Przychodze z cotygodniowym raportem. :D
W sobote, 21 stycznia, Potworki nie pojechaly do Polskiej Szkoly, bowiem Nik mial na ten dzien wyznaczone kolejne zawody plywackie. Zreszta, dzien wczesniej musialam odebrac chora Bi ze szkoly, wiec tak czy owak by nie jechali. Malzonek, ktory musi miec 4 dni w miesiacu wolne, a poki co mial tylko 2, stwierdzil, ze zostanie w domu. I cale szczescie, bo przy niewiadomym zdrowiu Starszej, nawet gdybym chciala, wolalabym nie brac jej na zawody. Tym razem na szczescie nie musielismy jechac az tak daleko jak ostatnio, ale mimo wszystko mielismy okolo pol godziny drogi i bylam wdzieczna, ze zawody zaczynaly sie troche pozniej - przyjazd byl na 8:45. Mimo wszystko wstac musielismy praktycznie tak samo jak do szkoly. Oj, nie bylo latwo. ;) Kiedy budzilam syna, ten fuknal mi niezadowolony, ze "przeciez jest weekend!". Zapomnial biedak przez noc, ze ma zawody. ;) Wyszykowac sie bylo ciezko i zamiast wyjechac planowo o 8:15, z garazu wyjezdzalam o... 8:27. :O W trasie troche nadrobilam, ale mimo wszystko przyjechalismy lekko spoznieni. Okazalo sie jednak, ze sporo dzieciakow dojechalo jeszcze pozniej i to znacznie. Znow wyladowalam mierzac czas, z czego bylam bardzo niezadowolona, bo na spotkaniu dla "czasomierzy" (zawsze je robia zeby przypomniec zasady oraz sprawdzic czy stopery dzialaja prawidlowo) zaznaczyli, ze pod zadnym pozorem nie wolno nagrywac dzieci z poziomu basenu. Cytowali zarzadzenia ogolnostanowe, ochrone prywatnosci, itd., ale co ciekawe, z widowni juz mozna bylo nagrywac bez problemu. I niewazne, ze nagrywajac przy basenie, stoje tak blisko, ze ujme najwyzej dwoje innych dzieciakow, a z trybun praktycznie wszystkie krecace sie naokolo. Czy tylko ja widze tu bezsens? W kazdym razie, wolalam nie ryzykowac, bo tamta druzyna miala bardzo skrupulatna kobiete nadzorujaca cale zawody. Pechowo, ale o tym za chwile. Poniewaz trafilam do linii #6, w ktorej najczesciej bylo pusto, na czas wyscigow Nika prosilam zeby czas chwile pomierzyl ktos z zastepczych "czasomierzy" (:D), po czym bieglam na trybuny zeby nagrac Mlodszego. ;)
Tym razem dojechalo trzech innych chlopcow z jego grupy wiekowej (w ogole bylo znacznie wiecej dzieci niz ostatnio), wiec plynal dwie sztafety. W pierwszej - stylami mieszanymi, Mlodszy plynal zabka i zajeli drugie miejsce. W drugiej sztafecie wszyscy plyneli kraulem i nasza druzyna wygrala, ale... no wlasnie. Jeden z chlopcow byl swiezynka w zawodach i kiedy przyszla jego kolej, wskoczyl do wody zanim poprzedni zawodnik dotknal scianki. Poniewaz tutaj zasady byly baaardzo skrupulatnie sprawdzane, moga dostac dyskwalifikacje. Indywidualnie Nik plynal na 100m kraulem oraz na 25m motylkiem. W pierwszym szli z innym chlopcem leb w leb, dwoch innych zostawiajac daleko w tyle. Walczyl do konca i przegral doslownie o ulamki sekundy! :D
Potem zwierzyl sie, ze bylo mu strasznie zimno i przy trzeciej dlugosci basenu zeby mu szczekaly. Nie dziwie sie, bo woda byla dla mnie wrecz lodowata. Do tego, podejrzewam, ze Mlodszy mogl jeszcze nie do konca odzyskac sily po chorobie, wiec tez szybciej sie zmeczyl... Najwieksza jednak porazka okazal sie drugi wyscig. Kiedy Nik wskoczyl do wody, przez chwile wydawalo sie, ze bedzie trzeci, bo dwaj inni oddali lepsze skoki i znalezli sie przed nim. Mlodszy jednak sie spial i mimo, ze byla to tylko jedna dlugosc basenu, wyprzedzil obu i... wygral! Zapytacie sie wiec, skad ta "porazka"? Otoz, dopiero przegladajac w domu filmiki, zauwazylam, ze Nik, pewnie z pospiechu i przejecia, zakonczyl wyscig dotykajac scianki jedna reka! Zasady niestety sa jasne: przy zabce i motylku, nalezy dotknac scianki obiema rekoma jednoczesnie. I na filmiku widac wyraznie, ze nadzorujaca kobieta stala akurat nad linia Nika i kiedy doplynal, podniosla reke dajac znac stolikowi, gdzie zapisywali wyniki. Na bank bylo to sygnalem do dyskwalifikacji. Zla jestem, bo to byla taka piekna wygrana i tak ja Mlodszy zmarnowal!
