piątek, 19 września 2025

NadeJszla nocna zmiana ;)

Sobota, 13 wrzesnia, zaczela sie odsypianiem trudow tygodnia dla... wszystkich. Tak, nalezaloby to wydrapac na scianie, ale M. mial wolne. Nie do konca z wlasnej woli, bo choc mogli pracowac w oba weekendowe dni, malzonek we wrzesniu mial poki co tylko jeden dzien wolny (a musi miec 4), wiec stwierdzil ze bedzie bral po jednym w kazdy weekend. A ze w sobote placa 1.5 raza, a w niedziele podwojnie, to wybor byl oczywisty. ;) 

Rano w lozku nawiedzil mnie puszysty slodziak

W czasie kiedy malzonek walczyl ze skladzikiem, ja i dzieciaki sie pomalu dobudzilismy, zjedlismy sniadanie i trzeba bylo sie zabrac za cos pozytecznego. Zarzadzilam odkurzanie oraz mycie podlog na gorze. Bi odkurzyla u siebie, a Nik rzucil mi propozycje nie do odrzucenia - za $10 odkurzy cala reszte. Jak moglam sie nie skusic? :D Pozniej podloge tez umyl, wiec ostatecznie dalam mu $25; niech sie cieszy, bo ostatnio troche zazdrosny byl ze Bi zarobila na opiece nad zwierzakami, a on nie ma okazji. ;) Malzonek na wiekszosc dnia utknal pod tarasem, ale skladzik pomalu nabiera "ksztaltow". Obecnie stanela druga sciana, ta z oknami, a poza tym trzeba polatac wszelkie dziury oraz szpary, no i wykombinowac jakies drzwi od przodu. Po poludniu musielismy jechac do kosciola, z racji ze M. mial pracowac w niedziele, a po powrocie wzielam prysznic, po czym zabralam sie za ciasto. Mialam lekki dylemat, bo i 3 przejrzale banany i kilka jablek, ktore juz zaczynaly sie robic miekkie oraz marszczyc. Zamiast jednak piec dwoch ciast, znalazlam przepis na bananowo - czekoladowe z jablkami. Idealnie! :D Wyszlo bardzo fajne i na pewno je kiedys powtorze, bo (z lekka pomoca mojego taty) zniknelo w jeden dzien. :O

W niedziele ponownie spalam bite 11 godzin. ;) Po sniadaniu pomalu ogarnialam kuchnie i zaczelam pisac do mamy, bo byla ostatnio na oddziale kardiologicznym na badaniach. Pisanie wkurzalo bo ciagle musialam przerwac co robie, wiec w koncu zadzwonilam. W ten sposob spedzilam kolejna ponad godzine na telefonie. Dokonczylam sprzatanie kuchni, umylam sie i wypilam poranna kawe z telefonem na glosniku. :) Dopiero potem napisalam do taty z tradycyjnym zaproszeniem na kawe, wiec przyjechal sporo pozniej niz zwykle. Malzonek wrocil z roboty i zamienil kuchnie w przetwornie zywnosci, czyli gotowal chyba trzy dania na raz. Moje sprzatanie szlag trafil. ;) Dziadek posiedzial jak zwykle 3 godziny, a kiedy pojechal, zmusilam sie do jazdy na zakupy. Mayi konczyla sie karma i choc starczyloby na kolejne kilka dni, caly czas wisi nade mna widmo przejscia na nocna zmiane, a wtedy wiem ze chwile mi zajmie zeby sie przystosowac i na zadne lazenie po sklepach nie bede miala ochoty. Pojechalam wiec i zabraly sie ze mna Potworki, tak zeby sie wyrwac z domu. ;) Nik mial niesamowita frajde kiedy na parkingu dorwal elektryczny pojazd dla inwalidow. Takie wozki sa dostepne tutaj w wielu sklepach, dla osob majacych problem z poruszaniem sie. Zwykle stoja w srodku i sie laduja, ale ten ktos porzucil na parkingu i pracownicy jeszcze nie zdazyli go sprzatnac.

