Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

sobota, 23 lipca 2022

Kolejny lipcowy tydzien, a nawet dwa ;)

Po tym tygodniu od powrotu z kempingu, ktory spedzilam na wariackich papierach, marzylam raczej o wypoczynku w weekend, a nie kolejnych atrakcjach. Tak sie jednak skladalo, ze akurat w tamtym tygodniu odbywal sie w naszej miejscowosci festyn. To wydarzenie, ktore ma miejsce tylko raz do roku, wiec Potworki oczywiscie koniecznie chcialy na niego pojechac. Festyn trwa zawsze od czwartku do soboty i zwykle zabieram na niego dzieciaki dwa razy, ale w czwartek kolega Mlodszego pojechal tak pozno, ze nie bylo sensu (nie lubie tam jezdzic po ciemku, bo choc przejazdzki sa oswietlone, to zawsze obawiam sie, ze zgubie jedno z dzieci), a w piatek bylam juz zbyt zmeczona. Tego dnia co prawda myslalam o zabraniu Potworkow na pokaz fajerwerkow, ktore tez sa czescia festynu, ale jak sobie pomyslalam, ze musialabym tam z nimi jechac na 21:30 wieczorem, to mi sie odechcialo. ;) Oczywiscie potem tak walili, ze slychac bylo az w naszym domu (autem to niecale 5 km, ale na przelaj okolo 3), wiec Kokus, ktory tymczasem zupelnie o tym zapomnial, przypomnial sobie i poplakal sie bo przeciez on tak straaasznie chcial obejrzec fajerwerki. Nie pomoglo nawet moje przypomnienie, ze tydzien wczesniej widzielismy je (choc inne) z kempingu... Pozostala wiec tylko sobota. Przyznaje, ze dla mnie pojscie tylko jednorazowo na festyn bylo bardzo na reke, a Potworki mialy tyle towarzystwa w czwartek i piatek, ze tez nie narzekaly.

W sobote 9 lipca, okolo tego samego czasu kiedy otwierali wieczorem festyn, odbywala sie polaczona z nim parada strazy pozarnej.

Byly takie nowoczesne pojazdy... To "pasiaste" na ulicy, to Nik
 

Probowalam namowic Potworki zeby sobie te parade odpuscic i pojsc na festyn poki jeszcze bedzie na nim pusto, ale gdzie tam. ;) Parada co roku wyglada w zasadzie tak samo, ale dzieciakom sie poki co nie nudzi. Nooo, moze Bi troszke, bo usiadla sobie na laweczce z tylu i juz nie wczuwala sie rytm i muzyke jak jeszcze rok temu.

Byly tez i takie, prawie 100-letnie zabytki
 

Jedyna nowoscia bylo dwoch panow, ktorzy maszerowali z prawdziwymi muszkietami i co jakis czas wystrzeliwali z nich w powietrze. Nie mam niestety zdjecia, bo zanim zorientowalam sie, co robia, bylo za pozno, a potem juz bylo tylko slychac huk i widac chmure dymu z daleka. Nik stanal wlasciwie na ulicy i zawziecie machal do wszystkich przechodzacych i przejezdzajacych ludzi, liczac ile osob mu odmacha.

Jak parada, to musi byc i muzyka, czyli marching bands
 

Doszedl, zdaje sie, do czterdziestu ilus. :D Wreszcie, juz w zasadzie na koniec parady, udalo sie go odciagnac na festyn.

Jednymi z tych "maszerujacych zespolow", czyli marching bands sa zawsze moi ulubiency - Szkoci ;)
 

Bylo to dobrym posunieciem, bo w kolejce po karnety stalo tylko kilka osob. Kiedy jakis czas pozniej nam sie skonczyly i musielismy dokupic, utknelismy w kolejce na kilkanascie minut. :O Zaraz po wejsciu na festyn Potworki z radoscia zauwazyly miniaturke karuzeli, na ktorej jezdzily kilka dni wczesniej w parku rozrywki. Ktos by pomyslal, ze po tamtej ta bedzie dla nich nudna... Bi rzeczywiscie krecila sie bez blysku w oczach, ale bardziej bojazliwy Nik, byl zachwycony.

Tu Bi wykazywala jeszcze minimalny entuzjazm...
 

Pozniej pobiegli na dotychczas swoja ulubiona - mini kolejke gorska, ale tym razem oboje stwierdzili, ze chyba pomalu zaczynaja byc na nia za "starzy". ;)

W poprzednich latach slyszalam tylko "na smoka" i "na smoka". W tym, przejechali sie raz i wiecej na smoczysko nie spojrzeli ;)
 

Nastepnie pobiegli na karuzele, ktora spodobala im sie rok temu - ustrojstwo kreci sie w kolko, a do tego kazda grupa siedzen wiruje wokol wlasnej osi. Mi robi sie niedobrze patrzac na to, ale Potworki, z jakiegos powodu, ja uwielbiaja. :D

Ucieszeni jak prosie w deszcz bo sila odsrodkowa spychala Nika na Bi i to ponoc bylo taaakie smieszne... :D
 

W tym momencie zostala nam resztka karnetow, niewystarczajaca na ostatnia przejazdzke dla dwojki. Odstalismy swoje zeby dokupic wiecej, ustalajac, ze przejada sie jeszcze 3 razy kazde i jedziemy do domu. I tak wzdychalam na ceny, bo w sumie wydalam na karnety $65, a Potworki przejechaly sie szesc razy. Dla porownania, w parku rozrywki zaplacilam za nich $80 (nie liczac siebie oczywiscie), ale mieli do dyspozycji cala mase karuzel i kolejek gorskich, nie mowiac juz o wielkim parku wodnym! Takze tego... Zabawa nieoplacalna wedlug mnie, ale czego sie nie robi dla latorosli. ;) W kazdym razie, muszac wybrac ostatnie przejazdzki, Potworki wyladowaly ponownie na krzeselkach.

