Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 30 czerwca 2023

Odliczanie do... lipcowki?

W Polsce macie majowke i czerwcowke, a my tu mamy majowke (tyle, ze pod koniec miesiaca) oraz lipcowke. ;) Nooo, w zasadzie, teraz z Junteenth mamy jakby czerwcowke, ale narazie sie nie liczy, bo nie wszedzie jest przestrzegana. ;) W kazdym razie, sumiennie obchodzony jest tu Dzien Niepodleglosci, wypadajacy 4 lipca i tak najczesciej sie to swieto okresla - zamiast dlugiego i lamiacego jezyk Independence Day, ludzie najczesciej mowia fourth of July. I juz. :) W zaleznosci od tego jak wypada, wiele firm daje pracownikom jeden dzien wolny, albo doklada jeszcze dodatkowy, tworzac dlugi weekend. Poniewaz jest to jednak czas letnich wakacji, wiekszosc ludzi bierze dodatkowe dni urlopu bez czekania na laske pracodawcy i przedluza sobie odpoczynek. W tym roku 4th of July wypadlo we wtorek, wiec naturalnym jest, ze ludzie dokladaja poniedzialek i wczasuja sie na calego. :D

Zanim jednak doszlismy do naszej "lipcowki", trzeba bylo przebrnac przez ostatni tydzien czerwca.

W sobote, 24 czerwca, jak to ostatnio bywa, pogoda szalala na calego. Albo po prostu byla typowa dla Nowej Anglii, ktora slynie z naglych zmian oraz przechodzacych gwaltownie frontow. ;) W kazdym razie, rano lalo jak z cebra. Zapowiadali burze, ale zadna nie przeszla. Po poludniu za to Matka Natura nie mogla sie zdecydowac jaki ma humor. Lalo, potem nastepowala przerwa, rozpogadzalo sie, na horyzoncie widoczne byly tylko delikatne, pierzaste chmurki, a 20 minut pozniej nadciagaly ponownie ciemne chmury i znow nastepowala ulewa. Bylo przy tym bardzo cieplo, bo 26 stopni i z taka iloscia wilgoci w powietrzu, czlowiek mial wrazenie, ze siedzi w saunie... Dzieki temu, ze byl weekend, poza sprzataniem oraz wstawianiem kolejnych pran, korzystalam na maksa z mojej werandy. Niemal nie bylo wiatru, wiec deszcz nie przeszkadzal ani troche, a przy takiej aurze, na zewnatrz bylo duzo przyjemniej niz w srodku.

Obawiam sie jednak, ze na zdjeciu kompletnie nie bedzie widac ulewy...
 

