Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 12 stycznia 2024

Pierwszy snieg w tym roku, a narty odwolane ;)

Pierwszy snieg, ale ciekawe czy nie ostatni? :D

W koncu i o nas zima sobie przypomniala... Sobota, 6 stycznia, miala sie zaczac zawodami plywackimi, ale jesli pamietacie, Nik sie pochorowal, a Bi cos sobie zrobila w przedramie, wiec oboje sie wykruszyli. Z jednej strony szkoda, bo chyba tydzien namawialam Kokusia zeby sprobowal swoich sil, ale coz, sila wyzsza. Bardzo jednak sobie nie krzywdowalam, bo zawody mialy sie odbyc w miescie oddalonym od nas o pol godziny, ze zbiorka juz o 8:15 rano. Zrywanie sie w sobote o tej samej porze co w tygodniu, to zdecydowanie nie to, co tygryski lubia najbardziej. Z ulga wiec cala nasza trojka (ja + Potworki) pospalismy dluzej i tylko M. musial sie zerwac do roboty. Po czterech dniach porannego wstawania i przy takim sobie samopoczuciu, obudzilam sie sama z siebie o 8:13, a potem wydawalo mi sie, ze leze tylko i rozmyslam, az... zbudzil mnie budzik o 9. ;) Bez niego nie wiem do ktorej bym spala. Powylegiwalam sie jeszcze pol godzinki, ale w koncu trzeba bylo sie zwlec zeby nakarmic dzieciaki i zwierzyniec. Najbardziej niepokoilam sie jak Nik, ale okazalo sie, ze jakby pomalu dochodzil do siebie. Nos mial nadal wyraznie zatkany, a po nocy wyschniete i drapiace gardlo. Kiedy sie jednak porzadnie napil, przestalo go drapac, a przy tym mial lepszy apetyt i wyraznie wiecej energii. Za to mnie caly dzien laskotalo w nosie (ale kichnac sie nie dalo; jak ja tego nie lubie!) i gardlo mialam suche i drapiace. Na szczescie bez goraczki, no ale czulam ze mnie "bierze" i pytanie tylko, jak mocno. Ogarnelam jednak zmywarke, zmienilam posciel u nas i ogolnie pokrecilam sie co nieco po domu. A! Zapomnialam napisac, ze w piatek, przyszla paczka od mojej siostry! Przyslala dzieciakom po jednym ze swoich slynnych smokow i nawet ja otrzymalam miniaturke.

Kokus i jego smokus ;)

Te smoki ciotki, to w sumie takie cos przypominajace smoka z "Niekonczacej sie opowiesci"

Moje malenstwo przypomina nieco gremlina, a ze ma sznureczek, wiec zawislo na choince :)

Malzonkowi trafily sie zas skarpety oraz majty, ale w wersji... "komicznej". :D Dzieciaki oczywiscie zachwycone, bo robota mojej siorki to takie cudenka, choc oczywiscie to bardziej cos, co stawia sie na polce i podziwia, a nie bawi. Wracajac do soboty, to M. wrocil z pracy, przyniosl drewna na wieczor, po czym zasiadl do kanapowego relaksu, ja zas pojechalam z Bi do biblioteki. Juz od trzech dni wiercila mi dziure w brzuchu, ze nie ma co czytac, wiec w koncu stwierdzilam, ze mozemy pojechac. Jak pisalam, czulam sie tak sredniawo, ale nie do konca naprawde chora. Nie mialam wiec wymowki, choc oczywiscie nie chcialo mi sie strasznie... Na szczescie panna dosc szybko odszukala wybrane wczesniej czytadla i moglysmy wrocic do domu. Na ten dzien zapowiadali pierwsza w tym roku sniezyce, choc od rana satelity i telefony pokazywaly, ze juz pada, ale nic nie bylo widac. ;) Na 16 pojechalismy do kosciola, bo malzonek mial pracowac w niedziele, ale wrocilismy do chalupy i nadal nic nie padalo. Zaczelo w koncu okolo 19. Akurat lekko przykrylo powierzchnie kiedy kot zapragnal wyjsc, wiec otworzylam mu drzwi i troche sie zdziwil. Dotykal lapkami i siedzial chwile na schodkach, lekko skonsternowany, ale w koncu poszedl. Kiedy jednak chwile potem zawolalam, przylecial przemoczony, malo nog nie gubiac. ;) Mialo padac cala noc, wiec stwierdzilam, ze wole juz jej nie wypuszczac. Poprzednie trzy noce, pomimo mrozu po -7 stopni, nie wracala przy moim wolaniu i dopiero kiedy M. wstawal o 3 do pracy, przychodzila. W sobote mroz mial byc tylko leciutki, ale mimo to, stwierdzilam, ze jak przemoczy ja padajacy (lub lezacy na galeziach krzakow) snieg, trudniej bedzie jej utrzymac cieplote ciala. Oreo darla sie pod to jednymi, to drugimi drzwiami dobra godzine, ale w koncu sie poddala i poszla spac na swoja wieze. :D

Narnia przed polnoca ;)
 

W niedziele rano okazalo sie, ze sniegu napadalo naprawde sporo i nadal lecial z nieba. Mial przestac okolo 14, ale padal dosc solidnie do 17, a i potem jeszcze co jakis czas proszyl. Przy naszym domu zmierzylam 23 cm, choc oczywiscie miejscami zawiewal i bylo go wiecej, a w bardziej oslonietych miejscach, mniej.

Stan tarasu w niedziele po poludniu
 

Martwilam sie jak M. bedzie wracal do domu, tym bardziej ze wzial moje auto zeby sprawdzic jak w takich warunkach zachowaja sie nowe opony. Dojechal na szczescie bez problemu. Ja z dzieciakami wstalismy oczywiscie pozno, a po sniadaniu ogarnialam pokoje, a oni ogladali pierwszy film Gwiezdnych Wojen. Szczegolnie Nik zapragnal obejrzec ten klasyk; Bi zerkala ale nie porwal jej jakos specjalnie. Kiedy wrocil M., poszedl oczywiscie odsniezac, a dzieciaki chcialy wyjsc na snieg. Martwilam sie troche o Kokusia, ale ze i tak planowalam wyslac go do szkoly kolejnego dnia, bo wyraznie dochodzil do siebie, wiec stwierdzilam, ze niech idzie. Zreszta, przy naszym klimacie, to mogla byc pierwsza i ostatnia sniezyca w tym sezonie, wiec az zal zeby nie skorzystal. ;) Korzystajac z ciszy w chalupie, zadzwonilam do taty i przy jego telefonicznych instrukcjach, wypelnilam mu bezrobocie. Nie wybieral sie do nas tego dnia bo warunki na drogach byly pod znakiem zapytania, a w dodatku niewiadomo co z naszymi wirusami, zas on stara sie trzymac zdrowo przed operacja, ktora ma miec pod koniec miesiaca. Kiedy zakonczylam rozmowe z dziadkiem, wyszlam na dwor zeby pomoc M. w odsniezaniu. Snieg byl mokry i ciezki, lepil sie do lopat, wiec bylo to mocno upierdliwe, a malzonek ma oczywiscie swoje pomysly i uparty jest jak osiol. Wymyslil, ze odsniezy wszystko lopata w ramach "silowni". Tlumacze zeby chociaz do podjazdu wzial odsniezarke, ale nie. On da rade. Hmmm, dac moze da, ale nie lepiej niedzielne popoludnie spedzic przyjemniej? Mysle, ze ze zdjec wiecie, jaki my mamy podjazd. To nie takie hop-siup zeby go odgarnac. Do tego schody i kostka do frontowych drzwi i chodnik wzdluz ulicy. No ale nie przetlumaczysz. W dodatku, kiedy wyszlam, zastalam dwojke wscieklych dzieciakow, bo ojciec kazal im odsniezyc wlasnie schody i kostke. Przy tym Bi zaczela od schodow i calkiem dobrze jej szlo, a Nik, burczac pod nosem o "niewolnictwie XXI wieku" (serio! Nie wiem, gdzie on to podchwycil! :D) rowno sie opitalal, szczegolnie ze zaczal od wejscia, wiec M. nie widzial go zza domu.

Poczatkowo szlo mu niezle, ale potem sie zbuntowal ;)
 

Pomoglam mu przy wejsciu, bo i oni i pies, zdazyli juz tam solidnie udeptac i snieg bylo naprawde az ciezko ruszyc. Potem kazalam mu zgarnac go spod samego domu, a ja oczyscilam sciezke na kostce. Snieg nadal padal, wiec potem przelecialam jeszcze raz to, co odsniezyla Bi i kawalek pod samym garazem, gdzie odsniezyl M., ale znow zrobila sie kilkucentymetrowa warstwa.  I nawet to troche roboty wystarczylo zebym musiala ze dwa razy odpoczac, a kark i tylek mialam cale przepocone. Kiedy dzieciaki skonczyly, polecieli oczywiscie za dom, zeby pozjezdzac.

Z gorki na pazurki!
 

Pytalam czy nie chca pojechac do tego klubu w ktorym mamy od stycznia czlonkostwo, na porzadniejsza gorke, ale Starsza nie chciala, a Mlodszy stwierdzil, ze moze pozniej. Tyle, ze "pozniej" mial mokrusienkie spodnie i nie zdazyly wyschnac. Musze je zreszta zaimpregnowac, bo sa to spodnie narciarskie i nie powinny az tak nasiakac woda. Cos mi sie kojarzy, ze rok temu, kiedy zima byla kompletnie nijaka, zdolal je ublocic, wypralam je i w rezultacie pozbawilam ich wodoodpornej warstwy... W kazdym razie, nigdzie juz nie pojechalismy.

Mialo byc ladne zdjecie do kalendarza, ale... cos nie wyszlo
 

Reszte popoludnia dzieciaki spedzily na czytaniu i elektronice. Malzonek gotowal rosol, a pozniej walnal sie na kanape przed tv. Ja wstawialam prania, zmywarke, skladalam, przecieralam, odkladalam na miejsce, itd. ;) Malzonek napalil w kominku, wiec mielismy cieplutko i przytulnie. Nasz kiciul spedzil calutki dzien w chalupie, nie wysciubiajac nosa ani na chwile. Dopiero wieczorem odwazyla sie wylezc, choc najpierw szla wzdluz domu, na 10-cio cm sciezynce, gdzie snieg zdazyl stopniec. Potem polazla juz normalnie, wyciagajac szyje jak zyrafa, zeby dojrzec cokolwiek nad kopami sniegu. ;) Kiedy ja pozniej zawolalam, na szczescie po chwili przybiegla. Niestety, caly dzien w domu zaowocowal tym, ze rozpierala ja energia i urzadzila dziki bieg po salonie i jadalni, wyskakujac ze schowkow i skaczac nam na nogi. Trzeba jej jednak oddac, ze nauczyla sie nie gryzc i nie drapac, skacze wiec jakby nie mogla sie powstrzymac, ale potem przypomina sobie, ze ludzi sie nie maltretuje, wiec odskakuje i biegnie dalej. :D Kolejna bolaczka kota w domu, jest pelna kuweta. Od kilku tygodniu stala prawie nieuzywana, ale niestety, od soboty wieczor byla ponownie mocno eksploatowana, cholercia. :D

W niedziele wieczor dostalismy sms'y oraz maile, ze w poniedzialek szkola miala byc opozniona o 2 godziny (wiadomo, musieli odsniezyc wszystkie szkolne autobusy), wiec z ulga przestawilismy budziki i pospalismy sobie do 8. Nik w sumie prawie do 9. ;) Wyszykowalysmy sie z Bi, dalam Mlodszemu sniadanie i wyszlysmy. Panna pomaszerowala na przystanek, a ja chwycilam za szufle zeby odgarnac wjazd, ktory oczywiscie zasypaly plugi. Wiedzialam, ze w dzien bedzie to topniec, bo mialo byc na plusie, ale w nocy zmrozi na kosc i potem ciezko wyjechac. Duzo nie zdzialalam, bo taki przesuniety plugami snieg jest ciezki i zbity w grudy, ale chociaz troche zmniejszylam ta warstwe. Kiedy Bi odjechala, wrocilam do chalupy do Kokusia, ktory zdazyl juz zjesc, ale byl jakos bez humoru i odpowiadal mi polslowkami. Dopiero kiedy ubieralismy sie do wyjscia, zaczal marudzic, ze boli go gardlo i jest zmeczony. Super... A w weekend wydawalo sie, ze poza przytkanym nosem nic juz mu nie jest! :/ W tym momencie nie bylo jednak czasu na analize jego samopoczucia, wiec poszlismy na przystanek. Oczywiscie musialam caly czas strofowac moje "chore" dziecko, bo wlazil w snieg adidasami i nie wiem czy do szkoly nie pojechal z przemoczonymi stopami. :( Poniewaz dzieciaki pojechaly do szkoly pozniej, wiec po odjezdzie Kokusia wlasciwie musialam sie zbierac do pracy. Szybko tylko schowalam pranie, ktore skladalam poprzedniego wieczora, ale zostawilam na dole na kanapie (bo wszyscy juz spali), wstawilam kolejne w miedzyczasie wietrzac sypialnie, i pojechalam. W pracy norma, czyli pustki. Przyszly dwie paczki dla pana Koreanczyka, wyslalam mu smsa, ze cos dostal i o dziwo za jakis czas sie pojawil. Napisalam tez do szefa z pytaniem o sytuacje finansowa firmy i przewidywany powrot do pelnoetatowej pracy. Przypomnialam tez, ze zalega mi juz 4 wyplaty. :/ W koncu zblizala sie polowa miesiaca, a tu nadal cisza. Odpisal o dziwo, ale spodziewalam sie nieco lepszych wiadomosci. Ponoc rozmawial w zeszlym tygodniu z wlascicielem firmy i dofinansowanie ma sie opoznic o kolejny miesiac. :/ No nie to chcialam uslyszec. Naprawde oczekiwalam, ze odpisze ze za tydzien - dwa wracamy do normalnej pracy... Za to "powinnam" dostac kolejna wyplate, a do konca marca maja wyplacic zalegle. Coz... Pozyjemy, zobaczymy; jakos wiekszych nadziei sobie nie robie. :( Wrocilam do domu, gdzie byla juz reszta rodziny. Nik, moje biedne, stesknione za sniegiem dziecko, wciagnal obiad doslownie nosem, ubral sie i polecial na dwor. Szalal w tym sniegu, tarzal sie, turlal, odsniezyl taras - no nie wiedzial normalnie co z soba zrobic. ;) Maya poleciala oczywiscie z nim, a potem rowniez Oreo. Syn zadowolony, chwycil kota i poniosl na srodek zasniezonego trawnika, gdzie usiadl z kiciulem nadal na rekach. Wkurzone zwierze wyskoczylo, przelecialo jak burza przez snieg i wrocilo pod drzwi.

Tu juz moment kiedy Oreo pedzi malo nie gubiac lapek, spowrotem do domu :D
 

Najwyrazniej jednak przekonala sie, ze snieg nie gryzie, bo reszte popoludnia i wieczor spedzila chodzac w te i spowrotem, choc poruszala sie raczej odsniezonymi miejscami. ;) Na kolejny dzien zapowiadali jakas szalona pogode, z gwaltownym ociepleniem, ulewnym deszczem i wiatrem. Spodziewalam sie, ze moga odwolac wypad na stok, ale wieczorem dostalam maila, ze zarzad gory ma podjac decyzje... rano. Nie wiem dlaczego zarzad gory, a nie szkola, bo stoki otwieraja o 9 rano, czyli juz po rozpoczeciu lekcji. A to oznacza, ze trzeba bedzie sprzet zawiezc do placowki tak czy siak... Wieczorem dzieciaki pojechaly na trening plywacki z M., choc dzien wczesniej stekal, ze nie wie czy da rade po tym odsniezaniu. A kto mu kazal?! ;) No ale jednak dal. Ja wykorzystalam ten czas do poskladania kolejnego wysuszonego prania i zuzycia reszty sera pozostalego z grudniowego pieczenia. Spodziewalam sie, ze bedzie juz splesnialy, a tu niespodzianka, bo wygladal i pachnial normalnie. Poniewaz na oko mialam jakies 2/3 kubelka, stwierdzilam, ze upieke mini serniczki cytrynowe.

Jeden ze smaczniejszych (dla mnie) wypiekow
 

Wyszly przepyszne, choc w przepisie jest zeby piec je 25 minut, a ja pieklam... 50. :O Jeszcze sie dopiekaly, kiedy wrocila reszta rodziny. Potem to juz typowy wieczor, czyli szybka kolacja i malzonek oraz dzieciarnia do spania.

Wtorek przywital nas mrozem, -6. Nie bylo przyjemnie stac i czekac na autobus Bi, a ten dojechal oczywiscie dopiero o 7:27. Nik mogl pospac odrobine dluzej, bo wiozlam go (i jego narty) do szkoly. Tak jak przewidywalam, rano nie bylo zadnej wiadomosci o anulacji wyjazdu na stok, wiec trzeba sie bylo zebrac, wrzucic sprzet do bagaznika i pedzic do szkoly. Odstawilam syna wraz z jego manelami, zajechalam do biblioteki oddac stos ksiazek przeczytanych przez Bi (ona doslownie je pozera!) i wrocilam do chalupy. Siedzialam oczywiscie jak na szpilkach, co chwila sprawdzajac wiadomosci. Okolo 10 rano natrafilam na fejsbukowa wiadomosc zarzadu stoku, ze zamykaja wczesniej. A po chwili telefon ze szkoly. Odebralam, spodziewajac sie automatycznej wiadomosci, a tymczasem powital mnie glosik syna, rozchichotany i nawet sie nie witajacy, tylko od razu mamroczacy zeby tata pamietal o odebraniu go ze szkoly. Kiedy spytalam dlaczego sie tak chichra, odpowiedzial, ze ma duzo kolegow obok. Prawdopodobnie zebrali wszystkie dzieci zapisane do klubu narciarskiego, zeby zadzwonily do rodzicow i przypomnialy o odebraniu ich, albo ze beda wracaly po lekcjach do domu. ;) Dopiero przed 11 dostalam wiadomosc od samej szkoly, ale wtedy to juz hurtem - 3 maile oraz smsa. :D Zyskawszy nagle wolny dzien, stwierdzilam, ze skoro aktywnosc na stoku nie wypalila, to trzeba sie poruszac inaczej i zabralam Maye na spacer. Prawdopodobnie ostatni raz na jakis czas w zimowej scenerii.

Przejscie na drugie osiedle, gdzie kiedys napotkalismy niedzwiadka ;) Nie mogloby zostac tak ladnie, zimowo, na dluzej niz dwa dni? :/
 

Mialam niezle wyczucie czasu, bo zaraz po naszym powrocie do domu, zaczelo padac. Poczatkowo snieg, ktory jednak szybko przeszedl w deszcz i juz tak zostalo. To byl kolejny z tych dziwnych dni, kiedy na wieczor temperatura, zamiast spadac, piela sie w gore. I to solidnie, bo nad ranem miala dojsc do +11. :O Wieczor byl jednak malo przyjemny, bo nadal bylo dosc chlodno - 2-3 stopnie (powyzej zera), plus ten deszcz. Cale szczescie, ze odwolali narty, bo szusowanie w taka pogode byloby tragiczne... I cale szczescie, ze M. teraz odbiera Kokusia, bo inaczej ktos musialby specjalnie jechac po jego sprzet. Klub narciarski odwolali wiec, a malzonek mial lenia i stwierdzil, ze moze odpuscic dzieciakom tego dnia basen. Przy takiej pakudnej pogodzie, najlepiej zasiasc przy kominku. ;) Bi bardzo sie nie upierala, wiec ona oraz M. zostali w domu, ale ja z Nikiem podazylismy na... koszykowke.

Nik w bordowej koszulce
 

Malzonek zdazyl juz zapomniec, ze wtorki to byl dzien treningow i mial pretensje ze Mlodszego nie wypisalam jak zaczal sie klub narciarski. Tyle, ze nikt nie oddal by mi juz kasy, a poza tym przeciez Nik nadal bedzie jezdzil na sobotnie mecze. No i, jak widac, czasem jednak te narty wypadna z grafiku... Mlodszy bardzo sie na trening cieszyl, biegal po sali z entuzjazmem, a ja wykorzystalam ten czas na ksiazke. Na zewnatrz lalo coraz mocniej, wiec potem oboje z ulga zasiedlismy przed rozpalonym kominkiem, w towarzystwie to jednego, to drugiego zwierza. ;)

Tym razem dolaczyla do nas Mayucha :)

Sroda zaczela sie wiosennie, czyli od slonca i 7 stopni na plusie. Snieg, a przynajmniej to, co z niego zostalo po nocnej ulewie, znikal w oczach. Przynajmniej nasz kiciul w koncu, po trzech dniach, wyszedl na dluzej. Czekajac az Bi odjedzie, przyszpiegowalam ja nawet, jak powoli i otrzasajac lapki z obrzydzeniem, maszerowala po sniegu. ;)

Nawet jesli to stworzenie zostanie kiedys wprawnym mysliwym, to na sniegu, z tym czarnym futrem, duzo nie upoluje :D
 

Starsza odjechala, a ja wrocilam do domu, do Kokusia. Sniadanie, Mlodszy sie wyszykowal i za chwile wychodzilismy. Po odjezdzie panicza, wrocilam do chalupy i zabralam sie za pranie, sprzatanie i tym podobne "przyjemnosci". ;) Dzionek spedzilam wiec po domowemu i nie pojechalam do roboty. W koncu nadeszla godzina 15 i rodzina zaczela sie zjezdzac. Bi przyniosla ze szkoly dyplom za zachowanie zgodne z oczekiwaniami i godne nasladowania (no kto by pomyslal :D). Dostala go w poprzednim tygodniu, ale dopiero teraz pokazala. ;)

Nie wiem czy takie cos zmotywuje tych gorzej sie zachowujacych, do poprawy :D
 

Nik koniecznie chcial wyjsc na snieg, a raczej to, co z niego zostalo. Na szczescie w pore go powstrzymalam, bo nie mogl znalezc sniegowcow i przyszedl do mnie spytac, gdzie sa. :D Strzelil lekkiego focha kiedy powiedzialam, ze nigdzie nie pojdzie, bo teraz jest wiecej blota niz sniegu, a ja umylam podlogi. ;) Po obiedzie dzieciaki odrabialy lekcje, a my z M. mielismy chwile na relaks. Nie za dluga, bo Potworki jechaly z ojcem na basen. Ja poskladalam ranne pranie i wzielam prysznic, a potem juz czekalam az wroca. Po ich powrocie to juz oczywiscie kolacja i tyle z wieczora. :)

W czwartek podobnie jak w srode, tylko temperatura troche nizsza. Nadal jednak powyzej zera, wiec sporo cieplej w stosunku do przecietnej styczniowej aury. Obudzilam Kokusia tuz przed wyjsciem z Bi, po czym wyszlysmy. Starsza miala miec tego dnia test z "nauk scislych" i przezywala, ze nie czuje sie do konca przygotowana. Pytala mnie czy "moze" go oblac. :D Ochrzanilam ja, zeby nawet mnie nie denerwowala, bo dzien wczesniej juz wspominala, ze boi sie tego testu, ale kiedy zasugerowalam, ze zamiast czytac czy bawic sie telefonem, powinna powtorzyc material, wzdychala ze boli ja glowa i nie moze sie skupic. :/ Panna odjechala, a ja wrocilam do kawalera, zeby 20 minut pozniej znow wyjsc z domu. Nik mial, dla odmiany, test z matematyki, choc tak naprawde go konczyl. Dzien wczesniej mieli probe orkiestry przed koncertem, jakas lekcja mu przepadla, a na matme sie spoznil. Ponoc udalo mu sie rozwiazac wiekszosc testu, zostaly tylko zadania o podwyzszonej trudnosci. Na zwyklej matematyce sa one dla chetnych, ale na zaawansowanej dzieciaki musza je rowniez rozwiazywac. Sama jestem ciekawa jaki rezultat bedzie z takiego "porozrywanego" rozwiazywania, bo jednak koncentracja spada. Z drugiej strony, w Hameryce to normalne, ze test mozna konczyc na kolejnej lekcji, jest nie zdazylo sie na jednej, wiec moze dzieciaki sa przyzwyczajone. ;) Kiedy w koncu zostalam sama, wstawilam zmywarke, ktora ostatnio zapelnia nam sie w zastraszajacym tempie, przewietrzylam jak zwykle sypialnie, wypuscilam i potem wpuscilam kiciula i czas byl jechac do pracy. Tam, ku mojemu zaskoczeniu, wpadlam na szefa, ale tylko zyczyl szczesliwego nowego roku i sie zmyl. :/ Wrocilam do chalupy, zajezdzajac do jednej z filii biblioteki, a po obiedzie zabralam dzieciaki do drugiej. :D Bi znow od dwoch dni dopytywala kiedy mozemy pojechac, a ze mielismy troche czasu do zabicia, ale jednoczesnie trzeba bylo sie trzymac w miare rzesko, to pojechalismy. A dlaczego? Ano, przyszedl czas na zimowy koncert, tym razem w szkole Kokusia. Ponownie zgrzytalam zebami nad pomyslami logistycznymi szkoly. Juz wspominalam, ze w tej szkole zajecia muzyczne sa obowiazkowe dla wszystkich dzieci. To sprawia, ze jest ich bardzo duzo, wiec zarowno V, jak i VI klasy, rozdzielone sa na dwie grupy. Przy tym, oba roczniki graja w dwoch roznych tygodniach. Ale potem, zamiast rozdzielic grupy na dwa dni, to nie; obie graja tego samego. Na koncert zimowy, grupie Kokusia przypadla pozniejsza godzina, wiec do szkoly jechalismy na 19, a wystepy zaczynaly sie dopiero o 19:30. Mowie Wam, o tej porze mlodym muzykantom (w tym Kokusiowi) nie chcialo sie juz grac, a spora czesc widowni przysypiala, mimo, ze samo wydarzenie jest jednak raczej "glosne". :D Poza pozna pora, oczywiscie nie bylo na co narzekac. Dzieciarnia grala pieknie i nawet chor fajnie spiewal, glownie dlatego, ze chlopcy w tym wieku nie przechodza jeszcze mutacji. :D Najpierw zagrala orkiestra i juz tradycyjnie, Nik siedzial z tylu i to w takim miejscu, ze widzialam tylko czubek jego glowy. :/

Kiedy wchodzili i siadali na miejsca, zdolalam dojrzec gdzie wlasciwie siedzi...
 

Zeby siedziec z przodu trzeba sie zglosic i przejsc audycje, a Mlodszy (nie lubiacy byc w centrum uwagi) oczywiscie nie ma zamiaru wyrywac sie przed szereg. ;) Tym razem moze i dobrze sie stalo, bo po koncercie zeznal, ze zaraz przy pierwszym utworze strzelila mu struna, a wiadomo, w srodku wystepu nie bylo jak tego naprawic, wiec przez reszte czasu siedzial udajac, ze macha smyczkiem. :D

Przez caly koncert widzialam syna tyle (leciutko nad dziewczynka z biala gumka)
 

Zagrali cztery symfonie i przyszedl czas na chor. Mimo, ze ta czesc koncertu malo mnie interesowala, to przyznaje, ze chor na kazdym koncercie spiewa co innego. Zaliczylam w tej szkole koncerty Bi oraz Kokusia rok po roku i zarowno orkiestra, jak i zespol zawsze powtarzaja wiekszosc (albo i wszystkie) utwory, ale chor nie. Za kazdym razem maja inny repertuar. To sie chwali. ;) Po tej, w miare krotkiej, "przerwie", nadeszla pora na zespol. Tutaj, dla odmiany, Nik zazwyczaj siedzi blisko widowni, a tym razem byl z samego brzegu. Blizej sie juz nie dalo. ;)

Pierwszy od prawej
 

Zagrali fajnie, bo zespol, z jego trabkami, saksofonami i perkusjami, zwykle ma zywe, wesole melodie. Akurat zeby ubudzic przysypiajacych na widowni dziadkow i tatusiow, bo to zwykle mezczyzni tacy senni. :D Koncert nie byl bardzo dlugi, bo trwal okolo 50 minut, ale zanim wydostalismy sie w tlumie ze szkoly i dojechalismy do domu, czas byl chwycic ekspresowa kolacje i M. oraz Nik szli do lozek. Ja oczywiscie siedze zwykle nieco dluzej, a Bi ostatnio w ogole nie moge zagonic do sypialni. ;)

No i nadszedl piatek. Dla mnie to oczywiscie ma obecnie niewielkie znaczenie, ale jednak milo pomyslec, ze to ostatni dzien zrywania sie przed wschodem slonca. ;) Tym bardziej, ze poniedzialek Potworki maja wolny, wiec przed nami dlugi weekend. ;) Ranek minal standardowo, czyli najpierw wyszlam z Bi, a potem z Kokusiem. Po powrocie do domu, nakarmilam Oreo, wypilam szybka kawke i pojechalam na zakupy zeby miec to z glowy. Juz od rana czulam nadchodzaca zmiane pogody i zawirowania cisnienia, bo bylam jak snieta ryba. Co chwila ziewalam i mialam wrazenie, ze moj mozg wypchany byl wata. Zamulenie totalne. ;) Przez to produktywnosc wykazalam minimalna, ale zmusilam sie zeby ugotowac obiad przed powrotem rodziny. Kiedy jezdzilam do pracy, zwykle robil to M., bo zwyczajnie byl w domu pierwszy. Teraz jednak, w dni kiedy nie jade do biura, glupio tak zrzucic to na niego skoro "siedze" w domu... Przyjechala Bi i szybko zabrala sie za odrabianie lekcji, bo nauczyciele nie maja litosci i zadali im cos nawet na dlugi weekend. Wkrotce dojechaly chlopaki i po obiedzie zaczelismy weekendowy relaks, szczegolnie, ze nawet M. mial miec wolna sobote. W piatek wieczorem za to, Bi miala miec w szkole "potancowke", ale stwierdzila, ze nie chce isc. Pisze potancowke, a nie "dyskoteke", bo impreza okreslona jako semi-formal, czyli taka "polformalna", cokolwiek poeta mial na mysli. :D Bardzo sie zdziwilam, ze nie chce isc, a jeszcze bardziej kiedy oznajmila, ze nie lubi tanczyc. Bi jest bowiem muzykalna, ma swietne wyczucie rytmu i do niedawna sama wymyslala jakies uklady do muzyki i urzadzala mi pokazy. Choc jak teraz o tym mysle, to faktycznie od jakiegos czasu przestala. No ale, mimo wszystko, przeciez to chodzi o spedzenie czasu z kolezankami, a do tanca nikt ich przeciez nie zmusi. Nawet ja, ktora w szkole nigdy nie bylam popularna, a przy tym brakowalo mi pewnosci siebie i tanczylam raczej sztywno i niesmialo, chodzilam na szkolne dyskoteki. No ale panna oznajmila, ze nie lubi tanczyc i na pewno nie zalozy sukienki, wiec nie idzie. Coz, jej wola. Co prawda w czwartek na lunchu gadala z kolezankami i wiekszosc sie wybierala i widzialam ze troche jej zrzedla mina, ale bylo juz za pozno. Nawet nie doczytalam, ale do poniedzialku trzeba bylo przyniesc oplate, wiec musztarda po obiedzie. Moze jak kolezanki naopowiadaja jej jak bylo fajnie, wybierze sie na kolejne tance. :D

Na koniec, obiecane Martusi, zdjecie mojego skonczonego Lego ;)

Calosc sklada sie z dwoch polowek i mozna je laczyc na dwa sposoby. Jesli ma sie dokupione jeszcze kolejne dwa identyczne zestawy, mozna polowki polaczyc pod katem prostym i w rezultacie stworzyc wieniec

8 komentarzy:

  1. Boskie te klocki!!! pieknie to wyglada. Fajnie z tą zima. U nas dzis (sb wieczor) caly dzien sypalo, wialo, chwilami deszcz i zaraz snieg. W dodatku teraz to marznie i robi sie slizgawka. Bleee. A tak sie zastanawiam, bo piszesz, ze wietrzysz dom/pokoje. Czy sprawdzasz stan powietrza? Nie ma problemow z tzw smogiem? U nas, mimo ze Poznan i sporo osiedli - blokow, ostatnimi czasy powietrze jest tak zle ze az fatalne. :( nawet na moim Gornym Slasku jest lepiej!

    Milego weekendu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Klocuszki fajne, ale teraz korci mnie zeby dokupic jeszcze dwa zestawy i zrobic wieniec. ;)
      U nas tez wiecej ciapy niz sniegu bylo w styczniu, a na najblizszy czas nie zapowiadaja zadnych zimowych opadow.
      Nie, u nas nie ma smogu. Zla jakosc powietrza mamy czesto latem ale z powodu wysokiej wilgotnosci i temperatury, bo jest jak w saunie. A na jesien mielismy dymy z pozarow lasow w Kanadzie. Ale normalnie powietrze jest ok, a ja w dodatku mieszkam w okolicy gdzie teren jest bardzo zalesiony.

      Usuń
  2. Super są te smoki!!!