Nik wyglupia sie na calego, a Bi, nieco znudzona, czeka az przejazdzka sie skonczy
 

Pozniej znow poszli na te wirujaca - ulubiona.

Tym razem kazde chcialo frunac osobno
 

Po niej Bi uparla sie, ze ona jest juz duza i chce sie przejechac na ktorejs z tych "straszniejszych" przejazdzek. Widzac dzieci mlodsze od moich jezdzacych na nich, niechetnie, ale sie zgodzilam. Nik nie byl przekonany, ale ostatecznie poszedl z siostra, a wpadla na nich jeszcze kolezanka Starszej, wiec polecieli cala trojka. Wybor padl na karuzele podobna troche do tej ich ulubionej. Ona tez kreci sie w kolko, a kazda grupa krzeselek (wygladajacych jak z wyciagu narciarskiego) wiruje wokol wlasnej osi.

W pozycji statycznej nie wyglada to jeszcze tak zle, choc jak dla mnie te krzeselka powinny miec jeszcze jakies dodatkowe pasy albo inne zabezpieczenia
 

Roznica jest, ze tamta kreci sie na plasko, a ta sie jeszcze przechylala. Wyglada to strasznie i chyba takie jest, bo Nik od poczatku wygladal na przerazonego, w koncu zamknal oczy i krecil sie juz do konca z zamknietymi. 

Tak wygladalo to w locie i musicie mi uwierzyc na slowo, ze bylo pieronsko szybkie!
 

Bi wysiadla niby zadowolona, pozegnala sie z kolezanka i dopiero wtedy zauwazylam, ze ma niewyrazna mine. I kolor twarzy - byla doslownie blado-zielona. :D Sama przyznala, ze ja lekko zemdlilo i chce juz wracac do domu. To "lekko" to delikatnie powiedziane, bo kolory odzyskala dopiero po godzinie. :D Na szczescie wtedy i tak juz mielismy z tamtad wychodzic, ale powrot do auta zajal nam dosc dlugo, bo panna przysiadala na kazdej mijanej laweczce. Ja zas modlilam sie, zeby mi nie puscila pawia w samochodzie. :O Mam nadzieje, ze "wyleczyla" sie z podobnych przejazdzek na jakis czas...

Niedziela byla dosc spokojna. Zadzwonilam rano do taty, bo ten zwykle "anonsuje" nam sie na niedziela, a tu ciiisza. Okazalo sie, ze dziadek sie przeziebil i woli nie przyjezdzac zeby nas nie zarazic. Milo z jego strony, choc akurat chcialam mu podarowac sloik malosolnych, bo nie moglismy ich przejesc i zmienialy sie pomalu w kiszone. ;) No nic, z pracy mam do taty doslownie 10 minut, wiec stwierdzilam, ze podwioze mu ogorasy ktoregos dnia po pracy. Bi juz od rana jeczala zeby zaprosic sasiadki, bo kiedy byly u nas w czwartek, nie mogly sie chlapac w basenie. W miedzyczasie dostalam smsa od mamy kolegi Kokusia, z pytaniem czy Mlodszy ma tego dnia czas sie pobawic. Skorzystalam z okazji i napisalam do jednej i drugiej mamuski, zapraszajac dzieciaki do nas. Troche z dobrego, rodzicielskiego serca, a troche pamietajac, ze kolega Nika wyjezdzal tydzien pozniej na kolonie, zas nasi sasiedzi za dwa mieli leciec do Indii i bede miala ich "z glowy" na "chwile". :D Dzieciarnia przyleciala, ale jak zwykle sie rozdzielili. Nik ma cos pecha do kolegow, ktorzy nie chca nic robic, tylko napierdzielac na konsolach. Tak bylo i tym razem. Dziewczyny za to wskoczyly do basenu i praktycznie z niego nie wychodzily.

Jakies basenowe uklady taneczne
 

Nieco pozniej, zeby odciagnac chlopcow od gier, zaproponowalam bitwe na wodne balony, skoro mialam jeszcze ich zapas. Tu chlopaki zgodzili sie z entuzjazmem, Bi tez chetnie dolaczyla, za to sasiadki oznajmily ze nie umieja celnie rzucac i nie chca. Nie to nie. ;)

To jedna z najlepszych zabaw na upalne dni ;)
 

Wreszcie po panny przyszla matka, a kolege Nika udalo mi sie wygonic do domu. Tym razem na polecenie jego rodzicielki, ktora przyslala mi smsa zeby wyslac go z powrotem. Niestety, kawaler mial to, mowiac krotko, gdzies i nawet wiesc, ze to mama kaze mu wracac, go nie wzruszyla. Nagle okazalo sie ze jednak chce i do basenu wskoczyc i pojezdzic z Kokusiem na rowerach, itd. ;) Na szczescie w koncu, niechetnie, ale wsiadl na rower i pojechal.

