I to
doslownie. No, przynajmniej w polowie. :) Okazuje sie, ze to co dolegalo Bi w srode to jakis cholerny wirus.
No i dopadl mnie w piatek, tyle, ze odrobine “inaczej”. :) Zla jestem jak
cholera bo planowalam wyciagnac w sobote rano rodzinke na plaze, a tu nici. Po
pierwsze musialam miec toalete pod reka, a po drugie bylam straszliwie
oslabiona. Caly dzien przelezalam na kanapie, nawet przejscie z salonu do
kuchni po picie przyprawialo mnie o zawroty glowy. Najchetniej caly dzien bym
przespala, ale M. wymyslil sobie projekt i musialam zajac sie Bi. W sumie to
mowilismy o zawieszeniu naszej plazmy na sciane od jakiegos czasu. Bi ma
napady, kiedy podchodzi do telewizora i ni z gruchy ni z pietruchy wali w niego
kubkiem, pilotem, co tam ma pod reka. Nie mowiac juz o tym, ze moze porysowac ekran, to
przy takich wybrykach tv czesto zaczyna sie lekko chwiac (taki urok cienkiej,
wielkiej plazmy na malym stojaczku). I balismy sie, ze kiedys Bi rzuci w niego
pilka, a ten zachybocze sie i spadnie z szafki. Tak wiec podwieszenie
telewizora bylo planowane, ale moj M. ma niesamowity talent wybierania sobie
dni na takie projekty kiedy ja albo rowniez chce czegos dokonac, albo kiedy (tak
jak w sobote) zupelnie nie jestem na chodzie. Chcac nie chcac musialam zabawiac
nasza marude, ale w najlepszym wypadku moglam poczytac jej ksiazeczki albo Bi
mogla pogramolic sie po kanapie. Obie aktywnosci oczywiscie szybko sie jej
znudzily, wiec nasluchalam sie rykow. Bylam jednak tak zmeczona, ze nawet mnie
to nie ruszalo. :) Poza tym wkurzylam sie na M. bo przy kazdej porze posilku
powtarzalam mu do znudzenia: “daj malej jesc, jest glodna”. “Tak tak, juz ide”.
Aha… Mija 10 minut, dziecko nadal glodne i marudzace, a ten dalej wierci i
wkreca sruby. Wiem, ze kiedy M. cos robi to nic innego sie nie liczy, nie zrobi
przerwy dopoki nie skonczy, ale tu kurcze chodzi o jego wlasne dziecko! Chcac
nie chcac, musialam zwlec sie z kanapy, niewazne, ze swiat wiruje i mroczki
pojawiaja sie przed oczami i isc przyszykowac cos malej. Oczywiscie on wtedy za
mna wola, ze juz idzie, ale moze mnie pocalowac. Normalnie pewnie bysmy sie
poklocili, ale nawet na to nie mialam sily… :)
Rzecz jasna cierpliwosc mialam mocno ograniczona i jak Bi zaczynala
odstawiac swoj staly numer ze zjedzeniem dwoch kesow, a potem kreceniem glowa i
machaniem rekoma, momentalnie ladowala z rykiem na ziemi. Matka nie miala sily
na spiewanie i tanczenie byle tylko dziecko zjadlo jeszcze chociaz 3 lyzeczki.
Chce chodzic glodna, jej wybor.
M. spedzil
calutki dzien wieszajac telewizor, po czym moj tato przyjechal wieczorem i stwierdzil,
ze sprzet lepiej wygladalby na innej scianie. Po krotkim przemysleniu i
skrobaniu sie w glowe, M. przyznal mu racje i spedzil calutka niedziele
przenoszac tv na drugi koniec pokoju i latajac dziury, ktore porobil w
poprzedniej scianie… Brak slow…
Zaczelam
wczoraj przykrywac miejsca miedzy grzadkami w warzywniku kartonami bo nie
nadazam z pieleniem (wczoraj czulam sie juz znacznie lepiej). Przy okazji
odkrylam, ze zalozyly sobie tam kolonie wielkie, czerwone mrowki. Ludzie, jak
te cholery gryza! Bolesnie jak diabli, ale chyba jadowite nie sa, bo noga nie
spuchla mi do sloniowych rozmiarow. :) A jak stalam tam debatujac co zrobic z
tym nowym fantem, zagrzmialo i zaczelo padac, wiec chwycilam dziecko pod pache i
zwialam do domu. I tyle z przykrywania grzadek, przynajmniej narazie.
Aha.
Zanotuje ku pamieci, ze Bi przebily sie wreszcie uparte, gorne dwojki! Wiec
ilosc uzebienia = 6. :)
A moje
dziecko wczoraj pierwszy raz zlecialo ze stolu i to pod moim bacznym okiem!
Wlazila na ten stol co chwila, chodzila po nim, siadala, w koncu usiadla za
blisko krawedzi i sruuu… poleciala do tylu! Refleksu starczylo mi, zeby
doskoczyc i zlapac ja za ramie, dzieki temu nie rabnela o podloge glowa.
Plasnela tylko druga reka, co wystarczylo na 10 sekund lamentow. Teraz mysle,
ze kurcze, moglam to ramie za ktore ja zlapalam, niechcacy jej wykrecic, albo
wyrwac ze stawu. No ale to byl odruch, poza tym nic takiego sie nie stalo, a
przez reszte dnia stol byl omijany szerokim lukiem. :)
Nie wiemy
czy to “zasluga” zlobka, ale Bi od okolo tygodnia urzadza nam srednio raz na
godzine pokazy zlosci z tupaniem nozkami, wykrecaniem sie na wszystkie strony,
a przy okazji zaczyna nas okladac tymi malymi piastkami. Wyglada to w sumie
przesmiesznie, ale widze po jej minie, ze caly czas nas testuje. Podchodzi
naburmuszona bo czegos nie dostala, albo nie zostala wzieta na rece, patrzy
prosto w oczy i wali cie raczka! I caly czas spoglada na twoja reakcje. Staram
sie jak moge zachowac powage, lapie ja za rece i stanowczo mowie ze nie wolno,
co oczywiscie konczy sie kolejnym atakiem wscieklosci. Przedwczesny bunt
dwulatka czy co?
No a dzis
rano stalo sie to czego sie obawialam. Bi zaczela plakac juz jak wjechalam na
parking zlobka… :(
No to weekend miałaś bajeczny :-)). Ale swoją drogą kochana to pogratulować odporności Bi- bo tylko jeden dzień ją wirus trzymał, a to w końcu małe dziecko.
OdpowiedzUsuńWydaje mi się ze dzieci "przynoszą" do domu ze żłobka czy z przedszkola rózne dziwne zachowania i tak może być z tym biciem- pewnie się napatrzyła na kogoś i teraz próbuje to na Was :-) . Mój też tak oczywiście robił, nawet teraz jak mu się to przypomni to potrafi machnąć rączka nam przed nosem albo stuknąć w nogę. Oczywiście ląduje od razu w kącie. Mój nauczył się w żłobku mówić "sio". Pewnie panie tam tak pieszczotliwie przepędzają to "stadko" z jednej salki do drugiej, więc jak synuś ma w planach lub aktualnie robi to co nam -rodzicom się nie podoba to słyszymy "sio mamuś", "sio tatuś"- co ma oznaczać nie wtrącać się i nie przeszkadzać bo jestem zajęty. W duchu padamy ze śmiechu- ale na zewnątrz -powaga i reprymenda :-).
Biedna Bi- mam nadzieję że w ciągu kilku dni jej ta niechęć do złobka przejdzie, bo wydaje mi się, ze bez korzystania z takiej instytucji jak złobek czy przedszkole po urodzeniu kolejnego dziecka to się nie obędzie. Bunt dwulatka i niemowlak chyba nie idą w parze... :-)).
Hihi, usmialam sie z tego "sio"! Moja siostrzenica jak ma ochote pobroic to po prostu wypycha mame i tate z pokoju i zamyka za nimi drzwi. :)
UsuńWydaje mi sie, ze to byla jakas jelitowka-jednodniowka, bo mnie w sumie tez tylko dzien trzymalo. I cale szczescie... :)
My tez mamy WIELKA nadzieje, ze Bi przyzwyczai sie w koncu do tego nieszczesnego zlobka. Glownie ze wzgledu na M., zeby mogl odsypiac nocki, ale przyznam, ze jak bede na macierzynskim to tez milo bedzie "pozbyc" sie Bi na kilka godzin i zajac sie spokojnie jednym dzieckiem. Szczegolnie, ze Bi do grzecznych i spokojnych nie nalezy. :)
O matulu, to sobie atrakcje na weekend zafundowałaś :/ Cieszę się, że już lepiej i podziwiam, że małżonek pozostał przy życiu ;-)
OdpowiedzUsuńZ tym biciem, to chyba jakiś taki etap. Emilka ma fazę na ciągnięcie za włosy. I wyraźnie po usłyszeniu "Nie wolno!" sprawdza, jakie będą konsekwencje jeśli spróbuje jeszcze raz.
Ooo, atrakcje to mialam pierwsza klasa. A malzonek przezyl tylko dlatego, ze nie mialam sily dzwignac walka do ciasta ani innego ciezkiego przedmiotu. :)
UsuńOj tak, te nasze dzieciatka ciagle nas testuja i probuja jak daleko moga sie posunac. To pewnie kwestia stanowczej i surowej reprymendy. Tylko ja mam problem z powaga. Po prostu smieszy mnie taki krasnal, ledwie siegajacy mi do polowy uda, okladajacy mnie mala, tlusciutka piastka. :)