Za to Nik... On odwrotnie. Kiedy wyrosl z niemowlectwa, w ktorym podobnie jak siostra urzadzal czeste koncerty w czasie mszy, mial dosc dlugi okres kiedy w kosciele dreptal sobie wzdluz lawek, usmiechal sie do wiernych, tudziez podawal im raczke oraz dawal sie brac na rece zupelnie obcym (!) babciom. Po prostu slodycz, czar i chodzacy urok osobisty... Jak to jednak mowia, wszystko co dobre, szybko sie konczy. Nasza wspaniala, koscielna passa zakonczyla sie w miniona niedziele. Pierwsza, odkad Niko zostal pelnoprawnym dwulatkiem. Przypadek? ;)
Koscielne "podejscie" #1.
Jedziemy na poranna msze. A raczej usilujemy wyjsc z domu, syn bowiem sie zbiesil i lata w samym bodziaku i przesikanej pieluszce. I nie da sie przebrac. W koncu sam sie spacyfikowal, znalazl bowiem na polce zapomniana karetke. Autko wyje przerazliwie i donosnie, ale synal ucieszony dal sie w koncu przewinac i ubrac. Nic to, ze uszy zwiedly mi od syreny... Dobra, dziecko gotowe, idziemy! Taaa, tylko, ze upiera sie na wziecie cholernej karetki ze soba... Protestujemy, namawiamy, odwracamy uwage... Na nic, w koncu wzruszamy ramionami. Moze w samochodzie zapomni... Rzeczywiscie, po jakims czasie karetka laduje miedzy fotelikami. Niestety, przy wysiadaniu, Bi wola do brata niewinnym glosikiem: "Kokus, twoje io-io!". I sie zaczelo! Tlumaczymy, ze do kosciola nie moze wniesc takiego glosnego auta. Ze bedzie na niego czekalo, o tu! W samochodzie. Ze zaraz po nie wroci... Na nic, Niko wyje na caly parking, kopie, wyrywa sie! Oprocz tego tez sie zapowietrza, na tyle, ze gotowa jestem oddac mu te cholerna karetke, byle sie nie zaniosl! W koncu przestaje sie zanosic, ale wyje dalej. Wnosimy go do kosciola w nadziei, ze zmiana otoczenia odwroci jego uwage. A gdzie tam! Wrzeszczy, szamocze sie, smarka. Sasiedzi z lawek odwracaja sie, pochylaja, zagaduja. Nic nie dziala... Msza sie zaczyna, a on dalej ryczy. Pierwszy hymn - nadal wycie. W koncu ksiadz rozpoczyna modlitwy, w kosciele robi sie cicho, slychac tylko zawodzenie naszego drugorodnego... M. zrezygnowany wynosi go na dol, do salki bankietowej. Jak sie okazuje, na niemal polowe mszy... Uparty ten nasz synal... Kiedy w koncu w kosciele zapada upragniona cisza, Bi wypala na caly glos: "JA JESTEM GZIECNA CINKA [dziewczynka], JA NIE PLACZEM!". ;)
Koscielne "podejscie" # 2.
Popoludnie tego samego dnia. Wracamy do kosciola (O Boszzzz, za jakie grzechy??? :p) na Wigilie zorganizowana dla maluchow. Mily gest i fajna atrakcja, tak? Tak nam sie przynajmniej wydawalo, kiedy zapisywalismy na nia dzieci. ;) Sam poczatek zreszta byl calkiem niezly, chociaz Potworki znow zezarly stanowczo zbyt duzo cukierkow i ciastek... Nic dziwnego, ze potem snilo mi sie, ze Kokus ma prochnice w kazdym zebie! :) W kazdym razie byly zabawy i gry, malowanie twarzy, dekorowanie ciasteczek, tworzenie jadalnych naszyjnikow, czyli nawijanie cukierkow na zelkowy sznureczek:
"Elf" tworzyl rozne cudenka z balonow:
A na koniec gwozdz programu, czyli Mikolaj! To nic, ze moje dzieci na jego widok chcialy schowac sie w kacie, podczas gdy inne maluchy witaly sie i przybijaly piatki... To nic, ze aby usiadly wzorem innych dzieciakow naokolo Mikolajowego krzesla, ja - stara baba, rowniez musialam klapnac po turecku na dywanie... Po krotkiej dyskusji, czytaniu bozonarodzeniowego opowiadania, nastapilo rozdawanie prezentow. Tu musze przyznac, ze panie z kolka parafialnego naprawde sie postaraly, bo kazde z dzieci dostalo paczke dobrana do wieku i plci, a Mikolaj kazdego wywolywal po imieniu. Padlam ze smiechu kiedy Bi trzymala sie kurczowo mojej reki, jednoczesnie wyciagajac druga na cala dlugosc, zeby odebrac paczke, ale jednoczesnie utrzymac jak najwiekszy dystans od Mikolaja. Ale grzeczne "thank you" zdolala wydukac. ;)
I tu dochodzimy do sedna. Wszystkie bowiem dzieci, niezwlocznie zaczely otwierac paczuszki. Bi dostala kolejna lalke, ktora machnela na stolik bez wiekszego zainteresowania. ;) A Niko dostal... spychacz (Jesssu, kolejne jezdzace i grajace ustrojstwo)! I wszystko byloby super, ale inni chlopcy dostali ciezarowki! A Niko kocha ciezarowki miloscia niemal rownie gleboka jak traktory! Zaczal wycie: "LUWA, LUUUWA [ciezarowa]!!!", a co gorsza probowal podprowadzic ktoras! ;) Nie dalo mu sie przetlumaczyc, ze on dostal spychacz, ktory tez jezdzi, blyska i pipcze. Zaczal sie ryk, smarkanie, kopanie, itd. Probowalismy uspokoic malego dziada przez jakis czas, ale w koncu stwierdzilismy, ze trzeba sie ewakuowac. Mlodszy mial niestety inne plany, wolal zostac, wyjac i nadal probujac ukrasc ktoras z ciezarowek. ;) Wrzeszczal, tupal nogami, a kiedy w koncu udalo sie go wyniesc z sali, odmowil ubierania i wyrywal sie M. tak, ze przewrocil sie na schodach i niemal zjechal z nich glowa w dol (spokojnie, schody wewnetrzne, obite dywanem). :/ Ma-sak-ra! Wreszcie "sprzedalismy" Mlodemu klamstewko, ze idziemy poszukac ciezarowki i to pozwolilo nam ubrac mu kurtke, doniesc go do samochodu i zapakowac w fotelik. Ryczal jeszcze przez czesc drogi powrotnej. Ale w domu, jak gdyby nigdy nic, zaczal sie bawic nowym nabytkiem...
No, ale jakiego trzeba miec pecha, zeby sposrod chyba 6 chlopcow w podobnym wieku, tylko jemu trafila sie pierdzielona nie-ciezarowka?! ;)
Niko ze sprawca calego zamieszania:
Wnioski?
Trzeba Nika trzymac z dala od przybytku zwanego kosciolem. Jakos zle on na niego wplywa... ;)
PS. Wlasnie dostalam maila, ze prezent, ktory zamowilam na Gwiazdke dla Kokusia, jest opozniony. O jakies 30 (slownie: trzydziesci) dni... Zamowilam go w polowie listopada!!! A oni mi tydzien przed Swietami pisza, ze go nie dostarcza?! Coz, krotko mowiac odpisalam, zeby pocalowali mnie w d*pe oraz wypchali sie sianem... Dobrze, ze aby znalezc cos dla dwulatka, wystarczy wybrac sie do najblizszego ToysRus... :/
Dopisek:
Jeszcze latem czesto narzekalam, ze M. gapi sie w telefon, zamiast pilnowac dzieci. Potem sie ochlodzilo i przestalismy tak czesto wychodzic z nimi w obce, tloczne i publiczne miejsca. Ale nadeszla wspomniana wyzej Wigilia. Bi zazyczyla sobie kolejne ciasteczko, wiec pomaszerowalam z nia do szwedzkiego bufetu po drugiej stronie sali. Wracamy do naszego stolika, a tam M. siedzi wpatrzony w swojego ukochanego iPhona. Sam. Pytam gdzie Kokus. Pobiegl za wami, slysze. Jak to za nami, z nami go nie ma! Myslicie, ze malzonek zerwal sie z miejsca i ruszyl w kierunku, w ktorym udal sie syn?! Taaa, napewno, siedzi dalej z tym cholernym telefonem w reku i patrzy na mnie wyraznie wkurzony, jakby to byla moja wina, powtarzajac "No tak za wami!"! Normalnie znow naszla mnie chetka, zeby roztrzaskac mu ten telefon na lepetynie! Na szczescie nie mialam czasu, bo obrocilam sie na piecie i z walacym sercem zaczelam sie rozgladac za synem... Kurcze, na sali tlok, drzwi otwarte na osciez, ktos bez problemu mogl Nika wziac na rece i stamtad wyniesc. Albo maly delikwent sam mogl sobie wyjsc na zewnatrz... Nie wiem co M. myslal pozwalajac mu tak po prostu pobiec za mna i Bi, skoro widzi, ze nie ogladam sie czy Nik tez idzie... Jest malutki, wiec pewnie szybko stracil mnie z oczu w tlumie doroslych i szalejacych starszych dzieci.
Na szczescie dosc szybko go namierzylam. Stal biedaczek przy jednej z organizatorek, pytajac "Tatus?". Kobitka - Amerykanka, nie miala pojecia co do niej mowi i pytala "What did you want, honey?". Niko na to ponownie "Tatus?". Pewnie chcial sie dowiedziec gdzie jest jego tata, ale nie mial pojecia jak to zrobic... ;)
No, ale swoja chwile grozy mialam... :/
Ja tez w ubiegłą niedzielę musiałam wyjść z kościoła, za to wczoraj uparła sie ze idzie ze mna na roraty, na 7 rano! I byla grzeczna jak aniołek:-)
OdpowiedzUsuńI Niko dorośnie do tego:-) Moze to sławetny bunt dwulatka?
Wiesz co. Rozwaliłabym mu ten telefon na łepetynie jak bym wróciła z dzieckiem. Serio. Albo pizgnęła bym przez okno!
UsuńNie masz pojecia ile razy mialam na to ochote... Kiedys rzeczywiscie moze do tego dojsc, ale wtedy to moze oznaczac rozwod. ;)
UsuńBunt dwulatka wkradl nam sie po cichu, ale za to z przytupem. Od kilku tygodni przestalam poznawac mojego synka... :/
Przygody koscielne Potworkow- beda kiedys fajnym wspomnieniem :)
OdpowiedzUsuńJak ja widze Menzona stojacego na srodku kuchni, pokoju, ulicy- do wyboru- gapiacego sie telefon- slepego i gluchego na reszte swiata - to otwiera mi sie noz w kieszeni!!! Okropnosc.....
Mnie to czesto irytowalo, ale jeszcze czesciej po prostu podsmiewalam sie, ze w takich momentach moge mu wszystko wmowic, bo on i tak nie pamieta co do niego mowilam. :) Tak bylo do narodzin dzieci. Teraz szlag mnie trafia, bo okazuje sie, ze dorosly mezczyzna nie moze opanowac pokusy gapienia sie w telefon. Nawet kiedy ma pod opieka wlasne dziecko. Czy moze powinnam to juz nazwac uzaleznieniem?
