Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

sobota, 15 lipca 2023

Po wyjezdzie, intensywne dni

Z wyjazdu wrocilismy w srode. Zanim sie rozpakowalismy i wykapalismy po kepingowych "smrodkach", byl wlasciwie wieczor. Nie chcialo mi sie juz ruszac z ladunkami prania, wiec stwierdzilam, ze kolejnego dnia zostane w chalupie, zeby ogarnac co trzeba.

Tak jak postanowilam, w czwartek 6 lipca, zaraz po pobudce, napisalam maila ze tego dnia pracuje z domu. Od rana walczylam wiec z praniem i ogarnianiem po wyjezdzie. Nie poszlo mi az tak sprawnie jakbym chciala i ostatni ladunek jednak zostal mi na kolejny dzien. ;) Z zimna na wyjezdzie, wpadlismy jak sliwki w kompot upaly na naszym "poludniu". Po przyjezdzie otworzylam wszystkie okna, bo w zamknietym na niemal 5 dni domu, panowal niezbyt przyjemny smrodek. Na zewnatrz byla jednak taka duchota, ze pod wieczor okna pozamykalismy i wlaczylismy klime. W czwartek rano ponownie klime wylaczylam i pootwieralam okna zeby "przewietrzyc". Hahaha... Na zewnatrz nadal panowala parowa i po chwili w domu temperatura zaczela pikowac ostro w gore. To tyle z wietrzenia. ;) Juz w poludnie bylo jasne, ze trzeba jednak wlaczyc klimatyzacje, co tez predziutko uczynilam. :) Na lunch Potworki zrobily sobie ulubione domowe pizze, wiec chociaz to bylo szybkie i proste do zorganizowania.

Bi nigdy nie rozciaga ciasta porzadnie, a poza tym nie daje sosu tylko sam ser i potem wychodza jej bakie "baloniki" :D
 

Poza tym, wiekszosc dnia uplynela na wstawianiu prania, przekladania do suszarki, wstawianiu kolejnego, wyciagania i skladania wysuszonego i tak w kolko, przeplatane odpowiadaniem na maile z pracy. :) Wieczorem zas, zamiast odsapnac, wyruszylam z Potworkami na... festyn. :D Co roku organizuja go w naszym miasteczku i zawsze sobie mysle, ze dlaczego zawsze jest zaraz po 4 lipca?! Czlowiek jeszcze nie odetchnal po wyjezdzie, a znow pcha sie w "atrakcje". Osobiscie bym go odpuscila, ale dla Potworkow to oczywiscie nie do przyjecia. ;) Festyn mial potrwac 3 dni, wiec teoretycznie nie musielismy jechac juz w czwartek, ale zdecydowaly wzgledy ekonomiczne. ;) Karnety co roku sa drozsze, ale mozna tez kupic opaske, ktora upowaznia do nieograniczonych przejazdzek. Pamietajac z poprzednich lat, ze wiecznie Potworkom konczyly sie karnety i trzeba bylo wystac w niebotycznej kolejce zeby ich dokupic, w tym roku stwierdzilam, ze wole kupic im opaski. A wlasnie w czwartek byly one najtansze. Wystarczylo, ze dzieciaki przejechaly sie cztery razy i sie praktycznie zwracaly. Pozniej okazalo sie, ze mialam nosa, bo Nik przejechal sie 5 razy, a Bi (ktora kompletnie nie mogla sie zdecydowac na karuzele), dokladnie 4. Na tym festynie po raz kolejny naszla mnie refleksja o mojej oraz M. nadopiekunczosci. Jechalam z Potworkami o 18, a wrocilismy po 20, wiec bylismy tam w bialy dzien. A malzonek i tak burczal cos, ze po co, ze a jeszcze cos sie stanie, a ktores sie zgubi, zostanie porwane, itd. Na miejscu zas przekonalam sie, ze dzieciaki w wieku Potworkow, biegaly tam glownie samopas. W grupkach, lub bladzac samotnie pomiedzy grupkami, zas rodzicow gdzieniegdzie dojrzalam stojacych ze znajomymi i popijajacych piwko. Tak naprawde widzialam tylko jednego znajomego rodzica, ojca jedynaka, ktory chodzil za swoim synem krok w krok, jak ja za Potworkami. Reszta malolatow zostawiona byla samym sobie, szczegolnie spore bandy nastolatkow. Caly ten festyn ma jednak wiecej przejazdzek dla mlodszych dzieciakow i widze, ze takie w wieku Bi oraz starsze, przychodza tam glownie dla towarzystwa. Panna byla niepocieszona, ze nie spotkala zadnej kolezanki, poza trzema dziewczynkami z pilki, ktore jednak byly z mlodszego rocznika. Pozniej stwierdzila, ze za rok raczej na ten festyn nie pojedzie, chyba ze umowi sie z jakimis psiapsiolkami. Nik poki co nie mial problemu, zeby chodzic po festynie z mamusia, choc on akurat wpadl na kilku kolegow i z niektorymi nawet przejechal sie na karuzelach. :)

Na te mini kolejke gorska, Bi w tym roku nawet nie wsiadla, a Nik i jego kolega, jak widac ledwie sie wcisneli
 

Smieszna sytuacja bylo, kiedy ja wpadlam na dawna kolezanke ze studiow i zamienilysmy w przelocie kilka slow. Mlodszy nie mogl sie nadziwic skad ja owa pania znam. Kiedy powiedzialam, ze z nia studiowalam, dopytywal jak ja wlasciwie poznalam. Wiecie, matka taka stara, ze syn nie moze sobie wyobrazic ze kiedys byla mloda, uczyla sie i poznawala na uczelni ludzi, ktorzy nie byli rodzicami kolegow i kolezanek Potworkow. :D W kazdym razie, poczatkowo wysmienicie bawil sie Nik. Az na sam koniec, kiedy z kolei Bi wpadla na tamte znajome dziewczynki i chciala sie z nimi przejechac. Panicz zostal naburmuszony ze mna, bo jednej z owych panien nie trawi. :D Po tym chcialam zgarnac potomstwo na obiecane lody i do domu, ale Bi zachcialo sie jeszcze jednej przejazdzki.