W poniedzialek nastapil powrot do brutalnej rzeczywistosci. Ja wracalam do starej, znanej pracy, wiec po prostu mi sie straaasznie nie chcialo. ;) Potworki jednak jechaly na zupelnie nowe polkolonie, wiec mocno sie stresowali. Caly czas mnie dopytywali co beda tam robic, ale ze na tych konkretnie nigdy nie byli, to i dla mnie byly jedna wielka zagadka. Polkolonie znajduja sie w szkole Bi (a teraz tez i Nika) i na dzien dobry okazalo sie, ze maja tam tez obecnie polkolonie "smyczkowe", gdzie dzieciaki cwicza gre na instrumentach oraz "letnia szkole", czyli cos jakby wakacyjne korepetycje oraz zajecia dla dzieci z uposledzeniami. Parking rano to horror. Wszystkie miejsca zajete! "Letnia szkola" konczy sie okolo poludnia i potem juz problemow z parkowaniem nie ma, ale co z tego, skoro Potworki odbiera M. ;) W kazdym razie, jakos przetrwalam pierwszy dzien w pracy po tygodniu zdalnej, po czym wrocilam do domu i pierwsze co, to oczywiscie spytalam Potworki, jak bylo. Okazalo sie, ze Nik niezbyt zadowolony, bo nikogo ze swojej grupy nie zna, zas Bi zachwycona bo jest z dziewczynka, z ktora sie dosc blisko przyjaznily w ostatniej klasie podstawowki, a obecnie w szkole sa w jednym "zespole" (na ktory skladaja sie 4 klasy) oraz z dwiema dziewczynkami z druzyny pilkarskiej. Pozniej Nik mial trening druzyny plywackiej, na ktory pojechal z M., zas Bi wskoczyla do naszego basenu. Nawet wizja samotnej zabawy jej nie powstrzymala. ;)

Samotnie czy z bratem, Bi sie zawsze w wodzie dobrze bawi
 

Zabawe te zreszta dosc szybko ukrocilam, bo pamietalam jak tydzien temu Nik wrocil z treningu nadal w spodenkach z plywania, zobaczyl siostre w basenie i... wskoczyl prosto do wody. A ja, zamiast sie zajac czyms pozyteczniejszym, praktycznie cale popoludnie spedzilam pilnujac potomstwa... Tym razem chcialam troche popielic w ogrodzie, wiec "wygonilam" Bi z basenu zanim wrocily chlopaki. ;)

Wtorek byl dniem bez sensacji. Rano ja do pracy, Potworki na polkolonie, a po poludniu mlodziez oczywiscie musiala zaliczyc basenowanie. :)

Tym razem byli razem - Bi to ten "cien" obok drabinki, bo akurat zanurkowala
 

Sroda za to juz byla z "sensacja", bo na ten dzien druzyna plywacka miala zaplanowane pierwsze z letnich zawodow. Wszystko super, tylko z jakiegos powodu te letnie zawody zawsze odbywaja sie w srodku tygodnia i o niezbyt praktycznej (dla pracujacych rodzicow) porze. Zbiorka byla ustalona na 15:45 i nic dziwnego, ze polowa dzieci miala na liscie dopisane, ze sie spozni. Wspolczuje trenerowi zagroski w ukladaniu wyscigow biorac pod uwage rozne godziny przybycia dzieciakow, ale sam byl sobie winny. Zrobiliby zawody w weekend, albo chociaz zbiorke o 16:30-17, to nie byloby problemu. Ze swojej strony mam ten komfort, ze po prostu odebralam Potworki z polkolonii o 14, zeby Nik spokojnie zdazyl cos zjesc i odsapnac. Tak sie zlozylo, ze tego samego dnia bylam tez umowiona do fryzjera, wiec w pracy od razu napisalam, ze pracuje tego dnia zdalnie i nie musialam jechac do biura w ogole. Smialam sie z moich Potworkow, ktore oczywiscie byly starsznie oburzone, ze ja nie jade do pracy, a oni musza na polkolonie. Oczywiscie nie z tego sie smialam, bo gdybym mogla, zostawilabym ich w domu. Ale wiecie, u mnie w robocie, jak to w wiekszosci hamerykanckich budynkow, klimatyzacja hula az milo, wiec nawet teraz, w srodku lata, kiedy na zewnatrz upaly, zakladam dlugie spodnie, a na krzesle zawsze mam awaryjna bluze. Obowiazkowo mam tez pantofelki, bo w sandalkach chyba nogi by mi odmarzly. W srode jednak, poniewaz do biura sie nie wybieralam, rano zalozylam szorty i zwykly t-shirt. A dzieciaki nic, dopoki nie wzulam na stopy klapkow. Dopiero wtedy Bi odezwala sie krytycznym tonem "czy to jest obuwie do pracy?". Damulka sie znalazla. :D No i musialam sie przyznac, ze do roboty nie jade, bo wczesniej nie wiedzieli. A co sie bede chwalic, zeby sluchac potem marudzenia. ;)

Tak czy owak, odebralam ich wczesniej, przyjechalismy do chalupy, szybko zapodalam obiad i zaraz pedzilismy z Kokusiem na basen. Zaleta zawodow letnich jest to, ze odbywaja sie w basenach na swiezym powietrzu, zamiast na dusznych, krytych.

