Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 23 czerwca 2023

Pierwszy pelny tydzien wakacji

Tak myslalam, ze jak skoncza sie dodatkowe zajecia, to zabraknie tematow do pisania, a zdjec to juz w ogole. ;) Szczegolnie, ze choroba Kokusia skutecznie przystopowala jakiekolwiek plany... A wzielo go stra-sznie! Nie pamietam kiedy ostatnio byl az tak zasmarkany. Do tego mokry kaszel i goraczka przez dwa dni. Pelen pakiet.

Sobota, 17 czerwca, byla dniem wolnym dla M. Skorzystal z tego, rano pedzac na silownie, a potem jeszcze maszerujac po osiedlu. Ja z Potworkami pospalismy do oporu, a potem leniwie i spokojnie zjedlismy sniadanie i szykowalismy sie na dzien. Nik wstal z normalna temperatura, ale z nosa nadal mu cieklo i kaszlal. Wyraznie jednak wrocila mu energia, wiec szalal z kotem, a w ktorym momencie nawet poszedl zagrac z M. w kosza. Prognozy zapowiadaly calodzienny deszcz i popoludniowe burze, a tymczasem pokropilo troche rano, a potem bylo pochmurno, choc momentami przebijalo sie nawet slonce. Tyle warte sa te prognozy. Poniewaz u malzonka w pracy w ten weekend grafik byl dosc dziwny, bowiem sobote mieli wolna ale pracowali w niedziele, koniecznie chcial skorzystac i isc do spowiedzi, a potem prosto na msze. Z racji, ze Mlodszy wydawal sie dobrzec, pojechalismy wszyscy. Zajechalismy potem jeszcze po kawe i do domu. Nasza radosc okazala sie przedwczesna, bo Nik nie tylko na wieczor dostal stanu podgoraczkowego, ale jeszcze zaczal narzekac, ze boli go ucho! :O Niby leciutko, ale co chwila cos tam wspominal. Poniewaz jednak nos mial zawalony makabrycznie, wiec trudno bylo powiedziec, czy ten katar przechodzi mu w zapalenie ucha (co jeszcze kilka lat temu bylo niemal pewniakiem), czy ucho pobolewa po prostu przez roznice cisnienia wywolana zapchanymi zatokami... Kladlam sie spac szykujac na nocne "atrakcje", ale o dziwo noc minela spokojnie.

W niedziele rano, Mlodszy stwierdzil, ze ucho go nie boli, ale ze ledwie na nie slyszy... Cudownie. Wstal ponownie z normalna temperatura, ale za to prawie placzac, ze caly czas leci mu z nosa i co pare minut musi go wydmuchiwac. Podejrzewam, ze po nocy wszystko mu schodzilo, bo po jakims czasie sie uspokoilo, choc po tych kilku dniach skore pod nosem mial tak obtarta, ze wygladal jak kupka nieszczescia. Dobrze, ze w niedziele zaczal momentami odzyskiwac troche apetytu i zaczely mu wracac kolory na buzi. :) Moj tata o dziwo zdecydowal sie przyjechac na kawe, bo tak jak my, sklanial sie ku temu, ze Nik nie ma raczej nic zakaznego, tylko "zalatwil sie" na imprezie u kolegi. W miedzyczasie wrocil do domu M., ktory okazalo sie zrobil jeszcze po drodze zakupy i z miejsca zabral sie za rozpalanie grilla, a potem pieczenie kurczakow i robienie szaszlykow. Przez to moj tata siedzial u nas niemal 4 godziny, bo kiedy juz zaczal zbierac sie do wyjscia, malzonek oglosil, ze za kilka minut mieso bedzie gotowe, zostal wiec na obiedzie. Nie zebym miala cos przeciwko, tylko akurat tego dnia, planowalysmy pojechac z Bi na zakupy ciuchowe. Wspomnialam pare razy, ze wiekszosc spodenek Bi ledwie zaslania jej posladki, a Nikowe nagle sa prawie do polowy uda. :D Wybieram sie na zakupy od miesiaca, ale jak wiecie, tygodnie byly ostatnio tak zabiegane, ze po prostu nie bylo kiedy. W koncu nadszedl spokojniejszy weekend, wiec koniecznie chcialam pojechac i miec to juz z glowy. Nie znosze bowiem zakupow, za to Bi - typowa baba, az piszczala z radosci. Przez spowiedz i kosciol w sobote, nie pojechalysmy tamtego dnia, co zreszta okazalo sie szczesliwym zbiegiem okolicznosci, bo na drzwiach sklepu byla wywieszka, ze akurat mieli wtedy jakas inwentaryzacje i sklep byl zamkniety. :) Na szczescie w niedziele mieli otwarte, bo jakbym pojechala na darmo, bylabym baaardzo zla. ;) Male przypomnienie, zeby zawsze wchodzic na strony internetowe i sprawdzac, bo kto by pomyslal, ze mogli zamknac sklep w sobote?! ;) W kazdym razie, ja ruszylam na dzial chlopiecy, a Bi na dziewczecy i zaczelysmy buszowanie w fatalaszkach. Glownie szukalysmy spodenek, ale wzielam tez Kokusiowi 3 koszulki, taka grubsza bluzo - kurtke, podobna do tej, ktora zgubil w szkole, oraz sandaly (modlac sie zeby pasowaly :D), zas Starsza w ogole zaszalala, bo dla siebie wybrala dwie bluzeczki (obie konczace sie wysoko nad pepkiem), dwa kombinezony oraz klapki, z takich bardziej eleganckich... Wrocilysmy do chalupy okolo 18, wiec juz pod koniec dnia. Pozostalo wykapac Kokusia, ktory po kilku dniach choroby i goraczki byl mocno "nieswiezy", podlac ogrodek i... nie, nie musialam szykowac sie na kolejny dzien w pracy. ;)

