Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 27 października 2023

Pilkarski wku*w i tydzien na wysokich obrotach

W sobote, 21 pazdziernika, ponownie mielismy pobudke wczesniejsza niz bysmy sobie zyczyli. :) Gral zespol Bi i co prawda mial miec mecz "dopiero" o 10, ale przed rozgrzewka chcieli zlapac fotografa i porobic zdjecia indywidualne i grupowe. Zarzadzili wiec zbiorke o 9, co oznaczalo pobudke o 7:30 zeby zdazyc na czas. Zawsze to godzina spania dluzej niz w dni powszednie, ale oczywiscie chcialoby sie wiecej. ;) Na ten sezon pilki zostala jednak rzucona jakas klatwa, bowiem zaczelo padac juz w piatek i kontynuowalo przez noc i wiekszosc soboty. Co prawda tym razem nie lalo tak jak poprzednio; bardziej byl to taki rowny, lekki deszcz, ale jednak dlugotrwaly. Kiedy rano zadzwonil moj budzik, pierwsze co, to oczywiscie sprawdzilam aplikacje czy nie ma jakichs wiadomosci i... mecz mial sie odbyc zgodnie z planem. "Uratowal" go tylko fakt, ze dziewczyny graly na sztucznej nawierzchni, bo wszystkie mecze na trawie zostaly odwolane. To oznaczalo tez brak fotografow, bo ci przyjezdzali glownie dla zespolow rekreacyjnych, majacych scisle godziny na zdjecia. Zespoly ligowe mialy sie pojawic kiedy im najlepiej pasuje. Szkoda, ze juz sie obudzilam i nie mialam szans zasnac ponownie. ;) W kazdym razie, zebralysmy sie z panna, zostawilam Nika jedzacego sniadanie i popedzilysmy do kompleksu sportowego. Bi pobiegla sie rozgrzewac, a ja wrocilam do samochodu, zeby schowac sie przed deszczem. Wyszlam dopiero na poczatek meczu, uzbrojona zarowno w kurtke przeciwdeszczowa, jak i parasol. I spotkalo mnie kompletne rozczarowanie, ktore zaowocowalo wspomnianym wku*wem. Otoz, Bi nie zostala wystawiona w ogole. Nawet na minute! :O

Moje dziecko przyjechalo na mecz zeby spedzic ponad godzine kiblujac pod zadaszeniem...
 

Na poczatku oczywiscie czekalam, bo podobnie jak u Kokusia, te najnowsze dziewczyny nigdy nie sa w pierwszej wystawionej grupie. Kiedy jednak pomalu wszystkie rezerwowe mialy swoje kilka minut, a pierwsza polowa zaczela dobiegac konca, zaczelam sie niepokoic. Tym bardziej, ze padalo i bylo chlodno, wiec pomimo rozlozonego zadaszenia, Bi zalozyla kurtke, bo zrobilo jej sie zimno. Minela przerwa, zaczela sie druga polowa, a moje dziecko dalej siedzi. W ktoryms momencie zbieralam sie w sobie (nie lubie konfrontacji) zeby pojsc i spytac o co biega. Przeszlo mi jednak przez mysl, ze Starsza ostatnio tak jeczy ze nie lubi tego zespolu, ze mozliwe iz sama powiedziala, ze nie chce grac. Nie chcialam sie osmieszyc, bo znajac Bi i jej charakterek, nie bylo to wcale niemozliwe. ;) W koncu mecz sie skonczyl i wracajac z panna do auta, pierwsze to oczywiscie zapytalam dlaczego nie grala. I... myslalam, ze mnie trafi jasny szlag! Okazalo sie, ze to byla "kara" za opuszczenie poprzedniego meczu!!! :O Pamietacie, pisalam w przedostatnim poscie, ze wcisneli mecz na piatek o godzinie 20 i to 40 minut jazdy (bez korkow) od nas. Bi miala tego dnia tez siatkowke i nie chciala jechac z jednego na drugie; ja zreszta tez nie. Napisalam wiec, ze mamy konflikt zajec i Starszej nie bedzie. I za to Bi zostala ukarana siedzeniem na lawce przez caly mecz!!! Cale chociaz szczescie, ze byl on u nas, bo jakbym jechala pol godziny albo dluzej, zeby corka przesiedziala cala rozgrywke, to naprawde para poszlaby mi uszami!!! Spytalam Bi co trener konkretnie powiedzial, bo przeciez sa rozne sytuacje i mogla byc np. chora. Odpowiedziala, ze to nie byla wystarczajaco "wazna" przyczyna. Serio?! To on bedzie teraz sedzia i decydowal kto moze opuscic mecz i z jakiego powodu, a kto zostanie za to ukarany?! Szczegolnie, ze grafik jest dopasowywany do prywatnych zespolow, w ktorych gra czesc dziewczyn i to jest ok, ale inne zajecia najwyrazniej sie nie licza?! Ostatnio ktos zlozyl na trenera oficjalna skarge i teraz bardzo mnie kusi zeby zrobic to samo, bo facetowi wydaje sie chyba ze jest "bogiem"! :O W ogole organizacja tego zespolu mnie dobija i korci mnie zeby napisac do klubu, ale zastanawiam sie jak to rozgryzc. Z jednej strony uwazam, ze nie powinnam puscic tego wszystkiego plazem, ale z drugiej, mam w pamieci, ze jesli sie gdzies nie przeniesiemy (a nie planujemy), to Bi bedzie z tymi dziewczynami chodzila do szkoly przez kolejne 5.5 lat, a ja bede sie natykac na tych rodzicow i mozliwe ze bede zmuszona wspolpracowac z nimi przy okazji jakichs szkolnych uroczystosci. Zastanawiam sie po prostu czy "oplaca" mi sie robic szum. Ale jestem bardzo, bardzo zla, co mi sie ogolnie rzadko zdarza... :/

W kazdym razie, po tej porazce zwanej meczem, wrocilysmy z Bi do domu, gdzie Nik byl juz mocno spanikowany. Kawaler nie ma oczywiscie telefonu, wiec mozliwosci kontaktu, a dziewczyny maja mecze dluzsze, z kazda polowa trwajaca 35-40 minut. W dodatku myslalam, ze M. wroci do domu zaraz po pracy, gdzie dojechalby okolo 11:25, a tymczasem pojechal do Polakowa i ostatecznie wrocilysmy z Bi pierwsze. Mlodszy bal sie, ze cos sie stalo, biedaczysko... Do domu wrocil malzonek, ale dlugo w nim nie zabawilismy, bo stwierdzilismy, ze skoro nie ma zadnych popoludniowych meczow, to bedzie idealny dzien zeby zabrac mojego tate na lunch z okazji urodzin. Te wypadaly mu w poniedzialek, ale to dzien szkolno - pracujacy, wiec wiadomo, ze ciezko bylo cos zorganizowac. Oczywiscie lekki dylemat mielismy gdzie jechac, ale Potworki jednoglosnie domagaly sie bufetu chinskiego, wiec padlo na niego. Te bufety to zawsze takie troche "straszne" miejsca, bo zastanawiam sie czy wszystko jest swieze i jak to jest przyrzadzane, ale zaleta jest, ze kazdy moze nie tylko zjesc ulubione potrawy, ale jeszcze sprobowac czegos nowego. A ze ostatnio bylismy kilka lat temu, wiec stwierdzilismy, ze ok; moze byc. Pojechalismy i wszyscy niezle sie bawili i objedli. Nawet dzieciaki, co jest szokiem, bo jeszcze ostatnio Nik na chinskim bufecie jadl pizze i frytki. :D Tym razem pojadl i mieska i poprobowal nawet owocow morza, choc zdecydowanie mu nie podeszly. Bi, wzorem swojej matki, wpierdzielala krewetki, malze, kraby oraz osmiorniczki. :D Na koniec dzieciaki, ktore przezornie wziely zapas monet cwiercdolarowych, musialy nakarmic rybki. Chinskie bufety czesto maja tu male sztuczne sadzawki. W tym maja tez maszynke z pokarmem i kazda garstka kosztuje wlasnie 25 centow. Potworki zwykle nie pamietaly o tym, tym razem jednak przyjechali przygotowani i rybska pojadly chyba "pod korek". :D

Sadzac po rozmiarach rybek, wszystkie przychodzace tam dzieciaki hojnie sypia karma :)
 

Wychodzac zgarneli jeszcze po dwie gumy z maszynki i ruszylismy do domu, odwozac po drodze dziadka. 

Te gumy-kulki to jakies wariactwo. Taka maszynka jest tez w schronisku przy stoku narciarskim i wiecznie brakuje w niej gum, bo wszystkie dzieciaki biora je garsciami (mimo, ze za kazda trzeba wrzucic pieniazka)!
 

Bylismy potwornie przejedzeni, ale do domu weszlismy tylko na moment zeby usiasc i pomoc jedzeniu ulozyc sie w brzuchu, po czym jechalismy do... kosciola. Bardziej mialam ochote na drzemke, ale M. mial w niedziele pracowac, a Bi grac mecz juz o 9 rano. Co prawda po tym porannym odechcialo mi sie pilki kompletnie, ale w pamieci mialam, ze jak nie pojedzie, to przesiedzi kolejny mecz. :/ A i tak maja duzo mniej meczow niz chlopaki... Pojechalismy wiec i podczas kazania ledwie bylam w stanie utrzymac otwarte oczy, a Nik oparl glowe o moje kolana i autentycznie zasnal! :D Wrocilismy do chalupy i dzieciaki wkrotce zaczely dopraszac sie jedzenia. Nie ma jak szybki metabolizm. ;) Sama dopiero o 20 poczulam sie glodna, a M. w ogole. Cale popoludnie narzekal na zgage i nudnosci, a wiadomo, ze jak facetowi cos dolega, to "umiera". :D Martwilam sie, ze czyms sie zatrul i w nocy bedzie wymiotowal, ale okazalo sie, ze przespal ja spokojnie, wiec raczej cos mu po prostu siadlo na zoladku. ;) Wieczorem zas dostalam wiadomosc na aplikacji z pilki, ze odwoluja mecz Bi, bo miejscowosc, do ktorej mielismy jechac, ma zalane boiska. Zdziwilam sie, bo wcale az tak nie lalo, a w sobote popoludniu przestalo padac, za to zerwal sie mocny wiatr, wszystko mialo wiec czas zeby przeschnac. Poniewaz jednak chwilowo nie mialam ochoty patrzec na trenerow, wiec wrecz sie ucieszylam. Nie mowiac juz o tym, ze dalo nam to mozliwosc odespania tygodnia i dosc wczesnej pobudki w sobote.

W niedziele moglismy wiec sobie pospac, choc calkowitego relaksu tez nie bylo, bo na 11:30 rozgrzewke mial Nik. Odwolany mecz Bi to bylo blogoslawienstwo, nie tylko ze wzgledu na dluzszy sen. Inaczej musialabym jechac ze Starsza na 8:20 na rozgrzewke, a przy dlugosci meczow dziewczyn, pewnie wrocilabym do domu tylko na szybkie siusiu, po czym pedzilabym z Kokusiem. A tak, to przynajmniej ranek byl spokojny, choc Mlodszy, otumaniony dluzszym snem i grami od rana, marudzil ze dlaczego ten mecz tak wczesnie. Wczesnie! :D Mielismy tyle czasu, ze poza sniadaniem i wzglednym ogarnieciem sie, Potworki zdazyly jeszcze przymierzyc stroje na Halloween.

To nie jest kompletny stroj Bi, choc nawet wtedy trudno rozpoznac co to za przebranie, wiec napisze od razu, ze mial to byc "pirat". Powiedzialam pannie, ze to malo "piracko" wyglada, ale sie nie przejela :D

Powiedzialam Bi, ze to raczej ostatni rok kiedy pojdzie ze mna i Kokusiem. Dla mnie 12 lat to wlasnie taki limit. Potem to juz chyba troche obciach, po pierwsze prosic o cukierki, a po drugie lazic z rodzicem. Owszem, widze bandy mlodszych nastolatkow, ale one zawsze chodza grupa, bez mamy czy taty. Jak Starsza za rok stwierdzi, ze chce isc z kolezankami, to ok. Ale mam nadzieje, ze uzna, ze to siara. :D

Kostium Kokusia moga rozpoznac milosnicy gier komputerowych i musze przyznac, ze Mlodszy ma do niego idealna urode oraz kolor wlosow. Ktos, cos? ;)
 

Ranek przelecial dosc szybko i czas byl ruszac na mecz. Odstawilam panicza na rozgrzewke, po czym zaszylam sie w aucie. Jesli spojrzycie na ponizsze zdjecie, na pewno nie domyslicie sie, ze mielismy... 12 stopni, a do tego potwornie wialo. Wiekszosc rodzicow miala kurtki i pozakladala na glowy czapki lub kaptury. Dzieciaki sa za to jakies "gorace", bo tylko niektorzy mieli pod koszulkami dodatkowa warstwe. Paradoksalnie, byli to ci, ktorzy przegrali wiekszosc meczu, wiec raczej sie w niej spocili. ;) Nik uparl sie, ze nie chce dodatkowej koszulki na dlugi rekaw i odpuscilam, wiedzac ze w plecaku ma bluze jakby co. Tu powinien nastapic kolejny wku*w, ale chyba u chlopakow juz przyzwyczailam sie do niesprawiedliwosci. Mlodszy gral naprawde dlugo w pierwszej polowie, co oslodzilo troche fakt, ze w drugiej nie wyszedl ani na chwile. Zreszta, nic chyba nie przebije soboty i meczu Bi... Dobrze, ze chociaz ten trener pozwala chlopakom z tylu kopac do siebie pilke, to nie nudza sie i jest im cieplej. Poprzedni wsciekal sie i kazal chlopakom siedziec i patrzec na mecz, strofujac ich nawet jak zaczynali z nudow glosniej gadac... Poza tym, tym razem w drugiej polowie trener nie zmienil nikogo, poza jednym chlopcem, ktory musial wyjsc za kontuzjowanego kolege. Bylam zla mniej ze wzgledu na Kokusia, a bardziej ze wzgledu na jego kolege. Ci najnowsi w druzynie zwykle bowiem graja najmniej i tak bylo juz za poprzedniego trenera. W kazdym razie, od poczatku sezonu, podstawowy sklad chlopakow jest taki sam, a potem trener ich zmienia w zaleznosci od potrzeby i humoru. Kiedy ten facet przejal pozycje trenera, inny ojciec zadeklarowal sie, ze pomoze mu "w miare swojego ograniczonego czasu". Szybko okazalo sie, ze tego czasu praktycznie nie ma i nie pojawia sie ani na treningach, ani na meczach. Jego syn oczywiscie tez nie. Tym razem, o dziwo, na mecz stawil sie caly zespol, co zdarza sie niepomiernie rzadko. Pojawil sie tez ten "asystent" i jego syn. Do czego zmierzam? Otoz, pomimo ze byl to raptem drugi mecz w tym sezonie, na ktory chlopak przyjechal, znalazl sie w pierwszym skladzie i przegral praktycznie calutka rozgrywke. Przyznaje, ze gra naprawde dobrze, ale! Przez to, ze on zostal od razu wystawiony, trener wsadzil na lawke rezerwowych innego chlopca. Ten chlopiec jest w zespole o przynajmniej rok dluzej niz Nik, a w tym sezonie byl zawsze w pierwszym skladzie. Biedak, zostal zdegradowany tylko dlatego, ze tamci w koncu znalezli czas, zeby pojawic sie na meczu! Bardzo to nie fair. I choc uwazam, ze (jak u Bi) kara za ominiecie meczu zdecydowanie nie powinien byc kompletny zakaz gry w nastepnym, ale jednak pierwszenstwo w grze powinni miec wedlug mnie chlopcy, ktorzy przyjezdzaja na wiekszosc treningow i meczow. A nie, ze ktos sie zjawi raz w miesiacu i "po znajomosci" bedzie gral caly mecz. Strasznie bylo mi szkoda tamtego "zdegradowanego" gracza... Tak czy owak, Nik nie narzekal, bo druga polowe spedzil kopiac pilke z innymi rezerwowymi, a koszulke mial tak brudna, jakby faktycznie gral, bo dla zabawy przewracal sie na trawe. ;) Chlopaki ostatecznie przegraly 1:2. A jesli wczesniej myslalam, ze mecz Bi odwolali na wyrost, to zmienilam zdanie, kiedy zobaczylam, ze za boiskiem, ktorego powierzchnia jest polokragla (pewnie dla odprowadzenia wody), zostala wielka kaluza. Jedna z pilek, ktora przeleciala nad bramka, odzyskali dopiero po meczu, bo wczesniej nikomu nie chcialo sie brodzic po kostki w wodzie. ;)

Nik jak zwykle daleko od glownej akcji ;)
 

Po meczu zajechalismy jeszcze z Kokusiem po kawe i do domu wrocilismy dopiero przed 14. Popoludnie uplynelo na wstawianiu i skladaniu prania, zmywarki, jakiegos tam ogarniania, itd., z racji, ze w sobote wiekszosc dnia spedzilismy poza domem. Dzieciaki za to obejrzaly pierwsza czesc Narnii, mimo ze widzialy ten film juz dobrych kilka razy.

Kinomani
 

Nawet my z M. od czasu do czasu przysiedlismy i obejrzelismy po kilka minut. ;) I tak weekend przelecial. Jak zwykle duzo szybciej niz czlowiek by chcial. :D

