Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 19 maja 2023

Jeden szalony majowy tydzien (uwaga; multum zdjec!)

Poki co piatki (oraz czwartki) sa jedynymi dniami bez zajec dodatkowych, wiec jakos tak sie ostatnio utarlo, ze kiedy juz wszyscy dotrzemy do domu z pracy oraz szkoly, po zjedzeniu obiadu oraz dokonczeniu lekcji z Polskiej Szkoly, wychodzimy pograc chwile w kosza. Troche ruchu, troche swiezego powietrza, a do tego nie trzeba nigdzie isc ani jechac - czego mozna chciec wiecej? ;) Tym razem grali Nik z M., my z Bi zas, korzystajac z niemal upalnej pogody, wykapalysmy w koncu Maye.

Przyfilowani przez okno
 

Niestety, pies sie ostatnio pare razy w czyms wytarzal, a miejscowe wycieranie dawalo tylko taki efekt, ze nie smierdziala. Biala plama na jej szyi zrobila sie jednak wlasciwie zolto - szara. Czas byl juz najwyzszy zeby cos z tym zrobic. Szczegolnie, ze na wiosne siersciuch podwojnie linieje, a po kapieli znacznie latwiej bylo ja porzadnie wyczesac. Bylo tak goraco, ze po wyszorowaniu piesy, Bi uprosila mnie zebym urzadzila jej fontanne. ;)

Lec na mnie wodo, lec!
 

A przy obchodzie ogrodu w celu sprawdzenia co nowego wyrasta, odkrylam, ze wykielkowala nowa... piwonia! W zeszlym roku posadzilam korzenie dwoch i zadne nie wykielkowaly. Spisalam je juz na straty, a tu niespodzianka! Jedna przezimowala i teraz rosnie sobie w najlepsze. Oby tylko nie skonczyla jak ta sprzed dwoch lat, ktora owszem, wykielkowala, ale w srodku lata bez wyrazniej przyczyny padla i juz wiecej sie nie pojawila... :/ 

Narazie siega mi ledwie do polowy lydki i nie zakwitnie pewnie przez kolejne dwa lata, ale oby przezyla...

Sobota, 13 maja, zaczela sie ponownie od dwoch godzin w Polskiej Szkole. I ponownie Bi najpierw urzadzila awanturke, ze dlaczego musi chodzic do tej "glupiej" szkoly, skoro nie chce, a pozniej jojczala zebym odebrala ich jeszcze wczesniej niz planowalam. Taaa... Zadzieram kiece i lece. :D Szczegolnie, ze za tydzien bedzie ostatnia sobota z faktycznymi lekcjami, ale ze Starsza ma mecz juz o 10:30, wiec nijak nie da sie tego pogodzic i nie bedzie dzieciakow na zajeciach. Rano odwiozlam wiec mlodziez i wrocilam do chalupy. Tylko na 1.5 godziny, ale zawsze to troche czasu na wypicie spokojnej kawki i zapakowanie wszystkich pilkarskich szpargalow Potworkow. Tego dnia z grafikiem trafilismy niemal w totolotka, bo Bi miala mecz na 11:30, a Nik na 12, w tym samym kompleksie sportowym.

Gotowi!
 

Troche gorzej z pogoda, bo mielismy 28 stopni przy niemal czystym niebie i oczywiscie i ja i dzieciaki zakonczylismy dzien ze spalonymi twarzami oraz ramionami... :/ Starsza zameczala mnie caly ranek wiadomosciami, ze nie chce spoznic sie na rozgrzewke, ale jej obawy byly zupelnie nieuzasadnione, bo okazalo sie, ze ze szkoly na boiska bylo zaskakujaco blisko (ta trasa jeszcze nie jechalam) i dojechalismy zaraz po 11. Nie bylo jeszcze trenera, a z dziewczyn dojechaly tylko 3. Przy okazji pstryknelam Potworkom fote, bo bardzo rzadko jest okazja kiedy oboje sa w calym pilkarskim ekwipunku w tym samym czasie. :) Bi ganiala z kolezankami, bo panny urzadzily sobie samodzielna rozgrzewke, Nik dorwal kumpla, a ja pomaszerowalam do sklepiku po kawe. W miedzyczasie dotarl w koncu trener, zakonczyla sie poprzednia rozgrywka na boisku i dziewczyny zaczely cwiczyc juz pod "profesjonalnym" okiem. Akurat rozpoczal sie ich mecz, kiedy Nik mial wyznaczona oficjalna rozgrzewke. Popatrzylismy kilka minut na druzyne Bi, po czym ruszylismy na jego boisko. Juz z daleka cos mi nie gralo, bowiem druzyna Mlodszego miala miec zalozone czerwone koszulki, tymczasem po boisku biegali jacys biali. Przyznaje, ze nawet w okularach, jestem slepawa, ale nawet Nik to taka gapa, ze pytam czy to jego koledzy, a on mowi ze nie! :O Chwila konsternacji, ale po chwili dostrzegam jednego z trenerow, a potem juz zdecydowanie rozpoznaje niektorych chlopcow. Pozniej sie wyjasnilo, ze przeciwna druzyna rowniez miala czerwone koszulki, wiec nasi przebrali sie w biale (zwykle uzywane podczas meczow wyjazdowych). Musialam sie z Nikiem cofnac do auta, zeby mogl sie przebrac i cale szczescie, ze mialam te koszulke, bo czasem zapominam. ;) Mlodszy polecial na rozgrzewke, a ja wrocilam na mecz Bi. Dziewczyny graly niezle i bylam swiadkiem jednego gola. Starsza grala jak zwykle na obronie, choc namawiam ja zeby sprobowala tez innych pozycji. Jesli nie chce byc w ataku, to moze chociaz na srodkowego? Tego dnia bowiem kilka razy przejmowala pilke i pedzila z nia przez boisko, wbiegajac gleboko na druga jego polowe. Coz jednak poradzic, skoro panna upiera sie, ze ona lubi tylko obrone... :/ Pod koniec jej pierwszej polowy pomaszerowalam do Nika, zobaczyc jak radza sobie chlopaki. Radzili sobie rewelacyjnie, wbijajac co chwila bramki, choc Mlodszego jak zwykle trener wypuscil tylko na krotkie chwile. Chwile postalam i popatrzylam na syna, po czym musialam wracac do corki, bo nie wiedzialam ile im doliczyli przerwy, a wiec o ktorej godzinie skoncza.

Bi przy pilce
 

Kiedy tam dotarlam, okazalo sie, ze przeciwniczki wziely sie do roboty i wbily "nam" dwa gole. Na szczescie na koniec druzynie Bi udalo sie strzelic ostatniego i mecz zakonczyly wygrana 3:2. Zabralam panne, zahaczylysmy o auto wrzucic jej pilke, po czym polazlysmy do Kokusia.

Fota jeszcze z pierwszej polowy, kiedy byl na obronie
 

Chlopaki nadal grali w najlepsze, a co niespodzianka, trener dal Mlodszego na atak. Niezbyt dobra decyzja, bo Nikowi brakuje pewnosci siebie zeby dobrze poradzic sobie na tej pozycji, ale wygrana mieli wlasciwie w kieszeni, wiec pewnie stwierdzil, ze nie ma to znaczenia. Ostatecznie mecz zakonczyli 6:0. Normalnie zmasakrowali tamtych biedakow. ;) Popoludnie to byl glownie odpoczynek, choc musielismy niestety go przerwac zeby jechac do kosciola, bowiem kolejnego dnia M. mial pracowac, a Nik grac mecz. Z okazji Dnia Matki, obchodzonego tutaj kolejnego dnia, w wazonach mieli bukiety gozdzikow i zachecali, zeby kazda mama wziela po jednym. Mily gest. :)

Wybralam takiego pieknego, dwukolorowego
 

Po powrocie pogralam troche z Kokusiem w kosza, a pozniej cieszylismy sie cieplym, praktycznie "letnim" wieczorem. Tylko Bi dawala w tylek, bo od kilku dni (nie wiem, moze to PMS) wymysla. Niby drobiazgi, np. ze chce isc na spacer, gdzie byla juz godzina 19, zaczynalo sie pomalu sciemniac, a poza tym panna chciala isc sama, bez psa. Albo oznajmila, ze idzie wziac prysznic, gdzie przystopowalam ja, ze za niecala godzine wychodzimy do kosciola, a tam na pewno bedzie wlaczona klimatyzacja, wiec z mokrymi wlosami to tak nie bardzo. Takie w sumie glupoty, ale Starsza, jak sobie cos umysli, to nie przyjmuje zadnego argumentu i natychmiast sie wykloca. A kiedy stanowczo jej sie czegos zabroni, wrzeszczy, ze bedzie decydowac o sobie sama i leci wsciekla do swojego pokoju, z calej sily tupiac nogami w schody! Ostatnio troche sie uspokoila, ale teraz znow boje sie, co to bedzie za kilka lat... :/

W niedziele ja oraz Potworki moglismy sobie pospac do 8 rano. Mnie niewiele to dalo, bo spalam fatalnie. Przeziebienie zlapane od Bi dawalo mi w kosc i choc w sumie nos prawie nie ciekl, to mialam strasznie wysuszona sluzowke gardla. Drapala mnie tak, ze caly czas probowalam przelykac sline, a dodatkowo lzawily mi oczy. Pokoj w dodatku nagrzany byl po upalnym dniu, wiec mimo uchylonego okna bylo mi za cieplo, a na koniec Oreo wpadla mi do lozka jak burza o 5 rano (jak zwykle) i zaczela szalec z myszka. Te na szczescie udalo mi sie chwycic i schowac pod koldre, a zdezorientowany kot jeszcze chwile jej szukal, ale po chwili w koncu ulozyl sie do snu. Co z tego, skoro ja bylam niemal calkowicie rozbudzona... :/ Dzwiek budzika byl oczywiscie ostatnim jaki chcialam uslyszec, ale coz... Juz na 10 Mlodszy mial mecz, z rozgrzewka o 9:30. Zgodnie z nasza "tradycja", dojechalismy dobre 10 minut spoznieni... ;) To byl mecz ligowy, ale niestety czterech chlopcow nie dojechalo, a jeden nie gral w pierwszej polowie, ze wzgledu na to, ze byl to Dzien Matki, a jego mama zmarla na jesien i ciezko bylo mu wykrzesac entuzjazm. To oznaczalo, ze w pierwszej polowie mieli tylko jednego rezerwowego, a w drugiej dwoch. Bylo 20 stopni i choc mnie - siedzacej, przy lodowatym wietrze bylo momentami zimno, to biegajacy w sloncu chlopcy byli mocno zgrzani. W pierwszej polowie jednak obie druzyny trzymaly fason i zakonczyla sie bez zadnego gola. W drugiej polowie niestety jeden z naszych zrobil cos (nie udalo mi sie dojrzec co dokladnie) ktoremus z przeciwnikow i sedzia zarzadzil karnego, ktorego oczywiscie doskonale wykorzystali. Po tym chlopcy wyraznie stracili rezon (sprawca faula otwarcie plakal i nie wiem dlaczego trener nie zdjal go z boiska), nie mowiac juz, ze na pewno byli solidnie zmeczeni. Po kilkunastu minutach dali sobie wbic kolejnego gola i mecz zakonczylismy przegrana 0:2. Nik gral oczywiscie sporo, bo trener nie mial wyjscia i nie mogl unikac jego wystawiania. ;)

Wyscig do bramki
 

W sumie raz mu jakas akcja wyszla lepiej, raz gorzej, ale w ogolnym rozrachunku chyba bylo ok, a przegrana sie nie przejal, jak to Mlodszy. ;) Po meczu pojechalismy po kawe i napoje i do domu dojechalismy okolo 12. Zaraz po nas przyjechal dziadek, ktory dzien wczesniej mowil, ze moze wpadnie na mecz, ale na mojego sms'a w niedziele rano, odpisal, ze "sie nie wyrobi". No ciekawe co takiego porabial o 10 rano w niedziele, szczegolnie, ze potem ani slowkiem o tym nie wspomnial... :/ A jak Dzien Matki, spytacie? A nijak... :( Nik oczywiscie zapomnial. Przypomnial sobie na meczu i mruczal potem kilka razy w ciagu dnia, ze nie wie co dla mnie zrobic, a koniec koncow nie zrobil nic. A Bi, jak to ostatnio, pokazala "klase". Napisala dla mnie kartke, ale mam wrazenie, ze taka "na odpieprz", bo na papierze przeznaczonym wyraznie na dzien nauczyciela. Zrobila mi wloczkowe kolczyki, takie jak sama nosi, wiec oczywiscie od razu je zalozylam.

Dziecko zrobilo, matka nosic musi ;)
 

Niestety, wszystko popsula zachowaniem. Uparla sie, ze chce sie przejechac na rowerze, a kiedy przypomnialam, ze moze najwyzej zrobic kolko po osiedlu, oswiadczyla na wychodnym, ze i tak pojedzie dalej jak bedzie chciala. Oznajmila tez, ze mialysmy jechac na zakupy, bo oboje z Nikiem potrzebuja krotkich spodenek. Co prawda mowilam kilka dni wczesniej, ze moooze pojedziemy w weekend, kiedy jednak przyszlo co do czego, stwierdzilam, ze jestem zmeczona i przeziebiona, zle spalam, a na dodatek jest Dzien Matki i nie chce mi sie spedzac go lazac po sklepach. Oczywiscie baaardzo sie to nie spodobalo pannie Bi, ktora burknela, ze przeciez uplotla mi kolczyki, wiec moze powinnam sie za nie odwdzieczyc, a poza tym powiedzialam, ze w weekend pojedziemy (sprytnie pomijajac slowo "moze"). Oczywiscie skonczylo sie tupaniem kopytami po schodach, kiedy obrazona poszla do pokoju... W koncu musielismy z M. przywolac ja ostro do porzadku, bo zaczyna sie smarkuli wydawac, ze wszystko jej sie nalezy i powinna dostawac to w momencie kiedy to sobie zazyczy. Przypomnielismy pannicy, ze wszystko co ma, jest od nas i moze w kazdej chwili byc zabrane. Ze dostaje naprawde wiekszosc rzeczy, ktore sobie zazyczy, zwykle jezdzimy z nia gdzie sobie umysli, ale ze to nie jest cos, co jej sie nalezy, tylko przywilej, ktory za takie zachowanie moze miec natychmiast zabrany. Caly jednak weekend minal na utarczkach slownych z pannica i przyznaje, ze jestem zwyczajnie zmeczona...

Poniedzialek to juz powrot do pracy oraz szkoly. Rano Potworki na autobus, a ja pogadalam z sasiadka, po czym zajelam sie zwierzyncem. Pozniej jeszcze szybko sie umalowalam, pochowalam poskladane wieczorem pranie, pootwieralam okna i... juz mialam wychodzic, kiedy Oreo zaczela wymiotowac!!! O ludzie!!! Najpierw tylko westchnelam, wytarlam, umylam podloge w tym miejscu i myslalam, ze to koniec "atrakcji". Niestety, po moze minucie, kot zaczyna miec torsje ponownie! I jeszcze raz! I jeszcze! Tym razem juz sie lekko przerazilam, bo skad nagle cos takiego?! Rano ganiala jak zwykle, zrobila (przepraszam za opisy "metaboliczne") jedynke i dwojke, sniadanie zjadla z apetytem, a potem jeszcze wylizala miseczke z resztek, ktore zawsze przyklejaja jej sie do brzegow. Jeszcze kilkanascie minut wczesniej szalala z myszka! Zostalam z nia chwile, ale siedziala w kacie osowiala. Pewnie nie za dobrze jej bylo po rzyganku. ;) Pechowo, tego dnia musialam byc w robocie w miare o czasie, bo zaczynal nowy pracownik, a ja wreczam zawsze pierwsza czesc pakietu szkoleniowego. Inaczej pewnie zostalabym w chalupie z kiciulem... W poludnie jednak wyszlam na chwile i pojechalam do chalupy, bojac sie co moge tam zastac.

Na chorego nie wyglada
 

Okazalo sie jednak, ze przywital mnie mruczacy kociak, ktory zjadl nieco zostawionej suchej karmy, a przy mnie napil sie tez wody. Ganial za swoimi myszkami i wydawal sie ogolnie zachowywac normalnie. Wrocilam wiec do pracy, choc wiekszosc czasu siedzialam tam glowiac sie skad te poranne akcje. Po poludniu ponownie zawitalam do domu i znow kot wydawal sie byc z grubsza w normalnej formie... Jak to w poniedzialki, czasu bylo niewiele i tuz przed 17 musielismy sie rozdzielic. Nik z tata na trening, Bi ze mna na akrobatyke. Poniewaz zbliza sie koniec roku szkolnego, ale tez przerwa wakacyjna w lekcjach tanca, na zajeciach instruktorzy rozdawali dzieciakom dyplomy i przypinki na pamiatke. Zaproszono tez na "ceremonie" rodzicow, z czego wiekszosc oczywiscie chetnie skorzystala. :)

Bi wraca juz z dyplomem
 

I sam dyplomik - "Bi odkryla, ze potrafi wykonac wiecej akrobatycznych figur, niz myslala" (to tak w bardzo luznym tlumaczeniu)
 

Wracajac zajechalysmy z Bi do biblioteki, bo Potworkom pokonczyly sie ksiazki, tylko ze takie z nas gapy, iz zapomnialysmy wziac tych do oddania. ;) Po powrocie zas zrobila sie godzina prawie 19, wiec pozostalo tylko przygotowywac sie na kolejny dzien.

We wtorek wyjatkowo wiozlam Potworki do szkoly, bowiem Nik mial probe orkiestry przed srodowym koncertem, a ze we wtorki ma tez zespol gdzie gra na trabce, wiec musial wziac oba instrumenty. To oznaczalo 15 minut dluzej spania, choc ja obudzilam sie nieco nerwowo wczesniej. Niestety, o tej porze roku jest rano tak jasno, ze wewnetrzny budzik sam jest w stanie gotowosci. Przy mojej poduszce jak zwykle znalazlam Oreo, ktora mruczala i przeciagala sie rozkosznie. :) Ogolnie, rano kot wydawal sie calkowicie zdrowy, szalal z Kokusiem, skakal po meblach, gonil zabawki i nadal zastanawiam sie co moglo wywolac takie gwaltowne wymioty. No cos musiala zezrec, tylko pytanie co... Z lekkim strachem zapodalam jej mokra karme na sniadanie, ale skutkow ubocznych nie odnotowalam. Z drugiej strony, poniewaz zawozilam dzieciaki, wyjezdzalismy z domu jakies 10 minut po nakarmieniu kiciula, wiec w pracy zastanawialam sie potem caly dzien czy znajde "niespodzianki" na podlodze. A wlasciwie czy M. je znajdzie, bo zwykle wraca pierwszy... Po robocie do domu, ale nie na dlugo, bo na 17:30 Bi miala jak zwykle trening, a jeszcze zabieralysmy ponownie kolezanke. Jej mama spytala czy moge zabrac ja od nich z domu, albo moze ja przyslac na rowerze, a ona potem go odbierze. No ale gdzie bede biedne dziecko gonic na jednosladzie jak mamy do nich kilka minut autem? ;) Cofnelysmy sie wiec nieco, zabralysmy L. i pomknelysmy juz na trening. Dojechalysmy 6 minut spoznione, ale ostatnio to norma. :D

Panna przymierza sie do kopniecia
 

Kiedy panny biegaly, ja rowniez ruszylam uzyc odrobine ruchu. Trening dziewczyny maja pod podstawowka, a zaraz po drugiej stronie ulicy znajduje sie gimnazjum (nowa szkola Bi od wrzesnia), z wlasnym boiskiem oraz terenem gdzie mozna pospacerowac. Wiekszosc to niestety parkingi, ale zrobilam koleczko wlasnie wokol boiska, zajrzalam do dawnego przedszkola Potworkow (znajduje sie na koncu jednego z korytarzy gimnazjum), przeszlam obok kortow tenisowych i w koncu wrocilam pod podstawowke, ktora tez okrazylam od tylu zeby zabic troche czasu i zrobic dodatkowe kroki. W miedzyczasie zadzwonila do mnie kolezanka, wiec w koncu wrocilam do auta zeby spokojnie pogadac bez zadyszki. ;) Po treningu odwiozlysmy kumpelke Bi do domu, po czym same wrocilysmy do siebie. Musze to zapisac na pamiatke, ale panna sama stwierdzila, ze jest nieswieza (no ba; po ponad godzinie biegania przy 25 stopniach!) i poszla sie wykapac, moi panstwo!!! :O Mam nadzieje, ze to nie pierwszy i ostatni raz... :D

W srode rano Potworki na autobus, a ja cieszylam sie praca zdalna. ;) Bylam umowiona do fryzjera, wiec zeby nie jezdzic w te i we wte, stwierdzilam, ze najlepiej jest popracowac z chalupy. Na szczescie nadal mamy w robocie wzgledny spokoj, wiec moja "praca" ograniczala sie do sprawdzania maili. Moja fryzjerka pracuje spokojnym tempem, co oznacza, ze zawsze schodzi mi u niej przynajmniej 3 godziny. Z jednej strony pol dnia nie moje, ale z drugiej to taki spokojny czas, gdzie nie musze nigdzie biec. Posiedzialam, pogadalam, dostalam kawke...

Przed
 

Po - nie wiem jak to mozliwe, ale dobre 20cm uciete, a roznica wydaje sie minimalna...
 

Niestety, otrzymalam tez baaardzo przykra wiadomosc, a mianowicie W. przeprowadza sie na Floryde! I to zaraz, bo juz wystawili dom na sprzedaz! Ich corka bedzie tam studiowac, a oni maja dom w tym samym miescie, ktory dotychczas wynajmowali letnikom. Teraz pozostalo im tylko sprzedac tutejsza chalupe i tyle. A ja do W. jezdze robic wlosy przynajmniej 14 lat (probowalysmy sobie przypomniec jak dlugo), bo zaczelam jeszcze sporo zanim zaszlam w ciaze z Bi. Smutno mi bardzo, bo cos sie znow konczy... nie mowiac juz o tym, ze znalezienie fajnej fryzjerki, ktora slucha i tnie oraz cieniuje zgodnie z twoimi zyczeniami tez nie jest takie proste... :( W kazdym razie, lekko przygnebiona, ale wrocilam do domu i zabralam sie za takie pierdoly jak mycie zlewow, przecieranie podlogi, wiecie, sam relaks. 

Tak przy okazji, gdzies ostatnio przeczytalam na jakims blogu slowo "relaks" jako "seks". Nie wiem, glodnemu chleb na mysli, czy co? :D Dla usprawiedliwienia, bylo juz po 23, a ja wykonczona, czytalam juz w lozku...

Wracajac do srody, takie dni gdzie nie jade do pracy, albo wychodze z niej wczesniej, strasznie mnie "rozbijaja". Zawsze czuje sie po nich podwojnie zmeczona, tak jakby cialo i mozg reagowaly na wykolejenie z rutyny. ;) A tego dnia to jeszcze nie byl koniec wydarzen! Planowo, w srode po poludniu Nik powinien miec trening. Wiadomo jednak bylo od poczatku, ze Mlodszy nie pojedzie, a potem zostal on zupelnie odwolany. Nie bylo go dla kogo robic, bo ponad polowe druzyny stanowia V-klasisci, a ci tego dnia mieli koncert w szkole. Wszyscy, bo jak juz pisalam, do szkoly Potworkow chodza dzieciaki z calej miejscowosci, a w owej placowce zajecia muzyczne sa obowiazkowe. Dla pozostalej garstki IV-klasistow nie oplacalo sie specjalnie robic treningu. ;) Podobnie jak tydzien wczesniej wiec, cala rodzina na 17 popedzilismy do szkoly. Tym razem bardziej nas interesowal wystep zespolu muzycznego oraz orkiestry, ale ze chor wystepowal miedzy nimi, wiec czy nam sie podobalo czy nie, musielismy posluchac. Przy okazji, tutaj (z racji, ze dzieciaki staly) najlepiej bylo widac roznice miedzy dziewczetami z V i VI klas. Pewnie, tu tez zdarzaly sie wyzsze i lepiej "rozwiniete" egzemplarze, podobnie jak u Bi byly tez panny drobne i chudziutkie. W wiekszosci jednak roznica jest powalajaca: 11-latki to jeszcze takie dziewczyneczki, natomiast 12-latki to juz w wiekszosci male kobietki. :) W kazdym razie, Nik siedzial w zespole w tym samym miejscu co w styczniu, wiec niezle bylo go widac, choc czasem zaslonil go trabka kolega siedzacy obok.

Nik prawie na srodku; najjasniejsza glowa
 

Niestety, w orkiestrze ponownie nauczyciel dal go do ostatniego rzedu. Poczatkowo, kiedy wstalam, poszlam na koniec sali i wyciagnelam reke z telefonem do gory, troche udalo mi sie go ujac. Przy ktoryms utworze jednak, chlopiec przed nim przesunal swoje krzeslo do tylu, zaslaniajac go praktycznie calkowicie. :(

O, tu go troche widac, tu!
 

Posluchalismy jednak z przyjemnoscia, choc w orkiestrze grali te same utwory co Bi rok temu. No dobra, ja oraz Starsza posluchalysmy z przyjemnoscia, bo M. siedzial i ziewal. Po pierwsze, klania sie praca przez 3 tygodnie bez dnia wolnego, a po drugie, malzonek sam mi sie kiedys zwierzyl, ze z niego taki "prostaczek", ktory nie przepada za muzyka powazna. :D Dobrze, ze chociaz pojechal, bo dla Kokusia to bylo akurat bardzo wazne. Po powrocie oczywiscie pozostal juz tylko czas na szybki prysznic i trzeba sie bylo szykowac do snu. Kiedy o 20:00 zaslanialam okna, ze wspolczuciem popatrzylam na chalupe sasiadow, ktorzy o tej porze byli na koncercie corki, bo ta trafila do drugiej grupy. ;)

W czwartek zawiozlam Potworki do szkoly, mimo ze w sumie nie musialam, bo Nik zostawil skrzypce w szkole po koncercie. Poza tym podobno od tego tygodnia nie ma juz "lekcji" gry na instrumentach, tylko proby orkiestry oraz zespolu. Jak to jednak z Kokusiem bywa, nie byl na 100% pewien czy powienien wziac trabke, czy nie, wiec na wszelki wypadek wzial. Kolejny raz docenilabym gdyby szkola wysylala takie informacje rodzicom... Zreszta zastanawiam sie, skoro po koncertach dzieciaki nie maja juz nauki gry, to po co w ogole proby calej orkiestry? Ktore i tak skoncza sie chyba za dwa tygodnie, bo instrumenty zwykle odbierane sa przez wypozyczalnie tydzien przed koncem roku szkolnego. Najwazniejsze jednak, ze w czwartki Nik bedzie mial teraz tylko proby orkiestry smyczkowej, bez lekcji gry na trabce. Do szkoly bedzie wiec potrzebowal jedynie skrzypiec. Z jednym instrumentem nie ma juz problemu w autobusie, wiec teoretycznie nie ma potrzeby zebym go zawozila. Oboje z Bi wyrazili jednak taka rozpacz, ze jestem sklonna jeszcze te ostatnie tygodnie zawozic ich w czwartki, bo zostaly juz i tak tylko 3. Tak czy siak zawiozlam ich, po czym pojechalam grzecznie do pracy. Czwartki to dzien bez zajec dodatkowych, ale zgodnie z tytulem posta, akurat w ten, nie dane bylo mi odsapnac... Komitet rodzicielski ze szkoly Potworkow, postanowil zorganizowac piknik rodzinny. Rok temu byla to zabawa wylacznie dla dzieci i to w szkole, ale widocznie chaos ich wystraszyl i w tym roku urzadzili go w prywatnym klubie. Dla nas lepiej bo do szkoly mamy 15 minut, a do klubu 5. ;) Wiedzac ile w szkole jest dzieci (a tym razem zaproszone byly cale rodziny) i pamietajac co sie dzialo ostatnio, nie bardzo mialam ochote jechac, ale Potworki podniosly larum, a okazja jest oczywiscie tylko doroczna. Malzonek oczywiscie wykrecil sie sianem, wiec jak zwykle pojechalam sama. Jak sie obawialam, byly tlumy ludzi, a na olbrzymim terenie ciezko bylo upilnowac dzieciaki. Moje zreszta od razu odnalazly kolegow oraz kolezanki i pobiegly w dwoch roznych kierunkach... Umowilam sie z nimi, ze jakbym ich nie mogla znalezc, o 19 maja sie zameldowac przy samochodzie, gdzie bede na nich czekac. Obawiajac sie jednak, ze Nik moze nawet nie pamietac zeby sprawdzac czas, staralam sie miec go na oku. O Bi sie mniej obawialam, bo miala telefon, wiec w kazdej chwili moglam sie z nia skontaktowac. Zreszta, ona poleciala ze swoja ulubiona kolezanka, zas Mlodszy biegal od grupki do grupki. On rowniez wpadl na ulubionego kolege, ale nie mogli sie zgadac co do aktywnosci, wiec polecial dalej. Tak naprawde to jedyna atrakcja owego "pikniku" bylo spedzenie czasu na swiezym powietrzu i pogadanie ze znajomymi, a dla dzieciakow ganianie z kolegami ze szkoly. 

Komitet zakupil kilka ogromnych pudel ciasta, ale ze to takie typowe hamerykanckie paskudztwo, nawet go nie ruszylam
 

Nie bylo zadnych zorganizowanych aktywnosci. Dzieciarnia biegala bez jakiegos konkretnego celu, byle szybciej i przy jak najglosniejszym wrzasku. Niektore, madrzejsze, wziely pilki, teren ma bowiem boisko do nogi, koszykowki oraz siatkowki. Wiekszosc jednak nic nie miala, wiec po prostu swirowala dla samego swirowania. ;) Jak napisalam wyzej, snulam sie za Kokusiem, ale na tyle daleko, zeby nie czul sie skrepowany moja ciagla obecnoscia.

Nik przy grze, ktorej tajnikow nie udalo mi sie zglebic
 

Oczywiscie w tlumie ludzi i tak w ktoryms momencie go "zgubilam" i obeszlam calutkie boiska dookola szukajac, on tymczasem byl nieco w lesie, na placu zabaw. :D Ostatecznie odnalazlam i jedno i drugie dziecko i zgarnelam do domu, choc i tak pozniej niz zamierzalam, bo na koniec uprosili jeszcze lody, a kolejki do pojazdow z zarciem byly tak dlugie, ze 10 minut czekalismy. Ostatecznie do domu zajechalismy o 19:20 i kolejny dzien zlecial jak szalony.

Tu dzieciarnia juz zbierajaca sie do wymarszu. Zabieralismy tez kolezanke Bi, ktorej rodzice pojechali na koncert jej mlodszej siostry

Na piatek rowniez mialam plany, wiec oczywiscie, jak na zawolanie, Nik wstal placzac ze boli go gardlo, a Bi narzekajac na bol brzucha. U Kokusia wcale nie bylam zaskoczona, bo przeciez dopiero co sama bylam przeziebiona, choc juz mi przeszlo, wiec nie wiem czy zlapal ode mnie. Pogode mamy jednak ostatnio tak zmienna (we wtorek bylo 26 stopni, a w nocy ze srody na czwartek ostrzezenia przed przymrozkami :O), ze nie ma sie co dziwic. U Bi zas nie wiem czy moze byla glodna, czy ma skurcze przed okresem, ktorych jeszcze nie rozpoznaje, bo na moje pytania odpowiedziala, ze jest jej niedobrze, ale sniadanie zjadla normalnie. Pierwsze slysze zeby ktos mial nudnosci i apetyt rownoczesnie. ;) W kazdym razie, Nikowi dalam tabletki na gardlo do szkoly, ale z Bi mialam wiekszy dylemat. Stwierdzilam jednak, ze skoro zjadla sniadanie, to nie moze czuc sie az tak zle, a dodatkowo tego dnia VI klasy mialy wycieczke do gimnazjum, zeby poznac odrobine nowa szkole. Szkoda by bylo, gdyby ja to ominelo... Poslalam ja wiec do placowki, cieszac sie, ze pracowalam tego dnia z domu, bo w razie telefonu ze szkoly moglam zaraz tam byc. No prawie, bo moja praca zdalna tego dnia, wymuszona byla kolejna wizyta u weta z Oreo. Na szczescie teraz mamy juz spokoj ze szczepieniami az skonczy rok, chyba ze wczesniej zaczniemy ja wypuszczac, to wtedy bedzie potrzebowac jeszcze jednej szczepionki, dla kotow wychodzacych. No i teraz juz koniecznie trzeba sie umowic na sterylizacje. Pojechalam wiec z kiciulem i tym razem na szczescie wszystko poszlo szybko i sprawnie. Potem od razu zrobilam zakupy, bo na szczescie dzien byl pochmurny i auto sie zbytnio nie nagrzewalo...

Nie musze mysle dodawac, ze po takim tygodniu czuje sie jak przemielona przez maszynke. A weekend wcale nie zapowiada sie "az tak" relaksujacy...

6 komentarzy:

  1. Pierwszy raz w zyciu widze wloczkowe kolczyki. To naprawde nowosc dla mnie. No ale coz - dziecko zrobilo, wiec matka nosic musi. A moze kiedys stanie sie to hitem modowym?
    Ciesze sie, ze Bi, wg moich zyczen urodzinowych, wreszcie polubila kapiel. Moze wiec nie wszystko jeszcze stracone... Chwala Bogu!
    A z wymiotami u kotkow bywa bardzo roznie. Nie wiadomo czasami skad i dlaczego - koty potrafia miec torsje b. czesto. Zazwyczaj to nic dobrego, czesto niedobry objaw chorobowy, ale czasami to mija bez wiekszych nastepstw. Oby tak bylo i z Oreo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tfu, tfu, u Oreo wydaje sie to byc jednorazowym przypadkiem.
      Z tym "polubieniem" to tak na wyrost. ;) Na szczescie panna chyba zaczyna sobie zdawac sprawe z tego, ze zwyczajnie nie pachnie za pieknie. ;)
      Nie wiem czy Bi te kolczyki podpatrzyla gdzies w internecie, czy sama wymyslila, ale wydziergala juz pare dla siebie, dla mnie oraz dla kilku kolezanek. Moze w przyszlym roku polowa middle school bedzie je nosic. ;)

      Usuń
  2. Ale Oreo urosła! Hihi, mój 4-letni kot jest od niej mniejszy :)
    Też miałam ostatnio bardzo zabiegany czas i jestem szczerze zmęczona i wypompowana. Na dodatek u nas pogoda była odwrotna, ciągle zimno i deszczowo, a wiatr taki, że głowę urywał, więc przy okazji moja migrena miała się rewelacyjnie...
    Pozdrawiam Was serdecznie i życzę chociaż trochę odpoczynku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat jestesmy wypoczeci po dlugim weekendzie, ale to kwestia 2-3 dni i znow bedziemy padac na pyski. ;)
      Oreo chyba tak wyszla na zdjeciu. Nadal jest mniejsza od wszystkich sasiedzkich doroslych kotow. :)

      Usuń
  3. Nie mogłam się zalogować - Marta :D

    Fajnie, że choć raz Wam się udało z meczami i nie musieliście pędzić z jednego boiska na drugie. Ja bardzo doceniam to, że Oliwka może grać z Jasiem w jednej drużynie, bo logistycznie sporo to ułatwia.
    Piękny kwiatek i jednocześnie też piękny gest.
    Tu piszesz, że różnica po wizycie u fryzjera minimalna, a ja patrząc na jedno i drugie zdjęcie, pomyślałam sobie, że wyglądać zupełnie inaczej :D
    Ja przyznam, że tu akurat rozumiem M., bo sama nie przepadam za muzyką poważną. Podejrzewam więc, że mimo gry mojego dziecka - też bym ziewała :D
    Ja jestem ciekawa jak nam minie sobotni festyn organizowany w szkole, bo tu niby mają być jakieś różne atrakcje dla dzieci i dorosłych (tu głównie możliwość wykonania różnych darmowych badań :D )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokladnie. Dlatego ja uwielbialam jak Potworki razem byly w druzynie plywackiej. Niestety szybko sie to skonczylo. ;)
      A, to dobrze wiedziec, ze widac roznice we wlosach. W sumie teraz juz tez sama widze. Fryzjerka mi je bardzo "wyciagnela", ale po umyciu juz mi sie faluja i pusza, przez co wygladaja na wyraznie krotsze. ;)
      Ja za to zawsze muzyke powazna uwielbialam, jezdzilam "za mlodu" do filharmonii, wiec taki koncert to dla mnie rarytas. ;)

      Usuń