Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 20 października 2023

Niby spokojny tydzien, a sporo sie dzialo

W sobote, 14 pazdziernika, mnie oraz Kokusiowi nie dane bylo pospac. Dzien zaczal sie meczykiem, z rozgrzewka juz o 8:40 rano, a na miejsce jechalo sie okolo 20 minut. Trzeba bylo wiec wstac raptem pol godziny pozniej niz w normalny dzien. Mlodszy oczywiscie obudzil sie z fochem i tupaniem nogami i musialam mocno zagryzc zeby, zeby nie zafundowac mu opierdzielu z samego rana. W koncu mnie tez nie chcialo sie wstawac, a to byl jego mecz... Zebralismy sie jednak w miare sprawnie, zostawilismy Bi jeszcze wylegujaca sie w lozku (M. byl w pracy, rzecz jasna) i pojechalismy. Mimo, ze miejscowosc docelowa znam calkiem niezle, bo kiedys w niej pracowalam, to tych boisk nie kojarzylam. Okazalo sie dodatkowo, ze adres przynalezy do parku oddzielonego od nich rzeka. Poczatkowo krazylam tam, myslac, ze gdzies za drzewami schowane sa boiska, dopiero Nik dojrzal je, przeswitujace zza rzeki. Byl tam mostek, ale od parkingu musielibysmy przejsc praktycznie caly park. Wyjechalam wiec zeby poszukac blizszego i byl, ale trzeba bylo wyjechac na glowna droge i podjechac od zupelnie innej strony. Nie tylko ja jedna mialam problem ze zlokalizowaniem boisk (ludzie z przeciwnego zespolu mowili, ze wszyscy sie tam gubia - ciekaaawe dlaczego :D), wiec kiedy dotarlam (a przez to bladzenie, zostalo tylko kilka minut do poczatku rozgrywki), okazalo sie, ze mamy dziewieciu chlopakow - akurat tylu, zeby zaczac mecz, ale bez zadnych rezerwowych. Dla Kokusia bylo to idealne, bo przynajmniej zostal od razu wystawiony. ;) Po jakims czasie dojechal kolejny zawodnik, ale ostatni (z deklarujacych obecnosc, bo dwoch nie bylo) dotarl dopiero pod koniec pierwszej polowy. Dzieki temu, Nik gral wiekszosc czasu do przerwy, a i w drugiej polowie trener sporo go wystawial.

Mlodszy wyglada jakby szykowal sie do odebrania pilki koledze, choc to oczywiscie niemozliwe ;)
 

Moze dlatego, ze od poczatku zdecydowanie wygrywali, ale przynajmniej choc raz sobie chlopak pogral. ;) Mecz zakonczyl sie wygrana 5:1, wiec wszyscy zawodnicy (nasi oczywiscie) wyjechali zadowoleni. Wrocilam z Mlodszym do domu i przez ten wczesny dzien mialam wrazenie, ze jest juz popoludnie, a byl caly czas ranek. ;) Ogarnialam cos tam w chalupie jak zwykle, wrocil z pracy M. i tak mijal dzien, bo pogoda sie popsula i zaczelo padac. Cale szczescie, ze chlopaki mecz rozegrali jeszcze "na sucho". Po poludniu pojechalismy tez do kosciola, bo malzonek mial pracowac kolejnego dnia. Przy raptem 14 stopniach i deszczu, nie byla to przyjemna "wyprawa" i z ulga wrocilismy i zaszylismy sie juz na dobre w domu. Taki wieczor akurat zeby zakopac sie pod kocykiem z goraca kawa czy herbatka... ;)

W niedziele M. pojechal rano do pracy (biedak), ale ja i dzieciaki odsypialismy caly tydzien. I to jak! Po dlugim spaniu, wylegiwalismy sie jeszcze troche w lozkach (ja z mruczaca mi w nogach Oreo) i w koncu wstalismy dopiero o 10. Zjedlismy sniadanie i... dostalam sms'a od taty, ze wpada na kawe! A dzien wczesniej rozmawialismy, ze jada zrobic to, co przelozyli z poprzedniej niedzieli i ze raczej skoncza dopiero po poludniu! Okazalo sie, ze z dwoch robot zrobili tylko jedna, bo mieli jakies problemy. Czym predzej zabralam sie wiec za ciasto. Zaczne chyba piec ciacho obowiazkowo w soboty, bez wzgledu na to, co mowi rodziciel, tak na wszelki wypadek. ;) Na szczescie dolaczyla do mnie Bi, wiec we dwie poszlo nam duzo sprawniej niz samodzielnie. A i tak dziadek wpadl kiedy jeszcze wszystko mieszalysmy, wiec na deser musial poczekac. Posiedzial jak zwykle dosc dlugo, ale uciekl przed meczem Polska:Moldawia, choc mowilam, ze moze obejrzec u nas. Wolal jednak wracac, zeby jednoczesnie zaczac szykowac sie na kolejny tydzien pracy. Wkrotce po jego odjezdzie i my zasiedlismy przed telewizorem.

