Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 5 stycznia 2024

Poczatek nowego roku

Sobota, 30 grudnia, to byl kolejny bardzo leniwy dzien. Malzonek pojechal do pracy, ale ze w sobote pracuja tylko do 11, to nawet z zahaczeniem o Polakowo, wrocil do chalupy kiedy ja oraz dzieciaki dopiero sie w miare ogarnelismy i zaczynalismy na dobre dzien. Tak naprawde nic specjalnego nie robilismy, poza takimi "przyjemnosciami" jak pranie czy zmywarka. A! Trzeba bylo w koncu sprawdzic Kokusiowy sprzet, bo we wtorek mial miec pierwszy wyjazd na stok w tym roku, a nie wiedzielismy nawet czy jego buty nadal pasuja. W sumie to jestesmy "udani", bo gdyby nie pasowaly, mielibysmy zawrotne dwa dni (i to Sylwester oraz Nowy Rok) na skolowanie nowej pary.. :D Na szczescie okazalo sie, ze wszystko pasuje, a Mlodszy juz nie mogl sie doczekac.

Zadowolony jak prosie w deszcz ;)
 

Ja troche mniej, bo po leniwym tygodniu, naprawde ostatnia rzecza na jaka mialam ochote, to zaczynac powrot do normalnosci takim wariackim dniem. To jednak nie ja ustalam grafik, wiec co bylo robic... A z drobniejszych sensacji, Kokusiowi wypadla prawa dolna piatka i ma teraz symetryczne szpary po obu stronach, bo w poprzedniej nadal nie doczekal sie stalego zeba. Jak Bi wreszcie ma komplet, tak u Nika zaczyna sie teraz regularna wymiana trzonowcow. ;) Tyle, ze u niego jest jakas dziwna tendencja, ze mleczak wypada, a on potem ma szpare doslownie miesiacami...

Sylwester zaczelismy od dlugieeego spania, z racji ze wieczorem chcielismy bez problemu dotrwac do polnocy. Nawet M., ktory mial tego dnia wolne. Z racji takiego spania do oporu, do kosciola pojechalismy dopiero na 11 i przez to ten dzien byl taki byle jaki. Msza okazala sie na dodatek duzo dluzsza niz zwykle. Byl goscinnie jakis mlody ksiadz, ktory bardzo egzaltowanie, ale potwornie nudno, opowiadal o powolaniach, a raczej ich braku i jego ubolewaniu nad tym. Pol godziny takiego pierdzielenia, to naprawde duzo za duzo... ;) Po mszy pojechalismy w koncu oddac te worki z ciuchami po Potworkach, a potem jeszcze po pizze na obiad. Z rozpedu wzielismy tez sushi na wieczor. Poniewaz byla niedziela, a wiec dzien, kiedy moj tata zawsze chce wypelniac bezrobocie, wiec dalam mu znac, ze jestesmy juz w domu i wkrotce przyjechal. Bylo juz jednak grubo po 13, wiec zanim zrobilismy co trzeba, a potem troche posiedzielismy, pojechal po 16. Na Sylwestra zostac nie chcial. ;) Po jego odjezdzie zrobilam jeszcze szybkie pranie, a potem juz zaczelismy czekac na polnoc. Najpierw obejrzelismy Sylwester w Zakopanem, bo w Polsce w koncu polnoc jest 6 godzin wczesniej. Potem w sumie skakalismy po kanalach w tv, szukajac czegos ciekawego. Zjedlismy kazdy swoje wybrane sushi, pokrecilismy sie i w koncu przelaczylismy na Sylwestra w Nowym Jorku. I tak zeszlo do 12, przy czym musze nadmienic, ze nawet malzonek wytrzymal, co nie zdarzylo sie juz od dobrych kilku lat. :)

Kolejny rok...
 

Kiedy wybila polnoc, zlozylismy sobie zyczenia i otworzylam ten musujacy soczek, ktory kupilam kilka dni wczesniej. Niestety, tylko ja wypilam swoja porcje, bo M. i Kokusiowi nie posmakowal, a Bi stwierdzila, ze nie lubi gazowanych napojow... 

Szampanowki posiadam tylko dwie, wiec toast byl w szklankach na drinki :D
 

Pozniej wyszlam z dzieciakami na dwor zeby "postrzelac". Tym razem mialam takie rurki z konfetti. Bi bardziej sie podobaly niz te sprzed roku i dwoch, bo tamte produkowaly lekka iskre i (choc niby sa bezpieczne dla dzieci) twierdzi ze poparzyla sobie palce, chociaz zadnego sladu nie miala.

Wzdluz kostki przed domem blyszczy nam sie teraz pelno kolorowych kwadracikow ;)
 

Za to Nik byl rozczarowany, bo byly praktycznie bezglosne. Wczesniejsze produkowaly jednak lekki "pop", wiec lepszy efekt. ;)

Za to stwierdzil, ze strzeli sobie nad sama twarza :D
 

Wrocilismy do chalupy, ale Potworki nie mialy zamiaru sie klasc. Wczesniej, kiedy przegladalam kanaly w telewizji, dojrzeli, ze na HBO leciala druga czesc Avatar'a. Dopiero co ja obejrzeli na plycie, ale nie przeszkadzalo im to zeby chciec zobaczyc jeszcze raz. ;) Tyle, ze wiecie jakie to dlugasne, nawet jesli nie ogladaliby od poczatku. Mielismy rozpalony kominek i drewno jakos dlugo nie chcialo przygasnac, a ja balam sie zostawic go bez nadzoru, wiec stwierdzilam ze moga chwilke poogladac, ale tylko dopoki w kominku bedzie mocno sie palic. Malzonek powedrowal do lozka, a my zostalismy. Popatrzyli na film z pol godziny i zaczelam gonic ich do spania. Oczywiscie jak juz zaczeli, to chcieli ogladac do konca, ale zostala jeszcze prawie polowa filmu, a nie mialam ochoty zeby siedzieli do 3 nad ranem. Powiedzialam im wiec, ze moga go obejrzec kolejnego dnia (liczac, ze zapomna ;P) i zagonilam do sypialni, gdzie wkrotce sama podazylam. :D

W pierwszy dzien roku 2024 spalam do 10. Ale i tak pobil mnie Nik, ktory obudzil sie pol godziny pozniej. :D Malzonek oraz Bi byli juz oczywiscie na nogach, bo to para rannych ptaszkow. Moj maz, zupelnie przeczac temu, ze Nowy Rok powinno sie sie spedzic na relaksie i ulubionych czynnosciach, zabral sie za masowe gotowanie. No dobra, w sumie to on narzeka, ale przyznaje ze wlasciwie to lubi. Kiedy wstalam, wywar juz mu pyrkal na zupe pomidorowa, a on kroil czesc miesa na gulasz, a czesc na domowe kebaby. Gulasz za chwile zreszta rowniez postawil na palniku. Ja stwierdzilam, ze nie ma mowy zebym stala przy garach skoro tego nie cierpie i poszlam tradycyjnie obejrzec noworoczne skoki narciarskie. Nasi nadal kuleja, wiec w sumie nie bylo co ogladac... ;)

Noworoczna tradycja, choc wspolczuje skoczkom, bo pewnie 99% jest na ostrym kacu :D
 

W miedzyczasie M. skonczyl kucharzenie i stwierdzil, ze idzie pomaszerowac po osiedlu, a Bi przypomniala sobie (niestety) o Avatarze. Wlaczylam im film od poczatku, co bylo dosc kiepskim pomyslem, bo z przerwa na zjedzenie zupy, siedzieli przed ekranem do 16. ;) Malzonek nie byl zachwycony i zaszyl sie w jadalni marudzac, ze drugi raz tej bajki nie bedzie ogladal. Ja patrzylam jednym okiem, a poza tym spogladalam w telefon, szlam zamienic kilka slow z mezem, zadzwonilam do taty, itd.

Film ten sponsorowal kolor niebieski ;)
 

Wreszcie to dlugasne filmisko sie skonczylo i malzonek radosnie przechwycil pilota zeby znalezc cos bardziej interesujacego. ;) Reszta popoludnia smignela ekspresowo, jak zawsze kiedy czlowiek chcialby spowolnic czas. W koncu trzeba bylo wyciagac sniadaniowki oraz plecaki i szykowac sie na nieco skrocony, ale jednak kierat. Ja dodatkowo, poza zwyklymi szkolnymi rzeczami Potworkow, musialam zapakowac tez Kokusiowe rzeczy na narty. Na szczescie wszystko zmiescilam do jego narciarskiego plecaka, choc mysle ze za rok, gora dwa bedzie za maly, bo jednak wiekszosc jego rzeczy (szczegolnie buty) robi sie coraz wieksza... A na sam wieczor, podirytowal mnie M., co nie wrozy nic dobrego na nadchodzacy rok. :D Wchodzimy juz na gore, on do lozka, ja zeby wyslac Nika do mycia zebow i nagle malzonek wypala: "Musimy zmienic zasady zeby oni nie chodzili tak pozno spac, bo to nie jest normalne". Juz w tym momencie zylka mi zapulsowala, bo jak zwykle M. cos wymysla, ale oczywiscie uzywa liczby mnogiej, co oznacza, ze to ja bede odpowiedzialna za egzekwowanie jego pomyslow i to do mnie bedzie mial pretensje jesli dzieciaki nie beda wspolpracowac. To juz nie pierwszy raz, kiedy malzonkowi cos sie u Potworkow nie podoba, ale zamiast ochrzanic ich (z czym zwykle nie ma problemu), to zrzedzi do mnie. A to juz sa prawie nastolatki i jesli cos od nich chce, moze to zalatwic bezposrednio z nimi. Poza tym, M. widzial ich pozne siedzenie teraz, w czasie tygodnia przerwy od szkoly, kiedy po prostu dalam im troche luzu pod wzgledem pory spania. Tlumacze wiec, ze przeciez w tym tygodniu byl wyjatek, ale wracaja do szkoly i skonczy sie siedzenie do polnocy, a M. juz prawie krzyczy, ze on nie mowi o tym tygodniu, tylko ogolnie! No to patrze na niego jak na wariata, bo Nik lubi sobie pospac, wiec zwykle najpozniej o 22 schodzi jeszcze sie napic i idzie spac. Z Bi nieco gorzej, bo ona nieraz o 23 jeszcze nie spi, ale ze wstaje rano bez problemu, wiec nie mam powodu zeby robic jej awantury... Malzonek oczywiscie nie odpuszcza i smeci, ze to sa male dzieci (hahaha!!!), ze on musial chodzic spac o 20, ze czy ja tez chodzilam tak pozno do lozka i w ogole to ja tez sie klade o nienormalnej porze! Nosz kurna! Owszem, rowniez musialam chodzic spac zaraz po dzienniku i mam o to zal do mojej matki, ktora zwyczajnie chciala miec swiety spokoj i zeby ktos uspil jej mlodsze dziecko, niewazne ze to starsze wcale o tej porze nie jest zmeczone. Tymczasem potem w szkole kolezanki opowiadaly o filmach i serialach, ktore ogladaly, a mnie nic nie bylo wolno poogladac (nawet kiedy dostalysmy z siostra telewizor do pokoju), bo moja mala siostra musiala isc spac i ja z nia... Nigdy nie bylam szczegolnie popularna w szkole, a tu dodatkowo zostalam wyrzutkiem, bo braklo mi nawet wspolnych tematow z rowiesnikami... Zreszta, u mojego kuzynostwa roznie to juz wygladalo, wlasciwie to wiekszosc siedziala pozno, a po szkole ucinala sobie drzemki, ale byli wzorowymi uczniami, dwie kuzynki chodzily dodatkowo do szkoly muzycznej, wiec jakos im te dziwne pory snu nie przeszkadzaly... :/ Dodatkowo, pamietam z dziecinstwa i lat nastoletnich, ze bardzo zle sypialam. Nie moglam zasnac, albo budzilam sie w srodku nocy i przewalalam z boku na bok w nieskonczonosc. Z perspektywy lat, mysle ze po prostu szlam spac za wczesnie, nie bylam zmeczona i stad te problemy. No a juz tekst meza ze (teraz) chodze spac o "nienormalnych" porach?! No sorki, ale jesli on idzie do lozka czasem o 19:30 (wstaje o 3:30), to raczej to sa nie do konca normalne pory snu, bo wstaje w srodku nocy. Ja klade sie o 23, wiec wydaje mi sie, ze dla doroslej osoby to jest zupelnie normalny czas, choc M., chyba zeby po prostu sie sprzeczac, upiera sie, ze powinnam sie klasc o 22! :O Tak czy siak, Nowy Rok zakonczylam w niezbyt pozytywnym nastroju. :/

We wtorek niestety nastapil powrot do brutalnej rzeczywistowsci i to od razu z grubej rury. Nie tylko wracala szkola, ale i pierwszy wypad na narty ze szkolym klubem. Tego, kto wymyslil wypad na narty od razu po przerwie swiatecznej, doslownie bym udusila. ;) Poranek wygladal na poczatku jak typowy kiedy zrywamy sie rano do szkoly. Poniewaz bylam wyspana po ponad tygodniu przerwy, wiec wstalam bez wiekszych problemow, pomoglam Bi sie wyszykowac i poszlysmy na jej autobus. Poniewaz mielismy -4 stopnie, z odczuwalna temperatura jeszcze nizsza, wiec oczywistym bylo, ze pojazd dotrze pozno. :D Przyjechal okolo 7:26, wiec zdazylam juz troche zmarznac... Wrocilam do domu, gdzie Nik mial szczescie, bowiem nie musialam zrywac go z lozka juz o 7:15. Poniewaz i tak musialam odstawic do szkoly jego sprzet narciarski, wiec stwierdzilam, ze go zawioze. Spodziewalam sie, ze i tak mnie do szkoly nie wpuszcza, jak to bylo dwa lata temu, w poprzedniej szkole, gdzie w drzwiach ktos przejmowal ode mnie narty oraz plecak, a ja moglam wracac do auta. Tymczasem spotkala mnie niespodzianka, bo drzwi byly otwarte na osciez i nikt rodzicow niosacych narty nie zatrzymywal. Na szczescie nie trzeba sie bylo legitymowac ani nic w tym rodzaju, odstawialo sie sprzet pod sciane w bocznym korytarzu i tyle. Po odstawieniu nart, pojechalam jeszcze po kawe, zeby zabic troche czasu. Chcialam bowiem podjechac do biblioteki, oddac stos ksiazek oraz plyt, ale ta otwierali dopiero o 9. Okazalo sie, ze i tak dojechalam o kilka minut za wczesnie i siedzialam w aucie. Chcialam wziac dwie ksiazki dla Nika i wczesniej sprawdzilam w internetowym katalogu, ze je maja. Mialo wiec pojsc szybko: wejsc - wyjsc. Ahaaa. Ostatnio, jak wiecie, mam do wizyt w bibliotece wybitnego pecha, wiec na dziale dzieciecym zrobili kompletna rearanzacje. Nie wiem co bylo nie tak z poprzednia, bo wszystkie ksiazki byly ulozone alfabetycznie, serie na kilku legalach, fikcja na innych, a egzemplarze edukacyjno - ciekawostkowe na innych. Teraz nagle caly dzial fikcji rozbebeszony, polowa ksiazek na dostawionych stolach, bez ladu i skladu, bo spod tej samej litery alfabetu czesc na regale, czesc na stole. W dodatku na regalach po jednej stronie fikcja, po drugiej literatura naukowa. Nie wiem ktora z bibliotekarek miala taka fantazje i czy jest to robione wedlug jakiegos logicznego pomyslu, ale zajelo mi kilkanascie minut zeby doszukac sie ksiazek po ktore przyszlam. A powinnam tylko podejsc do ragalu pod odpowiednia litere alfabetu, odnalezc autora, ksiazke i wyjsc... No ale, w koncu, z ksiazkami pod pacha wrocilam do auta i pojechalam do domu. Tu mialam w sumie spokojny ranek i wczesne popoludnie, bo wstawilam pranie oraz zmywarke, a poza tym snulam sie troche, popijalam kawe i rozdawalam glaski zwierzakom. ;) O 14:30 niestety laba sie skonczyla. Musialam wrzucic do auta wlasne narty oraz torbe z butami/rekawicami/czapka, itd. i podazyc do szkoly. Dzieciaki jadace na narty mialy byc zwolnione z lekcji troche wczesniej, a ja zglosilam sie ze pojade z nimi autobusem, zas wczesniej pomoge w pakowaniu sprzetu. Na poczatku niewiele im tam pomoglam, bo do pomocy w ladowaniu sprzetu przyszlo tez dwoch silnych tatusiow. Ja zajelam sie zgarnianiem zagubionych "owieczek", bo nauczycielka sprawdzala w drzwiach liste obecnosci, wiec troche to trwalo, a po chwili z klas zaczela wychodzic reszta ludu i zrobilo sie zamieszanie. Dzieciaki wychodzily, wracaly szukac kolegow, staly z boku bo chcialy jechac drugim autobusem, a tymczasem sprzet ladowany byl tylko do pierwszego. Jak to bywa z malolatami kiedy rodzice nie pilnuja, jeden chlopiec wyszedl i oznajmil ze zapomnial sprzetu. Odeslano go do domu i sekretariat musial powiadomic rodzicow, ci bowiem spodziewali sie przeciez, ze syn pojedzie na stok i do odebrania bedzie dopiero wieczorem. Kiedy dojechalismy na miejsce za to, inny chlopiec oznajmil ze zle sie czuje, a w ogole to zapomnial kurtki, wiec jezdzic nie moze. Takie kwiatki. :D Za to zgloszenia sie do jazdy autobusem szybko pozalowalam, bo ta dzieciarnia byla po prostu... poldzika. :O Darli sie, piszczeli, klocili, przepychali zza foteli, szarpali roletami i co chwila ktores wstawalo i szlo do lazienki, gdzie koledzy blokowali wyjscie i konczylo sie kolejnymi wrzaskami. Kompletne wariactwo. Dojechalismy na miejsce, gdzie chaos trwal nadal. Dzieciaki wylawialy ze stosu swoj sprzet i zamiast poczekac, ruszaly do schroniska, bo chcieli oczywiscie jak najszybciej sie przebrac i szusowac. Czesc z nich musiala wypozyczyc narty i buty i mialam zabrac ta grupe do wypozyczalni, ale koordynujaca wszystko nauczycielka powiedziala ze najpierw musi rozdac karnety na wyciag, wiec poszlismy do schroniska. Ktos zarezerwowal nam kilka stolikow, ale na nasza grupe okazalo sie ze jest ich za malo. Dzieciarnia tloczyla sie i przepychala, a torby, buty narciarskie oraz zwykle, wraz z rekawicami, kaskami i innymi czesciami odzienia, walaly sie doslownie wszedzie. Dostalam plik karnetow do rozdania i czekalam na grupe. Tymczasem w koncu zglosily sie do mnie tylko dwie dziewczynki, ktore jakims cudem mialy juz karnety. Zaczelam chodzic miedzy tloczacymi sie malolatami, dopytujac kto jeszcze wypozycza sprzet. W tym czasie Nik juz sie przebral i dopytywal kiedy jedziemy. Chcial bowiem pojezdzic ze mna w czasie, kiedy jego kumpel mial lekcje, a potem jezdzic z nim. A ja utknelam. W koncu cos mnie tknelo i poszlam do wypozyczalni. Mialam nosa, bo okazuje sie, ze czesc dzieciakow, ktore mialy wypozyczyc sprzet, wiedziala juz co i jak i poszla prosto tam. Pracownicy nie powinni im wydawac niczego bez okazania karnetow, ale pewnie jedno czy dwoje juz je mialo, a oni, widzac duza grupe w jednakowych, odblaskowych kamizelkach, zaczeli wydawac wszystko z automatu. ;) Zaczelam rozdawac karnety, ktore okazaly sie imienne i dla kilkorga dzieci ich nie mialam, za to zostalo mi pare dla dzieciakow, ktorych nie moglam zlokalizowac. :O W dodatku, do karnetow dolaczane byly kawalki plastiku zeby przyczepic je do kurtek i ani jedno dziecko nie wiedzialo jak to zrobic. Ja cie pierdziele... :D Wreszcie zebralam grupke dla ktorej zabraklo karnetow i pokierowalam ich do nauczycielki w schronisku. Okazalo sie, ze inny pracownik szkoly dal mi plik i myslal, ze to byly wszystkie, ale... sie pomylil. Taki to chaos pierwszego dnia. Mam nadzieje, ze kolejne beda juz szly nieco plynniej. :D Po tym wszystkim mam ogromna nadzieje, ze ani sie nie pochoruje, ani nic mi w plecy nie wlezie. W autobusie bylo bowiem niemozliwie goraco, podobnie jak w schronisku i wypozyczalni, a na dworze zimno. Zdjelam kurtke, ale ze mialam na sobie spodnie narciarskie oraz polar, to w srodku strasznie sie spocilam, a potem biegalam co chwila miedzy schroniskiem a wypozyczalnia. Kiedy wreszcie sama sie przebralam i ruszylam z Kokusiem na stok, czulam jak mi owiewa miejsca gdzie koszulke mialam mokra od potu. :O

Bialy puch nie padal u nas w tym sezonie ani razu, wiec byscie uslyszaly te okrzyki w autobusie: "Snieeeg!!!" na widok osniezonych stokow
 

Warunki byly niestety takie sobie. W zaleznosci od sezonu, stok otwieraja nieraz juz na poczatku grudnia, polowa to taki standard, a w tym roku, poniewaz listopad i grudzien mielismy wyjatkowo cieple, otworzyli go (mocno na sile) zaraz po Swietach. Naturalnego sniegu nie spadlo nam narazie ani troche, a sztuczny moga robic tylko kiedy temperatury sa odpowiednio niskie. A ze w grudniu nawet sporo nocy mielismy powyzej 0, wiec bylo jak bylo. Gora zasniezona w 60%. Otwarte 10 z 17 stokow, w wiekszosci czesc przeznaczona dla poczatkujacych. Z trudniejszych tras na szczescie dwie srednie byly nasniezone i to na nich zostalam z Kokusiem. Zwykle dojscie do wyciagow od stojakow na narty przy schronisku, jest pokryte sniegiem. Teraz wokol stojakow mielismy bloto, a snieg zaczynal sie gdzies w polowie. Na wielu stokach tylko 2/3 szerokosci byla nasniezona. Tak slabych warunkow jeszcze tu chyba nie widzialam. W dzien bylo 5 stopni na plusie, ale kiedy tylko zaszlo slonce, temperatura zaczela gwaltownie spadac i bardziej strome miejsca pokryly sie lodem. Dla mnie nie bylo wiec za ciekawie, choc Nikowi to zupelnie nie przeszkadzalo. Zjezdzal niemal na kreche, twierdzac ze ta gorka jest dla niego za latwa, unosil do gory raz jedna, raz druga noge, robil jakies obroty i inne wariactwa, a mnie stawalo serce. :D Po 18 wrocilismy do schroniska, gdzie byl juz kolega Kokusia, ale tu sie Mlodszy rozczarowal. Dla niego warunki byly super i jezdzil nieustraszenie i z entuzjazmem. Niestety, kolega twierdzil, ze na lekcji wywracal sie co chwila na kazdym stoku i byl mocno zniechecony. A juz na pewno nie chcial isc z Kokusiem na stok o srednim poziomie trudnosci. Namawialam Kokusia zeby pojsc na czesc dla poczatkujacych, ktora poza osla laczka jest calkiem niezle rozbudowana, ale zbuntowal sie, ze on chce sie dobrze bawic. I nawet opcja jazdy z kumplem go nie przekonywala. Zostala juz niecala godzina do zbiorki, wiec w koncu poszlam znow sama z Kokusiem. Tego dnia cale schronisko pelne bylo szkolnych klubow narciarskich, wiec do wyciagow byly niemozliwe kolejki, co polaczone z czasem samej jazdy na gore, a potem szusowania w dol, oznaczalo, ze udalo nam sie zjechac jeszcze tylko dwa razy. I tu klania sie kolejny chaos. Wrocilismy do schroniska kilka minut przed czasem zbiorki, a tymczasem "nasza" czesc opustoszala, kreci sie tam tylko kilkoro dzieciakow, a nie ma zadnego z opiekunow. Wczesniej, oprocz nauczycielki i pracownika szkoly, byla jeszcze garsc rodzicow sprawdzajacych stoki oraz pilnujacych porzadku przy stolikach. A teraz zadnego doroslego i grupka dzieciakow przebierajacych sie i szukajacych zagubionych rzeczy. :O Czy tylko mi sie wydaje, ze powinni poczekac az wszystkie dzieciaki wroca ze stoku i sie przebiora i dopiero wtedy zarzadzic wymarsz? Kiedy sama sie przebralam, pomoglam jednej pannie szukac rekawiczki, sprawdzilam czy inni czegos nie potrzebuja, po czym wyszlam na zewnatrz zeby zapiac narty Kokusia specjalnym paskiem. Tam dorwal mnie pracownik szkoly, pytajac czy nie poprowadzilabym malej grupki do autobusu. Pomaszerowalam wiec z kilkoma dzieciakami, oddalismy sprzet pakujacemu go kierowcy, po czym wsiadlam, gdzie dorwala mnie z kolei nauczycielka, proszac zebym zaznaczala na liscie obecnosci wsiadajace dzieci, a ona pojdzie sprawdzic czy wszystko ok w drugim. Tu oczywiscie tez lekka dezorganizacja, bo niektore dzieciaki jechaly drugim autobusem, ale probowaly wsiasc do tego, wiec nie mialam ich na liscie. Kiedy wrocila nauczycielka, nadal brakowalo mi trojki malolatow. Siedzielismy tam kolejne kilkanascie minut, bo zapewne szukali zagubionych "egzemplarzy", a tymczasem mlodziez coraz bardziej swirowala. Spodziewalam sie, ze po szusowaniu beda zmeczeni i spokojniejsi, ale nie docenilam poziomu energii smarkaterii. :D Znow byly wrzaski i klotnie, bylo ciemno wiec zapalali swietelka nad siedzeniami i czesc darla sie zeby je wylaczyc, ale kiedy wszyscy wylaczyli, inni podnosili jazgot zeby je wlaczyc... Na szczescie w koncu zaczeli spiewac jakas glupawa piosenke i co prawda bylo to raczej darcie mord a nie spiew, ale przynajmniej na jedna melodie. Nie mniej z autobusu wysiadlam z bolem glowy i zawrotami i zastanawiajac sie, na co mi to bylo. :D Do domu wrocilam wykonczona, bo i glowa i miesnie ud dokuczaly mi niemozliwie. Szybko dalam Nikowi kolacje, przygotowalam co trzeba na kolejny dzien i zagonilam go spac, sama idac wkrotce potem.

Nie wiem czy to kwestia tego chaosu i wariactw w autobusie, czy fakt ze jestem dwa lata starsza niz bylam ostatnio kiedy Nik byl w klubie narciarskim, czy tez to, ze ten dzien na stoku wypadl zaraz po bardzo leniwym i spokojnym tygodniu, ale zmeczenie systemu zaliczylam potezne. Mimo bolu glowy i wycienczenia spalam fatalnie. W srode rano nadal napierdzielaly mnie miesnie ud, mialam kompletnie zapuchniete oczy i czulam sie jak na poteznym kacu. Jakos zwloklam sie z lozka zeby wyszykowac i wyjsc z Bi, bo nie mialam innego wyjscia. Zanim wyszlysmy, obudzilam Kokusia i dalam mu sniadanie i cale szczescie, bo autobus Starszej znow dojechal o 7:25. Z Mlodszym wyszlismy te kilka minut wczesniej, a jego przyjechal znow spozniony, ech... Kiedy oba Potworki odjechaly, wrocilam do domu, ale uzyteczna bylam mniej niz srednio. Rozladowalam zmywarke i wsadzilam do niej brudy zebrane w zlewie, bo jak nie bylo mnie cale popoludnie w domu, to oczywiscie ani M., ani Bi o tym nie pomysleli. :/ Wstawilam tez pranie i na tym sie skonczylo, bo na wiecej nie starczylo mi sil ani energii.

Mialam ochote zwinac sie w klebek obok kota i zapasc w sen zimowy ;)
 

Niestety, na ten dzien zaplanowalam jazde do roboty, bo byla juz sroda i dobrze bylo tam wpasc po przerwie. Pojechalam, ale produktywna bylam... wcale, bo mialam wrazenie, ze w glowie mam tylko mgle. Kompletne zero jakiegos pobudzenia i motywacji do pracy. Tym bardziej, ze z pracownikami przesylalismy sobie zyczenia noworoczne i kazdy wspomnial w nich, ze zyczy sobie powrotu do pracy. Zyczenia przeslal rowniez szef, ale ani slowkiem sie nie zajaknal o powrocie, mimo ze mamy juz styczen, a przeciez poczatkowo mowa byla o powrocie wlasnie w tym miesiacu... :/ Wrocilam do chalupy, gdzie reszta jadla wlasnie obiad. Dolaczylam do nich, potem dzieciaki odrabialy lekcje i ani sie obejrzeli, a czas byl jechac na trening. Myslalam, ze Nik bedzie protestowal, bo jeszcze rano wspominal ze i jego troche bolaly miesnie ud, ale o dziwo pojechal bez szemrania. Ja w tym czasie wzielam prysznic, a potem poskladalam i pochowalam poranne pranie. Skonczylam idealnie na powrot reszty. Podalam dzieciakom kolacje, malzonek sie wykapal i za chwile trzeba bylo sie szykowac do snu.

W czwartek podobny schemat co w srode. Autobus Bi niespodziewanie przyjechal juz o 7:20. Oczywiscie to byl najcieplejszy ranek w tym tygodniu, z temperatura na plusie, wiec to normalka ze nie bylo stania. Zanim wyszlam ze Starsza, obudzilam Kokusia i dalam mu sniadanie, ale wrocilam zanim zaczal dobrze jesc. ;) Mlodszy sie szykowal, choc musialam go troche poganiac i przypominac zeby skoncentrowal sie na tym co ma robic. Taaa... Zjadl, uczesal wlosy, pobiegl na gore umyc zeby. Za minute mamy wychodzic, wolam, schodzi na dol. Patrze, a on nadal w pizamie! Na moja konsternacje, slysze: Aaaa, zapomnialem. Zapomnial sie ubrac! Koniec swiata z tym chlopakiem... Wyszlismy na jego autobus, ktory mial przyjezdzac wczesniej, ale przyjezdza sobie o normalnej porze, a ze my wychodzimy szybciej, to sterczymy tam bez sensu. Wszyscy rodzice pojawiajacy sie na przystanku sa wkurzeni, ale coz... Kiedy Mlodszy w koncu odjechal, wrocilam do chalupy. Tego dnia nie planowalam jechac do roboty, choc robota czesciowo znalazla mnie. :D Rano dostalam sms'a od takiego koreanczyka, ktory u nas pracuje, ale jakby na wlasna reke i przy swoich wlasnych projektach. Mieszka ponad godzine jazdy stad, wiec jesli nie ma akurat co robic w laboratorium, to woli nie przyjezdzac. Pytal czy bede w biurze dzis lub jutro, bo spodziewa sie odczynnikow. Odpowiedzialam, ze bede nastepnego dnia, poprosil zebym wsadzila je do zamrazarki, odpisalam ze nie ma sprawy i tyle. Pojechalam na tygodniowe zakupy, wrocilam, rozpakowalam torby i po szybkiej kawce zabralam sie za odkurzanie i mycie podlog u gory. Latam w najlepsze na odkurzaczu, ale dobrze ze telefon mialam w kieszeni, bo poczulam ze bzyczy. Numer akademii medycznej w mojej miejscowosci. Chodze tam do ginekologa, ale budynek w ktorym pracuje, rowniez formalnie do niej nalezy. Pytanie teraz, kto dzwoni. :D Tym razem wygrala praca. W budynku pracuje taki jegomosc, ktory po wszystkich pokojach roznosi paczki i wieksze przesylki. Nie mam pojecia skad skolowal moj numer komorki, ale dzwonil, ze przyszla paczka (dla tego koreanczyka), jest na niej zaznaczone ze trzeba ja przechowywac w zimnie i co on ma z nia zrobic. Ech... Poradzilam zeby wsadzil ja narazie do zbiorowej lodowki (mamy taki pokoj - lodowke, z ktorej moga korzystac wszystkie firmy), a ja nastepnego dnia ja stamtad wezme. Okey, tu zalatwilam, odkurzam dalej, a za 15 minut znow telefon! Tym razem szef z pytaniem czy jestem w biurze, bo jest taka paczka... O ludzie kochani!!! Przerwalam mu w sumie w pol slowa, ze wiem o tej paczce, ze doreczyciel wsadzi ja do komunalnej lodowki, a ja bede w biurze w piatek, to przeloze ja juz do naszego zamrazarnika. Dobra, dziekuje, do widzenia. Lepiej, kurna, zaplac zalegle wyplaty, a nie dziekuj. ;) Pozniej juz bez zbednych przerw dokonczylam sprzatanie, a nastepnie... zaczelam przegladac oferty pracy. Ktorych zreszta nie ma za wiele w mojej dziedzinie. :( Niestety, przyszedl styczen, zaczal sie nowy rok, szef "wisi" mi juz 3 pensje, a nawet nie zajaknie sie na temat ewentualnego powrotu, nie mowiac juz o wyplaceniu zaleglej kasy. W sumie nie jestem jakos strasznie zdziwiona, bo on zawsze byl taki cicho-tajny i nawet jak kiedys administratorka dusila go o informacje, to odpowiadal pojedynczymi wyrazami. No ale nie mam zadnej informacji kiedy mielibysmy wrocic, ani konkretnej deklaracji, ze w ogole wrocimy, wiec czas chyba zaczac sie rozgladac. Jak napisalam, ofert za wiele nie ma, ale jak to mowia: "na bezrybiu, rak ryba" wiec wyslalam nawet jedna aplikacje. Godzine mi to zajelo, bo firma duza, wiec i biurokracja rozwinieta i mieli mnostwo kruczkow i formularzy do wypelnienia... Nadziei wielkich sobie nie robie, ale przynajmniej to jakis krok do przodu, a przy okazji odswiezylam CV. Wkrotce potem wrocila ze szkoly Bi, a ja zabralam sie za chlebek bananowy. Swiateczne ciasta w koncu dojedlismy, a kilka bananow bylo juz ledwie zywych, wiec przyszla pora na ich wykorzystanie. I nawet wyszedl mi bez zakalca. ;) Przyjechaly chlopaki, zjedlismy obiad i... Nik zaczal narzekac na bol gardla! :O Jak to u niego, z pelna dramaturgia. Krzywienie sie przy kazdej probie przelkniecia czegokolwiek, usilowanie porozumiewania sie na migi, zbolala mina, itd. Wkurzylam sie (nie na niego, tylko ogolnie na sytuacje), bo po pierwsze, dopiero co byl chory przed samymi Swietami, bardzo szybko mu przeszlo, caly tydzien przerwy bylo ok, a teraz trzy dni byl w szkole i znow cos?! Po drugie, jak zwykle takie numery na weekend. Zostal piatek zeby zdecydowac czy pedzic do lekarza, czy moze poczekac na rozwoj sytuacji. Po trzecie, z czekaniem moze byc problem, bo na sobote w nocy zapowiadaja nam solidna sniezyce, wiec jakby co, to w niedziele wszystko moze byc sparalizowane. Po czwarte, w sobote mial plynac w wyscigach. W koncu go namowilam i dupa, bo do tego dnia nie wydobrzeje na pewno... Po piate, w koncu mamy sie doczekac sniegu, bylaby szansa na wybranie sie na pierwsze (a kto wie, moze ostatnie) sanki w tym roku, to on oczywiscie chory. A po szoste, ostatnie, to kto wie czy solidnie wydobrzeje do wtorku. A we wtorki ma przeciez teraz klub narciarski, za ktory zaplacilismy niemale pieniadze. To tylko piec wypadow na stok i mialby ktorys ominac? Zwariowac mozna... Tego dnia mieli tez trening na basenie, ale wiadomo bylo, ze nie pojdzie skoro go cos rozklada. Kiedy Bi uslyszala, ze brat nie idzie, podumala chwile bo umawiala sie z kolezanka ze pobawia sie chwile po treningu, ale w koncu stwierdzila, ze jednak zostaje. Ku radosci M., ktory mial (przez dzieciaki) ponad tygodniowa przerwe na silowni, wiec teraz, po dwoch dniach pod rzad, dorobil sie zakwasow i wolal odpoczac.

Piatek zaczal sie normalnie. Wstalam z Bi, pomoglam jej sie wyszykowac, a potem wyszlysmy czekac na jej autobus. Temperature mielismy -6, z odczuwalna okolo -10. O ktorej wiec przyjechal autobus? O 7:26. Oczywiste jest, ze jak jest lodowa, to bedziemy czekac. :D Zanim wyszlysmy przygotowalam sniadanie synowi i obudzilam go, ale dopiero kiedy Starsza odjechala, mialam czas zeby dobrze sie mu przyjrzec. Ten narzekal nadal na bol gardla, a do tego doszedl zawalony nos i oslabienie. Poczatkowo myslalam, ze zaaplikuje mu lekarstwa i wysle na edukacje, ale zaczal prawie plakac, ze on jest taaaki slaby, a ja kaze mu isc do szkoly! :D W koncu przemyslalam szybko sytuacje, czyli weekend, potencjalna sniezyce, perspektywe ozdrowienia do wtorku... i zostawilam go w domu. Stwierdzilam, ze zawsze to dodatkowy dzien na dojscie do siebie, a poza tym chcialam zabrac go do lekarza zeby sprawdzic czy nie rozwija sie cos powazniejszego. Kiedy otworzono przychodnie, podjelam wiec proby dodzwonienia sie i wcisniecia na wizyte. O dziwo juz za trzecim razem ktos odebral i na 11:45 mielismy wizyte. W miedzyczasie popedzilam do roboty zeby przelozyc te cholerne odczynniki. Przeszukalam lodowko-pokoj i nic nie znalazlam. Mialam szczescie, bo na korytarzu dorwalam tego pana roznoszacego paczki i spytalam go gdzie wsadzil ta wczorajsza. Zdziwiony odparl, ze w czwartek po poludniu pojawil sie ten koreanczyk i juz ja wzial! To super, wszyscy zawracaja mi doope, a potem nikt nie poinformuje o zmianie i  jezdze w te i we w wte na darmo... :/ Wrocilam do chalupy szybciej niz przewidywalam, ale to nie byl koniec jezdzenia, bo przeciez jeszcze musialam zabrac syna do lekarza. Okazalo sie, ze tym razem wizyta byla troche na wyrost. Mlodszy uszy mial czyste, gardlo nie takie zle, test na angine wyszedl negatywny, osluchowo tez ok, czyli diagnoza - wirusowka. Lekarka stwierdzila, ze to raczej nie grypa, bo wtedy objawy sa zwykle duzo gwaltowniejsze. Zasugerowala ze moga zrobic test na covid, ale machnelam reka. Mam jeszcze dwa testy w domu, wiec moge je zrobic sama. Zreszta, skoro to nic bakteryjnego, to teraz dla mnie juz nie ma znaczenia jaki to wirus. Wiadomo, ze lekarstwa nie dostane, a Mlodszemu pozostalo wypoczywac i duzo pic. Wrocilismy do chalupy i Nik podjal bez ponaglania to pierwsze. Z racji, ze byl oslabiony i tak przewalal sie miedzy lozkiem a kanapa. ;) Korzystajac z dnia w domu, zmienilam dzieciakom posciel, a potem stwierdzilam ze zuzyje reszte maku pozostala ze swiatecznych miakielek. Az dziw, ze nie splesnial... Upieklam palmiery makowe, ktore sa chyba najszybszym wypiekiem, a smakuja prawie jak drozdzowki. ;) Wrocila do domu Bi, ktora oczywiscie strzelila focha, ze brat nie byl tego dnia w szkole, a niedlugo po niej dojechal M. Reszta popoludnia i wieczor to juz taki zwykly relaksik. Na zawody plywackie kolejnego dnia Nik nie mial oczywiscie jechac, ale Bi sie wybierala, az do... wieczora. Zaczela narzekac, ze kiedy zgina nadgarstek, to cos ja boli w przedramieniu i ze nie da rady plynac z bolaca reka. :/ Najpierw dalam jej masc przeciwbolowa, myslac, ze moze troche jej to znieczuli. Nadal jednak twierdzila, ze boli i ze "zobaczy jak bedzie rano i mi powie czy uda jej sie plywac". Taaa... Tyle, ze akurat te zawody mialy byc z samego rana, wiec nie byloby czasu na zastanawianie sie. Ostatecznie stwierdzilam, ze odpuszczamy i z lekkim wstydem wyslalam kolejnego maila trenerowi. A na wieczor okazalo sie, ze to byla chyba dobra decyzja, bo po Kokusiu i mnie zaczelo cos rozkladac. Mialam nadzieje, ze mnie ominie, ale w zasadzie czego ja sie spodziewalam? Zazwyczaj lapie wszystko od syna, a tym razem mozliwe ze dogonilo mnie to przewianie na nartach. :( W kazdym razie dobrze, ze i ja i Nik bedziemy mieli okazje porzadnie sie wyspac, co moze pozwoli szybciej dojsc do siebie.

Do przeczytania!

6 komentarzy:

  1. Na samym początku życzę wszystkiego co najlepsze w tym kolejnym roku. Przede wszystkim, żeby było zdrowie i praca, bo jak to będzie, to cała reszta się ułoży.

    To widzę, że mamy szczerbolki w domu :D Coś ten rok się kończył pod znakiem wypadających zębów i bankrutującej wróżki zębuszki :P

    Nasi w tygodniu do siebie idą koło 20-21, zależy jak się wyrobimy po treningu i mszy, ale coraz częściej słyszę, że gadają do 22. Ale teraz jak było wolne, to też zasypiali koło 23 i było słychać że gadają. Niestety, o ile Oliwka wstaje bez problemów i zazwyczaj wystarczy samo otwarcie drzwi, o tyle Jasiu musi swoje pomarudzić i na ogół trzeba się do niego wdrapać na górę i dość mocno potrząsnąć, albo połaskotać, aby w ogóle zaczął się wybudzać. Ja też miałam zawsze żal do rodziców, że musiałam iść spać tak jak Młoda (również młodsza o 6 lat), że nie wiedziałam o czym rozmawiają koleżanki i koledzy, bo my o tej porze już "spałyśmy"... My kładziemy się razem koło północy, ja wstaję o 4.40, Krzysiek o 5, ale sama po sobie wiem, że jak się nie jest zmęczonym, to nie ma sensu kłaść się wcześniej, bo tylko się człowiek przewraca z boku na bok i nic to nie daje.

    Zmęczyłam się samym czytaniem, jak wyglądało przygotowanie do wejścia na stok. Ja po zwykłych wycieczkach jako opiekun czułam się zmęczona, a co dopiero po takiej akcji... Chylę przed Tobą czoła :)

    Kurczę, mam nadzieję, że jednak z pracą się w końcu wyjaśni. Oczywiście najlepiej, gdyby wszystko wróciło do normy, ale z doświadczenia wiem, że już lepiej wiedzieć co i jak, nawet jeśli usłyszy się to czego człowiek wolałby nie usłyszeć, niż bycie w takim zawieszeniu.

    Mam nadzieję, że choroba jednak się nie rozkręciła i doszliście już do siebie. Jeśli nie, to życzę zdrowia!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heh, ja sie ucieszylam przy ostatniej kontroli u dentysty, ze Bi ma ja juz wszystkie zeby stale, to teraz Nik zaczal wymiane reszty trzonowcow. :D
      Dokladnie to probuje tlumaczyc M., bo on ma taka osobowosc, ze jak on cos robi inaczej, lub ma inne zdanie, to nie przyjmuje ze ktos inny robi cos w inny sposob, ale wcale nie gorzej lub nieprawidlowo, tylko wlasnie... inaczej. Ale u niego jego racja jest najmojsza... :/
      Po tym pierwszym wypadzie na stok mialam dosc i chyba zostalam ukarana, bo dwa nastepne zostaly odwolane. :D Teraz zostalyby nam juz tylko dwa, a tak to dalej przede mna cztery razy biegania za malolatami... ;)
      Z praca niestety nadal wielka niewiadoma. I z jednej strony zaczelabym szukac juz nowej roboty, ale z drugiej, trzymaja mnie te zalegle wyplaty, bo wiem ze gdybym odeszla, na bank nie zobaczylabym juz tych pieniedzy...

      Usuń
  2. Fajnie, ze macie znowu wyprawy na stok narciarski. Wiem, ze to sporo kosztuje, ze towarzysza temu zamet i balagan, ale nic nie przebija 2-3 godz. zjezdzania na deskach. Zazdroszcze, bo ja za tym bardzo tesknie. A u nas w NC snieg i tzw warunki narciarskie sa raczej rzadkoscia, wiec dawno nie bylismy pojezdzic.
    Rozbawil mnie M. czyniac wymowki i wyglaszajac tyrady odnosnie chodzenia spac o "normalnej porze". On sam przeciez zyje w nienormalnej porze - idzie spac i wstaje o calkiem nienormalnych godzinach. Wiem dlaczego tak sie dzieje, ale NA PEWNO normalne to nie jest. W kazdym razie - wesolo masz z M. czasami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Narzekam, ale tez w sumie ciesze sie z tego klubu narciarskiego. Tym bardziej, ze w tym roku, bez mojej pensji, nie wiem czy wybralabym sie z dzieciakami, bo M. to juz zupelnie odpuscil. Zreszta, w zeszlym roku normalnie zarabialam, a na nartach bylam z Kokusiem tylko dwa razy. Niech wiec chlopak korzysta poki jest ten szkolny klub.
      Co do M., to nie wiem czy slowo "wesolo" okresla to co czasem ten czlowiek gada i wyprawia, ale taki jest i choc staram sie go troche uswiadamiac, ze "inaczej" nie znaczy "zle", ale nie zawsze trafia to tam, gdzie powinno. ;)

      Usuń
  3. U nas śnieg był w listopadzie :P i to by było na tyle. Nie wiem po co sanki dziecku kupowaliśmy. Mam nadzieję że Was nie rozłożyło na maxa :) wszystkiego dobrego w nowym roku :) :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas spadlo sporo, po czym dwa dni pozniej mielismy deszcz i 12 stopni na plusie, wiec wszystko zjechalo. ;) Teraz przyszly mrozy, to spadlo marne kilka cm.

      Usuń