Ta karuzela to koszmar. Sa dwie czesci i kreca sie naokolo, a dodatkowo kazda wokol wlasnej osi. Od samego patrzenia mozna puscic pawia
 

Nik stwierdzil, ze boli go brzuch (mysle, ze bylo mu niedobrze), wiec poszla sama, mimo ze przyznala, ze kreci jej sie lekko w glowie. I skonczylo sie tak, jak rok temu. Z karuzeli zeszla blada i z niewyrazna mina. Mimo ze usiadla na chwile na trawie, nic to nie pomoglo. Zachlannosc jednak zwyciezyla i uparla sie, ze chce loda. Coz... Kupilam im te lody skoro wczesniej obiecalam, ale na koniec ja zjadlam swojego, Nik troche zostawil, a Bi niemal calego wyrzucila. W domu, dobre pol godziny pozniej, nadal narzekala ze ja mdli... :)

Piatek zaczal sie juz zwyczajnie, czyli rano ogarnelam siebie oraz kota, przygotowalam dzieciakom lunch na pozniej, Nikowi podalam sniadanie bo zszedl na dol o czasie, a potem pojechalam do pracy. Poczatkowo rozwazalam zostanie w domu, skoro byl to juz ostatni dzien przed weekendem, ale dostalam maila z Fedex'u, ze w poniedzialek dostarcza mi przesylke, gdzie bede musiala podpisac odbior. Oczywiscie przewidywany czas dostarczenia: "do 20 wieczorem". Czyli caly dzien w plecy. Dzieciaki sa w domu, ale niestety przesylke musiala odebrac osoba pelnoletnia. ;) W kazdym razie, skoro w poniedzialek mialam zostac w chalupie, to do pracy pojechalam w piatek, zeby sprawdzic co sie dzieje. W koncu nie bylo mnie tam rowny tydzien. :) Po robocie musialam zas jechac na zakupy spozywcze, bo powyjadalismy przedkempingowe zapasy i lodowka znow swiecila pustkami. Upal byl niemozliwy, wiec 1/3 koszyka zajely mi lody. O dziwo, mimo ze na kempingu bylo raczej chlodno, udalo nam sie zjesc wszystkie mrozone przysmaki, ktore spakowalam. Trzeba bylo uzupelnic braki. :D Po zakupach, wiadomo, do domu, rozpakowac wszystkie torby, po czym... fajnie byloby juz posiedziec w klimatyzowanej chalupie. Niestety, tego dnia na festynie zaplanowane byly fajerwerki. Dopiero o 21:30, wiec wiekszosc wieczora czlowiek siedzial jak na szpilkach, zerkajac na godzine. Jeszcze rok temu, Potworki chcialy jechac, ale przez dzien o tym zapomnialy. Nik uslyszal wystrzaly kiedy mu czytalam przed snem i sie poplakal. Tym razem obiecalam wiec sobie, ze nawet jesli oni znow zapomna, to przypomne im, zeby nie bylo rozpaczy. Okazalo sie to jednak niepotrzebne, bo oboje pamietali. Malzonek wstawal rano do pracy, wiec poszedl normalnie spac, a wkrotce po tym my wyjezdzalismy z domu. Nigdy nie bylam na tych fajerwerkach przy okazji festynu, ale spodziewalam sie, ze moze byc problem z parkowaniem. Festyn odbywa sie bowiem przy dawnej podstawowce Potworkow, ktora znajduje sie przy centrum miejscowosci. Przy tym, poniewaz nasze miasteczko jest niewielkie, prawie nie ma tam parkingu przy ulicach. Wyjechalismy pol godziny przed planowanym rozpoczeciem, wiec dojechalismy gdzies kwadrans przed fajerwerkami. Tego, co sie dzialo w centrum, nigdy wczesniej tutaj nie widzialam! Poza wiekszymi miastami, w Hameryce bowiem niewielu ludzi porusza sie pieszo. Wiele glownych oraz osiedlowych drog nie ma nawet chodnikow! U nas w centrum, nawet w bialy dzien, mozna spotkac w porywach 2-3 osoby idace gdzies piechota. Tym razem na ulicach byly doslownie tlumy, zmierzajace oczywiscie w kierunku terenu festynu! Te kilka mniejszych uliczek, gdzie mozna zaparkowac, bylo zapelnione. Niedaleko znajduje sie plac z supermarketem, bankiem oraz kilkoma mniejszymi sklepami. Zwykle bez problemu mozna tam znalezc puste miejsce. Tym razem - zapomnij! Pokrazylismy, nic nie znalezlismy, wiec podazylam dalej, gdzie znajduje sie parking pod pediatra dzieciakow, ktory przechodzi w parking pod... domem pogrzebowym, a nastepnie pod kosciolem, do ktorego zwykle jezdzimy. Dzien wczesniej zaparkowalam pod kosciolem i moje auto bylo jednym z zaledwie trzech, ktore tam staly. W sobote wieczorem samochody staly na wyznaczonych miejscach, wzdluz przejazdow, ktore w ogole nie byly miejscami parkingowymi, czasem blokujac droge tak, ze ledwie przeciskal sie jeden samochod. Poniewaz zabraklo mi juz pomyslu co do tego gdzie moglabym zaparkowac, wjechalam jedna strona auta po krawezniku na trawnik. Na szczescie zostawilo to wystarczajaco miejsca na przejazd innych aut oraz wycofanie tych zaparkowanych. Z ulga (i radoscia Potworkow, ktorych juz ostrzeglam, ze mozliwe iz bedziemy musieli po prostu wrocic do domu) wyruszylismy na pokaz fajerwerkow. A na kolejny rok trzeba pamietac zeby wyjechac minimum godzine wczesniej i po prostu spedzic czas na festynie. Niestety, tlumy ludzi na pokazie oznaczaly tez, ze wszelkie laweczki, schodki, czy nawet wyzsze krawezniki byly zajete przez ludzi, a my oczywiscie nie wzielismy krzeselek. W koncu przycupnelismy na barierce przy dawnej szkole dzieciakow, oddzielajacej ulice od podjazdu dla szkolnych autobusow.

Widzicie te tlumy w tle? Troche huku i blysku, a taka popularnosc :D
 

Fajerwerki bardzo sie Potworkom podobaly, choc bylismy tak blisko, ze Nik momentami zakrywal rekami uszy. :) Strzelali zas prawie pol godziny! Walili, walili i konca nie bylo.

Biedak naprawde nie przepada za halasem
 

W koncu dalismy sobie spokoj z dalszym podziwianiem i ruszylismy... nie, nie do domu niestety, lecz znow na festyn. :D Nie bylo tego w planach; liczylam ze bedzie juz po festynie na ten dzien. A Potworki pierwszy raz byly tam wieczorem i zachwyt nad rozswietlonymi karuzelami sprawil, ze oczywiscie ublagaly chociaz po dwie przejazdzki. Co bylo robic... Dzieki temu, ze pokaz fajerwerkow nadal trwal, udalo nam sie kupic karnety bez czekania w kolejce i mlodziez mogla jezdzic rowniez bez opoznienia. Tym razem na szczescie obylo sie bez sensacji "zoladkowych", a dodatkowo Bi byla przeszczesliwa, bo w koncu wpadla na kolezanke. Ja znam sie z mama owej dziewczynki, wiec w czasie kiedy Nik krecil sie na "swojej" karuzeli, mialam z kim pogadac.

Takie zwykle krzeselka, a ta karuzela stala sie najulubiensza Nika
 

Pokaz sztucznych ogni, a potem przejazdzki, zaostrzyly oczywiscie apetyty, wiec Bi uprosila znow lody (i tym razem zjadla :D), a Nik wolal nachos z serem. Zapchane przekaskami dzieciaki daly sie na szczescie w koncu zaciagnac do auta.

Trzeba przyznac, ze takie rozswietlone wesole miasteczko ma w sobie sporo uroku
 

Oczywiscie wiekszosc wczesniejszych tlumow przyjechala na fajerwerki, wiec teraz kiedy szlismy, wszedzie bylo juz cicho i ciemno, a przez to troche straszno. ;) Choc nadal sporo osob sie krecilo to tu, to tam, wiec dla mnie najstraszniejsze bylo jak cos duzego i bzyczacego spadlo mi na glowe, sturlalo sie po czole i dopiero opadlo na ziemie. Nawet nie chcialam patrzec, co to bylo. :D Po powrocie do chalupy, oczywiscie ciezko bylo zagonic rozbawione Potworki do swoich pokoi, choc pozniej Nik zgasil u siebie swiatlo i poszedl spac zanim jeszcze ja podazylam na gore, co jest niezlym wyczynem.