Ale coz, takie zycie, a czasem trzeba popelnic blad zeby sie czegos nauczyc...
Na mecz koszykowki Mlodszy nie pojechal. Zdazylby, ale jeczal, ze jest zmeczony po wyscigach. Tak naprawde, to w ciagu 4 godzin zawodow, Nik plynal tylko cztery razy, musze jednak przyznac, ze i mnie rypala lepetyna. Niestety, wczesna pobudka, a potem jazda i kwitniecie w obcym miejscu poza domem, robi swoje. Mnie tez srednio chcialo sie ruszac i w zasadzie z ulga zostalam w chalupie. Tego dnia stalo sie jasne, ze panna Bi przeszla wirusa najlagodniej z nas (nie liczac M., ktory w ogole go nie zlapal). Jeden dzien lekkiej goraczki, dwa dni zapchanego nosa i tyle. A ja meczylam sie dalej cholera. :D Moj tato strzelil mi wyklad, ze to na pewno dlatego, ze laze zamiast sie wygrzewac w domu, ale kurcze! Przeciez ja caly poprzedni tydzien praktycznie calutki przesiedzialam w chalupie! Nie licze zawozenia Potworkow do szkoly, bo nawet nie wysiadalam z auta, a wyjezdzalam z wlasnego garazu. Poza tym zabralam Bi na pilke w srode, tego samego dnia pojechalam na koncert Nika, a potem w piatek na zakupy. Pilke, przyznaje, moglam odpuscic. Koncert jednak, w zyciu, bo byl to pierwszy w karierze Mlodszego! A zakupy w piatek, no coz, przeciez musimy jesc...
W niedziele pospalismy duzo dluzej, bo stwierdzilam, ze ten jeden dzien w tygodniu dobrze jest odespac ile sie da. To znaczy ja i Potworki, bo M. pojechal do roboty. Ja za to zabralam dzieciaki na najpozniejsza msze u nas, potem po kawe i do domu. Znow zastanawialam sie nad nartami, ale ciagle jeszcze chrzakalam i od czasu do czasu musialam sie wysmarkac, stwierdzilam wiec, ze nie ma co kusic losu. Reszte dnia zostalismy w domu. Wpadl oczywiscie moj tata, ktory nadal nie radzi sobie samodzielnie z bezrobociem. Poza tym to takie zwykle lenistwo, a pod wieczor przystrzyzenie Kokusia bo juz strasznie zarosl, kapiele i przygotowywanie na kolejny dzien.
Na poniedzialek zapowiadali lekkie opady sniegu, ale ze system mial przejsc wedlug tegorocznego schematu, czyli ze sniegu z deszczem w deszcz, nikt sie prognozami szczegolnie nie przejal. Dlatego zaskoczona bylam kiedy nad ranem obudzil mnie sms z departamentu edukacji, informujacy, ze tego dnia dzieci skoncza lekcje wczesniej, "z powodu zlych warunkow pogodowych". W dodatku lekcje mieli skonczyc o nietypowej porze. Zwykle kiedy maja skrocone zajecia, koncza o 13:15. Tym razem konczyli o 12:45. Potworki, jak to w poniedzialek, zle na caly swiat, ale na wiesc o krotszych lekcjach natychmiast odzyskaly humory... :D Deszcz zaczal padac juz w niedziele wieczor, ale kiedy w poniedzialek rano stalam z dzieciakami na przystanku, tylko leciutko kropilo. Tego dnia znow mielismy zbior komoreczek dla pacjenta, wiec jak zwykle planowalam pojechac do pracy pozniej. W miare jak uplywal ranek, deszcz coraz bardziej mieszal sie ze sniegiem i w koncu faktycznie zaczely padac takie wielkie, mokre i ciezkie platki. Trawniki dosc szybko pokryly sie warstewka sniegu, ale drogi wydawaly sie ok.
Potworki dojechaly o 13:30, dostaly po misce rosolu, po czym zostawilam ich i popedzilam do roboty, przykazujac wczesniej zeby nie wychodzili, nie otwierali nikomu drzwi, a w razie klopotow, polecieli do sasiadow. Po wyjezdzie z domu okazalo sie, ze warunki na drogach sa rozne w roznych punktach. Na naszym osiedlu, gdzie byl niewielki ruch, drogi wydawaly sie ok. Za to kiedy dojechalam do centrum miasteczka i w ruchliwe poblize mojej pracy, byly w duzo gorszym stanie, choc niby powinny byc bardziej rozjezdzone... Caly dzien w pracy patrzylismy nerwowo za okno. Snieg mial przestac padac okolo 16, tymczasem przestal dopiero gdzies o 18:30. W dodatku temperatura, ktora caly dzien byla lekko plusowa, zaczela spadac. Na szczescie uwinelismy sie w miare sprawnie, a szef milosciwie podpisal certyfikat niemal od razu po otrzymaniu, wiec tuz przed 20 wyszlam. Szkoda tylko, ze snieg na przedniej szybie zdazyl zamarznac, wiec musialam wlaczyc nawiew i czekac. Skrobaczke mam... gdzies, tyle ze nie w aucie. :D W tym roku jeszcze jej nie potrzebowalam, wiec wala sie gdzies w garazu czy innej piwnicy. ;) W domu okazalo sie, ze Potworki nawet samodzielnie odrobily lekcje, no swieto narodowe! Pozostalo mi wiec juz tylko przygotowac ciuchy oraz sniadaniowki na kolejny dzien i mozna bylo zagonic potomstwo do lozek.
We wtorek w koncu wyszlo dawno niewidziane, piekne slonce. Temperatura wyniosla 4 stopnie na plusie, w sloncu pewnie jeszcze cieplej, wiec ta warstewka sniegu, ktora spadla dzien wczesniej, topniala w ekspresowym tempie. W pracy spokoj, a meeting krociutki, wiec nie bylo(by) o co narzekac, gdyby nie zlosliwosc rzeczy martwych. Najpierw zbiesil sie ekspres do kawy. A bez kawy, to wiecie... ;) Migaja wszystkie swiatelka, ale nic nie dziala. Na szczescie to juz znam, bo ekspres tak robi, kiedy poziom wody zejdzie poza jakis krytyczny poziom. Zdarza sie od czasu do czasu. Trzeba wylaczyc go z pradu (guzik wlaczenia nie dziala wtedy) i wlaczyc z powrotem. No i dolac wody oczywiscie. Jednym utrapieniem jest, ze po takim resecie, ekspres pobiera dluuugo dotatkowa wode, a nastepnie wieki zajmuje zeby te wode zagrzac. A czlowiek czeka i nogami przytupuje, bo marzy o kofeinie. ;) Jak juz uporalam sie z ekspresem, zbuntowal sie skaner. Dzien wczesniej zeskanowalam certyfikat bez przeszkod. A we wtorek uparcie wyskakuje komunikat, ze nie ma polaczenia z urzadzeniem. Co