W takich okolicznosciach przyrody, az milo byc na zawodach. Nik czeka na swoj wyscig, zaraz przy pierwszej lini od prawej
 

To znaczy, myslalam ze to "zaleta", teraz juz nie jestem taka pewna. :D Zawody byly na basenie, na ktory czesto jezdze z Potworkami, bo choc jest w sasiedniej miejscowosci, to doslownie kilka minut od nas. To jest taki spory, otwarty teren, wiec nie ma tam praktycznie cienia. Jest kilka jakby pawilonow, ale wszystkie byly juz pozajmowane, a zreszta ja zglosilam sie do pomocy w mierzeniu czasu. Mialam oczywiscie okulary przeciwsloneczne, wzielam tez slomkowy kapelusz z szerokim rondem, ale slonce prazylo niemilosiernie. Na tutejsze lato nawet nie bylo az tak goraco, bo jakies 28 stopni, ale jednak takie stanie w pelnym sloncu przez kilka godzin, dalo mi sie niezle we znaki. Jak na zlosc tez, trenerzy przeciwnej druzyny wygladali na dzieciakow z college'u, gubili sie, wystawiali nie tych zawodnikow co trzeba, wiec wyscigi musialy byc powtarzane... No, balagan i wszystko sie przedluzalo. Skonczylismy grubo po19-nastej. Nik na szczescie dobrze sie bawil z kumplami, a dodatkowo co chwila chlodzil w wodzie, bo jak zwykle zawodnicy maja po 3-4 wyscigi, tak tym razem, z racji ze tamta druzyna miala duzo wiecej dzieciakow, "nasi" mieli po 6-7. Ja jednak po jakims czasie bylam juz zgrzana i wykonczona. Spakowalam Kokusiowi wode z lodem, ale o sobie nie pomyslalam. Byly tam automaty zeby kupic butelke wody, ale mierzac czas, nie mialam nawet chwili zeby na moment usiasc i sie porzadnie napic. Jedyne co moglam zrobic, to przechodzac od czasu do czasu z jednego konca basenu na drugi (w zaleznosci od dlugosci wyscigow, koncza sie z roznych stron), podbiegalam szybko i upijalam lyczka z bidonu syna. Podobnie kiedy czasem zdarzylo sie, ze na naszej lini akurat nie bylo zawodnika do zmierzenia, rowniez szybko bieglam zeby lyknac wody. A i tak pod koniec mialam wrazenie, ze zaraz tam zemdleje i beda mieli sensacje na zawodach. Na szczescie jakos dotrwalam do konca. ;) No i mialam farta, ze Nik, ktory co chwila wskakiwal do basenu, a wiec sie chlodzil, praktycznie nie pil; inaczej ten jeden bidon w zyciu nie starczylby dla nas obojga.

A jak wyniki Mlodszego? Ano, tym razem zajal chyba same drugie miejsca, choc w jednym wyscigu liczyly sie doslownie ulamki sekundy i moze wygral, ale nie bede wiedziala, az nie dostane oficjalnych wynikow. Dopisek: dobrze myslalam. W czterech indywidualnych zawodach zajal same II miejsca, dodatkowo w sztafecie jedna jego grupa zajela II, a jedna dopiero IV. Mlodszy troche rozczarowany tym czwartym miejscem, ale teraz, latem, kiedy jest mniej dzieci w druzynie, zupelnie inaczej dziela zawodnikow wiekowo. Zawsze byl podzial na lat 8 i mniej, potem 9-10, pozniej 11-12 i na koniec 13 wzwyz. Tym razem w sztafetach podzielili dzieciaki na 10 i ponizej. W rezultacie Nik trafil do grupki, gdzie poza nim, byly same 8-latki, w ogole swiezynki w druzynie i takie sa efekty. Przynajmniej bedzie mial inny kolor wstazki, bo ile mozna miec niebieskich i czerwonych? :D

Niestety, jedyne zdjecie, ktore moglam swobodnie pstryknac, wyszlo tak... To oczywiscie wyscig zabka. Widac po lewej chlopca, ktory wyraznie wyszedl na prowadzenie, a Nik (pierwszy od prawej) wlasnie wyprzedza chlopaczka obok
 

Jego najwiekszy rywal odszedl do starszej wiekowo grupy, ale za to inny chlopiec wyraznie sie wybil, choc zeby bylo sprawiedliwie, jest on z rocznika Bi, a wiec o rok starszy (Nik jest w grupie chlopcow 9-10 lat, ale dzieciaki odchodza wyzej dopiero po oficjalnych 11-tych urodzinach). Najbardziej jednak liczy sie chyba to, ze jest on regularnie na treningach, a Nik od jakiegos czasu chodzi w kratke, bo a to wyjezdzamy, a to cos sie dzieje... W kazdym razie, Nik owego chlopca bardzo lubi i przez to nawet nie byl zbytnio rozczarowany, tylko cieszyl sie, ze razem zajeli dwa najwyzsze miejsca w niemal kazdym wyscigu. ;) Wrocilismy do domu, jak juz napisalam, dobrze po 19, a na powitanie Bi pyta czy moze do basenu! I zdziwiona, ze nie, nie moze... :D

Czwartek uplyna z pogoda w kratke. Caly dzien sie chmurzylo i zapowiadali przelotne deszcze, ale w koncu lunelo dopiero poznym popoludniem. Jak jednak chlusnelo, to wygladalo to niczym pora deszczowa w tropikach. ;) Na tarasie nie dalo sie oczywiscie usiasc, ale na moja mini werande z przodu udalo mi sie ostatnio dorwac maly stoliczek, za ktorym rozgladalam sie jakis czas.

