Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

sobota, 8 lipca 2023

Byla sobie "lipcowka" :)

Wolne dni plyna ekspresowo, wiec wydawalo sie, ze dopiero co sie pakowalismy, a zaraz trzeba bylo wracac. Kompletnie nie bylo czuc niemal pieciu dni wolnych. ;) Az do dnia wyjazdu sledzilismy prognozy pogody, ktore uparcie nie mialy zamiaru sie poprawiac. Deszcz, burze, mzawka... Co gorsza, w domu mialo byc przynajmniej cieplo - okolo 27-29 stopni. Potem tata reportowal mi, ze nie tylko jest goraco, ale tez duszno i parno. Coz... niby nie pojechalismy daleko, bo okolo 2.5 godzin od chalupy, ale ze jednak w kierunku polnocnym, a do tego kemping znajdowal sie nad samiutkim oceanem, nasze temperatury nie powalaly - przez wiekszosc czasu bylo okolo 18-20 stopni, a do tego co i rusz padalo, wiec wilgoc byla nieziemska i przenikala na wskros. Bywalo, ze w dlugich spodniach, bluzie oraz skarpetach, bylo mi zimno i pilam goraca kawe nie dla przyjemnosci, ale zeby sie zwyczajnie rozgrzac. Jednego dnia bylo tak paskudnie, ze zamknelismy sie w przyczepie na pare godzin, bo na zewnatrz, przy chlodzie i zawiewajacym pod zadaszenie wietrze, nie dalo sie po prostu wytrzymac. Na szczescie kazdego dnia zdarzaly sie "okienka" ladnej pogody i korzystalismy z nich na maksa. A dzieki temu, ze pogoda nie powalala, zmuszeni bylismy poniekad do solidnego wypoczynku. ;) Przez wiekszosc dni M. spal do 8 (co dla niego jest wyczynem), zas ja i Potworki do... 10 rano! :O Potem snulismy sie leniwie, pomalu jedlismy sniadanie i spogladalismy za okno zeby ocenic jak zapowiada sie kolejne pare godzin. Dni uplywaly bez planu, bo wszystko uzaleznione bylo od pogody. ;) Potworki za to, korzystaly z coraz dluzszej "smyczy", ktora starzy im stopniowo luzuja. W zasadzie to jak obserwuje inne dzieciaki, to stwierdzam, ze my jestesmy jednak jacys nadopiekunczy. Wiekszosc malolatow biega samopas lub z kolegami, bez ciaglego nadzoru rodzicow. My pilnujemy, towarzyszymy, sprawdzamy, itd. Coraz czesciej jednak na ta ciagla inwigilacje buntuje sie nie tylko Bi, ale tez mlodszy Nik. Kemping to taka troche inna rzeczywistosc oraz wakacyjny luz, wiec pozwolilismy Potworkom jezdzic samopas po kempingu. Bi dodatkowo kilka razy dziennie zapinala smycz psu i ruszala na spacer. Dobrze dla psiura, a i ona czula ze moze cos zrobic bez asysty rodzicieli. :) Entuzjazmu nie podzielali za to moi tesciowie, ktorzy przy kazdym telefonie truli M., ze to sa nadal male dzieci, trzeba ich pilnowac i nie mozna ich tak puszczac... :D

Tym razem, dla odmiany, wyjechalismy dopiero w sobote, 1 lipca, a nie w piatek jak to zwykle robimy. Juz nie pamietam dlaczego, choc podejrzewam, ze na kempingu zwyczajnie nie bylo miejsc na taki okres czasu. A raczej jednej miejscowki na 5 dni. Przez pobyt tam, ogladalismy wielokrotne "roszady", kiedy ludzie przenosili sie z miejsca na miejsce. Wyraznie widac bylo, ze nie wyjezdzaja, bo polowe rzeczy przenosili na rekach, w tym czesto namioty i rozkladane zadaszenia. ;) Niestety, jesli chce sie pojechac na dluzej, a nie zarezerwowalo miejsca odpowiednio wczesniej, trzeba kombinowac. Nam udalo sie przy przesunieciu rezerwacji o jeden dzien, no ale 4 noce latwiej jest "upchnac", niz np. 10. ;) W kazdym razie, na kempingu mozna sie meldowac o 13 po poludniu, wiec ambitnie chcielismy wyruszyc o 11. Taaa... Malzonek pojechal rano na kilka godzin do pracy, potem zajechal do Polakowa i do domu przyjechal o... 11:30. Ja w tym czasie mialam popakowana niemal cala moja czesc, wiec potem tylko M. dokonczyl podpinanie przyczepy i zaladowanie ostatnich ciezszych rzeczy i wyruszylismy tuz przed 13. Normalka. :D Po drodze mielismy niestety sporo korkow i dojechalismy dopiero po 16. Zanim M. ustawil przyczepe, zanim sie rozlozylismy z klamotami, byla 18. Na szczescie tego dnia bylo sucho. Kiedy juz sie urzadzilismy, wyruszylismy na wieczorny spacer nad rzeke, ktory jest juz niemal nasza tradycja na tym kempingu. O tej porze roku, wieczorem zwykle jest odplyw, a ze rzeka w tym miejscu niemal wpada do oceanu, wiec rowniez ulega plywom, odslaniaja sie skalki, a w ich zakamarkach i pod wodorostami, chowa sie masa krabow. Lapanie tych zas, to Kokusiowa ulubiona zabawa. 

Pierwszy zlapany!
 

Poszlismy wiec, ciagnac za soba niezbyt zadowolonego psiura, ktory nie lubi lazenia po piachu, a juz wody boi sie jak diabel tej swieconej. :D Z krabami bylo na tym wyjezdzie wyjatkowo slabo i jak Nik potrafil nieraz zlapac 4-5 na jednym spacerze, tak tym razem znajdowal tylko pojedyncze sztuki. Kazdy egzemplarz to jednak radocha. Dla panny Bi byla to zas okazja do zamoczenia dupki. :D Woda nie byla tragiczna, jak na to miejsce nawet wydawala sie wyjatkowo "ciepla", ale jednak rzeka to rzeka. Zadne z naszej pozostalej czworki nie weszlo glebiej niz po kolana, Bi zas nurkowala. :D

Za Bi powinno byc widac drugi brzeg rzeki, ale zamiast niego jest mgla...
 

Niestety ten spacer, byl zapowiedzia tego, co czekalo nas przez kolejne dni, bo w jego czasie, od strony ladu zaczela naplywac paskudna mgla, pokrywajaca wilgocia wszystko naokolo. Po powrocie na kemping, wyprobowalismy nowy sposob gotowania. Ten kemping ma bowiem paleniska w formie jakby "piecykow", zamiast normalnej dziury w ziemi, otoczonej kamieniami. Na wierzch polozylismy tacki i probowalismy cos upichcic.

Pamietam jeszcze piecyk, na ktorym gotowala podobnie moja babcia
 

Ostatecznie stwierdzilismy, ze da sie, trzeba tylko caly czas wszystko mieszac, bo ogien pod spodem nigdy nie bedzie przypiekal rowno i latwo mozna cos sfajczyc. Po kolacji zasiedlismy juz przy ognisku i upieklam dzieciakom s'mores'y, czyli pianki z czekolada, w grahamkowym krakersie.

Deserki
 

A raczej Nik dostal caly deser, zas Bi zazyczyla sobie same przypieczone pianki. :) Zas w bonusie, nad kempingiem ukazaly sie sztuczne ognie.

Na tym kempingu (a raczej w pobliskim miasteczku) fajerwerki puszczane sa zreszta niemal codziennie
 

W niedziele pogoda byla zdecydowanie najgorsza z calego wyjazdu. To byl wlasnie ten dzien, gdzie od rana padalo i po spedzeniu poranka kulac sie pod zadaszeniem przyczepy, w koncu skapitulowalismy i schowalismy sie do srodka. Zwykle drzwi kampera zamykamy tylko na noc albo jak gdzies idziemy. Tym razem zamknelismy drzwi oraz okna, zostawiajac tylko wentylacje w suficie, bo inczej wszystkie okna by zaparowaly. Padalo zas tyle, ze otwor wentylacyjny w lazience musielismy przymknac, bo woda zaczela kapac do srodka! :O Niespodzianka bylo, ze dzien okazal sie nie do konca stracony. Poznym popoludniem przestalo padac i od czasu do czasu nawet niesmialo slonce probowalo sie przebic przez chmury. Co chwila spogladajac nerwowo na niebo, ale wyszlismy na nasz cowieczorny spacer nad rzeke.

Nik zlapal kolejnego krabiszona; chyba najwieksza sztuke na tym wyjezdzie
 

Po nim Nik ruszyl na rowerze na "skocznie". W lasku przy kempingu, juz rok temu jakies dzieciaki usypaly na sciezce mini rampe. Zjezdzaja z gorki i sila rozpedu skacza na rowerach kto dalej. Dla Kokusia taka zabawa to oczywiscie spelnienie marzen. ;)

Niestety, glowny "bohater" w ruchu, wiec zamazany
 

Pozniej rozpalilismy ognisko, ugotowalismy na nim kolacje i juz szykowalismy sie na siedzenie przy ogniu, kiedy... lunelo! :O Mialam parasolki, wiec poczatkowo stalismy i twardo mowilismy sobie, ze przeczekamy. Ogien byl na szczescie na tyle duzy, ze zaden deszcz nie byl mu straszny. Pomalu jednak, jedno po drugim, odpuszczalismy, bo ile mozna sterczec pod parasolem. Tylko Bi wysiedziala do pojscia spac. Miala parasol z najszerszym rondem i tak go nasunela na glowe i zahaczyla o krzeslo, ze deszcz zawiewal jej tylko na nogi, zas te byly wystawione w kierunku ognia, wiec i tak bylo jej cieplo. To sie nazywa desperacja. :D

Przyjechalam na kemping zeby wieczorami siedziec przy ogniu i jakis tam deszczyk mi w tym nie przeszkodzi! :D
 

Poniedzialek powital nas taka sama pogoda jak niedziela - czyli deszczem. ;) Ranek spedzilismy w przyczepie, ale okolo poludnia niespodziewanie przestalo padac. Nadal bylo pochmurno, a prognozy caly czas sie zmienialy. Raz pokazywaly chmury bez deszczu, za chwile przejasnienia, zeby po chwili przeskoczyc jednak na przelotne deszcze. Nie bylam wiec zbyt szczesliwa kiedy Bi zaczela jeczec o pojscie na plaze. I jak to ona; nie odpuszczala, tylko mekolila bez ustanku. Tlumaczylam, ze chce poczekac az pogoda pokaze, w ktora strone chce pojsc. Panna plakala i buntowala sie, ze przyjechalismy nad ocean i jeszcze tego oceanu nawet nie widzielismy. W sumie prawda. ;) W koncu mialam juz dosc jej zawodzenia i pojechalam (na rowerach) z mlodzieza.

Bi "lapie" fale, a Nik "czai sie" blizej brzegu ;)
 

Ocean tam zwykle jest lodowaty; bywaly wypady, gdzie nie moglam nawet stop zamoczyc, a co dopiero plywac. Tym razem woda byla zaskakujaco... zimna, ale znosna. ;) Nawet dla mnie, czyli dla Bi byla ciepla. Za to Nik po chwili szczekal zebami (chyba dlatego, ze z niego taki chudzielec) i wyszedl na piach, gdzie zajal sie zakopywaniem wlasnych stop.

To nie jest deska surfing'owa ;)
 

Niestety trafilismy na odplyw, ktory w tym miejscu zawsze jest solidny, wiec stojac na plyciznie mialam Bi hen, hen daleko w wodzie, gdzie probowala "lapac" fale, a Kokusia daleeeko z drugiej strony. Nie stracenie z oczu ani jednego ani drugiego kosztowalo mnie sporo stresu, choc bardziej pilnowalam Starszej, z racji ze byla w wodzie. Oczywiscie okazalo sie, ze gdybysmy poczekali jeszcze godzine, mielibysmy cudowna pogode, bo pod koniec naszego "plazowania", rozpogodzilo sie i wyszlo slonce. W tym momencie jednak bylam i zmeczona pilnowaniem dzieciakow, ktore uparly sie spedzac czas w dwoch roznych miejscach i odezwal sie glod oraz pecherz. Zgarnelam wiec potomstwo i ruszylismy spowrotem. Wychodzac z plazy udalo nam sie jeszcze podejrzec mewe, ktora sprytnie wyciagnela komus z torby pudelko z przekaska, po czym kilkoma uderzeniami dzioba wybila sobie w tymze pudelku dziure i zabrala sie za zarcie. :D

Cwane, paskudne zlodziejaszki :D
 

O dziwo pogoda utrzymala sie do konca dnia. Spacer nad rzeka wieczorem odbyl sie w pieknych okolicznosciach przyrody.

Nawet Nik chlapal sie w wodzie zamiast szukac krabow
 

Jedynym negatywem wieczora bylo kiedy Mlodszy wrocil z przejazdzki na rowerze placzac, ze boli go noga. Kiedy spytalam co sie stalo, okazalo sie ze pojechal znow na "skocznie", ale wjechal do lasku od strony gorki, a nie samej rampy. Nie zauwazyl wiec, ze jacys debilni nastolatkowie wykopali za rampa... dziure! Nik ma rower nieco za duzy i za ciezki, wiec nie da rady zbyt mocno sie nim odbic. Oczywiscie do tej dziury wpadl i cud, ze wywalilo go w bok, a nie polecial do przodu, prosto na glowke. :/ Tak czy siak, dobrze, ze zebow nie wybil...

Za to za laskiem ze skocznia jest sciezka spacerowa z widokiem na mokradla, nad ktorymi przy ladnej pogodzie zawsze sa spektakularne zachody slonca
 

Stresy wieczora leczylismy znow slodkimi piankami przy ognisku. :)

Przy ogniu, te bluzy, tudziez spodnie, to bardziej dla ochrony przed komarami, niz dla ciepla
 

Kolejnego dnia mial byc u nas Dzien Niepodleglosci, ktora to Hamerykanie wywalczyli oczywiscie od Anglii, wiec my mamy swieto, a Anglicy normany dzien. Na necie znalazlam m.in. takiego mema:

Hehe...

A we wtorek, nad kempingiem niespodziewanie wstalo slonce! Zapowiadalo sie pieknie, a... wyszlo jak zawsze. :D Zanim zjedlismy sniadanie, umylismy sie i troche ogarnelismy, chmury wlasciwie zasnuly horyzont. Nadal bylo jednak sucho, a slonce od czasu do czasu gdzies tam sie przebilo, wiec sprawdziwszy uprzednio o ktorej jest przyplyw, zabralam dzieciaki na plaze. Poniewaz teraz cala rozlegla plycizna byla zalana, wiec Bi skakala przez fale przy samym brzegu.

Fale tam nigdy nie zawodza, szczegolnie w czasie przyplywu
 

Nie martwilam sie tez, ze Nik odejdzie gdzies daleko zeby grzebac w piachu. Okazalo sie zreszta, ze woda nadal byla znosna i sama sie zanurzylam. A skoro ja sie kapalam, to wiadomo ze Mlodszy zostal ze mna. Przynajmniej do czasu kiedy zaczal juz doslownie klekotac zebami z zimna. ;)

Chwilowa cisza na oceanie
 

Niestety taka dola chuderlaka, bo nawet ja - zmarzluch, spokojnie dawalam rade, a Bi pewnie bawilaby sie w oceanie cale popoludnie. W koncu jednak wyszlam z wody za Kokusiem i zerknelam w telefon zeby sprawdzic ktora godzina. Rozgladajac sie, na horyzoncie dojrzalam ciemne chmury. W telefonie zas znalazlam wiadomosc od taty, ktory ostrzegal, ze przeszla u nas straszna nawalnica. Malzonek widzial potem filmik nagrany przez kolege - ulicami doslownie plynely rzeki. Poniewaz wszystkie fronty szly jakos w kierunku polnocno - wschodnim, wiec burza mogla dojsc tez do nas i tata radzil, zeby lepiej byc wtedy w poblizu przyczepy. ;) W tym czasie Nik stal juz na brzegu trzesac sie z zimna, niebo straszylo czarnymi chmurami, wiec zgarnelam Bi i wrocilismy na kemping. Mialam nosa, bo doslownie pol godziny po naszym powrocie, zaczelo padac. Deszczowa pogoda stala sie symbolem tego wyjazdu, ech... Na szczescie obeszlo sie bez burzy. Popadalo, nawet dosc solidnie, przez jakas godzine, po czym znow sie czesciowo rozchmurzylo. Na wieczorny spacer znow poszlismy przy calkiem znosnej pogodzie.

Kolejne kraby do "kolekcji". Oczywiscie zlapane przez Kokusia, ale Bi tez lubi z nimi pozowac ;)
 

Potem urzadzilismy sobie z Kokusiem spacer. A raczej bylam zmuszona do marszu do kontenerow na smieci, ktore znajdowaly sie niemal po drugiej stronie kempingu, a syn stwierdzil, ze przejdzie sie ze mna. Wzielismy tez ze soba Maye, co dla Mlodszego bylo dodatkowa atrakcja, bo zwykle uprzedza go Bi. Wracajac, przeszlismy sie jeszcze po malym szlaku spacerowym.

Prawie jak dzungla :)
 

I niemal zapadal juz zmrok, kiedy przypomnialam sobie o... rolkach! Kupilam je niedawno, ale nie bylo okazji wyprobowac. Spakowalam na kemping, pamietajac ze jest tam praktycznie plasko a sciezki sa wyasfaltowane, ale przez te ciagle deszcze, praktycznie o nich zapomnialam. Teraz bylo jeszcze tyci mokro po wczesniejszym deszczu, ale wiekszosc wody juz zdazyla wyparowac. Potworki pojezdzily na zmiane, po czym ciekawostka bylo, ze Bi, ktora kiedys miala rolki, radzila sobie nieco slabiej.

Droga opadala delikatnie w dol, wiec panicz zjezdzal sobie nia swobodnie
 

Widac bylo, ze ciezej jej utrzymac rownowage. Nik nigdy wczesniej rolek nie mial na nogach, ale po pierwszej, ostroznej rundce, zaczal smigac szybko i pewnie. Klania sie chyba potworkowa jazda na lyzwach. Nik jezdzi niczym szogun, a Bi jednak bardziej zachowawczo. :)

A tu panna, bardzo skupiona
 

Niestety, po krotkiej chwili na jazde zrobilo sie zwyczajnie za ciemno. Siedlismy przy ognisku, podziwiajac hamerykancki, ostentacyjny patriotyzm. Poniewaz byl wlasnie 4 lipca, sporo osob wywiesilo przy przyczepach flagi, wstazki lub balony w odpowiednich kolorach i wzorach. Kempingowicze naprzeciwko wywiesili swiatelka w ksztalcie flagi.

Troche kicz ;)


 

My patriotycznych symboli nie posiadalismy, ale za to swiecacy latajacy talerz byl wieczornym hitem

A nad kempingiem pojawily sie oczywiscie fajerwerki. :)


Ten budynek po prawej (widoczny tez za Kokusiem na poprzednim zdjeciu), zupelnie nie pasujacy do wszechobecnych przyczep oraz namiotow, to lazienki :)

W srode nadszedl dzien wyjazdu, wiec jak sie mozna bylo spodziewac, mielismy bezchmurne niebo i upal. Kemping teoretycznie nalezy opuscic do 11 (my wyrobilismy sie tuz przed poludniem :D), wiec dzien wczesniej umowilam sie z Potworkami, ze jesli chca rano pojechac jeszcze nad ocean, musimy wstac o 8 a nie 10 i szybko sie zebrac, inaczej nie starczy czasu. Nastawilam budzik i o dziwo wszyscy wstalismy bez wiekszych problemow. Malzonek zostal zeby zaczac pakowanie, zas ja i dzieciaki wsiedlismy na rowery i ruszylismy nad ocean. Byl odplyw, ale tym razem jakos i Nik zamoczyl sie i zaczal szalec na desce bez wiekszego problemu. Stwierdzil pozniej, ze to byl najlepszy wypad na plaze na tym wyjezdzie. Super, ostatniego dnia. Chociaz pewnie lepiej pozno niz wcale. ;)

Radocha, bo fala przyniosla ich na plycizne w tym samym czasie
 

Woda wydawala sie chlodniejsza, ale ze slonce mocno przygrzewalo, wiec wlazlam do oceanu z Potworkami. Niestety nie moglam sie spokojnie oddac zabawie, bo co jakis czas sprawdzalam godzine. W koncu musialam przerwac chlapanie, zgarnac dzieciaki i wrocilismy na kemping. Dokonczylismy pakowanie, podczepilismy przyczepe i ruszylismy. Zahaczyc jeszcze trzeba bylo o punkt zrzucania sciekow, ale stanie w tym watpliwym estetycznie miejscu umilil nam widok straznikow na koniach.

Szczegolnie Bi niemal nie wyskoczyla ze skory ;)
 

Potem juz naprawde wyjechalismy w kierunku chalupy. O dziwo praktycznie nie bylo korkow, wiec droga minela szybko i wrocilismy do domu i Oreo. Kiciul przetrwal nasza nieobecnosc bez wiekszego problemu, z dwukrotna wizyta mojego taty. Tym razem mial pelno wody, ale o dziwo zjadl niemal cala zostawiona karme. Przywital nas mruczeniem, choc juz po chwili dosc mial glaskow i zaczal gryzc. Normalka. :) Reszta popoludnia to juz bieganie w te i nazad, rozpakowujac przyczepe.

I tak minal drugi wypad w tym sezonie, a pierwszy wakacyjny. :) Nie bylo najgorzej, choc pogodowo moglo byc oczywiscie duuuzo lepiej, ale coz. Wazne, ze wyrwalismy sie na troche z chalupy. Na koniec, specjalnie dla Marty. ;) Pamietasz to zdjecie z poprzedniego kempingu, gdzie Nik spi w przyczepie na kanapie? Napisalam wtedy, ze na tym miejscu wieczorem obniza sie lozko. Wtedy wyglada to tak:

Rozlozona na plasko, kanapa miesci sie idealnie pod opuszczonym lozkiem
 

Traci sie sporo miejsca, szczegolnie w przejsciu, ale ze to tylko na noc, wiec da sie wytrzymac. W dzien szybciutko podpinamy lozko do gory. Sa przy nim specjalne pasy do zamocowania poscieli zeby nie spadla do tylu, kiedy calosc sie podniesie.

Do nastepnego! :)

5 komentarzy:

  1. Faktycznie pogoda nie rozpieszczała, ale fajnie, że mimo wszystko udało się Wam tak dużo wyciągnąć z tego kempingu. Ja niezmiennie jestem pod wrażeniem jak oni łapią te kraby. Niby się nie boję i nie brzydzę, ale jednak chyba bym nie wzięła tego do ręki...
    Jak patrzę na wnętrze tej Waszej przyczepy to tak sobie myślę, że w takiej chyba byłabym w stanie przebywać. Ona wydaje się naprawdę spora, a zdecydowanie jest większa niż ta, do której zaciągnęła nas wówczas moja mama. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pogoda byla slaba, ale jakos dalismy rade. ;) Kraba wyciagnac z kryjowki i zlapac potrafi tylko Nik. Bi je umie podejsc od tylu jak brat polozy je na piasku. Ja biore je w wodzie, gdzie zgarniam je od spodu razem z piaskiem i chodza mi po rekach, ale sa szybkie i zwiewaja ile sil w tych spiczastych nozkach. ;)
      Nasza przyczepa jest fajna, bo bok z jadalnia sie wysuwa, tworzac na srodku spora przestrzen. No i to lozko podnoszone do gory, rowniez otwiera troche miejsca przy wejsciu. W przyczepach bez wysuwanych elementow, zwykle jest tylko takie waskie przejscie w srodku, wiec bywa klaustrofobicznie. ;)

      Usuń
  2. No to widze, ze sie sporo wam wyjazdowo udalo, chociaz troche sie nie udalo, tzn. pogodowo. Ale za to pierwsze 5 dni wakacji macie juz zaliczone, czego sie nie da zaprzeczyc. Fajnie jest miec przyczepe, bo nie trzeba sie pakowac ani wynosic walizek na miejscu przeznaczenia, chociaz to pakowanie i rozpakowywanie w domu czasem daje do wiwatu. Jak juz kiedys pisalam - my nigdy nie mielismy przyczepy i chyba juz nigdy jej nie kupimy. Ale wciaz gdzies mi chodzi to po glowie, jednak. Bo czasami zazdroszcze tym, ktorzy przyczepe maja. Ciesze sie, ze Oreo przetrwala z opieka Taty - tym razem bez zarzutu. Ojciec zuchem sie okazal.

    OdpowiedzUsuń
  3. Aha, jeszcze chcialam dopytac, bo zapomnialam: czy na zdjeciu nad mokradlami - Bi jest umalowana, tzn w makijazu, czy to jest jej naturalny wyglad, taki ciemny wokol oczu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To fakt, ze pakowanie i rozpakowywanie jest uciazliwe, ale glownie dlatego, ze u nas dom jest na gorce, wiec zeby wejsc do glownej czesci, trzeba sie nachodzic po schodach. W starym domu bylo duzo latwiej.
      No tata tym razem sie spisal. A przyznaje, ze troche sie obawialam, bo wyjezdzalismy na dluzej niz poprzednio. ;)
      Nie, Bi ma naturalnie ciemna oprawe oczu. Szczesciara. ;)

      Usuń