Czasem marze, zeby juz mozna sie bylo z nimi lepiej dogadac, ale z drugiej strony jak pomysle, ze za rok Bi pojdzie juz do zerowki, a za dwa zerowka przypadnie Nikowi, zas moja corka zacznie juz prawdziwa szkole, to cos mnie sciska... :(
UsuńLubię te Twoje tasiemce :) Fajnie jak zawsze się czytało. 14h podróży - imponujące że dzieciaki wytrwały, dokładnie tak, jazda z dziećmi na noc to idealna sprawa, ale i tak 14h to wyczyn dla Maluchów. No i mama w pełni zorganizowana :)
OdpowiedzUsuńOdwaga i pewność siebie Twojego męża w tak wielkim obszernym kraju fiu fiu ;) rozbawiłaś mnie tym i czytałam z uśmieszkiem opis Waszego pogubienia się :) Dobrze, że udało się.
Te drogi to pewnie jakiś specjalny beton, w którym pewnie koleiny się nie robią. Fajna sprawa, ale zaskoczyłaś mnie, że i u Was dziurawe drogi, myslałam, że na to to tylko w Polsce można narzekać :) Choć i tak już jest znacznie lepiej, przybyło i przybywa tyle dróg i wiekszośc z tych nowych jakie miałam okazję już przejechać też ma tak ładnie zazielenione i zadbane pobocza i skwery przy zjazdach. Tylko palm nie ma ;)
Zdjęcie z aligatorkiem aż sobie powiekszyłam, ojacie, też bym panikowała :) Tylko Bi do odważnych nalezy widzę ;)
Czekam na CDN :)
Aż sie zarumieniłam, bo ja do zorganizowanych raczej nie należę. Tym razem po prostu miałam dość czasu żeby sie zastanowić i dokonać zakupów.
UsuńDrogi w dużych miastach są tutaj tragiczne. W Nowym Jorku oczywiście ruch nigdy nie ustaje, wiec i nie ma kiedy polatać dziur. Ale nawet w stolicy naszego stanu, która nie jest absolutnie żadna metropolia, można koło zgubić. :)
Bi to prawdziwa miłośniczka przyrody. Każde żywe stworzenie jest dla niej "śliczne". :)
Kochana! My się w Polsce gubimy, mimo że mamy nawigację :P i tez zwykle "pod domem" :P
OdpowiedzUsuńwww.swiat-wg-anuli.blogspot.com
Haha, czyli nie tylko mój małżonek taki zdolny?
Usuń