Kibicowalismy... i co z tego?! :D
 

Bi rowniez rozsiadla sie w fotelu, zapominajac, ze ostatnio jest z pilka nozna na bakier. ;) Nik wolal grac na konsoli. Ja krazylam, troche ogladajac, a troche cos tam robiac (wiadomo, ze w domu robota nigdy sie nie konczy), ale szczerze, to zupelnie nie ogladajac tez duzo bym nie stracila... :D Potem to juz zagonic Kokusia do kapieli i przygotowywac wszystko na poniedzialek.

Ten zaczal sie dosc nerwowo, bo... nie zadzwonil budzik Bi. Albo zadzwonil, ale panna go wylaczyla i spala dalej. Nie jestem pewna, bo choc zwykle mnie tez budzi, to tym razem go nie slyszalam. Zbudzilam sie o swojej zwyklej porze i zdziwila mnie cisza. Juz jednak kilka razy sie zdarzylo, ze Bi zachowywala sie na tyle cicho, iz musialam chwile nasluchiwac zeby dotarly do mnie jakies dzwieki z dolu. Tym razem jednak, po chwili stwierdzilam, ze ta cisza jest cos podejrzana. Poszlam do pokoju corki, a ona spi w najlepsze, z mruczacym donosnie (tym razem u niej) kotem. :D Zwykle kiedy wstaje, ona jest juz umyta, ubrana i je sniadanie, tym razem wiec musiala mocno przyspieszyc zeby ze wszystkim zdazyc. Wyrobila sie jednak, a autobus, jak na zlosc, przyjechal lekko spozniony. Fajnie byloby miec jakas apke, ktora sledzilaby, w ktorym jest miejscu, zeby czlowiek mogl wyjsc z domu na czas i bez czekania prawie 15 minut. ;) Pobieglam potem do domu, zeby obudzic Kokusia, ktory spal w najlepsze jak zabity. Wyprawic syna, odprowadzic na autobus (ktory przyjechal "normalnie"), a potem juz nakarmic kota i moglam jechac do pracy. Oreo wyjatkowo nie pchala sie za bardzo na dwor. Niby "wolala" pod drzwiami kiedy jeszcze byla w domu Bi, ale kiedy je otworzylam, cofnela sie spowrotem. Podobnie, kiedy wychodzilysmy na autobus, podbiegla, ale zamiast wyjsc, stala w progu. Zostawilam drzwi uchylone, bo wiem, ze te z siatka umie sobie popchnac i przecisnac sie przez utworzona w ten sporob szpare. Kiedy jednak wrocilam po odjezdzie Starszej, kot nadal byl w domu. Dopiero troche pozniej zamiauczal pod drzwiami i kiedy je otworzylam, wybiegl. Spodziewalam sie, ze nie bede sie mogla jej dowolac, ale kiedy wrocilam po odprowadzeniu Nika, przybiegla po chwili za mna. Zjadla sniadanie i o dziwo, zamiast znow domagac sie wypuszczenia, wskoczyla na swoja wieze i ulozyla sie na drzemke. Pojechalam do pracy, a z niej musialam wyjsc minimalnie wczesniej, zeby odebrac Bi, ktora zostala znow na fitnessie. Pogode mielismy tego dnia po prostu "dzika". Kiedy dojechalam do pracy, bylo piekne slonce, dosc szybko jednak sie zachmurzylo. Temperatura dobila do 14-15 stopni, wiec nie powalala, ale prawie nie bylo wiatru, wiec dalo sie wytrzymac. Poszlam na moj zwyczajowy spacer w srodku dnia i pod koniec zaczelo delikatnie kropic, ale to wszystko. Moj komp w jednym rogu pokazuje mi jednak pogode i w ktoryms momencie wskoczyl tam "ulewny deszcz". Siedze zaraz przy oknie, wiec spojrzalam, ale zadnego deszczu nie widzialam. W koncu jednak wstaje zeby wracac do chalupy, a tam... chodniki i parapet mokrusienkie, ale jednoczesnie nad drzewami blekitne niebo i slonce. Czyli w ktoryms momencie faktycznie lunelo. Podjechalam po panne nadal w sloncu, ale w ciagu kilkunastu minut jazdy do domu, zdazylo sie zachmurzyc i znow zaczac padac. Wariactwo. :D Popoludnie uplynelo spokojnie, bowiem poniedzialek to dzien bez zajec. Bi odrobila lekcje, poszla na spacer z Maya, a potem czytala. Czyta w tej chwili 4 ksiazki na raz. :D Jedna dla przyjemnosci, jedna do klubu czytelniczego (ktory "klubem" nie powinien sie nazywac, tylko lekcja z literatury, bo jest obowiazkowy ;P) oraz dwie na wyzwanie czytelnicze. Wyzwanie polega na przeczytaniu w ciagu roku szkolnego po jednej ksiazce z danego rodzaju. Rodzajow jest 15, a Bi przeczytala juz dwa. Teraz dwa kolejne, wiec ambitnie idzie do przodu. Osoby, ktore zalicza wyzwanie dostana w prezencie wybrana przez siebie ksiazke, a dodatkowo beda mieli imprezke na zakonczenie roku. Starsza siedziala wiec z nosem w ksiazce, zas Nik nudzil sie jak mops. Najpierw poszedl pograc w kosza, ale mimo, ze przestalo padac, bylo mokro i slisko, wiec szybko sie poddal. Mial odrobic prace domowa, ale... zapomnial jej wziac! :O To juz ktorys raz i kiedys go udusze, slowo honoru. Na szczescie maja w szkole czas wolny na dodatkowe powtorzenie czegos, samodzielne czytanie, czy dokonczenie jakichs zadan i Mlodszy moze w tym czasie odrobic lekcje. Ponoc liczy sie, zeby oddac ja do konca dnia. Troche martwilo mnie, ze nie bede miala jak sprawdzic czy nie porobil jakichs bledow, ale moze pora poluzowac nieco lejce i zaakceptowac, ze jak sie pomyli to nie bedzie konca swiata. ;) Przymusilam go chociaz do przecwiczenia melodii na trabke, co zreszta tez bylo potrzebne.

Probowalam wiele razy, ale nie daje rady wydobyc z tego dzwieku. Trzeba miec niezle pluca :D
 

Tego dnia otworzyli rejestracje do szkolnego klubu narciarskiego. Juz kilka maili przypominalo, ktorego dnia i o ktorej beda ja otwierac, ale poczatkowo myslalam o tym na luzie. Oczywiscie planowalam Kokusia zarejstrowac, nie czekajac az Bi zdecyduje czy chce, czy nie. W tym roku zreszta jest w innej szkole i stanowczo od poczatku mowila, ze nie chce. W sobote na meczu jednak, zagadnelam dwie mamuski, ktorych synowie zalapali sie w zeszlym roku do klubu i spytalam czy w tym roku chlopaki tez sie zapisuja. Obydwie przytaknely, a jedna dorzucila, ze punkt 18 (o tej godzinie otwierali rejestracje) bedzie siedziec przy kompie, zeby syna zapisac. Zdziwilam sie troche, bo rok temu, choc miejsca zniknely szybko, to jednak zajelo to kilka dni, wiec po co panikowac. Majac jednak w pamieci te rozmowe, jak rowniez zeszloroczna rozpacz Nika kiedy sie nie zalapal, krotko po 18 ja tez odpalilam laptoka i wyszukalam strone. Bylo troche nerwowo, bo najpierw musialam znalezc login i haslo (z tej strony korzystam maksymalnie 2-3 razy w roku), potem okazalo sie, ze potrzebuje informacje o ubezpieczeniu zdrowotnym, dodatkowe osoby do kontaktu, itd., wiec co chwila wstawalam lub siegalam po telefon, zeby czegos poszukac. Do wypelnienia bylo mnostwo stron i formularzy, a chodzi przeciez tylko o klubik ze szkoly, zawierajacy zawrotne piec wyjazdow na stok! Mlodszy stal mi nad uchem i podniecony trajkotal jak katarynka, wiec szybko go pogonilam. ;) W koncu sie jednak udalo, choc czy Nik na pewno dostal miejsce, bede wiedziec, jak sprawdza wszystkie formularze i oficjalnie napisza, ze jest ok. A najlepsze, ze kiedy wieczorem z ciekawosci weszlam na te strone, pokazalo, ze zostalo juz "mniej niz 5" miejsc. Pol godziny pozniej wyskakiwala informacja, ze mozna sie wpisac tylko na liste oczekujacych. :O To u Kokusia, ale w szkole Bi nie bylo duzo lepiej - wieczorem pokazalo, ze jest mniej niz 5 miejsc, ale o 11 rano we wtorek, juz wszystkie byly zajete i zostala lista oczekujacych. Czyli za rok bedzie taki sam wyscig, chyba ze Nik stwierdzi, ze juz nie chce (w co watpie). ;)

