Sobota, 10 grudnia, bardzo wazny, urodzinowy dzien, zaczela sie niestety od Polskiej Szkoly. Potworki niezadowolone, ale pocieszalo ich troche, ze po pierwsze, tego dnia dzieciaki odwiedzal Mikolaj (tak, wariactwo grudniowo - mikolajkowe trwa ;P), a po drugie, mialam tam dyzur, wiec musialam siedziec z nimi, z czego sie zlosliwie podsmiewywali. ;) Mnie sama z jednej strony ta koniecznosc (za nieodpracowany dyzur, szkola liczy sobie $100 kary :O) irytowala, a z drugiej, umowilysmy sie razem z kolezanka, wiec wiedzialam, ze wiekszosc czasu i tak spedze na plotach. Zerwalam i siebie i dzieciaki troche wczesniej, bo ostatnio dojezdzalismy do tej szkoly na ostatnia minute albo wrecz spoznieni, a tym razem chcialam przyjechac wczesniej zeby wybrac sobie miejsce dyzuru. Skoro juz mialam tam bowiem siedziec, to chcialam byc w poblizu klas Potworkow, zeby miec oko na to, co sie u nich dzieje. Na szczescie syn kolezanki jest sasiedniej klasie co Bi, wiec jej tez pasowala ta miejscowka. Mialysmy tez szczescie, bo w przeciwienstwie do zeszlorocznego dyzuru, tym razem bylo bardzo spokojnie i przez cale 4 godziny doslownie kilka razy musialysmy przypilnowac klasy po kilka minut. W dodatku juz wczesniej dowiedzialam sie, ze rodzice dyzurujacy moga wziac kawe i poczestunek z pokoju nauczycielskiego, z czego oczywiscie chetnie skorzystalysmy. Najfajniej jednak, ze moglysmy zajrzec do klas swoich dzieciakow kiedy odwiedzal je Mikolaj i pstryknac kilka pamiatkowych fotek. Niby bowiem z Mikolajem chodzil fotograf, ale szkola potem zamiescila na Fejsie tylko wybrane zdjecia. U Bi Mikolaj wywolywal dzieciaki po imieniu, wiec trwalo to wiecznosc.
Potem jeszcze zdjecie grupowe, ktore wymagalo ustawiania i przesuwania dzieciakow zeby wszystkie weszly w kadr. Do Nika Mikolaj dotarl prawie na koniec lekcji, wiec juz sie spieszyl. Zdjecie zajelo sporo czasu bo klasa mala i ciezko bylo wcisnac w kat cala grupe. Worek z prezentami zostal wiec nauczycielce do rozdania, a ze jako jedyny rodzic wcisnelam sie do klasy zeby podejrzec "akcje", to mi przypadla w obowiazku pomoc w rozdawaniu paczuszek.
Myslalam, ze raz-dwa wszystkie rozdamy i z glowy. Tymczasem w paczkach byly m.in bluzki z logo szkoly, w roznych rozmiarach. Pani miala zaznaczone kto otrzymywal ktory rozmiar, ale odszukanie odpowiedniej paczki chwile zajmowalo. W dodatku zastanawiam sie, kto przydzielal te rozmiary, bo obydwu Potworkom przydzielili rozmiar "L" (dzieciecy), ktory na Bi jest doslownie na styk, a Nik pewnie z niego wyrosnie do konca zimy. Przy okazji, wiedzac, ze bede na dyzurze, napisalam kilka dni wczesniej do nauczycielek Potworkow z zeszlego roku, czy moglabym odebrac w koncu swiadectwa dzieciakow. Nauczycielka Nika odpisala, ze oczywiscie i odebralam je razem z urocza paczuszka.
To naprawde mile, ze pani pomyslala zeby dodac dzieciakom cos od siebie, szczegolnie, ze wiekszosc nauczycielek ma to w nosie.
Nauczycielka Bi za to odpisala, ze wszystkie swiadectwa zaniosla na poczatku roku do biura. Hmmm... Ciekawe, bo wlasnie na poczatku roku do niej podeszlam i powiedziala, ze ma je w domu, bo nie byla pewna co z nimi zrobic. No ale coz... Podeszlam do biura, gdzie pokazano mi cale pudlo nieodebranych swiadectw. Przekopalam sie przez nie dwa razy, ale swiadectwa Bi nie znalazlam... :/ Nie chce mi sie juz ani pisac do tamtej nauczycielki, ani lazic do biura, wiec odpuszczam. W zasadzie do niczego mi to swiadectwo nie jest potrzebne, poza byciem pamiatka...
Po Polskiej Szkole, i dzieciaki i ja, z ulga wrocilismy do chalupy. Na szczescie M. przyjechal grubo przed nami i zdazyl zrobic obiad, bo umieralismy z glodu. Ja wiadomo, od sniadania zjadlam tylko pare ciasteczek z pokoju nauczycielskiego. Potworki natomiast okazuje sie, ze maja baaardzo wczesnie przerwe na lunch. Lekcje zaczynaja sie o 8:30, a oni maja glowna przerwe juz o 9:40! Przeciez te dzieciaki jeszcze nawet nie zdaza zglodniec, nie ma mowy! Zjedlismy, posiedzielismy ogladajac mecz, po czym pojechalismy na popoludniowa msze, bowiem M. znow mial pracowac w niedziele. Bi zadowolona oddala gotowy szalik, ktory wydziergala z rozdawanej na ten cel w kosciele wloczki.
Po powrocie i wczesnej kolacji, w koncu zaspiewalismy "Happy Birthday" mlodemu solenizantowi.
Imprezka z dziadkiem i wujkiem miala byc nastepnego dnia, ale Potworkom zawsze zalezy zeby zdmuchnac swieczki w faktyczny dzien urodzin. :) Aha, zapomnialam dopisac co Mlodszy dostal, bo prezenty otworzyl zaraz po przebudzeniu, ale pozniej pedzilismy do szkoly, wiec nawet ich dobrze nie obejrzal. Dostal kolejna gre na Nintendo (Pokemon Arceus czy jakos tak; w kazdym razie zachwycony), obiecane buty do koszykowki, klawiature i myszke do tableta, o ktore zameczal miesiacami oraz wieszak na wszystkie wstazki z wygranych wyscigow plywackich. Obecnie wisza na galkach od komody i przy kazdym otwarciu szuflad sie placza, wiec stwierdzilam, ze trzeba wymyslec cos innego. Pod wieczor nie mialam juz wyjscia i musialam zabrac sie za wykanczanie tortu. Tu niestety napotkalam schody, bo choc maslo wyjelam po powrocie z Polskiej Szkoly, to lezac na zimnym blacie w niezbyt goracym domu, nadal bylo twardawe. Mikser nie dawal rady go ucierac i w ktoryms momencie zabralam sie za reczne rozcieranie grudek. A kiedy wreszcie krem uzyskal w miare jednolita konsystencje, byl za to podejrzanie "lejacy" i wsadzilam go do lodowki, w nadziei, ze stezeje. Porazka... Przez to, za nasaczanie, przekladanie kremem i dekorowanie zabralam sie dopiero po polozeniu Nika spac. Tu tez nie szlo gladko, bowiem M. przekroil mi placki minimalnie krzywo. Niby praktycznie niezauwazalnie, ale jednak przy cholernym kremie, ktory ani myslal zrobic sie sztywniejszy i wyplywal bokami, cala "konstrukcja" uparcie przechylala sie w jedna strone. Mialam wizje jak caly tort po prostu splywa na bok. Na szczescie warstwa bitej smietany jakos zatamowala wyplyw kremu i wytrzymal w jednym kawalku. ;) Nik w tym roku najpierw zazyczyl sobie oplatek z "Avengers'ami", ale znalazlam tylko taki, ktory mial obrazek, ale nie mozna bylo dodac do niego imienia solenizanta. Dla mnie nie bylo to problemem, ale dla Kokusia okazalo sie bardzo wazne i zmienil wybor na tort "pilkarski". Koniec koncow "bawilam" sie z tym dziadostwem do 23 i cale szczescie, ze jak zwykle wyszedl pyszny. ;)
Dopiero w niedziele dotarlo do mnie i Potworkow, ze zabiegana codziennosc jest meczaca. To znaczy, sama odczuwam to wyraznie, ale taka Bi np., nastawia sobie codziennie budzik na 6:45 (choc z powodzeniem moglaby spac do 7:15), bo twierdzi, ze ona lubi wczesnie wstawac i ze wcale, ale to wcale nie jest zmeczona. Coooz... W niedziele mialam budzik nastawiony na 8:30, bo inaczej podejrzewam, ze spalabym do 10. Po przebudzeniu sie, chwile jeszcze lezalam, nasluchujac co dzieje sie w domu. Spodziewalam sie, ze Nik juz lezy w lozku ogladajac cos na tablecie, a Bi juz dawno siedzi na dole. Tymczasem po chwili dobieglo mnie stukanie z pokoju Mlodszego, wskazujace ze wlasnie bierze tableta, a potem Starsza wstala i zeszla po schodach. Czyli moj budzik musial tez zbudzic i ich. Jesli Potworki, ktore spiochami nie sa (nawet Nik, a Bi to juz w ogole ranny ptaszek) spia do 8:30, to znaczy, ze naprawde musieli byc zmeczeni. ;) Pozniej sniadanie oraz ogarnianie, jednym okiem ogladajac skoki narciarskie.
Po poludniu mieli przyjechac dziadek oraz chrzestny Kokusia zeby uczcic urodziny Mlodszego. Oczywiscie, zeby nie bylo za wesolo, akurat na ten dzien pogoda musiala zrobic sie zimowa. Zapowiadali opady sniegu, chociaz szczerze to spodziewalam sie, ze to tylko zwykle straszenie. Tymczasem spotkala mnie (nie)przyjemna niespodzianka, bo snieg zaczal padac wczesnym popoludniem i zacinal rowno caly wieczor oraz wieksza czesc nocy. Nie padal bardzo gesty i spadlo go w koncu moze z 10 cm, ale szybko przykryl wszystkie powierzchnie i zrobilo sie slisko. Obawialam sie, ze goscie moga stwierdzic, ze w taka pogode nie chca ryzykowac jazdy, szczegolnie, ze to pierwszy wiekszy snieg w tym roku, wiec kazdy jeszcze troche nieogarniety po lecie. Na szczescie przyjechali i nawet posiedzieli dluzej niz sie spodziewalam. Ja pewnie zmylabym sie jak najszybciej, ale ja to w sumie baba. ;)
Nik z prezentow bardzo zadowolony. Od dziadka dostal slodycze (boszzzz, kolejne!) oraz traktor z przyczepa do zbudowania z Lego Technic. Bardzo fajny zestaw. Nie taki prosty, bo caly wieczor zeszlo mu zlozenie, ale potem galka mozna sterowac traktorem, a przyczepa sie podnosi przy przesunieciu dzwigni.
Od wujka za to dostal prawdziwe cacko - drona, ktory ma wbudowana kamere i mozna nim przekazywac obraz do telefonu. Tu juz bedzie musial operowac wspolnie z ojcem, bo to nie jest zabaweczka dla malych chlopcow. No i Mlodszy i tak nie ma poki co wlasnego telefonu. ;) Goscie pojechali, a my posprzatalismy po tej mini-imprezie i nie pozostalo nic innego jak kapiel i szykowanie sie na kolejny dzien. Snieg caly czas padal i Potworki pytaly co chwila z nadzieja czy moze kolejnego dnia bedzie snow day (czyli dzien wolny z powodu sniegu). Zgodnie z prawda odpowiadalam, ze nie ma go spasc niewiadomo ile, jezdza plugi i zadne miasta, nawet te z polnocnych wzgorz, ktore zwykle tona w sniegu, nie oglaszaja zamkniecia.
Poniedzialkowy ranek przywital mnie niespodzianka - sms'em oraz mailem ze szkoly. Lekcje jednak opoznili - o 2 godziny. Coz, dobrze, ze nie zamkneli szkol zupelnie... Zaraz po moim budziku rozdzwonil sie u Bi. Zwloklam sie z loza i poszlam powiedziec corce, ze moze jeszcze pospac, bo do szkoly idzie dwie godziny pozniej, na co panna oburzona odparowala, ze ona nie chce spac! Boszz... przeciez nikt jej nie kaze... Sama wrocilam z ulga do lozka, na godzinna drzemke, ktora jednak srednio mi wyszla. Niby cos mi sie snilo, ale jednoczesnie w tle slyszalam jak Bi schodzi na dol, wypuszcza psa, potem jak Nik przesuwa swoje rzeczy; czyli nie zasnelam juz zbyt gleboko. Po sniadaniu dzieciaki polecialy nakarmic zwierzaki sasiadow i uchylic im drzwi tarasowe, zeby pies mogl pojsc siusiu a koty na polowanie. ;) Znow mielismy kotki oraz psa na glowie caly weekend, ale na szczescie Bi i Nik ogarniaja zwierzyniec samodzielnie.
Potworki pojechaly do szkoly o 10, a ja wrocilam do domu zeby wstawic zmywarke, poskladac pranie, itd. Tego dnia mielismy zbior komorek dla kolejnego pacjenta, wiec i tak planowalam jechac do pracy pozniej. Zbior oznacza tez, ze siedze w robocie do pozniejszej godziny niz zazwyczaj, a poniedzialki to dni, gdzie Bi ma akrobatyke, a pol godziny pozniej Nik plywanie. Powiedzialam M., ze moze im ten raz odpuscic, bo zdaje sobie sprawe, ze dla jednej osoby takie jezdzenie z miejsca na miejsce to mordega (choc sama zaciskam zeby i jezdze). Malzonek jednak uparl sie, ze sa zapisani, to maja chodzic. No dobra, to on w koncu bedzie jezdzil z jednego konca miasteczka na drugi, w popoludniowych korkach w dodatku... Pojechalam do pracy i... niestety, w laboratorium wszystko opoznione, bowiem dzieci babki, ktora przewodzila tego dnia zbiorowi komorek, rowniez mialy przesuniete lekcje. Moglam sie w sumie domyslic. Szef sie nie zjawil, wyslal tylko wiadomosc, ze certyfikat podpisze elektronicznie. Obawialam sie, ze bedzie jak ostatnio, czyli ze bede czekac 40 minut i dopominac sie o podpis. Na szczescie nie, podpisal od razu. Co z tego, skoro poslizg mielismy taki, ze wyszlam z pracy o 20:45... Malzonek juz spal, Nik byl w lozku i tylko Bi jeszcze buszowala na dole. Czekajac na kazde z dzieci, M. pojezdzil sobie po okolicy; z jednym po kawe, z drugim po pizze i tak mu wieczor zlecial. Ja zas wpadlam, poczytalam Kokusiowi, po czym zaczelam wypakowywac wszystko z plecakow (bo przeciez nikt inny tego nie zrobi) i przegladac foldery. I co?! Zadne z Potworkow nie odrobilo lekcji, a ojciec pewnie nie pomyslal nawet o czyms takim jak praca domowa! :/
Wtorek rano przywital nas siarczystym mrozem: -7. Snieg, ktory dnia poprzedniego lekko zaczal sie topic, teraz zamarzl, jak rowniez strumyki wody, splywajace chodnikami, ulicami i podjazdami. Marsz na przystanek odbyl sie tiptopkami, bo obawialam sie, ze wywine orla. Cale szczescie autobus przyjechal dosc szybko, wiec nie musielismy tam za dlugo stac, bo do mrozu doszedl jeszcze porywisty wiatr i pomimo slonca, bylo po prostu lodowato.
Poprzedniego wieczora w moim aucie zapalila sie kontrolka oznaczajaca, ze mam malo powietrza w oponie lub oponach. Na parkingu ciemno jak w du***, wiec nie moglam nawet obejrzec kol. Nie czulam zeby gdzies byl kapec, ale te 10 minut drogi przejechalam w lekkim stresie. Malzonek juz spal, wiec napisalam do niego rano, ze kapcia nie widze, ani nie czuje, ale kontrolka caly czas sie swieci. Oczywiscie M. - chlop, odpisal zebym sprawdzila cisnienie. Taaa... Nawet nie wiem gdzie on trzyma te miarke, a poza tym pamietam ze w jednym z aut wiecznie schodzilo mi powietrze, ale przy mierzeniu, zawsze na trzy pomiary, mialam trzy rozne wyniki. No baba + auto. :D Okazuje sie jednak, ze przemysl samochodowy poszedl technicznie do przodu i moja fura sama pokaze mi cisnienie w oponach. Jesli ja ladnie poprosze oczywiscie, czyli odnajde wlasciwy guzik. Tu tez skonczylo sie telefonem do meza, ktory moja bryke zna lepiej ode mnie. Coz, wyszlo ze we wszystkich czterech oponach cisnienie jest za niskie, czyli to najprawdopodobnie zimna pogoda. A juz w myslach oskarzylam robotnikow na naszej ulicy, ze pewnie ulamal im sie gdzies kawalek metalu i przebil mi opone. ;) W pracy dlugi i nudny meeting, ale tak to bywa jak manager z Kaliforni nie pojawial sie na nich przez dwa miesiace, a teraz probuje wszystko nadgonic. Ja rowniez probuje nadgonic zaleglosci i pozamykac sprawy przed Swietami, ale widze, ze z czescia nie ma szans. Po pracy "wolne" popoludnie, bez zadnych dodatkowych zajec. Odrabianie lekcji z Bi, cwiczenie gry na trabce z Kokusiem, obejrzenie powtorki meczu Argentyna : Chorwacja i wieczor zlecial. A kiedy juz zagonilam Potworki do lozek, siadlam zeby wreszcie zamowic prezenty swiateczne. Tak juz mam, ze do urodzin Kokusia nie moge sie skupic na nadchodzacym Bozym Narodzeniu, a po urodzinach wpadam w panike. Ale prezenty zamowione i oby doszly. ;)
Przy okazji wspomne o raportach semestralnych, ktore otrzymalam w piatek. Nie pamietam czy pisalam, ale te otrzymuje sie tu trzy razy, bowiem rok szkolny podzielony jest na trzy trymestry. I rodzic nie widzi wszystkich rezultatow z klasowek czy testow, tylko ocene podsumowujaca. Normalnych ocen Potworki nadal nie maja, ale z tych bardziej ogolnikowo - opisowych wynika, ze w sumie nie ma sie o co przyczepic. Bi z niemal kazdej kategorii otrzymala M od "meets", oznaczajace, ze miesci sie w widelkach dla pierwszego trymestru VI klasy.
Nauczycielka od czytania co prawda w komentarzu zaznaczyla, ze "zacheca" do czestszego brania udzialu w dyskusji, ale oceny nie obnizyla. Nie wiem w sumie dlaczego tego nie zrobila, bo w kilku podsumowaniach rozdzialow dopisywala komentarze, ze chce zeby Bi sie wiecej odzywala, ale widocznie nie jest to az tak wazne. Co jest interesujace, z calego raportu, Bi otrzymala tylko dwa E, od "exceed" (oznaczajacego, ze przekracza poziom klasy VI) i jedno z nich jest z hiszpanskiego, a konkretnie z kategorii "ustnego porozumiewania sie". Sama Bi byla zaskoczona, a ja zastanawiam sie czy nauczycielka z kims jej nie pomylila. :D No bo tu ma problem z odezwaniem sie po angielsku, a tam gada po hiszpansku? Cos tu sie nie trzyma kupy. ;) Drugie E Starsza dostala z plastyki (czy raczej "sztuki" ;P), ale tu wiekszego zaskoczenia nie ma. Nika za to mialabym ochote udusic, ale o tym za moment.
Z wiekszosci przedmiotow oraz ich kategorii dostal, podobnie jak siostra, M - "meets". Ze sztuki otrzymal az dwa E - "exceeds": jedno za odpowiednia technike, drugie za kreatywnosc. Ciekawe, bo w domu Nik malo kiedy siega po taka forme spedzania czasu. ;) Ciekawostka zas bylo E za czytanie (to tutaj osobny przedmiot), a konkretnie za kategorie "sluchania, odnoszenia sie do oraz wypowiadania na temat tekstu". No tak, w przeciwienstwie do Bi, Nik nie ma problemu z gadaniem na forum, czy do samego siebie. ;) Jego nauczyciel az dodal w komentarzu, ze Mlodszy zablysl w dyskusjach na temat lektur. Spytalam Nika co tez on takiego tam opowiadal, ale syn wzruszyl tylko ramionami, ze no... gadal. Ha, co jak co, ale trzepac ozorem to chlopak potrafi. ;) Dla rownowagi, z pisania (znow, tutaj traktuja to jako oddzielny przedmiot), na 5 kategorii, z czterech otrzymal N - "near", oznaczajace, ze jest blisko poziomu V klasy, ale jeszcze mu nieco brakuje. W komentarzu, nauczyciel dopisal, ze Nik ma talent i potencjal i ze beda pracowac nad interpunkcja. I tu wlasnie Mlodszemu nalezaloby sie trzepanie tylka, bo wiem jak on pisze. Panicz ma bogate slownictwo, potrafi klecic naprawde ciekawe, uporzadkowane wypracowania, nie ma zadnego problemu ze slynnym, angielskim "spelling", ale za to spieszy sie niewiadomo dokad, nie chce mu sie rozwijac wypowiedzi, a do tego kompletnie ignoruje duze litery, przecinki oraz kropki. Tak samo wyglada to w jezyku polskim i w dodatku wiem, ze Mlodszy wszystkie te zasady doskonale zna, ale choc pisze ciekawie, to jednak pisac nie lubi, woli wiec skonczyc jak najszybciej, byle jak, nawet jesli bedzie go to kosztowalo ocene. Ech...
W srode niby temperatura na termometrze byla wyzsza, bo -4, ale ze wial porywisty wicher, to odczuwalna wyniosla -11. :O Bylo stra-sznie. Na przystanku stalam w kapturze, Nik nie dosc, ze w czapce to dodatkowo tez w kapturze, a Bi... z gola glowa. Bo "bedzie glupio wygladac, a poza tym jej cieplo". Modnisia sie znalazla... ;) W pracy jak zwykle. Kiedy ja chce pozamykac swoje sprawy przed Swietami, nagle wszyscy maja dziesiatki pytan, zagadnien i prosb. Oczywiscie wynika to z tego, ze nie ja jedna zamykam swoje projekty, ale i tak sie irytuje. ;) Po pracy do domu i przygotowanie na kolejny dzien, przy pozorach wolnego wieczoru, az... na 19 trzeba bylo jechac z Nikiem na koszykowke.
Wiem, ze pisze o tym za kazdym razem, ale dobija mnie ta godzina... Nie dosc ze nie chce mi sie juz tak pozno wylazic z domu, to nie ma tam co robic. Na sali gimnastyczniej brakuje lawek zeby rodzic mogl usiasc. Po szkole nie bede lazic, bo wozny sprzata i patrzy podejrzliwie. Troche przeszlam sie na zewnatrz, ale wieczorem zaczynal juz sciskac mroz, a dodatkowo szkola znajduje sie na uboczu, wiec naokolo troche ciemno, pusto i straszno.
W koncu wsiadlam do auta i zadzwonilam do taty. Skoro juz tam kwitne, to moge chociaz odhaczyc zalegle telefony i sms'y. ;) Po powrocie do domu byla juz wlasciwie pora na ekspresowa kolacje i wyslanie Potworkow do lozek. Malzonek zdazyl sie polozyc w czasie naszej nieobecnosci, wiec tyle go widzialam.
W czwartek bylo jeszcze nieco cieplej niz w srode, bo rano termometr pokazal -2. Jak niemal co tydzien, zawiozlam dzieciaki do szkoly, bo Nik musial przytaszczyc i trabke i skrzypce. Potem popedzilam prosto do pracy. Dzien zaczal sie slonecznie, ale juz o 10 rano niebo bylo calkowicie zachmurzone. Nadciagal nad nas front - slynne nor'easter, ktory mial sie ciagnac jak gluty i trwac od czwartkowego wieczora, do soboty nad ranem. Jesli ciekawi Was co to takiego, to w duzym skrocie jest to burza z porywistymi (nieraz huraganowymi) wiatrami oraz ulewami lub sniezycami, formujaca sie przy zderzeniu wilgotnego i cieplego powietrza znad oceanu (nadlywajacego z poludnia), z jego zimna, polnocna masa. Z tej przyczyny najczestsze sa wczesna i pozna zima, kiedy roznica temperatur powietrza jest najwieksza. Oczywiscie sam proces ma wiele czynnikow, ale polnocna czesc wschodniego wybrzeza Stanow (oraz Kanady) jest najbardziej na nie narazona. Przy nizszych temperaturach, moglibysmy miec spektakularna sniezyce. Poniewaz jednak w tym roku ochlodzenie nadchodzi bardzo opornie, nasz maly Stan znajdzie sie na pograniczu. Czesc ma dostac snieg, czesc jakis opad mieszany, a czesc pospolity deszcz. Pechowo, moja miejscowosc znajduje sie w takim miejscu, ze bardzo czesto sama znajduje sie na lini snieg - deszcz. W praktyce oznacza to, ze mozemy dostac paskudztwo w rodzaju marznacego deszczu. Jak na zlosc, piatek to moj zwykly dzien na tygodniowe zakupy, a tym razem planowalam tez zaopatrzyc sie w to, co moge kupic juz na Swieta i zapas podstawowych produktow na czesc kolejnego tygodnia. Za wszelka cene chce bowiem uniknac zakupow przed sama Wigilia, nie chce mi sie ciagac w weekend z Potworkami (zreszta sobota i niedziela zapowiadaja sie chaotyczne), a w tygodniu, przy calej liscie zajec dodatkowych, nie bardzo bedzie kiedy. No ale jak zwykle pogoda musi platac figle. Coz... tak naprawde, zanim front nie nadejdzie, prognostycy tylko zgaduja. Mam nadzieje, ze u nas spadnie najzwyklejszy deszcz i moze zmokne, ale zakupy zrobie bez przeszkod.
Z pracy znow musialam sie urwac nieco wczesniej, zeby odebrac Potworki ze szkoly i zawiezc ich na pilke. To ostatni raz w tej sesji.
Na kolejna zapisana jest tylko Bi, ale zanim sie zacznie, czekaja nas 3 tygodnie przerwy. Dzieciaki w koncu dostaly dlugo wyczekane koszulki. Potworki polataly zadowolone (bo z kolega/ kolezanka), po czym wrocilismy do domu.
Po poznym obiedzie poszlam wziac prysznic, a kiedy zeszlam M. oznajmil, ze chyba cos Mlodszego bierze, bo zasnal na kanapie. Cholera... Panicz zdrzemnal sie na moze 20 minut, a potem przebudzil i juz nie kladl sie ponownie, ale reszte wieczora narzekal, ze jest zmeczony, ze bola go nogi, plecy... Goraczki jednak nie mial, poza tym zero kaszlu czy kataru. Zobaczymy co sie z tego rozwinie... oby nic.
W piatek rano Nik wstal nadal narzekajac na zmeczenie, ale ciezko bylo powiedziec czy jest faktycznie zmeczony/oslabiony, czy po prostu zaspany. Poza tym mial moze leciutko przytkany nos i nic poza tym. Na pytanie czy nadal bola go nogi i plecy, odpowiedzial, ze troche. No i co tu robic? Goraczki nadal nie mial, a ze byl piatek, w dodatku mialo caly dzien lac (wiec wiadomo bylo, ze nie wyjda na dlugiej przerwie na dwor), to wyslalam go jednak do szkoly. Stwierdzilam, ze bede caly dzien pod telefonem jakby sie jednak gorzej poczul, a potem przez weekend zobaczymy czy dojda dodatkowe symptomy, albo mu po prostu przejdzie. Caly dzien padal glownie deszcz, od czasu do czasu przechodzac w marznaca wersje. Pomimo wiec, ze pogoda byla raczej na siedzenie z grzancem pod kocykiem, nie bylo najgorzej i moglam zrobic normalne zakupy. W lodowce ledwie to wszystko upchnelam, a jeszcze dojda zakupy z polskiego sklepu. :O Niestety, deszcz zmyl caly snieg, a mialam nadzieje, ze biel utrzyma sie do Swiat... Kiedy wrocilam do domu, pierwsze co, to oczywiscie bacznie sie przyjrzalam Kokusiowi. Nadal byl jakis niewyrazny, choc twierdzil, ze juz mu lepiej. Az do pory kladzenia sie spac, kiedy zupelnie nagle zaczal biegac, wyglupiac sie i zasmiewac z wlasnych wariacji. Nawet M. stwierdzil, ze "O, Nik ozdrowial!". To az niesamowite jak dzieci potrafia isc spac zdrowe, zeby za godzine obudzic sie z placzem i wysoka goraczka, ale dla rownowagi, moga nagle, w kilkanascie minut dojsc do siebie i nie wykazywac zadnych oznak choroby... Najwazniejsze jednak, ze mu lepiej.
No i mamy tydzien do Bozego Narodzenia. Dla mnie zostaly 3 dni pracy w biurze, jeden w domu, akrobatyka z Bi, koszykowka z Nikiem, moze dwa baseny (choc tu raczej pojedzie M.) z synem i bede miala labe do Nowego Roku. :)
W takim razie życzę Wam zdrowia i pogody, która nie nastręczy problemów.
OdpowiedzUsuńPogoda cala zime okazala sie wiosenna. Paradoksalnie, dopiero w marcu mielismy odrobine sniegu. ;)
UsuńMimo, że z trudnościami tort prezentuje się pięknie. Moje dziecko byłoby zachwycone. Te lejące się masy to koszmar. Miałam w tym roku to samo.
OdpowiedzUsuńNiech omijają Was śnieżyce i inne atrakcje
Ja robie mase zawsze z tego samego przepisu i czasem wyjdzie fajna - taka kremowa, a czasem sie leje i doopa. :/
UsuńFajny tydzien, chociaz pracowity - na lonie rodziny. Podziwiam Twoja cierpliwosc odnosnie swiadectwa Bi z Polskiej Szkoly. To nie jest tylko pamiatka, ale tez dowod na formalna edukacje. Nie rozumiem, jak nauczycielka moze tak lekcewazyc uczniow/rodzicow. Jakby laske robila, ze tam pracuje, a w koncu przeciez wcale nie robi tego za darmo. Gratuluje Potworkom dobrych swiadectw i raportow semestralnych. Zdolne dzieci.
OdpowiedzUsuńTa nauczycielka od poczatku wygladala mi na zarozumiala zolze, taka "damulke" co to nie ona.
UsuńTort jak zwykle piękny!!! Ja nawet jak próbuję ściągnąć od Ciebie pomysł na przybranie, to i tak mi nie wychodzi :P
OdpowiedzUsuńTak czytam o tych przegapionych zadaniach domowych i myślę sobie, że faceci to jednak "urządzenia", które same nie potrafią myśleć. Co im powiesz to zrobią, ale sami z siebie z inicjatywą, zwłaszcza taką szkolno - domową, to jednak średnio wypadają...
Mam nadzieję, że jednak u Nika to było chwilowe osłabienie i jednak nic go nie rozłoży :)
Cos Ty! A mi sie zawsze wydaje, ze Tobie dekoracja tortow wychodzi duzo lepiej i probuje podpatrzec! :D
UsuńW koncu mialam chile- duza chwile ;) aby przeczytac. Tort piekny, i pewnie smaczny. Fajnie, ze panicz z prezentow zadowolony. Bi jak widac artystka- szalik w tym wieku i jeszcze tak ladny , podziwiam.
OdpowiedzUsuńU nas po mrozach i sniegu- odwilz i dzis szklanka- dobrze, ze do pracy na 14, to juz bedzie ok- mam nadzieje ;)
Ja rowniez odliczam dniowki do swiat- a roboty mam jeszcze cala mase no i odwiedziny Mlodej- bedzie wesolo ;)
Na wszelki wypadek-Wesolych Swiat!!! :*
ups... Luxusowa :)
UsuńU nas zima byla wiosenna, marzec bardziej zimowy, ciekawe co przyniesie kwiecien. :D
UsuńZdrowych, spokojnych, radosnych, spędzonych w gronie rodziny i przede wszystkim błogosławionych Świąt Bożego Narodzenia.
OdpowiedzUsuńDziekuje, choc juz po czasie! :D
UsuńCoś mi ostatnio nie po drodze na blogi... Nawet na mój :/ Postaram się nadrobić. U Was jak zwykle dużo się dzieje... 100 lat dla Nika! Jak ten czas leci.
OdpowiedzUsuńPrzy okazji składam Ci życzenia świąteczne, przede wszystkim dużo miłości, zdrowia i czasu spędzonego z rodzinką. Wesołych Świąt! Malwina
Dziekuje! Napisalabym "nawzajem", ale teraz to juz Wielkanoc nadchodzi! :D
UsuńWszystkie dobrego dla Nika, rany masz kolejne dziecko z podwójną cyferką. Nam został miesiąc z kawałkiem do tego przełomu.
OdpowiedzUsuńTort wygląda super, zapewne smakował jeszcze lepiej, w sumie na tym to polega.
raz jeszcze 100 lat i zdrówka.
No tak, u Was juz i Tolcia 10-latka. Za szybko te maluchy dorastaja...
Usuń