Taki widok mialam z mojego kacika
 

Chce jeszcze zlapac jakies male, wygodne krzeselko, ale poki co calkiem niezle sprawdza mi sie zwykle krzeslo turystyczne. Oczywiscie weranda jest tak malutka, ze da sie na niej wysiedziec podczas deszczu tylko jesli wiatr mocno nie zawiewa, ale i tak fajnie, ze teraz, latem moge posiedziec na zewnatrz przy niemal kazdej pogodzie. A po tym oberwaniu chmury, nagle sie przejasnilo, wyszlo slonce i Potworki rzucily sie do basenu, bo Bi byla taaaka steskniona przez te przerwe dzien wczesniej. ;)

Taka pogoda zrobila sie doslownie 1.5 godziny po ulewie
 

W piatek Potworkom ponownie trafila sie gratka, bo moja kolezanka zaprosila nas na wieczor do klubu nad jeziorem, ktorego jest czlonkiem. Ona lubi tam przyjezdzac wlasnie poznym popoludniem kiedy jest mniejszy skwar, a mnie tez bylo to na reke, bo moglam wrocic po pracy do domu bez urywania sie wczesniej. Co prawda mialam niezly bieg, bo jechalam jeszcze po spozywke, a po calym dniu musialam sie choc delikatnie odswiezyc, no i Potworki byly calkowicie "zrelaksowane". Kiedy poganialam Nika, zeby konczyl obiad, a Bi, zeby przebierala sie w stroj, obydwoje zachowywali sie jakby nigdzie sie nie wybierali. Az korcilo mnie zeby ich zostawic. A koniecznie chcialam dojechac na umowiona godzine, bowiem zaproszeni przez kolezanke, musielismy wjechac na teren klubu w jej aucie. Poniewaz kobita wyswiadcza nam przysluge, nie chcialam zeby na nas jeszcze czekala, tym bardziej, ze to ta kolezanka z poprzedniego tygodnia i jej 4-latka nie nalezy do najcierpliwszych jednostek pod sloncem. W koncu dojechalysmy na parking pod plaza, rozlozylysmy sie na lezaczkach, a dzieciarnia ruszyla do zabawy. Myslalysmy, ze pierwsze co, to poleca do wody, tymczasem wybrali plac zabaw. Na wiosne gruntownie go wyremontowano i przyznaje, ze to jeden z fajniejszych placow zabaw jakie mialam okazje ogladac.

Nik jedzie na czyms na ksztalt tyrolki
 

"Starszyzna" chwile sie pobawila, ale potem poleciala do jeziora, gdzie zostala juz do konca. Kolezance zas wspolczulam, bo jej mala caly czas kursowala - 10 minut na placu zabaw, 10 minut w wodzie. A mamuska za nia oczywiscie... Ja zostawalam pilnowac starszej trojki, bo choc na plazy byli ratownicy, to bylo ich tylko dwoch, a dzieciarni w wodzie multum. Jakby malo bylo smarkaczy pluskajacych sie w plytszej czy glebszej wodzie, to jeszcze na dwoch koncach kapieliska, umieszczono cos jakby pomosty (tratwy?), ale nie polaczone z ladem. Zeby sie do nich dostac, trzeba bylo doplynac, wiec nie tylko byc w stanie utrzymac sie na wodzie, ale jeszcze miec na tyle sily, zeby pokonac dystans. Moze nie ogromny, bo jakies 30m, ale jednak. Starsze dzieciaki oraz mlodziez, oczywiscie chetnie tam plynely, zeby potem skakac z tych tratw do wody. Moje Potwory rowniez byly chetne, ale corka mojej kumpeli plywakiem jest srednim.

Jakos marna, bo zdjecie robione z daleka. Bi wlasnie skacze do wody
 

O zgrozo, Bi namawiala ja, zeby sprobowala i ze jak nie da razdy, to ona "jej pomoze"! Cale szczescie, ze uslyszalam te dyskusje i w pore wtracilam, ze absolutnie nie bedzie zadnego pomagania i jesli E. nie jest pewna czy doplynie, to lepiej niech nie probuje, bo to niebezpieczne. W koncu Potworki podplynely tam dwa razy, ale poza tym bawily sie z kolezanka na plytszej wodzie. Glownie "lowili" ryby, ktore kuszaco podplywaly az do brzegu, ale szybkie i zwinne, nie dawaly sie zlapac. ;)

Polawiacze :D
 

Kapielisko zamykaja o 19:45, ale wygonione z wody, dzieciaki rzucily sie ponownie na plac zabaw. W rezultacie do domu wrocilismy dopiero po godzinie 20, wiec tylko szybko dalam Potworkom kolacje i zagonilam do lozek.