ciekawe, kiedy klikam na guzik "skanuj", skaner rusza i brzeczy, wiec jednak moj komputer polaczenie ma, ale zamiast pokazac zeskanowana strone, znow pojawia sie okienko informujace o braku polaczenia. Resetuje skaner. Nic. Resetuje mojego laptoka. Nic. Juz stwierdzam, ze trudno, kolejnego dnia bede musiala pokazac problem szefowi, ale dla pewnosci jeszcze wylaczam skaner z pradu. Po ponownym podlaczeniu, cud! Dziala! Wnioski, moj Panstwo?! Jak cos nie dziala, trzeba wylaczyc to na chwile z pradu. Tudziez potraktowac mlotkiem. :D Po pracy do domu i na szczescie nigdzie dalej. Wtorki to nadal nasze dni wolne. Za to przymusilam Potworki do odrobienia pracy domowej z Polskiej Szkoly. Nikowi sie upieklo, bo jego nauczycielka naprawde duzo zadaje, ale Potworkow nie bylo ostatnio w szkole, zas praca zostala zadana glownie na osobnych kartkach rozdanych przez pania. Mlodszy mial wiec tylko trzy strony w cwiczeniach i to w sumie latwe. Cwiczyc grania nie musial, bo swiezo po koncercie, nie zaczeli uczyc sie niczego nowego. Bi mogla pograc na skrzypcach, ale po jezyku polskim tyle czasu zajela jej matematyka, ze odpuscilam, bo sama chcialam juz troche odsapnac. ;)
W srode prognozy znow zapowiadaly troche sniegu, a szkoly ponownie zdecydowaly sie skrocic lekcje. Poniewaz tego dnia nie mialam nic pilnego do wykonania w pracy, stwierdzilam, ze zostane w domu. Skoro mialo zaczac sypac, a i tak musialabym wyjsc wczesniej, to nie czulam potrzeby, zeby sie tam pchac. ;) Skrocone lekcje tez byly mi na reke, bowiem w srody teraz odbieram Bi ze szkoly zeby zabrac ja na pilke. Zastanawialam sie czy pilka w ogole sie odbedzie i czy wiezc na nia Starsza przy niewiadomej pogodzie. Niestety, o odbiorze dziecka osobiscie, trzeba szkole informowac z rana i potem jest juz po ptokach. Za to o odwolaniu zajec pozalekcyjnych, czesto czlowiek dostaje wiadomosc dopiero w poludnie. Ucieszylam sie wiec, ze bede w domu, Bi dojedzie autobusem, a jak przyjdzie pora zajec (pod warunkiem, ze sie odbeda) sama bede mogla ocenic warunki na drogach. Jak to przy tegorocznej zimie bywa, oraz przy bardzo "trafnych" prognozach, snieg poproszyl rano przez 15 minut po czym przestal. W ktoryms momencie przez chmury zaczynalo sie wrecz przebijac slonce! :D Mimo wszystko, dostalam maila, ze pilki noznej nie bedzie, podobnie jak treningu koszykowki Kokusia. Potworki skonczyly lekcje o 12:45, dojechaly o 13:30 i nadal nic nie padalo. Wydawalo sie, ze zima kolejny raz zagra nam na nosie, ale nagle, okolo 15, zaczelo sypac. I zacinalo tak mocno, ze w niecale 1.5 godziny, zrobila sie warstewka.
Mizerniuchna, ale po raz pierwszy tej zimy nie tylko spadlo tyci sniegu, ale tez w porze kiedy mozna bylo z nigo skorzystac. Mamy w tym roku tendencje do sniegu padajacego wieczorem i topniejacego przez noc. Tak, dosc czesto, temperatura w nocy, zamiast spadac, rosnie i snieg przechodzi w deszcz. Tym razem w nocy rowniez miala przejsc fala ulewnego deszczu, wiec zaproponowalam Potworkom wyjscie na dwor. Robilo sie juz ciemno, a sniegu bylo tyle, co kotek naplakal, ale dzieciaki oczywiscie ruszyly z entuzjazmem.
Sciagnelam im z garazowej polki slizgacze i ruszyli do zabawy. :)
Mniej wiecej w tym czasie przyszla pora na klub z robienia na drutach w bibliotece (jedyne nieodwolane tego dnia zajecia), ale ze akurat zaczal tez padac deszcz ze sniegiem i nie bylam pewna warunkow na drodze, odpuscilam. Jak leniuchowac, to na calego! :D Panna Bi byla bardzo niezadowolona, ale mowi sie trudno.