Sobota i kolejny dzien festynu. Na szczescie juz ostatni. :D Jak ostatnio niemal codziennie, na popoludnie zapowiadali burze, wiec liczylam, ze moze pogoda zmusi festyn do zamkniecia o dzien wczesniej, ale (znow, jak prawie kazdego dnia) wszystko rozeszlo sie po kosciach. Bylo jednak duszno, burzowo i sennie. Chodzilam jak snieta ryba i nie moglam sie z niczym ogarnac. ;) Malzonek wrocil z pracy, a Bi od razu w progu "zaatakowala" go o basen. Panna trula o niego juz bodajze od konca maja, ale wtedy dzieciaki chodzily jeszcze do szkoly, pozna wiosna byla chlodna i deszczowa, podobnie jak poczatek wakacji, potem z kolei wiedzielismy ze lada dzien wyjezdzamy na kemping, wiec tak sie przeciagnelo. Akurat szczesliwie sie zlozylo, ze w czasie kiedy my marznelismy w przyczepie, nad nasze okolice nadeszly upaly. I choc jest burzowo i niestabilnie, to jest tez parno i goraco; niemal kazdego dnia temperatury dochodza przynajmniej do 30 stopni. Malzonek wiec obiecal, ze tak, tego dnia basen stanie, ale jak caly ranek sie chmurzylo, tak okolo poludnia wyszlo slonce, a temperatury staly sie nie do zniesienia. Dodatkowo, o tej porze roku, teren gdzie stoi basen jest w pelnym sloncu gdzies do 16 po poludniu. Stwierdzilismy wiec, ze poczekamy az zrobi sie tam cien, bo inaczej sie po prostu roztopimy. Pozniej jednak sie nagle zachmurzylo i w ktoryms momencie poszlam chociaz powyrywac trawe, bo teren stal pusty tyle czasu, ze zaczal zarastac. Jak ja poszlam, to oczywiscie zaraz zbiegla sie reszta rodziny. ;) W czworo szybko poszlo nam powyrywanie kepek trawska oraz wyzbieranie mini zoledzi oraz innych "smieci". Potem malzonek rozlozyl kupiona specjalnie plachte, wyciagnelismy z szopki rurki oraz pompe, z piwnicy sam basen i zaczelismy rozkladanie. Jak to bywa, w polowie wyszlo slonce i zaczelo tak napierdzielac, ze dokonczylismy stawiac caly stelaz i ucieklismy do chalupy. A i tak pot ciekl mi juz po skroniach, plecach oraz doopie. :D Dopiero troche pozniej wyszlysmy z Bi ponownie zeby przeciagnac weza i zaczac napuszczac wode.

Wody po kostki, ale Potworki juz nie mogly wytrzymac
 

Panna myslala, ze jeszcze tego samego dnia wskoczy do basenu, ale liczyla chyba na cud. ;) Po pierwsze, nie mial szans sie napelnic, a po drugie, tego dnia o 18 odbywala sie parada strazakow (jako czesc festynu), na ktora z jakiegos powodu strasznie chcial jechac Nik. 

Na poczatku parady, maszerowal taki jegomosc

Bi zdegustowana iloscia pstrykanych przeze mnie zdjec :D

Jak zwykle moi ulubiency - Szkoci ;)
 
Ta grupa spodobala sie zas Kokusiowi, bo grali na prawie tych samych instrumentach, co jego zespol ze szkoly

Jeden dzentelmen strzelal nawet z prawdziwego muszkietu, choc z naszego miejsca widzialam tylko lufe wylaniajaca sie zza flagi oraz chmure dymu ;)

Po paradzie nie bylo bata, Potwory koniecznie chcialy jeszcze ostatni raz przejechac sie na karuzelach. Poniewaz jezdzili tez dzien wczesniej choc mielismy tylko zobaczyc sztuczne ognie, wiec w sobote pozwolilam im wybrac tylko trzy przejazdzki. Co za duzo, to niezdrowo, szczegolnie, ze na karuzele oraz lody i przekaski, wydalam w trzy dni prawie $170! :O Przejechali sie raz na tej samej karuzeli, choc siedzieli osobno.

Karuzela niemal pusta, bo wiekszosc ludu nadal ogladala parade ;)
 

Potem chcieli isc na druga, ale Bi wpadla na kolezanke i oczywiscie usiadla z nia. Nik z jakiegos powodu nie trawi zadnej kolezanki siostry, wiec usiadl osobno i potem stwierdzil, ze bylo super, bo sily odsrodkowe nie spychaly go na nikogo. ;)

Bi scisnieta z kolezanka ;)
 

Pechowo, po tej przejazdzce pojawilo sie trzech chlopcow z druzyny pilkarskiej i namawiali go na jedna z tych karuzel, na ktorych juz byl. Bi rowniez poszla na ta pierwsza, ale tym razem z kolezanka. Mlodszy jednak juz wczesniej zaplanowal, ze ostatnia przejazdzka dla niego beda krzeselka i co ciekawe, zostal przy tym pomysle, pomimo namow kolegow. :) Potem obowiazkowe lody i pojechalismy do domu.

Zegnamy festyn do nastepnego roku, uff...
 

Tam okazalo sie, ze basen nie napelnil sie nawet w polowie, a dodatkowo gdzies w jego dnie sa dziurki. Musza byc malusienkie i poki co nie mozemy ich znalezc, ale woda wyraznie saczy sie gdzies spod spodu. :/ Poniewaz jednak utrata jest minimalna, to stwierdzilismy ze zostawimy juz basen skoro jest rozlozony, a w przyszlym roku zastanowimy sie co z nim robic.

W niedziele jakims cudem M. mial wolne, wiec dzien zaczal sie od kosciola. Bi wstala sama na czas, ale Kokusia musialam obudzic, wiec zwlekl sie lewa noga i strzelal fochy. Reszta dnia to juz byl relaks. Konczylismy napelniac basen, przyjechal tez w odwiedziny dziadek. Prognozy zapowiadaly deszcz od samego rana, ale zamiast tego bylo parno, duszno i srednio raz na godzine nadchodzila kilkuminutowa ulewa. Normalnie Floryda. :D Po odjezdzie dziadka, korzystajac z chwilowego braku deszczu, poszlismy na spacer przez sasiednie osiedle.