W sobote w koncu odpoczywalismy! To znaczy ja i Potworki, bo M. rano pracowal. Wstalismy pozno, sniadanie tez zjedlismy w porze drugiego i wiekszosc ranka snulismy sie bez konkretnego celu. Malzonek wrocil z pracy, ja wstawialam prania i odgruzowywalam chalupe, ale dzieciaki wiekszosc dnia przesiedzialy z tabletami. W ktoryms momencie oczywiscie chcieli do basenu, ale mielismy dwie chlodne noce pod rzad, woda sie wiec schlodzila, a dodatkowo bylo pochmurno. Trudno bylo sie zamoczyc i Bi, ktora jest zdecydowanie bardziej odporna na zimna wode, zanurzyla sie pierwsza, zaczela chlapac, a Nik sie wsciekl i wyszedl z wody. I tyle ze wspolnej zabawy. ;) Po poludniu pojechalismy na msze, bo kolejnego dnia M. znow pracowal, a wieczorem naszlo go na podpalenie stosu wyschnietych chwastow z ogniska. Zazwyczaj jak piele to wrzucam wszystko wlasnie tam i po jakims czasie robi sie niezla kupa. W dodatku, przez palenie zima w kominku i latem na kempingach, solidnie zmniejszyl nam sie stos drewna przy szopce i M. ostatnio znow zaczal stopniowo rabac kolejne pniaki. Te maja juz 3 lata i przy rabaniu odpada z nich kora. Jej tez uzbieral sie juz spory stos, wiec malzonek zaczal to wszystko palic. Pogoda na to byla idealna, bo praktycznie bezwietrznie, wiec dym unosil sie pionowo w gore i nie zasmradzal nam chalupy. Ani sasiadom. ;) Fajnie tez bylo sobie usiasc przy ogniu.

Niczym Noc Swietojanska
 

Smialismy sie, ze powinnismy posluchac mojego tescia - strasznego skapca i marude, ze po co wyjezdzac na kempingi. Mozna przeciez zapalic ognisko w ogrodzie, potem pojsc na noc do przyczepy i na jedno wyjdzie. ;) Na tej samej zasadzie, upierdliwy jegomosc zawsze krecil glowa (jak tu byl), ze po co jedziemy na lody?! Za ta sama cene kupimy caly kubelek lub paczke i bedziemy je jesc przez tydzien. No nie kuma facet, ze czasm fajnie jest cos zrobic dla samej przyjemnosci pojechania gdzies i zmiany otoczenia, bez przeliczania kazdej zlotowki czy dolara... W kazdym razie, relaks przy ogniu skonczyl sie kiedy zaczely nas masowo obsiadac komary. Szybko ucieklismy do chalupy! ;)

Niedziela byla juz sloneczna, ale za to goraca z wysoka wilgotnoscia. Przyjechal moj tata, ktory o dziwo chcial sie napic kawy (i to nie mrozonej!), zostalismy jednak w srodku, bo na tarasie, nawet pod parasolem, ciezko bylo wysiedziec. M. wrocil z pracy narzekajac, ze maja strasznie goraco bo budynek jest stary i nie posiada klimatyzacji, co w Hameryce to istny ewenement. Pojechal jednak na silownie zeby spocic sie jeszcze bardziej. ;) Po odjezdzie dziadka, Potworki wlazly do basenu. Woda nadal nie byla najcieplejsza, ale ze slonce mocno przygrzewalo, wiec az tak im to nie przeszkadzalo.

Typowe szalenstwa
 

Pod wieczor, po kapieli, zabralam sie w koncu za przerobke wszystkich nazbieranych ogorkow. Nie mam w domu calej polki pustych sloikow, bo zwykle az tylu nie potrzebuje, a moj tata nie przywiozl mi sloja po malosolnych, ktore mu sprezentowalam, wiec okazalo sie, ze musialam improwizowac. Ogorasow mialam tyle i takie dorodne, ze zabraklo mi sloi i czesc wsadzilam do pojemnika na lunch'e w pracy. Ma on co prawda plastikowa przykrywke, ale dol jest szklany, wiec mam nadzieje, ze zadziala jak trzeba.

Kolejne przysmaki
 

Kolejny poniedzialek, 18 lipca, byl cieply, duszny i deszczowo - burzowy. Caly dzien co chwila padalo, a powietrze mozna bylo niemal kroic nozem. ;) W przeciwienstwie do pracy M., w mojej klima puszczona jest na calego i porzadnie zmarzlam. W dodatku mialam tego dnia jakies rewolucje jelitowe. Nie dosc, ze gonilo mnie na toalete, to bolal mnie doslownie caly brzuch, od wysokosci pepka az po zoladek. Promieniowalo i na plecy i na gore klatki piersiowej i w ktoryms momencie zastanawialam sie czy to problemy z ukladem trawiennym czy moze serce. :O Meczylam sie w pracy caly dzien, ale w domu, o dziwo, wystarczylo ze usiadlam spokojnie na pol godziny i wszystko przeszlo jak reka odjal. Jest to tym ciekawsze, ze w pracy tez przeciez siedze, a tam jakos nie pomagalo. ;) Nik pojechal z M. na trening druzyny plywackiej, a ja, skoro poczulam sie lepiej, to zaczelam ogarniac to i owo. Na szczescie pogoda byla pod psem, wiec przynajmniej Bi nie ciagnela do basenu. Moglam spokojnie zastanowic sie nad przerobieniem cukinii w cos jadalnego, bo po ogorkach i ona zaczela obradzac w szalonym tempie. Zaczelam od faszerowanej.

Najulubiensza M.; ja zjem, ale bez entuzjazmu
 

Okazalo sie niestety, ze zebralam cukienie za pozno i urosly takie wielkie, ze w dwoch najwiekszych brytfannach zmiescily sie tylko po trzy polowki. :D W ten sposob zostalam nadal z piecioma cukiniami, w tym jedna ogromna, nadajaca sie tylko na skrojenie na leczo. Ta planuje podarowac tacie (mialam dac w niedziele i oczywiscie przypomnialam sobie jak juz pojechal), bo on jest wielkim fanem tego dania, zas my raczej wolimy inne cukiniowe cuda. ;)

We wtorek ponownie praca, polkolonie dla dzieciakow, a potem dom, obiad i obowiazkowo basen.

Jesli ktos sie zastanawia, to Nik usiluje wywrocic Bi ;)
 

Dla Potoworkow, bo matka niestety ma "te" dni. :/ Jak rano bylo ok, to po poludniu znow wrocil bol brzucha. Ni to gazy, ni to kolka po lewej stronie... Nie bardzo moglam sie ruszac, bo za chwile zginalam sie w pol z bolu. :( Pod wieczor na bol brzucha zaczeli tez narzekac M. oraz Bi, wiec albo zlapalismy jakas zaraze, albo wszyscy (bo Nika tez "gonilo", choc na bol brzucha nie narzekal) zjedlismy cos podejrzanego, choc ciezko stwierdzic co. Poprzedniego wieczora porzadnie lalo i ziemia nadal byla mocno nasaczona, nie musialam wiec podlewac ogrodu, mimo ze dzien byl bardzo upalny. Pozbieralam za to kolejne plony w ogrodzie. Cukinie na szczescie (bo nadal mam kilka nie przerobionych) nadal byly malutenkie i musialy jeszcze podrosnac. Ogorkow zebralam spora garsc, przy czym dwa "schowaly" mi sie miedzy liscmi i urosly do rozmiaru salatkowych. Poniewaz nadal mialam cztery sloiki plus pojemnik swiezo przyrzadzonych malosolnych, z ulga stwierdzilam, ze sezon na ogorki pomalu sie konczy. Sporo malych rosnie na krzaczkach, ale juz praktycznie nie ma kwiatkow, wiec nie przybedzie kolejnych. Za to zupelnie nagle pojawily sie baklazany.

Na tym zdjeciu znajduja sie trzy baklazaniki
 

Tyle czasu mialy kwiaty i wydawalo sie, ze nie zostana zapylone, a jednak. Z doswiadczenia wiem jednak, ze rosna one dosc wolno i zastanawiam sie czy zdaze je skonsumowac przed wylotem do Polski...

W srode nadeszla fala tropikalnego goraca. Temperatura po poludniu wspiela sie do 35 stopni w cieniu, przy czym odczuwalna wyniosla 37, bo wilgotnosc tez dawala sie we znaki. Potworki wrocily z polkolonii w wilgotnych ciuchach, bowiem mieli zabawe w zraszaczach. Bi zmienila tylko bluzke, bo rano zalozyla biala i po jej pomoczeniu wygladala niczym "miss mokrego podkoszulka", jesli wiecie co mam na mysli... :D Jak to w srode, Nik mial trening plywacki i o dziwo pojechal wrecz chetnie, bo chcial pogadac z kolega. Ten chlopiec jest na polkoloniach "skrzypcowych" w tej samej szkole co Potworki na swoich i tego dnia mieli podobno polaczona gre w zbijanego. Nie wiem o czym tu potem jeszcze gadac, ale najwazniejsze, ze Mlodszy nie jeczal, ze nie chce na trening. Pojechal z M., zas ja wyczyscilam basen i pozwolilam Bi do niego wskoczyc.

Najpierw sama...
 

Wygonilam ja zanim wrocili chlopaki, ale niestety, pierwsze co zrobil Nik po powrocie, to wskoczyl do wody (zanim zdazylam zaprotestowac). A Starsza oczywiscie za nim!

...potem z bratem
 

Co bylo robic... Pokrecilam sie po ogrodzie, zbierajac kolejna garstke ogorkow, podlewajac warzywnik i czyszczac filter z basenowej pompy. Mialam wrazenie, ze caly wieczor siedze przy basenie, pilnujac dzieciakow... A! Rano znow przeszedl nam przy domu niedzwiedz! Akurat wpuszczalam Maye do domu, a ona podniosla uszy do gory i zaczela uwaznie patrzec w lasek za domem. Rowniez przyjrzalam sie, na co ona tak patrzy, zwykle bowiem wszystko (poza pileczka) zwisa jej i powiewa. I widze - lezie takie wielkie i czarne przez krzaki! Zdjecia niestety nie mam, bo zanim sie otrzasnelam z szoku, bestia juz sobie poszla do sasiadow. Kolejne przypomnienie, ze na naszym osiedlu lepiej miec sie na bacznosci... :/

Czwartek, 10 rano. Juz 29 stopni, odczuwalne 33, przy 70% wilgotnosci. Ufff... Na szczescie w pracy klima pizdzi, co oznacza, ze za pare godzin bede zakladac bluze. ;) Tak dla kontekstu - ogloszono, ze do naszego Stanu przyszla "fala goraca" (heat wave). Poniewaz nasze lata sa z reguly cieplejsze niz w Polsce, wiec oficjalnie musimy miec 32 stopnie lub wiecej, przez przynajmniej trzy dni pod rzad, zeby nazwano to fala upalow. Wiecie wiec, od dobrych kilku tygodni temperatura w dzien oscyluje okolo 28 - 31 stopni, z pojedynczymi dniami grubo ponad tych wartosci, ale nieeee, dotychczas nasze lato bylo raczej "chlodne"! :D Dlatego wlasnie tutaj klimatyzacja w domach i mieszkaniach to standardzik od dekad. ;) Po poludniu napisala do mnie sasiadka czy dzieciaki maja czas sie pobawic, bo oni nastepnego dnia wylatywali na trzy tygodnie i dziewczyny chcialy sie pozegnac. Poniewaz pogoda byla taka a nie inna, napisalam zeby przyszly pochlapac sie w basenie. Przylecialy i przez godzine nie wychodzili z wody. 

Tym razem nie chcialo mi sie ruszac z tarasu, wiec fota z daleka
 

Na szczescie przyjechal po nie tata, ktory jest raczej punktualny (w przeciwienstwie do malzonki), choc tez mial problem zeby wyciagnac panny z basenu. No, ale teraz te konkretnie kolezanki mamy "z glowy" do konca wakacji, bo zanim oni wroca, my zdazymy juz wyleciec do Polski. :D

No i patrzcie - udalo mi sie nadrobic dwa tygodnie! To dzieki temu, ze w minionym malo co sie dzialo i nie mialam o czym pisac. A przeciez nie bede szczegolowo opisywac basenowych harcow Potworkow... ;)

8 komentarzy:

  1. No prosze, wyrabiasz sie na medal, nie tylko z logistyka domowo-rodzinna, ale i z ogorkowo-cukiniowa przerobka. U nas w NC lato tez upalne. W dodatku, jak to na Srdk-Wsch Wybrzezu - od czerwca do pazdziernika mamy sezon huraganowy i co 1-2 tyg sa tak ulewne deszcze, ze pod domami od razu pojawiaja sie rwace potoki, by potem zaraz slonce wypalalo kolejna dziure w trawie. W takim goracu i wilgoci wszystko rosnie jak oszalale - w ogrodzie tez, ale najlepiej rosna chwasty i trawa. Wiec koszenie na traktorze trwa w najlepsze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wlasnie, kurna, nie wyrabiam sie! :D Mam znow w lodowce 4 cukinie, kilka kg ogorkow, a wczoraj zerwalam jeszcze kilka wielkich baklazanow! Nie wiem kiedy to przerobie w cos zjadliwego... ;)
      U nas z kolei pada skromnie. Juz raz dolewalam wody do basenu i znow bede musiala, bo pompa za chwile bedzie nad woda...

      Usuń
  2. Ale fajnie z tym basenem! Nie doceniałam. Dopóki nie przyjechałam do rodziców 🤪

    Fajnie, że dzieciaki mają towarzystwo. Nie nudzą się!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Basen jest super, choc glownie dla dzieci. Ja wchodze rzadko. ;)
      Oj tak, dla dzieciakow niewaznie gdzie, byle byly inne dzieci.

      Usuń
  3. U nas tak grzało w tym tygodniu. Praktycznie cały czas było powyżej 35 stopni. Basen to wtedy wybawienie. Kiedy lecicie do Polski?

    OdpowiedzUsuń
  4. Po takich zabawach, które jeszcze "chwilę" temu sprawiały dzieciakom radość, a teraz je nudzą, najlepiej widać jak rosną te nasze dzieci. Ja na takiej karuzeli, jak ta ulubiona Potworków jechałam z Oliwią na Mazurach i jak kiedyś kochałam najróżniejsze karuzele, tak teraz stwierdziłam, że jestem już na nie za stara, bo też zrobiło mi się po niej niedobrze :D

    Z godziną zawodów faktycznie się nie popisali. Może trenerzy mają urlop, ale przecież większość rodziców pracuje. Tak sobie myślę, moi rodzice co chwilę marudzą, że są wakacje, a dzieciaki mają treningi, że po co, że w takim upale (wówczas treningi są skrócone, mniej intensywne i jest więcej przerw na picie), jakby jeszcze były jakieś zawody tak jak u Was, to już chyba całkiem by marudzili.

    Tak patrzę sobie na te Wasze zdjęcia i się zastanawiam, nie za dobrze Wam? Tu basen w każdej chwili, tu ognisko... a my nawet grilla nie za bardzo mamy gdzie zrobić... :D Korzystajcie z tego skoro możecie i pomyślcie choć czasem o nas :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmmm, no tak. Grilla to chyba ewentualnie na balkonie, tylko nie wiem co na to sasiedzi...
      No z zawodami to naprawde sie nie popisali. Zima zawsze sa w weekendy. Tutaj, podejrzewam ze zawinil fakt, ze organizuja je na basenach na swiezym powietrzu, a te latem sa oblegane. Na czas zawodow je zamykaja, wiec pewnie nie chcieli robic tego w weekend, kiedy jest najwieksze oblozenie.

      Usuń