Tak jak przewidywali, w nocy caly snieg zostal zmyty przez deszcz, a rano obudzilo nas piekne slonce. Nie pomoglo jednak i pomimo, ze telefon zapikal 20 minut pozniej niz zwykle, po wylaczeniu budzika, zasnelam jak kamien. Dobrze, ze na 18 minut, a nie godzine. :D Jak to w czwartki, zawozilam Potworki do szkoly. Bylam tak nieprzytomna, ze juz po sniadaniu, kiedy wdrapalam sie na gore zeby isc do lazienki, zobaczylam przejezdzajacy ulica autobus i az podskoczylam spanikowana, ze Potworki sie na niego spoznily! Sekunde zajelo zanim pamiec przeslala komunikat do sektora zrozumienia, ze tego dnia ja ich wioze. ;) Odstawilam towarzystwo pod szkole, po czym pojechalam do roboty. A tam - niespodziewany telefon. Z Nowego Jorku. Nie odebralam, myslac, ze to reklamy, ale zostawili wiadomosc i okazalo sie, ze to... polski konsulat. Oddzwonilam i zostalam poinformowana, ze kiedy wyrabialismy z M. paszporty, akurat zmieniali cos w systemie komputerowym, w zwiazku z czym, moj omylkowo nie zostal aktywowany. Nie pamietam czy pisalam, ze kiedy przyszly nasze paszporty, mialy one kody, ktory trzeba bylo wbic zeby potwierdzic odebranie? M. swoj potwierdzil bez problemu, natomiast kiedy probowalam wbic moj, wyskakiwalo, ze "kod juz wykorzystany, albo nieprawidlowy". Stwierdzilismy, ze poniewaz przyszly w jednej paczce, a M. swoj potwierdzil pierwszy, moj tez automatycznie zostal potwierdzony. No coz, okazuje sie, ze nie. :/ Musze teraz moj odeslac do konsulatu zeby mogli go aktywowac. Ech... Pani powiedziala, ze moge tez do nich podjechac. Podjechac, rozumiecie?! To sa 3 godziny jazdy!!! :D
W piatek Matka Natura przypomniala sobie, ze mamy, jakby nie bylo, zime i termometr pokazal rano -3 stopnie. Juz nie pamietam kiedy ostatnio bylo tak zimno! :D Wczesnym popoludniem jednak, temperatura podskoczyla do +5 stopni i zima sie skonczyla. ;) W pracy cisza, bo jednego laboranta nie bylo, inna dziewczyna wyszla zaraz po 13, szefa brak, wiec i ja urwalam sie wczesniej. O 15:20 wyszlam i pojechalam na cotygodniowe zakupy. Przynajmniej, pierwszy raz od bodajze listopada, wrocilam przed zmrokiem. Dzieki wczesniejszej porze mialam czas i na rozpakowanie zakupow, ogarniecie tego i owego, ale tez na relaks, jak i upieczenie biszkopta. W weekend mamy bowiem w koncu urodziny Nika dla znajomych dzieciakow, choc przyznaje, ze juz mi sie kompletnie odechcialo. Tym bardziej, ze Mlodszy jeczal o te urodziny i jeczal, a jak przyszlo co do czego, to ze szkoly zaprosil kolegow w liczbie... dwoch. Reszta to latorosle znajomych. Dla mnie bezsens, bo z tamtymi dzieciakami moglabym Potworki umowic zupelnie osobno, bez potrzeby wydawania kasy na sale zabaw. No ale slowo sie rzeklo, obiecalam synowi urodziny, to ma...
Jak widac, "tyyyle" sie w tym tygodniu dzialo, ze nawet zdjec robic nie bylo okazji... :D To do poczytania! :)
Twoje Potworki też rosną i dojrzewają, gdzie te maluszki? Szkolniaki, sportowcy!!! A na śniegu słodkie dzieci mające radoche z danej! U ciebie zawsze mam odrobinę wspomnień, jak sama ostatnio zauważyłaś moje to już dorosłe...stare konie.
OdpowiedzUsuńPodziwiam za organizację i zapał. Przyznam się że na starość już się nie chce. Fajnie tak poczytać o codzienności u Was. Swoją drogą nadal dużo zdrowia i byle do wiosny. Uściski Lux
Nie ma juz maluszkow, sa duze dzieciaki. :( Mnie juz sie nie bardzo chce, ale jeszcze trzeba, dla tej dzieciarni! :D
UsuńKurczę, szkoda tych dyskwalifikacji. Zwłaszcza, że to dzieciaki, więc wiadomo, że nerwy czasami biorą górę. Choć rozumiem, że zasady to zasady...
OdpowiedzUsuńZ tą Waszą zimą to tak jak u nas. Jeśli już coś łaskawie poprószy, to za chwilę się roztapia. Jeśli już śnieg zostaje, to tam, gdzie go zgarną łopatami przy odśnieżaniu chodników, ale wówczas są to takie górki, że nawet nie da się po nich przejechać sankami. Z chodzenia też mała zabawa, bo są twarde jak skała. Teraz mamy ferie, więc przydałaby się taka porządna zima :)
Heh, okazalo sie, ze albo ktos sie pomylil, albo zadzialo sie cos innego, ale zadnych kwalifikacji nie bylo! :D
UsuńNiestety, zime w tym roku mielismy prawie zadna...
Ja sobie obiecuję, że codziennie zrobię, choć jedno zdjęcie, ale słabo to wychodzi. Nie zawsze dzieje się coś, co warte uwiecznienia. Ale u Was każdy tydzień przynosi mnóstwo działań i wrażeń.
OdpowiedzUsuńFajnie, że Bi chodzi na te robótki. Ja nigdy nie wyszłam poza prawe oczka, co bardzo ograniczało. Ale moja mama, jak większość mam w czasach naszego dzieciństwa, dziergała. Cuda dziergała. Te wszystkie sweterki z wzorami. Aż żałuję, że już nie da rady i Tygrys nie ma pięknego sweterka.
Pozdrawiam
Gdyby nie zajecia pozalekcyjne dzieciakow, to w sumie tez nie mialabym zwykle ani o czym pisac, ani robic zdjec. :D
UsuńCieniutko macie z ta zima, ale chwala bogu, ze w ogole... Bo teraz sniezna zima to chlubny wyjatek. No chyba, ze kladzie sniegiem przez tydzien jak miesiac temu na granicy Kanady i USA, wokol Wielkich Jezior, tzw. Lake Effect Snow.
OdpowiedzUsuńSzkoda Nikowych zawodow, bo z dyskwalifikacja niedobrze na koniec mu wyszlo, ale miejmy nadzieje, ze nauka nie poszla w las. Bedzie pamietal na przyszlosc.
Zdrowia zycze, Agato, kuruj sie, bo takie przedluzajace sie kichajace katarowe przeziebienia moga dac niezle w kosc. Wspolczuje!
Okazuje sie, ze zadnej dyskwalifikacji nie bylo! :D
UsuńZima byla chyba najslabsza z ostatnich kilku lat.
Jestem pełna podziwu,co do Twojej pamięci.Musze zadać sobie sporo wysiłku,żeby przypomnieć co robilam od rana ,a co dopiero przez cały tydzień.Nawet Aswaghanda nie pomaga! HaHa.
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle,to cieszę się,że u Was pozytywnie i wciąż tak aktywnie.Pozdrawiam :) Simera
Hej Simero, skrobnij czasem i u siebie! ;)
UsuńMoj "sekret" to codzienne zapisywanie w "roboczych" jesli cos sie dzialo.
Oj, jaki pech z tą dyskwalifikacją Kokusia!
OdpowiedzUsuńBardzo restrykcyjnie u Was na zawodach.
Ale też piękne i mądre jest Twoje podejście, że "czasem trzeba popelnic blad zeby sie czegos nauczyc...".
Polecialam madroscia, pokazalam synowi blad, a potem okazalo sie, ze nikt go nie zdyskwalifikowal. :D
Usuń