Nik jak zwykle musial zaliczac wszystkie krawezniki, kamienie oraz inne wertepy
 

Niestety znow zbuntowal nam sie pies, ktoremu Bi wczesniej rzucala chwile pileczke i chyba Maya uznala, ze na parny i upalny dzien, starczy jej aktywnosci. :D A tak serio, to musimy chyba zaczac bardziej zwracac uwage na samopoczucie siersciucha. W koncu ma on juz 9 lat, a to na sredniej wielkosci psa  moze nie bardzo duzo, ale tez niemalo. Zdecydowanie Maya moze juz nie byc w formie na latanie przez caly dzien, szczegolnie przy 30-stopniowych temperaturach. Po powrocie, nadszedl dlugo oczekiwany przez Bi moment, bo mogla wreszcie wskoczyc do basenu. :)

Basen = szczescie
 

W czasie kiedy ona sie chlapala, ja podczepilam reszte ogorkow do tyczek, bo przed wyjazdem tylko trzy krzaczki puszczaly pnacza, a teraz juz wszystkie. Swoja droga, moze przez to ze tak pozno wszystko posadzilam, ale warzywa radza sobie raczej srednio. Cukinie niby wielkie krzaczory, ale przed wyjazdem widzialam przynajmniej trzy male cukinki, wiec po tych kilku dniach spodziewalam sie znalezc je juz gotowe do zebrania. Niestety, okazalo sie, ze do polowy czy to zgnily, czy to uschly, trudno powiedziec. Baklazany nadal ledwo odrosly od ziemi i jakies owady strasznie je pogryzly. Pomidory maja juz pierwsze owoce, ale same krzaczki sa jakies takie rachityczne.

Przynajmniej "cos" sie dzieje
 

No i ogorki, ktore ledwie sie pna. Maja jednak sporo kwiatkow, wiec moze cos z nich jeszcze bedzie. Poki co, znalazlam jednego malego ogoreczka. :) Przy okazji powyrywalam troche chwastow i obejrzalam rabatki. Niestety, wiosenny brak czasu, a przez to oprysku, sprawil ze cholerne czerwone zuki pozarly mi lilie. Nie zostalo nic, nawet kikuty. :O Jedynie lilie tygrysie sie ostaly, choc tez sa mocno oskubane. W ogole cos w tym roku mam problem ze szkodnikami, bo w doniczkach na froncie zalegly sie cale hordy mszyc. Niestety moj wyjazd sprawil, ze kwiatki nie tylko nie byly pryskane, ale i podlewane. Teraz wiec i nie kwitna i podeschly. Wygladaja raczej mizernie i nie wiem czy sie jeszcze odbija... Czyli w ogrodzie, jak co roku, jest co robic, tylko czas uparcie nie chce sie rozciagnac. :) Kiedy Bi w koncu wyszla z basenu, chwycilam za butelke srodka na owady i opryskalam baklazany, lilie tygrysie oraz wszystko inne co wykazywalo jakies nadgryzienia. Popryskalam jedna z roz, ktora nagle wyglada jakby usychala, choc nie znalazlam na niej zadnych szkodnikow. Cos jej jednak szkodzi, wiec na wszelki wypadek dostala dawke srodka owadobojczego. Potem z rozpedu chwycilam za srodek na chwasty. Popryskalam teren przy basenie skoro bedziemy tam teraz czesto dreptac, zaczelam psikac przy schodach na taras i pod nim, bo chwasty rozrosly sie tam niemal po kolana i... zaczelo padac. No jasne... Poczatkowo tylko kropilo, wiec zignorowalam to i kontynuowalam. Niestety, kropienie pomalu przechodzilo w regularny deszcz, wiec w koncu dalam sobie spokoj, bo i tak moj oprysk pewnie wlasnie poszedl sie bujac. :/ Reszte dnia spedzilismy juz w srodku. Musialam wykapac Kokusia i podciac mu troche te dluzsza czesc wlosow. Mialam ochote ciachnac ja porzadnie, ale nawet przy takim przycieciu syn krzyczal, ze "za duuuzo!!!". ;)

W poniedzialek moglam pospac troche dluzej i cale szczescie, bo w Oreo znow cos nad ranem wstapilo. Nie dosc, ze szalala po pokoju oraz korytarzu, nie dosc, ze wskakiwala i galopowala przez lozko, to jeszcze mialczala i pomrukiwala. W ktoryms momencie mialam ochote wywalic ja z sypialni, ale kiedy usiadlam na lozku, ta pod nie "zanurkowala". Nie chcialo mi sie bladym switem ganiac za kiciulem, wiec zgrzytajac zebami polozylam sie, decydujac na przeczekanie. O 6:30 rano bylam przekonana, ze juz po spaniu, ale wtedy oczywiscie kot sie w koncu wyszalal i ulozyl w nogach lozka do spania. Kiedy pozniej wstalam, okazalo sie, ze nawet Bi ma zamkniete drzwi pokoju, co sie wlasciwie nie zdarza. Najwyrazniej Oreo dala do wiwatu tez i jej... Po sniadaniu i umyciu sie, przyszedl czas na ogarnianie chalupy. ;) Poniewaz czekalam na przesylke, poczatkowo zabralam sie za cichsze czynnosci, czyli kuchenke, zmywarke, wstawienie prania, itd. Paszporty dzieciakow dostarczyla okolo poludnia jakas bardzo nerwowa pani, niemal krzyczaca mi przez szybe, zebym nie wazyla sie wypuscic psa. Niestety, nawet nasze potulne "ciele" wzbudza strach doreczycieli. :D Kiedy juz mialam przesylke w lapkach, czym predzej porozrywalam koperty zeby obejrzec cenne dokumenty. Ciekawostka bylo, ze 12-letnia Bi dostala juz paszport normalnie, na 10 lat, ale 10-letni Nik tylko na 5. Jesli dobrze pamietam, to hamerykanckie paszporty wydawane sa na 5 lat az do ukonczenia przez dziecko szesnastu. A tu juz Starsza mamy z glowy, bo bedzie miala 22 lata, sama wiec zdecyduje czy chce go przedluzac. Z 15-letnim Kokusiem nadal bedziemy musieli kulac sie do ambasady... W kazdym razie, skoro juz nie musialam nasluchiwac dzwonka do drzwi, zagonilam potomstwo do odkurzania i mycia podlog w swoich pokojach, a potem to samo zrobilam w swojej sypialni, lazience oraz reszcie gory. W miedzyczasie obiad oraz zagladanie w komputer zeby sprawdzic co w pracy i w koncu wrocil M. Tego dnia to Bi wyjatkowo guzdrala sie przy obiedzie, wiec do basenu poszla w koncu dopiero po 16. Postanowil towarzyszyc jej Nik, co bylo niezwykle, bo woda nadal byla raczej lodowata. ;)

Najlepsza zabawa to kiedy siostra jest "wierzchowcem"
 

Wyszaleli sie, przy czym Nik oczywiscie pierwszy skapitulowal. Przeschli, posiedzieli i Mlodszy musial jechac... na basen. Tym razem troche wiekszy niz nasza "kaluza". :D Juz tradycyjnie, Bi chciala pojechac w tym czasie pobiegac przy high school. Dodatkowo chcialysmy podejsc do biblioteki bo pannie znow skonczyly sie czytadla, a jeszcze chciala podejrzec trening brata. W rezultacie, okazalo sie, ze na bieganie/chodzenie mialysmy... 10 minut. :D

