Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 5 maja 2023

Weekend dla odmiany leniwy i calkiem spokojny tydzien

Mial byc dyzur w Polskiej Szkole, mial byc mecz Kokusia w sobote i kolejny w niedziele i... jak to czasem bywa, w wiekszosci skonczylo sie na planach. A wszystko przez pogode, ktora ostatnio pozostawia duuuzo do zyczenia...

A jeszcze w piatek po poludniu bylo calkiem fajnie i dalo sie nawet spedzic troche czasu w ogrodzie
 

Jedna rzecz z powyzszych planow wypalila, czyli dyzur w Polskiej Szkole, w sobote 29 kwietnia. Zawsze to cos... ;) Ciesze sie podwojnie, bo po pierwsze, na ten rok szkolny mam juz dyzury z glowy, a po drugie, to byl juz naprawde ostatni dzwonek. Z 6 sobot pozostalych do konca szkoly, jedna to oficjalne zakonczenie, jedna to wycieczki, a jedna to dlugi weekend wolny od zajec, wiec zostaly tylko trzy majowe soboty. Z tych trzech jednak, Potworki beda w szkole w maksymalnie dwie i to nie na calych zajeciach, bo koliduja nam (oczywiscie) z meczami. A poniewaz grafik zespolu Nika nadal nie jest skonczony, a do tego, z powodu pogody ciagle przesuwane sa jakies mecze, wiec nie wiem czy Potworki dojada nawet na te dwie "czesciowe" soboty... Tak czy owak, usiedzialam sie, malo jaja tam nie znioslam, a tylek szczypal od niewygodnego krzeselka, ale na szczescie dyzurowalam z kolezanka, wiec przynajmniej sie nagadalam. :) Malzonek tego dnia nie pracowal, wiec oczywiscie tak rozwalil mi plan poranka, ze do szkoly dojechalismy prawie 10 minut spoznieni. Dobrze, ze kumpela juz nas wpisala i wziela plakietki i niechcacy trafila bardzo fajne miejsca, ktore musze zapamietac. :D Zwykle bowiem trafialam na korytarze pod klasami, gdzie nauczyciele co i rusz prosza zeby przypilnowac chwile rozwydrzonej mlodziezy, a z maluchami dodatkowo trzeba maszerowac do lazienek i pilnowac zeby nie robili jaj. Raz zas trafilam pod stolowke i to bylo chyba najgorsze, bo wszystkie roczniki ida na dluga przerwe zmianami, wiec przez bite dwie godziny usilowalam utrzymac w ryzach bande wariatow, ktora wypuszczona z klas zachowywala sie niczym stado dzikich, wrzeszczacych malp, serio. A po kazdej takiej grupie trzeba bylo zetrzec kilkanascie ufaflunionych stolikow. Nie bylam tam sama oczywiscie, ale mimo wszystko, po tym jednym razie stwierdzilam, ze nigdy wiecej. :D Tym razem kolezanka wpisala nas na korytarz przy biurze szkoly i toaletach. I tak naprawde nasze zadania ograniczyly sie do okazjonalnego hukniecia na smarkaterie, zeby nie biegala i sprawdzanie lazienek. Cale szczescie dziewczynki byly grzeczne, a kiedy z toalety chlopcow dochodzily jakies podejrzane wrzaski i odglosy lania wody, bieglysmy do biura po "meskiego" pracownika. :D Dodatkowo skubnelysmy ciastka oraz wzielysmy po kawie z pokoju nauczycielskiego i byl to jeden z najspokojniejszych dyzurow w mojej 5-letniej karierze. :D No dobra, w sumie 4-letniej, bo po koronawirusie, jeden rok szkola miala zajecia na Zoom'ie, wiec dyzurow nie bylo. ;) Tak w ogole, to na ten dzien przygotowywalam sie skrupulatnie od poprzedniego wieczora. Szkola konczy sie o 12:30, a na 13:30 Nik mial miec mecz, wiec trzy razy przypominalam M., zeby odebral Bi, a ja planowalam jechac z Kokusiem prosto na jego rozgrzewke. Pechowo, z naszego domu mielibysmy moze 15 minut, ale z Polskiej Szkoly to juz pol godziny jazdy. Deszcz zapowiadali od kilku dni (zreszta, ostatnio wiecznie pada), ale ktos najwyrazniej liczyl na cud, bo w sobote rano nadal nie bylo wiadomo czy mecz zostanie odwolany. Bi miala miec swoj na 9 rano i o dziwo sie odbyl (choc panna nie jechala), a u Mlodszego cisza. Dzien wczesniej spakowalam wiec jego korki, ochraniacze, sobie kalosze, dodatkowo przekaski zeby zjesc cos po drodze, skarpety pilkarskie, kazalam tez Mlodszemu od razu zalozyc stroj zespolu, zeby nie musial sie przebierac w aucie. Z tego co widzialam, nie bylam jedynym rodzicem z podobnym dylematem, bo przez szkole przewijalo sie dobre kilkanascioro dzieciakow w strojach pilkarskich. :D Oczywiscie wiadomosc o odwolanym meczu przyszla sobie w samym srodku dyzuru. Z jednej strony ulga, ze po lekcjach moge wrocic spokojnie do domu, a z drugiej irytacja, bo wszystko przygotowane na nic... W kazdym razie, zajecia dobiegly konca, zabralam towarzystwo do chalupy i juz nigdzie sie nie ruszalismy. Wykorzystalam swobode i posprzatalam lazienki oraz upieklam ciasto. Szkoda tylko, ze przy M., do wieczora zniknelo pol blaszki. ;) Caly dzien kropilo i bylo marne 12 stopni, wiec pod wieczor rozpalilismy tez w kominku. Najwiecej skorzystali Nik oraz kot. :)

