Tydzien temu w czwartek Potworkom stuknal miesiac wakacji, uwierzycie?! Ale ten czas zapiernicza! :O
W piatek, 14 lipca nic juz specjalnego sie nie dzialo. Potwory pochlapaly sie pod wieczor w basenie i tyle. ;) Za to dolaczyl do nich na chwile ojciec, z racji ze bylo niemozliwie parno i goraco, a on spedza cale dnie w budynku bez klimatyzacji.
W sobote wszyscy pospalismy dluzej, kazdy w zaleznosci od przyzwyczajenia i predyspozycji. ;) Na przyklad M., ktory zwykle wstaje o 3 nad ranem, pospal do 6:30. Ja oraz Potworki zwleklismy sie miedzy 9 a 10. Zanim to zrobilismy, malzonek zdazyl juz zjesc sniadanie, pojechac na silownie i wrocic. ;) Dzien wczesniej zapowiadano na ten dzien przelotne burze, ale kiedy rano wstalam prognozy pokazywaly cos dopiero na 14, po czym w ogole wszystko zniknelo z radaru az do wieczora, a potem do poznej nocy. Czyli typowo na ostatnie czasy. :) Dzien uplynal na ogarnianiu chalupy: pranie, zmywarka, sprzatanie, itd. Tym razem nie moge narzekac, bo podlogi na dole zostaly odkurzone i umyte, a ja sie kompletnie nie narobilam. :D Jak, zapytacie? Otoz, tego dnia ogarnal je... Nik. Niestety nie z dobrego serca. ;) Ostatnio jojczal mi o gre komputerowa i buntowal sie, ze nie dostaja z Bi kieszonkowego, wiec nie ma nawet jak uskladac sobie na cokolwiek. Zaproponowalam mu wiec, ze znajde mu robote w domu lub ogrodzie, taka dodatkowa, ktorej zwykle nie robi. Jak bez szemrania wykona wszystkie zadania, to mu te gre kupie. W poprzednim tygodniu powiedzialam mu, ze podlogi na dole az blagaja o czyszczenie i ze niech sam wybierze sobie dzien, kiedy chce je wypucowac. Przyszla jednak sobota i nic sie nie zadzialo. Zapytany, syn zdziwiony odpowiedzial, ze on myslal, ze ja mu wyciagne odkurzacz i wszystko przygotuje. Biedne, malutkie dziecko, nie wie gdzie w domu trzymamy sprzet! :D W kazdym razie spytalam czy ma ochote moze zrobic to tego dnia i... mial. ;) Nik chwycil wiec za odkurzacz bezprzewodowy, a ja pomoglam mu troche zwyklym, bo tamten nie dojezdza w kazdy katek oraz pod wiekszosc mebli i nawet jak zmieni mu sie koncowke na rurke, jest jakis nieporeczny. Z mopem juz Nik biegal calkowicie samodzielnie. Niestety, zmagania brata wzbudzily zazdrosc panny Bi, ktora umyslila sobie, ze ona tez chce wykonac jakies dodatkowe zadania, za ktore mialabym jej cos kupic. Wyglada, ze w najblizszym czasie chalupa i ogrod beda sie ogarnialy same, a ja bede lezec i pachniec. :D Po poludniu oczywiscie oboje wskoczyli do basenu.