Niestety musialam sie do niej scigac nie tylko z Bi, ale i z M., ktory tyle lat twierdzil, ze bez sensu ten ganek, a teraz uznal, ze bujane krzeselko jednak jest fajne i tez zaczal mnie tam "podsiadac"! :D I tak wlasciwie minal dzien - leniwie z wykrzyknikiem. ;) Dopiero po poludniu wybylismy do kosciola, z racji ze M. pracowal oba weekendowe dni. Za to wracajac z pracy, zajechal po ukochane sushi. Nawet Nik nie protestowal, choc on potrafi nieraz cos tam prychac, ze woli "chinczyka". ;) Pod wieczor zas, nieco nerwowo, ale wlaczylismy opcje samo-czyszczenia w piekarniku. Nie smiejcie sie; w starym domu mielismy kuchenke 9 lat (a kupilismy ja z domem, wiec kto wie ile miala lat) i nigdy tej opcji nie uzylismy. Obecna mamy 5 lat i dotychczas tez tylko sama ja przecieralam. Pewnie nadal unikalabym samoczyszczenia jak ognia, gdyby nie to, ze od jakiegos czasu nie udaja mi sie ciasta. Juz na swieta mialam wrazenie, ze sernik oklapl duzo bardziej niz powinien. Potem jednak M. upiekl jakis swoj, z sobie tylko wiadomymi udziwnieniami i jemu wyszedl. Zwalilam wiec to na moje dwie lewe rece. Potem biszkopt na urodziny Bi byl jakis taki dziwny. Mocno wyrosl, a potem rownie mocno oklapl, a w srodku zbijal sie w jakby grudy. Tu rowniez raczej obwinilam wlasny anytalent, choc akurat ciasta zwykle mi wychodza. Ale od dluzszego czasu, chlebek bananowy - najprostsze ciasto na swiecie, ktorego nie ma jak zepsuc, za kazdym razem wychodzi mi z zakalcem! Czasem tylko troche na dnie, czasem polowa warstwy ciasta, ale zawsze jest. Zauwazylam tez, ze choc jest to ciasto, ktore normalnie mozna wyjac z piekarnika natychmiast po pieczeniu, zaczelo oklapywac... Po ktoryms z rzedu zakalcu, M. stwierdzil, ze teraz on upiecze, cos pokombinuje i zobaczy czy jemu wyjdzie. Tlumacze jak krowie na rowie, ze pieke z tego samego przepisu od dobrych kilku lat i ze ciasto zawsze wychodzilo (poza tym jednym razem, kiedy zapomnialam dodac sody :D), a od pewnego czasu za kazdym razem sa zakalce, wiec dzieje sie cos dziwnego. Nie, on chce sam upiec. Stwierdzilam, ze niech piecze. Wzial moj przepis, jednoczesnie posilkujac sie jakims polskim z YouTuba, wlal ciasto do mniejszych blaszek, przeznaczonych normalnie na metrowca i... wyszedl mu zakalec calkowity! Normalnie cala grubosc ciasta! Nadawalo sie tylko do wyrzucenia. :D Coz, ucieszylam sie, ze to jednak nie moje "zdolnosci" sa winne, tylko cos innego, ale i tak bylam obrazona, ze malzonek najwyrazniej uznal, ze jego zona nie potrafi piec. ;) Problem w tym, ze zakalca ciezko jest "zdiagnozowac". W jakims nowym przepisie podejrzewalabym, ze ciasto za mocno wymieszalam, ze za krotko pieklam, lub zrobilam cala liste innych bledow... Tutaj jednak mam przepis, ktorego uzywam od lat, stwierdzilam wiec, ze albo w sklepie sprzedaja partie jakiejs starej maki, albo masla, albo... cos jest z piekarnikiem. Pierwszym i najprostszym krokiem bylo wiec zeby porzadnie wyczyscic ten ostatni, bo moze nierowno grzeje...  Problem w tym, ze niewiele myslac wlaczylismy opcje samoczyszczenia, a dopiero potem zaczelam czytac. I sie przerazilam. :D W domu szybko zaczelo smierdziec. Mimo pootwieranych okien zapach byl dosc uciazliwy. Poza tym piekarnik nagrzal sie stra-sznie! To nowoczesny sprzet, wiec zwykle przy pieczeniu szyba robi sie ciepla, ale nie goraca; normalnie mozna ja dotknac. Teraz szyba, raczka, pokretla, no cala kuchenka nagrzala sie tak, ze nawet M. szybko odskoczyl kiedy ja dotknal, a on ma naprawde odporne na wysokie temperatury dlonie. Mikrofala u gory, szuflady w szafkach obok, wszystko bylo wrecz gorace. Pozniej doczytalam (rychlo w czas!) ze powinno sie na czyszczenie wyjmowac kratki. My oczywiscie zostawilismy je w srodku. Ups... Oraz, ze od resztek oleju oraz wiekszych grudek jedzenia, w piekarniku moze sie zapalic! :O No tu juz w ogole zaczelam dreptac nerwowo i co chwila zagladac do piekarnika. Na szczescie u nas obylo sie bez takich "atrakcji". :D Piekarnik zakonczyl czyszczenie, wylaczyl sie i przestygl, a ja moglam w koncu zajrzec do srodka. Troche rozczarowalam sie, ze popiolu na dnie prawie nie bylo, co oznacza, ze piekarnik wcale nie byl taki brudny i mozliwe, ze to nie on byl przyczyna zakalcow...

