Za mna calkiem mily, spokojny weekend...
Co jest na tym etapie zycia wyznacznikiem "milego" weekendu dla Agaty?
Ano, wymienmy... :)
Dzieci polozyly sie na drzemke mniej wiecej w tym samym czasie (Bi z niemalym trudem i matka zdarla sobie gardlo opowiadajac bajki, ale oplacalo sie - dziecko w koncu padlo) - czyli czas na spokojne pogaduchy z malzonkiem i wypicie kawki na siedzaco, jak ja to lubie!
Udalo mi sie ogarnac podlogi w calym domu i 3 prania w sobote, co oznaczalo, ze na niedziele zostaly mi juz tylko "drobiazgi" - lazienka, kuchenny zlew, zmywarka, wiecie, sam relaks. :)
Mialam czas posiedziec na blogach - co prawda z komentowaniem krucho, bo malzonek zagladal przez ramie, ale niewazne. Liczy sie, ze mialam czas odpalic kompa i nie bylo to dopiero wieczorem, kiedy oczy kleja mi sie juz ze zmeczenia...
Przeczytalam kilka stron ksiazki, to dopiero gratka! - na kibelku, ale znow, liczy sie, ze w ogole ja otworzylam! ;)
A w sobote malzonek zgarnal z rana dzieciarnie i dal matce pospac do 8:30! Boooszzzz, nie pamietam kiedy sie tak wyspalam!
Kochanie, wiem, ze raczej tego nie przeczytasz, ale dziekuje Ci!!! ;)
Ech, gdzie sie podziala mlodosc, gdzie szalenstwa??? ;) Gdzie te weekendy, kiedy zwleczenie sie w styczniu, w sobote o 8 rano oznaczalo wylacznie jedno: wypad na narty??? Gdzie wieczory z ksiazka lub kieliszkiem wina z malzonkiem??? Ogladanie filmow do 2 nad ranem??? Czy te dni jeszcze kiedys do mnie powroca??? Wiem, wiem, powroca jak odchowam troche Potworki. Moze dozyje... ;)
No, ale weekend minal i czas na powrot do rzeczywistosci. Dzis dzien zapowiada sie niestety znow "blondynkowo"...
Wylaczylam budzik o 5:30, oparlam sie o zaglowie lozka, zeby nie zasnac i... zasnelam! Budze sie, zerkam na komorke... 6:02! K**wa!!! Znow biegiem, biegiem, szybko, szybko, wypadlam z domu jak huragan, malo sie nie zabilam na oblodzonych schodkach, wsiadlam do auta i dotarlo do mnie, ze zapomnialam torby z drugim sniadaniem i lunchem...
Juz wtedy pomyslalam, ze ladnie sie zaczyna... :(
A na dzien dobry w pracy przeczytalam smutne wiesci u blogowegj kolezanki... A tak wierzylam, ze sie uda... Przykro mi Anetko! :(
Faktycznie niewiele do szczęścia potrzeba :) Najważniejsze, żeby być szczęśliwym!
OdpowiedzUsuńU mnie to rzadkosc. Czesciej narzekam na monotonie niz ciesze sie z tych malych radosci.
UsuńJak weekend taki udany, to musiało coś się w poniedziałek zrypać ;)
OdpowiedzUsuńJeszcze przyjdzie czas na rozrywki niezwiązane z dziećmi... chyba...
Wlasciwie to ja nie czekam na rozrywki niezwiazane z dziecmi, tylko na spedzanie czasu z dzieciarnia tak jak JA lubie. :) Mam nadzieje, ze uda mi sie ich zarazic chociaz niektorymi pasjami. ;)
UsuńJa też się zawsze śmieję, że u nas weekend to dni gospodarcze- podłogi, mycie łazienki i toalety itd, itd...
OdpowiedzUsuńNiestety, u nas tez to tak wyglada. Nawet teraz jak M. siedzi w domu, to jednak wieczorami, po pracy nie bardzo mam ochote latac z mopem. Wole pobawic sie z dziecmi...
UsuńJa też kochana uznaję weekend za bardzo udany jak ogarne większość domowej roboty w sobotę a na niedzielę zostawię sobie tylko z 3-4 godzinki prasowania :-). Nam kobietom to naprawdę niewiele do szczęścia potrzeba:-).
OdpowiedzUsuńMala rzecz, a cieszy. :)
UsuńPozdrawiam;))
OdpowiedzUsuńWzajemnie! ;)
UsuńJesli znajdujesz w tym radość i jakieś pozytywne strony to super, nie jesteś smutasem :)
OdpowiedzUsuńKararelka :)
Jestem, jestem, tylko czasem mnie optymizm dopada. ;)
UsuńJak czasami niewiele nam potrzeba do szczęścia i jak człowiek potrafi docenić takie drobiazgi :) Fajnie, że miałaś miły weekend :)
OdpowiedzUsuńAz sama bylam zdziwiona, ze czuje taki spokoj i zadowolenie po tym weekendzie. Zazwyczaj narzekam, ze nic ciekawego nie robimy, a tym razem jakos tak udalo mi sie zwyczajnie nacieszyc rodzina.
UsuńNoo nie ma jak weekendowy relaks :)p
OdpowiedzUsuńNo nie? Z czasem zaczynam polubiac sprzatanie. Kiedy sprzatam nikt mi nie przeszkadza, nie uwiesza sie nog i nie ciagnie za nogawki z ciaglym "mama, mama, mama!". ;)
Usuń