W ostatnim poscie zostawilam piatek, 15 sierpnia, na kolejny raz, bo to nie byl taki sobie zwyczajny dzien. ;) Zaczal sie pozno, bo musialam choc troche odespac nocke. Polozylam sie o 6, a budzik nastawilam na 11, bo plan dnia byl dosc napiety, a stwierdzilam ze skoro zwykle sypiam okolo 5 godzin, to tym razem tez dam rade pozniej funkcjonowac. Okazalo sie jednak, ze nieprzyzwyczajony do spania w dzien organizm i tak obudzil sie o 10:40. I juz nie moglam zasnac. Wstalam, ale zanim sie ogarnelam i zjadlam sniadanie, zrobilo sie poludnie. Musialam odhaczyc z Bi zakupy spozywcze, a przy okazji zaliczyc pierwsze zakupy szkolne. Zanim jeszcze szkola sie oficjalnie zacznie, Starsza juz zacznie treningi i trzeba jej bylo kupic "sprzet". Akurat po drugiej stronie ulicy od supermarketu, maja sklep sportowy. Postanowilismy wiec upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Skoro zaliczalismy cos wiecej niz spozywke, zabral sie z nami Nik. Udalo nam sie dostac deske do plywania oraz specjalna "poduszke", ktora wklada sie miedzy nogi zeby cwiczyc same ramiona. Nie mieli jednak ani pletw, ani nakladek na dlonie. Nie chce mi sie objezdzac wszystkich sklepow sportowych w okolicy, wiec pozostaje niezawodny Amazon. :) Potworki wybraly sobie po parze nowych adidasow, a do tego Bi spodenki, a Nik koszulke. Tu musze nadmienic, ze moja corka zaczyna sie ponownie otwierac na kolory. Do niedawna wszystko musialo byc czarne, ewentualnie jakies neutralne, wiec bezowe lub szare. Czasem zalozyla cos z domieszka zoltego, bo to jej ulubiony kolor. Tym razem spodenki wybrala w... pudrowym rozu. :D Potem przejechalismy do supermarketu, a ze udalo nam sie uwinac calkiem sprawnie, pojechalismy jeszcze na bubble tea. Do domu przyjechalam w lekkiej panice, bo mielismy tylko godzine, a trzeba bylo i rozpakowac torby i zjesc obiad, zanim znow musielismy wyruszac. Na popoludnie bowiem trener druzyny plywackiej urzadzil dzieciakom zawody. Tylko miedzy soba, ale ze cala druzyna liczy 4 grupy o roznych poziomach, wiec byla szansa ze dzieciaki beda mialy sie z kim scigac. Przy okazji trener spisywal otrzymane czasy, bo one decyduja o wyscigach ktore potem przydziela zawodnikom kiedy scigaja sie z innymi druzynami. Potworki wcale nie byly chetne zeby na te zawody jechac, mimo ze stresu nie bylo niemal zadnego bo to przeciez same kolezanki/ koledzy. Trener obiecal jednak pozniej pizze, wiec sie skusili.
Pomyslaby kto, ze w domu pizzy nie jadamy... :D Poniewaz chodzilo glownie o spisywanie czasow w konkurencjach oraz stylach, to trener zaszalal i Potworki wyscigow mialy w pi*du. Nik plynal kraulem na 50m, kraulem na 100m, motylkowym na 50m i taka dziwna mieszanka, gdzie kazda dlugosc basenu plynie sie innym stylem. Bi plynela rowniez kraulem na 50m, motylkowym na 50m, zabka na 50m i mieszanka stylow, ale kazdym stylem musiala przeplynac dwie dlugosci basenu. Oprocz tego, kazde plynelo sztafete, choc tu trener pomieszal dzieciaki z roznych grup wiekowych oraz zaawansowania, wiec wyscigi byly ciekawe, bo ciezko bylo przewidziec kto wygra. ;) Bylo niemozliwie goraco, ale akurat dobrze sie zlozylo, bo zawody byly na zewnatrz. Rozdawano tez butelki zmrozonej wody, zasiadlam na krzesku turystycznym w cieniu i dalo sie wytrzymac. Nik mial szczescie, bo jest na takim pograniczu, ze niby rocznikowo ma juz 13 lat, ale do urodzin sciga sie nadal w grupie 11-12, wiec bylo trzech chlopcow w jego grupie wiekowej i ze slabszej grupy. Mlodszy zostawial ich wiec daleko w tyle.
Nawet kiedy pomylil sie i zaczal plynac zlym stylem i dopiero na wolanie trenera zatrzymal sie, jeden zdazyl go wyprzedzic, ale Nik raz-dwa nadrobil straty i i tak wygral. ;) Bi jest juz w grupie 13+, ale okazalo sie ze na zawody przyjechala tylko jeszcze jedna dziewczynka w tym wieku. Rowniez ze slabszej grupy, wiec panna miala kilka latwych wygranych.
Jeden "wyscig" - najdluzszy, bo na 200m (8 dlugosci basenu) plynela sama, bo trener chcial zapisac jej czas, a tamta inna dziewczyna chyba nie miala na tyle formy zeby poplynac taki dystans. Potem serwowali pizze, choc tu bylam rozczarowana, bo rodzicom nikt jej nie zaproponowal, a ja bylam glodna. ;) Do domu wrocilismy dosc zmeczeni, dzieciaki plywaniem, ja goracem. Spalam tego dnia tylko niecale 5 godzin, wiec czulam sie troche jak na haju i oczywiscie padlam wieczorem jak kawka. ;)
W sobote odsypialam oczywiscie w koncu nocke z czwartku na piatek. Wstalam o 10, czujac sie w koncu w pelni przytomna. ;) Dzien minal mi w miare leniwie, na ogarnianiu domowej rzeczywistosci. Malzonek rano pracowal, ale przyjechal o 11. Mial sie zabrac za ten magazynek pod tarasem, ale ze znow byl upal, dal sobie spokoj. Pojechalismy do spowiedzi, jak zwykle do polskiego kosciola, a potem przejechalismy na msze do tego blizej domu. Po powrocie troche odetchnac, podlac zmeczony upalem ogrod, po czym w koncu zabralam sie za leczo z cukinii. Przymierzalam sie do tego jak do jeza, az zaczelam sie obawiac ze wyhodowana przeze mnie cukinia zacznie gnic, ale wytrzymala w lodowce bez problemu i to ze dwa tygodnie. :D W koncu jednak sie za to zabralam, w czym pomogla mi Bi, ktora, z niezrozumialych powodow, bawi szatkowanie warzyw. Z radoscia pozwolilam jej przejac to zadanie. ;)
Mialam jeszcze upiec ciasto, ale Starsza juz znalazla przepis, ktory chciala wyprobowac. Zrobil sie jednak wieczor, wiec przelozyla to na kolejny dzien.
Niedziela to ponownie dluzsze spanie. Dla mnie i dzieciakow (choc oni spia ile chca od dwoch miesiecy ;P), bo malzonek pracowal. Skoro nie mial tym razem weekendu, poradzilam mu zeby chociaz pospal dluzej i pojechal na 5 rano. W weekendy maja bowiem taki uklad, ze moga zrobic okreslona ilosc godzin, ale rozpoczecie oraz koniec pracy dostosowac do potrzeb. Coz... M. uznal, ze ma "potrzebe" wczesnego powotu do domu, bo pojechal do roboty jak zwykle, ale za to znienacka zjawil sie w domu juz o 9:30. Jeszcze sie dobudzalam w lozku. :D Na dole Bi juz urzedowala w kuchni, bo wymyslila sobie ciasto z jablkami, na kruchym spodzie i z owsiana kruszonka na wierzchu. Nie dosc ze przepis nieco bardziej czasochlonny, to panna nadal dziala raczej pomalu. Mnie jej tempo bardzo nie przeszkadza, ale juz to, ze zajmuje caaaly blat, juz tak. Po chwili w kuchni zjawil sie Nik, chcac zrobic (jak zwykle ostatnio) jajecznice i szybko ucieklam z kuchni, bo dosc mialam burdelu oraz decybeli. Trzeba przyznac Potworkom, ze po sobie posprzatali. Z grubsza. :) Na kawke jak zwykle wpadl moj tata, choc deser do niej dopiero co "wskoczyl" do piekarnika. Poki co podalam mu moje leczo, a na ciasto przyszla pora pozniej, kiedy troche przestyglo. Wyszlo prze-pysz-ne! Jedyna wada to taka, ze przepis byl na bardzo mala blaszke, wiec wiekszosc ciasta znikla w jeden dzien, tylko kawaleczek udalo mi sie zwedzic i spakowac do pracy. Co do innych niedzielnych wydarzen, to przyszla reszta "ekwipunku" do plywania Bi, czyli pletwy na nogi i nakladki na dlonie. Smieje sie, ze wyglada jak zaba. ;)
Poniedzialek to niestety zbyt wczesna pobudka, choc po weekendzie zawsze czuje sie w miare wypoczeta. W robocie, jak pisalam, strasznie pedza do przodu z moim szkoleniem. Dziewczyna z Vegas wrocila do siebie, ale moj szef poprosil jednego z zastepcow zeby sie tym zajal, wiec sporo czasu poswiecil przegladajac ze mna przepisy. Niestety to taki facet, ze ma naprawde ogromna wiedze, ale przez to, zamiast trzymac sie tematu, co chwila rzuca jakimis opowiesciami oraz dygresjami i robi sie z tego tak zagmatwana historia, ze zapominam o co wlasciwie w danej procedurze chodzi. ;) Dzien jednak jakos przetrzymalam i wrocilam do domu, gdzie trzeba bylo zabrac Potworki na zakupy szkolne. Chcialam to odhaczyc w miare sprawnie zeby miec czas zamowic brakujace pierdolki. I mialam nosa, bo przez to ze nasza miejscowosc tak pozno wypuszcza listy, wszystko bylo przebrane i sporo pustych polek. :O Na szczescie Bi w szkole sredniej potrzebuje tylko (miejmy nadzieje) jakies zeszyty oraz dlugopisy/ olowki, a Nik sporo rzeczy mial z zeszlego roku. Ostatecznie musialam zamowic tylko wlasnie olowki (bo Potwory uparly sie na mechaniczne) oraz jeden zeszyt dla Kokusia, bo wymagali dosc specyficzny format, ktorego sklep nie posiadal. Po powrocie mielismy chwilke, a pozniej trzeba bylo zawiezc Kokusia na trening. Samego, bo Starsza juz w piatek wypisalam tymczasowo z tej druzyny, jako ze w tym tygodniu zaczyna juz treningi ze szkolna. Na szczescie Mlodszemu wsio ryba czy jedzie sam, czy z siostra. ;) Jak zwykle malzonek go zawiozl, a ja pozniej odebralam.
Niestety, nagle skrocily nam sie dni i kiedy dojezdzam, wlasciwie juz koncza. Oby w koncu skonczyli remont basenu w srodku, to treningi beda mogly potrwac dluzej. A po powrocie to oczywiscie szybka kolacja, prysznice i lozeczko. ;)
We wtorek przyszlo ochlodzenie i rano trzeba bylo naciagnac na grzbiet sweterek. ;) W pracy podobny schemat jak dzien wczesniej, czyli sporo czasu spedzilam z Huy'em na przerabianiu przepisow i ogladaniu "na zywo" co sie dzieje.
Po odrobieniu swojego czasu, popedzilam do domu, zgarnelam dzieciaki i pojechalismy nad jezioro. Bylo piekne slonce i temperatura okolo 24 stopni, ale wial chlodny wiatr, wiec dla mnie kapiel odpadala, mimo ze woda byla nadal w miare ciepla po ostatnich upalach. Normalnie pewnie bym odpuscila, ale wiedzialam ze prawdopodobnie bedzie to nasza ostatnia szansa zeby pojechac tam w srodku tygodnia. Potworkom wiatr oczywiscie nie przeszkadzal i najpierw poplyneli na deskach, a potem szaleli w wodzie.
Wreszcie zglodnieli, wiec przeszlismy sie do budy z zarciem, a potem Bi zasiadla z ksiazka, a Nik... zaczal jeczec. Chcial do wody, ale nie sam. :/ Siostra stanowczo odmowila, wiec zaczal ciagnac mnie. Na moja odmowe strzelil focha i zazadal odwiezienia do domu, tyle ze nie chcialo mi sie kursowac w te i we wte. W koncu, po chyba pol godzinie takiego marudzenia, oznajmilam mam dosc i zaczynamy sie zbierac. Wtedy, jak na komende, kawaler stwierdzil ze chce poplywac kajakiem.
Przyplywa spowrotem
Mialam ochote tupnac noga, ze teraz moze mnie pocalowac i wracamy, ale Bi ucieszyla sie, ze bedzie mogla dluzej poczytac, wiec machnelam reka i dalam chlopakowi kase na wypozyczenie. Nawet po okrazeniu kajakiem calego jeziora, Nik nie mial dosc i sam poszedl poskakac z pomostu i robic jakies akrobacje.
I nie przeszkadzalo mu, ze zblizal sie wieczor, temperatury byly srednie i plaza wlasciwie opustoszala. Przyjechalismy do domu, rozwiesilam mokre rzeczy dzieciakow, troche czlowiek sie polenil i coz, znow trzeba sie bylo klasc.
Srodowy ranek niczym dzien swistaka. Nadal w srodku nocy do roboty, gdzie ciagle szkolenia. Przynajmniej widac nieco swiatelko w tunelu, choc jakos nie widze skonczenia tego do piatku. No, ale zobaczymy. Kiedy wychodzilam z pracy, jak na komende zaczelo padac i lalo jak z cebra calutki dzien. Przy okazji bylo tylko 19 stopni, wiec najchetniej zaszylby sie czlowiek z goraca kawa pod kocykiem. Niestety, tego dnia Bi miala swoj pierwszy trening ze szkolna druzyna. Byla oczywiscie mocno poddenerwowana, ale umowila sie przed wejsciem z kolezanka, wiec liczylam ze jakos sie ogarnie. I tak zreszta musialam z nia wejsc, bo mialam formularz oraz czek. Niestety, rodzicom nie wolno jest zostawac na treningu, co przyznaje troche mnie rozczarowalo. Normalnie moze bym zostala pospacerowac, bo to taka fajna, spokojna okolica, ale ze lalo, to wrocilam do domu. Po 1.5 godzinie pojechalam po corke spowrotem, ciekawa jak jej sie podobalo. Okazalo sie, ze wyszla zachwycona, ze treningi latwe, ale ciekawe, bo nie samo plywanie raz w jedna, raz w druga strone, ale tez skoki, oraz cwiczenia gdzie wychodzi sie z basenu i robi pompki, przysiady, itd. Dziewczyny rozdzielone sa pod wzgledem szybkosci, choc tych z I klasy trenerzy w sumie nie znaja. Bi trafila do ostatniej grupki, choc w trakcie "awansowala" do szybszej. ;) Faktycznie uzywaja tych pletw i desek, wiec przynajmniej wiem, ze zakup nie poszedl na darmo. Wrocilysmy do domu i juz nigdzie nie musialam sie ruszac, bo z powodu pogody trening Kokusia zostal odwolany. Oni niestety nadal plywaja na zewnatrz, a tu nie dosc ze padalo, to jeszcze spadla temperatura. Nie powiem zebym byla smutna. ;) Za to zrobilam kolejne 3 sloiki malosolnych, bo ogorki nadal intensywnie produkuja. Dobrze, ze moj tata je lubi i co tydzien wreczam mu sloik, bo sami bysmy tego nie przejedli. :D
W czwartek niestety musialam zaczac dzien jeszcze wczesniej niz ostatnio. W ramach treningu musialam wypuscic jedna partie, choc chlopak ktory mnie trenowal powiedzial ze ode mnie zalezy ile ich wypuszcze, choc im wiecej, tym lepiej, zeby sie obeznac z papierami oraz programami komputerowymi. Tak w ogole to pisze "partia" z braku odpowiedniego slowa, ale ze to laboratorium a nie fabryka, to tak naprawde wypuszczamy jedna lub dwie fiolki po 30mL. :D W kazdym razie, zeby jak najlepiej to zapamietac i ogarnac, stwierdzilam, ze wypuszcze dwie. Napozniejsza partia jest wypuszczana troche na wariata, bo zaraz po partii dla klienta, wiec uznalam ze najlepiej wypuscic pierwsza, druga lub trzecia. Pierwsza od razu skreslilam bo wypuszczana jest o 1:30 w nocy. ;) Padlo wiec na druga i trzecia, choc zeby zdazyc musialam i tak przyjechac o pol godziny wczesniej. To zas oznaczalo przyjazd o pol godziny wczesniej, a wiec pobudke o 2. Ech... Pojechalam i kurcze. Nie powiem, ze tego nie ogarniam, bo w miare ogarniam, ale przyzwyczajona jestem, ze wszystkie dokumenty dostawalam juz skompletowane i posegregowane w logiczna calosc i po prostu kolejno przegladalam. Tutaj przekazujemy aptece nasza fiolke i oni juz sobie rozcienczaja material i rozdzielaja na dawki, a my w miedzyczasie przeprowadzamy wlasne testy. Oznacza to, ze wszystko przebiega na wyscigi, a z pomieszczenia produkcyjnego oraz laborantow dostajemy wszystko pomieszane: tu jakis wydruk, tu jakis swistek, tam wyniki testu, itd. Czasem komplet jednego testu to 3 strony, ktore dostaje sie osobno i pomieszane z innymi. Ogolnie to na samym poczatku wszystko idzie spokojnie i pomautku, a po 10 minutach nagle zrzucaja ci wszystko na blat. W dodatku trzeba pamietac ktory numerek zweryfikowac z ktorym programem komputerowym, a i w nich posprawdzac wszystkie ustawienia. W rezultacie, mimo ze wszystko to moze 20 stron, wypuszczenie pierwszej partii zajelo mi... 1.5 godziny. :D Do wypuszczenia kolejnej zostalo pol godziny, wiec tylko szybko popedzilam do toalety oraz wypic ekspresowa kawe i cos przekasic. Druga partia zajela mi... godzine, wiec niewielki, ale byl postep. ;) Wiedzialam juz jednak, ze nie moge skonczyc na tych dwoch, mimo ze do samego treningu wystarczyly. Umowilam sie wiec z tym chlopakiem, ze w piatek znow przyjade wczesniej i wypuszcze dwie partie. Poki co, do konca dnia zajelam sie codziennymi pierdolkami. Po pracy do domu, gdzie mialam chwile na dychniecie, po czym trzeba bylo zawiezc Bi na trening. Przynajmniej pogoda sie poprawila i wyszlo slonce, choc niestety nadal bylo chlodno i w dodatku wial wiatr. Po dyskusji stwierdzilismy, ze lepiej zeby Nik odpuscil sobie ponownie trening, bo zaraz zaczyna sie szkola i nie chcielismy zeby sie akurat pochorowal. Dla Bi niestety dzien nie konczyl sie na treningu, bo jej druzyna na to popoludnie zaplanowala spotkanie. Jedni z rodzicow maja dostep do prywatnej plazy nad jeziorem przy ich osiedlu i zaprosili dziewczyny na spotkanie integracyje. Zamiast wiec odebrac Starsza i pojechac do domu, musialam wiezc ja na drugi koniec naszej miesciny. Okazalo sie tez, ze podobnie jak rodzice nie moga sobie popatrzec na treningi, tak samo tutaj tylko podjezdzali, wysadzali corki i odjezdzali. Co bylo robic; ja tez wysadzilam Bi przed wejsciem na plaze i pojechalam. Gdzie te czasy gdzie wszystkie mamuski tez staly w koleczku i plotkowaly? :D Wrocilam do domu, posiedzialam z chlopakami, po czym znow musialam odbyc kurs. :/ Wrocilam oczywiscie wykonczona, bo ile mozna tak jezdzic w te i spowrotem... Na szczescie, po ulewnym deszczu poprzedniego dnia, wszedzie nadal bylo mokro, wiec nie musialam podlewac.
W koncu nadszedl wyczekany piateczek, ktory niestety ponownie musialam zaczac zbyt wczesnie. ;) W pracy znow na dzien dobry wypuscilam partie, choc nie spojrzalam ile mi to zajelo, wiec nie wiem czy poprawiam wlasne rekordy. Zreszta, duzo zalezy tez od laborantow, bo jedni szybciej radza sobie z testami, drudzy wolniej. Kolejnej partii nie wypuscilam, bo zepsula sie maszyna i jej nie bylo. ;) Mialam usiasc z szefem do dalszego szkolenia, ale caly czas cos sie dzialo, ktos zawracal mu glowe czym innym i w koncu usiedlismy dopiero o 7. Pechowo, musialam wyjsc juz o 8, a on sie rozgadal, pomalu i flegmatycznie... Oczywiscie nie skonczyl i bede musiala scigac zastepcow zeby mnie laskawie podszkolili i (najwazniejsze) podpisali swistek. :/ Pozniej wyskoczylam z pracy jak z procy i popedzilam do domu. Tego dnia Bi miala sporkanie organizacyjne w high school. Umawialy sie z najlepsza kolezanka, ze pojada na nie razem, ale ta wziela i wyjechala na wakacje. ;) Starsza mogla je sobie odpuscic, ale uparla sie jechac. Tyle ze blagala mnie zebym je zawiozla. Pojechalysmy, myslac ze juz tam zostane, bo pewnie dla rodzicow tez urzadza jakas prezentacje. Okazalo sie jednak, ze policja zablokowala parking, a auta puszczala tylko sznureczkiem, tak zeby kazdy mogl przed wejsciem wypuscic dziecko i do widzenia. Bi mine miala nietega, ale poszla. Wrocilam do domu, po czym po dwoch godzinach musialam jechac po corke. Tym razem policja zablokowala dojazd pod drzwi, a wszystkich kierowali na parking. :D Po chwili mlodziez wyszla, a z nimi Starsza, w gronie kolezanek.
Poki co zadowolona, choc nie znalazla szafki, wiec bedzie musiala ja odszukac w poniedzialek rano. Dostala koszulke, identyfikator i mape szkoly, co pewnie jej sie przyda przy poszukiwaniu sal. ;)
W domu dlugo nie posiedzielismy, bo trzeba bylo zaliczyc zakupy i to tak zeby zdazyc przed treningiem Bi. Udalo sie, nawet pomimo ze dzieciaki naciagnely mnie na bubble tea, a po drodze zamowilismy jeszcze pizze. Tym razem w domu mialam godzinke na dychniecie, po czym panna jechala na trening. Zeby ja odebrac, wyjechalam nieco wczesniej, bo chcialam jeszcze pospacerowac po tamtej okolicy. Zaszlam troche za daleko i potem pedzilam zeby wrocic na czas. Na szczescie Bi zawsze i zewszad wychodzi jako jedna z ostatnich. ;)
A po powrocie w koncu moglam ucieszyc sie wyczekanym weekendem. Nawet zwierzyniec byl jakis bardziej zrelaksowany ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz