piątek, 3 października 2025

Wrzesien sie konczy, pazdziernik zaczyna

Sobota, 27 wrzesnia, oznaczala wolne dla calej rodziny. Malzonek mogl pracowac, ale ze brakowalo mu jeszcze jednego dnia do wymaganych czterech, wiec z weekendu wybral prace w niedziele. Rano opowiadal mi o swoich nocnych przygodach. Okazalo sie, ze obudzilo go pikniecie kamery i zauwazyl na niej Oreo. Wstal wiec zeby wpuscic kotka, a ona... wbiegla do domu z mysza! Oczywiscie zywa! Puscila zdobyc i mysz zaczela uciekac, kot ja gonic, a M. stal tam nie wiedzac zupelnie co robic. Poniewaz gryzon w panice biegal po calym salonie, wiec w koncu sie zaczail i... zdzielil go kapciem! :O Nie wiedzial czy ukatrupil, czy tylko ogluszyl, ale wyrzucil na zewnatrz i w koncu wrocil do spania. Dzieciaki oraz ja, przespalismy cale zamieszanie. :D Rano ojciec poszedl na marsz po osiedlu, a nasza pozostala trojka pomalu wstawala i ogarniala rzeczywistosc. Pozniej M. walczyl nadal ze skladzikiem. Niestety, po ostatnich ulewach okazalo sie, ze w wielu miejscach sa jakies przecieki, wiec trzeba bedzie wszystko pouszczelniac. No i zaczal tez klecic drzwi. ;) Po poludniu zabralam sie za obiad i natychmiast w kuchni zjawila sie Bi. Nie wiem skad u niej taka chec zeby uczyc sie gotowac. Ja nie mialam jej w ogole. :D Nie wiem czy Starsza odziedziczyla chec do pichcenia po "mieczu", czy u mnie bylo tak, ze matka darciem, wyzwiskami i szarpaniem zmuszala mnie do gotowania, wiec oczywiscie mialo to skutek odwrotny. Dodatkowo, ja zawsze panicznie balam sie zapalania kuchenki gazowej i pryskajacego tluszczu, a matka oczywiscie wysmiewala mnie i zmuszala zeby wsadzac rece jak najblizej. Czasem mam wrazenie, ze ona by sie wrecz cieszyla gdybym sie poparzyla; sadystka jedna. No, ale starczy o toksycznych rodzicach. Bi chciala smazyc kotlety, wiec smazyla.

Baba do garow! :D

Zawahala sie tylko na samym poczatku, kiedy okazalo sie, ze musi obtaczac mieso w bulce golymi rekoma. Juz kiedys pisalam ze panna twierdzi iz kiedys bedzie gotowac wylacznie w rekawiczkach. :D Tym razem jednak obylo sie bez nich i jakos przezyla. Poniewaz M. mial pracowac w niedziele, wiec do kosciola pojechalismy oczywiscie w sobote. Po powrocie poszlam popatrzec co jeszcze sie trzyma w warzywniku. Groszek nadal wypuszcza pojedyncze straczki, rosna dwa kabaczki, no i kukurydza wyglada na gotowa do zebrania. Kolby ma malutkie (nie wiem czy to taka odmiania), ale ziarna bardzo duze.

Nasza pierwsza i oby nie ostatnia, kukurydza!

Poniewaz to Bi naciskala na jej zasadzenie, wiec teraz jej przypadlo uroczyste ugotowanie pierwszej kolby i posmakowanie. Okazalo sie jednak, ze jej niedogotowala i nasiona byly nieco "maczyste". ;) Wieczorem M. musial polozyc sie w miare wczesnie bo wstawal nad ranem, ale i ja i Potwory "balowalismy" do pozna. To znaczy, ja do 23, a ze teraz klade sie wczesnie, wiec o tej porze ledwie powloczylam nogami idac na gore. ;)

Niedziela to dluzsze spanie, a potem powolne sniadanie, mycie, az przyjechal moj tata. Jak zwykle posiedzial dobre 3 godziny, a potem pojechal szykowac sie na kolejny tydzien roboty. Tego dnia lato postanowilo pokazac ze nie powiedzialo jeszcze ostatniego slowa, bo mielismy piekne slonce i 28 stopni. Postanowilam skorzystac z pogody i wykapac Maye, po calym sezonie kempingow i lezenia w piachu, zwirze, sosnowych iglach, itd. Poza tym, ostatnio zauwazylam na jej klacie czarna plame, niczym smola. Smoly nigdzie wokol domu nie uraczysz, ale stwierdzilam ze tym bardziej trzeba psiura wyszorowac. Zapomnialam wylaczyc kamery zanim sie za to zabralam i potem znalazlam ponad 30 filmikow z owego "wydarzenia". Na niektorych pies usiluje zwiac (dlatego zawsze jest przywiazana ;P), na innych patrzy blagalnie na pana, ktory przyszedl mi asystowac, ale glownie przeszkadzal. :D

Widzicie to spojrzenie blagajace o ratunek? ;)

Przez reszte popoludnia cieszylismy sie ciepla pogoda i przesiedzielismy go glownie na tarasie oraz na bujanym fotelu z przodu. Trzeba bylo w koncu nabrac sil na nadchodzacy tydzien. ;)

Poniedzialek przywitalam jak ostatnio zwykle o polnocy, zebralam manaty i pojechalam do roboty. Mialam szczescie trafic na spokojny dzien. Wypuscilam trzy partie, a w przerwach ksiegowalam dokumenty. Pozniej paleczke przejal kolega. Fajnie, ze w tym tygodniu mamy dwoch "pomocnikow", wiec drugi (a raczej druga, bo to dziewczyna) zaczal szkolic moja kolezanke. W koncu cos rusza z jej treningiem! Mieli nadzieje przeszkolic ja w tym tygodniu z pierwszej czesci, zeby w przyszlym mogla wziac egzamin i odhaczyc chociaz to. Przez nastepne kilka tygodni bowiem bedziemy miec chyba tylko jednego pomocnika, wiec moze nie miec czasu na szkolenia. Po pracy zajechalam do chalupy, zjadlam i walnelam sie spac. Przebudzilam sie jak zwykle okolo 14:30. Ja po prostu mam jakis wewnetrzny budzik. :/ Wstalam akurat zeby przygotowac synowi obiad, potem M. wrocil z pracy, a chwile pozniej musialam jechac po Bi. Po powrocie od razu ruszylam po jej rower zeby miec to z glowy. Wybraly sie ze mna chlopaki i stwierdzilam, ze przejade sie na mojej wlasnej "rakiecie", a malzonek moze pojsc i potem wrocic na rowerze corki. Tego dnia bylo nieco chlodniej niz poprzedniego, bo okolo 25 stopni, ale i tak pieknie. Mam nadzieje, ze takie pozne lato jeszcze z nami troche zostanie, na przekor milosnikom jesieni, ktorzy marza juz o kolorowych lisciach i chodzeniu w bluzach. :D Ja tam lubie cieplo, a przy ostatnich wyzszych temperaturach, pomidory w ogrodzie znow zaczely pomalu dojrzewac. Pod wieczor przyszedl czas na trening Kokusia. 

Ucieszony jak prosie w deszcz :D

Tym razem i zawiozlam syna i potem po niego pojechalam. A pozniej to juz szybko przygotowac wszystko na kolejny dzien i do spania.

Wtorek to znow nocna pobudka, a w pracy w miare bezproblemowy dzien. Ponownie wypuscilam 3 fiolki, a poza tym ksiegowalam dokumenty i zatwierdzalam materialy w inwentaryzacji. Moja kolezanka ponownie byla szkolona i trzymam kciuki zeby udalo sie jej odhaczyc wszystko z pierwszej czesci. Moze byc ciezko, bo pamietam ze tam bylo kilka rzeczy, ktore trzeba na zywo obserwowac w laboratorium. Nie wszystko odbywa sie kazdego dnia, wiec trzeba trafic. Poza tym dziewczyna ma przyjsc ktoregos dnia wieczorem, zeby obserwowac sterylizacje jednej z maszyn, co odbywa sie codziennie, ale okolo 22-23. Oczywiscie jest tak "zachwycona" jak i ja bylam kiedy musialam tak przyjsc. :D Po pracy szybko zjesc, wypuscic Maye i polozylam sie bo tego dnia i tak mialam tego snu mniej. Nawet to mi przerwano, bo najpierw gdzies szczekal pies, potem ktos kosil trawe, a na koniec Oreo glosno pogonila (zapewne) kota sasiadow. ;) Na szczescie jakos udalo mi sie potem przysnac. O 14:30 niestety musialam juz sie zerwac, bowiem trzeba bylo sie ogarnac i zjesc obiad przed umowiona wizyta u fryzjera. Przyszla pora podciac siano na koncowkach i zamaskowac odrosty, ktore dochodzily juz do uszu. ;) Dobrze, ze jestem naturalna blondynka, to jakos to sie zlewalo... Pojechalam i... ponad 2 godziny nie moje. Dlatego wlasnie nie lubie jezdzic do fryzjera; zmarnowany czas. ;) Kiedy wrocilam, na naszej ulicy minelam sie z M., ktory wlasnie zawozil Kokusia na trening. Wczesniej musial odebac Bi z jej treningu i trzy razy pytal o ktorej godzinie. Jak matki nie ma w domu, chlop nie ogarnia. :D Malzonek oczywiscie polozyl sie w miare wczesnie, a ja odebralam syna (ktory stwierdzil ze w nowych wlosach wygladam niczym gwiazda filmowa :D), a pozniej szybko skoczyc przygotowania na kolejny dzien i do lozka.

W srode znow pobudka o 12 w nocy i do pracy. Tym razem nikt do pomocy nie zjawil sie do 3 nad ranem, a jak na zlosc musialam zrobic cos, co wczesniej kolega tylko raz mi pokazal i nie pamietalam co i jak. Musialam wiec do niego zadzwonic, ale po glosie stwierdzam, ze chyba juz nie spal. ;) Poza tym jednym "potknieciem", wszystkie partie ktore wypuscilam, poszly jednak gladko. Reszta dnia mnie (poki co) nie interesuje. :D W domu zjesc i do spania, ale byl to jeden z tych fatalnych dni, gdzie co chwila cos mnie wybudzalo. A to ujadal jakis pies, a to facet roznosil reklamy i zadzwonil dzwonkiem. Ale najgorszy byl... dzieciol!!! Co chwila stukal w chalupe! Wstawalam, walilam po scianach, ptaszysko odlatywalo, zeby po kilkunastu minutach wracac i napierdzielac od nowa! Cholery mozna bylo dostac! :/ W koncu uznalam ze nie ma co probowac ponownie zasnac, bo i tak zaraz Nik wracal ze szkoly, a potem grafik byl nieco napiety. Syn wrocil, niedlugo po nim M. i na 16:15 jechalismy zawiezc Mlodszego na klub rowerow gorskich. To juz chyba ostatni raz kiedy sie na niego zalapal, choc w zapisach raz podaja gorna granice wiekowa jako 12 lat, a raz jako 13. Z drugiej strony, nikt w sumie tego nie sprawdza, wiec na upartego moze jeszcze na wiosne Nik bedzie chcial. ;) Poniewaz rower najwygodniej przetransportowac na pace auta M., wiec spytalam malzonka czy jedziemy razem. Zaproponowalam tez, ze moge wziac Mlodszego sama, tylko jego samochodem. Jakos nie chcial. ;) Za to zaczal zrzedzic, ze dzien wczesniej musial odebrac Bi z treningu, dzisiaj klub Kokusia i drugi dzien nie moze nic zrobic przy skladziku pod tarasem. Umarudzil sie strasznie. Ewidentnie chlop nieprzyzwyczajony zeby dopasowywac grafik do zajec dzieciakow... Wiadomo, zawsze ogarniam i jezdze ja. :/ Dla mnie to nie problem, ale M. jak raz na ruski rok musi gdzies zawiezc lub odebrac Potworki, to zzyma sie jakby cale zycie biegal za sprawami dzieci! :/ Ale kiedy powiedzialam ze kolejnego dnia nie dzieje sie juz nic specjalnego wiec bedzie mial okazje cos porobic, to stwierdzil, ze pewnie mu sie nie bedzie chcialo. Kurtyna. :D

Banda wraca z przejazdzki po wertepach. Nik w koleczku ;)

Bi miala tego dnia wyjazdowe zawody, wiec spodziewalam sie ze spokojnie wrocimy z Kokusiem do domu i potem po nia pojade. Tymczasem nagle napisala ze juz wracaja. Te zawody nie byly zbyt daleko, wiec nie bylam pewna czy uda nam sie dojechac na czas pod szkole. Napisalam do panny ze jakby dojechala pierwsza, to niech wskoczy na rower i pojedzie do domu. Nie byla zachwycona. :D Ostatecznie jednak to my zajechalismy pod szkole kilka minut przed nia. Myslalam ze wrzucimy jej rower na pake, ale niespodziewanie Nik (jakby nie mial dosc jazdy na rowerze) oznajmil ze wroci do domu na jej rowerze. No skoro chcial, to czemu nie... ;) W domu mielismy juz spokojny, leniwy dzien, z racji ze w srody Nik nie jezdzi na basen.

Czwartek zaczal sie dla rodzicow jak zwykle, czyli zwlec sie z lozek o brutalnych godzinach i do roboty. Dzieciaki (szczesciarze) mieli wolne z okazji kolejnego zydowskiego swieta - Yom Kippur. :) Ten rok szkolny w ogole idzie narazie tak, ze zalamac sie mozna. Caly czas jakies przypadkowe dni wolne lub skrocone lekcje. Od poczatku (a zaczeli w ostatni tydzien sierpnia) mieli tylko jeden pelny tydzien lekcji. I jak te dzieciaki maja sie wdrozyc w rutyne?! W kazdym razie, odbebnilam swoj dzien, a potem wpadlam do chalupy, zgarnelam potomstwo i pojechalismy na zakupy. Na piatkowe popoludnie mialam plan i wolalam walnac sie do lozka jak najszybciej, wiec stwierdzilam ze wole na zakupy pojechac w czwartek. Nie mowiac juz o tym, ze dzieciaki sa z jakiegos powodu strasznie chetne zeby jechac ze mna. Pojechalismy wiec, po powrocie oni wniesli torby, ja je rozpakowalam, po czym padlam do lozka. Obudzilam sie kiedy pora byla zawiezc Bi na trening. Okazalo sie, ze w czasie kiedy spalam, Nik zdazyl pojechac na przejazdzke rowerowa z kolega, a pozniej jeszcze do biblioteki. Przywiozlam corke i zabralam sie za domowe porzadki oraz pranie. Jeeej. :/ Kiedy przyszla pora szykowania sie na trening, Nik oznajmil ze kreci go w nosie i ma dziwne uczucie w nosie. Szczerze, to pomyslalam ze albo chce sie wymigac od treningu, albo to po jezdzie na rowerze, bo tego dnia bylo dosc chlodno. Pojechal jednak bez protestu, choc potem cos tam narzekal ze czuje sie gorzej. Zmierzyl nawet temperature, ale ta okazala sie w normie. Polecilam mu zeby obudzil nas jakby sie w nocy gorzej poczul i zeby sprawdzil temperature rano, po czym poszlam spac. Wstalam oczywiscie o polnocy i poszlam sprawdzic jak sie dziecko czuje. Niestety nie spalo, twierdzac ze zle sie czuje i nie moze zasnac. Dotykam czola - gorace. Super... Nawet nie chcialo juz mi sie mierzyc mu temperatury; dalam mu tylko tabletke i powiedzialam zeby nie szedl do szkoly.

W piatek oczywiscie nocna zmiana, gdzie niestety utknelam nieco dluzej bo chcialam sobie przygotowac papiery na weekend i dla pomocnika, ktory mial przyjechac w poniedzialek. Niestety, zbiesila sie drukarka, bo po pierwsze, nie chciala wydrukowac 8 kopii, tylko musialam klikac po jednej, a po drugie, w ustawieniach poprzestawial sie rozmiar papieru i drukowalo mi malutki prostokad na srodku, zamiast pelnej strony. Myslalam ze ogarne to w kilkanascie minut, a meczylam sie prawie godzine i ostatecznie przygotowalam tylko papiery na weekend... Wrocilam do domu, gdzie zastalam syna ze stanem podgoraczkowym, wiec dalam mu sniadanie, tabletke i polozylam sie spac. Niestety, przyszla pora roku, gdzie naokolo ciagle ktos bedzie dmuchal liscie. Kilka domow dalej wlasnie ktos zaczal je dmuchac, ale w taki irytujacy sposob, ze kilkanascie minut dmuchania i potem chwila ciszy. Pozniej znow dmuchanie i ponownie cisza... Przebudzalam sie za kazdym razem kiedy zaczynali! Nie mowiac juz o tym, ze musialam przez nich zamknac okno w sypialni, a znow przyszlo ocieplenie i zrobilo sie strasznie goraco. :/ No i nie moglam spac niewiadomo ile, bo na pozniejsza czesc piatku mialam plany. O tym jednak juz w kolejnym poscie, bo padam na pyszczek i pora isc spac. Niestety nie dane mi jest cieszyc sie wolnym weekendem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz