Reka do gory, kto pomyslal "do Swiat"??? :D Oczywiscie to tez poprawna odpowiedz, tyle ze w naszej rodzinie pierwsze grudniowe odliczanie jest do... urodzin Kokusia. ;)
Sobota, 2 grudnia. Wyjatkowo, M. mial wolny dzien, wiec wszyscy pospalismy sporo dluzej. Ja ponownie wywinelam numer sama sobie, gdzie obudzilam sie o 8:30, zeby po chwili zasnac ponownie i zbudzic sie o... 9:27. :D Niemalym zaskoczeniem bylo, kiedy zeszlam na dol, a w salonie... stoi choinka! Malzonek wstal oczywiscie najwczesniej z rodziny i jak to on, zabral sie do roboty. Co dziwne, przytaszczyl z piwnicy pudlo z drzewkiem oraz dwa wielkie pojemniki z dekoracjami oraz bombkami, a zrobil to tak cicho, ze nikogo nie obudzil.
W kazdym razie, dzieciaki ochoczo zabraly sie za dekorowanie, choc szybko sie poklocili i Nik pomaszerowal na gore obrazony. Kiedy zlosc mu przeszla i zszedl ponownie, zostala mu do powieszenia juz tylko jedna bombka, taka "jego" z odciskiem malej raczki. :)
Potem zazyczyli sobie kolejna, ostatnia juz czesc filmu o slynnym czarodzieju. Malzonek i ja pokrecilismy sie po domu, cos tam porobilismy, ale ostatecznie koncowke obejrzelismy z dzieciakami. Mielismy jeszcze nalesniki z poprzedniego dnia i reszte rosolu, ale jakos nikt nie mial na to ochoty, wiec ostatecznie M. pojechal po sushi. Niestety, ta jazda, polaczona nasza pozna pobudka, oznaczala brak czasu na powieszenie zewnetrznych swiatelek, a taki byl poczatkowy plan na sobote. ;) Po poludniu chcielismy bowiem jeszcze jechac na msze, a wczesniej do spowiedzi. Myslalam poczatkowo o kolejnej sobocie, blizej Swiat, ale w pore przypomnialo mi sie, ze Bi ma miec zawody plywackie po poludniu. Nie chcialo mi sie pchac w tlumy przed samym Bozym Narodzeniem, wiec padlo na te sobote. A ze oboje z M. chcielismy jechac, to i dzieciaki przymusilismy. Nik wlasciwie malo protestowal, za to Bi nie przestawala sie wyklocac, ze ona nie chce. ;) Przy okazji ksiadz palnal mi komplement, bo kiedy weszlismy nikogo nie bylo w kolejce do konfesjonalu i tak stalismy zastanawiajac sie szeptem czy ktos jest w srodku, czy nie, az ksiadz wyszedl zeby zobaczyc czy czekaja jacys wierni. Poszlam wiec pierwsza i okazalo sie, ze trafilam na gadule, bo zaczal mnie zagadywac i tak od pytania do pytania, padlo ile mam dzieci. Mowie wiec, ze tylko dwoje, a on na to, ze jeszcze wszystko przede mna, bo mloda jestem! Zaczelam sie smiac, ze jestem juz po 40stce, wiec dzieci wiecej juz nie bedzie, a on na to, ze bardzo mlodo wygladam. Nie powiem, milo mi sie zrobilo. ;) Kiedy wszyscy zaliczylismy swoja kolej, okazalo sie, ze mielismy na tyle czasu, ze spokojnie wrocilismy do kosciola w naszym miasteczku (do spowiedzi jezdzimy do polskiego, w sasiednim miescie), zahaczajac nawet wczesniej o biblioteke zeby oddac caly stosik ksiazek, plyt oraz gier. Ale po mszy bylo oczywiscie zupelnie ciemno, wiec wieszanie lampek odpadalo... Tego dnia w naszej miejscowosci zorganizowano parade pojazdow przyozdobionych swiatecznie. Niestety, po powrocie z kosciola nie chcialo juz mi sie ruszac z domu, wiec nie pojechalismy. Potem na Fejsie ludzie wrzucali zdjecia oraz filmiki i fajnie to wygladalo, wiec troche zaluje. No coz, moze za rok. ;)
Niedziela ponownie zaczela sie od dluzszego spania, choc juz nie az tak dlugiego jak dzien wczesniej. ;) Dla wszystkich poza malzonkiem, ktory jechal do pracy. Bi wstala i na dzien dobry zazyczyla sobie kolejna czesc "Piratow". Nik oczywiscie tez zszedl zeby poogladac jednym okiem. Straszni kinomani sie z nich ostatnio zrobili. ;) Jak to w niedziele, poznym rankiem przyjechal dziadek, ktoremu tego dnia test na korone wyszedl juz negatywny. Mam nadzieje, ze nie trafil mu sie jakis felerny. :D W kazdym razie moj tata jak zwykle posiedzial u nas ze 3 godzinki, a w miedzyczasie do Bi przyjechala kolezanka. Poczatkowo mialy przyjechac dwie, ale jednej cos wypadlo. I cale szczescie, bo obiecalam Kokusiowi, ze napisze do mamy jego kolegi zeby nie czul sie pokrzywdzony. Szykowala nam sie wiec cala chalupa dzieciarni. Na szczescie kiedy jedna z kolezanek Starszej nie dojechala, stwierdzilam ze az tak Nikowi kolega nie jest potrzebny, a on sam tez sie nie dopraszal. W ten sposob Bi byla zajeta, a Mlodszy ogrywal dziadka raz za razem w planszowki. :D Pogoda byla paskudna. Caly dzien padalo, bez chocby krotkiej przerwy. Przez to dostalam calkowitego lenia i wstawilam tylko jedno pranie. Poza tym nie chcialo mi sie absolutnie nic. Stwierdzilam, ze zostane w domu w poniedzialek i nadrobie zaleglosci. ;) Mimo ze zdecydowanie wolalabym normalnie pracowac i zarabiac, to jednak przyznaje ze taka praca kiedy mam na to ochote, jest calkiem przyjemna. ;) Kolezanka Bi byla u nas pierwszy raz, wiec czlowiek zastanawial sie co to za dziecko i jak sie beda ze Starsza zachowywac. Na szczescie panny zaszyly sie u niej w pokoju i na dol zeszly tylko kilka razy zeby... poszukac kota. Ktory to, pomimo deszczu, co chwila darl sie pod drzwiami. Wychodzil, wracal po 10 minutach przemoczony, przeschnal, polezal i znow lecial pod drzwi. Kumpela Starszej ma w domu psiaka, ale kot to dla niej sensacja, wiec pare razy wziely Oreo do pokoju zeby poobserwowac zwierzaka. :) Tata panny okazal sie punktualny, wiec odjechala o rozsadnej porze, co oczywiscie zrobilo na mnie doskonale wrazenie, bo wiecie, ze zwykle mam wrecz odwrotne doswiadczenia z innymi rodzicami. :D Potem to juz zagonic kawalera pod prysznic i zaczac nieuchronne przygotowania na kolejny tydzien. Ktory i tak byl nieco "lagodniejszy", bo w dwa dni dzieciaki mialy skrocone lekcje.
Po dwudniowym, dlugim spaniu, pobudka w poniedzialek nie byla taka straszna. Autobus Bi ponownie dojechal dopiero o 7:25. Na szczescie byly 2 stopnie na plusie i niemal bez wiatru, wiec dalo sie wytrzymac. Kiedy ona odjechala, polecialam obudzic Kokusia, a po zjedzeniu sniadania i wyszykowaniu sie kawalera, poszlam na przystanek ponownie. Jego autobus przyjechal kilka minut pozniej i wrocilam z ulga do chalupy. Tak jak planowalam, zostalam w domu i robilam pranie za praniem, bo postanowilam tez zmienic dzieciakom posciel.
Musialam rowniez zadzwonic na infolinie karty kredytowej, bo w ciagu ostatniego tygodnia dwa razy probowalam jej uzyc i dwa razy odrzucilo. Jakies dwa tygodnie temu M. placil za nia telefonicznie, bo byl juz ostatni dzien do zaplaty, a zapomnial wczesniej wyslac czeku. Karta jest jednak moja, wiec za pierwszym razem nie pamietal ani jej dokladnego numeru, ani mojego social security (cos jak nasz PESEL). Dopiero jak zgarnal ode mnie wszystkie informacje, zdolal zaplacic, no ale teraz karta mi nie dzialala. Pomyslalam, ze moze za pierwszym razem ja zablokowali bo komputer wychwycil ze ktos nieupowazniony probuje cos robic na koncie. Tymczasem z tej karty automatycznie pobieraja oplaty za basen dzieciakow, wiec tylko czekac az z druzyny plywackiej beda mnie scigac za niezaplacone czlonkostwo. :O Zadzwonilam wiec, a tam niespodzianka. Karta niby nie zablokowana, ale tymczasowo zawieszona zostala opcja jej uzycia, bo oplate zrobiona przez M... odrzucilo. Nie wiem jak on podal dane naszego konta bankowego. :/ Super. Nie dosc, ze za niezaplacony rachunek dorzucaja ci odsetki oraz kare, to jeszcze ci karte blokuja. No by ich pokrecilo... No nic, dowiedzialam sie o co chodzi, wiec teraz musialam czekac na kolejny rachunek zeby to juz normalnie zaplacic i wtedy blokada powinna automatycznie zejsc. Dodatkowo jakies pomniejsze sprzatanko, mycie zlewu i kuchenki i dzien zlecial niewiadomo kiedy. Pierwsza dojechala oczywiscie Bi i z miejsca zaczela dusic mnie zeby jechac do biblioteki. Panna czyta jedna ksiazke, ma juz w zapasie druga i jeczy, ze chce kolejna, bo ta pierwsza "za chwile" skonczy, a upatrzona ma pierwsza czesc jakiejs popularnej serii. Dodatkowo, w sobote oddala gre komputerowa (bo nie da sie przedluzyc im wypozyczenia) i chciala wypozyczyc ja jeszcze raz. Miala jednak pecha, bo gra byla z glownej biblioteki, zas oddala ja w filii i status w katalogu brzmial jasno: "w tranzycie". Tlumacze pannie, ze lepiej poczekac ten dzien lub dwa i pojechac rownoczesnie po ksiazke oraz gre. Nie, ona chce chociaz te ksiazke, bo potem ktos ja moze wypozyczyc. Mowie, ze nie bede potem specjalnie jechac po gre, ale dalej upiera sie, ze chce jechac po ksiazke. No dobra; na szczescie do biblioteki mamy 5 minut jazdy, tyle ze ostatnio jak czegos szukamy, to nigdy nie mozemy po prostu znalezc. Nie inaczej musialo byc tym razem. Wedlug internetowego katalogu, ksiazka powinna byc na polce. Ale jej nie bylo. Byly kolejne czesci serii, ale pierwszej nie. Przeszukalysmy inne regaly, myslac ze moze zawieruszyla sie pod inna kategoria. W koncu poddalysmy sie i poszlysmy do bibliotekarek. Pani spojrzala w ich katalogu i pyta czy patrzylysmy w sekcji "nowych" ksiazek, bo ta zostala zalogowana ledwie tydzien temu. Mowie, ze to pierwsza z serii, a pozostale sa, wiec nawet nie przyszlo mi do glowy zeby szukac jej w nowych. Ona jednak tlumaczy, ze najprawdopodobniej pierwszy egzemplarz zaginal lub zostal zniszczony i musieli zamowic nowy. Poszla z nami do regalu z nowymi publikacjami, nastepnie starszymi, ale ona rowniez ksiazki nie znalazla. Obok staly dwa wozki z ksiazkami czekajacymi na odlozenie na regal, ale tam rowniez jej nie bylo. Zadzwonila na recepcje zeby sprawdzic czy nie zostala na jakims innym wozku, ktory nie wjechal jeszcze na pietro. Nie zostala. :) I wtedy druga pani wstala od biurka i poszla spojrzec na kolejny wozek, ktory mialy na zapleczu. Bingo! Ksiazka sie znalazla, ale ja zaczynam sie wstydzic tam pokazywac, bo zakazdym razem biedne bibliotekarki za czyms dla nas biegaja. :D Wrocilysmy do domu i na dzien dobry musialam wlepic Kokusiowi kare. "Zgubil" bowiem bluze w szkole. To znaczy, wyszedl bez niej, ale kiedy M. wyslal go spowrotem, nie udalo mu sie jej znalezc. No jak mozna zgubic bluze?! I to taka gruba, z podwojnej warstwy polara oraz podszewka, wiec przypominajaca bardziej kurtke! To nie cos malutkiego, co mozna posiac! Tym razem wkurzylam sie nie na zarty, bo juz w zeszlym roku zostawil w szkole podobna gruba bluze i mimo ze twierdzil, ze szukal w klasach i w kaciku rzeczy zagubionych, nigdy jej nie odnalazl. Na jesieni kupilam mu nowa, wiedzac, ze Potworki maja awersje do kurtek. No i prosze; ta rowniez posial! Dostal szlaban na wszelka elektronike na reszte tygodnia. Jesli znajdzie bluze, szlaban zostanie zdjety, jesli nie, kilka dni bez tableta oraz Nintendo dadza mu czas zeby pomyslec nad wlasnym roztrzepaniem. :/ Dzieciaki odrobily lekcje i po chwili ruszyli z M. na basen. Cieszylam sie, ze nie musze wychodzic, bylo mi bowiem jakos zimno i kiedy wyszli, z rozkosza wskoczylam pod goracy prysznic.
We wtorek troche sie z Bi wycwanilysmy. Bylo lekko na plusie, ale wial lodowaty wiatr, wiec odczuwalna temperatura byla minusowa. Nie mialam ochoty sterczec ponownie 20 minut na zewnatrz czekajac na autobus. Teraz, kiedy krzaki i drzewa nie maja lisci, widze jak na dloni przystanek oraz kawalek drogi poza osiedlem. Autobus na naszym osiedlu robi koleczko, wiec jesli za pierwszym razem ucieknie, Bi ma szanse ponownie go zlapac. Zostalysmy wiec w domu, patrzylysmy przez okno na wszelki wypadek i dopiero o 7:15 wyszlysmy z domu. I dobrze zrobilysmy, bo znow dojechal o 7:25. Tym razem wyslalam maila do firmy przewozowej, spytac czy to juz zmiana na stale, czy nadal autobus bedzie przyjezdzal chaotycznie i bez planu? Tego dnia niestety nie doczekalam sie odpowiedzi. Kiedy Starsza odjechala, polecialam do domu budzic Kokusia. Wstal na szczescie bez problemu i w humorze, bowiem dzien wczesniej, pozbawiony tableta, poszedl spac o 21:10. Przynajmniej sie porzadnie wyspal. ;) Zjadl sniadanie, wyszykowal sie i pomaszerowalismy na autobus. Przynajmniej u niego bez sensacji i odjechal do szkoly o normalnej porze. Wrocilam do chalupy i przed praca poskladalam ostatnie pranie z poprzedniego dnia i wstawilam kolejne - tym razem z nasza posciela. Podjelam rowniez probe dodzwonienia sie kolejny raz do weterynarza. Tym razem odebral ktos z centrali, ale potem musial przelaczyc mnie na linie do zalatwiania recept. Tam oczywiscie nikt juz nie odebral. Zostawilam kolejna wiadomosc i kolejny raz nie doczekalam sie zwrotnego telefonu... Sama juz nie wiem co robic. Moglabym tam pojechac, ale to 20 minut drogi, a moze byc tak, ze bez umowionej wizyty nawet mnie nie wpuszcza. :/ Inna opcja to znalezienie nowego weta, tyle ze przy okazji prob sterylizacji kota, przekonalam sie, ze wiekszosc okolicznych klinik nadal (po covidzie) nie przyjmuje nowych pacjentow. Po trzech latach! :O W kazdym razie, poznym rankiem zjawilam sie w robocie. Posiedzialam pare godzin, cos tam porobilam, po czym wrocilam do domu. Na powitanie dostalam mila wiadomosc, ze panicz odnalazl zagubiona bluze. Cud bozonarodzeniowy normalnie... ;) Ogarnelam naczynia i przygotowalam jak najwiecej wszystkiego na kolejny dzien, po czym trzeba bylo zgarniac Kokusia na kolejny trening koszykowki. Przynajmniej poki co nie protestuje. ;)
Za to Bi sie nieco rozczarowala, bo ma miec w sobote zawody plywackie i jeszcze dzien wczesniej mowila ze najmniej lubi styl kraulem, a tymczasem trener wyslal liste wyscigow na zawody i panna ma same... kraulem. :D Dwie sztafety i dwa indywidualne o roznych dlugosciach, ale wszystkie tym samym stylem. Podejrzewam, ze po powrocie do druzyny trener nie zdolal sie jej jeszcze dobrze przyjrzec, a zawsze powtarza, ze kraul jest praktycznie niemozliwy do spartaczenia i zostania zdyskwalifikowanym. Dal wiec panne na "najbezpieczniejszy" styl. Spodziewalam sie protestu i marudzenia, ale okazuje sie, ze Bi jakos to przelknela. ;) Pojechalam wiec z synem na koszykowke, a M. z corka na basen. Malzonek mial lenia i liczyl, ze panna sobie odpusci, jak tydzien wczesniej, a tu niespodzianka. ;) We wtorki basen zaczyna sie 15 minut pozniej, wiec mimo, ze z Nikiem mielismy kilkanascie minut jazdy a potem jeszcze zrobilismy rundke po osiedlu zeby popatrzec na swiatelka, to i tak dojechalismy pierwsi, choc wyprzedzilismy ich o raptem kilka minut. ;) A potem to wiadomo, zwykle szykowanie sie na kolejny dzien.
Sroda to oczywiscie bardzo wazny dla dzieciakow dzien, czyli Mikolajki. Upominki chyba ich jednak nieco rozczarowaly. ;) Poniewaz nie zarabiam, wiec powiedzialam Potworkom, ze w tym roku wszelkie listy maja wreczac tacie. Oni jednak, szczegolnie Nik, zwykle ociagaja sie i trzeba im pierdylion razy przypominac. A ja stwierdzilam, ze umywam rece. Malzonek znalazl gdzies okazje i kupil im po power bank'u do elektroniki, ladowana na energie sloneczna. Wiedzialam, ze to raczej cos, co srednio im przypadnie do gustu, wiec dorzucilam jeszcze sznurki swiatelek swiatecznych na baterie oraz paczke Skittles'ow. Takze tegoroczne Mikolajki skromniutkie. ;)
Bi rano wstala oczywiscie pierwsza i pytala mnie potem co ona ma wlasciwie robic z tym power bank'iem. Dobre pytanie. Mowilam M., zeby pamietal, ze to sa dzieciaki i nie ocenial ich po sobie. Na codzien mamy w domu prad, wiec power banki przydadza im sie najwczesniej na ktoryms kempingu. Niech sie potem M. nie wscieka jak dzieciaki wrzuca je do jakiejs szuflady i gdy przyjdzie pora na kemping, nie beda mogli ich nawet znalezc... Tego ranka ponownie patrolowalysmy z Bi okolice przystanku przez okno, tym bardziej, ze mielismy -2 ze sporym wiatrem, wiec odczuwalna byla kilka stopni nizsza. Wyszlysmy z domu o 7:15, a autobus dojechal o 7:18. Idealnie, bo praktycznie nie czekalysmy, ale to oznacza z kolei, ze w grafiku maja nadal chaos. Odpowiedzi na mojego maila sie oczywiscie nie doczekalam, bo po co. :/ Jesli juz mowa o "odpowiedziach", to niespodziewanie dostalam maila, ze tabletki Mayi zostaly wyslane. To oznacza, ze ktos u weta jednak potwierdzil recepte. No i fajnie, ale mogliby oddzwonic. Chcialabym bowiem zeby pies mial juz te recepte automatycznie przedluzana bez comiesiecznego telefonu. Poki co jednak ciesze sie, ze przynajmniej na miesiac jest zabezpieczona. Kiedy Bi odjechala, polecialam obudzic Kokusia. Na szczescie tego dnia bylo nieco wczesniej, wiec obylo sie bez pospiechu i paniki. Starsza z mikolajkowych upominkow zainteresowala sie bardziej swiatelkami, a power banku nawet nie rozpakowala. Mlodszy dla odmiany otworzyl power bank i natychmiast polozyl na oknie zeby sie ladowal, a swiatelka zostawil w pudelku. Oboje zgodnie pozarli za to garsc cukierkow. :D
Poszlismy z Mlodszym na przystanek, autobus wkrotce zabral dzieciaki na akcje - edukacje, a ja wrocilam do chalupy. Nie planowalam tego dnia jechac do roboty, ale i tak nie mialam jak sie zrelaksowac. Akurat w srode musialam bowiem jechac z moim tata do lekarza. Na 10:30, wiec mialam chwile na poranna kawe, ale nie na tyle czasu zeby zaczac robic cos konkretnego. U lekarza niespodziewanie wszystko zajelo az godzine czasu, mimo ze byla to taka wizyta orientacyjna przed operacja. Ale najpierw przeswietlenia, gdzie do maszyn rentgenowskich kolejka, a potem kolejne kilkanascie minut w gabinecie, czekajac na lekarza. I tak zeszlo... Przekonalam sie, ze dobrze, ze pojechalam z tata, bo chlop nie tyle nie rozumie co do niego mowia, tylko czasem zwyczajnie nie slucha uwaznie i wlacza mu sie myslenie "tunelowe". Np., z trzech miejsc gdzie moga przeprowadzic operacje, wybral to najblizej domu. Okey, logiczne. Kiedy jednak podeszlismy do recepcji zeby ustalic juz konkretny termin, babka poinformowala, ze musi sie upewnic, ale w tej wybranej przez niego klinice najprawdopodobniej nie akceptuja jego ubezpieczenia. On od razu pokazuje na kolejne miejsce, w pobliskim wiekszym miescie. Kobieta spokojnie tlumaczy, ze nie ma sprawy, tylko ze w tamtym miejscu to juz jest szpital, nie klinika i zostawia go na noc. Pokazuje trzecie miejsce i mowi ze to rowniez jest klinika wypuszczajaca pacjentow tego samego dnia. Tata od razu, ze nie, ze to za daleko, co nawet nie jest prawda, bo dojazd zajmuje raptem kilka minut dluzej. Babka potwierdza wiec, ze tata chce dowiedziec sie o te pierwsze miejsce i jesli tam sie nie da, to umowic sie do drugiego, a trzeciego w ogole nie bierze pod uwage? Rodziciel potwierdza. Tu wtracam sie ja, czy sluchal uwaznie, bo w tym drugim miejscu bedzie musial zostac na noc, a w trzecim nie. Aaaa, no to nie, to on jednak woli trzecie! :O Trzymajcie mnie! Gdyby mnie tam nie bylo, umowiliby go do tego drugiego, a potem byloby zdziwienie w dzien zabiegu, ze nie wypusza go do domu! :O W kazdym razie, umowilismy sie, ze kobieta sprawdzi pierwsze miejsce i oddzwoni do mnie. :D Wyszlismy od lekarza i zaproponowalam tacie zeby wpadl na kawe skoro i tak przyjechal juz do mojej miejscowosci. Pojechalam wiec do domu, a tata za mna. Posiedzielismy, pogadalismy, a kiedy pojechal zgadalam sie z siostra na Skypa. Dawno nie rozmawialysmy, wiec trzeba bylo nadrobic nowinki. :) Moja jedna siostrzenica jest juz w VIII klasie i przygotowuje sie do egzaminow licealnych. Kurcze, ale te dzieci sie starzeja. ;) Druga siostrzenica chodzi do prywatnej szkoly i nosi mundurek. Okazuje sie, ze roztrzepanie mamy rodzinne, bo zaraz na poczatku roku zgubila sweter od mundurka. Moga sobie podac reke z Kokusiem. Siostra za to zirytowana, bo te ciuchy od mudrurka kosztuja dwa razy tyle co zwykle, a panna sobie zostawia gdzies sweterek. :D Siostrzeniec chodzi do przedszkola i dobrze sie tam odnajduje. Niestety nie zobaczylam malego lobuziaka, bo juz lezal w lozku. Dziewczyny za to przylazly do pracowni matki zwabione glosami. ;) Bo tak, moja siostra pomalu rozkreca sie z dzialalnoscia, sprzedaje te swoje smoki na Etsy i zrobili ze szwagrem dobudowke do domu, zeby miala miejsce na rozlozenie sie z maszyna do szycia i wszystkimi akcesoriami. W miedzyczasie wrocila do domu Bi, a potem chlopaki, wiec czas bylo konczyc. Zjedlismy obiad, dzieciaki odrabialy lekcje, potem mieli chwile oddechu i czas byl dla nich zbierac sie na basen. Oni pojechali, a ja mialam chwile ciszy na ogarniecie tego i owego. Tego dnia proszyl przelotnie snieg, praktycznie od rana do nocy. Oreo oczywiscie miala niskie temperatury w powazaniu, za to wieczorem, na tarasie gonila platki sniegu, ktore widac bylo w swietle lampy. Probowalam ja nagrac, ale oczywiscie kiedy tylko wyciagalam w jej strone telefon, natychmiast stawala spokojnie jak gdyby nigdy nic. ;) Rodzina wrocila z basenu i wlasciwie zostala tylko kolacja i do spania.
W czwartek rano bylo jeszcze zimniej niz poprzedniego dnia, wiec nie ma glupich i znow zostalysmy z Bi w domu do 7:15, zerkajac tylko przez okno. Tym razem autobus przyjechal o 7:20, wiec do przezycia. Wrocilam do domu, gdzie okazalo sie, ze Nik juz nie spi, ale oczywiscie nie przyszlo mu do glowy, ze moglby zejsc na dol i zrobic sobie sniadanie... :/ Kawaler sie wyszykowal, odstawilam go na autobus, po czym jak zwykle wrocilam do chalupy na szybka kawke i jakies tam ogarnianie. Tym razem padlo m.in. na wywalenie kocich resztek przemiany materii. Mamy fajny smietniczek, w ktorym wszystko jest szczelnie zamkniete i kompletnie z niego nie smierdzi. Przy jednym kocie zapelnia sie w okolo 3-4 tygodnie, wiec niezbyt czesto. Czasem jednak trzeba go oprozniac. ;) Nie jest to szczegolnie trudne ani uciazliwe i jedyne co, to obrzydzenie bierze na mysl, co sie wyciaga. :D Ktos to jednak musi zrobic, a najwazniejsze, ze nie czuc przykrych zapachow, bo przez pierwsze kilka miesiecy wyrzucalismy kocie... "sprawy" do zwyklego smietnika i codziennie musialam wyrzucac worek, bo przy kazdym podniesieniu klapki, zbieralo na wymioty od smrodku. Po odhaczeniu co tam bylo do zrobienia, pojechalam do pracy. Tego dnia naprawde zastanawialam sie po co, bo nie tylko nie bylo nikogo od nas, ale caly budynek byl jakis opustoszaly. Dlugo tam jednak nie zabawilam, bo dzieciaki konczyly lekcje wczesniej. Bi wracala autobusem, ale Kokusia musialam odebrac. Juz o 13 wyruszylam wiec do szkoly. Zimno jak pieron, wieje lodowaty wicher, a oni czekaja z wypuszczeniem dzieciakow niewiadomo na co. Lekcje konczyly sie o 13:15, po kilku minutach dzieciarnia zebrala sie pod drzwiami, a otworzyli je chyba dopiero dziesiec minut pozniej... Na szczescie Nik pojawil sie w miare szybko i tym razem nie zapomnial ani bluzy, ani skrzypiec, ani wlasnej lepetyny. :D Po drodze do domu zajechalismy jeszcze do biblioteki, bo Bi koniecznie chciala wypozyczyc na weekend jedna z gier na Nintendo, ktora miala wczesniej wypozyczona, ale musiala oddac. Katalog pokazalywal, ze gra w koncu wrocila na polke, wiec stwierdzilam ze po nia zajade, a przy okazji Nik popatrzy jakie maja gry bo sam wie lepiej co moze go zainteresowac. Jak to z moim ostatnim szczesciem bywa, Mlodszy szybko wyszukal sobie jakies gierki, za to tej Bi... nie ma. Oczywiscie mogla zostac wypozyczona, ale sprawdzam jeszcze raz katalog i ten nadal pokazuje, ze powinna byc na polce. Ech... Az mi juz glupio chodzic do tych pan (choc w sumie po to sa). Pytam, sprawdzaja katalog, po czym jedna rusza do polki, choc moglaby uwierzyc mi na slowo, skoro mowie, ze jej tam nie ma. :D Tym razem na szczescie zguba odnalazla sie dosc szybko, bo zadzwonila do recepcji i okazalo sie, ze plyta lezy na wozku. Czyli ktos wbil ja do systemu jako oddana, ale jeszcze nikt nie odlozyl jej na odpowiednia polke. Najlepsze, ze sprawdzalam i plyta zostala zalogowana do systemu trzy dni wczesniej i nadal nie odnalazla drogi na miejsce. :D
Wrocilismy do domu i wiekszosc popoludnia uplynela jak zwykle. Obiad, lekcje, jakis relaksik, po czym M. z dzieciakami na basen, a ja stwierdzilam, ze wskocze pod prysznic. Zdazylam jednak tylko wejsc na gore, kiedy dzwoni malzonek i pyta czy nie dostalam jakiegos maila ze basen jest zamkniety. Na drzwiach bowiem wisi kartka, ze maja problem z jakoscia wody, nikogo tam nie ma, a dzieci z druzyny kraza zdezorientowane. Nie wiem co sie stalo, ale tym razem nic nie dostalam, zreszta jak widac nie ja jedna. Poza tym, zastanawiam sie po co M. do mnie wydzwania zamiast po prostu wrocic do domu i powiedziec mi, ze basen byl zamkniety? Bez sensu... Aha. Tego dnia, trzeci raz w tym sezonie, mielismy przelotne opady sniegu. Szkoda, ze temperatury w dzien byly plusowe, wiec wszystko topilo sie przy kontakcie z gruntem.
Piatek czyli dzien swistaka. Czekanie z Bi w oknie, po czym wyjscie na autobus, ktory tym razem dotarl o 7:21, czyli miesci sie w "normie". ;) Budzenie Kokusia i zabranie jego na autobus. Dzieciaki mogly tego dnia przyniesc symbolicznego dolara (lub wiecej oczywiscie) na szpital dzieciecy w naszym Stanie i przyjsc do szkoly w pizamach. To taki przejaw solidarnosci z dziecmi, ktore leza w szpitalu, a wiec spedzaja w pizamkach cale dnie. Jeszcze rok temu jakos wylecialo mi to z glowy i Nik potem byl bardzo rozczarowany, ze poszedl do szkoly w zwyklych ciuchach. W tym roku zadne z Potworkow nie chcialo juz zakladac pizamy. ;) Tego dnia musialam zrobic zakupy spozywcze, wiec wyruszylam na nie z samego ranka, bo pozniej chcialam ogarnac pare rzeczy przed przyjazdem dzieciakow. Te zas znow mialy skrocone lekcje. Po zakupach wrocilam, rozpakowalam torby, kilkanascie minut dychnelam, po czym chwycilam za odkurzacz, a potem mopa, wyszorowalam dolna lazienke, itd. W niedziele maja bowiem wpasc chrzestny i dziadek na urodziny Kokusia, wiec trzeba ogarnac chociaz dolne pietro, gdzie beda sie krecic goscie. Zdazylam odkurzyc i zaczelam myc podlogi kiedy zjawila sie Bi, ktora konczyla juz o 12:30. Na szczescie zanim dojechaly chlopaki, skonczylam. Panowie pojawili sie wkrotce potem i popoludnie minelo juz spokojniej. Odsapnelam po sprzataniu, po czym zabralam sie za biszkopt do tortu. Troche mnie przerazil bo ladnie wyrosl, ale po wyjeciu oklapl, ale na szczescie wczesniej zrobila mu sie kopulka, a teraz zrobil sie idealnie plaski, wiec nie bedzie potrzeby zeby go odcinac i rownac. :) I to w sumie na tyle z piatkowych "sensacji". ;)
Zostaly mu dwa dni do urodzin, a zapytany ile ma lat, Nik twardo odpowiada, ze 10. :D
Ale macie piękną choinkę. My za naszą jeszcze trochę poczekamy. Jak dla mnie, jak człowiek tak długo śpi i po przebudzeniu się jeszcze zasypia - to naprawdę tego potrzebuje.
OdpowiedzUsuńWidzę, że nie tylko ja mam obawy, jak mam przyjąć po raz pierwszy jakieś dziecko w domu :)
Jasiu też ostatnio szukał książki w bibliotece szkolnej, ale nawet pani jej nie znalazła. Przyznała, że starsze klasy nie chodzą na religię, przychodzą na ten czas do biblioteki i przekładają jej książki na półkach, przez co ciągle czegoś szuka... Z tym zapominaniem i wiecznie gubieniem czegoś to Nik może podać rękę Jasiowi.
Ja mam już coraz większy problem z kupowaniem drobiazgów na Mikołaja. Wiadomo, nie chcę nic wielkiego, a takich duperelek mają ogrom i też staram się ich unikać. Najchętniej, jak teraz Jasiu już wie co i jak, poszłabym w pieniądze, ale mam wrażenie, że oni się z tego najmniej cieszą.
Wszystkiego najlepszego dla Nika z okazji urodzin!!!!!
No wlasnie. Takie proste drobiazgi potem sie walaja bezuzytecznie po polkach. A z kolei cos fajniejszego, nawet niewielkiego, czesto kosztuje krocie. Dla maluszkow jednak sie latwiej kupowalo. ;)
UsuńDla mnie obce dzieci to duzy stres. Nie tylko nie wiem jak owo dziecko bedzie sie zachowywac (a krepuje sie zeby strofowac obcych malolatow), ale dochodzi jeszcze kwestia zamienienia kilku slow z rodzicami. Tego to juz baardzo nie lubie. ;)
Odkad mamy sztuczna choinke, co roku wyglada w sumie tak samo. :D
U Was zawsze tyle się dzieje!
OdpowiedzUsuńDzieci mają naprawdę dużo atrakcji i zajęć dodatkowych.
I fajnie, że czytają. Nie przejmuj się paniami w bibliotece, wiesz, sądzę, że one się cieszą widząc, że dziecku tak zależy na jakiejś książce. Coraz mniej dzieci czyta, więc czytające dziecko jest na wagę złota. ;)
Podoba mi się akcja solidarności z dziećmi przebywającymi w szpitalu. A jako piżamka nada się pewnie przyjemny domowy kombinezonik. ;)
Choinki zazdroszczę. Bajkowa!
Ostatnio dzieje sie sporo mniej niz jeszcze ze 2 lata temu. Rodzice sie postarzali i nie maja sily. :D
UsuńWiesz, mi sie wydaje, ze niewiele tych pan z biblioteki pracuje tam z pasji. Dla wiekszosci to po prostu praca jak kazda inna, odhaczyc i isc do domu. A tu jednak trzeba wstac, poszukac, podzwonic, itd. ;)