We wtorek budzik Bi juz zadzwonil (co ja pisze - zatrabil; nie wiem dlaczego ona nastawia go tak glosno!) juz normalnie i mimo, ze probowalam przysypiac, co chwila przebudzalo mnie skrzypienie drzwi do lazienki dzieci, gadanie panny do zwierzakow i szuranie dzwi tarasowych. Starsza po prostu ma w nosie, ze w domu sa inni, nadal spiacy ludzie... Zeszlam w koncu na dol, spakowalam Bi lunch i wode, po czym polecialam na gore umyc sie i ubrac. Poszlysmy na autobus, ktory niespodziewanie przyjechal juz o 7:10. Nigdy czlowiek nie wie czy bedzie czekac, czy niemal sie spozni. :D Na przystanku stala tylko Bi oraz chlopiec z drugiej "polowy" osiedla, a po kolezance Starszej ani widu, ani slychu. Nie bylam pewna, czy nie jest chora, ale na wszelki wypadek napisalam do jej taty, ze autobus wlasnie przyjechal. I po chwili przypedzili na przystanek! Dobrze, ze wehikul musi zrobic koleczko przez czesc osiedla i zajmuje mu to 2-3 minuty, wiec udalo im sie go zlapac, choc dotarli w ostatniej chwili. ;) Sasiad zatrzymal sie w drodze powrotnej, zeby mi pomarudzic, ze corka tyle czasu szukala po domu... skrzypiec (a to takie spore pudlo, a nie jakies malenstwo) i ze ma juz dosc bycia samotnym ojcem. :D Jego zona wyjechala na dwa tygodnie, wiec ogarnia rzeczywistosc sam. Nooo, w sumie i tak nie ma zle, bo popoludniami pomaga mu opiekunka. ;) Poza tym, moi panstwo, idzie zima! Nasz kiciul, od poczatku roku szkolnego, wychodzil z domu jak tylko Bi zeszla na dol i do mojego wyjscia do pracy, krazyl w te i we wte. Nieraz nie moglam sie go dowolac, a musialam juz wychodzic, albo (jesli pamietacie) szukalam go naokolo domu w deszczu. Tymczasem, wtorek byl drugim dniem, kiedy Oreo rano miala podworko w nosie. Niby podchodzila do drzwi, miauknela, ale jak sie je otworzylo, to popatrzyla i cofala sie do domu. W ktoryms momencie nawet wyszla na taras, ale lezala skulona pod stolem i po chwili znow darla sie, zeby ja wpuscic. Potem wychodzilam z Bi, z Nikiem, drzwi skrzypialy, szuraly, trzaskaly, Maya cala podniecona skakala z radosci, a kot... nic. Po odjezdzie Kokusia dalam jej sniadanie myslac, ze moze wyjdzie jak zapelni zoladek, ale gdzie tam. Kot wolal zaszyc sie w swoim domku, do ktorego przez cale lato nawet nie wchodzil...

Teraz zapelnia juz praktycznie cala przestrzen, a jak wchodzila do niego wiosna, miala mnostwo wolnego miejsca :)
 

Najdziwniejsze jest to, ze temperatura wcale nie spadla jakos spektakularnie. Rano jest w zasadzie taka sama od paru tygodni, tylko w dzien przestala szybowac do ponad 20 stopni. Slonce tez jest wyraznie nizej, wiec moze kot czuje zmiany i jak typowy "piecuch" woli sie wygrzewac, niz biegac przez pokryte poranna, zimna rosa, krzaki i trawy. ;) W kazdym razie, pojechalam do pracy, wrocilam z niej (zajezdzajac po drodze do biblioteki), szybko cos przekasilam i czas byl jechac na treningi dzieciakow. Oni grali, my z M. chodzilismy. Zaryzykowalismy przejscie przez las, wzdluz rzeki i na szczescie w koncu wszystko obeschlo. Za to liscie tak sie juz sypia, ze momentami nie widac bylo sciezki (a przez to wystajacych korzeni i kamieni), zas komary nadal ciely. Co prawda nie az tak jak jeszcze tydzien temu, ale dalej sa.

Nik pedzi gdzies w zupelnie zla strone ;)
 

Trening dziewczyn przesuniety zostal na 17:15, wiec, przy pochmurnej pogodzie, konczyl sie kiedy bylo juz prawie ciemno. Na koniec trenerzy znow zgadali sie z innym zespolem chlopcow (tym razem rowiesnikami dziewczyn) i zagrali meczyk na sztucznej nawierzchni. Poza pelnowymiarowym boiskiem, na ktorym graly dziewczyny z high school, to turfowe boisko jest jedynym z oswietleniem. Panny mialy niezla zabawe (chlopaki tez) bo znaly wiekszosc przeciwnej druzyny ze szkoly, z niektorymi maja razem lekcje, wiec ciekawe bylo zmierzyc sie z nimi na boisku. ;)

Bi w wyscigu do pilki
 

Wyniku nie znam, bo Bi powiedzial, ze przegraly 0:2, zas sasiad powiedzial mi kolejnego dnia, ze jego corka zrelacjonowala ze wygraly 1:0. Mamy wiec dwa kompletnie rozne wyniki. :D W czasie kiedy dziewczyny konczyly rozgrywke, Nik bawil sie obok na placu zabaw i pozniej dziewczyny do niego dolaczyly, pomimo "powaznego" wieku 12 lat. :D

Niestety, "obiekty" w ruchu, a moj telefon w przyciemnionym swietle robi zdjecia z opoznieniem, wiec zdjecie  wyszlo jak wyszlo :D
 

Odwiezlismy sasiadke, wrocilismy do domu i po chwili Oreo zaczela sie wydzierac pod drzwiami. spodziewalam sie, ze znow popatrzy i sobie odpusci, ale tym razem poszla. I... przepadla. Po jakiejs 1.5 godzinie zaczelismy sie niepokoic. Ja mialam mokre wlosy po prysznicu, wiec M. wychodzil co chwila to na taras, to przed dom i nawolywal. W koncu wzial nawet latarke oraz psa i poszedl na obchod wkolo ogrodu, ale kot albo go nie slyszal, albo ignorowal. W koncu malzonek poszedl spac, dzieciaki tez zaszyly sie juz w swoich pokojach, a kiciula nadal nie bylo. Zaczelam sie martwic, ze moze gdzies zahaczyla obroza i utknela. W koncu juz raz obrozke zgubila i podejrzewam, ze wlasnie gdzies sie na niej zaczepila i szarpiac, albo ja otworzyla, albo zsunela z lepka... Wreszcie, gdzies o 21:30, zalozylam na glowe kaptur od szlafroka i sama wyszlam na taras zawolac. I slysze: "mrrr, mrrr" i tup-tup-tup malych lapek po schodach! Wrocila niecnota! :D Nie wiem dlaczego woli sie krecic po ogrodzie w nocy...

W srode rano powtorka z rozrywki. Autobus Bi przyjechal juz o 7:10, a Oreo nie miala ochoty wychodzic. ;) Nik obudzil sie sam, wiec mial niezly humor i te pol godziny z nim minelo calkiem przyjemnie, mimo ze to w sumie tylko sniadanie i mycie. Odjechal i kiedy wrocilam do chalupy, kiciul w koncu wybiegl na dwor. Przeszlo mi przez mysl, ze "to teraz bede jej szukac...", ale nic z tych rzeczy. Wrocila sama za jakies 15 minut, zjadla i zaszyla sie znow w swoim domku. Pojechalam do pracy, gdzie mielismy nie lada sensacje. Mianowicie, pod niemal same okna podszedl nam... niedzwiadek! Taki chyba juz dorosly, ale nadal mlody, bo choc najedzony i puchaty na zime, to nie byl jakis specjalnie duzy. Choc i tak cieszylam sie, ze akurat nie musze wychodzic z budynku, bo zatrzymal sie tuz obok drzwi wejsciowych. ;)

Tak to wygladalo, z zaznaczeniem, ze zdjecia nieco wszystko oddalaja. Byl naprawde blisko! ;)
 

Najlepsze, ze niedzwiedz stoi sobie i rozglada sie naokolo, a doslownie 20m dalej, przy stolikach piknikowych, siedzi grupka ludzi i je lunch! Zreszta, prawdopodobnie to zapach ich jedzenia przywabil miska, bo mieli zamowiona swieza pizze. Manager budynku odwaznie wyszedl na zewnatrz i zaczal wolac do jedzacych, zeby uwazali, bo obok maja "towarzystwo". :D

Przyblizone zdjecie lepiej oddaje, jak widzialo sie go "na zywo"
 

Niedzwiedz zreszta na jego wolanie uciekl miedzy drzewa, co jest prawidlowa reakcja. Nie chcemy zeby miski podchodzily do ludzi zbyt blisko. Moga zagladac do smietnikow i wyjadac resztki, ale na widok ludzi powinny sie wycofac. Grupka jedzaca zebrala wszystko i smiejac sie, wrocili do budynku, choc musieli minac miejsce, gdzie niedzwiec nadal patrzyl zza krzakow. ;) A ja zrezygnowalam z mojego codziennego spaceru, bo jednak troche strach... To jeszcze nie koniec przygod "zoologicznych". Kiedy kilka godzin pozniej wychodzilam do domu, na scianie budynku (ktora niewiadomo dlaczego przyciaga owady - giganty), siedzialo to:

Fascynujace, ale do reki bym raczej nie wziela :D
 

Nie odwazylam sie przystawic dloni tuz obok, bo choc one raczej ludzi nie atakuja, to jakos tak nie czulam sie komfortowo. :D Po powrocie do domu obiad, a potem Potworki (wyjatkowo razem), chcialy pograc w kosza.

Widok Bi grajacej w kosza (ktora nadal twierdzi, ze nie lubi), to rzadkosc
 

Coz, nie dane mi bylo wczesniej pospacerowac, wiec chociaz teraz sie poruszalam. Az zakwasow sie nabawilam. ;) Pozniej rozladowac zmywarke, wsadzic do niej brudy ze zlewu, posprzatac w dolnej lazience i takie tam. Posluchalam tez jak Nik cwiczy gre na skrzypcach, choc w szkole graja w kolko te same dwa utwory, wiec Mlodszy zna je prawie na pamiec.

Skrzypek na dachu :D
 

Jest z nim za to inny problem. Slyszy, ze ktoras struna jest rozstrojona, mowi, ze nie brzmi prawidlowo, ale stwierdza, ze "jest ok", zamiast przerwac i ja dostroic! :D Bi za to ostatnio kompletnie buntuje sie przeciw cwiczeniom, twierdzac, ze maja tyle utworow, ze nigdy nie wie ktory beda grac. Juz zapowiedzialam, ze jesli nie bedzie cwiczyla, to za rok nie wypozyczam jej instrumentu. Bedzie spiewac w chorze, albo znajdzie sobie jakis inny przedmiot dodatkowy (ktorych maja chyba z tuzin), bo nie bede placic zeby ona sobie rzepolila byle jak. W szkole Kokusia zajecia muzyczne sa obowiazkowe, w middle school juz nie. Bi kiedys wspomniala, ze zaluje ze wybrala orkiestre, wiec teraz bedzie miala okazje zamienic ja na cos innego. ;) Nasz kiciul wieczorem znow przepadl bez wiesci, ale, pewnie dlatego, ze bylismy w domu i spedzila na dworze praktycznie cale popoludnie, okolo 20 sama zjawila sie pod drzwiami zeby ja wpuscic.

W czwartek rano moje przewidywania co do nadchodzacej zimy, okazaly sie bledne, bo Oreo od rana byla jakas nabuzowana. Zwykle slyszac moj budzik, przychodzi do sypialni i wskakuje na lozko mruczac i domagajac sie miziania. Tym razem siedziala gdzies schowana i dopiero kiedy schodzilam na dol, wyprzedzila mnie na schodach, a potem puscila sie dzikim pedem przez salon. Kiedy szykowalysmy sie z Bi do wyjscia, kot tez juz czekal przed drzwiami. Krecila sie przed domem kiedy czekalam na autobus Starszej (ktory dla odmiany przyjechal dopiero o 7:15), a gdy pozniej wyszlam z Kokusiem, kiciul wylonil sie zza domu. Mlodszy odjechal, wrocilam do chalupy, a Oreo za mna. Dalam jej sniadanie, ale zjadla polowe i zaczela miauczec pod drzwiami tarasowymi. Wypuscilam ja, myslac, ze jak pozniej wroci, to dokonczy jedzenie. Tymczasem kiciul... wsiakl. Kiedy zblizala sie pora mojego wyjscia do pracy, zaczelam ja nawolywac. Z przodu domu, potem z tylu... Nic. Pokonczylam co chcialam zrobic przed wyjsciem i poszlam zawolac jeszcze raz. Nie ma. Stwierdzilam, ze dam jej jeszcze 10-15 minut, po czym znow wyszlam wolac. Zalozylam kalosze i obeszlam ogrod naokolo, liczac ze moze mnie uslyszy, jesli poszla nieco dalej. Niestety, nadal nic. Ostatecznie zrobilo sie pol godziny pozniej niz moja normalna pora jazdy do roboty, wiec stwierdzilam, ze nie moge polowy dnia czekac na kota! Wystawilam na taras miseczke z woda oraz suchym jedzeniem zeby miala sie czym pozywic i jeszcze raz zawolalam, tak na wszelki wypadek. Iiii... leci cos czarnego spod tarasu!!! Miala skubana szczescie, bo tym razem to byla juz naprawde ostatnia chwila! ;) Mniej szczesliwa rzecza (choc bardziej dla mnie) bylo to, ze kiedy ja poglaskalam, poczulam cos pod palcami. Stworzenie niemozliwie puchate, ale dostrzeglam cos brazowego w czarnej siersci. Na szczescie kot nie wyrywal sie i nie uciekal, wiec udalo mi sie rozchylic kudelki i, jak sie obawialam, znalazlam... kleszcza! Nie byl wbity oczywiscie, bo kot jest kropiony, ale zostawiony na Oreo, poszedlby niewiadomo gdzie. Maya tez kropiona, wiec mozliwe ze na ktoregos czlowieka. :/ Kleszcz zostal spuszczony w kibelku i moglam w koncu jechac do pracy. Przy wejsciu do budynku okazalo sie, ze "znajoma" modliszka siedzi sobie nadal w mniej wiecej tym samym miejscu. Swoja droga to ciekawa jestem co takie "okazy" jedza i ile, zeby sie najesc... ;) Tego dnia zaryzykowalam spacer wokol budynku, przewidujac, ze niedzwiedz, skoro dzien wczesniej byl u nas, teraz powinien patrolowac inny obszar swojego terytorium. Jesli dobrze kojarze, one maja naprawde spore rewiry, na szczescie. ;) Nie wiem czy mialam racje, czy nie, ale miska nie spotkalam. :D Z pracy musialam wyjsc nieco wczesniej, bo Bi zostala na dodatkowej matematyce i musialam ja odebrac ze szkoly. Tym razem faktycznie chciala, zeby nauczycielka jeszcze raz jej cos tam wytlumaczyla. Potem powiedziala, ze poza nia, byla jeszcze tylko jedna osoba, wiec mam nadzieje, ze pani zdolala poswiecic jej tyle uwagi, ile bylo potrzebne. Przyjechalysmy do domu, gdzie szybko zjesc obiad i za chwile musielismy jechac na trening. Jak zwykle pojechala z nami sasiadka i jak zwykle, kiedy dzieciaki graly, ja z M. poszlismy na spacer. Od kilku dni popoludnia mamy znow dosc cieple, nawet 18-19 stopni (choc ranki ponizej 10), wiec znow pojawilo sie wiecej komarow niestety... Kiedy zrobilismy nasze koleczko, akurat mlodziez szykowala sie ponownie do rozegrania meczyku miedzy zespolem Bi oraz Kokusia. Zasiedlismy wiec z zadowoleniem na trybunach, zeby popatrzec. ;) Tym razem chlopaki wiecej sie wyglupiali niz skupiali na grze, obroncy caly czas porzucali pozycje i biegli do przodu i efekt byl do przewidzenia: przegrali z dziewczynami 0:2. :D

Z kilku pstryknietych zdjec, zawsze ktores z Potworkow jest odwrocone...
 

W samochodzie miedzy dzieciakami (sasiadka znow wracala z nami) wywiazala sie w zwizaku z tym jakas sprzeczka, ale co ciekawe, na koniec okazalo sie, ze to Bi obrazila sie na kolezanke. :O My z M. sami rozmawialismy, do tego gralo radio, wiec nie przysluchiwalam sie dzieciakom jakos specjalnie, nie mam wiec pojecia o co poszlo. Starsza oczywiscie nie chce nic powiedziec, poza tym, ze A. jest wredna. Hmm... Osobiscie zauwazylam, ze dziewcze lubi przechwalki i czesto mija sie z prawda, natomiast zawsze mialam wrazenie, ze charakter ma raczej otwarty i ugodowy. To raczej Bi sprawia wrazenie zolzowatej. Czyli wiem, ze nic nie wiem. ;)

Nadszedl piatek i zgodnie z trendami tegorocznej jesieni, przyszedl deszcz. :D Nie moze byc przeciez inaczej, a tymczasem Potworki maja miec w weekend mecze i ciekawe czy pozwola im je zagrac, czy bedziemy miec kolejne do przelozenia. Tymczasem, po tym zostana juz tylko dwa weekendy sezonu, grafiki sa pelne, wiec ciekawe gdzie je wcisna. ;) W kazdym razie, przy paskudnej pogodzie, kiedy zadzwonil moj budzik, w sypialni bylo prawie zupelnie ciemno. Przylozylam glowe spowrotem do poduszki i po chwili zrobilo mi sie sennie i blogo i zaczelam zastanawiac sie, czy moj budzik faktycznie juz dzwonil, czy mi sie przysnilo. Na szczescie bylam na tyle przytomna, ze chwycilam za telefon i oczywiscie powinnam byla juz wstawac! ;) Caly ranek zreszta nie moglam sie dobudzic. Myjac sie, zlamalam paznokiec otwierajac szuflade i dopiero bol sprawil, ze oprzytomnialam na tyle, zeby zobaczyc, ze otwieralam w ogole nie ta, co trzeba! :D Nasz kot jednak chyba porzuca zimowe "piecuchowanie" na dobre. Kiedy wychodzilysmy z Bi, Oreo tez wybiegla na dwor, choc kiedy pozniej wychodzilam z Kokusiem, przybiegla do domu, cala mokra. ;) Gdy jednak Mlodszy odjechal, kiciul zjadl i znow miauczal pod drzwiami, wiec go wypuscilam. Wrocil mokry po pol godzinie, ale po chwili ponownie wydzieral sie, zeby otworzyc mu drzwi. Tym razem jednak zostalam nieugieta, bo choc raz chcialam wyjsc do pracy o normalnej porze, bez opoznien spowodowanych poszukiwaniami kota! ;) Caly dzien przelotnie padalo, ale od czasu do czasu pojawialy sie suche "okienka", wiec dalam rade pojsc na spacer. Niedzwiedzia nie zarejstrowalam. ;) W deszcz pojechalam na zakupy, w ulewe pakowalam torby do auta, ale w drodze powrotnej deszcz przeszedl w mzawke i tak juz zostalo do wieczora. W domu dlugo nie zabawilam, bo Bi miala siatkowke, wiec tylko rozpakowalam wszystko, zjadlam obiad i musialysmy jechac.

Najpierw cwiczyly doskok do siatki "na sucho"
 

Dziewczyny cwiczyly odbijanie pilki, a ja gadalam sobie ze znajoma. ;)

Pozniej juz z pilka
 

I na tym w sumie dzien sie skonczyl. Przy nadal padajacym deszczu, jutrzejszy mecz dziewczyn (chlopaki graja w niedziele) stoi pod znakiem zapytania, ale oczywiscie zadne decyzje nie zostana podjete do rana. Ech... A tak by czlowiek sobie dluzej pospal... Poniewaz jednak maja grac u nas, gdzie boiska zamykane sa z byle powodu, marnie to widze. :D

Do poczytania!

6 komentarzy:

  1. Chyba bym oszalała non stop pilnując apki, żeby dowiedzieć się czy odwołali mecz czy nie. Na mur beton wściekałabym się na menadżerkę.
    Co do Oreo - moje koty też uwielbiają wyjść wieczorem, a później nad ranem. Jednak w dzień wolą spać w łóżku i mają totalnie w nosie wyjścia na dwór. Z tego co wiem to nad ranem polują, bo zawsze mi prezent przynoszą. Więc może po prostu wszystkie koty tak mają wbudowane "budziki" w ciało.
    Nie wiem czy grałaś na jakimś instrumencie, ale możesz mi wierzyć, że po kilku latach codziennych ćwiczeń ma się dość. Ja skończyłam szkołę muzyczną 1 stopnia i od 20 lat absolutnie nie dotykam klawiatury. I tak oczywiście mam wymówkę pod tytułem choroby, ale tak naprawdę po prostu przejadło mi się, bo to nie była moja pasja, tylko chwilowe oczarowanie. Może z Bi jest tak samo?

    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nigdy nie gralam, ale moje kuzynki tez uczeszczaly do szkoly muzycznej. Jedna ja ukonczyla, druga zrezygnowala. Pamietam te awantury i wujostwa o cwiczenia. ;) Moje dzieciaki maja proby i dodatkowe lekcje w szkole, wiec w domu pilnuje zeby chociaz raz w tygodniu przecwiczyli gre, ale jak widac i to, to jest za duzo. :D
      Oreo caly czas zmienia swoje upodobania. Widze, ze jak jest cieplo, to raczej woli sie relaksowac. A jak jest chlodniej, to przepada na pol dnia. Ma dosc dlugie futerko i chyba szybko jej sie robi goraco.

      Usuń
  2. My dzisiaj mieliśmy rozgrzewkę o tak wspaniałej godzinie. Co prawda, gdyby nie to, to nie mogliby być na turnieju, ale i tak ciężko było oczy otworzyć. U nas takie rzeczy się zdarzają niestety nadal - że sami sobie odbierają piłkę...
    To widzę, że tym razem u nas odpuścili wyzwania, bo brało w nich udział tylko kilka dzieci na prawie 1000, które są w szkole. Ale zaczęły się u Was :)
    Niezłe to zainteresowanie nartami. Ale nawet się nie dziwię, bo sama chętnie bym z czegoś takiego skorzystała.
    Ostatnio oglądałam z dzieciakami filmik jak misiu wszedł do domu, wyjął z zamrażalki lasagne i wyszedł przez otwarte okno. Chyba już jednak wolę te nasze dziki, sarny i lisy.
    U nas nie ma zmiłuj się, że deszcz. Dzisiaj co prawda grali na boisku, na którym nie stała woda, ale jak chodzili to było słychać radosne pluskanie i po chwili buty, oraz getry mieli całe mokre.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas w tym roku bylo tyle deszczu, ze wyjatkowo wszystkie okoliczne miejscowosci co i rusz zamykaly boiska.
      No wlasnie jestem ciekawa ile dzieci u Bi bierze w tym wyzwaniu i ile je w ogole skonczy. ;)
      Cieszylam sie na pozniejsze mecze w ten weekend, to jak na zlosc oba zespoly obudzily sie, ze fajnie byloby w koncu porobic te oficjalne zdjecia. Na szczescie to na 10 rano, wiec troche odespimy, ale jednak spania do oporu nie bedzie. ;)
      W tych zespolach ligowych bardzo pilnuja czystej gry i wspolpracy dzieciakow. Ale w tych rekreacyjnych, ci lepsi tez czasem zabierali pilke kolegom bo "on jest za wolny". Trenerzy starali sie to ukracac, ale jak trafil sie jakis wredny dzieciak, to mial gdzies ich gadanie...

      Usuń
  3. Z takim miskiem to calkiem powazny problem moze byc, jak sie go spotka glodnego, zbyt blisko no i w odosobnieniu. Niedawno w Kanadzie niedzwiedz zabil jakas pare malzenska (oboje byli 62-latkami), ktora od lat urzadzala wycieczki i kampingi w parku narodowym. No a potem rangers zastrzelili niedzwiedzia. Smutna historia. Uwazaj!!!
    https://www.npr.org/2023/10/06/1203928437/couple-grizzly-bear-attack-banff-sent-message

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niedzwiedzie grizzly sa wieksze i duzo bardziej agresywne. My tu mamy niedzwiedzie brunatne, spokojniejsze. Oczywiscie tez potrafia zaatakowac (szczegolnie matka z mlodymi) i sa w stanie zabic czlowieka, ale ich ataki sa zaskakujaco rzadkie. Raczej preferuja wywalanie smietnikow. ;)

      Usuń