Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 15 grudnia 2023

Tydzien pelen ekscytacji malych i duzych

Sobota, 9 grudnia zaczela sie nieco pozniej, choc spac do oporu tez nie moglismy. Nik mial mecz koszykowki, a Bi zawody plywackie; co prawda oboje dopiero na 12, ale oznaczalo to poranek z zerkaniem na zegarek. Poniewaz mieli sporty na ta sama godzine, wiec musielismy sie z M. rozdzielic. Oczywiscie malzonek wybral mecz, bo wiadomo, to tylko godzina, a nie potencjalnie 4. :D On pojechal rano do pracy, ale ja z Potworkami powylegiwalismy sie do 9, po czym trzeba bylo wstac, zjesc sniadanie i szykowac sie na reszte dnia. Nik na mecz potrzebowal tylko koszulke zespolu oraz butelke z piciem, ale Bi juz jednak sporo wiecej. Dwa reczniki (wiadomo, ze jeden raz-dwa zostanie przemoczony) i gogle i czepek, nie mowiac juz o calej torbie picia i przekasek zeby nie zabraklo energii do plywania. ;) Dla siebie tez spakowalam termos z kawa oraz cos do przegryzienia, choc watpilam zebym miala czas na jedzenie czy picie. Zglosilam sie bowiem do mierzenia czasow, a ze wyscigi leca jeden za drugim, bez przerwy, wiec i mierzacy odpoczynku nie maja... Okazalo sie jednak, ze dobrze trafilam, bo do lini #6, w ktorej plynelo duzo mniej dzieciakow. Co chwila mialysmy wiec (z kobieta z przeciwnej druzyny) okienka i moglam popic pare lykow kawki oraz chwycic jakiegos batonika. Bi jechala cala poddenerwowana i przezywajac ze mogla jednak nie zapisywac sie na zaraz pierwsze zawody. Na szczescie w druzynie juz ma jakies tam kolezanki, wiec wiedziala, ze bedzie miala towarzystwo. Namawialam na zawody rowniez Kokusia, ale zaparl sie, ze nie i koniec. Po fakcie stwierdzilam, ze moze to i dobrze. ;) Kiedy bowiem dojezdzalam na miejsce, okolica wydawala mi sie dziwnie znajoma. Gdy dojechalam pod szkole w ktorej odbywaly sie zawody, olsnilo mnie, ze to to samo miejsce, w ktorym odbyly sie mistrzostwa. Obawiam sie, ze Mlodszemu moglaby wrocic trauma, z ktorej tak naprawde nadal sie dobrze nie otrzasnal. :D Przed zawodami, na nerwy Bi odpowiadalam ze ma sie nie przejmowac, bo najwazniejsze, zeby dala z siebie wszystko. To dopiero pierwsze zawody, a ona dopiero co dolaczyla do druzyny, wiec ma caly sezon zeby poprawic wyniki. Trener ma bowiem zapisane najlepsze czasy kazdego dzieciaka i zanotowane sa one na karteczkach dostawanych przed kazdym wyscigiem. Niektore, starsze i ambitniejsze dzieciaki, pytaja po wyscigu czy pobili swoj najlepszy czas. Najpierw jednak trzeba miec co pobijac, a Bi to czysta karta. ;) W kazdym razie, niepotrzebnie Bi przygotowywalam na gorsze rezultaty. ;) Plynela dwie sztafety i dwa wyscigi indywidualne. Pierwsza sztafeta byla mieszana na 200m, czyli kazda z czterech dziewczynek plynela innym stylem po dwie dlugosci basenu. Bi byla ostatnia w grupie i miala kraul. Druga sztafeta byla rowniez na 200m, ale wszystkie dziewczyny plynely tym samym stylem - kraulem. ;) Tym razem Starsza plynela pierwsza. Niestety, mimo ze w grupie wiekowej 11-12 lat jest jeszcze jedna dziewczynka, ktora plywa juz dlugo i osiaga swietne wyniki, do sztafet, poza Bi, trener wystawil jeszcze trzy inne panny, ktore sa w plywaniu swiezynkami i to niestety widac. ;) Wiadomo, ze inaczej plywaja dzieciaki, ktore zaczynaja w druzynie jako maluchy, a inaczej takie, ktore wczesniej plywaly tylko dla zabawy i do druzyny dolaczaja jako 11-latki. W pierwszej sztafecie w dodatku, mierzacy czas sie pomylili i myslac, ze to juz koniec wyscigu, powstrzymali Bi przed skokiem do wody i dopiero interwencja trenera sprawila, ze mogla poplynac swoja czesc. Nie wiem jak oni to policza, bo podejrzewam, ze wylaczyli juz stopery. Mozliwe, ze ich grupe zdyskwalifikuja, choc nie bylo tu ich zadnej winy. W ostatniej sztafecie za to, mimo ze Bi poplynela znakomicie i wyrobila dla kolezanek wyrazna przewage, one jednak szybko ja zmarnowaly i ponownie ich grupa przyplynela ostatnia... Te rozczarowania Bi zrekompensowala sobie jednak wyscigami indywidualnymi.

Na 50 m - Bi w drugiej lini od przeciwnego brzegu. Widac, ze jest juz przy sciance, a reszta doplywa, choc tu ta wygrana nie byla az tak powalajaca
 

Plynela kraulem na 50m (dwie dlugosci basenu) oraz na 100m (4 dlugosci) i w obu zajela bezsprzecznie pierwsze miejsca. Szczegolnie wyraznie zostawila konkurencje w tyle przy tym drugim, bo tam, oprocz szybkosci, liczyla sie bardzo wytrzymalosc. 