Poniedzialek zaczal sie od pobudki w niemal calkowitych ciemnosciach. Jak ja tego nie lubie!!! W Polsce nadchodzi upragniona zmiana czasu; my musimy poczekac dodatkowy tydzien... Rano jak zwykle: wyslac na autobus Bi (tym razem jej kolezanka juz tam stala, wiec nie musialam z nia isc), po czym obudzic Kokusia i wyprawic go do szkoly. Panicz mial tego dnia wycieczke szkolna, wiec bral ze soba tylko wode. Jedzenie mieli miec dostarczone ze szkoly. On odjechal, ja pokrecilam sie po domu i zaczelam zbierac do wyjscia, kiedy... dotarlo do mnie, ze przepadl kot. Wychodzilam raz, drugi, trzeci, z jednej strony domu, z drugiej... Przez ogrod z przodu przemknela ruda kotka sasiadow, a po naszym ani sladu. :/ Zrobilo sie, jak kiedys, pol godziny po moim zwyklym czasie wyjscia z domu, wiec na taras wystawilam jej wode, jedzenie oraz "domek", zeby mogla sie w razie czego schowac przed wiatrem. Jeszcze raz zawolalam, ale skoro jej nie bylo, to pojechalam do pracy. Kiedy wyjezdzalam, przez podjazd przemknela druga kotka sasiadow. Normalnie wszystkie sasiedzkie koty sie u nas skupily, tylko nasz wlasny polazl gdzie indziej... Nie moglam sie w pracy za bardzo skupic, bo caly czas wyobrazalam sobie Oreo miauczaca pod drzwiami zeby ja wpuscic. Wiem, czasem mientka jestem. :D W kazdym razie, kiedy nadeszla pora zeby zrobic moje zwyczajowe koleczko wokol budynku w pracy, zamiast chodzic, wskoczylam w auto i podjechalam do chalupy. Zaleta mieszkania 10 minut od roboty. ;) Podjechalam pod dom i szybko zlokalizowalam kiciula w chaszczach przed domem. A wiec zdecydowala sie wrocic! ;) I nawet nie biegla do mnie jakos szczegolnie steskniona, a przeciez walesala sie po podworku przez prawie 5 godzin... Bylam jednak bardzo szczesliwa, ze moge ja zamknac bezpieczna w domu. Mniej szczesliwa bylam, ze musze wracac do pracy. :D Po robocie podjechalam do szkoly Bi, zeby odebrac panne, ktora zostala tego dnia na fitnessie. Zajechalysmy jeszcze do biblioteki, bo chciala wypozyczyc kolejna ksiazke na wyzwanie. Maja w szkole biblioteke, ale wolno im ja odwiedzac tylko w okreslone dni, bo przerwy maja za krotkie zeby buszowac miedzy regalami. :) Ostatnio zazwyczaj zajezdzamy do starszej i mniejszej biblioteki, bo mamy ja niemal po drodze do domu. Sama zwykle tylko wchodze i od razu skrecam w lewo, do pokoiku wyznaczonego na literature dziecieca oraz mlodziezowa. Tymczasem w poniedzialek, Bi zapragnela zobaczyc reszte przybytku, wiec ruszylysmy na druga strone. I niespodzianka! Wiedzialam, ze budynek jest stary, ale nie mialam pojecia, ze ma az tak piekny wystroj i architekture!

Wiekszosc gory zajmuja stare egzemplarze encyklopedii i jest zamknieta dla gosci
 

Poogladalysmy sobie z zachwytem zakamarki, po czym w koncu ruszylysmy do domu.

Piekna klatka schodowa, prowadzaca do... toalet na drugim pietrze ;)
 

Korzystajac z w miare znosnej aury, porzucalam z dzieciakami do kosza.

Nik zalozyl, wyciagnieta z dna szafy, peleryne udajaca nietoperza :D
 

Potem Bi musiala odrabiac lekcje bo miala tego dnia zadane naprawde duzo. Nik lekcji nie mial wcale, z racji ze byl na wycieczce (odwiedzali rzadowe budynki w stolicy Stanu), ale przymusilam go zeby chociaz przecwiczyl gre na trabce.

Trabimy ile tchu...
 

A pozniej Bi wspomniala, ze chce mnie o cos zapytac i sprawila ze opadla mi szczeka. Otoz, panna zastanawia sie czy nie wrocic na zime na druzyne plywacka! :O No szok kompletny! Rzucila przeciez plywanie ponad 2 lata temu i od tego czasu nawet nie chciala slyszec o powrocie. Kazde, najmniejsze napomkniecie konczylo sie fochem. I nagle, sama z siebie stwierdza, ze chcialaby wrocic?! Coz, przyznaje ze zareagowalam malo entuzjastycznie... W skrocie to powiedzialam jej, ze oczywiscie, ze moze wrocic, ze byla w plywaniu naprawde dobra i rezygnacja byla naprawde kiepska decyzja, ale (!) mam pewne obiekcje co do tego pomyslu. Znam charakter tej mojej pannicy, wiec wiem co moze nas czekac. Oznajmilam wiec, ze moze wrocic razem z Kokusiem kiedy zakonczy sie pilka. Ma w ten sposob jeszcze dwa tygodnie na dobre zastanowienie sie. Jesli bowiem wroci, to nie chce po miesiacu uslyszec, ze zmienila zdanie i juz jej sie nie podoba. Musi byc przygotowana zeby plywac przez caly sezon zimowy, ktory konczy sie mistrzostwami w polowie lutego. Poza tym niech sobie zdaje sprawe, ze bez wyczynowego plywania przez taki czas, na pewno stracila plynnosc ruchow przy wszystkich stylach, nie mowiac o tym, ze na pewno nie jest w takiej formie co dzieciaki plywajace regularnie. Kilka tygodni bedzie wiec zmeczona, obolala i na pewno nie tak szybka jak moglaby byc. I na tym stanelo. Zobaczymy co panna postanowi. Decyzje bedzie jednak musiala podjac troche wczesniej niz za dwa tygodnie, bo zaden z jej strojow kapielowych nie nadaje sie na druzyne plywacka, a dodatkowo jedyny czepek, ktory walal sie po szafce w lazience, gdzies wsiakl. :/

W nocy spalam fatalnie. Gdzies musialo mnie przewiac (klania sie pewnie jazda z uchylonymi oknami w aucie) i juz w poniedzialek czulam sztywnosc karku i nie moglam przekrecic glowy w bok. Wiele razy w zyciu juz mnie dopadla i zwykle, choc upierdliwa, to dalo sie wytrzymac. Tym razem byl koszmar. Budzilam sie niezliczona ilosc razy, bo kazdy obrot i zmiana pozycji, to byl przeszywajacy bol. Niestety, rano nadal kark i prawa strone szyi mialam sztywne, a bol pojawial sie nawet przy zwyklym napieciu miesni, np. kiedy odkladalam cos na stol, czy... odchrzaknelam. :O Rano we wtorek, jak zwykle wyszlam z Bi na przystanek. Jak na zlosc, staralam sie trzymac szyje w cieple, a na zewnatrz mielismy 4 stopnie i wiatr, zas autobus przyjechal dopiero o 7:18. :/ W koncu Starsza odjechala, a ja obudzilam Kokusia, zjedlismy sniadanie i przyszla pora na jego wyjscie do szkoly. Tym razem juz normalnie z plecakiem i trabka do kompletu. ;) Jego autobus na szczescie przyjechal doslownie zaraz po naszym dojsciu na przystanek. Przysieglam sobie, ze tego dnia kota nie szukam jesli znow przepadnie i chyba to wyczula, bo sama wrocila na czas. :D Szyja i kark caly dzien mi dokuczaly, wiec stwierdzilam, ze odpuszcze sobie jazde z dzieciakami na trening. Zawsze z M. chodzimy, a wtedy - wiadomo, czlowiek troche sie zgrzeje, spoci, a ze wieczorem temperatura spada w piorunujacym tempie, wiec zaraz od nowa by mnie zawialo... Kiedy wrocilam do domu, rzucilam wiec M. propozycje: moze pojechac z dzieciakami sam, albo mozemy odpuscic sobie trening. Za ta ostatnia propozycja najbardziej optowala Bi. ;) Ewentualnie moglam jechac, ale siedziec w aucie, co bylo oczywiscie bez sensu. Spodziewalam sie, ze malzonek zrezygnuje, ale o dziwo stwierdzil, ze zabierze dzieciarnie sam. No szok. :D Oni wiec pojechali, a ja zostalam w chalupie, obkladajac szyje i kark rozgrzewajacymi kompresami. Staralam sie tez wykorzystac ten czas na cos pozytecznego, wiec poscieralam kurze, schowalam do plastikowych pojemnikow poduszki z kampera (bo lezaly luzem w piwnicy, a nie chcialam zeby sie kurzyly) i ogarnelam troche salon. Zawsze tak jest, ze jak go posprzatam, jest pustawo i porzadnie, ale potem dzieciaki, pomalu i niemal niezauwazalnie, znosza do niego kolejne pierdolki... I nagle czlowiek patrzy blizej, a zamiast salonu ma graciarnie. ;) Poznosilam wiec kupe dupereli, odpowiednio do pokoi dzieciakow albo bawialni w piwnicy, podelektowalam sie cisza i wygrzalam szyje. O dziwo, juz po kilkunastu minutach z cieplym okladem, moglam odchylic glowe maksymalnie w bok. Dobra nasza. :) Wrocila rodzina, a z nia ruch i harmider. Oczywiscie panna Bi dopiero wtedy zabrala sie odrabianie lekcji, ale na szczescie uwinela sie dosc sprawnie. Za to my z M. zasiedlismy zeby zamowic... bilety do Polski! Nie planowalismy robic tego tak wczesnie, ale malzonek kilka dni temu sprawdzil z ciekawosci i okazalo sie, ze mozna znalezc niezla cene na wakacje, gdzie zwykle placi sie jak za zboze. Troche musielismy kombinowac z powrotnym lotem, bo polaczenia byly albo o nieboskiej porze, albo trzeba bylo doplacac po $500 (za osobe), ale ostatecznie udalo sie znalezc kompromis. W ten sposob mamy bilety na... sierpien. A ja w ogole sie nie ciesze. Nie dlatego, ze nie chce leciec. Po prostu zostalo jeszcze tyle czasu, ze fatalistka we mnie szepcze, ze pierdylion razy moze cos wyskoczyc, zmienic sie, wybuchnac kolejna pandemia, itd. Nastawiam sie wiec na baaardzo dlugie czekanie. ;)

W srode rano bylo juz przyjemniej, bo "az" 7 stopni. Roznica moze niewielka, ale odczuwalna. Tylko Bi zdziwila sie, ze "przeciez mialo byc cieplej", zapomniawszy, ze dzien wczesniej zalozyla dlugie spodnie, a tego ranka miala krotkie spodenki. ;) Niestety, cieplejsze dni o tej porze roku oznaczaja, ze rano mamy kilka stopni, a po poludniu... 21. Tak, na kilka dni wrocilo prawie lato. :) Panna pojechala, a ja wrocilam do chalupy budzic Kokusia. Mimo, ze poprzedniego wieczora zasnal zaraz po czytaniu, a wiec krotko po 21, wstal niezadowolony i bez humoru. Dotarlismy w koncu na przystanek, panicz odjechal, a ja wrocilam do domu, zeby nakarmic kiciula i posiedziec jeszcze z cieplym kompresem na szyi. Bylo zdecydowanie lepiej, bo w nocy obudzilam sie tylko raz czy dwa razy i bol nie byl tak przeszywajacy, choc na tyle mocny, zeby mnie przebudzic. Rano moglam krecic glowa na boki, choc odchylenie do tylu bylo bolesne, a bol wracal przy niby zwyklych czynnosciach, jak podniesienie ramienia, czy wysuniecie go do przodu, zeby cos chwycic. Starosc nie radosc normalnie. :D W miedzyczasie Oreo wydzierala sie pod drzwiami, wiec ja wypuscilam i... tyle ja widzialam. Wolalam kilka razy, ale mialam tego dnia w pracy meeting, wiec nie moglam wyjsc pozniej. Ostatecznie wystawilam na taras jedzenie i wode i zostawilam niesfornego kiciula na zewnatrz. Na szczescie, jak pisalam wyzej, bylo bardzo cieplo, wiec przynajmniej nie bylo obawy, ze zmarznie. ;) Napisalam do Bi w porze kiedy jechala autobusem, ze kot jest gdzies na dworze i zeby sie za nia rozejrzala wkolo domu. Okazalo sie, ze dlugo szukac nie musiala, bo Oreo spala pod stolem na tarasie. Czyli pierwszy raz zaliczony. ;) Wrocilam do domu, ale, choc sroda powinna byc naszym dniem na oddech, nie dane bylo mi poleniuchowac. Przez ciagle weekendowe deszcze oraz brak organizacji w zespole Bi, wlasnie na ten dzien dziewczyny mialy wyznaczony zalegly mecz. I to na 19, czyli z rozgrzewka na 18:20. :( Porazka... Owszem, Nikowi tez zdarzalo sie grac w srodku tygodnia, ale zawsze najpozniej o 17:30, jeszcze w dziennym swietle. Tutaj mecz przy sztucznym swietle i w obcym miejscu. Bi marudzila, ze nie chce jechac, choc najbardziej nie miala ochoty na rozgrzewke, a nie sam mecz. Jechala oczywiscie z nami sasiadka i zaczynam juz zlosliwie stwierdzac, ze moze to i dobrze, ze Starsza chce zrezygnowac z pilki, bo sasiedzi beda musieli wrocic do samodzielnego zawozenia corki na treningi oraz mecze. Sasiad mial wymowke, ze... pracuje. O godzinie 19?! No ale ok, kojarze, ze kiedys jego malzonka wspomniala ze on faktycznie chyba do tej pory pracuje.. Tyle ze, po pierwsze, widzialam kilka razy, ze wykonywal sluzbowe telefony stojac na uboczu lub siedzac w aucie, a po drugie, mogl zaproponowac, ze skoro ja dziewczyny zawioze, to on je odbierze. Albo chociaz wlasna corke... Ale nie... W kazdym razie, zabralam dziewczyny i dojechalysmy tylko kilka minut spoznione. Niezlym wyczynem bylo znalezienie boiska, choc znajdowalo sie ono przy szkole sredniej. Szkole znalezlismy bez trudu, nawigacja oglosila, ze jestesmy na miejscu, a po boisku... ani sladu. Przejechalysmy naokolo budynku, przez jakies nie do konca "legalne" drozki i juz mialam zawrocic i poszukac jeszcze raz od strony glownej ulicy, kiedy z oddali zamigotaly mi swiatla. Okazalo sie, ze boiska byly upchniete hen, daleko, nie przy samej szkole, tylko na krancu terenu, przy jakims szpitalu. Coz, przynajmniej byl tam przyszpitalny parking, bo z tego przy szkole, mielibysmy dobrych 10 minut marszu. ;) Pannice pobiegly sie rozgrzewac, a ja posiedzialam jeszcze te prawie pol godziny w aucie. Poszlam na boisko popatrzec jak im idzie, dopiero na poczatek rozgrywki. Tym razem, na szczescie, Bi grala calkiem sporo. W pierwszej polowie byla pierwsza z rezerwowych, ktora weszla na boisko.

Starsza przejmuje pilke
 

Moze trener poczul sie winny po przetrzymaniu jej ostatnio na lawce przez caly mecz. :/ Niestety, dziewczynom wyraznie nie szlo i przegraly 0:3. Mozliwe, ze byla to pozna pora i byly juz zmeczone, a moze fakt, ze przeciwny zespol mial swietna, bardzo szybka napastniczke, zas u nas obrona wybiegala niewiadomo dlaczego do przodu, a potem nie nadazala zeby wrocic. Znow bede zlosliwa, ale corusia managerki zespolu byla wlasnie w obronie, a ta dziewucha jest jedna z tych, ktorych trener w ogole nie sciaga z boiska. Podejrzewam, ze jej matka w jakis sposob wymusila to na trenerze, bo to dziwne, ze wszystkie panny od czasu do czasu schodza, a ta nigdy. Dziewczyna jest baaardzo wysoka (wyzsza ode mnie, a mam 170 cm) i wyglada bardziej na lat 16 niz 12, ale nawet ona, z tymi dlugasnymi nogami nie dawala rady dogonic napastniczki przeciwnikow. W ten sposob dziewczyny stracily dwie bramki. Ktos by pomyslal, ze pierwszy raz czegos je nauczy i obrona przestanie wybiegac niemal pod bramke przeciwnej druzyny (bo i po co?!), ale gdzie tam. Musial byc ten drugi. Trzeci gol wpadl juz typowo - w zamieszaniu pod bramka niewiadomo jak pilka wleciala w siatke, a bramkarka nawet nie zdazyla drgnac. ;) Mecz skonczyl sie dopiero o 20:20 i az przebieralam nogami zeby ruszac spowrotem. Nie ma jednak tak dobrze. Trener (ktory powinien, do cholery, wiedziec, ze jest srodek tygodnia i szkola nastepnego dnia) urzadzil dziewczynom pogadanke i gledzil, gledzil... i konca nie bylo. Wszyscy rodzice stali i spogladali tesknie... W koncu panny zaczely isc przez boisko, ale oczywiscie bez pospiechu, a za to z zartami i przepychankami. ;) Do domu dotarlysmy z Bi o 20:45. :/ Malzonek juz spal, rzecz jasna, ale Nik siedzial w salonie i strzelil focha kiedy spytalam dlaczego nie umyl zebow, nie przebral sie w pizame i nie siedzi juz w lozku... Wieczor uplynal wiec dosc nerwowo, bo przygotowania na kolejny dzien musialy sie odbyc w przyspieszonym tempie.

Czwartkowy ranek uplynal zwyczajnie. Rano Bi na autobus, a potem Nik. Jedyna mala sensacja bylo kiedy Maya przegonila z ogrodu ruda kotke sasiadow. Nie wiem co sie z tym psem na starosc (konczy w tym roku 10 lat!) dzieje. Cale zycie miala koty w nosie, a teraz nagle je gania. Albo to reakcja na to jak niedawno kocur innych sasiadow zamachnal sie na nia pazurami, albo moze rozpoznaje Oreo jako "swojego" kota i jakby broni jej przed obcymi? Bo kiciul tez sie akurat krecil po ogrodzie. Nie wiem, ale wyglada, ze ma jakas osobista wendete przeciw sasiedzkim kotom. ;) Po odjezdzie ostatniego dziecka, wrocilam do domu, ale Oreo miala mnie w nosie. Zawsze rano daje jej mokra karme na sniadanie i juz spodziewalam sie, ze bede ja musiala wystawic na taras, ale o dziwo, w koncu sama przyszla (moze w brzuchu jej burczalo :D) i juz zostala w domu. Pojechalam do pracy, gdzie niestety czekaly nas kiepskie wiesci. Po pierwsze, zarzad budynku nie ma zamiaru ustapic i na sile chce nas wywalic, wraz z 16 innymi firmami. Po drugie, firmie znow koncza sie fundusze i zostala zwolniona nasza administratorka. Na wszystkich pozostalych padl oczywiscie blady strach, bo podejrzewamy, ze to tylko kwestia czasu, a przyjdzie nasza kolej... :( Do domu wrocilam wiec w fatalnym humorze, a na dzien dobry okazalo sie, ze Nik narzeka na straszny bol gardla i nie chce nic jesc. Zajrzalam mu w paszcze i gardlo mial rzeczywiscie bardzo czerwone. Na trening oczywiscie nie pojechalismy, bo i Bi marudzila ze nie chce. Dodatkowo, przez trening we wtorek i potem mecz w srode, panna byla do tylu z zadaniami do szkoly. Poza zwykla praca domowa, zadaja jej bowiem mnostwo dluzszych projektow, ktore musi oddac np. w piatek, albo do konca miesiaca, itd. Takie spokojne popoludnie bylo jej wiec ogolnie potrzebne. Pod wieczor Nik zaczal sie dodatkowo pokladac i glowe mial wyraznie cieplejsza. Termometr pokazal 37.7, wiec witamy kolejne chorobsko. :/ Wiadomo bylo, ze do szkoly oczywiscie nie pojdzie. Na szczescie M. i tak planowal wziecie dnia wolnego w piatek, zeby skorzystac z pieknej pogody i porobic przedzimowe porzadki w ogrodzie. Tego dnia mielismy bowiem 26 stopni.

Ta jesienna sceneria zupelnie przeczyla temperaturze
 

Tyle samo mialo byc w piatek, zas na sobote zapowiadaja rekord mogacy dojsc nawet do 30! A od niedzieli spadek do 12-14, czyli powrot jesieni. :(

Piatek zaczal sie zupelnie inaczej i oczywiscie bylam kompletnie zagubiona i nie moglam sie ogarnac. W dodatku bylam mocno niedospana, poniewaz sasiedzi urzadzili sobie do poznej nocy imprezke. Zrobilo sie cieplo, wiec zaprosili znajomych i siedzieli chyba do 2 nad ranem, smiejac sie, pokrzykujac i puszczajac muzyke. Normalnie ciesze sie, ze nie zamieszkalismy tu z 10 lat wczesniej, kiedy byli mlodzi! :O Wtedy tu musialy byc ciagle imprezy! Teraz oboje maja przynajmniej 50tke, a bez przerwy przyjezdzaja znajomi, krewni, corka z zieciem i kiedy noce sa cieple (jak przez wiekszosc lata), halasuja na tarasie do pozna. A ze okno naszej sypialni wychodzi wlasnie na ich taras, wiec nawet jak je zamkniemy, calkiem dobrze ich slychac... Poniewaz malzonek bral wolne, wiec zaoferowal Bi, ze zawiezie ja do szkoly. Dzieki temu moglysmy z panna pospac o 15 minut dluzej, choc kiedy zeszlam na dol, okazalo sie ze juz spakowala sobie sniadaniowke i wode, czyli nie mialam nic do roboty. Zyczylam wiec corce milego dnia i, poniewaz nie musialam szykowac Kokusia, poszlam zwinac sie jeszcze w klebek pod koldra. ;) Na wszelki wypadek nastawilam budzik i dobrze, bo jednak udalo mi sie przysnac. Kiedy zadzwonil chcialam sie jeszcze poprzeciagac i chwile delektowac lozkiem, ale uslyszal go kiciul i zaczal dobijac sie do pokoju. Normalnie wydzierala sie, skakala na drzwi, wariactwo! :D W koncu wstalam i ja wpuscilam, a wtedy... wskoczyla na lozko i siedziala tam mruczac. I to po to bylo to darcie?! Kiedy na dobre wstalam, Nik juz nie spal. Oznajmil, ze gardlo juz go nie boli, ale za to mial kompletnie zawalony nos. O 9:30 rano mial juz 37.0 stopni, co nie wrozylo dobrze na wieczor. Jak na zlosc, mial miec tego dnia ewaluacje z koszykowki. Wszyscy chlopcy zapisani do druzyn rekreacyjnych mieli byc sprawdzeni pod katem umiejetnosci, zeby ich rozdzielic mniej wiecej po rowno. Jesli nie maja gdzies notatek z zeszlego roku, beda musieli przydzielic Kokusia "na czuja". :D Mecze rowniez stanely pod znakiem zapytania, a szkoda, bo to juz przedostatni weekend sezonu. Pojechalam do pracy, gdzie atmosfera byla bardzo napieta i wszyscy az wstrzymali oddech kiedy nagle zjawil sie szef i zawolal do siebie jedna z kolezanek. Okazalo sie jednak, ze tylko ustalali kroki w jakims eksperymencie. :D Po pracy pojechalam jeszcze na zakupy spozywcze, a potem juz do domu, rozpakowac je i dychnac lekko przed zabraniem Bi na siatkowke. I tu szef znow przyprawil mnie o zawal, bo zadzwonil nagle z pytaniem, czy zmienialam informacje w automatycznym przelewie pensji. Odpowiedzialam zdziwiona, ze nie, a szef podziekowal i rozlaczyl sie zanim otrzasnelam sie i zapytalam o co chodzi. Oczywiscie mialam potem tysiac mysli na minute, ze przeciez dzien wczesniej dostalam maila potwierdzajacego, ze pensja ma wplynac w przyszlym tygodniu, wiec co sie dzieje? Pamietajac zwolnienie kolezanki dzien wczesniej, spanikowalam, ze szef mnie chce zdjac z listy plac i ze w poniedzialek dostane wypowiedzenie... Dopiero pozniej przyszlo mi do glowy zeby sprawdzic maile z pracy. Okazalo sie, ze ktos probowal podszyc sie pode mnie i zmienic konto, na ktore wplywa moja pensja! Na szczescie i strona zajmujaca sie wyplatami i szef, wylapali oszustwo, a ten ostatni zadzwonil do mnie upewnic sie, czy to faktycznie nie ja cos chcialam zmienic. I z jednej strony poczulam ulge, ze poki co mam prace, ale z drugiej, taka proba przejecia mojej wyplaty tez jest bardzo niepokojaca... :O W kazdym razie, chwilke posiedzialam i czas bylo zabrac Bi na siatkowke. Szkoda, ze to juz przedostatnie zajecia, bo panna naprawde je polubila. Mam nadzieje, ze za jakis czas ponownie cos takiego zorganizuja...

Gdzies ta pilka odlatuje jej do tylu ;)
 

Dziewczyny pocwiczyly odbijanie pilki, ja nagadalam sie az do chrypki ze znajoma i czas byl wracac. Nik dostal lekarstwo przeciwgoraczkowe o 14, ale o 19 mial nadal tylko 37 stopni, mimo ze teoretycznie nie powinno juz dzialac. Odetchnelismy troche, ale nie na dlugo, bo juz dwie godziny pozniej zaczal narzekac na bol glowy, a termometr pokazal 38. Wlasciwie jednak duzo to nie zmienilo, bo i tak nie planowalam zabierac go na mecz kolejnego dnia. Zreszta, w niedziele tez nie, bo nie sadzilam zeby calkowicie doszedl do siebie, a pogoda miala byc paskudna.

Na koniec: kiciul.

"Kot Patrol" :D
 

8 komentarzy:

  1. Jak można karać, za to że nie było się na innym meczu? I to jeszcze w taki sposób, że dzieciak ma przyjechać i patrzeć jak grają inni? Jakby tak było u nas, to nigdy by nie zebrał całego zespołu na mecz, bo ciągle kogoś nie ma, bo mu nie pasuje. Też bym się wkurzyła i to bardzo.
    Ja tu jednak dosiadam się do stolika z Nikiem, a do Waszego siadam tyłem, bo na sam widok ośmiorniczek i innych takich, aż mnie otrząsa. Zawsze mam wrażenie, że krewetki na mnie patrzą :P Jasiu ostatnio w KIK kupił sobie za 15 zł taką maszynę z gumami. Oczywiście dużo mniejszą, ale gumy są do góry w kuli, a jak się przekręci na dole wajchę (tak jak się przekręca w normalnych maszynach po wrzuceniu pieniążka), to wylatuje guma :)
    Ja niestety miłośnikiem gier nie jestem, więc nie rozpoznałam kim jest Nik. Ale kostiumy jak zwykle super!
    Jak czytam o tych Waszych meczach, to naprawdę cieszę się z naszego trenera. Młody, bo 25 lat, ale mega ogarnięty. Stara się, żeby każdy grał po tyle samo czasu, nie ma różnicy czy stary czy nowy. Zazwyczaj każdy gra w każdym meczu po kilka minut, ale jak się zdarzy, że ktoś gra cały mecz (u nas grają 5 meczy po 15 minut), to kolejny cały siedzi.
    Siedziałabym godzinami w takiej bibliotece.
    Mam nadzieję, że w pracy to tylko chwilowe zawirowania i jednak nikogo więcej nie zwolnią. Przecież już mieliście problemy i z nich wychodziliście. Z tą próbą przejęcia wypłaty to faktycznie nie fajnie. Dobrze, że są te zabezpieczenia i powiadomienia, że taka próba miała miejsce. Marta - bo znowu mnie nie zalogowało

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oficjalnie zwolniono tylko te jedna babke. Ale przynajmniej jedna, kolejna osoba obawia sie, ze firma z tych problemow nie wyjdzie i mysli o zlozeniu wypowiedzenia. Nie wiem jak reszta...
      U nas w zespolach rekreacyjnych tez jest tak, ze kazdy gra mniej wiecej po rowno. Ale w tych ligowych, od 10-latkow trenerzy juz nie musza tego przestrzegac, wiec chca pokazac jaki to maja swietny zespol i wystawiaja glownie najlepszych. :/ A u Bi to juz trener naprawde grubo przesadzil. Narazie nie chce zeby cokolwiek odbilo sie na tym jak Bi jest ogolnie traktowana, ale jesli faktycznie zrezygnuje z tego zespolu za rok, planuje zlozyc na trenera oficjalna skarge.
      Hehe, a ja jakos od zawsze lubilam owoce morza, pod niemal kazda postacia. I widze, ze corka wdala sie we mnie. :D

      Usuń
  2. Muszę przyznać, że jesteś i tak spokojna, bo ja niestety pewnie wygarnęłabym trenerowi co o nim myślę i jego metodach prowadzenia zespołu.
    Fajnie, że Twoje dzieciaki tyle się ruszają i że mają urozmaicone codzienne obowiązki. U nas wyjazd do biblioteki, czy na grupę domową, to już ekscytacja pełna. 3 listopada planujemy jechać na targi książki w Katowicach, więc spodziewam się zachwytu grami, kawiarnią i oczywiście ukochaną "ciocią", która przyjeżdża do nas na weekend trochę odpocząć i spotkać się ze znajomymi.
    Życzę Wam zdrowia i oby Nik szybko doszedł do siebie bez zarażenia innych. Uściski

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Korcilo mnie zeby zlozyc na trenera skarge, ale obawiam sie, ze mogloby to wplynac na podejscie do Bi. Czekam wiec na wiosne i jesli panna zrezygnuje z tego zespolu, to wtedy skladam oficjalna skarge do klubu. ;)
      Chce zeby sie te moje Potworki ruszaly, bo to ogolnie zdrowe, a poza tym, przynajmniej Bi ma posture mojego meza - mocne kosci i raczej krepa budowe. Przy takiej milosci do slodyczy, obawiam sie tez ze moze miec problemy z waga, a wiadomo ze za 2-3 lata to bedzie taka nastoletnia panna, ktora na pewno bedzie zwracac uwage na wyglad i porownywac sie z kolezankami. Pcham ja wiec do sportu, choc akurat ona sie bardziej opiera niz Nik. ;)

      Usuń
  3. A ja mam pytanie z innej beczki, bo mnie to ciekawi - w jakim języku rozmawiacie w domy między sobą z M. z dziećmi i z dziadkiem? 🙂

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miedzy soba po polsku, z dziadkiem tez, wiadomo. Do dzieci M. mowi po polsku, a ja roznie. Staram sie w jezyku polskim, ale czasem cos im odruchowo odpowiem po angielsku. Albo jak odrabiamy lekcje, to wiadomo, zeby dobrze rozumieli, trzeba tlumaczyc po angielsku.

      Usuń
  4. Podziwiam, zes nie wygarnela temu zlosliwemu trenerowi, ze jest niepowaznym, skorumpowanym balwanem. Ja bym nie wytrzymala! "Ukaranie" Bi siedzeniem na lawce rezerwowych i jednoczesnie pozwalanie na gre innych dzieci zawsze przez caly mecz, bo ich rodzice sa "wazni" to szczyt bezczelnosci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam wrazenie, ze ci wszyscy trenerzy sa tacy sami. Tego Bi dotychczas nawet lubilam, ale po tym "wyskoku" mam go serdecznie dosc. Zeszloroczny trener Kokusia to byl wredny dupek i go nie znosilam. Nowy wydawal sie sympatyczny, ale dalej wystawia tylko najlepszych, a reszte po kilka minut. No ale wystawianie syna "znajomego" na cale mecze, mimo ze chlopak nie zjawia sie ani na treningach, ani na wiekszosci meczow, to juz przegiecie. Kolejny, ktoremu szykuje sie oficjalna skarga. :D

      Usuń