Mial szczescie ze nikt go nie opiep**yl, choc w sumie pokrecil sie tak w kolko moze z minutke

Wracajac z jednego sklepu, zajechalismy jeszcze na ciuchy, bo idzie jesien i zima i trzeba pomalu szykowac garderobe. Bi, ktora w zeszlym roku stanowczo odmowila zalozenia kurtki, w tym stwierdzila, ze na rowerze w bluzie (nawet takiej a'la kurtka) to za zimno i chce kupic zimowe okrycie, ale koniecznie czarne. Ma bowiem kurtke granatowa, ale upiera sie, ze jej do niczego nie pasuje (!). :D Przy okazji stwierdzilam ze moge popatrzec za spodniami dla Kokusia, bo choc nie mierzylam, to on tak przez rok urosl, ze zaloze sie o milion, ze wszystkie dlugie spodnie bedzie mial nad kostke. ;) Ostatecznie Bi znalazla kurtke, ktora jej odpowiadala, dolozyla jakies portki (choc ona nie potrzebuje) i bluzke, ale stwierdzam, ze dzial chlopiecy i meski to porazka. Nie pomaga, ze Nik jest teraz na takim glupim etapie, ze ubrania na 12 lat juz na niego nie pasuja, tych na 14-16 jest bardzo malo, a XS meskie pasuje na dlugosc, ale jest duzo za szerokie. W dodatku jakos zupelnie nie bylo spodni dresowych, a Mlodszy nie znosi jeans'ow ani takich ze sztywnego materialu. Znalazl od biedy jakies dwie pary na dziale mlodziezowym, ale ze sa na styk, podejrzewam ze za chwile beda przykrotkie. Do tego znalazl jakas bluze, ale czeka nas jeszcze przynajmniej jedna wyprawa po portki... Wrocilismy w koncu do domu, gdzie M. litosciwie troche ogarnal po sobie kuchnie, choc niestety wyszorowanie kuchenki juz go przeroslo. ;) No i niestety, ostatni sloik malosolnych, tym cenniejszy ze ogorki juz nie rosna, splesnial! To znaczy, splesniala warstwa kopru na wierzchu, ale nie bede ryzykowac jedzenia tego. Szkoda... A sam wieczor to juz oczywiscie szykowanie sie na kolejny tydzien, gdzie spodziewalam sie juz ostatecznej kwalifikacji do wypuszczania fiolek, a wiec przejscia na zmiane nocna...

Poniedzialek zaczal sie brutalna pobudka o 2:30 w nocy. Szczerze, to w porownaniu z meldowaniem sie w robocie o 1, wstawanie o tej porze nie wydaje sie az takie straszne. ;) Dzien w pracy uplynal w zasadzie spokojnie. Posegregowalam dokumenty, wypuscilam dwie partie, a w miedzyczasie przyjechal moj szef. Kiedy juz uporalam sie ze wszystkimi pierdolami, usiadl ze mna do egzaminu i niestety/ stety, tym razem zdalam! :D Stety, bo drugi raz nie zdac kiedy egzamin jest identyczny, to juz naprawde obciach. ;) Niestety, bo to oznacza poczatek nocnej zmiany, choc tego dnia akurat musialam poprosic o dostep do wszelkich aplikacji, wiec we wtorek moglam nadal przyjsc normalnie. Po pracy okazalo sie, ze u sasiada scinaja drzewa. Halas byl niemozliwy i cieszylam sie, ze nie musze odsypiac nocki. ;) Musialam porzadnie wyszorowac kuchnie po tym malzonkowym pichceniu, a potem ugotowac makaron do zupy. Dzieki M. nie mialam zbyt duzo gotowania i cale szczescie. ;) Wrocil ze szkoly Nik, potem M. z roboty, a na 16:30 pojechalam po Bi. Ta niestety znowu miala "imprezke" integracyjna z druzyna. Serio, co tydzien! Przesada, jak dla mnie, ale ona oczywiscie chce jezdzic zeby spedzic czas z kolezankami, wiec ja woze... Tyle ze teraz ta "integracja" ogranicza sie do pogaduszek przy jedzeniu, a potem dziewczyny, ktore maja juz samochody sie rozjezdzaja, zas za nimi chce podazyc reszta. Najpierw wszystko trwalo do 18:30, ostatnio Bi napisala zeby po nia przyjechac o 17:45, a tego dnia znienacka zadzwonila czy moge ja odebrac o 17:30! Akurat maszerowalam z M. i Kokusiem po rower panny do jej szkoly. Chlopaki poszly dalej, a ja zawrocilam, pomaszerowalam spowrotem po auto i pojechalam po panne. O tej porze wszedzie sa korki, wiec dotarlam i tak dopiero gdzies o 17:50, a Bi stala z gromadka kolezanek na chodniku. Juz jej zapowiedzialam, ze na kolejne takie spotkanie nie jedzie, bo ja wiecej czasu spedzam jezdzac w kolko, niz ona sie socjalizujac... :/ Przywiozlam panne do domu i za chwile Nik mial swoj trening, ale na szczescie zawiozl go M, a ja go potem odebralam.

Kraul

Potem szybko szykowac sie do lozka, wiedzac ze kolejny dzien bedzie prawdopodobnie ostatnim kiedy bede jechac na zmiane, do ktorej juz troche przywyklam.

Wtorek to taka sama pobudka i do roboty. Okazalo sie, ze otrzymalam dostep do wiekszosci aplikacji potrzebnych do samodzielnego wypuszczania partii, wiec szef ucieszony polecil zebym od kolejnego dnia przyjezdzala na 1 nad ranem zeby jak najwiecej czasu spedzic z ludzmi z kontroli jakosci, ktorzy przyjezdzaja do pomocy. Pozniej okazalo sie, ze jednej z aplikacji nie moge otworzyc na wlasnym laptoku bo pokazuje mi ze nie mam licencji. Moge ja jednak otworzyc na jednym z komputerow stancjonarnych. Z druga aplikacja mam ciagle problemy, bo najpierw pokazywala ze nie mam dostepu do czesci, do ktorej dostep miec powinnam, a pozniej nie pozwalala z niej drukowac. Jeszcze pewnie z tydzien bede walczyla z jakimis bledami oprogramowania. :/ W kazdym razie, po pracy wrocilam do chalupy i majac swiadomosc, ze o 1 nad ranem musze sie stawic spowrotem, postanowilam sprobowac sie zdrzemnac. Nie bardzo mi wyszlo, bo jakis km od domu jest cementownia i nie wiem co oni tam robili, ale huczalo i walilo niemilosiernie. Zamknelam okno, ale po chwili w sypialni (wychodzacej centralnie na poludnie) zrobilo sie nieznosnie goraco. Ostatecznie przemeczylam sie jakies 1.5 godziny, z czego przysnelam na moze 45 minut... Wstalam kiedy chlopaki wrocily juz do domu, wiec przynajniej mialam towarzystwo. 

M. nadal pracowal nad skladzikiem, ktory obecnie prezentuje sie tak. Sciany zrobione sa z gotowych paneli, ktore niespodziewanie byly w kolorze nielam identycznym jak dom :)

Bi miala tego dnia zawody w innej miejscowosci o obliczalam, ze dojedzie dopiero okolo 18. Poki co zajelam sie typowo domowymi sprawami i podlalam warzywnik, w ktorym mamy kupe pomidorow, ale niestety... zielonych. Mimo ze dni nadal sa cieple, niemal gorace, to nie chca one dojrzewac. Poki jednak cos tam rosnie, to podlewam, bo mamy ostatnio bardzo sucho. Praktycznie nie pada. W koncu Bi wyslala smsa, ze maja dojechac do szkoly o 18:30. Ja pojechalam wiec po corke, a M. w tym czasie zawiozl Kokusia na jego trening. Autobus dziewczyn utknal gdzies w naszej miejscowosci i dotarly dopiero o 18:47. Myslalam, ze Bi bedzie padnieta, ale okazalo sie ze przyjechala w szampanskim humorze, bo godzine spedzila gadajac i wyglupiajac sie z kolezankami. Nawet glodna nie byla, bo na zawodach dziewczyny wymieniaja sie paczkami "lakoci", ktore zawieraja glownie slodycze oraz... napoje energetyczne. :O Pozniej jednak troche sie wkurzylam. Okazalo sie, ze Bi plynela w tylko jednym wyscigu - kraulem na 100m, gdzie zajela drugie miejsce w swojej grupie. Zwykle plynela jeszcze jakies sztafety, a tym razem nic! Kurcze, trener ciagnal ja godzine jazdy w jedna strone, gdzie poza domem spedzila 14 godzin, zeby sobie poplynela jeden wyscig?! To juz wolalabym zeby dziewczyny dostawaly "powolanie" na zawody i nie jezdzily na kazde, ale za to faktycznie sie scigaly, a nie siedzialy na lawce... :/ W kazdym razie, przywiozlam corke do domu, gdzie zlapala sie za glowe ze musi jeszcze odrobic lekcje i przyszykowac sie do na kolejny dzien, a mielismy juz wieczor. Ja pozniej pojechalam po Kokusia, a nastepnie polozylam sie jak zwykle o 21, bo skoro drzemka mi nie wyszla, to chcialam zlapac choc 3 godzinki snu przed stawieniem sie w robocie o 1...

W srode rozpoczela sie wiec dla mnie nowa "era", bo na pierwsza w nocy musialam byc w pracy. Wstawalam o polnocy, bo postanowilam nie jesc "sniadania" (o tej porze to chyba kolacja :D) i mycie ograniczyc do minimum, zeby zmaksymalizowac czas snu. W sumie to ciekawe doswiadczenie jechac do roboty o 12:40 w nocy. Wiele osob kladzie sie o tej porze spac. ;) W wielu oknach widzialam swiatla, a w naszym sennym miasteczku na drodze bylo wiecej aut niz kiedy jezdzilam na 4. Podobnie na autostradzie - ruch jak w dzien, tylko bez korkow. Nasze laboratorium oraz apteka dzialaja glownie w nocy, wiec na parkingu byly raptem 3 wolne miejsca, a w srodku energia jak w ulu. Gdyby nie ciemnosc za oknem, nikt nie pomyslalby ze to srodek nocy. :) Zaczelam od razu przegladac papiery i wypuszczac pierwsza dawke, pod pilnym okiem mojego "miszcza". ;) Jedna z aplikacji nadal sprawia mi problemy, bo jej oznaczenia sa dla mnie zupelnie nielogiczne. No coz, mialam trzy dni zeby jakos to ogarnac zanim w weekend zostane sama. :D Wypuszczajac 3 partie, miedzy ktorymi mialam pol godziny lub 45 minut na dychniecie, zjedzenie czegos i skorzystanie z toalety, sprawilo ze czas minal mi blyskawicznie. Kiedy, po trzeciej dawce, paleczke przejal F., zostaly mi jakies 2 godziny z hakiem. Wykorzystalam je glownie na odhaczenie papierologii. Pogadalam tez z szefem, ktory chce od soboty wziac tydzien wolnego, co niestety oznacza ze ledwie dostalam oficjalna kwalifikacje, a juz bede musiala pracowac w weekend. Ci podrozujacy pomocnicy bowiem na weekendy lataja do domow i rodzin. W ktoryms momencie zapikala aplikacja od kamer, wiec sprawdzilam co tam i... znowu niedzwiedz! Wyglada, ze ten sam co w zeszlym tygodniu... 

Nawet przechodzac pod domem, ma swoja stala trase ;)

Kreci sie wiec regularnie i tylko czekac az dobierze sie do smieci. :/ Po pracy wrocilam do domu, zjadlam sniadanie, wypuscilam Maye na siusiu i polozylam sie spac. Sen mialam niestety sredni, bo o 12:47 obudzil mnie F. pytajac, czy w nocy dam rade wypuscic pierwsza partie sama. Odpisalam, ze ok, choc mialam troche obaw, ale wiedzialam ze w razie czego kolega bedzie pod telefonem. Pozniej mialam oczywiscie problem z zasnieciem i choc przysnelam, to w sypialni znow zrobilo sie pieronsko goraco i tuz po 14 obudzilam sie i juz nie moglam zasnac. Wstalam bo co bylo robic, ale jak to po takiej drzemce w dzien, bylam zupelnie rozbita. Dobrze, ze w srody teraz Nik robi sobie przerwe od basenu, wiec oprocz odebrania Bi z treningu nie musialam nigdzie jezdzic. Poszlam tylko po rower corki i musze przyznac, ze troche mnie to rozbudzilo. Tego dnia w szkole Kokusia odbywaly sie cos jak dni otwarte, ale stwierdzilam ze nie mam ochoty po tej nocce. Zreszta, w tej szkole bylabym na takich dniach otwartych juz czwarty raz. Mysle, ze trzy razy wystarcza. ;) Dzieciaki musialy jednak przygotwac dla rodzicow rozpiske ze swoim grafikiem, wiec Nik tez mial. 

Na czerwono zakreslilam specjalna "wiadomosc" od syna :D

Powiedzial jednak, ze wszystko mu jedno czy pojde, czy nie, wiec nie czulam sie winna. ;) Poza tym to tylko wstawic jakies pranie, bo to praktycznie zawsze jest, odgruzowac kuchnie bo po powrocie z pracy jak najszybciej kladlam sie spac i dzien zlecial. O 21 znow polozylam sie na 3 godziny snu zeby odpoczac przed robota. ;)

W czwartek ponownie stawilam sie w robocie w srodku nocy, ale tym razem w lekkim stresiku, bo bylam sama. Na szczescie nie bylo jakichs problemow, wszystko poszlo gladko i udalo mi sie bez potkniec wypuscic pierwsza partie. Myslalam, ze moj "miszcz" przyjedzie przed druga partia, ale rowniez nie dotarl. Konczylam juz papierologie, kiedy sie zjawil. Okazalo sie, ze poniewaz kolejnego dnia wylatywal, chcial wypuscic pierwsze dwie partie, a ja przejelabym dwie pozniejsze. Oznaczalo to, ze w piatek mialam przyjechac "normalnie", na 4. Nie bede narzekac. ;) Po pracy oczywiscie szybko cos zjesc, wypuscic psa i do lozka. Obawialam sie, ze ze spania nic nie bedzie, bo Potworki mialy skrocone lekcje, wiec konczyly krotko po 12. Ostatecznie jednak, mimo ze przebudzil mnie zgrzyt garazowych drzwi i smiechy dziewczyn (Bi przyjechala do domu z kolezanka, zeby zostawic plecak), udalo mi sie ponownie zasnac. I nawet pomimo ze w pokoju znow bylo niemozliwie goraco, spalam az do budzika. Niestety, nie moglam pospac dluzej i musialam wstac o 14, bo na 15 Starsza miala trening. Zaczynam uwazac, ze trener mocno przesadza, bo czy skrocone lekcje, czy dzien wolny, trening jest i koniec. Tyle, ze wtedy nie ma transportu ze szkoly i rodzice musza corki zawiezc i odebrac. W kazdym razie, w czasie kiedy ja spalam, Potworki korzystaly z dluzszego popoludnia. Nik oczywiscie gral, ale Bi pojechala na rowerze z psiapsiolka do kafejki w centrum naszej miejscowosci. Panna naprawde korzysta z "wolnosci" licealistki, bo od jej szkoly do centrum prowadza chodniki, wiec moga w miare bezpiecznie tam dotrzec na rowerach lub piechota. Dla nieswiadomych, w Hameryce, poza wiekszymi miastami, w wielu miejscach brakuje chodnikow. I tak, od naszego domu do glownej ulicy prowadzi okolo 2 km droga, przy ktorej ich nie ma. Brak nawet szerszego pobocza. Przy tej glownej drodze, w jedna strone chodniki sa, ale w druga, wlasnie do skrzyzowania z ulica gdzie jest szkola, chodnika znowu brak. Dopiero od szkoly sie on zaczyna sie i prowadzi do centrum, gdzie wiadomo tez chodniki sa. Poprzednia szkola Bi (a nadal obecna Kokusia) z jednej strony ma roznorakie przychodnie oraz kliniki oraz brak chodnikow, a z drugiej osiedle domkow z chodnikami, ale to taka "wyspa" wsrod ruchliwych ulic i wlasciwie nie mieli tam dokad lazic. Dopiero teraz, w szkole sredniej, mlodziez odkrywa bliskosc centrum z kafejkami, restauracjami oraz sklepami i mozliwosc dotarcia tam bez koniecznosci posiadania samochodu. ;) W kazdym razie, potem wrocily pod szkole i czekaly na trening owej kolezanki i kiedy wstalam aplikacja pokazala mi, ze panna wlasnie tam sie znajduje. Na szczescie bez oporow wrocila do domu na czas zeby jechac na basen. Przez brak transportu, musialam ja oczywiscie zawiezc i ledwie godzine pozniej jechalam po nia spowrotem. Potem w koncu moglam troche poogarniac chalupe, choc przez te spanie w dzien, bylam jak snieta ryba i nic mi sie nie chcialo. Nawet krotki spacer po okolicach basenu przed odebraniem corki, nie pomogl. Bylo tez nieznosnie goraco, bo lato postanowilo pokazac ze nie podda sie bez walki i mielismy 27 stopni oraz 60% wilgotnosci. Ogolnie lubie ciepelko, ale juz bylo tak rzesko i noce zimne, ze znowu przezylam szok termiczny. ;) Na 18:30 Nik mial swoj trening, ale ze M. rabal drewno na opal, to musialam syna zawiezc i pozniej odebrac.

Motylkowy 

Dobrze, ze jego basen to raptem 2 minuty od domu. A wieczorem kladlam sie spac myslac z rozkosza, ze oto moge "gnic" w lozku az do 2:30. :D

Piatek w pracy zaczelam wiec troche bardziej leniwie, bo mialam wypuscic trzecia oraz czwarta partie, ale ta pierwsza jest produkowana o 5:30. Przyjechalam na 4, wiec mialam czas zeby zaksiegowac troche dokumentow, ale tez w spokoju wypic kawe i zwyczajnie pobimbac. ;) Te dwie partie sa poki co dla mnie luzniejsze, bo pomiedzy nimi wypuszczana jest partia produktu klienta, na ktora nie mam (jeszcze) kwalifikacji, wiec musi ja wypuscic kto inny, a ja mam dluzsza przerwe. :) Dzien uplynal wiec dosc bezstresowo, szczegolnie, ze wszystko poszlo gladko, co nie zawsze jest regula. W miedzyczasie zajelam sie innymi obowiazkami i wyszlam pol godziny wczesniej, bo skoro najwazniejsze - wypuszczanie partii sie skonczylo, to nie mialam tam po co siedziec. Wrocilam do domu i czekalam na Kokusia (Potworki ponownie mialy skrocone lekcje), ktory dzien wczesniej wyrazil chec jazdy ze mna na zakupy. Bi umowila sie znowu z kolezankami. Tym razem mialy we 4 pojsc na pizze. Mlodszy dojechal, zrobilismy zakupy, a w nagrode zabralam go na bubble tea, bo siostra udziela sie towarzysko, a on biedak jezdzi z mamusia. ;) Wrocilismy, niedlugo dojechala Bi, ktora miala niestety trening, wiec ja zawiozlam, a pozniej odebralam. I tak dzieciarnia zaczela weekend, a starzy niestety musieli szykowac sie wczesnie do lozka, bo dla nich wolnej soboty nie bylo. ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz