No i mamy rok 2023. Jak zwykle z miesiac zajmie mi przyzwyczajenie sie do nowej daty. W pracy niestety kazda rzecz trzeba podpisywac i datowac, myle sie notorycznie i te wieczne poprawki sa naprawde irytujace. W dodatku kazda poprawke tez trzeba oznaczyc inicjalem i data, wiec czasem pomyle sie w roku, skreslam, wpisuje poprawny, dopisuje inicjal i date... z poprzednim rokiem! :D I zabawa zaczyna sie od nowa...
W Sylwestra pogode mielismy tragiczna. W miare cieplo bylo, bo 9 stopni, ale caly dzien padal deszcz. Malzonek pojechal do pracy, ale byl w niej tylko do 11, po czym wracajac, zajechal jeszcze do Polakowa oraz po sushi na lunch, wyproszone przez Bi. Reszte dnia juz cala czworka przesiedzielismy w chalupie, szczegolnie, ze malzonka zaczelo cos rozkladac. Zwariowac mozna. Ja nadal lekko przytkana, Nik tez, M. przeciez posmarkal jeden wieczor w minionym tygodniu, po czym mu przeszlo i teraz... wraca? Tak czy owak, dzieciaki obejrzaly ostatni z wypozyczonych filmow ("Clifford, wielki czerwony pies", czy jak to mozna przetlumaczyc), a ja upieklam szarlotke zeby zuzyc wieksza porcje jablek, ktorych nadal nie moglismy przejesc. Tak to bywa, jak sie robi zakupy "w ciemno"...
Usilowalam tez upchnac trzy ladunki prania w jeden dzien. Niestety nie wyszlo i ostatni ladunek skladalam juz w Nowy Rok. To oznacza najwyrazniej, ze caly kolejny rok bede do tylu z praniem. Zreszta, zadna nowosc. ;)
Poza tym ja z dzieciakami oczywiscie gralismy w gry, a w TV lecial sobie Sylwester Marzen w Zakopanem. To juz tradycja. ;) Kiedy w Polsce wybila polnoc, przelaczylismy na imprezke na Time Square w Nowym Jorku. Na zadna impreze nie jechalismy, ale stwierdzilam, ze Sylwek zobowiazuje i otworzylam butelke wina. ;)
Malzonek niestety, nie dosc, ze wstal do pracy bladym switem, to jeszcze meczyl go katar, wiec skapitulowal i juz o 21:30 polazl na gore spac. Potworki i ja kontynuowalismy naszego "kanapowego" Sylwestra. ;) W koncu i u nas wybila polnoc, a krysztalowa kula w Nowym Jorku opadla.
Zlozylismy sobie zyczenia, po czym wyszlismy na dwor zapalic zimne ognie i wystrzelic "kapiszony" (party poppers), ktore odpala sie za pomoca pociagniecia za sznureczek.
I to by bylo na tyle jesli chodzi o przywitanie roku 2023. Zagonienie potem Potworkow do lozek to oczywiscie bylo wyzwanie, ale w koncu poszli. Zanim jeszcze wszystko pogasilam i sprawdzilam, w lozku wyladowalam prawie o 1 nad ranem. U sasiadow byla impreza i choc mocno przytlumione (za to lubie u nich imprezy zimowe, bo to bardzo rozrywkowa rodzina), ale slyszalam jakies glosy i smiechy. Dodatkowo, jak na zlosc, co chwila przychodzily sms'y od znajomych i krewnych, zyczacych Szczesliwego Nowego Roku. Jeszcze o 1:25 komus odpisywalam.
Myslalam, ze o takiej poznej porze padne jak kon po westernie, tymczasem spalam fatalnie. :O Krecilam sie, przebudzalam... M. z zatkanym nosem, wiec charczal mi przy uchu i wstawal zeby go wydmuchac... Tragedia. Zwykle po takich "wesolych" nockach, mam problem zeby sie obudzic, a tu niespodzianka. Nastawilam budzik na 9, ale obudzilam sie przed nim i choc usilowalam jeszcze przylozyc glowe do poduszki, juz nie zasnelam. Nie wiem skad takie niezwykle rozbudzenie, bo zwykle ze snem nie mam zadnych problemow, zwlaszcza rano, jak trzeba wstawac. ;) Zrezygnowana wstalam i zaczelismy pierwszy dzien nowego roku. Zwykle w Nowy Rok nie jezdze do kosciola, ale ze akurat wypadl w niedziele, to pojechalismy. Tym razem, ku radosci M., do polskiego w pobliskim miescie. Po pierwsze, wstalismy pozno, a tam ostatnia msze maja najpozniej, a po drugie, chcielismy pospiewac koledy tez po polsku. Wzruszylam sie przy "Gdy sliczna panna", bo to koleda, ktora spiewalam Potworkom do snu, oprocz calego repertuaru zwyklych kolysanek. ;) Potem podjechalismy z kawalkiem szarlotki do mojego taty, spodziewalam sie bowiem, ze skoro M. cos rozlozylo (a w niedziele smarkal jeszcze gorzej niz w Sylwestra), to tata do nas nie przyjedzie. Zwykle unika on wirusow jak ognia. A tu niespodzianka, bo stwierdzil, ze tak jest znudzony ciaglym kiszeniem sie w chalupie, ze jednak przyjedzie. Zajechalismy wiec jeszcze po kawe, po czym wrocilismy do domu, czekac na wizyte dziadzia. Ktory przyjechal, posiedzial z godzinke, wypil kawe, zjadl kawal ciasta i pojechal. Naprawde chyba jezdzi z nudow. Ciekawe co zrobi teraz, kiedy wrocilismy do pracy i szkoly? ;) Potem obejrzelismy tradycyjnie noworoczne skoki narciarskie.
A jeszcze pozniej to juz kolejne rundy planszowek, troche wiecej telewizji i skonczyl sie pierwszy dzien roku 2023.
Kolejnym dniem byl poniedzialek, 2 stycznia, ale z racji, ze i my - dorosli i dzieciaki, mielismy go wolnego, ciagle musialam sobie przypominac, ze to nie niedziela. :) Poniewaz caly poprzedni tydzien malo ruszalismy sie z domu, zaproponowalam Potworkom lodowisko. Przez te wszystkie dni bylismy w koncu tylko raz... Jak zwykle, Nik byl chetny, ale Bi krecila nosem, pytajac czy mozemy wziac jakas kolezanke. Napisalam do sasiadki i na szczescie ucieszyla sie, ze moge zabrac jej dziewczyny. Okazalo sie, ze jej malzonek pracuje, a ona probuje odsapnac nieco, bo caly tydzien miala rodzine w gosciach. No i super, choc Nik byl oburzony, ze znow jest jedynym chlopcem. Niestety, napisalam do mamy jego kolegi, ale odpisala, ze tego akurat dnia H. nie moze... Nie bylo jednak tak zle, bo ogolnie Nik fajnie dogaduje sie z mlodsza sasiadka, wiec az tak mu brak kumpla nie dokuczal. Za to na lodowisku... szal. Jesli w czwartek wydawalo sie nam, ze bylo duzo ludzi, to tego dnia bylo z dwa razy tyle! :O Zaczynajac od braku miejsc parkingowych, zmuszajacego nas do zaparkowania pod kortami tenisowymi po drugiej stronie ulicy. Nawet tam bylo juz niemal pelno. Pozniej napotkalismy jednak powazniejszy problem, a mianowicie brak lyzew w wypozyczalni. :O Dziewczyna w recepcji na szczescie uczciwie zaproponowala, zebysmy zorientowali sie czy dostaniemy nasze rozmiary i jesli tak, to wtedy wrocili zaplacic. W wypozyczalni okazalo sie, ze praktycznie nikt nie oddal lyzew po pierwszej polowie publicznej jazdy. :O Dzieciaki poprzymierzaly wieksze rozmiary, sprobowaly, jak w Kopciuszku, czy wcisna stopy w mniejsze, ale w koncu skapitulowaly. Cala czworka byla rzecz jasna strasznie rozczarowana, wiec zdecydowalismy sie poczekac 10 minut zeby zobaczyc, czy ktos zwroci potrzebne nam rozmiary. Szczerze, to nie mialam zbyt wielkiej nadziei. Oprocz nas zjawiali sie inni ludzie, ktorzy pytali, po czym rozczarowani wychodzili. Zaczelam juz w telefonie przegladac strony pobliskich lodowisk, zeby sprawdzic czy nie maja publicznej jazdy nieco pozniej, zebysmy mogli sie zalapac. Okazuje sie jednak, ze czasem czlowiek zlapie farta, bo w koncu ludzie zaczeli pomalutku oddawac lyzwy. Wiadomo, ze malo kto da rade jezdzic bite dwie godziny. ;) Pechowo, najpierw starsza trojka zlapala swoje, a dla najmlodszej dlugo po nich nic nie bylo. Az zaczelam sie marwic, ze reszta bedzie jezdzic, a ona jedna nie. W koncu jednak ktos zwrocil jej rozmiar, uff... I nie bylo najgorzej, bo zostalo nam nieco ponad pol godziny jazdy. Liczylam na okragla godzine, ale coz. Wazne, ze w ogole sie udalo. ;)
Bi oraz jej psiapsiolka jezdzily w kolko caly czas paplajac, zas Nik i mlodsza sasiadka, raz trzymali sie razem, raz sobie polzartem dogryzali (dobrze, ze ta mala ma podobne poczucie humoru do Nika), a czasem jedno, drugie lub oboje, dolaczali do mnie. Ogolnie czulam lekki niedosyt, bo w koncu zwykle jezdzimy duzo dluzej, ale zwazywszy, ze niemal odeszlismy z kwitkiem, nie bylo zle. ;) Wracajac, Nik oraz Bi chcieli koniecznie zajechac na stacje benzynowa, gdzie dojrzeli niegdys karty podarunkowe do Roblox'a. Zacheceni tymi, ktore dostali od Mikolaja, chcieli kupic sobie kolejne. Pojechalismy wiec cala banda i musze przyznac, ze nie nadaje sie na matke wielodzietna. Cala gromada wziela sobie jeszcze napoje, a ja kawy dla mnie oraz M. Przy tym przepychali sie miedzy soba, ogladali regaly, gadali jak nakreceni, przy kasie ustawili sie w kolejce (sami sobie placili za karty, przy czym sasiadki tez stwierdzily, ze sobie kupia), wiec panowal niezly chaos. Jak wsiedlismy z powrotem do auta, to najpierw policzylam czy na pewno mam ze soba cala czworke, ale jeszcze upewnilam sie, ze mam i torebke i portfel oraz obie kawy. :D Odwiezlismy dziewczyny, a tam... sasiadka zaprasza Potworki na zabawe, zas mnie na kawe! Nie bardzo bylo mi to wsmak, bo chcialam na spokojnie przygotowac sie na kolejny dzien, ale ze z sasiadka wieki nie gadalam tak na spokojnie, to zostalam... kolejne poltorej godziny! :O Do chalupy wrocilismy o 17 i wiadomo, zupelnie nie mialam pojecia, w co wlozyc rece... Dodatkowo Bi co chwila chlipala, ze nie chce do szkoly, czym ostro mnie irytowala, bo samej nie chcialo mi sie do pracy. ;) Trzeba bylo wyciagnac plecaki, sniadaniowki, zapomniane bidony oraz laptopy, ktore oczywiscie byly bez baterii. Znow doszlo przygotowywanie ubran, przekasek oraz sprawdzania co tez jest na lunch i czy Bi to zje, bo Nik zwykle nie stanowi problemu... Czyli witamy ponownie kierat. :)
Wtorek byl juz oficjalnym powrotem do powyzszego kieratu. Jak "fantastycznie" wrocic do normalnych obowiazkow? Pomijajac jeczaco - placzace dzieci, marudzace rano, ze "dlaczego jest ciemno, a czy nie mozemy jeszcze dzis zostac w domu, a ja wole jechac z toba do pracy", itd. Mozna np. miec... meeting! Co prawda to zadna nowosc we wtorki, ale jednak liczyl czlowiek na to, ze zaraz po przerwie swiatecznej nikomu nie bedzie sie chcialo. A jednak... Nie dosc wiec, ze przegladajac to, co zostalo na biurku, za Chiny Ludowe nie moglam sobie przypomniec na jakim etapie to czy tamto zostawilam, to jeszcze zmuszona bylam 45 minut tlumic ziewanie, patrzac tepo na ekran... ;) Po pracy na szczescie spokoj, z racji, ze wtorki nadal sa naszym dniem bez zajec dodatkowych. Tylko matematyke z Bi odrobic, bo niestety nauczycielka nie darowala i juz w pierwszy dzien po powrocie musiala zadac... :/ Pozniej normalka: wstawic zmywarke, troche posiedziec przed telewizja, troche pograc z dzieciakami w gry (cos sie przyzwyczaili podczas tej przerwy...) i wieczor zlecial.
Sroda ponownie byla ciemna, ponura i mglista. Po poludniu mialo zaczac padac, ale tez temperature zapowiadali rekordowo ciepla - 14 stopni. Poprzedniego wieczora Nik strzelil focha kiedy o 22 powiedzialam mu, ze najwyzszy czas klasc sie spac. Rano wiec zawolalam raz, a panicz spi dalej. Zorientowalam sie kilka minut pozniej, zawolalam kolejny raz i tym razem sukces! Obudzil sie, ale na dol zszedl wielce niezadowolony... A mowi matka, ze bedzie ciezko wstac, to nieee... ;) Na szczescie Bi sama sobie nastawia budzik, a poza tym ona ma jak M. Obudzi sie, natychmiast otwiera oczy i wstaje. Nik jest bardziej po mnie i musi swoje w lozku odlezec zanim oprzytomnieje. :D W pracy na szczescie wzgledna cisza i spokoj. Nie bylo szefa, nie bylo trzech pracownikow, wiec moglam bez przeszkod odhaczac wlasna liste. Po robocie przyjechalam do domu, gdzie oczywiscie obiad, a potem dlugie i mozolne odrabianie z Bi lekcji. Ulamki zwykle, ulamki dziesietne, procenty i przeliczanie jednego na drugie. Bleee... Nie wiem jak ta nauczycielka uczy te dzieciaki. Bi nie ma zadnych notatek, zadnej informacji i nie potrafi nawet z grubsza okreslic jak przeliczaja to w szkole. Podobno pani pyta kto policzyl i kaze podejsc do tablicy zeby pokazac innym. Tyle, ze uczen tego kompletnie nie tlumaczy (bo w koncu to nie nauczyciel), pani nie kaze notowac i Bi wychodzi z pustym zeszytem i rownie pusta glowa. Ja zas nie mam pojecia czy dobrze jej tlumacze rozwiazanie, nie mowiac juz o tym, ze czasem sama sie zakrece i chcialabym podejrzec gdzies w zeszycie jak robia to w szkole, bo na bank maja prostsze i szybsze formulki... Odrabianie matmy musialysmy przerwac, bo trzeba bylo zabrac Kokusia na trening koszykowki. Powiedzialam pannie zeby dokonczyla, a ja sprawdze po powrocie. Taaa... akurat. Pojechalam z Mlodszym, odstawilam go i... zwykle lubie tam choc chwilke pokrazyc wokol szkoly, ale oczywiscie jak na zlosc zaczelo padac. Zbieralo sie caly dzionek i musialo akurat wtedy. :/ Temperatura daleka byla od zapowiadanego rekordu bo doszla do 9 stopni, co i tak w sumie jest wysoko jak na styczen, ale upierdliwa mzawka zniechecila do jakichkolwiek spacerow...
Po treningu wrocilismy do domu i coz... musialam kontynuowac matme, bowiem dziecko stwierdzilo, ze ona nie wiedziala jak. Mam podejrzenia, ze po prostu samej jej sie nie chcialo pomyslec. :/ W miedzyczasie Nik zjadl szybka kolacje i tyle; trzeba bylo potomstwo zagonic do lozek, a w kazdym razie do pokoi. ;)
Czwartek ponownie byl ponury i z mzawka. Jak na taki "skrocony" tydzien, dni niemozliwie sie wlokly. To byl trzeci dzien pracy, a mialam wrazenie, ze dziesiaty pod rzad. ;) Zawiozlam Potworki do szkoly, choc w sumie nie musialam, bowiem Nik dwa dni pod rzad (pomimo moich przypomnien) zostawil skrzypce w szkole. Przez to opczywiscie nie mial jak cwiczyc, a za dwa tygodnie koncert... Niech on mi cos wspomni, ze nie chce grac bo nie czuje sie pewnie, to mu uszu natre! :/ Tak czy owak, w czwartki zwykle ich woze, bo Mlodszy taszczy dwa instrumenty. Tym razem mial tylko jeden, ale ze oboje byli tacy zmeczeni i niedospani po luksusie przerwy swiateczniej, to stwierdzilam, ze niech im bedzie. Dzieki temu zyskali dodatkowe pol godziny snu rano. ;) W pracy nadal zaskakujacy spokoj, choc niestety potwierdzony zostal kolejny pacjent, co oznacza, ze wiekszosc stycznia bedzie bardzo pracowita dla laboratorium, a i ja na brak papierzyskow narzekac raczej nie bede mogla. A nadal mam lekkie zaleglosci z grudnia... :O Po pracy musialam w korkach przebic sie do biblioteki, bo starsze dziecko przypomnialo sobie, ze zostaly jej tylko 3 rozdzialy ksiazki i muuuusi miec kolejne czesci, "proooszeeee!!!". No i co matka miala robic? Pojechala, choc byla w bibliotece we wtorek rano, zeby oddac filmy z przerwy swiatecznej i wiecej wizyt w owym przybytku nie planowala. ;) Na szczescie pozniej juz nosa z domu nie musialam wysciubiac. Nik mial wyjatkowo zadane lekcje, co przyjal z fochem, zamiast sie cieszyc ze zwykle ich zupelnie nie ma. Bi miala matematyke, gdzie az mnie przeszly ciarki, ale ciekawa sprawa, bo dzien wczesniej pani zadala dwie strony obliczen, a tego dnia tylko trzy cwiczenia. Moze by tak lekka rownowaga, hmmm? Potem zostala jeszcze chwila na pocwiczenie gry na skrzypcach, bo Nik laskawie przyniosl je do domu. Zeby bylo smieszniej, to czwartek jest zwykle dniem kiedy zostawia je w szkole, bo potrzebuje ich rowniez w piatki, no i w ten sposob zabiera do autobusu tylko trabke. Tluke mu dwa dni pod rzad zeby w koncu przyniosl skrzypce, to nie pamieta. W czwartek nic nie mowie, bo wiem ze zawsze zostaja w szkole, to masz! Przyniosl i skrzypce i trabke i tarabanil sie z tym do autobusu... Rece opadaja. No ale przynajmniej pocwiczyl.
Pozniej pocwiczyla tez Bi, bo sama ambitnie stwierdzila ze przyda jej sie troche praktyki przed koncertem w nastepnym tygodniu.
Tego wieczora Mlodszy mial tez trening na basenie, ale pojechal z M, ja zas moglam sie juz spokojnie wykapac i przygotowac wszystko na kolejny dzien.
Piatek obudzil nas deszczem. Bylo praktycznie ciemno i kiedy zadzwonil budzik, przez chwile myslalam, ze zle go nastawilam. Czwarty dzien pod rzad takiej ponurej aury, bleee... Na szczescie, wedlug prognoz juz ostatni. Niech przysla troche slonca i duzo mrozu, bo pogode mamy jesienna lub wczesnowiosenna. Naokolo wszyscy smarcza, slychac o zapaleniach zatok, grypach i innych takich "przyjemnosciach". Zaskakujaco malo zas o koronaswirusie. ;) Osobiscie mam swoje wlasne zmartwienie "zdrowotne", bowiem okres spóźnił mi się rowniutko tydzien. Od razu napisze, ze nie, nie robilam testu ciazowego, bowiem poza brakiem okresu, nie mialam absolutnie zadnych objawow ciazowych. Czułam sie zupelnie normalnie, tak jak w srodku cyklu, tylko bardziej zestresowana i zagladajaca co chwila w majtki. ;) Zdarzylo mi sie juz pare razy, ze znikaly mi wszelkie objawy na okres, a ten przychodzil 3-4 dni spozniony, ale nigdy tydzien. Zastanawiam sie tylko, czy to odbija sie stres z calej jesieni, czy zaczyna o sobie dawac znac menopauza. Skonczylam 43 lata, wiec wlasciwie to moze byc juz na mnie pora... :/ No ale przyszedł skubany, w końcu. Jak to bywa z moim szczęściem, akurat Nik ma mieć jutro zawody pływackie, w których mam pomagać jako wolontariusz. Kiedy się zgłaszałam, myślałam, ze będzie już po okresie, a teraz okazuje się będę na samiutkim, najgorszym początku. Idealnie żeby 4 godziny biegać na gorącym i dusznym basenie. :/
Na dodatek zbiesił mi się laptok i nie wiem czy uda mi się wrzucić do posta zdjęcia. Przestał odbierać internet, więc zresetowałam dziada, na co ten zaczął sobie robić jakiś update i robi go tak już 10 minut. Sprzęt starutki, bateria padła w nim już kompletnie, więc nie wiem czy coś jeszcze z tego będzie. Kończę post na laptoku małżonka. Jak mój się w końcu łaskawie włączy, dodam foty. W najgorszym wypadku mogę zrobić to z kompa służbowego, ale wtedy to dopiero w przyszłym tygodniu. Ufff... jednak sie udalo! ;)
A tymczasem... do poczytania!
I już nowy Rok, oby był lepszy. Jak widać wszystko apiat od nowa. Byle do wiosny. Pozdrawiam serdecznie i niestety komentarze jako anonim bo nie zalogowana, ale jestem, czytam i cieszę się wasza aktywną codziennością. Ciesz się, że chcą czytać, ja nie skończę dnia bez książki. Kto czyta żyje podwójnie. Uściski Lux
OdpowiedzUsuńTo prawda. Ja tez kocham czytac, ale ostatnio cos nie moge trafic na interesujaca lekture...
UsuńNajbardziej przeraża mnie to, że ledwie się ten rok zaczął, a za chwilę znowu będziemy mieli jego koniec. Nie mniej mam nadzieję, że to będzie dla nas wszystkich dobry rok i minie bez większych zawirowań.
OdpowiedzUsuńU Was jak zawsze sporo się dzieje, ale tak sobie pomyślałam, Oliwka narzeka, że pani z matematyki leci szybko, słabo tłumaczy, a jak ktoś nie rozumie, to słyszy, że musi sam to ogarnąć - ale w porównaniu z tym co ma Bi, to chyba można powiedzieć, że Oliwka z matematyki ma świetnie wytłumaczone, skoro przynosi zeszyt zapisany zadaniami.
Z ta matma Bi to koszmar, ale rok jakos przetrzymamy, a w middle school moze da sie ja juz na zwykly program...
UsuńTo fakt, ze rok dopiero sie zaczal, mamy juz koniec marca, a za chwile bedzie grudzien. :D
Szczęśliwego Nowego Roku! U nas Sylwester przebiegł podobnie, przy stole i TV ;) Ale już Nowy Rok zaczął się u Was aktywniej, u nas dopiero jutro zaczyna się przedszkole. Postaram się napisać coś wreszcie u siebie, zapraszam! Trzymajcie się, buziaki. Malwina
OdpowiedzUsuńNo szkoda, ze wlasciwie przestalas pisac...
UsuńHappy New 2023! Dzieci grajace na instrumentach muzycznych to piekny obrazek.
OdpowiedzUsuńNawzajem!
UsuńTo prawda; tez uwielbiam patrzec jak im to wychodzi, bo sama nawet nie umiem pobrzdakac na gitarze. ;)
Wszystkiego dobrego na ten nowy rok! U nas od jutra przedszkole. Koniec ze spankiem do 8:30 :/ Pogoda szaroburo wietrzna :/
OdpowiedzUsuńU nas za dwa tygodnie ferie wiosenne i juz czekam na dluzsze spanie...
UsuńWszystkiego najlepszego w Nowym Roku 🙂my też w domu z dziećmi siedzieliśmy i było fajnie 🙂 pozdrawiam serdecznie z Polski
OdpowiedzUsuńAneta R.
Ja bym chyba gdzies sie chetnie pobawila, ale wyciagniecie M. z domu graniczy z cudem...
UsuńWszelkiego dobra w Nowym Roku
OdpowiedzUsuńDla Was rowniez!!!
Usuń