    U Was jak w końcu napadało, to faktycznie tego śniegu mieliście. Nie to co u nas, ledwie, ledwie :) Nik o niewolnictwie pewnie gdzieś wyczytał, albo usłyszał w szkole, bo mi czasami wpadnie w oczy to stwierdzenie, w kontekście pracy w Chinach i Indiach, tych wiesz, ledwie opłacanych, niebezpiecznych i bez żadnych zabezpieczeń.

    Wieści z pracy mało fajna, najgorsza jest ta niewiedza, bo może się okazać, że w ogóle nie dostaniesz tych pieniędzy i co, pracowałaś za darmo - jak niewolnik - nawiązując do stwierdzenia Nika... Niepoważne jest to podejście szefa.

    Pechowo się złożyło z tymi nartami, że nie udało się złapać tego pięknego śniegu, który spadł. A to co wypada nie z Waszej winy odrabiacie, czy już nie, na tych nartach?

    Nie mogę pojąć tego kończenia testów kolejnego dnia. Dla mnie to abstrakcja :D Chociaż Jasiu ostatnio narzekał, że na angielskim nie zrobił ostatniego zadania na sprawdzianie, bo pan tak długo tłumaczył, co mają zrobić, że zostało im tylko 20 minut na całość...

    Brawo za koncert Nika. Podejrzewam, że u nas Jasiu też by siedział z tyłu, a Oliwka za to z przodu :D

    U nas Bi mogłaby dołączyć na dyskotekę nawet w ostatniej chwili, bo choć bilety sprzedawane są wcześniej, to przed samą imprezą jeszcze też. A czemu założyła, że musi iść w sukience? :)

    Super wyszedł ten bukiet, już nawet widzę jakby wyglądał wieniec. Cuda teraz można zrobić z tych klocków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, napadalo tak raz, a po dwoch dniach stopnialo. Poza tym pada wlasnie tak po trochu, lub snieg z deszczem i tworzy sie ciapa.
      Z praca naprawde kicha, wiec szukam nowej. :/
      Narty odrabiamy, ale wolalabym dostac juz karnety na przyjechanie w dowolnym terminie, bo nie usmiecha mi sie jezdzic tam do marca. ;)
      Haha, hamerykancka szkola czasem zaskakuje bo jestesmy przyzwyczajeni do czegos innego. Ale przyznaje, ze ona jest naprawde duzo przyjazniejsza dzieciom.
      Z ta dyskoteka u Bi na pewno tez daloby sie zalatwic w ostatniej chwili, tyle ze musialaby pojsc do nauczycielki, a powiedziala ze tego nie zrobi, bo to niezreczne. ;)
      Oj tak, teraz czekam na regularne wyplaty i chce zrobic wieniec. :D

      Usuń
  3. Jako stała czytelniczka tego bloga chciałabym złożyć spóźnione życzenia noworoczne Autorce i jej rodzinie:)
    Życzę zdrowia, pomyślnego rozwiązania kwestii zawodowych i wszelkiej dobroci! Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. W sumie niezly byl ten wasz poczatek roku, taki bielszy odcien bieli. Chocby na 2 dni, to tez niezle. U nas w NC sniegu ani-ani, za to jest dosc zimno, bo w nocy mroz, a w dzien - prawie mroz. "Tak, ze tego, wzgledem tego co i owszem, ze tak powiem, bo nic nie wiem." (popularny cytat z "Przekroju" lat 1970tych)
    Ja lubilam chodzic na szkolne zabawy-dyskoteki-potancowki, bo za naszej mlodosci byla to chyba jedyna dostepna forma rozrywki, za darmo, w naszej PRLowskiej biedzie. Dyskoteki platne, w jakichs klubach (typu Hybrydy w Warszawie) byly opanowane przez elite finansowa, tzn. bananowa mlodziez, albo bandytow-cinkciarzy i wtedy tam najmniej o tance chodzilo. A ze mlodosc ma swoje prawa - jakos zawsze chcialo sie gdzies pojsc, poszalec, zabawic.
    Oreo fajnie sie oswaja ze sniegiem. Moje koty tez sie zawsze musialy nauczyc, jak ze sniegiem sie obchodzic i co to w ogole jest - to biale, mokre i zimne. ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam, ze troche tego sniegu w styczniu mielismy. Co prawda po tym pierwszym, duzym opadzie, reszta to juz taka mokra ciapa, ale bialo bylo, a nawet jeszcze troche jest.
      Ja bylam baaardzo niesmiala i tanczylam sztywno, ale na te szkolne imprezy tez chodzilam, choc glownie stalam pod sciana. ;) Dlatego dziwie sie Bi, ze tak stanowczo odmowila i nie byla nawet ciekawa zeby pojsc i zobaczyc na czym to polega.
      Oreo narazie sniegowi powiedziala dosc i prawie nie wychodzi z domu. :D

      Usuń