W poprzedni piatek nie dzialo sie juz nic specjalnego, poza tym, ze Bi wraz z sasiadka z naprzeciwka spedzily razem troche czasu. Odkad tu zamieszkalismy, obie panny przezywaja wzloty i upadki jesli chodzi o przyjazn. Od pieciu lat (uwierzycie, ze juz tyle tu mieszkamy?!) bawia sie tygodniami, po czym jedna drugiej cos powie i przestaja sie lubic... na kilka miesiecy. ;) Potem gdzies znow spedza troche czasu razem, w miedzyczasie zapominajac juz o co sie poklocily i przyjazn rozkwita na nowo. Tym razem tez nie bawily sie razem od zeszlej jesieni, ba! Widujac sie niemal codziennie na przystanku autobusowym, nie zamienialy ze soba ani slowka! Ale ponownie trafily do tego samego zespolu pilkarskiego i znow przypomnialy sobie, ze w sumie sie lubia. Ciekawe ile to potrwa tym razem. ;) W kazdym razie, dziewczyny dorastaja i jak kiedys grzebaly w lisciach oraz blocie, szukajac salamander i dzdzownic, tak teraz graly w kosza, w pilke, itd.
Wieczorem upieklam biszkopt na tort dla Bi. Niestety, nie wiem czy to wina nowego miksera, ktory inaczej ubija, czy cos sie dzieje z piekarnikiem, czy ja cos spierdzielilam, ale przy pieczeniu biszkopt urosl niczym banka, a po wylaczeniu piekarnika, momentalnie oklapl i na srodku zrobilo sie lekkie wklesniecie. W dodatku jakos nie chcial sie dopiec i dwa razy dodawalam po kilka minut, bo wsadzony patyczek sie kleil. Balam sie, ze wyjdzie zakalec...
Sobota, 6 maja, zaczela sie od Polskiej Szkoly. Ciesze sie, ze mecze tak wypadaja tej wiosny, ze da sie, zwykle bowiem przepadal nam caly maj lekcji, a jednak sie za te szkole placi... Po czwartkowej histerii, ze ona nie chce, nawet Bi zaakceptowala stan rzeczy i pojechala wzglednie spokojnie, probujac mnie jedynie przekonac, zebym odebrala ich jeszcze wczesniej niz planowalam. ;) A mialam to zrobic o 10:30, bo na 11:30 Starsza miala zaplanowany mecz, wypadalo zas pojawic sie troche wczesniej na rozgrzewke. Odstawilam dzieciaki do klas, przypomnialam nauczycielkom o ktorej bede ich odbierac, wrocilam do auta, spojrzalam kontrolnie w telefon, a tam... mail od trenera Bi, ze... mecz odwolany!!! Tym razem pogode mialismy piekna, bo Matka Natura nie moze sie zdecydowac i z 12-13 stopni, wskoczyla prosto na 25. Skad wiec odwolanie meczu? Okazalo sie, ze w miejscowosci przeciwnego zespolu odbywala sie jakas wielka impreza Zuchow i tyle dziewczyn z druzyny bralo w niej udzial, ze nie udalo im sie zebrac wystarczajacej grupy na mecz. :O Trener wsciekly, zarzad terenu sportowego tez, bo boisko zarezerwowane, sedzia oplacony, a tamci sobie w kulki leca. Szczegolnie, ze ta "impreza", czy co to bylo, na pewno byla planowana od dawna i ktos tam naprawde nawalil zeby nie dogadac sie wczesniej kto da rade dojechac, albo zeby ustalic rozgrywke na inny termin. A oni informuja rano, raptem 3 godziny przed meczem, ze nie zebrali grupy?! Mocno niepowazne... Mialam dylemat, bo skoro nie bylo meczu, to Potworki mogly zostac w Polskiej Szkole na caly dzien. Poniewaz jednak juz zawrocilam glowe paniom, a Kokusia w dodatku nie mialabym jak zawiadomic, stwierdzilam ze trudno, odbiore ich zgodnie z planem; niech im bedzie. Poza tym juz sobie wyobrazam jaki ryk urzadzilaby Bi, gdybym jej napisala, ze jednak zostaje do 12:30. :D Ona juz i tak punkt o 10:30 zaczela pisac do mnie sms'a za sms'em, pytajac gdzie jestem. A ja sie nie spieszylam, wiedzac, ze nie ma potrzeby, potem chwile zajelo mi wypisanie zwolnien w biurze i w koncu Potwory wyszly o 10:45. ;) Starsza, na wiesc o odwolanym meczu, sie oczywiscie poplakala, ale co robic... Tak jak w tytule, tej wiosny caly czas cos idzie na opak. Nawet pogoda szaleje, bo choc w naszej miejscowosci boiska czesto zamykaja podczas deszczu, tak w sasiednich miasteczkach zazwyczaj dzieciaki graja przy kazdej pogodzie. W tym roku jednak mamy tyle opadow, ze nawet tam gdzie zwykle graly nawet w ulewe, teraz je zamkneli, bo trudno grac kiedy na srodku boiska jest gigantyczna kaluza. ;) Natomiast kiedy pogoda dopisala, jak w sobote, to odwolali z powodu, o ktorym nawet nasz trener nigdy wczesniej nie slyszal...
Wieksza czesc popoludnia spedzilam wycierajac kurze, sprzatajac dolna lazienke, itd., przygotowujac sie na niedzielnych gosci. Malzonek zas zabral sie w koncu za mycie frontowego wejscia. Od ponad miesiaca wiercilam mu o to dziure w brzuchu, bo wygladalo juz fatalnie. Niestety, poza 2-3 miesiacami w roku, praktycznie nie dochodzi tam slonce, wiec porasta glonami.
Jak to jednak z M. bywa, kiedy juz sie za to zabral, zejda mu wieki. Ja mialam na mysli przelecenie ganku, balustrad oraz troche kostki przed wejsciem. Malzonek najpierw bawil sie z gankiem, potem tak szorowal betonowa sciane domu, ze zryl z niej farbe, a jak juz zaczal babrac sie z kostka, to dokladnie wydobywal ze szpar piach, mech i co tam jeszcze bylo.
Efekt oczywiscie jest niesamowity, ale zrobienie calej kostki wraz ze schodami do podjazdu, zajmie mu pewnie ze dwa tygodnie. A mamy jeszcze cale patio wylozone kostka za domem...
Mielismy po poludniu jechac do kosciola, ale ze M. nie chcial sie odrywac od roboty (nie mowiac juz o tym, ze byl brudny i mokry), wiec zabralam same Potworki. A! Nieco wczesniej popelnilam jeden z najglupszych bledow w mojej "karierze". Dzien wczesniej, biszkopt schowalam do piekarnika, bo jak to na wiosne, pojawily nam sie w domu mrowki i wlaza do najdziwniejszych miejsc. Balam sie, ze jak bym tego biszkopta nie pozakrywala, jakos sie do niego dostana. Uznalam wiec, ze najbezpieczniej bedzie zostawic go wlasnie w piekarniku. W sobote zas, dzieciaki wymyslily sobie domowa pizze. Mozecie sie domyslic, co sie stalo. Wlaczylam piekarnik do nagrzania, zapominajac na smierc, ze w srodku jest pierdzielony biszkopt!!! Przypomnialam sobie dopiero, kiedy poczulam smrod spalenizny! :O Nieco sie niestety spoznilam, bo choc z grubsza ocalal, to wierzch juz sie solidnie sfajczyl. :/
Na szczescie i tak chcialam przyciac gore zeby ja wyrownac, cale ciasto jednak z wierzchu wyschlo na suchara... Kiedy wrocilam z kosciola, zabralam sie wiec za wykanczanie tortu, majac nadzieje, ze da sie go jakos odratowac. Gore trzeba bylo oczywiscie odkroic, a suche brzegi i tak mialam nasaczyc. Przy przekrajaniu pokazal sie kolejny problem, mianowicie ciasto w srodku kruszylo sie i rolowalo w grudy. Zdecydowanie byl to moj najmniej udany biszkopt. :/ Dla rownowagi, masy wyszly duzo gestsze niz ostatnio, szczegolnie jasna. Ciemna juz lekko "plywala", co nie ma kompletnie sensu, bo skoro dodalam kakao, to powinna ona zgestniec, tak? W kazdym razie, M. zdolal jakos przekroic mi biszkopt na 3 placki, udalo mi sie je nasaczyc i przelozyc bez rozwalenia ich na kawalki i choc raz masy nie wyplywaly bokami. ;) Moglam sie w koncu zabrac za dekorowanie, choc tu wielkiej niespodzianki nie ma, bo zawsze zdobie torty podobnie. Obrazek panna ponownie wybrala sobie z tygrysem. To juz trzeci raz pod rzad, jak nie czwarty... ;)
W niedziele M. zerwal sie rano do kosciola, ale ja i Potworki moglismy pospac nieco dluzej. Tylko nieco, bo juz na 9:30 Nik mial rozgrzewke przed meczem. Jeszcze dzien wczesniej zastanawialam sie co tym razem moze "wyskoczyc", ale jakims cudem ten mecz sie odbyl. ;) Jak dziwny jest to jednak sezon niech swiadczy to, ze trwa on juz 3 tygodnie, a to byla pierwsza rozgrywka ligowa chlopakow. Wczesniej udalo im sie zagrac tylko jeden mecz towarzyski; wszystkie inne byly odwolane lub przesuniete i czekamy na nowy termin. :) Najwyrazniej jednak chlopakom trzeba bylo tego meczu, bo mimo goraca grali rewelacyjnie i w koncu wygrali 4:1.
Po meczu pojechalam z Kokusiem po kawe i napoje, a potem juz do domu. Tam kontynuacja ogarniania przed goscmi, a w przerwach robienie obiadu dzieciakom i wstawianie pran. Moj tata zle odczytal wiadomosc i przyjechal tuz po 14, za to chrzestny dotarl przed 15. Przywiozl tez swoja nowa "pania", mielismy wiec okazje ja poznac. Wydaje sie sympatyczna, wiec mam nadzieje, ze beda przyjezdzac razem czesciej. Panna Bi dostala od dziadka Lego orchidee (i kase). Niby dla doroslych i przyznaje, ze mnie samej zaswiecily sie oczy na jej widok (:D), ale Starsza uporala sie z nia w jeden wieczor.
Od chrzestnego otrzymala kolejne "swiecidelko" - tym razem bransoletke. Cale szczescie chlop znow utrafil, bo Bi kocha kolczyki oraz bransoletki, ale nie znosi naszyjnikow. Posiedzielismy, pogadalismy, zaspiewalismy Sto Lat, zjedlismy torta, po czym goscie dosc szybko uciekli, bo w niedziele po poludniu to wiadomo, trzeba sie szykowac na kolejny dzien.
My jednak postanowilismy skorzystac z pieknej pogody i poszlismy na spacer, a pozniej porzucalam z Kokusiem do kosza, zanim sama poszlam do chalupy pakowac sniadaniowki i wyciagac plecaki...
A! Malzonek nadal dzialal z frontowym wejsciem, mimo ze wczesniej zarzekal sie, ze w niedziele nic nie robi. ;) Nie wytrzymal jednak i zasypal oczyszczona kostke przed wejsciem piaskiem. Przyznaje, ze efekt jest piorunujacy! Wyglada jakbysmy polozyli nowa! Nie moge sie doczekac kiedy skonczy, bo bedzie pieknie!
Oczywiscie, jak to M., nie moze spokojnie skonczyc, tylko lapie wszystkie sroki za ogon. Od dluzszego czasu zastanawialismy sie co poczac z kamykami polozonymi miedzy rabatka, a domem. W koncu stwierdzilismy, ze trzeba je usunac, polozyc od nowa ten material ogrodniczy, po czym (umyte albo nowe) kamyki nasypac na wierzch z powrotem. I kiedy moj malzonek sie za to zabiera?! Jak juz ma kostke przy wejsciu do polowy zrobiona! Zamiast tam najpierw skonczyc, bierze sie za nastepny projekt! :O Przez kolejny miesiec bede miala caly teren od frontu rozbabrany... :/
W poniedzialek ja oraz Potworki moglismy sobie dluzej pospac, bowiem na 9 jechalam z nimi na kontrole u dentysty. Chyba pisalam, ze kiedy bylam tam ostatnio z Bi, nikt nie przypomnial mi, zeby umowic sie na kolejna kontrole za 6 miesiecy, a ja przyzwyczajona, ze ktos zawsze dzwoni i przypomina, nie pomyslalam i jakims cudem ostatnio uswiadomilismy sobie z M., ze minely... 2 lata. :O Az strach bylo pomyslec co sie w paszczach Potworkow moze dziac, szczegolnie u Bi, ktora ma slabsze zeby, ale wieksza slabosc do slodyczy. ;) Pojechalam wiec z bardzo zadowolonymi dzieciakami, ktore przeliczaly czas zeby wiedziec ktore zajecia ich omina. ;) Na pierwszy ogien poszla Starsza, ktora niespodziewanie nie ma ani jednego ubytku. Na zdjeciach za to widac bylo wyraznie, ze ma jeszcze 3 stale zeby, ktore tylko czekaja zeby wypchnac mleczaki. Zreszta higienista smial sie, ze czego nie dotknie, to sie rusza. ;) Spytalam oczywiscie o tego mleczaka nad ktorym wyrznal sie staly zab, tylko za wysoko i krzywo. Poczatkowo dentysta sklanial sie zeby go usunac, ale po dokladnym obejrzeniu, stwierdzil zeby skonsultowac sie z ortodonta, bo wedlug jego szacunkow, Bi bedzie musiala nie tylko nosic aparat, ale tez (zeby pomiescic zebiszcza w szczece) miec usuniete piatki. Poniewaz problematyczny zab to czworka, uznal, ze lepiej usunac zeby obok siebie za jednym zamachem. Poniewaz pannie zostaly juz tylko 3 mleczne zeby do wypadniecia, wiec rownie dobrze mozna pogadac z ortodonta, bo to, ze bedzie musiala nosic aparat, wiedzielismy odkad zaczely jej wychodzic stale zeby - krzywusy. :D U Nika wiekszych niespodzianek nie bylo, poza tym, ze ostatnie trzonowce nie zostaly dokladnie zalakowane (mozliwe, ze jeszcze do konca wtedy nie wyszly) i cos sie z nimi zaczelo dziac. Od razu wiec je oczyscili i zalakowali od nowa. W sumie spedzilismy tam ponad godzine. Na szczescie maja pokoik zabaw oraz akwarium, wiec Nik mial zajecie, a Bi wiadomo, wpatrzona w telefon. Za to dla mnie niespodzianka byly sms'y oraz maile ze szkoly, ze moich dzieci nie ma na zajeciach i zeby zadzwonic i wyjasnic nieobecnosc. Dla niewtajemniczonych, w Hameryce klada ogromny nacisk na wynoszenie wiedzy z lekcji, a wiec sila rzeczy na frekwencje. Nie wiem czy to nadal prawda i czy dotyczy to wszystkich stopni edukacji, ale czytalam kiedys, ze przy opuszczeniu w sumie ponad 3 tygodni zajec, dziecko moze nie otrzymac promocji do nastepnej klasy. :O Zadzwonilam wiec do sekretariatu zeby zawiadomic, ze moje dzieci do szkoly sie wybieraja, tylko troche pozniej. Troche sie jednak zachnelam, bo w piatek specjalnie napisalam maile do nauczycieli Bi oraz Nika, ze maja dentyste i przyjada okolo 10:30. No i nie wiem skad nagle taka nadgorliwosc, bo przeciez dzieciaki mialy tez bilanse kiedy rowniez przyjezdzaly spoznione i zadnych wiadomosci nie otrzymalam. Powiedzialam jednak Potworkom, ze jesli kiedys przyjdzie im do glowy pojsc na wagary, to nie maja szans; zaraz bede o tym wiedziec! :D Po dentyscie odwiozlam potomstwo do szkoly, oczywiscie srednio zadowolone i zamulone po takim siedzeniu w gabinecie. Sama zreszta tez mialam jakas ciezka glowe, ale co bylo robic, do pracy jechac trzeba... Dojechalam tuz przed 11 rano, wiec dzien zlecial ekspresowo. Po pracy niestety czekala mnie bieganina. Malzonek chcial konczyc czyscic kostke, wiec mnie przypadla jazda z dzieciakami. Pisalam kiedys, ze akrobatyka Bi oraz treningi Kokusia odbywaja sie z grubsza w tej samej czesci miejscowosci. Dodatkowo trening zaczyna sie o 17, a akrobatyka o 17:05, za to ta druga konczy o 17:55, zas ten pierwszy o 18:15. Jest wiec maly zapas czasowy. Umozliwilo mi to zawiezienie Nika, a potem przejechanie z Bi, choc spoznila sie dosc solidnie.
Podeszlam do malej pizzerni na tym samym placyku, kupilam po plastrze pizzy, o ktora dopraszaly sie dzieciaki, po czym posiedzialam w aucie i pogadalam z tata. Kiedy panna wyszla, pojechalysmy po Kokusia i na szczescie nie tylko zdazylysmy, ale nawet postalysmy tam chwilke czekajac, az chlopaki skoncza biegac za pilka. ;)
Po powrocie Potworki stwierdzily, ze zagraja jeszcze chwile w kosza, M. nadal walczyl z kostka, a ja poszlam pakowac wszystko na kolejny dzien.
Wtorek, ku mojej uldze, zaczal sie tak, jak powinien. Odprowadzilam Potworki na autobus, ktory wjechal na osiedle akurat kiedy doszlismy na przystanek. Pozniej Maya musiala pobiegac za pileczka, a Oreo dostac sniadanie. Tak w ogole, to bylam przez tego kiciula koszmarnie niedospana, bowiem najpierw, kiedy kladlam sie spac, przylazl za mna i szalal po naszym lozku, atakujac i gryzac wszyskie odsloniete czesci ciala. W koncu jednak sie uspokoila i kiedy pozniej probowalam sie ulozyc, okazalo sie, ze spi jak zwykle zaraz przy mojej poduszce, nie moglam wiec ulozyc reki, bo za nic nie chciala sie przesunac. :D Niestety, zwykle kiedy M. wstaje do pracy, kot schodzi za nim na dol i juz tam zostaje, albo przenosi sie na dalsze spanko do ktoregos z dzieci. Tym razem wrocila do mojej sypialni, ale zamiast spac, zaczela szalec pod lozkiem, ganiajac jedna ze swoich myszek i obijajac sie o metalowe prety podtrzymujace stelaz na materac. Mialam ochote ja udusic, ale jednoczesnie nie chcialo mi sie jej gonic, bo lozko mamy ogromne i zlapanie jej graniczy z cudem. Zagryzlam wiec zeby i postanowilam przeczekac, ale zanim kociak w koncu sie zmeczyl, ja kompletnie sie rozbudzilam i potem przewracalam z boku na bok, nie mogac ponownie zasnac. Kiedy wiec rano zadzwonil budzik, kompletnie nie wiedzialam co sie dzieje. A Oreo juz maszerowala przez posciel mruczac i na dzien dobry usilowala ugryzc mnie w nos! :O W pracy bylam wiec srednio uzyteczna, choc usilnie staralam sie cos tam popchnac do przodu. ;) Po robocie pedem do domu, bo wieczor znow mial byc zajety. Tym razem Bi nie jechala na trening, bowiem miala... koncert w szkole. Co prawda panna stwierdzila, ze woli jechac na pilke, ale jednak szkola zobowiazuje, nie mowiac juz, ze to takie podsumowanie i ukoronowanie kilkumiesiecznych cwiczen... Zaznaczyc tez trzeba (wydrapac na scianie?), ze zabral sie z nami M., wiec dla Bi byla to podwojnie uroczysta okazja. ;) Na szczescie, w przeciwienstwie do zimowego koncertu, teraz grupa Bi zaczynala o 17:30 (ze zbiorka o 17; dlatego trzeba bylo pedzic). Tym razem na koncercie trafilismy srednio, bo w chorze, mimo ze stala na najwyzszym schodku, przez wiekszosc czasu zaslanial ja chlopiec przed nia.
Za to w orkiestrze miala takie samo miejsce, co w styczniu Nik - jedno z najgorszych! Nie dosc, ze w trzecim rzedzie, nie dosc, ze z jakims wysokim chlopakiem z przodu, to zaraz naprzeciw dyrygenta! Jak sie nie probowalam ustawic, tak widzialam jej tylko kawaleczek. :/
No i niestety tym razem rozczarowalam sie jesli chodzi o repertuar. Jakos kompletnie zaden utwor mi sie nie podobal, ani spiewany, ani grany. No ale dobra, kolejny koncert zaliczony, ciesze sie tez, ze pojechalismy cala rodzina, co stanowi rzadkosc. Ciekawe jakie maja tradycje koncertowe w middle school? Dowiemy sie w przyszlym roku. ;) Do domu wrocilismy o 19, wiec calkiem niezle, jakas kolacja, przygotowalismy wszystko na kolejny dzien i tak zlecialo popoludnie i wieczor.
W nocy kotu ponownie odbila palma i jak tylko polozylam sie do lozka, zaraz tam byl, skaczac i gryzac. Tym razem M. nie wytrzymal, zlapal kociaka, wywalil z pokoju i zamknal drzwi. :D Slyszalam potem jak Oreo w nie drapala, ale na szczescie nie mialczala zeby ja wpuscic... Poniewaz pokoj Kokusia rowniez jest zamkniety, rano okazalo sie, ze polazla dreczyc Bi. ;) Starsza poki co raczej zachwycona, ze kotel szalal u niej, ale ciekawe ile to po trwa, bo taki przerywany sen na dluzsza mete jest nie do wytrzymania. Rano jak zwykle Potwory na autobus, a ja pogadalam z sasiadka, porzucalam pileczke psiurowi, nakarmilam upierdliwego kiciula, wstawilam pranie, przewietrzylam sypialnie (w sumie i tak pozniej zostawilam wszystkie okna pouchylane) i pojechalam do roboty. Tego dnia dzieciaki mialy otrzymac chrzest bojowy, bo mieli skrocone lekcje, ale tym razem nie planowalam wychodzic wczesniej z pracy. Dostali instrukcje zeby wejsc, zamknac garaz, (Bi napisac do nas, ze dojechali) i siedziec grzecznie czekajac na tate. I tak w sumie mialo to byc tylko lekko ponad godzina. ;) Aby im jednak nie bylo za dobrze i sie zbytnio nie nudzili, zostawilam im liscik, ze maja odkurzyc i umyc podlogi w swoich pokojach. :D Dla ulatwienia juz im nalalam wode z plynem do wiadra, a odkurzacze maja dwa do wyboru. :D Zeby dzien nie byl przypadkiem zbyt nudny, dostalam kolejnego maila ze szkoly, dotyczacego zachowania Kokusia... No zwariowac mozna! Tym razem ponoc pobazgrali sobie z kolega nawzajem koszulki, a potem w zemscie polamali olowki. :/ Ponoc pozniej obaj plakali. :D Normalnie wzruszylabym ramionami, ze jak to dzieciaki, dokuczaja sobie i pewnie zaraz sie pogodza. W swietle poprzedniego maila jednak, zastanawiam sie czy nie ma tu drugiego dna... Po powrocie do domu, pierwsze co to pogadalam sobie z synem o szkolnych wydarzeniach. Z tego co powiedzial, to z tamtym chlopcem ogolnie sie lubia, ale tamten znienacka i bez powodu, pobazgral mu olowkiem bluze. Na to Nik zlamal mu owy olowek, a kolega odplacil sie rozerwaniem takiej gumowej zabaweczki. No dramat moi drodzy! :O Nik wydawal sie w zasadzie lekko zawstydzony zaistniala sytuacja i mam nadzieje, ze faktycznie zdaje sobie sprawe, ze lekko go ponioslo. Na moje pytanie dlaczego nie poskarzyl nauczycielowi, ze kolega pobazgral mu bluze, stwierdzil, ze tamten to ogolnie lobuz, a nauczyciele na jego wybryki tylko z nim rozmawiaja... Coz, trudno, zeby go zlali rozga... :D Tak czy owak, nigdy bym nie przypuszczala, ze bede dostawala maile ze szkoly na temat zachowania Nika. Mojego przyjacielskiego, empatycznego i bystrego Kokusia! Ktoremu niestety najwyrazniej psuje sie charakterek... :/ W domu dlugo nie zabawilam, bo Mlodszy mial (jak to w srode) trening.
Ponownie pojechalismy wszyscy, choc dawalam M. do zrozumienia, ze moze by tak konczyl schodki. :D Pogoda byla na spacer idealna, na trening zreszta tez. Dwadziescia jeden stopni, przy sloncu i lekkim wiaterku. Akurat zeby bylo cieplo, ale sie za bardzo nie spocic. Nik pobiegal, my sie przeszlismy, choc juz niedlugo chyba spacer wzdluz rzeki bedzie dosc uciazliwy.
Juz teraz pelno bylo muszek, a za jakis czas, jak drzewa i krzewy porzadnie rozwina liscie, bedzie tam zapewne kupa komarow. Nie mowiac juz o tym, ze choc sciezka jest szeroka, to rosnie wzdluz niej kupa poison ivy (trujacego bluszczu), wiec trzeba uwazac, zeby sie gdzies o niego niechcacy nie otrzec. :O
Po treningu bylo nerwowo, bo okazalo sie, ze zniknela pilka Nika! Mlodszy twierdzil, ze kopnal ja na kupe pilek, plecakow oraz butelek z woda innych chlopcow, ale to bylo miejsce gdzie zaraz obok siedzieli rodzice, wiec na pewno nikt by sobie pilki nie zawlaszczyl. Rozejrzelismy sie dookola, ale nigdzie nie bylo jej widac, wiec w koncu ruszylismy w strone auta, Nik juz z placzem, bo te pilke kupil sobie za wlasne pieniadze... Po namysle postanowilismy jeszcze raz obejsc caly teren i przyjrzec sie pilkom z innych druzyn, bo na niektorych boiskach treningi nadal trwaly. I bingo! Pilka Kokusia byla na kupie pilek innego zespolu, ktory trenowal obok ich. Pewnie lezala na boku i chlopcy, zbierajac pilki z boiska, niechcacy wzieli i jego. Tyle, ze to oznacza, ze Mlodszy te pilke kopnal w zupelnie odwrotnym kierunku niz tym, gdzie znajdowaly sie rzeczy jego druzyny. On upiera sie, ze niemozliwe, ale raczej sie nie teleportowala. :D Najwazniejsze jednak, ze sie odnalazla. Pozniej juz tylko po kawe i do domu, szykowac sie na kolejny dzien kieratu.
W czwartek rano jak zwykle zawiozlam dzieciaki do szkoly i nalezy zaznaczyc, ze udalo nam sie dojechac 6 minut przed poczatkiem lekcji. To nie zdarzylo sie juz od wielu miesiecy! :D Niestety do pracy znow dojechalam zamulona nocnymi harcami kiciula. Wieczorem przymknelam mu drzwi przed nosem, ale ich nie zamknelam do konca, wiec znow wlazl nam do lozka, choc przyznaje, ze tym razem grzecznie spal. Tyle, ze nie moglam ulozyc reki, bo uparcie probowal spac na moim ramieniu. Futerko ma cudownie mieciutkie, ale grzeje jak kaloryfer, a ze w pokoju, mimo uchylonego okna, bylo dosc cieplo, to niestety nie bylo to zbyt komfortowe. Najgorzej jednak, ze M., wychodzac do pracy, poszedl w moje slady i drzwi tylko przymknal. Okazuje sie, ze kociak juz daje sobie z nimi rade i znowu o 5:34 wpadl do sypialni i zaczal buszowac z myszkami pod lozkiem. Rano znalazlam ich az dwie. ;) Tym razem jednak nie wytrzymalam. Wstalam i na szczescie od razu natrafilam na jedna z myszek, wiec wyrzucilam ja z pokoju, kot za nia polecial, a ja przymknelam drzwi. W sumie nie wiem dlaczego ich nie zamknelam; jakies zacmienie. Na szczescie tym razem kot wrocil potulny i nawet nie wiedzialam, ze tam jest, dopoki nie zadzwonil moj budzik i okazalo sie, ze dodatkowo cos mi mruczy przy uchu. :D Niestety, te nocne pobudki naprawde zaczynaja dawac w kosc i co rano glowe mam ciezka jak na dobrym kacu. ;) W czwartek niestety okazalo sie, ze Bi podzielila sie ze mna wirusem i juz poprzedniego wieczora pobolewalo mnie gardlo, a rano wstalam dodatkowo z cieknacym nosem. Polowa maja, temperatury ponad 20 stopni, a ja przeziebiona, cudnie! :( Tego dnia Potworniccy ponownie mieli skrocone lekcje, ale tym razem planowalam wyjsc wczesniej z pracy. Oni w srode umyli podlogi w swoich pokojach (jacy grzeczni; pomyslalby kto :D), wiec tym razem to ja chcialam odkurzyc i pomyc podlogi na reszcie gory oraz schodach. To raz. A dwa, dziewczyny sasiadow mialy wpasc po szkole, pobawic sie z Bi oraz Kokusiem. Nie bardzo ufam jeszcze dzieciakom zeby zostawic cale towarzystwo samo. ;) Jak planowalam, tak zrobilam. Wyszlam z pracy przed 13 i zdazylam akurat odkurzyc i polatac na mopie zanim wpadly dzieciaki. Chwile po moich, przyjechaly na rowerach sasiadki. Dziewczyny bawily sie grzecznie we trzy, grajac w kosza i uprawiajac gimnastyke artystyczna na trawie.
Nik za to siedzial na tablecie i twardo oznajmil, ze z dziewczynami sie nie bawi. :O Dalam towarzystwu obiad bardzo hamerykancko - dzieciecy, czyli mac n' cheese, nuggetsy i paluszki rybne. :D W koncu sasiadka zabrala mlodsza na lekcje tanca, pozniej napisala zeby odeslac starsza do domu, w miedzyczasie wrocil z pracy M. i zrobil sie wieczor. Odrobilam z Potworkami lekcje do Polskiej Szkoly, a potem wyciagnelam Kokusia porzucac do kosza, bo spedzil w chalupie calutkie popoludnie.
A pozniej wiadomo, prysznic i szykowanie na kolejny dzien. Pogodzie odbija i postanowila ominac wiosne i wskoczyc od razu w lato. W czwartek po poludniu zrobilo sie 27 stopni, chalupa tez szybko sie nagrzala, wiec sezon na "wlasnie wyszlam spod prysznica i juz pot splywa mi po dupie plecach" uwazam za otwarty. :D
Piatek byl kolejnym, niemal goracym dniem. Rano bylo tylko 13 stopni, ale temperatura piela sie w gore niemal w oczach. Potworki pojechaly do szkoly, ja jak zwykle zajelam sie zwierzakami, po czym szczelnie pozamykalam zaluzje w oknach wychodzacych na poludnie i pojechalam do pracy. Wyszlam wczesniej, korzystajac, ze nadal za wiele sie nie dzieje. Zrobilam zakupy spozywcze i wrocilam do chalupy jeszcze przed Potworkami, ktore tego dnia mialy juz lekcje normalnie. Byl juz za to M., bo rowniez wyszedl wczesniej, ale po to zeby dalej walczyc z kostka, kamykami wokol rabatek i trawa, ktora nam w niektorych miejscach niemal padla, bo masakruja ja pedraki... :/
Do poczytania!
Przyznam szczerze, zrobiłam wielkie oczy czytając ile tutaj mieszkacie. Nie dałabym więcej niż 2-3 lata.
OdpowiedzUsuńWidzę, że takie wzloty i upadki wśród przyjaźni to nie tylko u nas. To chyba po prostu ten wiek.
Cieszę się, że u nas jeśli chce się odwołać mecz to trzeba to zrobić nie później niż 2 dni przed terminem i co więcej na odwołanie muszą się zgodzić wszystkie zespoły, bo inaczej płaci się karę. Dzięki temu nie ma takich niespodzianek. Choć czasami przy paskudnej pogodzie człowiek marzy o takim odwołaniu :D
M. to tak jak Krzysiek. Trzeba się prosić, a jak już się weźmie to nie dość, że wówczas, gdy jest najmniej czasu, to jeszcze zamiast zrobić tyle, aby było ok i resztę dokończyć później, to upiera się, że teraz, od razu trzeba zrobić dokładnie... A ja się wściekam, bo czas goni, a trzeba jeszcze zrobić inne rzeczy.
Oj tam, chciałaś po prostu ciemniejszą górę biszkoptu i tyle :D
Te roślinne klocki Lego bardzo mi się podobają. Niestety - cena już trochę mniej.
Jak patrzę na migawki z ćwiczeń Bi, to chętnie bym obejrzała cały występ.
Widzę, że kosz nadal oblegany. Ciekawe jak długo tak będzie - oby jak najdłużej.
Myślę, że w naszej szkole na takie zachowanie jak przedstawił Nik i kolega nikt by nie zwrócił uwagi. Nie wiem, czy lepiej tak jak u Was, czy tak jak u nas...
ktos w tamtej miejscowosci naprawde dal w tylek, ze odwolali na ostatnia chwile. Mozliwe, ze tez zaplacili jakas kare, bo przeciez i boisko i sedzia byli juz oplaceni.
UsuńDoskonale to ujelas! Moj maz to perfekcjonista i nie ma ze zrobi sie cos tak "byle poki co bylo", tylko od razu trzeba z pedantyczna dokladnoscia. :/
Wystep Bi chetnie bym tu wrzucila, ale kiedys wprobowalam wgrac filmik do posta i mi nie wyszlo. Podejrzewam, ze tu trzeba by bylo przez link do YouTube, ale nie mam tam konta. ;)
Podejrzewam, ze kosz spowszednieje, ale przyznam, ze sama czasem snuje sie po ogrodzie bez celu, wiec teraz zawsze moge sobie pocelowac. ;)
Usmialam sie z opisu zrywania i ponownego nawiazywania przyjazni przez Bi i sasiadke. Masz talent literacki, Agata! Fajnie to nam przedstawilas.
OdpowiedzUsuńZdumiewa mnie zas, ze trener mogl odwolac mecz zaledwie 3 h przed wydarzeniem, gdy juz wszystkie inne plany byly na dany dzien dokonane, jak wczesniejsze zwolnienie z polskiej szkoly, zorganizowanie ubran, pilki, snackow itd. I powodem tu wcale nie bylo nagle zalamanie pogody, ktore jest czesto nieprzywidywalne. Cosik zbyt na luzie sie czuje ow trener i jego pomocnicy.
Pieknie wyczyscil M. teren chodniczka i ganek wokol domu. Musimy juz to samo u nas zrobic, bo tez zazielenilo sie i zaczyna sniedziec dookola.
Ktos w tamtej druzynie kompletnie nie dogadal sie i nie dopilnowal, ze zrobili cos takiego. Boisko zarezerwowane, sedzia i tak wzial oplate za fatyge, a oni sobie odwoluja, gdzie podejrzewam, ze 5-6 dziewczynek pewnie by sie znalazlo i mogli rozegrac chociaz towarzyski mecz w pomniejszonym skladzie.
UsuńChodnik pieknie przez chwile wygladal. Niestety, cos kwitnie (chyba deby) i zrzuca kwiaty, ktore po deszczu koszmarnie farbuja. Az serce boli. :D
Jestem zachwycona tym zestawem lego. Gdybyś nie napisała, trwałabym w przekonaniu, że to prawdziwy kwiat. W takiej formie, dałby radę na moim parapecie :)
OdpowiedzUsuńNiezła przygoda z biszkoptem. Wyciągnęłam wnioski i przy niedzielnej pizzy, najpierw sprawdziłam czy nie ma czegoś w naszym piekarniku. Ale tort mimo to prezentuje się wybornie i pewnie tak samo smakował.
Pozdrawiam
Dlatego ja namawialam Bi zeby postawila go na kominku, zamiast "marnowac" w jej pokoju. ;)
UsuńTort smakowal jak zwykle, ale cala gore trzeba bylo odkroic, wiec byl minimalnie nizszy. ;)