Panna biegnie, ja podziwiam, ze jej sie chce :D
 

Po czym w bibliotece tylko zmarnowalysmy czas, bo nie bylo zadnej z ksiazek upatrzonych przez Starsza. Pojechalysmy z kolei na basen, a tam cicho-sza, pustki. Zastanawialam sie czy z jakiegos powodu skrocili trening, ale postanowilysmy jeszcze kontrolnie zerknac na zewnetrzny. Bingo! Druzyna przeniosla sie na powietrze. :) Mialysmy tylko chwilke postac i popatrzec, ale kiedy napisalam wiadomosc do M. zeby odebral syna na zewnatrz, odpisal czy moge juz go przywiezc do domu, a on skonczy wlasny trening wczesniej. Coz, skoro i tak juz tam bylam to mi wsio ryba. ;)

Trening w fajnych okolicznosciach przyrody
 

Basen na zewnatrz mial zaskakujaco ciepla wode, ale pechowo dzien byl w koncu nieco chlodniejszy (25 stopni) i bez wilgotnosci, wiec pod wieczor zaczelo sie robic "rzesko". Pod koniec treningu dzieciaki cwiczyly skoki i Nik szybko zaczal klekotac uzebieniem. ;) Musze przyznac, ze Mlodszy skacze duuuzo lepiej niz jeszcze ze dwa lata temu. Teraz przypomina to skok, choc nogi troche jeszcze rozklada na "zabe". :D Oczywiscie Bi skwitowala, ze ona potrafi skakac duzo lepiej, bo "chociaz teraz nie plywa, to cala mechanike skoku ma wyryta w mozgu". Taaa... Wiadomo przeciez, ze nie bedzie w czyms gorsza od brata... :D

We wtorek musialam juz wyruszyc do roboty... Rano ogarnelam wiec siebie oraz kota i podalam dzieciakom sniadanie bo wstali zanim wyszlam, a potem podazylam do pracy. Pare godzin tam na szczescie szybko minelo i wyruszylam w droge powrotna, zahaczajac po drodze o biblioteke. Tym razem inna filie niz zwykle. Sprawdzilam bowiem na stronie internetowej i choc tam gdzie zazwyczaj jezdzimy nie bylo poszukowanych ksiazek, w drugiej byly dwie z trzech. Swoja droga, mieszkam w tej miejscowosci juz 14 lat, a zawitalam tu pierwszy raz. :) Na szczescie to drugi oddzial tej samej biblioteki, wiec wypozyczone ksiazki moge oddac w obu miejscach. Dojechalam w koncu do chalupy i zaskoczona bylam, ze Potworki dopiero jadly obiad, mimo ze M. byl w domu od godziny. Kiedy zjedli, polecieli oczywiscie do basenu.

Nie ma jak plasnac se na brzuch :D
 

W czasie gdy oni sie chlapali, ja kontynuowalam oprysk i przycielam gorne pedy pomidorow, w nadziei, ze teraz troche zgestnieja. Pozniej podlac warzywnik oraz kwiatki w doniczkach, prysznic i po dniu.

Sroda zaczela sie rowniez normalnie. Poskladac jedno pranie, wstawic kolejne (brudne ciuchy mnoza sie chyba przez paczkowanie :D), rozladowac zmywarke, przelozyc brudy ze zlewu, wypuscic psa, nakarmic kota... Sniadanie dla siebie oraz dzieciakow... Potem mozna juz bez przeszkod ruszyc do pracy, uff... :D Z tej musialam za to wyjsc wczesniej, bo Nik mial zawody plywackie. Zbiorka juz (?) o 16, wiec po 14 przyjechalam do domu, zeby spokojnie przygotowac dzieciakom obiad zanim trzeba bedzie wyruszac. Poza tym chcialam popakowac wszystko co trzeba, czyli przekaski, wode z lodem (przy 32 stopniach i zawodach na swiezym powietrzu, to koniecznosc), reczniki, itd. Oczywiscie mialam prawie dwie godziny, a ostatnie minuty spedzilam w biegu, poganiajac jeszcze syna. Wyjechalismy o... 16:15. :D Dobrze, ze to doslownie 2-3 minuty jazdy, a rozgrzewka zaczynala sie pietnascie minut pozniej. Wkurzylam sie tylko, bo zawody mialy zaczac sie o 17, a tymczasem panowal kompletny chaos i dezorganizacja. Glownie ze strony drugiej druzyny, ktora pamietam z zeszlego roku, ze rowniez byla kompletnie nieogarnieta. Mieli mase plywakow, ale wszyscy ich trenerzy to takie "dzieciaki", na oko studenci, wiec zupelnie nie mogli sie doliczyc, doszukac, uporzadkowac... Przed niemal kazdym wyscigiem byly jakies pytania, ponowne sprawdzanie karteczek, itd. W dodatku mieli tylu zawodnikow, ze w niemal kazdym wyscigu byly przynajmniej dwie (a czasem trzy) kolejki (heats). Wszystko to wprowadzalo oczywiscie solidne opoznienia. Nie mowiac juz o tym, ze zastanawia mnie rozumowanie niektorych rodzicow przy zapisywaniu dziecka na zawody. Zdarzaly sie dzieci, ktore plynac plynely, ale style mialy raczej "rozpaczliwe", co chwila przystawaly bo brakowalo im sil i przy kazdym wyscigu dochodzila minuta czekania az jedno z drugim w koncu doplynie... I nie dosc ze pojawiala sie irytacja na kolejne opoznienie, to jeszcze zwyczajnie szkoda mi bylo owych malolatow, bo co za przyjemnosc byc za kazdym razem ostatnim... Wiem, ze sa to pewnie dzieciaki nowe, ktore dopiero co dolaczyly do druzyny, wiec nie rozumiem dlaczego rodzice nie poczekaja az nabiora troche szybkosci i wprawy? W kazdym razie, przed zawodami spytalam trenera, o ktorej powinnismy skonczyc i powiedzial, ze 18:30, najpozniej 19. Taaa... :D Zreszta sam troche namieszal, bo wyraznie w kazdym wyscigu chcial miec kogos z naszej druzyny i w rezultacie, jak zima Nik plynal najwyzej 4 razy, to teraz startowal... 6. Kiedy wczesniej przeczytalam mu liste stylow oraz dystansow, tak naprawde tylko na jeden wyscig sie skrzywil, a na wiesc o innym otwarcie spanikowal. Kiedy zaproponowalam, ze mozemy pogadac z trenerem, ze dopiero co wrocil na plywanie i nie czuje sie do konca gotowy zeby plynac dystans 100m, zaczal plakac, ze trener na pewno sie nie zgodzi. Potem jednak sprawdzilismy, ze z jego druzyny tym samym stylem poplynie tylko z jednym kolega i jakos go to pocieszylo. Zawody zaczely sie w koncu prawie o 17:20, a pierwszym wyscigiem byla sztafeta mieszana, i to podwojnie, bo nie dosc ze kazde dziecko plynelo innym stylem, to jeszcze w kazdej grupie plynely dziewczynki oraz chlopcy. Nik plynal trzeci, stylem motylkowym. Ich grupa doplynela druga, ale nie wiem jak to policza faktycznie, bo polaczyli tez kilka rocznikow, zeby zapelnic linie. Potem mial dluzsza przerwe, bo plynal w wyscigu numer #14, a jak pisalam, kazdy sie mocno przedluzal. W miedzyczasie krecil sie bez celu nadrabiajac zaleglosci towarzyskie, gral chwile na Nintendo, zajrzal tez oczywiscie do sklepiku, naciagajac mnie potem na lody. ;) Pozarl ich chyba ze 4, takie byle co, zwykla poslodzona i pokolorowana woda, ale ze bylo goraco i nie chcial nic innego jesc, wiec swierdzilam, ze w zasadzie przyda mu sie troche cukru na energie. :)

Poniewaz zawody plywackie to tyle czekania, wiec mozna spokojnie pokrecic sie z kolegami
 

W koncu nadszedl jego kolejny wyscig. Ponownie stylem motylkowym, ale tym razem indywidualnie na 25m. Mlodszy nie lubi tego stylu i kiedy wskoczyl do basenu, przez pomylke dwa machniecia zrobil... kraulem. :D Okazalo sie, ze choc w naszej druzynie Nik nie ma sobie rownych w swojej grupie wiekowej, w przeciwnej trafil na godnego siebie zawodnika. ;) Szli leb w leb, ale w koncu tamten wygral o ulamek sekundy. :D

Tamten chlopiec wlasnie wstaje, a Kokusiowi zostal ostatni wymach ramionami :)
 

Na szczescie zupelnie sie nie przejal, a dodatkowo smial sie z pomylki stylow. ;) Kolejna przerwa byla krotsza i Mlodszy plynal stylem grzbietowym, ponownie na 25m. Tym razem zostawil wszystkie dzieciaki daleeeko w tyle i byl niekwestionowanym zwyciezca. :D

Nik wlasnie doplywa, kawalek za nim plynie kolejny zawodnik, a reszty chlopcow nawet jeszcze nie widac
 

Pozniej znow mielismy dlugie czekanie, gdzie Nik dopingowal kolegow, a ja dreptalam w kolko. Szkoda, ze basen nie mial nieco wiekszego terenu... :) Kolejnym jego wyscigiem byl kraul na 50m. Znowu trafil na tamtego chlopca ze stylu motylkowego, wiec walka byla ostra. Ostatecznie wygral Nik, rowniez o doslownie sekunde. :D

Nik dotyka scianki, tamten chlopiec wlasnie doplywa, a reszta... gdzies daleko w tyle :D
 

Kolejny troche krotszy odpoczynek i Mlodszy plynal ten wyscig, ktorego na poczatku w ogole nie chcial sie podjac. To jedna dlugosc basenu kazdym stylem, a wiec w sumie 100m. Nikowy najdluzszy wyscig tego dnia. Niestety, znow trafil na tego chlopca, ktory okazal sie jego najwiekszym rywalem w tych zawodach i choc poczatkowo wygrywal, w czwartej dugosci basenu jednak zdecydowala forma, bo przegral. Ponownie o doslownie pare milisekund. :)

Sytuacja jak w poprzednim wyscigu, tylko odwrotna; tym razem tamten wlasnie dotyka scianki, a Nik doplywa. Pozostalych rywali nie ma nawet na horyzoncie :D
 

Tym razem jednak wyszedl z basenu z poczatkiem histerii, placzac ze boli go brzuch. Normalnie powtorka z rozrywki z lutowych mistrzostw. :D Jak Mlodszy czuje, ze mu nie idzie, to panikuje i potem ryczy, ze nie moze oddychac albo cos go boli. I nie moge mu przetlumaczyc, ze to tylko stres i musi wziac kilka glebszych oddechow. Tym razem mial bardzo krotka przerwe miedzy wyscigami i balam sie, ze nie uspokoi sie na tyle, zeby poplynac. A byla to sztafeta, wiec brzydko tak zostawic kolegow i kolezanki z druzyny. Probowalam mu tez szybko wcisnac cos do jedzenia, bo pomyslalam, ze brzuch moze go bolec z glodu. W koncu obiad jadl 4 godziny wczesniej, a potem wyssal tylko troche mrozonej wody, zwanej lodami. Niestety, Mlodszy za cholere nie chcial nic zjesc, ale na szczescie ostatni wyscig to, jak pisalam, byla sztafeta, wiec nie dosc, ze kazdy plynal tylko jedna dlugosc basenu, to jeszcze w otoczeniu kolegow. To pozwolilo sie Nikowi spiac i poplynal juz bez placzu. Ja w miedzyczasie popakowalam wszystkie rzeczy i poskladalam krzesla, wiec kiedy wyscig sie skonczyl, od razu moglismy wyruszyc do domu. Ogolnie Mlodszy wrocil zadowolony i dumny z siebie, ale ten moment stresu zaowocowal tym, ze w kolejnych zawodach, za dwa tygodnie, nie chce juz brac udzialu. Coz, zobaczymy. Moze go jeszcze "urobie". :D Wychodzilismy o 20, a jeszcze trwaly ostatnie wyscigi starszych grup. To tyle z zakonczeniem "najpozniej o 19". :D

W miedzyczasie, poniewaz nie moze byc za przyjemnie, zaczelam dostawac sms'y od malzonka. Zawody Kokusia nie byly bowiem jedynymi wydarzeniami dnia. Jeszcze pod koniec maja, kiedy chodzila na akrobatyke, Bi poprosila zeby ja zapisac na lekcje tanca w wakacje. Maja taki krotki, 5-tygodniowy program, gdzie co tydzien dzieciaki moga sprobowac innego stylu tanca. Poniewaz Potworki nie uczeszczaja w tym roku na zadne polkolonie, wiec stwierdzilam, ze to fajny pomysl, bo Bi wyrwie sie przynajmniej z domu raz w tygodniu. Minelo troche czasu i jakos w poprzednim tygodniu przypomnialam pannie o zblizajacych sie zajeciach, ale bylo to miedzy kempingiem a festynem i chyba nawet nie zwrocila uwagi na to, co mowie. W poniedzialek przypomnialam wiec jeszcze raz, a panna... w placz! Bo ona jednak nie chce!!! :O Po prostu mialam ochote ja udusic! Oczywiscie do jej jekow przylaczyl sie zaraz M., strzelajacy mi wyklad, ze po co ja zapisalam, ze po co slucham dzieciaka, ze przeciez wiem jaka jest Bi, ze to moja wina i ze jak nie chce, to zebym ja wypisala. Teraz juz mi zylka solidnie zaczela pulsowac... :/ Poklocilam sie i z corka i z malzonkiem i w pierwszym odruchu machnelam reka, ze ok, wypisuje gowniare. Kiedy jednak ochlonelam, pomyslalam, ze o nie, figa! Nie bedzie tak, ze pannica bedzie sie bujac jak choragiewka na dachu. To byly bodajze pierwsze zajecia, ktore Bi sama wynalazla i sama poprosila zeby ja zapisac. Zwykle bowiem to ja wynajdywalam aktywnosci, a kiedy niechybnie sie one Starszej nudzily, potrafila palnac, ze to ja chcialam zeby ona gdzies chodzila, a ona sie tylko zgodzila. :O Tym razem nie dosc, ze sama wybrala sobie zajecia, nie dosc, ze kilka razy pytalam czy na pewno chce, to jeszcze musialam specjalnie zawracac glowe administratorom, bo kiedy chcialam zapisac Bi internetowo, okazalo sie, ze gorna granica wiekowa bylo 11 lat, a ona ukonczyla juz 12. Specjalnie dla niej zmienili wiek. Teraz wiec tupnelam noga i oznajmilam pannicy, ze skoro jest zapisana, to bedzie chodzic. To bedzie dobra lekcja wdziecznosci (ktos spelnia jej zachcianki, placi za to, wiec moze trzeba podziekowac, a nie strzelac fochy), pokory (zawracalysmy paniom glowe, a one zmienily granice wiekowa specjalnie zeby Bi mogla sie zapisac, wiec wrecz nie wypada sie teraz wycofywac) oraz konsekwencji (chciala, zapisalam, teraz bedzie chodzic, szczegolnie, ze mowa nie o calym roku, tylko o glupich 5 tygodniach!). W kazdym razie, w poniedzialek jakos Bi przyjela to do wiadomosci. W srode znow zaczela cos marudzic, ale bylam zajeta szykowaniem sie na zawody Kokusia, wiec powiedzialam krotko, ze nie ma dyskusji i koniec. Zajecia sa potwornie pozno, bo o 19:30, wiec myslalam, ze zdaze wrocic i ja zabrac. Niestety, jak widzialyscie wyzej, tak sie nie stalo. Napisalam do M., ze jak chce to niech przyjedzie do Kokusia i poczeka do konca zawodow, a ja wroce do domu zgarnac Bi. Odpisal jednak, ze ja zawiezie. Niestety, chwile pozniej napisal, ze ona ryczy i ze dlaczego on musi tego sluchac, ze on mowil, ze powinnam ja wypisac, ze on ma dosc, zebym do niej zadzwonila, itd. Ku*wa!!! Jest ojcem czy doraznym opiekunem?! I serio, nie wytrzyma pol godziny stekania 12-latki?! Wkurzona, zadzwonilam do Bi i wysluchalam ponownie zalow, ze ona nie chce tam jechac, ze nikogo nie zna, nie lubi i dlaczego musi. Przyznaje, ze mialam juz tak dosc tej calej sytuacji, a do tego bylam juz solidnie zmeczona i spocona po kilku godzinach w upale na basenie, wiec po prostu ostro ja ochrzanilam i powiedzialam, ze ma przestac ryczec i jechac bez chociazby pisniecia, bo mam serdecznie dosc wysluchiwania nie dosc ze jej smecenia, to jeszcze zrzedzenia malzonka. O dziwo, po tym dostalam juz tylko sms'a od M. ze zawiezie ja, ale potem wraca do domu i nie czeka. W koncu u Kokusia sie zakonczylo i zawiozlam go do domu. To zaowocowalo oczywiscie kolejna wymiana zdan miedzy mna a malzonkiem, bo ile mozna sluchac, ze mam nauczke, ze zawsze jestem na kazde skinienie i pomysl dzieciakow, itd. No nie ma u nas, ze starzy stoja jednym frontem. Nie. U nas ojciec zawsze wie lepiej. Ja prdl. Potem pojechalam po Starsza i na dzien dobry oznajmilam jej, ze tym razem sie doigrala i od teraz, o udzial w kazdej aktywnosci, ktora sobie umysli, bedzie pytac ojca. Ja nie kiwne placem, bo nie bede znow wysluchiwac jej fochow i dodatkowo zrzedzenia malzonka. Oczywiscie Bi byla bardzo zdziwiona, bo okazalo sie, ze zajecia jej sie... podobaly! A to, kuzwa, niespodzianka! A jej placz tego dnia podobno byl spowodowany tym, ze sie denerwowala, bo to pierwsze zajecia i ona nie wiedziala co i jak. A przeciez chodzila do tego studia caly rok! :O Tak czy owak, jak raz czy drugi bedzie musiala prosic ojca o pozwolenie na zapis tu i owdzie, moze trzy razy sie zastanowi, czy na pewno chce. I pocwiczy ostro argumentacje, bo M. nie jest skory do wydawania kasy, a wiele zajec dzieciakow uwaza zwyczajnie za strate czasu... ;)

Dawno nie bylo zdjec ekraniku :D
 

Czwartek ponownie zaczal sie zwyczajnie. Sniadanie sobie, kotu oraz dzieciakom, lekkie odgruzowanie kuchni, posprzatac kuwete (fuj) i moglam jechac do pracy. Rano przypomnialam jeszcze dzieciakom, ze po poludniu umawiali sie na pilke nozna ze znajomym rodzenstwem. Nik najpierw ciezko westchnal, ale kiedy pozniej sie dobudzil i zjadl, stwierdzil, ze pojedzie. Bi za to, okazalo sie, umowila sie z najlepsza kolezanka. Za dwa tygodnie ma sie przez weekend zaopiekowac jej krolikami i oznajmila, ze akurat tego dnia koniecznie musi do nich pojsc i obejrzec co i jak. Byla tam poprzedniego popoludnia, ale wtedy pokazala jej to psiapsiolka, a teraz miala pokazac jej mama. Mowie, ze napisze do tej mamy, ze Bi przyjdzie innego dnia, bo juz ma plany. Nie, ona musi dzis i koniec. Mowie, ze przeciez moze jeszcze raz popatrzec jak ogarnac zwierzaki i spokojnie wroci na czas zeby pojechac, ale nie. Wiadomo, ze kroliki to tylko wymowka na spotkanie towarzyskie. ;) Przypominam, ze mama tej dziewczynki z ktora umowiona byla na pilke, juz tydzien temu pytala czy bedziemy i Bi byla cala chetna, a teraz wystawia kolezanke do wiatru. Tlumacze, ze to bardzo nieladnie, ale Starsza nie przyjmuje argumentow. Nie to nie. Polecam za to, ze ma do kolezanki napisac i przeprosic, ze jej nie bedzie. Na szczescie akurat ta panna ma telefon, wiec niech sie Bi sama tlumaczy, o! ;) Pojechalam wiec do pracy, odhaczylam swoje godziny i wrocilam z powrotem.  Wkrotce po moim przyjezdzie, Starsza wychodzila do kolezanki, wiec siedziala jak na szpilkach, odliczajac minuty. :D Zjadlam obiad, wyczyscilam basen, umylam zlew w mojej lazience i... na kawe czasu juz nie starczylo. Za to z ogrodka zebralam pierwsze plony. :)

Alez mam produkcje! ;)
 

Kolejne dwie cukinie powinny byc gotowe do zerwania za dzien, dwa, ale z ogorkami poki co kiepsko. Wiem, ze posadzilam je pozno i teraz ani sie bardzo nie pna, ani nie produkuja ogorasow. Maja mnostwo kwiatkow, ale poza tym jednym, wszystkie ogoreczki to poki co takie zalazki. Coz, moze jeszcze przyspiesza i znow nie bede nadazac za robieniem malosolnych. ;) Pozniej zgarnelam Kokusia i pojechalismy. Trener, ktorego Nik mial jeszcze poprzedniej wiosny, organizuje cotygodniowe treningi dla chetnych dzieciakow. Dziwie sie, ze mu sie chce, ale to taki pasjonat pilki oraz dzieciarni. W koncu zwykle trenerami sa rodzice dzieciakow, a jego syn jest juz dorosly. I dalej nie tylko trenuje malolatow, to jeszcze urzadza treningi latem, w 30-stopniowych upalach. No dobra, o 18 w czwartek bylo "tylko" 29 stopni. :D Za to wiala fajna bryza, ktora byla co prawda ciepla, ale za to wprowadzala troche ruchu powietrza.

Nie wiem gdzie Nik biegnie i na co patrzy, bo pilke ma chlopaczek w niebieskim, po prawej ;)
 

Wsrod chlopcow znalazlo sie kilku, ktorych Nik znal. Niestety, dwoch nie lubi, ale coz. ;) Chlopcy biegali jak wsciekli, a ja chodzilam. Trening byl przy jednej z podstawowek, ktora okazalo sie, ze choc sama jest chyba najmniejsza w naszej miejscowosci, ma przepiekny teren wokol. Rozlegle laki, sciezka przez las oraz ogromny plac zabaw, ktory Nik z kolega musieli oczywiscie sprawdzic.

Widac, ze przez lata plac rozbudowywano, dodajac kolejne czesci. To co tu widac to moze 1/5 calosci, a do tego, jak pisalam, ogromny teren naokolo...
 

Dosc szybko jednak zgarnelam stamtad chlopakow, bo zrobila sie 19:20, a ja nie mialam jeszcze nic przygotowane na kolejny dzien, nie mowiac juz, ze po kolejnym intensywnym popoludniu bylam zwyczajnie zmeczona. A moje wedrowki zaowocowaly co prawda zrobionymi krokami, co zawsze jest mile widziane, ale tez i ugryzieniem konskiej muchy. :/ Na szczescie nawet bardzo nie zabolalo. :D Zas poza opieka nad krolikami za tydzien, w ten weekend Potworki zajmuja sie kotami oraz psem sasiadow obok, bo wyjechali i sasiadka spytala czy dzieciaki nie ogarnelyby ich zwierzynca. Potworki oczywiscie na to jak na lato. ;)

Na piatek zapowiadali caly dzien deszczu oraz burz, wiec wieczorem w czwartek nie podlewalam ogrodu, choc ze znajoma w pracy gadalysmy, ze "uwierzymy jak zobaczymy". Ostatnio bowiem prognozy potrafily sie diametralnie zmienic w ciagu kilku godzin, albo pokazywac jedno, gdzie za oknem dzialo sie zupelnie cos innego. ;) Ale ze wrocilam dosc pozno do domu, to stwierdzilam, ze najwyzej szybko podleje rano. Tym razem prognozy sie jednak sprawdzily, bo juz kladac sie spac, musialam odwrocic sie od okna, bo co chwila blyskaly pioruny, a w nocy dwa razy grzmoty walnely nad samym domem, az podskoczylam na lozku. ;) Kiedy rano zeszlam na dol, lekko padalo, po chwili jednak zrobilo sie ciemno, jak poznym wieczorem. Musialam swiatlo zapalic, bo kompletnie nic nie widzialam. Po chwili oczywiscie lunelo porzadnie i rozlegly sie grzmoty. A za moment uslyszalam... klikanie. Patrze za okno - grad! No pieknie... Moj warzywnik i tak marnie sobie radzi, to jeszcze niech go grad polamie... Przed wyjsciem nie mialam jednak czasu pojsc i ocenic zniszczenia. Dzieciaki za to wykorzystaly moment, gdzie "tylko" padalo, ale przynajmniej nie grzmialo i polecialy do sasiadow nakarmic zwierzaki i uchylic im tylne drzwi zeby mogly wyjsc jesli beda chcialy. Pojechalam do pracy w ulewe, a kiedy wysiadlam z auta, oczywiscie znow zaczelo blyskac i grzmiec. Modlilam sie, zeby mi piorun nie przyrabal w parasol. ;) Do godziny 11 jednak przestalo padac, a nawet momentami zaczelo sie lekko przebijac slonce. Burze zniknely z radaru do 20. Takie zmiany to norma ostatnio. Po pracy na zakupy spozywcze (ble), a potem juz do domu, rozpoczac weekendzik! :)

Do przeczytania!

4 komentarze:

  1. Wow, niby spokoj, niby nic, a kolowrot byl, jak zwykle. Usmialam sie troche z Bi, zmieniajacej zdanie co do zajec nauki tanca. Chce, nie chce, lubi, boi sie, albo i nie lubi, bo nie zna tam nikogo... Oj, rozpieszczona dziewczyna! Ale chyba tez to swiadczy, ze Bi ma za dobrze w zyciu, ze moze sobie pozwalac na takie fochy i grymasy. - Dzieci sa w koncu tylko dziecmi - nawet, gdy juz skoncza 12 lat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz racje, Bi zdecydowanie ma ZA dobrze w zyciu, a przy tym mocny charakter. I czasem rozstawia nas po katach, a przynajmniej probuje. ;)

      Usuń
  2. Ja wcale Ci się nie dziwię z nadopiekuńczością. Lepiej uważać niż później sobie wyrzucać - zwłaszcza, że nie oszukujmy się, tym naszym dzieciakom bliżej do dzieci niż do starszej młodzieży. My w takich miejscach pozwalamy dzieciakom odejść trochę od nas, ale zawsze na tyle, żebyśmy ich widzieli i oni też mają przykaz, żeby raz po raz się obrócić i sprawdzić czy nas widzą. Jeśli nie, to mają się cofnąć, aż znowu będą nas widzieli.
    Ja się wcale nie dziwię dzieciakom, też chętnie bym się przejechała na takiej podświetlanej karuzeli. Takie miejsca są super, ale jednocześnie są studnią bez dna jeśli chodzi o pieniądze...
    Gratulacje dla Nika za zawody - zwłaszcza, że wrócił po przerwie.
    Kurczę, zachowanie Bi można jeszcze tłumaczyć wiekiem, bo tu się czuje już dorosła, ale jednak dziecięce lęki dają o sobie jeszcze znać. Ale zachowanie M. to już jednak przegięcie. Zwłaszcza, że to Ty wszędzie jeździsz z dzieciakami. On nie jeździ, a jeszcze do Ciebie ma o wszystko pretensje.
    Marta - bo coś mnie nie chce zalogować

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, Bloggerowi ostatnio odbija. Ja wlasnie sie zalogowalam, na wlasnego bloga, za trzecia proba. ;)
      My tak pomalu, pomalutku, dajemy dzieciakom coraz wiecej swobody w miejscach gdzie czujemy sie w miare pewnie. Z drugiej strony, chyba nigdzie nie ma 100% pewnosci, ze jest bezpiecznie, nawet pod samym domem...
      Masz zupelna racje co do tej studni bez dna. Ja tylko wzdychalam do coraz pustszego portfela, ale z drugiej strony, jest lato, wakacje i jakos tak ciezko mi jest odmowic dzieciakom takich prostych przyjemnosci, szczegolnie, ze takie festyny i atrakcje nie zdarzaja sie na codzien...
      Co do M. to czasem rece opadaja. Z drugiej strony, coraz czesciej na szczescie juz Potworki same za siebie sie tlumacza przed ojcem. Bo najbardziej mnie wpienia jak oni cos robia nie tak, a malzonek zamiast na nich huknac, to strzela jakies odzywki do mnie. Juz nieraz mu odparowalam, ze dzieciaki sa juz duze, wiec niech ICH ochrzania, a nie mnie...

      Usuń