W poniedzialek mielismy Junteenth, swieto wprowadzone przez Biden'a raptem dwa lata temu. A ja niespodziewanie mialam je w pracy wolne. Moglabym przysiac, ze kiedy w styczniu sekretarka ulozyla kalendarz na caly rok, wszyscy wzruszyli ramionami i oznajmili, ze maja inne swieta, w ktore woleliby miec wolne. Uznalismy wiec, ze jesli ktos chce, moze za ten dzien wziac sobie jakis inny wolny. Zeby bylo smieszniej, jestem na 99% pewna, ze wzielam sobie dodatkowy wolny dzien przy okazji dlugiego weekendu w szkolach w lutym. Okazalo sie jednak, ze rozmawiali o tym czerwcowym swiecie na poprzednim meetingu, ktory mnie ominal bo bylam w Nowym Jorku i uzgodnili, ze mamy ten dzien wolny. I choc bylam w pelni gotowa przyjsc do pracy, to nie bede grymasic na kolejny dlugi weekend. :) Malzonek pojechal do roboty, bo u niego mozna bylo sobie ten dzien wziac wolny bez zuzywania urlopu, ale bezplatny. Potem przekonal sie jednak, ze na wydziale mieli cale 4 osoby (z nim) i wyszedl juz w poludnie. Potworki i ja moglismy sobie dluzej pospac, ale niestety dzien rozpoczal sie kiepskimi wiesciami. Nik wstal z zapaleniem spojowek w prawym oku. Przekrwiona galka i oko zaklejone wydzielina - klasyk. Mimo, ze mamy jeszcze reszte kropli z poprzedniego razu, stwierdzilam jednak, ze lepiej zabrac go do lekarza. Chorowal bowiem tak naprawde od srody wieczor i choc goraczka spadla, a on odzyskal energie, katar jednak kompletnie nie odpuszczal, kaszel tez nie, a do tego to narzekanie od czasu do czasu na ucho i teraz oko! Troche za duzo tego... Poza tym, zapalenie spojowek bywa bakteryjne, a ze mlodszy mial przy okazji cala liste dolegliwosci, wolalam sprawdzic czy nie jest to ze soba powiazane... O dziwo zadzwonilam o 9:30 rano, a przyjeli nas juz o 10:30. Nie ma jak chorowac latem, kiedy wiekszosc ludzi trzyma sie jednak zdrowo. ;) U lekarza opisalam wszystkie Nikowe dolegliwosci, a lekarka tylko kiwala glowa i zaczela Mlodszego ogladac i osluchiwac. Okazalo sie, ze oprocz zapalenia spojowek, panicz jednak ma rowniez zapalenie ucha. :O Pani doktor stwierdzila, ze gardlo tez wyglada jej "anginowo", ale o dziwo, szybki test wyszedl negatywny. Wyslali go potem jeszcze do laboratorium na dluzsza inkubacje, zeby zobaczyc czy moze jednak cos "wyhoduja". ;) Nie mialo to jednak znaczenia, bo Nik i tak dostal antybiotyk i to troche mocniejszy niz zwykle, zeby za jednym zamachem zalatwic i ucho i oko. ;) Zaraz po powrocie do domu dostalam sms'a z apteki, ze dostali recepte i ze przewidywany czas realizacji, to... 14:30. Byla dopiero 11!!! Co bylo jednak robic; nastawilam sie na dluzsze czekanie. Okazalo sie jednak, ze do odebrania byla juz o 11:45. To znaczy, pozornie, bowiem pojechalam, pokazalam wiadomosc, ze mam gotowa recepte do odebrania, a babka mowi, ze teraz musze poczekac, bo beda lekarstwo... mieszac. Antybiotyk byl bowiem w formie syropu, no ale dla mnie jak gotowy do odebrania, to gotowy, a nie ze wyjeli z magazynu butelke z proszkiem! :/ A jeszcze wkurzyla mnie babka przy kasie, bo ma na gebie maske i schowana jest za szyba. Wyglada ze ta ostatnia postawili specjalnie dla niej, bo przy stanowisku obok obslugiwala dziewczyna bez maski i bez szyby. I ten babsztyl mamrota cos przez te maske oraz szybe, w aptece gra muzyka, obok rozmawiaja ludzie... Nie doslyszalam co powiedziala, wiec pytam: "Slucham?", a ona wybalusza oczy i warczy takim poirytowanym tonem "Jakies pytania?!". Nosz kurcze, szkoda, ze mnie nie ugryzla! I zaluje, ze zawsze takie sytuacje spotykaja mnie z zaskoczenia, bo zanim wpadne na jakas dobra riposte, to juz jestem daleko. ;) Tym razem tez dopiero pozniej pomyslalam, ze moglam jej wygarnac, ze pandemia dawno sie skonczyla; w koncu praktycznie wszedzie posciagali te plastiki, prawie nikt nie nosi masek, nawet u lekarza, a ona wyzaslaniana i wscieka sie, ze ludzie nie rozumieja co mowi! :O W kazdym razie, wrocilam do domu i szybko zapodalam synowi pierwsza dawke. Reszta dnia uplynela mi na gruntownym sprzataniu lazienek oraz praniach. Konczylam to, co zostalo z weekendu, a dodatkowo chcialam poprac wszystko co zakupilysmy z Bi w niedziele. Dopiero pod wieczor zaproponowalam corce ze moze przejedziemy sie na rowerach do high school, bo juz kilka razy prosila, ze chce pobiegac na biezni. Nie bardzo wiem skad takie pragnienie, ale jak chce, to niech biega. Pojechalysmy wiec i... nie dojechalysmy. :D Do szkoly sredniej mozna od nas dotrzec od tylu (samochodem dojazd jest tylko od frontu); sa nawet porobione przejscia dla pieszych i rowerow, zapewne dla uczniow z przylegajacych osiedli. Szkola byla wielokrotnie powiekszana, z powstajacymi kolejnymi skrzydlami, w dodatku wiele ich bylo starych, instalacje wymagaly wymiany i akurat rok temu miasto zaczelo intensywne prace nad budowa kompletnie nowej. Ma ona powstac na terenie dawnych boisk sportowych oraz czesci parkingu, zas po skonczeniu, stara szkola zostanie wyburzona i na jej miejscu powstanie teren sportowy. Do czego zmierzam. Nowy budynek powstaje od strony naszego sasiedztwa. Wczesniej biegl tamtedy chodnik, ktorym mozna sie bylo dostac i do szkoly i na korty tenisowe, czy do biblioteki, a obecnie zajela go budowa. Dla uczniow zrobiono specjalnie chodnik biednacy wokol terenu budowy, zeby mogli nadal, pieszo badz na rowerach, dotrzec do szkoly. Przejechalysmy z Bi przez pol naszego osiedla, kawalek kolejnego, dojezdzamy do przejscia na teren szkoly, a tam... szlaban. I znak, ze chodnik zamkniety od polowy czerwca, do polowy sierpnia. :O Oczywiscie, jak to niedowiarki, ominelysmy szlaban i poszlysmy kawalek, zeby sprawdzic czy jakos sie nie przemskniemy. ;) No niestety, przesuneli caly plot budowy tak, ze zajeli chodnik. Dla wyjasnienia, wokol sa domy jednorodzinne i ich ogrody, wiec nie da sie przejsc na przelaj. Nosz kurna! Plot szedl przy samym chodniku, wiec zastanawiam sie, czy az taka roznice zrobily im te dodatkowe 2 metry?! Odpada wiec nam teraz jazda do biblioteki na rowerach, a dla mlodziezy majacej letnie sporty (wiem, ze baseball cwiczy w wakacje, moze tez football) przejscie skrotem na boiska. W dodatku innych skrotow brak, a jesli zjedziemy do glownej drogi, nie ma tam chodnika. Jazda wzdluz ruchliwej glownej arterii miasteczka poboczem, jakos mnie nie kreci... :/ Pocieszajace jest tylko, ze nowy budynek powinien zostac ukonczony w ciagu nadchodzacego roku szkolnego. Wszystkie przejscia oraz chodniki powinny zostac otwarte, a Bi za dwa lata pojdzie do swiezutkiej, pachnacej nowoscia szkoly. ;)

We wtorek laba sie skonczyla, przynajmniej dla matki. ;) Trzeba bylo sie rano zwlec, a latwo nie bylo, bo w kiciula znow cos nad ranem wstapilo. Kilka razy obudzila mnie kiedy przeleciala po lozku jak burza, innym razem wlazla mi na glowe... :D A kiedy zadzwonil moj budzik, spala obok mojej poduszki, zwinieta w klebuszek i grzeczna jak aniolek; ktos by pomyslal. :D Poniewaz lekarka zaznaczyla, ze antybiotyk jest mocny i moze podraznic zoladek, wiec zeby przyjmowac go z posilkami, rano czekalam az Nik wstanie. Jak na zlosc, ja chce jechac do pracy, a on spi i spi. W koncu, o 9:10 stwierdzialm, ze musze go obudzic. Oczywiscie taki rozespany kompletnie nie mial checi na jedzenie, ale dalam mu placuszki i kazalam dwa razy ugryzc, po czym podalam dawke antybiotyku i przykazalam ze ma skonczyc sniadanie jak najszybciej. Jak mu to poszlo nie mam pojecia, bo pojechalam. Wczesniej nakarmilam kota i rozladowalam zmywarke, zeby dzieciaki mialy ja pusta. Przypomnialam o poscieleniu lozek, wstawianiu naczyn do zmywarki, wyrzucaniu papierkow, opakowan, itd. Pojechalam do roboty gdzie mialam meeting, choc byl on niestety jednym z tych, ktore moglyby byc wyslane jako mail, szczegolnie, ze szef akurat wybyl do Chin... Reszta dnia uplynela spokojnie, ale po powrocie zastalam naczynia w zlewie, a u Bi nie poscielone lozko. Lekko zbesztalam potomstwo i jak zwykle, Nik przeprosil i zasmial sie na moj ochrzan, a Starsza... sie oburzyla. Bo ona "zapomniala" (stara spiewka) i "czy mnie sie nigdy nie zdarzylo niczego zapomniec?!" Mojego stwierdzenia, ze kara pomoze jej pamietac na przyszlosc, nie przyjela ani lekko ani z pokora, tylko sie zwyczajnie wsciekla. Wkroczyl ojciec, ktory wyjatkowo spokojnie probowal tlumaczyc pannicy zasady, ale ta jak zwykle poleciala do swojego pokoju. Zdazylam jeszcze krzyknac, ze jak znow bedzie tupac nogami po schodach, to popamieta (i udalo jej sie powstrzymac) i tyle ja widzielismy. Takie wieczorne "akcje", bo po co czlowiek mialby sie po pracy zrelaksowac, no po co?

W srode ponownie ranna pobudka, ale na szczescie kociak odpuscil, wiec wyspalam sie nieco lepiej. Kiedy kladlam sie wieczorem spac, Potworki jeszcze buszowaly w pokojach, wiec rano oboje oczywiscie odsypiali. Nie powiem, nie przeszkadza mi to, bo przynajmniej moge w ciszy i spokoju zjesc sniadanie, nakarmic kota, wypuscic psa i porobic co musze. Tym razem mialam mniej relaksu niz zwykle, bo szybko obieralam i pieklam ziemniaki oraz gotowalam kukurydze dla dzieciakow na pozniej. Tak to bywa, kiedy sie ma skleroze wieczorem. ;) Czekalam na Kokusia do 9:30, ale w koncu skapitulowalam i ponownie go obudzilam. Mocno byl nieprzytomny (ciekawe do ktorej siedzial? ;P), ale zszedl i moglam dac mu sniadanie oraz antybiotyk. Nie moge sie doczekac az go wybierze do konca. Bedzie mogl spac do oporu, a o sniadanie zatroszczyc sie sam. ;) W koncu dojechalam do pracy, gdzie nadal spokoj i nawet bez meetingu. :) Po robocie skontrolowalam co Potworki zrobily ze swojej listy i panna Bi oczywiscie zignorowala nakaz chowania naczyn do zmywarki. I miseczka po porannych platkach i talerz po obiedzie, lezaly w zlewie. Tlumaczenie? "It slipped my mind". Czyli znow "zapomniala", tylko wyrazila to innymi slowami. :D Na moj lekki opierdziel, zachnela sie, ze dlaczego jej nie przypomnialam. Taaa... niezla sztuczka, tylko ze jak wychodzilam jeszcze spala (albo udawala), a liste rzeczy do odhaczenia zostawilam jej na karteczce. Karteczke zas, okazalo sie, wyrzucila, "bo ja denerwowala". Mam poczucie, ze denerwuje ja po prostu to, ze ktos jej cos kaze robic i ja z tego rozlicza. :D Miejmy nadzieje, ze w przyszlosci zalozy wlasna dzialalnosc, bo nie widze jej za bardzo w roli pracownika z szefem nad glowa... ;) Wyjatkowo nie straszyl zaden deszcz, wiec wybylismy na troche do ogrodu.

Partyjka kosza obowiazkowo musi byc!
 

Na kolejny dzien zapowiadali opady, wiec odpuscilam sobie podlewanie warzywnika oraz doniczek na tarasie. Podlalam tylko te na werandzie z przodu, bo niby wystaja nieco poza zadaszenie, a jednak zauwazylam, ze deszcz musi zawiewac pod odpowiednim katem zeby zostaly porzadnie podlane. Pokaze Wam przy okazji moj ulubiony ostatnio kacik. Z tylu mamy taras, ale nie przepadam za nim, bo jest wysoki i mam wrazenie, ze taki "odkryty". Sasiedzi z obu stron moga jak na dloni widziec co tam robimy. Nie zebysmy odczyniali cos nielegalnego, ale jakos tak niekomfortowo sie czuje. ;) W dodatku, o tej porze roku, w sloneczne dni prazy tam slonce, a ze noce mamy caly czas chlodne, wiec na wieczor, na niczym nieoslonietym tarsie, hula wiatr i szybko robi sie nieprzyjemnie. Przednia weranda przez kilka lat stala pusta, tylko z donica kwiatow. Namawialam M. zeby postawic tam jakas lawke, krzeselka, czy cos, ale oczywiscie nie widzial sensu "bo kto tam bedzie siedzial?". Nie poddalam sie i rok temu zaczelam tam stawiac jedno z naszych kempingowych krzeselek. Szybko polubilam ten kacik, bo wychodzi na zachod, wiec w dzien jest tam cien i przyjemny chlodek, a ze jest osloniety z trzech stron, a przed nim rosnie tuja, wiec wieczorem jest naprawde przytulnie. Malo dociera tam wiatru, no i jest pod daszkiem, wiec jesli nie zawiewa akurat od zachodu, to nawet jesli pada, mozna tam siedziec. W zeszlym roku kupilam sobie stoliczek, bo nie mialam gdzie stawiac ukochanej kawy albo klasc ksiazki, a w tym wpadlo mi w oko takie hamako - krzeselko.

Czekam jeszcze zeby kwiatki w duzej donicy sie rozrosly, ale poki co, walcze z mszycami, ech...
 

Rowniez turystyczne, wiec nic specjalnego, ale cudownie sie mozna na nim hustac. ;) No i, dzieki temu ze jest skladane, jesli bede chciala, moge je zabrac na kemping. Niestety, po paru dniach, wyczaila je Bi i w ten sposob mamy teraz wyscig, kto pierwszy tam zasiadzie. :D Zwykle wygrywa corka, bo zanim dojade z pracy, ogarne to i owo, zjem obiad, itd. ona juz zdazy zajac ulubiona miejscowke. Mnie pozostaje czekac az wyczerpie jej sie bateria w telefonie lub tablecie i musi wrocic w poblize gniazdka. ;) Tego dnia przyszedl email zawiadamiajacy ze czas zamowic stroje do pilki. Dziwne, bo nie pamietam zeby w zeszlym roku wymagane bylo to tak szybko. A w tym zaznaczyli, ze zamowic trzeba je do 9 lipca zeby zdazyly przyjsc przed rozpoczeciem sezonu. Wieczorem zasiadlam wiec do zamowienia i kolejnym zaskoczeniem bylo, ze nie trzeba bylo za nie doplacac. Moglabym przysiac, ze rok temu placilam dodatkowo. No, ale to taka przyjemna niespodzianka. :)

W czwartek rano znow musialam budzic Kokusia. Kiedy ide spac, czyli okolo 23:30, mowie mu dobranoc i kawaler twierdzi, ze sie kladzie zaraz po mnie. Hmmm... Jakos ciezko mi uwierzyc, skoro potem o 9:30 rano nadal spi jak zabity i musze dluzsza chwile szturchac go i laskotac, zeby sie obudzil. No ale moze potrzebuje takiego dluzszego snu po chorobie, a i antybiotyk pewnie troche go oslabia. Tego dnia nadszedl koniec zamrozenia oplat za druzyne plywacka i wczesniej planowalam wyslac go na trening, ale ze nadal jest jakis taki "nie bardzo", a dodatkowo ciagle od czasu do czasu zakaszle (choc kaszel zwykle najdluzej sie ciagnie przy kazdej infekcji), a to oko rano ciagle jeszcze delikatnie ropieje, wolalam go w tym tygodniu przetrzymac. Nie mowiac juz o tym, ze nie wiem jak sie miewa jego ucho, bo to na nie przede wszystkim dostal antybiotyk... Po pracy do domu, ale tym razem sporo wieczoru spedzilismy poza nim. Chrzestny dzieciakow mial w niedziele urodziny i chcielismy wpasc do niego z zyczeniami oraz prezentem. Poczatkowo planowalismy to na dzien urodzin, ale okazalo sie, ze wyjechal ze swoja dziewczyna na biwak. Wracali dopiero w poniedzialek, a potem wtorek i sroda jakos sobie przelecialy i w czwartek stwierdzilismy, ze teraz albo nigdy, zanim cos nam wypadnie, albo A. znow gdzies wyjedzie. Dzieciaki, a szczegolnie Bi jechaly zachwycone, bo wujek posiada dwa koty. Jeden niestety schowal sie przed nami w najciemniejszym zakamarku, ale drugi - wychodzacy, przyszedl na parkingu i nawet dal sie poglaskac. A raczej dala, bo to kotka. :) U chrzestnego dlugo nie zabawilismy, bo biedak dopiero co wrocil z pracy, wiec nie chcielismy zajmowac mu czasu, za to na prosbe Kokusia, pojechalismy do sklepu z... grami. Uparl sie chlopak, ze chce sobie kupic gre na lato, choc tlumaczylam mu, ze wszystkie poziomy przechodzi w kilka dni, maksymalnie w tydzien, wiec na lato musialby miec tych gier z dziesiec. ;) No ale chcial koniecznie, placil z wlasnych zaskorniakow, wiec niech ma. Bi slyszac o planach brata rowniez postanowila wybrac sobie jakas gre. No przeciez nie bedzie gorsza... :D Potem podjechalismy po kawe i kiedy wrocilismy, byla 19. Starsza jednak zdazyla jeszcze poleciec pobawic sie z sasiadka z naprzeciwka, a Nik pojezdzic na rowerze. Ja w tym czasie podlewalam warzywnik i rabatki, bo prognozy plataja mi figle. Dzien wczesniej odpuscilam sobie podlewanie, bo w czwartek mialo byc ledwie 18 stopni i od rana padac. Taaa... Jak rano wstalam prognozy nadal pokazywaly taka sama temperature, ale opady przesunely sie na 15-16. Do pracy wzielam parasolke, spodziewajac sie, ze wyjde z niej w deszczu. A potem nie tylko nie spadla ani kropelka, ale jeszcze co jakis czas wychodzilo slonce, zas temperatura poszybowala do 24 kresek. To tyle warte sa prognozy. ;) I choc normalnie zmiana w te strone bylaby jak najbardziej wskazana, to niestety moje nadzieje na zalatwienie podlewania przez Matke Nature, okazaly sie plonne. ;) A juz sam wieczor spedzilam w moim kaciku, o ktorym pisalam wyzej. Tym razem Bi zasiadla w domu, a na zewnatrz mielismy cieply i bezwietrzny zmierzch. Ucieklam stamtad dopiero kiedy zaczely mnie atakowac komary. :)

W piatek, niespodziewanie nie musialam budzic Kokusia na sniadanie i dawke antybiotyku. Kiedy, po wlasnym sniadaniu oraz umyciu sie, wyszlam z lazienki, siedzial juz w lozku i... napierdzielal w nowa gre. Jakby inaczej. ;) Pomyslalabym, ze w koncu zaczyna odzyskiwac sily po chorobie, ale tego ranka Bi rowniez wstala wczesnie; praktycznie razem ze mna. Moze wiec, po 1.5 tygodnia, wreszcie odespali trudy roku szkolnego. :D Ja dla odmiany nie moglam sie dobudzic, a wyjatkowo nawet kot do mnie nie przylazl, wiec nic nie przeszladzalo w dobrym spaniu. ;) Zrobilam wiec dzieciakom sniadanie, podalam Kokusiowi antybiotyk oraz probiotyki i pojechalam do pracy. Z tej wyszlam troche wczesniej, bo musialam jeszcze jechac po spozywke, a dodatkowo, wyskoczyly dzieciakom male "zajecia". Myslalam, ze odpoczne od pilki noznej przez 2 miesiace, a tu trener z druzyny Bi, ktory okazuje sie trenuje tez dziewczyny w prywatnym klubie, zorganizowal trening z dwojka facetow (chlopakow?), ktorzy graja profesjonalnie. Szczerze to tak srednio mi sie chcialo, ale pomyslalam, ze bedzie to okazja, zeby Bi pograla z dziewczynami, bo tak to wiekszosc zna tylko z widzenia w szkole. A Starsza sama stwierdzila, ze skoro jest nowa, to powinna pokazac, ze chce brac udzial w takich dodatkowych zajeciach. Dodatkowo byly tam jej dwie najlepsze kolezanki, nasza sasiadka oraz panna, ktora poznala wlasnie przez pilke, a ktora (mimo ze nie mieszka w naszej miejscowosci i chodzi gdzie indziej do szkoly) stala sie niespodziewanie jedna z blizszych kolezanek. Gdyby miala jechac sama, pewnie by zrezygnowala. ;) Przy okazji dogadalysmy sie z mama jednej z dziewczynek i wzielysmy ze soba synow. W ten sposob Nik tez mial okazje wyrwac sie z domu i pobiegac z kolega. Oczywiscie jak to bywa z prognozami, jak dzien wczesniej chcialam zeby padalo, to nie spadla ani kropla. W piatek potrzebna byla sucha pogoda, to nie dosc, ze caly dzien panowala taka duchota, ze powietrze mozna bylo krajac, to akurat jak wyjechalismy z domu - lunelo! Az (prowadzac jednoczesnie auto) wyciagnelam telefon i sprawdzalam czy nie odwolali zajec. ;) Na szczescie, ujechalam moze ze 2 km i deszcz przeszedl, choc wszedzie bylo mokro i dzieciaki wrocily do domu z przemoczonymi nogami... A jeszcze sie okazalo, ze adres boiska nic mi nie mowil, wiec wbilam w nawigacje i juz. A potem okazalo sie, ze byl doslownie kilka przecznic od mojej dawnej pracy, w okolicy ktora dobrze znam! Po prostu nigdy nie mialam okazji skrecac w akurat ta boczna uliczke i nie mialam pojecia, ze jest tam park. :D Wypad udany dla obojga i dla mnie tez, bo pogadalam sobie z mama kolezanki Bi oraz z sasiadem. Ten niestety troche sprowadzil nas na ziemie, bo jego corka jest juz w tej druzynie od roku i znow opowiadal historie jak to trenerzy do gry wybieraja swoje ulubione dziewczyny, czyli wlasne corki oraz te, ktore graja tez w prywatnych klubach (ktore oni trenuja). Jego corka przez wiekszosc czasu siedziala na lawce, tak jak Nik w swojej druzynie. Mocno to deprymujace.

Wyscig za pilka
 

W drodze powrotnej tlumaczylam Potworkom, ze musza pokazac sie od jak najlepszej strony (bo Nik bedzie zaczynal od czystej karty z nowym trenerem) i nie zrobia tego na pozycji obroncy. Oboje uparcie chca grac na obronie, a to jest pozycja, ktora malo co "robi", niewiele sie rusza i przez to jest mniej zmieniana, a trenerzy mniej ja cenia. Oni chca widziec, ze dzieciak biegnie za pilka, ze o nia walczy... No nic, moze to moje gadanie kiedys odniesie jakis skutek. ;) W kazdym razie, Mlodszy bawil sie wysmienicie, bo kopali z kolega pilke do bramki, potem siedli na Nintendo (oczywiscie), a pozniej znow pokopali pilke. ;)

Pod koniec przy bramce zebrala sie wieksza grupka znudzonych braci ;)
 

Bi najpierw miala cwiczenia czysto techniczne, a potem dziewczyny graly mecz. Przyznala, ze byla bardzo zdenerwowana, szczegolnie ze trenerzy rozdzielili ja z kolezankami, ale z tego co patrzylam, radzila sobie bardzo dobrze.

Zdjecie niestety od tylu, ale widac, ze Bi dzielnie walczy o pilke
 

Po drodze zajechalismy jeszcze po kawe i napoje (a mlodziez zgarnela tez Dippin' Dots, czyli lodowe kuleczki) i do domu. Dochodzila juz 20 kiedy wrocilismy, wiec tylko kolacja i trzeba sie bylo szykowac do spania wieczornej posiadowki w sypialniach. :)

I tak wyglada, moj drodzy, post praktycznie bez zdjec, bo nie bylo nawet okazji ich porobic. :D Wrzuce Wam te pare przypadkowych ujec, ktore pstryknelam. ;)

Strona Fejsa z biblioteki wrzucila pare ujec ze spotkania z policyjnymi psami w poprzednim tygodniu. Na jednym niespodziewanie znalazlam sie ja z Potworkami - ja w spodnicy z zoltymi wzorami (tak naprawde to cytrynki), a po lewej dzieciaki
 
Takiego giganta napotkalam pod praca. Dobrze, ze grzecznie siedzial(a) i nie latal(a) mi nad glowa ;)
 
Moj groch radzi sobie gorzej niz srednio. W kazdej donicy posialam okolo 20 nasion, a wykielkowaly... trzy :O
 
Roze rowniez kwitna slabiutko

8 komentarzy:

  1. Jak na wakacje i to początek i tak sporo się u Was dzieje, a taki lekki przestój też jest potrzebny. Ja dzisiaj zarządziłam, że wszystkim zajmuje się mąż z synkiem, a ja odpoczywam. Hihi, przeszło bez obiekcji i chyba częściej muszę z tego korzystać - polecam w każdym razie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie Nik meczy o jakas nowa gre, wiec chyba przez reszte miesiaca on bedzie odkurzal chalupe, myl podlogi oraz zlewy w lazienkach. Obiecalam, ze jak reszte lipca bedzie wszystko wykonywal bez szemrania, to na koniec miesiaca mu ja kupie. Zobaczymy. ;)

      Usuń
  2. Biedny Nik wychorowal sie na poczatek wakacji, az mi go zal. Moze to przykre doswiadczenie da mu przerwe w chorobach na dluzszy czas, az do poczatku roku szkolnego?
    A z Bi robi sie typowa (pyskujaca) nastolatka, ktora zawsze wie lepiej i nikt jej nie bedzie mowil, co i jak. Oj, ciezkie czasy nadchodza... Wspolczuje rodzicielom.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A daj spokoj... Juz teraz czasem ciezko wytrzymac z ta pannica. A jak sobie uswiadomie, ze to-to ma dopiero 12 lat, to plakac sie chce. Bo przez kolejnych kilka lat, bedzie tylko gorzej... :(
      Niestety, sezon letni nie zawsze idzie w parze ze zdrowiem. Sama pamietam ze dwie anginy w wakacje, gdzie czlowiek mial poczucie wielkiej niesprawiedliwosci, bo cieplo, slonce, a ty w lozku z goraczka! :D

      Usuń
  3. Faktycznie Nik zaczął wakacje z przytupem. Niestety, czasami mam wrażenie, że te letnie choroby są gorsze niż zimowe. Nie wiem czy to tylko psychicznie, bo człowiek nie jest na nie gotowy, czy nawet organizm inaczej je odbiera.
    Jasiu może sobie podać rękę z Bi. Wynosi miseczkę po płatkach do kuchni, odkłada na blat i zadowolony. Na moje wołanie, że ma włożyć do zmywarki słyszę albo "zapomniałem", albo "znowu coś ode mnie chcesz"...
    Dobrze Cię rozumiem z tym byciem na widoku. My też mamy tak ławkę ustawioną, aby sąsiedzi po lewej nas nie widzieli, a po prawej sąsiadów nie mamy. Nie czułabym się komfortowo, gdybym miała siedzieć tak, że wszyscy by mnie widzieli..
    Masakra z tymi meczami, przecież wiadomo, że jak dziecko więcej siedzi na ławce niż gra, to z każdym kolejnym meczem ma coraz mniej motywacji, bo w końcu po co się starać - i nawet im się nie dziwię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Troche pewnie psychicznie, ale pamietam ze kilka lat temu zlapalo mnie takie dosc mocne przeziebienie latem, pewnie przez klimatyzacje. Mialam stan podgoraczkowy i zatkany nos i przy upale za oknem, bylo mi po prostu tak goraco i duszno, ze wole jednak chorowac przy zimnej pogodzie, bo wtedy chociaz na swiezym powietrzu zawsze sie lepiej oddycha...
      Bi to mam wrazenie, ze robi tak na zlosc. Nie podoba jej sie, ze czegos wymagam i sprawdzam i praktycznie nie ma dnia zeby albo nie zostawila talerza w zlewie, albo skarpetek rzuconych pod stol, albo nie poscielila lozka...
      Ja kompletnie nie rozumiem tej "polityki" pilkarskiej tutaj. Trener Kokusia to byl wyjatkowy skurczysyn, ale widze ze we wszystkich druzynach ligowych w miescie maja ta sama zasade - ze nowi zawodnicy musza sie "wykazac", a poki co graja najmniej. Nie wiem, pewnie czasem to dziala, ale moje dzieciaki, a szczegolnie Nik, jednak szybko sie zniechecaja i odpuszczaja, wtedy - wiadomo, trenerzy jeszcze rzadziej wybieraja, dzieciakom jeszcze mniej sie chce i robi sie taka spirala w dol. :/

      Usuń
  4. Łączę się z Nikiem. Ja po zapaleniu uszu do dziś (miesiąc minął) częściowo nie słyszę. Eh. Nie wiem dlaczego, ale ja też walczę z mszycami. Jest ich od grona, no inwazja jakaś. I co chwila wpełzają mi na balkon mrówy :/ nie wiemy skąd, ale przyłażą. U nas tez już wakacje, jutro rano wybywamy na Mazury. Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieje, ze pozniej zdasz relacje z Mazur! :)
      My mieszkamy w domu, wiec mrowki w calej chalupie to norma. Juz prawie nie zwracam na nie uwagi. Wpelza nam w ogole cala masa zyjatek. Jak nie gryza i nie zadla, to nieraz zostawiam w spokoju, a one same padaja w ciagu kilku dni. ;)
      Nik na szczescie po wyleczeniu zapalenia normalnie na ucho slyszy. Na poczatku cos narzekal, zanim jeszcze odkrylismy, ze zrobilo sie tam zapalenie.

      Usuń