W niedziele M. pojechal do pracy, a ja z dziecmi pospalismy do oporu, po czym az mi raczki swierzbilo zeby cos upiec. :) Oczywiscie najlepszym ciastem bylby chlebek bananowy, skoro to on ostatnio ciagle wychodzil zakalcowaty, ale jak na zlosc nie mialam przejrzalych bananow. Dzien wczesniej tesciowa zasugerowala babke na oleju, wiec padlo na nia, choc nie bylam przekonana, bo to zupelnie inny rodzaj ciasta... Babka wyrosla jak glupia, musialam ja dopiekac 10 minut dluzej, ale wyszla idealna. Nie uwierze jednak ze to czyszczenie cos pomoglo, dopoki nie upieke chlebka bananowego. ;) Jak to w niedziele, wpadl moj tata i jak zwykle zaslodzilam go maksymalnie, bo mialam jeszcze i resztke lekko zakalcowego "bananowca" i babke i pol zamrazarnika lodow. :D Pogoda byla jeszcze bardziej "saunowa" niz dzien wczesniej. Nadal naprzemian lalo i wychodzilo slonce, a dodatkowo bylo 28 stopni. :O Drzwi do garazu oraz dolnej lazienki spulchnialy i zaczely przy zamykaniu szorowac o framugi. Czlowiek chodzil spocony i bez energii, a dzieciaki urzadzily awanture kiedy ojciec odgrzal im na obiad rosol. :D Wcale im sie nie dziwie, bo sama kompletnie pominelam ten posilek, a na mysl o jedzeniu czegos cieplego, pot sam wychodzil mi na czolo. Co nie przeszkadzalo mi pic goracej kawy oczywiscie, bo zimnej nie znosze. :D W kazdym razie Potworniccy ostentacyjnie odczekali az zupa kompletnie ostygla i jedli zimna, mimo utyskiwania ojca, ze obiad je sie na cieplo. Przypomnialam mu o istnieniu takich dan jak chlodnik, ktory krolowal na polskich stolach wlasnie latem. ;) Po odjezdzie dziadka niewiele sie w sumie dzialo. Chlopaki pojechali na rowery, szlakiem zaczynajcym sie kolo naszego osiedla, w las, tam gdzie zwykle chodzilismy na spacery w czasie treningow Kokusia, a Bi stwierdzila, ze przejdzie sie z Maya. Panowie wrocili zgrzani i spoceni, ale M. nie mial dosc i namawial jeszcze na rodzinny spacer. Poniewaz w koncu wygladalo na to, ze rozpogodzilo sie na dobre, a dodatkowo zblizal sie wieczor, wiec bylo (minimalnie) chlodniej, stwierdzilam, ze w sumie dlaczego nie. Mojej checi nie podzielal Nik, ktoremu sie wcale nie dziwie, ani pies. To sie naprawde rzadko zdarza, ale Maya cala przechadzke zostawala w tyle i wygladalo, ze gdybysmy odpieli jej smycz, chyba by siadla i zostala tam, gdzie akurat stala. ;)

Przemierzamy osiedla :)
 

Mlodszy poszedl w koncu z nami, ale wiekszosc spaceru jeczal, ze jest zmeczony i ze on wcale nie mial ochoty na przechadzke.. Po powrocie zmienilam dzieciakom posciel i wstawilam pranie, zagonilam Kokusia pod prysznic, posiedzialam troche na ganku az zaczely kasac komary i dzien wlasciwie zlecial.

Po bardzo leniwym weekendzie, przyszedl poniedzialek i matka musiala ruszyc do roboty. W nocy spalam kiepsko, bo bylo niemozliwie duszno, a nad ranem obudzil mnie odglos... torsji! Najpierw chwile lezalam, bo nie kumalam co wlasciwie slysze, potem uznalam ze to Maya i westchnelam, ze rano czeka mnie sprzatanie na dole. Po kilku sekundach jednak dotarlo do mnie, ze dzwiek dochodzil gdzies z bliska, jakby u gory! Zerwalam sie i wypadlam z pokoju, ale napotkalam tylko siedzacego spokojnie na chodniku Oreo. Kiciul na rzygajacego czy chorego nie wygladal. Bylo ciemno, ale nie chcialam zapalac swiatla i szukac sladow problemow zoladkowych. ;) Kiedy rano wstalam, nigdzie nic nie znalazlam, wiec nie wiem czy mi sie przysnilo czy co? :D Przed wyjsciem do pracy oczywiscie jeszcze musialam zapodac Kokusiowi antybiotyk, ale o dziwo kiedy poszlam go obudzic, juz nie spal. Corka nie chciala sniadania, a ze ona jest juz z grubsza samoobslugowa, wiec tylko wzruszylam ramionami. ;) Przygotowalam synowi platki, antybiotyk oraz probiotyk i moglam wyruszac z domu. Pogoda nadal bez zmian, czyli mialo padac po poludniu, wzielam do pracy parasolke, a tymczasem nie spadla ani kropla. Dopiero po 20 przeszla lekka burza. Wczesniej, dla Kokusia nadeszla "wiekopomna" chwila, bo pojechal na pierwszy trening na basenie od 2 miesiecy. :D Jak to z Mlodszym bywa, w zeszlym tygodniu sam sie pytal kiedy wraca na basen, bo mu sie w domu nudzi, a jak przyszlo co do czego, to cos tam stekal, ze nie chce, ze sie boi, itd. Po prostu obawial sie, ze nie bedzie w grupie nikogo, kogo zna. I nie bylo, ale wrocil zadowolony. Typowe. ;) Pojechal z malzonkiem, ktory w czasie jego treningu chcial pocwiczyc na silowni, a ja z Bi w tym czasie pojechalysmy do high school, zeby panna mogla pobiegac. Oczywiscie kiedy tam dotarlysmy, okazalo sie, ze na biezni cwiczy dwojka mlodziencow, na oko 20-kilkulatkow. To Starsza stremowalo i juz myslalam, ze nic z tego, ale namowilam chociaz na koleczko, a chlopaki w tym czasie przeniosly sie na boisko (ktore bieznia okraza), dodatkowo przyszla jakas kobieta rowniez maszerujaca wokol i Bi w koncu odzyskala rezon. Zrobilysmy dwa kolka, potem zaczelam mierzyc jej czas sprintu, a na koniec postanowila zrobic kolko biegiem, ale spokojnym, rownym tempem. Zajechalysmy jeszcze do biblioteki znajdujacej sie zaraz obok i... do domu wrocilysmy pozniej niz nasi panowie. ;)

We wtorek ponownie prognozy zapowiadaly calodzienna duchote, deszcz oraz przelotne burze i znowu nie spadla ani kropelka. :D Rano ogarnac kota oraz antybiotyk syna i do roboty. Po pracy myslalam zeby wyciagnac rodzine na jakis spacer, ale dzieciaki poprosily zeby wlaczyc im wypozyczonego z biblioteki Thor'a. Niewiele myslac wlaczylam, a potem dotarlo do mnie, ze teraz bedzie to szlo prawie 3 godziny, wiec popoludnie mamy praktycznie z glowy... ;)

Popoludnie filmowe
 

Dzieciaki zasiadly przed tv (choc niby po poludniu maja odpoczywac od ekranow; sama sobie strzelilam w kolano :D), M. do rachunkow (doroczne podatki za samochody, wywoz smieci, odprowadzanie sciekow i tym podobne "fajne" oplaty ;P), a ja zmienilam nam posciel, wstawilam pranie i upieklam placek z jablkami. Nadal czekam az banany zrobia sie brazowe, zeby moc upiec chlebek bananowy i doczekac sie nie moge. ;) Placek z jablkami mam wrazenie ze jakby bardziej urosl, ale nie wiem czy to nie moja wyobraznia, a to jest ciasto, w ktorym chyba nie da sie zrobic zakalca. Nadal nie wiem wiec czy czyszczenie piekarnika cos dalo. ;)

Sroda byla w koncu ostatnim dniem antybiotyku dla Kokusia. Oby juz nic wiecej sie nie przyplatalo! Rano jakims cudem nie musialam go budzic, wiec poranne obowiazki od razu poszly sprawniej. Jednoczesnie uswiadomilam sobie, ze wlasnie minely dwa tygodnie wakacji dla Potworkow! :O Ale to leci, nawet jesli tylko oni maja labe, a rodzice normalnie pracuja! ;) Poniewaz prognozy same nie wiedza co Matka Natura kazdego dnia zmaluje, wiec codziennie taszczylam do pracy parasolke i codziennie nie spadala ani kropla deszczu. Jak w srode wylecialam z chalupy bez parasola, to co?! Zaraz po wyjezdzie z osiedla, na szybie pokazaly sie pierwsze krople. Luzik, mamy cieplo, wrecz duchote, lekka mzawka nie zaszkodzi. Taaa... Ledwo wyjechalam na glowa arterie miasteczka, lunelo jak z cebra! Ostatecznie siedzialam 10 minut na parkingu pod praca, czekajac az deszcz troche odpusci, a potem szlam do drzwi oslaniajac twarz sniadaniowka. :D Z cukru nie jestem, ale zachlapane okulary to mordega, bo bez specjalnych chusteczek kazde przecieranie konczy sie smugami, ktore wkurzaja mnie przez caly dzien. ;) Kiedy wyszlam z pracy, w oddali slyszalam grzmoty, a po chwili zaczelo mi kapac na glowe przez otwarty szyberdach. ;) Po powrocie do domu, dowiedzialam sie, ze moj syn zjadl rano sniadanie, ktore mu podalam, ale nie ruszyl niczego innego, lacznie z obiadem, ktory mial juz podany na talerzu i gotowy do odgrzania. Powod? Zapomnial! To dziecko zapomnialo, ze jest glodne!!! :O Szkoda, ze akurat ten kawaler, zrobil sie ostatnio chudy jak tyczka i nie potrzebuje jeszcze deficytu kalorii. Kiedy w koncu cos zjadl, wyszlismy na chwile porzucac do kosza, korzystajac z chwilowego braku deszczu. Padac nie padalo, ale parna pogoda sprawila, ze czlowiek sie lepil, a upierdliwe muszki usilowaly wlazic do oczu, nosa i uszu. :/

Lewitacja ;)
 

Dlugo wiec nie pogralismy, a zreszta Nik mial tego dnia kolejny trening na basenie. Pojechal bez wielkiego entuzjazmu (zaczyna sie), ale tez bez protestu. W lipcu maja miec dwa razy zawody, ale poki co panicz kreci glowa, ze nie chce, bo sie "boi". Czego? Sam nie wie. :D Kiedy chlopaki pojechali, my z Bi ponownie pojechalysmy pod high school, zeby tam pochodzic/ pobiegac na biezni.

Najpierw marsz
 

Panna odstroila sie niczym stroz na Boze Cialo i niestety musze przyznac, ze w tym stroju i ze swoja budowa, z daleka to dziecko nie wyglada na lat 12, lecz 16. ;)

Pozniej juz jogging
 

Ja zrobilam pare koleczek idac, Bi troche szla ze mna, troche biegla, a jeszcze troche porobila gwiazd, mostkow, itd. W oddali caly czas grzmialo i zastanawialam sie czy nas nie zmoczy, ale deszcz przyszedl dopiero dobrych kilka godzin pozniej. Do domu zajechalysmy niemal razem z chlopakami, a potem wiadomo, zostalo juz szykowanie sie na kolejny dzien.

W czwartek w koncu odpadlo mi pamietanie o antybiotyku, wiec oczywiscie oboje dzieci obudzilo sie samo zanim wyszlam. ;) Podalam sniadanie dzieciakom oraz kotu, po czym pojechalam do pracy. Przyznaje sie bez bicia, ze tego dnia malo co popracowalam, bo znalazlam sobie inne "zajecie". Dobrze, ze w robocie poki co nadal luzy, a szef podbija Chiny. :D Zajelam sie bowiem wyszukiwaniem jeszcze jednego kempingu na te wakacje. :) Jedziemy teraz na przedluzony weekend, potem na poczatku sierpnia, a pozniej jeszcze na dlugi weekend wrzesniowy. I od tego wrzesniowego sie zaczelo. Jak to z nami wiecznie bywa, zamiast rezerwowac kempingi w styczniu - lutym, zaczelismy o nich powazniej myslec dopiero na wiosne. Wtedy oczywiscie wiele fajniejszych lub/i tanszych miejsc bylo pozajmowanych. Na nadchodzace 4th of July wlasciwie wiedzielismy gdzie chcemy jechac i udalo mi sie zlapac tam miejscowke, ale niestety w niezbyt przez nas lubianej czesci kempingu. No coz, jak sie nie ma co sie lubi, to sie lubi co sie ma. ;) Wiedzielismy wiec na ktory kemping chcemy jechac w maju oraz w lipcu. Co do reszty nie moglismy sie kompletnie zdecydowac ani dogadac. Wiedzielismy tylko, ze koniecznie chcemy jechac gdzies na dlugi weekend we wrzesniu, ale to tylko na 3 dni, bo zacznie sie juz szkola. Potem jednak stwierdzilismy, ze pomiedzy kempingiem w lipcu oraz we wrzesniu, mamy 2 miesiace, wiec fajnie byloby pojechac gdzies jeszcze pomiedzy. Dzieciaki bardzo chcialy wrocic do jednego z tej sieci kempingow gdzie bylismy rok temu, z parkiem wodnym i kupa atrakcji, ale M. oczywiscie krecil nosem. W ktoryms momencie w ogole zaczelismy przegladac oferty cruise'ow oraz wylotow na Karaiby czy do innego Meksyku. :D Rzecz jasna, takie wyjazdy to trzeba rezerwowac minimum pol roku wczesniej. Teraz albo nie bylo miejsc, albo ceny takie, ze prosze siadac. Wrocilismy wiec do planow kempingowych. :) Udalo mi sie znalezc fajne (mam nadzieje) miejsce na poczatek sierpnia. Pozniej zaczelam patrzec na dlugi weekend wrzesniowy i okazalo sie (bez zaskoczenia), ze miesca tez znikaja niczym swieze buleczki. Na znajomym kempingu zostaly tylko 3, wiec szybciutko zarezerwowalam, stwierdzajac ze jak znajde cos ciekawszego, to anuluje rezerwacje. Wpadlam bowiem na pomysl odwiedzenia okolic, w ktorych nas jeszcze nie bylo, a zawsze o nich mowilismy, ze fajnie byloby sie wybrac. Kiedy jednak wspomnialam o tym M., zaproponowal zeby zostawic ta wrzesniowa rezerwacje jak jest i po prostu pojechac w jeszcze jedno miejsce. Pomysl fajny, bo i okolica bardzo letniskowa i wiadomo - jeszcze jeden wyjazd, ale ze patrzylam na srodek lata, to oczywiscie z rezerwacjami bylo baaardzo ciezko. Az sporzadzilam sobie tabelke z nazwa potencjalnych kempingow, datami, ktore wchodzily w gre, a nastepnie z cenami! :D Niestety, w takiej mocno "turystycznej" okolicy, w sezonie, w wielu miejscach albo nie mieli wolnych miejscowek, albo wolali sobie ceny jak za 5-cio gwiazdkowy hotel. Niektore strony internetowe byly zas tak kiepsko skonstruowane, ze pokazywalo, ze tak! Maja miejsca, tak, cena do przyjecia, a dopiero kiedy juz wpisalam wszystkie potrzebne dane i chcialam potwierdzic rezerwacje, wyskakiwala informacja, ze albo w sezonie wymagaja pobytu przez minimum 7 dni, albo ze nasza przyczepa jest za duza na wybrana miejscowke! :/ Uch... No troche przeklenstw oraz zgrzytania zebow poszlo. :D Ostatecznie jednak udalo sie znalezc i kemping i miejscowke i daty w miare pasuja, wiec druga polowa wakacji zapowiada sie wyjazdowa. Oby pogoda zaczela nieco bardziej dopisywac, bo poki co jest tragedia. Nie wiem czy w tym roku basen w ogole rozlozymy, przy tych ciaglych deszczach... :( Po powrocie do domu czekal mnie wk*rw, bowiem Bi, ktora spedzila troche czasu u kolezanki, przyszla wsciekla, najwyrazniej dlatego, ze musiala wrocic do domu... Rzucila pare tych swoich "nastoletnich" odzywek, czym zarobila sobie marsz do pokoju, bez telefonu. Oczywiscie najbardziej "rzucala" sie o ten telefon, ale gdybym smarkule wyslala po prostu do pokoju, to na bank siedziala by na telefonie i bylaby to raczej nagroda a nie kara. :D Zeby przewietrzyc glowe, zaproponowalam Kokusiowi przejazdzke na rowerach.

Wracajac zatrzymalismy sie na moscie nad rzeka i podziwialismy spokojne krajobrazy
 

Oczywiscie kawalera nie trzeba bylo dwa razy namawiac. ;) Nie byla to bardzo dluga przejazdzka, ot, 30-40 minut, ale wystarczyla zeby poprawic nastroj.

Nie wiem czy cos bedzie widac z racji odleglosci, ale na kamieniu po lewej stoi czapla lub zuraw (nie bylam w stanie dojrzec na 100%), a obok plywa stadko gesi. Okazuje sie, ze rzeka musi byc w tym miejscu bardzo plytka, bo kilka gesi... stalo i brodzilo w niej lapkami, zamiast plywac ;)
 

Po powrocie trzeba bylo omowic z malzonkiem przygotowania na wyjazd, przelozyc do suszarki pranie, wlaczyc zmywarke, chwile posiedzialam w moim kaciku przy frontowych drzwiach i dzien przelecial. :)

Dzisiaj to juz bylo wielkie pakowanie. Rano pojechalam na tygodniowe zakupy, po powrocie rozpakowalam wszystko (czesc rzeczy wsadzajac od razu do przyczepy), poskladalam ostatnie pranie, po czym zaczelam bieganie w te i we wte do przyczepy. Jak zwykle zajelo to duzo wiecej czasu niz czlowiek by chcial, ale udalo sie zapakowac kampera, poza jedzeniem (bo nie bylam pewna, czy zamrazarnik juz wystarczajaco chlodzi) oraz kosmetykami potrzebnymi jeszcze na rano. Jedziemy z nieco mieszanymi uczuciami, bo prognozy sa kiepskie: sobota jeszcze ladna, ale kolejne 3 dni z deszczem oraz burzami. Rozpogodzic ma sie ponownie w srode, czyli w dzien powrotu. Typowe. :D Zapakowalam wiec kurtki przeciwdeszczowe oraz parasole i pozostaje miec nadzieje, ze jednak prognozy sie zlituja i poprawia. ;)

A na koniec pokaze Wam zdjecie z tych, ktore kraza po necie, z serii "pokaz mi costam, bez pokazywania, ze costam". Prosze wiec bardzo, fota pod tytulem "pokaz mi, ze masz kota, bez pokazywania, ze masz kota":

Moja kostka:kot - 0:1 :D
 

Niestety, kiciul ma czeste napady wscieklosci, szczegolnie jesli dzieciaki obdarzaja go zbyt dluga (w ocenie Oreo oczywiscie) sesja czulosci. Wypuszczony z lepkich, dzieciecych lapek, potrzebuje sie gdzies wyzyc i atakuje pierwsza lepsza osobe, traktujac ja niczym drapak. I tak wlasnie przeoral mi naokolo noge. Szczypalo jak jasna cholera, a najgorzej, ze nie moglam cholernego kota od siebie oderwac! :O 

No to do poczytania po dlugim weekendzie i juz w lipcu! :)

8 komentarzy:

  1. Ja też mam wrażenie, że piekarnik coś mi nie grzeje. Zwłaszcza, że często jedna strona jest mocniej dopieczona od góry, a druga mniej... Z tymi przepisami to się śmiejemy, bo wiele przepisów moja mama, jej siostra i ja mamy takie same - a każdej z nas inaczej wychodzi ciasto, choć każda robi zgodnie z przepisem.
    Ja mam zawsze problem z długimi filmami. Z jednej strony jak włączymy popołudniu, to już nigdzie nie wyjdziemy. Z drugiej jak włączymy po powrocie ze spaceru, a więc pod wieczór, to dzieciaki siedzą długo u nas, a ja lubię mieć spokojne wieczory :D Najlepiej jest, jak chcą obejrzeć jakiś film, który mają u siebie na dysku, wówczas ja mam wieczór dla siebie, a dzieciaki u siebie oglądają film.
    Proszę, prześlijcie mi trochę swojej motywacji do treningów biegowych. Bo nam właśnie minęły jakieś dwa miesiące odkąd powiedzieliśmy sobie - od jutra biegamy :D
    Mam nadzieję, że jednak pogoda była bardziej litościwa i wyjazd się udał.
    Zdjęcie nogi jest kolejnym argumentem, który przemawia u mnie na NIE dla kota....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak z tymi przepisami jest. Ja tez mam kilka przepisow od mamy, kilka inne przeslalam siostrze i tez u kazdej ciasto wychodzi nieco inne. :)
      Ja najbardziej lubie planowac takie ogladanie filmow na deszczowe dni, ale nie zawsze sie udaje trafic, szczegolnie, ze u nas ostatnio prognozy zmieniaja sie z godziny na godzine. :)
      O motywacje do biegania trzeba by zapytac Bi. ;) Nie wiem co ja naszlo ostatnio, bo ja biegac nawet nie moge ze wzgledu na kolano. Ona wiec truchta, a ja ide szybkim marszem. :)
      Ja wlasnie nie rozumiem tego zwierza. Potrafi przyjsc, lasic sie, polize cie dwa razy, a potem dziab! w nos... Albo wlasnie znienacka wyskakuje spod stolu na przechodzaca osobe i ora pazurami. Nie wiem czy to nam sie trafil taki egzemplarz, ale sasiedzi tez mowili, ze planowali kota domowego, ale w koncu zaczeli go wypuszczac, tak im dawal do wiwatu. :D

      Usuń
  2. Mam nadzieje, ze 4 lipca dobrze sie wam udal, bo u nas bylo cudownie, slonecznie i pogodnie. Bi rzeczywiscie wyglada na nieco juz doroslejsza, niz tylko 12-letnia dziewczynke. Ladnie rozwinieta, wysoka i zgrabna. A Nik nadal jeszcze maly chlopiec, chociaz juz z humorami nastoletnimi czasami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas niestety bylo raczej chlodno i deszczowo. Ale zawsze wolne to wolne. :)
      Bi robi sie az za bardzo rozwinieta, bo jednak przydaloby jej sie te kilka kg mniej, ale moze jeszcze nagle wystrzeli w gore i figura jej sie wyrowna. ;)

      Usuń
  3. Proponuje kotu kupic drapek, nasz bardzo lubi, kota ugryzienia I zadrapania sa bardzo niebezpieczne, pisze to nurse.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmmm... No tak, ale nasz kot ma PIEC drapakow. I owszem, korzysta z nich, ale jednak czasem nachodzi ja, zeby "zapolowac" na czlowieka. ;)

      Usuń
    2. Ja bym go woda pryskala ze spryskiwacza I uczyla ze czlowieka drapac nie wolno, sepsy mozna dostac od kota zadrapan, no kidding.

      Usuń
    3. Psikamy, gonimy, to uparte stworzenie. ;) Poki co jest w domu, wiec jest czysta i nie powinna przenosic zadnego swinstwa. Jak zacznie wychodzic, mam nadzieje, ze wyszaleje sie w ogrodzie i w chalupie bedzie spokojniejsza. Narazie ja chyba roznosi z nadmiaru energii.

      Usuń