Usuńskąd ja to znam u nas też kościół to tylko w sobotę wieczorem albo w lecie kiedy można na dziedzińcu stać bo tak to zaraz jest gonienie uciekanie i od jakiegoś czasu kiedy tylko Młody zauważa że się na niego patrzy ''dupa'' i wszyscy się śmieją ale niekoniecznie w kościele to odpowiednie słownictwo co nie??
OdpowiedzUsuńMój W. to znów jest aż nadopiekuńczy i najchętniej by krok w krok chodził za Synkiem:/
Moj malzonek, jak akurat nie gapi sie w telefon, tez nie odstepuje dzieci na krok. I narzeka, ze to JA daje im za duzo swobody. Tylko, ze moja swoboda polega na tym, ze pozwalam im samodzielnie sprobowac sil we wdrapywabiu sie na drabinke, czy hustaniu. On najchetniej trzymalby Potworki caly czas za rece. Niestety, od kilku miesiecy zauwazylam, ze telefon jednak wygrywa z dziecmi w walce o uwage tatusia. :(
UsuńHe he, moje Potwory w kosciele caly czas nawijaja, na szczescie jak narazie unikaja laciny podworkowej. ;)
No Kokus przechodzi bunt dwulatka. U Nas takie akcje sa bardzo czeste - szczegolnie,gdy Mlody jest zmeczony.
OdpowiedzUsuńJa pierwsze co mowie do Mojego Meza : ide gdzies tam...prosze Cie patrz na chlopcow! to sa sekundy... ja jestem przewrazliwiona , On z tych lekko lekcewazacych...
Bi uwielbiam sluchac... slodka z niej dziewczynka!
Najsmieszniejsze, ze moj maz uwaza, ze to ja pozwalam dzieciom na zbyt wiele! Owszem, ma racje, ale ja im daje swobode pod moim bacznym okiem. :)
UsuńBunt dwulatka... Dokladnie. A takiego mialam slodkiego chlopczyka... Ech... ;)
Oj tam Agata, musiałabyś zobaczyć naszą Lilę w kościele :)
OdpowiedzUsuńMatko, chyba bym na zawał zeszła, gdybym musiała szukać Lilci. Z całego serca współczuję Ci tych nerwów.
No to prawdziwy pech z tą nie-ciężarówką!
Ps. Zapomniałam dopisać, że Kokuś ma świetną bluzę- Lila bardzo lubi Elmo :)
UsuńMoje dzieciaki tez. Mimo, ze prawie nie ogladaja Ulicy Sezamkowej, upodobali sobie Elmo, ktorego zreszta nazywaja pieszczotliwie Elmusiem. :)
UsuńNie wiem co moj maz mial za zacmienie umyslu, zeby pozwolic Nikowi isc za nami i nawet nie sprawdzic czy nas dogonil... Tak wlasnie zdarzaja sie tragedie w normalnych, kochajacych rodzinach - chwilka nieuwagi! Na szczescie u nas skonczylo sie na doslownie minutce paniki.
Myślę, że Kokuś w końcu "dorośnie" do kościoła. Jedni potrzebują mniej czasu inny zdecydowanie więcej. Tylko się nie poddawaj :)
OdpowiedzUsuńA co do nie-luuuwy, to faktycznie mogli już dać wszystkim chłopcom taki sam prezent. Niemniej fajny pomysł z takim spotkaniem:)
I popieram Stokrotkę, też bym mu ten telefon rozwaliła! No sory Aga, ale małżonek się nie popisał i nawet nie zareagował odpowiednio....