Nie widac, ale na kocyku siedzi Nik, a kot rozwalil sie na jego koncu, jednoczesnie wysuwajac sie w strone ognia :)
 

W niedziele rano oczywiscie msza, potem jak zwykle przyjechal moj tata, a ja siedzialam jak na szpilkach i co chwila zerkalam na app'ke w telefonie. O 15:30 Mlodszy mial miec bowiem kolejny mecz. Juz poprzedniego dnia managerka napisala, ze przeciwna druzyna zastanawia sie nad przelozeniem, jednak w niedziele rano nadal nie bylo zadnej wiadomosci. W koncu rodzice zaczeli sie dopytywac, na co kobieta odpisala, ze probowala sie z kims skontaktowac, ale odbija sie od sciany. Dodala, ze ponowi probe kontaktu w poludnie. Krotko po 12 napisala, ze w koncu sie do kogos dodzwonila i ze mecz ma sie odbyc. Podlamalam sie, bo w sumie nastawilam sie, ze go nie bedzie, a dodatkowo poranna mzawka zaczela wlasnie przechodzic w mocniejszy deszcz.

Nie zwazajac na pogode, Bi wyruszyla na spacer z siersciuchem
 

No ale coz, to mecz ligowy, wiec wypadaloby sie pokazac. Zreszta managerka dopisala, ze jeden z trenerow chce przywiezc rozkladane zadaszenie dla chlopcow zeby mogli sie schowac w czasie odpoczynku oraz przerwy, a boisko ma parking zaraz obok, wiec niektorzy mieli szanse obserwowac rozgrywke z samochodu. Tymczasem o godzinie 13, niespodziewanie przyszla kolejna wiadomosc: mecz jednak odwoluja! Fajnie oczywiscie, bo nie chcialo sie strasznie, ale mimo wszystko lekka irytacja byla. No bo, od dnia poprzedniego gadaja o przelozeniu, a dogadac sie nie moga! I taki burdel, ze najpierw daja znac, ze mecz bedzie, a ledwie godzine pozniej jednak zamykaja boiska! Kiedy wiadomo bylo od dwoch dni, ze bedzie padac i juz w sobote widac bylo, ze prognozy jakims cudem sie sprawdzily... :/ Mecz ma byc niby przelozony na czwartek po poludniu, ale (znowu) nadal brak jakichkolwiek szczegolow. Mam nadzieje, ze nie dowiemy sie godziny i lokalizacji tego samego dnia rano. :/ Reszte dnia spedzilismy ponownie w domu, bo lalo jak z cebra calutkie popoludnie oraz wieczor. Znow rozpalilismy w kominku, bo i temperatury byly marne i wilgoc i zostalo nam troche drewna z przyniesionego w sobote.

Zgadnijmy kto znow drzemal z rozkosza przy samym ogniu? :D

W poniedzialek rano mlodziez na autobus, a potem wrocilam do chalupy gdzie mialam chwilke czasu na normalne poranne ogarniecie zanim wyruszylam. Tym razem nie do roboty na szczecie. :) Juz w piatek zawiadomilam, ze bede pracowac z domu, bo moj tata mial gastroskopie i musialam odwiezc go i odebrac, tyle ze niewiadomo bylo o ktorej. Mial sie stawic na 9:45, dojechalismy nawet pare minut wczesniej, ale dopiero o 10 zawolali go zeby wypisac ostatnie dokumenty, zgode na narkoze, itd. Dowiedzialam sie, ze wszystko potrwa okolo dwoch godzin i ze zadzwonia do mnie pol godziny przed czasem odbioru. Tacie wczesniej mowili ze sam zabieg zajmie jakies 5 minut, wiec optymistycznie zalozyl ze calosc zamkna w godzinke. Planowalam polazic po pobliskiej galerii, ale dwie godziny to bylo zdecydowanie wystarczajaco dlugo zeby wrocic na spokojnie do domu. W chalupie wzielam sie ostro za sprzatanie kuchni, bo M. dzien wczesniej sporo gotowal, wiec kuchenka oraz blaty naokolo wygladaly wrecz tragicznie. Dodatkowo, panna Bi wymyslila, ze zje jablko, tyle, ze z jednego zrobily sie trzy, a dodatkowo po chwili zaczela marudzic, ze gryzc nie moze bo brakuje jej zebow po obu stronach. Malzonek poradzil jej zeby sobie te jablka starla i tak zrobila. To bylo juz wieczorem, tuz przed kladzeniem potomstwa spac, wiec dopiero rano, robiac sniadanie, zorientowalam sie, ze gdzie nie dotkne blatu, tam sie przyklejam! :O Bi te jablka najpierw kroila, a potem tarkowala, chlapiac sokiem i kawalkami owocow na wszystkie strony! Ostatecznie musialam wiec wyczyscic wszysciutkie kuchenne blaty. :/ Zawsze mi ktos gdzies dolozy roboty, ale juz obiecuje sobie slodka zemste. Dzieciaki maja w tym roku spedzic wakacje w domu, wiec zeby nie siedzieli caly dzien na elektronice, beda dostawac cala liste rzeczy do ograniecia. Przy okazji beda musieli posprzatac syf, ktorego sa glownymi generatorami, wiec zobacza jak to fajnie wiecznie po nich zbierac i czyscic. :D Wracajac do poniedzialku, to faktycznie o 12 zadzwonili, ze tata jest do odebrania. Pojechalam, ustawilam sie w ogonku aut przed wejsciem i kilka minut pozniej wyprowadzili "seniora". :) Takiego jeszcze troche oglupialego. Stwierdzil, ze tym razem dali mu chyba za duza dawke narkozy, a dodatkowo, po wybudzeniu, podali tylko soku do napicia sie i zaraz go zabrali do wyjscia. :O Zawiozlam go do domu marzacego zeby w koncu cos zjesc i napic sie kawy, a ja ponownie wrocilam do siebie. Tym razem juz na dobre, poza popoludniowymi zajeciami dzieciakow. Ktore to dojechaly do domu, zdazyly zjesc na szybko, przebrac sie, po czym jak to w poniedzialki, rozjezdzalismy sie w dwa rozne miejsca: najpierw M. z Kokusiem, a kilka minut pozniej ja z Bi.

Ekran jak zwykle zamazany, ale tu przynajmniej widac, ze dziewczyny cos tam tancza, a nie tylko stoja albo siedza ;)
 

Tego dnia nie bylo marudzenia, ze nie chce na akrobatyke, bo z okazji urodzin dziewczynki dostaja tam na pamiatke kubki z logo studia. Taka duperelka, ale wiadomo, dla dzieciakow (nawet 12-letnich) liczy sie, zeby dostac cos, cokolowiek...

Na tej tabliczce co miesiac spisywane sa imiona wszytkich solenizantek (lub solenizantow, choc akurat chlopcow tam mozna policzyc na palcach jednej reki). Bi trzecia od dolu w srodkowej kolumnie
 

W czasie kiedy panna cwiczyla, ja podeszlam do supermarketu na tym samym placu, zeby kupic jakies male ciasto lub torcik, z ktorego Starsza moglaby zdmuchnac swieczke dnia nastepnego. Szukalam czegos cytrynowego, bo to ulubiony smak Bi, ale (choc wczesniej widywalam) jak na zlosc nic nie bylo. W koncu wzielam key lime pie, bo zdecydowanie blizszy byl smakiem niz jakies czekoladowe lub waniliowe cuda. Wrocilysmy do domu przed chlopakami, potem dojechali wlasnie panowie i dzien dobiegl wlasciwie konca; pozostalo tylko przyszykowac sie na kolejny dzien.

Wtorek byl oczywiscie jednym z najwazniejszych dni w roku, czyli urodzinami panny Bi. Dziecko bylo ucieszone niczym prosie w deszcz, mimo ze byl srodek tygodnia, wiec sila rzeczy nie mielismy jak zaplanowac czegos specjalnego na ten dzien. Mimo, ze zapowiedzielismy, ze prezentem urodzinowym byl telefon, to jednak jakos tak szkoda mi jej bylo, ze dzien urodzin przejdzie bez zadnego upominku. Tak sie jednak zlozylo, ze Bi robila ostatnio czystki w swoim pokoju, pozbywajac sie wiekszosci dziecinnych rzeczy. Miedzy innymi wywalila lampke z nocnego stolika, ktora (pewnie nie pamietacie) byla w ksztalcie jednorozca. Przekonywalam ja zeby ja narazie zostawila, bo bedzie miala do dyspozycji tylko duza, mocna lampe, ale uparla sie, ze nie i koniec. Z okazji urodzin kupilam jej wiec taka "dorosla", modernistyczna lampke, ktora w dodatku sluzy tez za ladowarke do telefonu (niestety, okazalo sie, ze jej telefon nie ma takiej opcji :/). Dziecko oczywiscie bylo w siodmym niebie. :) Dodatkowo, dzien wczesniej panna "mordowala" mnie zebym z okazji urodzin zawiozla ja do szkoly. Poczatkowo sie opieralam, ale potem stwierdzilam, ze niech jej bedzie. W przyszlym roku bedzie zaczynac lekcje wczesniej i raczej nie zdaze jej zawiezc i obrocic na tyle szybko zeby odprowadzic Kokusia na autobus, nie bedzie wiec zawozenia. ;) We wtorek niestety, mimo ze wyjechalismy na czas, cala nasza miejscowosc byla kompletnie zakorkowana i Potworki spoznily sie na lekcje. Nik ponuro stwierdzil, ze mogl lepiej pojechac autobusem. ;) Pogoda tego dnia byla po prostu "dzika". W ciagu jednej godziny potrafilo sie zachmurzyc, lunac deszcz, po czym przestac padac i wyjsc ponownie slonce. I tak calutki dzien. Po pracy wrocilam do domu na nieco dluzej niz dnia poprzedniego, bo Bi miala trening na 17:30. Myslalam, ze bedzie cos jeczec, ze z okazji urodzin chce zostac w domu, ale okazuje sie, ze trening pilki to jak dodatkowy prezent. ;)

Zdjecie z bardzo daleka, wiec niewyrazne
 

Z treningu zabralam ja 15 minut wczesniej, bo zaplanowalam dla niej jeszcze jedna urodzinowa niespodzianke. Panna od dluzszego czasu wiercila mi dziure w brzuchu, ze chce sprobowac boba tea. Dotychczas jednak tylko raz przejezdzalismy kolo miejsca ktore serwuje takie cos, ale okazalo sie zamkniete. Specjalnie szukac i jezdzic mi sie nie chcialo, lecz Bi regularnie wracala do proszenia i jeczenia. W koncu uznalam, ze poniewaz w tym roku nie dostala wiekszych prezentow w dniu urodzin, moge ja zabrac. Okazalo sie przy okazji, ze jedno z takich miejsc znajduje sie w galerii handlowej, doslownie kilka minut od boiska, na ktorym dziewczyny maja treningi. Panna zachwycona, a ja lekko zawstydzona, bo po pierwsze nie pomyslalam zeby wziac jej buty na zmiane, maszerowala wiec w brudych korkach, a dodatkowo, w czasie treningu sie wywalila i miala ublocony przod koszulki. Obciach. ;)

Boba lub bubble tea. Tyle krzyku o pare kuleczek (ledwie je widac na dnie)
 

W sklepiku okazalo sie, ze mieli tyyyle rodzajow herbat, ze dobra chwile smakowalysmy i wachalysmy. W koncu panna wybrala sobie cos niebieskawego (nie pamietam co dokladnie) z kulkami o smaku mango i truskawki. Herbatki panie robia recznie, wszystko rozgniatajac, parzac, a nastepnie cedzac i choc pyszne, cena lekko zwalila mnie z nog, bo (z napiwkiem) wyszlo ponad $6 (za jeden napoj). Sporo wieksza kawa  popularnej sieci koszuje mniej niz polowa. :D No ale ze to byla urodzinowa niespodzianka, to niech tam bedzie. A po powrocie jeszcze zapalilam swieczki na miniaturowym torciku, zaspiewalismy Sto Lat, panna zdmuchnela i koniec swietowania. :)

I kolejne urodziny za nami...

W srode kurz po urodzinach opadl i poranek byl juz normalny. Dzieciarnia na autobus, a ja porzucac pilke psu, podac sniadanie kotu, rozladowac zmywarke, przewietrzyc sypialnie i wiooo, do roboty. ;) W pracy jak w pracy, poza tym, ze dostalam niepokojacego maila ze szkoly, dotyczacego zachowania Kokusia. Pisalam juz tu, ze ostatnio cos ma humory, pyskuje i "sie stawia". Nie sadzilam jednak, ze podobne zachowania wykazuje w szkole. Na cotygodniowych raportach jego nauczyciel zaznaczal tylko, ze trzeba bylo mu przypominac o nie gadaniu z kolegami; nie bylo nic o innych problemach z zachowaniem. A tu nagle taki e-mail, ze Mlodszy nie skupia sie, nie przyklada i nie wykazuje zainteresowania! :O Bede musiala z kawalerem powaznie porozmawiac, bo ze do rodzicow czasem odpysknie lekcewazaco, to jedno, ale jesli w szkole zauwazaja takie zachowania, to znaczy, ze cos jest na rzeczy. Nauczyciel w mailu napisal dyplomatycznie, zeby "dac mu znac, jesli powinien o czyms wiedziec". Pewnie biedak mysli, ze sie rozwodzimy, klocimy, czy cus i ze odbija sie to na dziecku!!! :D Tymczasem ja raczej obawiam sie, ze to w szkole, albo w autobusie dzieje sie cos niedobrego. Dzieciaki sa coraz starsze, coraz paskudniejsze... Ich zachowanie, z tego co opowiadaja Potworki, szczegolnie w stosunku do kolegow, jest tragiczne... Dotychczas jednak nie mialam zadnych sygnalow, ze dzieje sie cos zlego. Jedyne co mi przychodzi na mysl, to fakt, ze Nik narzeka ostatnio czesto, ze jest zmeczony. A Oreo rzeczywiscie daje w doope, szaleje po nocach, gryzie i budzi wszystkich po kolei. Mlodszy zas, po mnie, lubi sobie pospac. Pierwszym krokiem bedzie wiec rozmowa z synkiem, ale poza tym trzeba bedzie pilnowac kladzenia sie spac o rozsadnej porze, a dodatkowo bede mu zamykac drzwi pokoju na noc, zeby kot nie mogl tam wlazic i go budzic. Oby to pomoglo... Po pracy popedzilam do domu, bo Nik mial na 17 trening.

Mlodszy przy pilce
 

Ponownie pojechalismy cala rodzina i kiedy Mlodszy kopal pilke, ja, M. oraz Bi, urzadzilismy sobie spacer. Fajnie tak patrzec jak przyroda zmienia sie z tygodnia na tydzien. :)

Oprocz coraz wiekszej ilosci zieleni, przez ostatnie deszcze, rzeka osiaga coraz wyzszy poziom. Woda nie powinna siegac az tutaj, a na brzeg powinno sie schodzic w tym miejscu w dol...
 

Po treningu popedzilismy do szkoly Potworkow, bo zostalo tylko 45 minut na zobaczenie wystawy prac plastycznych.

Praca Bi bezposrednio nad jej glowa
 

Szczerze, to oczekiwalam czegos wiecej i moze jakiejs niespodzianki? Prace obydwojga dzieci bowiem juz widzialam, z racji, ze panie wrzucaja je na strone internetowa.

Nik wskazuje swoja i musze przyznac, ze w tym roku to on wyroznia sie wieksza kreatywnoscia; Bi wyzywa sie na szydelku ;)
 

Obejrzelismy jednak rysunki, potem zas wyszlismy na zewnatrz, na tyl szkoly, gdzie oczyszczono kawalek terenu wsrod drzew i urzadzono "klase na swiezym powietrzu". Takich "klas" jest trzy i wszystkie klasy (tutaj w sensie, ze grupy dzieci :D) na zmiane z nich korzystaja.

Ciekawe jak dlugo dzieciaki daja rade wysiedziec na tych pniakach? ;)
 

Podobno ma to im pomoc w skupieniu sie, odetchnieciu czystym powietrzem, itd., ale jak dla mnie to raczej wiecej tam bedzie rozproszenia. Choc moze pomoc w nauce biologii, bo Nik opowiadal, ze tego dnia zbierali salamandry oraz krocionogi do klasowego terrarium. :) Ja mam za to nadzieje, ze nie nazbieraja w tej klasie kleszczy. ;)

W czwartek jak zwykle zawiozlam Potworki do szkoly. Pojechalismy inna trasa i choc ruch byl stra-szny, to udalo sie dojechac dwie minuty przed poczatkiem lekcji. Potworki zadowolone, stwierdzily ze zawsze powinnismy tamtedy jechac, ale sama nie wiem, bo to mogl byc zwyczajny przypadek... Problem w naszej miejscowosci jest taki, ze przebiega przez nia rzeka i jesli mamy dojechac w miejsce po jej drugiej stronie, to wybor mamy ograniczony, bo trzeba sie kierowac na jeden z mostow, a sa tylko dwa i to sporo od siebie oddalone. Wiadomo tez, ze wiekszosc ruchu drogowego podaza wlasnie w ich strone. Nasza chalupa jest tak polozona, ze mamy niemal tyle samo drogi do obu, wiec (przynajmniej jadac do obecnej szkoly Potwornickich), nie ma za bardzo jak sobie skrocic trasy. W kazdym razie, jak juz odstawilam mlodziez do szkoly, to sama pojechalam juz na spokojnie do pracy. Caly tydzien mielismy podobna pogode. Chlodno, bo okolo 12-13 stopni i z przelotnym deszczem. Wyjatkowo, podczas srodowego treningu Nika, na jakis czas wyszlo slonce, za to w czwartek Matka Natura wrocila na utarty tor, czyli calutki dzien sie chmurzylo i zbieralo na deszcz. Noce mamy tak zimne, ze mimo poczatku maja, w chalupie nada wlacza sie ogrzewanie! :O Co nie powiem, pomaga przy tak wilgotnej pogodzie. Ktoregos dnia Nik strasznie kichal i dziwilam sie, bo zwykle nie ma alergii wiosna, a poza tym deszcze oczyszczaja powietrze i pomagaja przy alergii na pylki. A pozniej sobie uswiadomilam, ze przeciez Mlodszy ma alergie zwykle na koniec lata - poczatek jesieni i jest ona najprawdopodobniej na plesnie i grzyby. W takim razie to ma sens - przy takiej pogodzie kazda plesn zapewne jest w siodmym niebie. :D Tego dnia Nik mial miec mecz, ten z niedzieli, ktory juz dwa razy przekladali. Kiedy wracalam z pracy, jak na zawolanie zaczal padac deszcz, ale ze nie byla to ulewa, wiec zupelnie sie tym nie przejelam. Dobrze wiec, ze sprawdzilam appke, bo okazalo sie, ze mecz znow odwolali. Zdziwilam sie, bo caly dzien bylo sucho, dopiero po poludniu lekko popadalo i juz odwoluja? Managerka zespolu dopiero pozniej wyjasnila, ze zarzad boisk je zamknal, bo stala na nich woda. Niestety, tyle ostatnio pada, ze gleba jest maksymalnie nasiaknieta. Z meczem nadal sa zas jaja, bo poczatkowo zaplanowano przelozenie na kolejny czwartek, ale okazalo sie iz w przyszlym tygodniu jest jakis duzy nabor do prywatnych klubow i sporo zawodnikow z obu druzyn bierze w nich udzial. Czwartek zmieniono na nadchodzaca sobote, ale tu natychmiast odezwalo sie trzech chlopcow, ze maja jakies wydarzenie w swojej szkole. Mimo, ze to rocznik Kokusia, kilkoro zawodnikow zaczelo edukacje rok pozniej i sa nadal w podstawowkach. Termin meczu nadal stoi wiec pod znakiem zapytania... Wracajac jednak do czwartku, po trzech dniach pod rzad kiedy co wieczor gdzies jezdzilam, wcale mnie brak meczu nie zmartwil. Odsapnelismy nieco i odrobilismy prace domowa do Polskiej Szkoly. Tylko Bi mnie zirytowala, bo urzadzila placz na pograniczu histerii, kiedy oznajmilam, ze w sobote jada na zajecia, co prawda tylko na 2 godziny, ale zawsze. Nie pomoglo, ze z tych dwoch godzin, przynajmniej pol spedza na stolowce. Panna plakala jakby jej sie nie wiem jaka krzywda dziala... :/ Nik zas, sam z siebie, pocwiczyl gre na trabce. Chwali sie to, bowiem koncert juz za dwa tygodnie.

Przez chwile gral na tarasie; jestem pewna, ze sasiedzi byli "zachwyceni" :D

W piatek odstawilam Potworki na autobus, po czym jak zawsze zajelam sie zwierzyncem. Tego dnia stwierdzilam, ze popracuje z domu. W niedziele ma przyjechac na tort chrzestny Bi oraz moj tata, chcialam wiec na spokojnie posprzatac, z racji, ze sobota bedzie lekko zabiegana. Pojechalam wiec po spozywke, po czym spokojnie i bez biegu odkurzylam i pomylam podlogi na parterze oraz w piwnicy, w bawialni oraz przy wejsciu od strony garazu. Upieklam tez lososia i ziemniaki skoro juz bylam w chalupie. Reszta dnia tez byla spokojna, z racji, ze w piatki obecnie dzieciaki nie maja zadnych zajec. Mozna odetchnac, choc jak to w domu, zawsze jest cos do zrobienia. :)

Do poczytania!

9 komentarzy:

  1. Niby tylko taki spokojny tydzien, a nadal u was wiele sie dzialo. Gratulacje dla Bi za skonczenie 12 lat. Wyrasta piekna dziewczynka.
    U nas w NC tez zimnawo i deszczowo. Zadnego globalnego ocipienia nie stwierdzam tej wiosny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Charakterek tez "piekny" niestety. :D
      Do nas przyszlo ocieplenie w koncu, ale oczywiscie zamiast stopniowo, to ziab przeskoczyl od razu w tryb "upaly". ;)

      Usuń
  2. Jak ja bym chciała, żeby nasi odwoływali mecze z powodu deszczu... Niestety, u nas nawet jak jest ulewa to gramy. No chyba, że byłaby burza lub tornado - wtedy odwołają.
    Ta tablica z imionami jest zmieniana co miesiąc? Czy dopisywane są kolejne? Jeśli to tylko z maja, to jestem zaskoczona ilością dzieci - zarówno tych mających w maju urodziny, jak i ogólnie na zajęciach.
    Jeszcze raz wszystkiego najlepszego dla Bi!!!
    My do zrobienia tej komórki Oliwki kupiliśmy te kulki używane do bubble tea i przyznam, jakoś nam nie podeszły. Same w sobie są mało fajne, a jak próbowaliśmy zrobić, żeby wchłonęły herbatę to coś nam nie wyszło. Na razie leżą i czekają na pomysł, jak je wykorzystać.
    Może faktycznie coś się dzieje w szkole albo w autobusie. Ja po klasie Oliwki wiem, że dzieciaki potrafią być naprawdę wredne i dogryzać o każdą duperelę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W naszej miejscowosci maja bzika na punkcie trawy i odwoluja naprawde przy byle mocniejszym deszczu. Ale w sasiednich miasteczkach zwykle graja przy kazdej pogodzie. Tym razem jednak na boisku stala woda, wiec nie mieli wyjscia. ;)
      Tablica jest zmieniana co miesiac. Dopoki nie zapisalam tam Bi, nie mialam pojecia, ze to taka wielka i preznie dzialajaca szkola tanca. Dzieciakow (glownie dziewczynek) maja mnostwo.
      Ja myslalam, ze Bi wezmie herbatke z kulkami z nasion tapioki, takimi brazowymi. A ona wziela o smaku truskawki i mango (chyba), wiec nie wiem z czego one byly.
      Z Nikiem juz gadalam kilka razy i wychodzi, ze faktycznie po prostu byl zmeczony. Ale wiesz, jak gonie go wieczorem do spania, to jest wielki bunt...

      Usuń
    2. To tak jak Jasiu. Wieczorem trylion spraw do załatwienia i on nie może zasnąć - chociaż jeszcze głowy do poduszki nie przyłożył. Ale rano złość, bo już go budzę, a on się jeszcze nie wyspał... Ach te chłopy... :D

      Usuń
  3. Musiałam sprawdzić co to za herbatka z tymi kulkami. Nie znam takiego wynalazku. Wygląda fajnie. I najważniejsze, że Bi miała urodzinową przyjemność. I jeszcze kubek. Mała rzecz, a cieszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak? A ja pierwszy raz widzialam cos takiego, wlasnie podczas wizyty w Polsce! :D

      Usuń
  4. Oooo jak dobrze musiało być temu kotu przy tym kominku. Ile by dały moje kocury żeby tak posiedzieć przy tym kominku. Jaki fajny chłopaczek z trąbką 😀 Nie wątpię że sąsiedzi byli bardzo zadowoleni.

    Pozdrawiam serdecznie

    Kasia Dudziak, blog Kasinyswiat

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heh, dobrze, ze sasiadow mamy ok, wiec jak cos, to pewnie nawet nic nie powiedza... :D
      Zawsze czlowiek czyta i slyszy, ze koty to piecuchy, ze uwielbiaja sie wygrzewac, ale dopiero po Oreo widze, ze to nie byly zadne przesadzone historie i ona naprawde, jakby mogla, to wlazlaby do ognia! :D

      Usuń