Na 100 m - Bi juz przy sciance, w lini obok jakas dziewczynka doplywa, a reszty nawet jeszcze nie widac w kadrze
 

Wyscigow bylo 68, a ostatnia sztafeta Bi miala numer 65, choc to mialo niewiele znaczenia, bo jako mierzaca i tak musialam zostac do konca. Na szczescie obie druzyny byly raczej niewielkie, bo mialy okolo trzydziestki dzieci. Gdzie sie dalo, laczono wiec wyscigi i choc planowo wszystko mialo sie skonczyc o 16, zakonczylo sie o 15:10. Ucieszylam sie, bo mielismy ponad pol godziny jazdy, w tym przez stolice naszego Stanu, z kupa zjazdow, rozjazdow i zmieniajacych sie lini, ze o tlumie aut nie wspomne, wiec odetchnelam ze nie musze sie w tym orientowac po ciemku. Wrocilysmy do chalupy, gdzie dowiedzialysmy sie, ze zespol Kokusia swoj mecz wygral. Prosilam M. o jakies zdjecia "w akcji" lub filmiki, ale oczywiscie pstryknal tylko trzy i to takie bardziej "statyczne".

Nik "kryje" gracza z przeciwnej druzyny
 

Po trzech godzinach stania, mialam ochote klapnac na kanape i juz z niej nie schodzic, ale nie bylo tak dobrze. Kolejnego dnia mielismy miec gosci na urodziny syna, wiec musialam sie zajac kremami oraz dekoracja tortu. Zajelo mi to wieksza czesc wieczoru, ale przynajmniej choc raz nie robilam tego po nocy. Zwykle pytam sie Potworkow jaki obrazek chca miec na torcie, ale tym razem jakos sie zagapilam i pozno zamawialam, wiec wybralam sama zeby nie marnowac czasu.

Nik skrzywil sie tylko, ze dlaczego "kwiatki" sa rozowe. ;) Coz, w ktoryms momencie ile bym nie dala barwnika, masa nie zmieniala koloru. Okazalo sie jednak, ze po nocy w lodowce jakos kolor sam zrobil sie bardziej soczysty
 

Z Kokusiem jest tez ten dodatkowy problem, ze zawsze strasznie dlugo sie nad wszystkim zastanawia, wiec czasem lepiej go nie pytac. ;) Padlo na jego chyba obecnie ulubiona gre komputerowa - Zelda. Za postac z niej przebral sie na Halloween. Okazalo sie, ze obrazek bardzo mu sie spodobal, wiec kontrola jakosci odhaczona. ;)

To nie koniec sobotnich "sensacji", choc ta druga jest nieco... odrzucajaca. :D Otoz, nasz maloletni kot, ktory za kilka dni konczy raptem 11 miesiecy, przyniosl swoja pierwsza... mysz! I uparcie sie z ta mysza pchala do domu, a ja obawialam sie, ze moze byc taka nie do konca niezywa... :D

Dumny lowca
 

Pozniej okazalo sie, ze zycia w niej juz nie zostalo, ale kot dla odmiany zaczal nia podrzucac i popychac lapka, majac pewnie nadzieje, ze "zabawka" jeszcze ozyje i zacznie uciekac. Koty sa jednak krolami makabry. :D

"No dalej, ruszaj sie!" :D
 

Niedziela niestety zaczela sie wczesniej niz bym sobie zyczyla. :) Przez zawody Bi nie mielismy szans zeby jechac do kosciola w sobote, wiec trzeba bylo to zrobic nastepnego dnia. Malzonek pracowal i od razu stwierdzil, ze pojedzie na polska msze na 11:30. Ja jednak chcialam jeszcze ogarnac pare rzeczy przed przyjazdem gosci na urodziny Kokusia, wiec ta godzina to bylo dla mnie troche pozno i w dodatku daleko (a wiec marnowanie czasu na dojazdy). Z drugiej strony, czulam potrzebe dodatkowego snu, wiec msza na 9 lub 9:30 tez mnie zniechecala, a o wczesniejszych nawet nie bylo mowy. ;) W koncu pojechalam z Potworkami na 10:30 i to byl taki zloty srodek - w miare wczesnie, ale na tyle pozno, ze czlowiek nie musial sie zrywac bladym switem z lozka. To byl tez oczywiscie jeden z dwoch najwazniejszych dni w roku, czyli urodziny Kokusia. :) Dzien wczesniej Mlodszy sie dopytywal o prezenty, wiec powiedzialam mu, ze jak pojdzie spac o rozsadnej porze, to rano znajdzie je przy lozku. Tymczasem kladlam sie o polnocy, a panicz jeszcze nie spi! :O Oczywiscie wymadrzal sie, ze teoretycznie jest juz 10-ty, czyli dzien jego urodzin i moge dac mu prezenty. Taaa. :D Zabralam je do swojej sypialni, szczegolnie ze byla wsrod nich gra na Nintendo. Jak znam Nika, natychmiast chcialby ja wyprobowac i gralby do 2 nad ranem. ;) Dopiero kiedy wstalam w niedziele rano, kawaler doczekal sie wiec upominkow. Jak pisalam, dostal gre komputerowa, lamiglowki do rozwiazywania oraz czapke z logo Los Angeles Lakers. Jakby ktos nie wiedzial, to jest druzyna koszykarska. Podobno dobra, ale sie nie znam; Kokus sam wybral. :D Po mszy zajechalam z dzieciakami do Dunkin' Donuts bo Nik poprosil o napoj, a ze to byl "jego" dzien, to jak moglabym odmowic? ;) Przy okazji wkurzyl mnie moj tata. W sobote bylam tak zalatana, ze dopiero poznym wieczorem przypomnialam sobie, ze nie napisalam mu, o ktorej urzadzamy przyjecie. Choc powinnam chyba napisac "przyjecie", bo w sumie to tylko szybka przekaska, tort i kawa. ;) Napisalam mu wiec w niedziele rano, ze chrzestny dzieciakow przyjedzie o 15, ale on pewnie bedzie chcial zjawic sie troche wczesniej zeby zrobic bezrobocie. A dziadek na to, ze on przyjedzie wczesniej na kawe i ciasto, bo to nie Wigilia zeby wszyscy musieli razem siadac do stolu. Szczeka mi opadla i odpisalam, ze przeciez tort jest tylko jeden, a innego ciasta nie mam. Na to on, ze nie musi czekac na A., bo to nie jego rodzina. Bylam zupelnie zbita z tropu, bo skad nagle jakies pretensje, skoro zawsze razem spotykamy sie na urodziny dzieciakow?! W tym momencie musialam juz wychodzic do kosciola, ale po mszy mialam czas na spokojnie do taty zadzwonic, zeby spytac o co chodzi. A on wyskakuje z pretensjami, ze jak sie robi przyjecie, to sie zaprasza na konkretna godzine, a nie dostosowuje do innych i ze jak chrzestnemu nie pasuje, to nie musi przyjezdzac! Po raz juz kolejny opadla mi szczeka, bo ja sie do nikogo nie dostosowuje i sama A. zaprosilam na 15, bo wydalo mi sie to najrozsadniejsza pora. Chcialam jeszcze posprzatac, a wiedzialam tez ze M. wroci najwczesniej o 13, wiec dobrze zeby mial chwilke na odetchniecie. Moje tlumaczenia wywolaly kolejne pretensje, ze ostatnio przeciez zawsze jezdzimy do kosciola w soboty, a o 15 to juz sie robi ciemno. Nosz kurna! Mialam na koncu jezyka, ze skoro jemu najwyrazniej nie pasuje, to moze nie przyjezdzac! Naprawde, z rodzina czasem najlepiej na zdjeciu... :/ Zebym ja sie musiala tlumaczyc dlaczego jade do kosciola kiedy jade i dlaczego przyjecie jest o 15!!! A tak w ogole, to u nas zmierzcha sie dopiero grubo po 16... W kazdym razie, dziadek sie namarudzil, ale ostatecznie stwierdzil ze przyjedzie o 14, zrobimy to bezrobocie, a kiedy dojedzie A. zjemy torta i pojedzie. Potem ruszylam do ostatniego wycierania kurzy i wynoszenia potworkowych pierdol z jadalni i salonu. I malzonkowych tez, bo niestety moj chlop lubi trzymac wszelkie "przydasie" na stole lub komodzie. Nie mamy domowego biura, wiec sama tez trzymam na nim jakies papiery, rachunki i tak dalej. Malzonek jednak na stole ma tubke voltarenu, bo dwa razy dziennie smaruje nim noge. Moglby zaniesc go do szuflady w lazience, do ktorej ma 10 krokow, ale po co... Tak samo, ma trzy zegarki na reke, ktore nosi na zmiane. Dwa akurat nieuzywane leza na komodzie, podobnie jak ladowarka do laptopa, choc zaraz pod spodem jest szuflada na wlasnie takie rzeczy... W miedzyczasie M. wrocil do domu i uzgodnilismy, ze zamiast planowanej pizzy dla gosci, pojedzie po sushi. Dwa tygodnie przed Swietami nikomu nie chcialo sie stac przy garach, a sushi to jednak ciekawsze danie niz taka tam zwyczajna pizzucha. ;) Zabral wiec dzieciaki zeby wybrali sobie te rolls'y, ktore lubia, a ja biegalam ze szmata. Tak jak powiedzial, zaraz po 14 przybyl moj tata, zaskakujaco w niezlym humorze, choc spodziewalam sie dalszych pretensji niewiadomo o co. Zachwycil tez wnuka prezentem - pistoletami i opaskami na piers z czujnikami, do gry w laser tag. Nie wiem jak to nazywaja w Polsce. ;)

Niestety, gra bardzo dynamiczna, wiec wszystkie zdjecia wyszly zamazane ;)
 

Nasz dom nie jest ogromny, ale dol jest czesciowo otwarty i mozna biegac w kolko wokol kominka oraz scian miedzy jadalnia a korytarzem i kuchnia. Miejsce na zabawe wiec jest. Niestety, Bi pierwsza runde przegrala, wiec obrazila sie i stwierdzila, ze to glupia gra. :D Dziadek ma chore kolano, a M. dopadla rwa kulszowa, wiec padlo na mnie. Coz, ja tez przegrywam z szybszym i bardziej zwrotnym Kokusiem, ale przynajmniej sie nie obrazam. No i przyznaje, ze to dobra zabawa wytrzymalosciowa. Srednio po trzech rundach mam zadyszke i zakwasy w udach od przemykania na ugietych nogach. :D Punkt 15 przyjechal chrzestny dzieciakow ze swoja Pania, zjedlismy wiec sushi, wypilismy kawe, herbatke, czy co tam kto chcial, a potem nadszed czas na gwozdz programu, czyli kawe i tort.

No i juz. Jedenascie lat minelo niewiadomo kiedy...
 

Odspiewalismy Sto Lat i kazdy dostal po kawale tortu, nawet dzieciaki. O dziwo, Nik stwierdzil, ze calkiem dobry, a przeciez od tylu lat nawet nie chcial go posmakowac. :D Na koniec Kokus otworzyl prezent od wujka i nowej cioci, ktorym okazal sie najprawdziszy zestaw mlodego podroznika. :O W takiej malej, porecznej torebeczce miesci sie cala kupa narzedzi! Poczynajac od typowej pierwszej pomocy, czyli plastrow, bandazy oraz koca termicznego i glow stick'ow, az po zestaw srubokretow, skladana lopatke, toporek i kilofek oraz podpalke i krzemien z ostrzem do rozpalenia ognia. I cala masa nozy. :O Nozyk skladany, scyzoryk, ostrze przy linijce i nie pamietam jeszcze z czym innym, ale naliczylismy ich 5 lub 6. Smialismy sie, ze to zestaw dla bandytow i pijakow, bo przy niemal kazdym narzedziu, byl tez... otwieracz do butelek. :D Najlepsze, ze Nik od dlugiego czasu prosil nas o scyzoryk, twierdzac, ze chcialby go do zabawy na kempingach. Bylam sklonna mu go kupic, bo malo kiedy zdarza mu sie prosic o cos tak konsekwentnie. Malzonek jednak postawil weto, ze gdzieee, jeszcze sie zatnie, albo gorzej, wezmie ten scyzoryk do szkoly i bedziemy miec klopoty. No to teraz Nik, poza scyzorykiem ma kilka innych ostrzy do zabawy. :D

W jednym reku kilofek/ lopatka, w drugiej mini toporek
 

Wkrotce potem goscie rozjechali sie do domow. Przynajmniej mielismy okazje osobiscie zaprosic A. wraz z przyjaciolka na Wigilie i otrzymac od razu odpowiedz ze beda, bez zastanawiania sie do ostatniej chwili. :D Reszta wieczoru to zabawa z Kokusiem, ktory stwierdzil, ze w tym roku dostal chyba najlepsze prezenty, a potem juz przygotowania na kolejny tydzien.

Poniewaz weekend obfitowal w wydarzenia, wiec w poniedzialek mialam wrazenie, ze w ogole go nie bylo i jestem jeszcze bardziej zmeczona niz w piatek. :D Autobus Bi ponownie przyjechal pozno - o 7:26. W koncu jednak dostalam odpowiedz od firmy przewozowej, co prawda napisana troche bez ladu i skladu, ale udalo mi sie z niej wywnioskowac, ze poza pojedynczymi przypadkami, bedzie on juz tak pozniej przyjezdzal. Panna odjechala, a ja polecialam budzic Kokusia. Musze mu niestety chyba dac moj stary budzik (przynajmniej na cos sie przyda, bo tak to stoi od lat na komodzie w sypialni), zeby cos mu pikalo przy uchu nieco wczesniej niz ja dobiegne do domu. Pozna pobudka oznacza bowiem, ze potem biedak musi jesc i szykowac sie w biegu... W kazdym razie, w koncu i on odjechal do szkoly, a ja wrocilam do chalupy, z ktorej tego dnia nie planowalam sie juz ruszac. ;) Ponownie weekend tak mi smignal, ze nie zrobilam tygodniowego prania, a to oznaczalo ze brudownik pekal w szwach i wyjda z tego przynajmniej trzy ladunki.

Widac ten merdajacy z zadowoleniem ogon ;)
 

Poza tym wzielam Maye na spacer i planowalam zrobic troche gruntowniejsze porzadki w kuchni, ale ostatecznie bylam jakas bez energii i zamiast tego, udekorowalam kominek w salonie i wyciagnelam reszte innych swiatecznych duperelek. I taka ze mnie gapa, ze dopiero kolejnego dnia spostrzeglam, ze zapomnialam o poduszkach na kanapie, ktore nadal maja jesienne kolory. ;)

Do salonu ponownie zawital nastroj swiateczny :)
 

Bi dojechala jak zwykle o 15, bo nie zostala na fitnessie. Ostatnio nie ma na nim jej kolezanki, a dodatkowo ponoc nauczyciel slabo grupe pilnuje i nie mogla dopchac sie do wszystkich przyrzadow, wiec nie zostaje juz na nim tak chetnie. Zreszta to dobrze, bo po fitnessie byla zwykle dosc zmeczona i miala mniej energii na plywanie. Chlopaki dojechaly jakies 40 minut po Starszej, potem obiad, praca domowa Bi, chwile posiedziec i musieli jechac na basen. Co prawda Nik marudzil cos, ze glowa go boli i nie wie czy da rade plywac. Nie wiem czy faktycznie go cos bolalo, bo mowil ze zaczelo juz w szkole, tymczasem w domu szalal znow z pistoletami laserowymi i wyczynial jakies akrobacje, wiec nie widac bylo zeby mu cos dolegalo. ;) Ostatecznie stwierdzil, ze najwyzej powie trenerowi, ze musi sobie zrobic przerwe. Myslalam, ze w tym czasie poskladam ostatnie wysuszone pranie i posiedze w spokoju, ale tego dnia przyszedl mail z przypomnieniem, ze akurat wieczorem mialo sie odbyc wirtualne spotkanie informacyjne, dotyczace klubu narciarskiego. Podobno obowiazkowe, choc watpie ze wszyscy sie laczyli. Moje dzieciaki juz dwa razy byly w tym klubie, ale wiadomo, zasady sa rozne dla roznych szkol, poza tym od ostatniego razu minely dwa lata, wiec polaczylam sie zeby zobaczyc czy pojawily sie jakies zmiany. Jak sie okazalo, jesli jakies byly, to minimalne. Jedyna pozyteczna informacja bylo gdzie w szkole Kokusia zostawia sie sprzet (daleeeko od wejscia, zeby nie bylo za latwo :D) oraz ze do rodzicow, ktorzy zglosili sie na opiekunow, organizatorzy z poszczegolnych szkol odezwa sie w przyszlym tygodniu. Dobrze wiedziec, bo juz zaczynala mnie ta cisza niepokoic. Meeting odbyl sie w tym samym czasie co trening, wiec po jego koncu zaraz dojechala reszta rodziny. Trener wyslal oficjalne wyniki sobotnich zawodow i jest juz oficjalnie potwierdzone, ze Bi zajela dwa 1 miejsca, a w sztafetach jej grupa zajela ostatnie - 5. :D Przyslal tez wstepna liste na kolejne zawody i ponownie sztafety maja plynac te same dziewczynki, wiec nie ma co spodziewac sie cudow, zas indywidualnie Starsza znow ma plynac kraulem na 50m oraz taka dziwna kombinacja na 100m, gdzie kazda dlugosc basenu plynie sie innym stylem. Panna niezbyt zadowolona, ale nie protestuje. ;)

W zeszlym tygodniu przyszly raporty semestralne Potworkow. Po raz pierwszy, nieco rozczarowujace sa wyniki w nauce Kokusia. Nie zeby byly jakies straszne, chlopak przyzwyczail nas jednak, ze zwykle ze wszystkich przedmiotow oceniany byl spokojnie na M, czyli ze na poziom, na ktorym nauczyciele oczekuja, ze dziecko powinno byc. Tak w ogole to ciezko jest te "oceny" przypisac do polskich. Zaczynaja sie bowiem od E, czyli exceeds. Slowo to oznacza "przekroczenie" danego poziomu, wiec na chlopski rozum powinna byc to nasza 6. Skoro to jest szostka, to nastepne jest M, czyli meets, ktore powinno oznaczac 5. Skoro jednak M oznacza poziom ktory nauczyciele oczekuja, ze (kazde) dziecko powinno osiagnac, czy realne jest, ze kazdy uczen dochrapie sie piatki z kazdego przedmiotu? Watpliwe. Nastepne jest N (near), czyli blisko wymaganego poziomu, a na koniec B (below), czyli ponizej. Tyle, ze teoretycznie to "near" tez jest ponizej. :D Probujac przypisac wiec oceny polskim, mozna zalozyc, ze skala jest od 6 do 3. Tyle, ze dla mnie troja jest ocena srednia, ani strasznie slaba, ani zdecydowanie dobra, wiec niezbyt pasuje jako ta najnizsza. Zakladajac, ze skala jest od 5 do 2, ma to juz wiekszy sens, choc wtedy nie pasuje mi to exceeds, bo piatka to nie przekroczenie programu, tylko jego bardzo dobra znajomosc. ;) A najgorzej, ze w szkole Bi skala ocen wyglada jeszcze inaczej, ale o tym za moment. :D Tak czy siak, Nik z wiekszosci przedmiotow i ich "zagadnien" ma to wymagane M. Tym razem jednak pojawilo sie jednak rowniez sporo N, czyli troszenke brakuje mu do osiagniecia tego wymaganego przez nauczycieli poziomu.

Pewnie jak zwykle niewiele bedzie widac...
 

Nawet z czytania ma N z wysnuwania wnioskow na podstawie przeczytanych tekstow. Z pisania w ogole porazka - na piec zagadnien, tylko z jednego otrzymal M, reszta to N. Klania sie to, ze Mlodszy nie lubi pisac, nigdy nie lubil rozszerzac watkow, jest roztrzepany, nie czyta tego co napisal i na dodatku nadal ma w powazaniu wielkie litery oraz kropki i przecinki. :/ Oprocz tego, dostal N z jednego z zagadnien z nauk socjalnych (ze zrozumienia i angazowania sie w procesy odkrywania i nauki, czy jakos tak :D) oraz (to juz chyba zawsze) z zespolu muzycznego, za rozumienie nut. ;) Tu nalezy nadmienic, ze wszystkie te N Mlodszy dostal od nauczycielek (w sumie to dwoch, bo jedna uczy kilku przedmiotow), z ktorymi niezbyt sie lubi. Mozliwe ze ten brak sympatii jest wzajemny, choc w sumie nie powinien wplywac na ocenianie, ale wiadomo jak to jest. W kazdym razie, na 31 zagadnien (z roznych przedmiotow, bo te maja ich od dwoch do pieciu) Nik otrzymal 7 N. Nie jest to moze bardzo slabo, ale zwykle bylo ich duzo mniej. Dostal za to dwa E, tradycyjnie ze... sztuki. No i, w przeciwienstwie do tego, co ostatnio miala siostra, z zaawansowanej matematyki otrzymal same M. ;)

Skoro juz o Bi mowa... U niej oceny sa normalne - od A do D, plus F (fail), ale to ostatnie jest juz za brak jakiejkolwiek checi i zaangazowania, nie oddawanie prac i testow w ogole, itd. Reszta ocen odpowiada procentom, czyli 60-70% - D, 70-80% - C, 80-90% - B i 90-100% - A. Czyli z grubsza nasza dwoja do piatki. Tyle, ze zawsze myslalam, iz zaliczenie przedmiotu jest dopiero od C, okazuje sie jednak, ze jest od D. Ponizej oczekiwan, ale zaliczenie. ;)

Pierwszy raporcik z "gimbazy" ;)
 

W kazdym razie, na 9 przedmiotow w pierwszym trymestrze, panna Bi otrzymala szesc A (niektore z plusami lub minusami), dwa B+ i nieszczesne... D+ z zaawansowanej matematyki. :D Z ostatniego testu dostala niemal 100%, co podreperowaloby te ocene, ale niestety poszlo juz na kolejny trymestr. Nic, trzeba trzymac kciuki zeby ta poprawa byla juz na stale. ;) Ogolnie nie ma co na wyniki narzekac, a Bi za rok (albo w high school) moze przejdzie na zwykla matematyke i wtedy na pewno szybko podciagnie srednia.

We wtorek typowy ranek, czyli wstac z Bi, wyszykowac sie i odstac swoje czekajac az przyjedzie jej autobus, rzucajac w tym czasie pileczke siersciuchowi. Potem pedem do domu budzic Kokusia, bo "zoltek" ponownie dojechal dopiero o 7:26. Wyszykowal sie z kolei kawaler i pomaszerowalismy na przystanek. Po odjezdzie Mlodszego do domu ogarnac to i owo, po czym pojechalam do roboty. Niespodziewanie wpadlam na kolezanke, ktora wrocila akurat z wakacji i pojawila sie po cos w biurze. Po pracy pojechalam do chalupy, gdzie po obiedzie zostalo troche czasu na "dychniecie", po czym trzeba sie bylo rozdzielic. Zabralam Kokusia na koszykowke, a niedlugo po nas M. wychodzil z Bi na basen/ silownie.