Nie przepraszaj, wiem ze M. nie tylko dal plame, ale jeszcze zamiast sie przejac, obrazil sie na mnie... :/
UsuńMysle, ze z tymi zabawkami to przypadek. Pewnie w sklepie zabraklo ciezarowek, wiec kupili jeden spychacz i Nik mial pecha go dostac. :)
Niko przez dlugi czas w kosciele zachowywal sie bez zarzutu. Dopiero od kilku tygodni pokazuje co potrafi. Juz nawet chcialam zostawac z nim przez jakis czas w domu, ale dla M. nie bylo o tym mowy. Do kosciola mamy uczeszczac z obojgiem dzieci i koniec. Nawet kosztem naszego zdrowia psychicznego. ;)
Faktycznie pech z tą nie-ciężarówką :) ale kiedyś będzie co wspominać :))
OdpowiedzUsuńA co do historii o M... Coz, chyba masz narzędzie do zemsty za wyrzuty, które robił Ci po upadku Kokusia;)
Hehe, nie omieszkam uzyc tej broni przy kazdej nadarzajacej sie okazji. ;)
UsuńNo pech jak nie wiem, ale skad panie z kolka rozancowego mialy wiedziec, ze Niko MUSI dostac ciezarowke? ;)
Rozumiem Twoje zdenerwowanie, opis nieszczęścia przeważnie zaczyna się od zdania "to był moment, na sekundę zniknął mi z oczu"
OdpowiedzUsuńDokladnie! To samo przyszlo mi do glowy, ze przy dzieciach wystarczy momencik. Na szczescie u nas wszystko skonczylo sie dobrze...
UsuńJa chyba bym zabiła jakby to się stało, mąż czasem ze swoją grą przesadza w domu ale jakby tak nawalił to by źle z nim było...u nas z kościołem też różnie bywało szczególnie jak mąż chodził raz Niuniek gdy nastała cisza krzyknął aby się zatkał wspomnę że ponoć tak falszował, że wszyscy się oddalali od niego, Dasiek zaś księdzu powiedział, że chce zostać księdzem, bo będzie miał taką furę jak on. Gdy ksiądz stwierdził, że on jest tu dla Boga to się spytał czemu nie jest taki biedny jak on był...a zatykanie uszu na mszy bo za głośno, a śmiechy z każdego słowa księdza przez roczne dziecko... wrócę tam jak dzieci z domu mi wyjdą ;)
OdpowiedzUsuńHehe, u nas narazie tylko Bi czasem cos glosniej wrzasnie (najczesciej domaga sie powrotu do domu), no i Nik niestety ostatnio daje popisy temperamentu. Strach pomyslec, co bedzie jak podrosna. :)
UsuńA moj maz w domu wlasnie niewiele siedzi nad telefonem. A pojdziemy w jakies obce miejsce, to zaraz go wyciaga. Rozumiem, ze takie imprezy dla dzieci to dla rodzicow srednia frajda, ale pomyslalabym ze prawie 40-letni facet jest w stanie rozpoznac sytuacje, kiedy trzeba je podwojnie pilnowac... :/
Troszkę dziwnie, że wszyscy chłopcy dostali ciężarówki a tylko jeden spychacz...tak jakoś nie do końca sprawiedliwie, zwłaszcza że jak piszesz wszyscy byli w podobnym wieku.
OdpowiedzUsuńA co do męża, to bym chyba nie wyrobiła gdyby tak co chwilę był zapatrzony w telefon i nie zwracał uwagi na to co się dzieje. Podziwiam Cię, bo ja bym zrobiła awanturę że hej, zwłaszcza w takiej sytuacji, gdy mogło dojść do jakiegoś nieszczęścia...
Mysle, ze w sklepie zabraklo ciezarowek, wiec panie dokupily jeden spychacz. Po prostu mielismy pecha, ze akurat Niko go dostal. :)
UsuńW momencie jak zauwazylam, ze Nika nie ma z M., ogarnela mnie taka panika, ze nie pomyslalam nawet o zrobieniu mu awantury. Zreszta nie bylo na to czasu, bo ruszylam na poszukiwania dziecka. A jak juz Nika znalazlam poczulam taka ulge, ze cala zlosc ze mnie wyparowala, bylam tylko szczesliwa, ze nic mu sie nie stalo. :)