W niedziele, o dziwo, prognozy sie sprawdzily, przynajmniej czesciowo. Juz w nocy mialo zaczac padac oraz grzmiec i taka pogoda utrzymac sie caly dzien. Faktycznie, kiedy rano wstalismy gdzies tam w oddali zagrzmialo, a chwile pozniej lunal taki deszcz, ze na naszym gorzystym osiedlu wygladalo to, jakby ulicami plynely wartkie, gorskie potoki. Do kosciola zabralismy parasole i zalozylismy buty z zakrytymi stopami, bo bylo bardzo parno i cieplo, ale w kosciele dmucha klima, wiec jak cie zmoczy, to jest zimno. W polowie drogi ulewa przeszla w zwykly deszcz, ale i tak bylo wyjatkowo pusto. Pewnie sporo osob stwierdzilo, ze nie bedzie sie pchac w oberwanie chmury, tylko pojedzie na pozniejsza godzine. Przez reszte dnia deszcz raz padal mocniej, raz tylko kropil, momentami nawet na chwile ustawal. Zadna wiecej burza nie przeszla. :) Przyjechal moj tata, ktory tym razem zalapal sie na placki po wegiersku. Z tymi plackami to w ogole smieszna sprawa, bo M. naszlo na placki ziemniaczane, ale dzieciaki nigdy wczesniej ich nie probowaly, wiec bylismy ciekawi czy im podejda. Ostatecznie, malzonek jadl cale danie, Bi same placki ziemniaczne posypane cukrem, Nik gulasz z ziemniakami, a ja... nic, bo plackow ziemniaczanych nie znosze, a zamiast gulaszu wolalam lososia. :D Tak wlasnie zwykle wygladaja u nas obiady, oprocz tego, ze zazwyczaj ja i M. jemy to samo. Tym razem sie wylamalam, zreszta to dlatego nigdy wczesniej nie robilismy plackow ziemniaczanych; bo ich nie cierpie. ;) Oprocz plackow, dziadek zostal zaslodzony lodami oraz chlebkiem bananowym. W koncu zrobilam go po swojemu i... nadal wiem, ze nic nie wiem. :D Niby wyszedl bez zakalca, choc w samym srodku na dnie, ciasto wygladalo jakby prawie-prawie bylo zakalcowate, ale jednak sie dopieklo. No nic, liczymy sie z tym, ze po pieciu latach kuchenka zaczyna pomalu dogorywac... Po odjezdzie dziadka, wstawilam jeszcze ostatnie weekendowe pranie, ktore potem trzeba bylo przelozyc do suszarki, a pozniej poskladac i schowac, ale poza tym snulismy sie troche bez celu. Malzonek zaproponowal spacer, ale tak naprawde zadne z nas nie bylo do konca przekonane do tego pomyslu, bo jak pisalam wczesniej, wlasciwie caly czas padalo. Moglismy co prawda pojsc z parasolkami, ale potem pomyslalam o ubloconych i zachlapanych nogach i lenistwo zwyciezylo. ;) Zeby dzieciaki odciagnac nieco od elektroniki, pozwolilismy im za to wskoczyc do basenu.
Woda ciepla, a ze i tak mieli byc mokrzy, to deszcz im w niczym nie przeszkadzal. Chlapali sie dobra godzine i wrocili dopiero, kiedy zaczelo mocniej padac i to wylacznie dlatego, ze M. nie chcial ich pilnowac w ulewe. Nik tylko sciagnal kapielowki i prosto z basenu poszedl pod prysznic. :D I weekend zlecial niewiadomo kiedy. :)
Poniedzialek zaczelam od irytacji... Lekkiej, ale jednak. Zeszlam na dol, a tam... wycieraczka pod frontowymi drzwiami przykrzywiona i wysunieta na srodek. Obok podkladka spod misek psa, ktora normalnie znajduje sie po drugiej stronie korytarza, pod drzwiami tarasowymi. Pudlo, w ktorym Bi trzyma wloczki do drutow oraz szydelka, zwalone na podloge.
Dobrze, ze akurat bylo puste. Miske z jedzeniem psiura znalazlam w przejsciu z kuchni do jadalni, ze spora kupka karmy wywalona na podloge...
Wniosek? Kot musial sie solidnie w nocy nudzic i szukal rozrywki. ;) Wisienka na torcie bylo kiedy odkrylam, ze Maya zwymiotowala w kacie wlasnego poslania. Ech... Dzien wczesniej M. wspomnial, ze cos (juz nie pamietam co) jej dal i od razu westchnelam, ze "rany, znowu sie porzyga...". No i mialam nosa, niestety. Potworki wstaly zanim wyszlam, wiec podalam im sniadanie, przygotowalam jedzenie na lunch i pojechalam do roboty. Kiedy wrocilam do domu, dzieciaki juz czekaly zeby wskoczyc do basenu, szybko wiec zjadlam obiad i popedzilam go wyczyscic. Jak tylko wylowilam wszystkie plywajace z wierzchu zdechlaki, a dno zaczelo wygladac nieco czysciej, Potworki wskoczyly do srodka.
Az szok, ze poki co bawia sie razem, bo rok temu pamietam, ze w ktoryms momencie Nik czekal az Bi wyjdzie i dopiero szedl sie bawic sam. W czasie kiedy oni sie chlapali, spojrzalam co slychac w warzywniku. Sezon na niekonczace sie dania z cukini, uwazam za otwarty. ;) Tego dnia jedna wyladowala na grillu, dwie kolejne sa w lodowce, a nastepna lada dzien bedzie gotowa do zerwania. Baklazany oraz papryki nadal sa solidnie przez cos pogryzione, choc sprawcy nie dojrzalam. U papryk slady wskazuja na zuki (a Bi je milosiernie ratuje codziennie z basenu, ech...), ale u baklazanow nie mam pojecia. Ogorki pozeraja mi te same robale co rok temu i nie wiem co z nimi robic. Maja mnostwo kwiatow, wiec martwie sie, ze jak zaczne rowno prystkac, to albo nie przyleca mi zadni zapylacze, albo ich tez niechcacy wybije. A trudno jest pryskac same liscie... :/ Poki co jednak naliczylam raptem dwa kolejne ogoreczki. Reszta to kwiaty. Slabiutko... Tymczasem koper szykuje sie do kwitniecia, a poza tym nieco przyzolkl i jest lekko zmaltretowany przez ten ostatni grad i ulewe. Obawiam sie, ze bede musiala go chyba zebrac i zamrozic, bo inaczej zanim bede miala wystarczajaco ogorkow na malosolne, nie bedzie juz w ogrodzie kopru. :/ Dla niewtajemniczonych, mozna tu w sklepach spokojnie dostac peczek zwyklego kopru, ale nie kwiaty, ktore sa najlepsze do malosolnych. Ja chodzilam i drapalam sie po glowie przeklinajac szkodniki, a mlodziez szalala na calego. To byl kolejny dzien, kiedy Mlodszy przechodzil z wody do wody, bo wyszedl z naszego basenu, lekko sie przetarl, zmienil kapielowki i jechal na trening... na basenie. :D Tym razem nie pojechalysmy z Bi zeby przejsc sie pod high school, bo panna swiezo wyszla z wody i chyba byla nieco zmeczona. Nie powiem, przy nadal ponad 30-stopniowych temperaturach i 60% wilgotnosci, samej tez nie bardzo mi sie chcialo. ;)
W nocy spalam fatalnie. Najpierw nad ranem M. rzucal sie jak durny po lozku (potem powiedzial mi, ze komar mu bzyczal nad uchem), a zanim znow zasnelam, zadzwonil jego budzik. To juz rozbudzilo mnie na dobre i potem meczylam sie przewracajac sie z boku na bok i nie mogac znalezc wygodnej pozycji. Kiedy w koncu przysnelam, o 5 rano Oreo zaczela swoje wedrowki! Tym razem przegiela, bo chodzila tuz nad moja glowa, w te i we wte. Pozniej dopiero pomyslalam, ze moze ten komar gdzies tam nade mna latal i wzbudzal zainteresowanie kociaka. Przed 6 rano mialam juz jednak na tyle dosyc, ze w koncu chwycilam kota i poslalam z lekkim "posuwem" na ziemie. :D W koncu zasnelam, ale jak zadzwonil budzik, to oczywiscie nie wiedzialam jak sie nazywam... Tego dnia mialam miec w pracy meeting. Zwykle jest on o 10:30, a tym razem przesuneli go na 9. Stwierdzilam, ze polacze sie na niego z domu, bo choc dojechac na czas, bez problemu bym dojechala, to nie zdazylabym zrobic Potworkom sniadania. Spia teraz w koncu duzo dluzej. Obawiam sie zas, ze gdybym zostawila ich samym sobie, to Nik znow by "zapomnial", ze trzeba zjesc. ;) Odbebnilam wiec moje coranne obowiazki, podalam dzieciakom sniadanie i polaczylam sie na meeting. Jak zwykle dla mnie byl on bez sensu, bo tylko jeden podpunkt dotyczyl mojej osoby, ale za to szef polaczyl sie az z Chin, wiec dobrze, ze pokazalam swoja gebe. ;) Pozniej pozegnalam potomstwo, psiura, kot zagrozil mi pazurami wiec go olalam i pojechalam do biura. Dostalam maila z wynikami zawodow Kokusia w zeszlym tygodniu i... frustracja. Mimo, ze mam filmik z jego wyscigu na 50m, gdzie widac wyraznie, ze wygral, przyznali mu miejsce 2. Ktos musial nacisnac stoper o ulamek za pozno lub za szybko (zalezy dla ktorego zawodnika), a ze roznica byly ulamki sekund, wiec niestety, wyszla pomylka na niekorzysc Nika. :( Alternatywnie, ktos mogl sie walnac wpisujac czas w tabelki. Zastanawiam sie teraz czy pisac cos trenerowi, bo nie chce wychodzic na przewrazliwiona matke, a nie sadze zeby mogl cokolwiek zrobic... No i drugie miejsce to w koncu tez bardzo przyzwoity wynik...Po powrocie do domu i zjedzeniu obiadu, zadaniem numer jeden bylo oczywiscie wyczyscic basen.
Przy okazji zrobilo sie z tego cale przedsiewziecie, bo zauwazylam, ze pompa jakos dziwnie chodzi. Najpierw wyjelam i wyczyscilam filtr, ale nie dalo to wiekszej poprawy. Dopiero po chwili dotarlo do mnie, ze tego dnia znow mielismy solidna ulewe, na plachcie wokol basenu stalo kilka cm wody, wiec i do srodka nalalo. A pompa musi miec w otworze "wssysajacym" przestrzen z powietrzem. Chwycilam wiec za wiadro i zaczelam wylewac nadmiar wody. Potworki predko podchwycily to jako swietna "zabawe" i cale szczescie, bo i tak solidnie sie namachalismy... Pompa jednak zaczela chodzic normalnie, wiec pomoglo. Potwory wskoczyly do basenu na prawie godzine. Mogli korzystac, bo tego dnia nigdzie nie jechalismy. Choc ja akurat im sie dziwilam, bo po burzy, ktora przeszla wczesnym popoludniem, na kilka godzin sie solidnie schlodzilo (do okolo 23 stopni) i spadla wilgotnosc. Przy czyszczeniu basenu solidnie sie ochlapalam i pozniej, kiedy taka lekko mokra, przewiewal mnie wiatr, robilo mi sie chlodno. Oni jednak twierdzili, ze jest im cieplo... Reszta wieczora to juz normalne przygotowania na kolejny dzionek.
W nocy z wtorku na srode, w koncu dobrze spalam. Ostatnio bardzo czesto zdarzaja mi sie noce, kiedy cos mnie przebudzi i potem za cholere nie moge zasnac. Tym razem spalam jak zabita i nawet kiciul mnie nie obudzil. Co prawda rano wiekszej roznicy nie poczulam... :D Po zwleczeniu sie z lozka, nastapil typowy poranek z szykowaniem sie, karmieniem Oreo, itd. Nik zszedl na sniadanie, Bi lezala w lozku twierdzac, ze nie jest glodna. Wypuscilam jeszcze Maye na szybkie siusiu i pojechalam do roboty. Nie posiedzialam tam jednak za dlugo, bo mialam inne plany. :D Otoz, w kompleksie rekreacyjnym, gdzie zima jezdze z Potworkami na lyzwy, znajduje sie tez basen. Dzieki temu, ze kiedys dzieciaki mialy tam lekcje jazdy na lyzwach i musialam zalozyc konto na stronie internetowej owego miasteczka, teraz dostaje powiadomienia o roznych wydarzeniach i atrakcjach. Okazuje sie, ze na basenie kilka razy w tygodniu maja jakies urozmaicenia (ale tylko w lipcu, wiec beda sie pomalu konczyc). Tego dnia akurat, na wydzielonej przestrzeni, robili piane. :) Tu, w Hameryce, nie widzialam czegos takiego zbyt czesto, wiec pomyslalam, ze bedzie to dla Potworkow cos innego i fajnego. "Impreza w pianie" (tak to nazwali) trwala od 14 do 16, wiec sila rzeczy musialam sie urwac z roboty. Wyszlam o 13 i na szczescie dzieciaki akurat konczyly jesc lunch. Zapakowalam reczniki, picie, przekaski oraz ciuchy, przebralismy sie w stroje i pojechalismy. Mimo, ze na lodowisku bywamy regularnie, to basenu nie widzielismy dotychczas nawet z daleka. Na miejscu okazalo sie, ze sporo stracilismy, bo kompleks jest naprawde duzy. Sklada sie z plyciutkiego brodzika (takiego naprawde dla bejbikow), glebszego basenu dla dzieciakow tak na oko 5-7-letnich, ogromnego glownego basenu oraz specjalnego do skakania, glebokiego na jakies 3m. Dla kazdego cos milego, a przez ilosc zbiornikow i ogolnie wielkosci terenu, ludzie fajnie sie rozproszyli, wiec pomimo sporej ilosci gosci, nie bylo kompletnie scisku. Potworki zgodnie oswiadczyly, ze to najlepszy basen, na jakim bylismy, bo w koncu mieli miejsce zeby poplywac bez ciaglego wpadania na kogos. Dodatkowo, mozna bylo wziac do plywania "makaron" lub dmuchane kolo, co na tutejszych basenach publicznych jest praktycznie niespotykane.
I jedyna wada tego miejsca, jest... odleglosc. Nie jest ona straszna, bo jak pisalam, zwykle jezdzimy tam na lyzwy, wiec w sumie jestesmy przyzwyczajeni. Tyle, ze akurat wszystkie lodowiska w okolicy mamy w zblizonej odleglosci, wiec wsio ryba, a to wybieram ze wzgledu na to, ze jest na swiezym powietrzu. Co do basenu zas, to tu trzeba jechac okolo 20 minut, ale najblizszy basen publiczny mamy doslownie 5 minut drogi od domu. Moge wrocic normalnie z pracy, zjesc obiad, pojechac i zostanie nadal dobrych pare godzin na zabawe. Tutaj juz tak latwo nie ma, bo w popoludniowych korkach dojazd moze zajac nawet pol godziny... Troche nie oplaca sie jechac taki kawal, skoro inny mamy niemal za rogiem. Ale jak zwykle wyszla mi przydluga dygresja. ;) Dojechalismy, weszlismy i... Potworki zrobily wielkie oczy na widok ilosci piany. :D Cala nasza trojka szybko poszla sprawdzic jak sie w czyms takim tapla. Okazalo sie, ze dla mnie bylo fajnie, ale bez szalu, a Bi na poczatku wlazla chetnie, ale po chwili stwierdzila, ze czuje sie jakby ta piana ja dusila i wiecej w nia nie weszla. :D
Tylko Nik byl naprawde zachwycony i biegal do niej kilkukrotnie, owijal sie nia niczym kokonem, po czym... skakal do basenu zeby sie oplukac. :D
W ogole Mlodszy chyba najlepiej skorzystal z tego wypadu, choc na poczatku prawie sie poplakal, kiedy okazalo sie, ze zapomnialam spakowac... gogli. Nik przyzwyczajony z druzyny plywackiej, nie moze sobie wyobrazic, ze mozna plywac bez. Coz, tym razem byl zmuszony przekonac sie, ze mozna. ;) Ja troche poplywalam z Potworkami, ale szybko zrobilo mi sie chlodno i wolalam wyjsc i obeschnac. Bi zostala glownie w najwiekszym basenie. Po pierwszej probie, nie chciala juz wejsc w piane, odmowila tez skakania do najglebszego basenu. A rok temu prawie nic innego nie robila, tylko skakala! :O Nik naprzemian wlazil w piane, a potem skakal albo do duzego basenu, albo tego dla nieco mlodszych dzieci, albo najglebszego.
Ogolnie caly czas byl w ruchu, szeroko usmiechniety i wybawil sie na calego. Dobrze, ze chociaz jedno dziecko zadowolone... ;)
Oczywiscie, jak przyszlo co do czego, nie moglam Potworkow stamtad wyciagnac, nawet Bi, ktora wczesniej raczej chlapala sie bez wiekszego entuzjazmu w basenie. Podjechalismy jeszcze po kawe dla rodzicow oraz napoje i pizze dla "dzieciatek" i wrocilismy do domu. Poniewaz Bi oraz Nik nie przebrali sie w koncu ze strojow, pierwsze co, to... wskoczyli do naszego basenu! :D
Z niego tez nie moglam ich wygonic, a niestety zblizal sie trening Kokusia. Panicz strzelil lekkiego focha, ze jest zmeczony i nie chce jechac, co bylo do przewidzenia. Nie bylo jednak zmiluj, bo ostrzegalam zeby lepiej w domu odpoczal, bo potem nie bedzie mial sil. Po raz drugi tego dnia, Mlodszy pojechal wiec z basenu na basen. :) Bi zostala w naszym odrobine dluzej, ale tez tylko troche, bo ona miala z kolei swoje zajecia taneczne. Tym razem cwiczyli akrobatyke, wiec srednio jej sie podobalo, bo wraz z inna dziewczynka z grupy, znaly wszystkie cwiczone figury, wiec instruktorka skupiala sie bardziej na pozostalych, ktore nie potrafily nic.
Wrocilysmy do chalupy gdzie chlopaki juz w najlepsze sie relaksowaly. Nik byl caly zadowolony, bowiem w koncu pamietal zeby spytac trenera o wstazki za wygrane miejsca z zimowych zawodow. Coz... trener w kulki sobie leci, bo za zwykle zawody wstazek Nik nadal nie otrzymal. :/ Nie wiem czy nadal ich nie przygotowal, czy robil je juz w czasie kiedy Nik mial przerwe z okazji pilki, a skoro go nie bylo, to go olal... Okazalo sie jednak, ze przechowal dla Kokusia wstazke (za 9 miejsce) oraz medal (za miejsce drugie) z zimowych mistrzostw! Ciesze sie razem z Nikiem, bo po tamtej traumie nadal twierdzi, ze na zadne mistrzostwa wiecej nie jedzie. :D Fajnie wiec, ze ma chociaz medal na pamiatke...
Czwartkowy ranek ponownie zwyczajny. Ogarnac to co zawsze i pojechac do pracy. Tam, no wiadomo - robota, po czym wrocic do domu. ;) Wilgotnosc nadal byla w miare niska, ale upal niemilosierny - 30 stopni, wiec nawet glodna nie bylam. Na obiad zjadlam loda, ups. :D Wyczyscilam basen, ktory byl podejrzanie wolny od utopionych stworzen, po czym wskoczyly do niego Potworki.
Kiedy oni sie pluskali, dodalam kostek chloru do "grzybka", po czym popryskalam kolejny raz baklazany. Pryskam je juz ktorys raz, ale nie widze zadnej poprawy. Strasznie marnie wygladaja i nie wiem czy nie wyziona ducha. Papryki tez nadal pogryzione, ale one akurat radza sobie wysmienicie, rosna coraz wieksze i maja kwiatki. Z basenu dosc szybko musialam dzieciaki pogonic, bo tego dnia jechali na pilke. Tym razem oboje. Oczywiscie ten trening nie jest obowiazkowy, ale chcieli pojechac. Nawet Bi, bo miala tez byc jej kolezanka. Nik marudzil, ze jest zmeczony po trzech basenach z dnia poprzedniego, ale poniewaz jego dobrego kolegi nie bedzie tam potem przez 2-3 tygodnie, to pojechal.
Dzieciaki pokopaly pilke, takze dziewczyny. Nie bylam pewna czy beda chcialy, ale okazalo sie, ze dosc dobrze odnalazly sie w grupie chlopcow mlodszych od siebie o rok, dwa. ;) Ja zas pogadalam sobie z mama owego rodzenstwa, a ze dosc dawno na siebie nie wpadlysmy (dzieciaki czesto przywozi na zajecia ich babcia), wiec tez fajnie. Po pilce juz wczesniej umowilysmy sie, ze zabierzemy mlodziez na lody, glownie zeby dac im dodatkowa chwile na spedzenie razem czasu.
Po drodze do domu musielismy zrobic sobie jeszcze jeden przystanek. Kiedy wczesniej Potworki szly do basenu, Nik goraczkowo szukal swoich gogli i polegl. Wywnioskowalismy, ze musial zostawic je dzien wczesniej po treningu. Nie pytajcie mnie jak, bo teraz kiedy jest tak goraco, Nik nawet sie nie przebiera, tylko owija recznikiem i jedzie do domu... Pozniej sobie przypomnial, ze kiedy czekal az trener przyniesie mu medal i wstazke, zdjal gogle z glowy i polozyl je na ziemie. Znow, nie mam pojecia dlaczego, bo ma przeciez plecak, gdzie moglby je wrzucic... W kazdym razie dojechalismy na basen i w wejsciu minelismy sie z jego trenerem, zdziwionym ze nas widzi skoro ostatnia grupa wlasnie zakonczyla trening. Troche nas zniechecil, bo powiedzial ze nie widzial nigdzie walajacych sie gogli, ale i tak poszlismy poszukac. Niestety, mial racje i na basenie gogli nie bylo, ale wychodzac wpadlo mi do glowy zeby spytac na recepcji czy maja lost and found, czyli "biuro rzeczy znalezionych". I mieli! "Biurem" okazal sie spory plastikowy pojemnik, za to gogle Kokusia lezaly w nim niemal na samym wierzchu! ;)
W piatek nad ranem pobudke najpierw urzadzil mi M., a raczej pecherz, bo malzonek zbudzil mnie wstajac, a jak sie juz lekko przebudzilam, to nie udalo mi sie zignorowac cisnienia. ;) Kolejna pobudke zafundowaly ptaszydla, drace dzioby gdzies na dachu. Na szczescie dosc szybko pogonil je deszcz. Za to pozniej ciezko sie wstawalo, bo nie dosc ze czlowiek lekko nieprzytomny, to jeszcze tak przytulnie bylo pod koldra, kiedy za oknem szumiala spadajaca z nieba woda. :) Trzeba sie bylo jednak zwlec, odhaczyc poranne przygotowania i jechac do roboty. Na szczescie to juz piateczek. :) Z pracy wyszlam nieco wczesniej, zeby zdazyc pojechac po spozywke. Pogoda uparla sie robic mi tego dnia na zlosc. Kiedy rano wstalam, przestalo juz padac. Wsiadam do auta, otwieram okna i szyberdach, wyjezdzam z garazu i... szybko wszystko zamykam, bo leje mi sie na glowe! :D Zanim dojezdzam do roboty, na szczescie juz tylko kropi. Kilka godzin w pracy mija "na sucho", chwilami przebija nawet slonce. Wychodze z pracy, w oddali grzmi. Super. Zajezdzam na stacje benzynowa i tankuje auto, a w miedzyczasie zaczyna padac. Po chwili deszcz przechodzi w ulewe, a dodatkowo grzmi i blyska raz po raz. No nie moglo tak byc kiedy siedzialam spokojnie w pracy?! Cieszylam sie, ze chociaz nie jechalam autostrada, tylko zwyklymi drogami, bo widocznosc i tak byla tragiczna... Kiedy dojechalam do supermarketu, slonce zaczelo juz wychodzic zza chmur, ale deszcz nadal lal i przewalaly sie nade mna grzmoty. Dobre 10 minut siedzialam, az wszystko sie uspokoilo. W koncu jednak pomaszerowalam do sklepu, zrobilam zakupy i wrocilam do chalupy. Szybko wszystko rozpakowalam i...znow musialam wybywac. ;) Z Potworkami tym razem. Zapisalam ich na wieczorek filmowy w bibliotece. Dzieciaki mialy przyniesc koce zeby sobie usiasc oraz wode do picia, a biblioteka serwowala przekaski i puscila im Super Mario. Nikowi, kiedy uslyszal co beda ogladac, az sie zaswiecily oczy, ale Bi westchnela, ze najwyzej bedzie siedziec na telefonie. Liczylam, ze moze wpadna na jakies znajome dzieciaki i Nik faktycznie spotkal tam kolege, ale Bi niestety nie... Poza filmem mieli tez jakies gry i calosc trwala 3 godziny. Zostawilam ich wiec i wrocilam do domu. Poszlam wlaczyc pompe w basenie i chcialam go wyczyscic, wiec jak na zawolanie... zaczal padac deszcz! :D Znow przeszla nad nami burza i to ponownie solidna, az pare razy zamigotalo swiatlo oraz wywalilo kontakt przy czajniku, o czym przekonalam sie pozniej, kiedy wlaczylam go, po czym wrocilam chwile pozniej i zdziwilam, ze woda dalej zimna. ;) Siedzielismy z M. sami w domu, za oknem burza, pies oraz kot spia spokojnie i pomyslelismy, ze za 7 lat takie samotne siedzenie stanie sie regula. Niby jeszcze siedem lat, ale wiadomo jak szybko czas zapierdziela... Az cos sciska w zoladku na sama mysl. :( Jeszcze zanim minely trzy godziny, zaczelam dostawac sms'y od Bi, gdzie jestem, bo film sie skonczyl i moga juz jechac. Akurat i tak wychodzilam z domu, wiec w 5 minut bylam pod biblioteka. Jak bylo do przewidzenia, Nik byl filmem zachwycony, a Starsza laskawie oswiadczyla, ze byl "ok". No to okey. :D Za to okazalo sie, ze przekaski serwowali slabe i oboje wrocili glodni jak wilki, trzeba wiec bylo zmajstrowac kolacje. Nik zaczal gonic kota i do domu wrocil zwykly, dziki harmider. ;) A matka mogla spokojnie zaczac weekend. Dzieciaki wiadomo, siedza w chalupie, a malzonek ma pracowac caly weekend, wiec tylko mnie cieszylo piatunio. ;)
Zostalo 5 tygodni do rozpoczecia roku szkolnego. :)
Wy cały czas coś robicie i jeździcie :) Fajnie, że Nik dostał pamiątkową wstążkę i medal - może jeszcze przekona się do powrotu do zawodów. Cieszę, że ja tak nie muszę co chwilę gdzieś gnać, jednak edukacja domowa pozwala na układanie całkowicie inaczej planów, a i mój mąż chętnie z synem jeździ do kina, gry, basen czy paintball, więc ja mam wtedy czas wolny.
OdpowiedzUsuńW tym tygodniu jestem po zabiegu operacyjnym i ogólnie siedzę na d..., ale jednak przeżyć z tym związanych też miałam mnóstwo.
Życzę Wam kolejnego udanego i bez burz tygodnia. Kasia
No wlasnie, jak ja gdzies dzieciakow nie zabiore, to M. nawet o tym nie pomysli. On uwaza, ze maja domz ogrodem, koszem do grania i basenem, wiec powinni bawic sie przy domu bez marudzenia. A ja wiem, ze czasem fajnie jest zmienic scenerie. ;)
UsuńUwielbiamy placki ziemniaczane - nawet Jasiu, który ziemniaki normalnie uznaje wyłącznie pod postacią frytek i chipsów. Niestety trochę mniej już lubię fakt, że najpierw trzeba te ziemniaki zetrzeć, więc zazwyczaj zwyciężają naleśniki, które po prostu robi się szybciej.
OdpowiedzUsuńWcale Ci się nie dziwię, że nie wiedziałaś co zrobić z wynikami Nika. Z jednej strony 2 miejsce jest super, z drugiej jednak został w jakimś sensie oszukany. Ja nie mam dość zdjęć basenu, sama chętnie bym się w nim wykąpała.
Fajna ta piana. Nasi taplali się w czymś podobnym, ale wówczas była piana zrobiona przez strażaków, więc nie wiem czy to coś takiego samego. Wówczas dzieciakom się podobało, chociaż u nas było chłodno i mieli założone długie spodnie.
Proszę mi tu nie odliczać do końca wakacji - i tak jestem przerażona!!! Nam też właśnie minął miesiąc wakacji i nawet nie wiem kiedy, a sierpień minie jeszcze szybciej, bo wówczas będziemy mieli urlop...
Czytajac to teraz, nie moge uwierzyc, ze niewiadomo kiedy, cale wakacje przelecialy! Dopiero co byla polowa czerwca i cieszylismy sie nowym spokojem, a teraz juz praktycznie polowa wrzesnia! :O
UsuńTrudno powiedziec czy to taka sama piana. Nasza pachniala jak plyn do kapieli, ale u Was strazacy tez nie mogli przeciez wypuszczac takiej chemicznej, do gaszenia pozarow...
Ja plackow ziemniaczanych stanowczo nie znosze i Nik ma to najwyrazniej po mnie, bo tez marudzi ze nie lubi. Ale Bi bardzo smakuja. Ale ona jest ogolnie "plackow". Te z cukinii tez lubi.
Czytając o irytacji na porozwalane rzeczy, od razu pomyślałam, że to sprawka kota :D i wiedzę, nie myliłam się, łobuz kochany. Ale Maya rozwaliła mnie na maxa, parsknęłam, przepraszam. Kochane zwierzaki :D Wiem, że Tobie wtedy nie było do śmiechu, ale czytając, naprawde bawi :)
OdpowiedzUsuńmmmmm wszystko co z cukini, jest mega pyszne, uwielbiam!
Gratuluję medali Nikowi, zaległych, ale zdobytych. Faktycznie trener trochę się nie postarał, ale uśmiech widze na buźce jest i to się liczy.
Wiesz, że my też tak czasami siedzimy i delektując się ciszą, zastanawiamy się jak to będzie kiedyś, jak ona tak na dłużej nastanie. Już i tak jest zdecydowanie inaczej w domu niż jak dzieciaki były małe, ale jak to będzie za jakiś czas? Póki co perspektywa kusząca, ja lubię spokój i wspólny czas z Mistrzem i czasami jak się zdarza, ze faktycznie jesteśmy bez dzieci u boku, to się delektujemy tym wspólnym spokojnym czasem.
My w sobote mielismy taki lekki szok, bo oboje dzieciakow zamknelo sie w swoich pokojach, a my zostalismy na dole z psem i mruczacym na kanapie kotem. Jakos dziwnie... ;)
UsuńZwierzaki dostarczaja rozrywki, zdecydowanie. Szkoda, ze czesto "rozrywkowo" czuje sie po czasie, jak juz mi wk*rw przejdzie. ;)