Pedzi Mlodszy z rozwianym wlosem ;)
 

Spedzilam godzine maszerujac w te i we w te korytarzem biegnacym przez cala szkole. Zwykle zachodze w jego odnogi prowadzace do klas, tam bowiem wywieszone sa roznorakie prace dzieciakow, jest wiec co poczytac i na co popatrzec. Tym razem w stolowce odbywalo sie jakies wydarzenie dla przedszkolakow i drzwi do wszystkich bocznych korytarzy zostaly zamkniete. :/ W miedzyczasie dostalam irytujacego maila od jednej ze szkolnych administratorek. Otoz, autobus Nika od poniedzialku ma przyjezdzac okolo 5 minut wczesniej. Niby nie tak duzo, ale czas podany na poczatku roku szkolnego to byla 8:08. Potem dodali do jego autobusu dzieciaki z innego, bo nie mieli wystarczajacej ilosci kierowcow. Zeby zdazyc wszystkie odebrac, pani kierowca zaczela przyjezdzac okolo 7:55. Teraz ma to byc znowu szybciej o 5 minut? Jak tak dalej pojdzie, to za chwile Nik bedzie wyjezdzal o tej samej porze co Bi, a ona zaczyna lekcje godzine wczesniej! :/ W drodze do domu zrobilismy oczywiscie koleczko po osiedlu podziwiajac swiatelka i liczac w ilu domach je maja. Wyszlo 67 (nawet nie wiedzialam, ze tyle domow tu mamy! :D), a tydzien temu bylo 53. Zaraz po nas dojechala reszta i pozostalo juz tylko szykowac sie na kolejny dzien.

W srode autobus Bi dotarl "juz" o 7:22. Ucieszylam sie, bo mialo byc cieplej niz we wtorek, a tymczasem nie dosc, ze bylo chlodniej, bo -2, to jeszcze ze sporym wiatrem, ktory sprawial ze wydawalo sie dodatkowo zimniej. Panna odjechala, a ja obudzilam Kokusia, ktory wyszykowal sie i za chwile ruszalismy na przystanek. Tym razem jego autobus podjechal akurat jak wyszlismy z naszego podjazdu i kierowca przekazal przez stojacych na przystanku sasiadow, ze zaraz po niego wroci, bo i tak musi zrobic kolko i przejechac obok naszego domu. Poczekalismy wiec i za chwile Mlodszy odjechal. Wrocilam do domu, wypilam kawe na wzrost energii i zabralam sie jak zwykle za sprzatanie. Tym razem odkurzylam i pomylam podlogi na gorze. Wstawilam tez pranie "ciuchowe" i w ramach porzadkow przedswiatecznych wrzucilam do pralki zaslony i firanki z okien. Zaczelam od tych w kuchni oraz jadalni i juz na poczatek sobie poklelam. ;) Przy sciaganiu karniszy bowiem, walnelam w lampke wiszaca nad zlewem (ktora niebezpiecznie sie zakolysala), pozniej pierdzielnelam sie w lepetyne o wystajacy w jadalni gzyms, a na koniec malo nie stracilam wiszacego tam kwiatka. Na szczescie skonczylo sie tylko na kilku przeklenstwach, a wieszanie spowrotem poszlo juz gladko. Moze dlatego, ze nauczona doswiadczeniem, kwiatka na chwile zdjelam. :D W miedzyczasie zabralam Maye na spacer, choc okazal sie malo przyjemny. Temperatura pokazywala +6, ale przy wietrze odczuwalna utrzymywala sie w okolicach 0. No ale troche ruchu zawsze jest mile widziane, zarowno dla psa, jak i panci. ;) Wyslalam sms'a do M. czy mam zaczac obiad, a malzonek na to, ze on zrobi, a ja moge upiec chlebek bananowy. No to co mialam robic... Ostatnio unikam tego ciasta jak ognia, bo wiecznie wychodza mi zakalce, ale stwierdzilam, ze dam mu kolejna szanse. W tym czasie w domu byla juz Bi i zaczela wiercic mi dziure w brzuchu, zebym pozwolila jej upiec ciasto. Okey, przynajmniej jak wyjdzie zakalec, nie bedzie na mnie. :D Wyszlo jednak wilgotne i ciezkie, ale bez zakalca. Oczywiscie. ;) Dojechali chlopaki, zjedlismy obiad i zostala chwila na dychniecie. Kiedy zarelko jako tako ulozylo sie w brzuchu, poczlapalam jeszcze na gore zaniesc poskladane wczesniej pranie i umyc zlewy w obu lazienkach. Sprzatanie chalupy to niekonczaca sie opowiesc. :D Dzieciaki z tata pojechaly na basen, a ja w tym czasie wskoczylam pod prysznic i zaczelam szykowac wszystko na kolejny dzien. Jak to ja, przygotowalam Kokusiowi ciuchy, a dopiero poznym wieczorem przypomnialo mi sie, ze w czwartek mieli jechac do teatru na "Opowiesc Wigilijna" i dostalam maila, zeby dzieciaki zalozyly ubrania odpowiednie na takie wyjscie. No to musialam mu kompletnie wymienic spodnie oraz bluzke. ;)

Moje poranki to istne dni swistaka. W czwartek wstalam jak zwykle skoro swit z Bi, spakowalam jej jedzenie, wyszykowalam sie i wyszlysmy z domu. Zanim wyszlam, obudzilam Kokusia, bo mial tego dnia wycieczke, wiec musial zjesc porzadne sniadanie. Mieli wrocic do szkoly dopiero o 13, wiedzialam wiec, ze bedzie glodny. A ze czas przyjazdu autobusu Starszej to zawsze niespodzianka, wiec wolalam zeby byl juz obudzony. School bus przyjechal jednak w miare wczesnie, bo identycznie jak dnia poprzedniego. Przynajmniej reszta ranka z synem minela spokojnie. Panicz marudzil tylko dlaczego przygotowalam mu dzinsy. No niestety, jak napisalam wyzej, mial sie ubrac odpowiednio na wizyte w teatrze, wiec spodnie dresowe odpadaly. Niech sie mlodziez od malego uczy kultury. :D Przynajmniej czekal go naprawde luzny dzien, bo po wycieczce mieli miec tylko normalne zajecia muzyczne, a reszte czasu spedzic nad jakims projektem plastycznym. Nie musial nawet brac plecaka, bo do sniadaniowki wrzucil spinacz do papieru, tasme klejaca oraz nozyczki (plus przekaski i butelke z woda ;P), do drugiej reki wzial skrzypce i gotowe.

"Projektem plastycznym" okazaly sie takie piekne gwiazdy
 

Mail sprzed dwoch dni mowil ze autobus mial zaczac przyjezdzac wczesniej od nastepnego tygodnia, tymczasem kiedy wyszlismy z domu, zauwazylam go dojezdzajacego akurat do naszego osiedla. Nik puscil sie pedem i tym razem dobiegl na tyle blisko, ze kierowca na niego poczekal(a). Mlodszy odjechal, a ja wrocilam do domu, przewietrzylam sypialnie, wstawilam zmywarke, przetarlam szafke oraz kafelki w dolnej lazience (w porannym sloncu najlepiej widac na nich wszelkie zaschniete krople oraz zacieki) i wypilam poranna kawe. Kot, ktory rano wypuscil sie oczywiscie na dwor, wrocil kiedy odjechal Nik (przypadek? :D) i nie mial zamiaru ponownie wysciubiac nosa. Rano mielismy -4 stopnie, z odczuwalna -8, brrr... Nawet w dzien temperatura doszla tylko do +2. Po ogarnieciu tego co chcialam, pojechalam do pracy, choc ten brak wyplaty coraz bardziej mnie przygnebia i brak motywacji tlumi wszelkie checi... Po robocie zajechalam do biblioteki oddac czytnik, ksiazke oraz stosik gier, po czym wrocilam do chalupy. Obiad, chwilka relaksu i M. z Potworkami powinni pedzic na basen, ale tym razem mielismy lepsze atrakcje. Otoz, panna Bi miala w szkole koncert. Dziadek sie wykrecil mowiac, ze pozno i boi sie covid'a (!) i poczatkowo zakladalam ze pojade sama z corka. Tymczasem Nik wykorzystal wymowke i stwierdzil, ze chce jechac na koncert zeby opuscic trening plywacki. Wtedy i M. jakims cudem stwierdzil, ze pojedzie. Pechowo, mimo ze koncert byl o 19, dzieciaki musialy przyjechac juz o 18:30 zeby dostroic instrumenty i zrobic rozgrzewke wokalna. Przy okazji jednak wyszly problemy z komunikacja. Bi w nowej szkole nadal spiewa w chorze i gra na skrzypcach, ale szkola (podobnie jak Kokusia) ma tez "zespol" czyli w sumie tez orkiestre, ale skladajaca sie z roznych instrumentow, innych niz smyczkowe. W zeszlym roku (czyli w obecnej szkole Nika) szczegolowe informacje o koncertach byly wysylane ogolnie, dla wszystkich, bo wszystkie dzieci maja obowiazek uczeszczania na jakies zajecia muzyczne. Tutaj otrzymalam informacje o chorze oraz orkiestrze, ale nic o zespole. Zwalilam to jednak na to, ze Bi w zespole nie gra. Kiedy przyjechalismy do szkoly, przy wejsciu pokierowano rodzicow dzieci z zespolu na sale gimnastyczna, a choru oraz orkiestry do audytorium. I siedzimy tam, czekamy, wybija 19 i nic sie nie dzieje. Ludzie zaczeli sie rozgladac, zerkac na zegarki, ja tez z M. utyskiwalismy, ze u Kokusia to wszystko jak w zegarku, a tu jakis poslizg. Az tu nagle weszla do audytorium pani od choru, wyszla na scene i oznajmila, ze zespol jest w polowie swojego koncertu, czyli jeszcze niecale 10 minut i powinna sie zaczac czesc w audytorium. Na to kilka rodzin zerwalo sie i wybieglo z audytorium! Czyli nikt nie zostal poinformowany w jakiej kolejnosci beda graly/spiewaly poszczegolne grupy! Nas wkurzylo tylko opoznienie, bo rownie dobrze moglam przyjechac z Bi sama, a M. z Kokusiem dojechaliby juz na 19. Ale co z biednymi rodzicami, ktorym przepadla polowa koncertu ich dzieci?! No wkurzylabym sie niesamowicie! W kazdym razie, wreszcie doczekalismy sie i na schodkach przed scena pojawil sie chor. Spiewali... srednio. :D Ta szkola laczy VII oraz VIII klasy i na zajeciach muzycznych lacza dwa roczniki.

Bi druga od lewej, a to tak 1/3 choru. Gwoli scislosci, to uczniow spiewajacych lub grajacych na instrumentach jest tylu, ze koncerty podzielone zostaly na trzy dni
 

W chorze spiewaja wiec dziewczynki oraz chlopcy majacy od 12 do 14 lat. Panny jeszcze jako tako brzmialy, ale czesc kawalerow chyba juz przechodzi mutacje, bo spiewali strasznie. ;) Normalnie jakos tak bez wyrazu i jakby falszowali, choc watpie zeby do choru zglaszaly sie dzieciaki bez glosu i muzykalnego ucha, bo w tej szkole muzyka nie jest juz obowiazkowa. Ladniej juz brzmi mlodziez ze szkoly Kokusia, mimo ze mlodsza, choc tam do choru zglaszaja sie wszyscy, ktorzy nie maja muzycznego talentu i musza gdzies przebimbac dwa lata. ;) W kazdym razie, jakos wytrzymalismy to "pianie", a potem przyszedl czas na orkiestre. Tutaj dzieciarnia brzmiala juz rewelacyjnie i naprawde slychac, ze wszyscy graja przynajmniej 6-7 lat.

Bi zaznaczylam strzalka
 

Szkoda, ze na bloggerze nie moge wstawic filmikow (probowalam), bo to serio niesamowite jak potrafi grac taka niby szkolna orkiestra. :) Po koncercie, M. chcial oczywiscie jak najszybciej wracac do domu, ale Potworki mialy inne plany. Oboje koniecznie chcieli zajrzec na kiermasz ksiazek w bibliotece. Bi byla juz tam z klasa w poniedzialek, ale nie starczylo jej kasy na wszystkie, ktore sobie upatrzyla. Nik zas chcial ogolnie podejrzec co maja, mimo ze jego szkola bedzie miala wlasny kiermasz. Chwala im chociaz za to, ze wydawali wlasna kase. :D

Nik w mikolajowej czapie, a w tle Bi
 

Ostatecznie oboje wybrali sobie po dwie ksiazki, a Nik dodatkowo dwa... dlugopisy. Bo przeciez w domu posucha i nie ma czym pisac. :D Wrocilismy do chalupy dopiero o 20:30, wiec zostalo tylko szybko cos przekasic i do spania.

W piatek ponownie taki sam ranek. Autobus Bi przyjechal o swojej nowej - zwyklej porze. Z Nikiem wyszlismy kilka minut wczesniej i... oczywiscie autobus przyjechal troche pozniej. :D Po odjezdzie dzieciarni wrocilam do domu, przewietrzylam, rozladowalam zmywarke i mialam jechac na zakupy, kiedy... dostalam sms'a od M. ze wychodzi o 10:30 i mozemy pojechac do sklepu razem. W sumie nie byl mi na zakupach do niczego potrzebny, ale ok. Posiedzialam wiec z kawka, a kiedy malzonek dojechal, ruszylismy po spozywke. Do Swiat jeszcze ponad tydzien, nadal ranek, a w sklepie, moze nie tlumy, ale ludzi wiecej niz czasem po poludniu. :O Zakupy zrobilismy, rozpakowalismy i M. mial konczyc rozwieszac swiatelka na domu, a tymczasem polozyl sie na drzemke i... tyle. Chwala mu chociaz, ze wstal na czas zeby pojechac po Kokusia, a po drodze zatankowal moje auto. ;) Swiatelka zas zawiesil po powrocie. Ja z dzieciakami posiedzielismy chwile, ale szybko ruszylismy na spotkanie towarzyskie. Sasiadka, czyli mama najlepszej (ale czy nadal ;P) przyjaciolki Bi, zaprosila mnie na hinduska herbatke, a dzieciaki na zabawe z jej corkami. Przezornie najpierw spytalam corke czy chce, bo przeciez z kolezanka nie odzywaly sie do siebie przez jakis miesiac, ale od kilku dni znow rozmawiaja, wiec chciala. :D Fajnie sie gadalo, ale niestety dziewczyny o 18 musialy wyjezdzac na taekwondo. Sama w sumie myslalam zeby o tej porze wyjsc, tylko zawsze ciezko sie wyrwac, wiec przynajmniej raz byl pretekst. W domu juz relaksik, jak to w piatek, z tym milym poczuciem, ze kolejnego dnia mozemy sie w koncu wyspac. Oprocz M. oczywiscie, ktory ponownie ma pracowac caly weekend. ;)

Do poczytania!

3 komentarze:

  1. Gratulacje dla Bi za wyniki w indywidualnych pływaniach. Sztafeta to jednak co innego, bo tutaj wszyscy muszą być na podobnym, dobrym poziomie, aby wygrać.
    No i gratulacje dla Nika za wygrany mecz :)

    My kiedyś robiliśmy niespodzianki z opłatkami, teraz jeśli już to pytamy z czym, ale konkretny obrazek wybieramy sami. Jasiu wybierze szybko, ale Oliwka podobnie jak Nik, potrafi nad jedną rzeczą zastanawiać się godzinę, więc wolę nie ryzykować. Tort jak zwykle wyszedł pięknie :)

    Pamiętam jak kot teściów przyniósł mysz - jednak podziękuję za takie atrakcje.

    Kurczę faktycznie mało fajne zachowanie Twojego taty. Wiadomo, że tort jest jeden, więc chciałabyś, aby wszyscy byli zanim zaczniesz go kroić. A i godzina też normalna, ja też zazwyczaj zapraszam na 15 lub 16. Człowiek niby dorosły, ale jak zrobi coś co się nie podoba rodzicom, to musi się tłumaczyć jak małe dziecko ;/

    Brawa za oceny!!! Chociaż ja im jestem starsza, tym bardziej widzę jak bardzo są one zależne od oceniającego. Widać to najlepiej jak zmieniają się nauczyciele od jakiegoś przedmiotu. Tam gdzie u poprzedniego było 6, u obecnego za to samo jest 5. Tam, gdzie ktoś doceniał zaangażowanie na lekcji i dawał +, inny takiej potrzeby nie widzi. A jak takie różnice są między nauczycielami tego samego przedmiotu w jednej szkole, to jakie są między nauczycielami z różnych szkół...

    Piękne gwiazdy!

    Komunikacja szkoła a rodzice, to widzę tak jak u nas - leży i kwiczy. Czasami mam wrażenie, że im łatwiej się komunikować, im więcej różnych narzędzi i sposobów, tym gorzej to wszystko działa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochana!!! Życzymy Wam zdrowych, spokojnych i radosnych Świąt Bożego Narodzenia. Niech będą dokładnie takie, jak zapragniecie. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam wrazenie, ze w szkole Kokusia komunikacja wyglada duzo sprawniej. Moze dlatego, ze dzieciaki nadal mlodsze, wiec o wielu sprawach musza nadal pamietac rodzice. U Bi juz bardziej traktuja ich jak nastolatkow i zakladaja ze sami sie dowiedza, zorganizuja i powiadomia rodzicow. Niestety, nie zawsze tak to dziala. ;)
      Oj tak, oceny bardzo zaleza od nauczyciela, a co gorsza, co widze ewidentnie po Kokusiu, ze od osobistych sympatii i antypatii.
      Moj tata zwykle jest niezbyt problemowy, ale czasem jak z czyms wyskoczy, to rece opadaja. I masz racje, zeby czlowiek po 40stce nadal musial sie tlumaczyc rodzicom z prostych decyzji?! :D
      Ja kiedys zawsze pytalam dzieciaki co chca miec na torcie. Ale ze tym razem zamawialam w ostatniej chwili, a znam "zdecydowanie" Nika, wolalam wybrac sama. ;)
      Dobrze, ze ta mysz byla zdechla, bo slyszalam juz wiele historii jak kot przyniosl zdobycz, ktora okazywala sie nadal zywa i zwiewala po domu! :D

      Usuń