Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

sobota, 16 lipca 2022

Staycation

"Staycation", czyli polaczenie stay oraz vacation. Znaczace po prostu wakacje w domu. Tym razem tylko dla dzieciakow, bo matka pracowala. Z domu, ale jednak.

Po kempingu nastapilo to, co zawsze, czyli bieganie gora-dol, do przyczepy i z powrotem, przenoszac kosmetyki, jedzenie, ktorego nie skonsumowalismy, ubrania, ktorych nie zalozylismy oraz te, ktore owszem, nosilismy, wiec teraz musialy zostac wyprane. To ja oczywiscie, bo M. ma swoje, bardziej "meskie" zadania, czyli wyciaganie wiekszych gabarytowo i ciezszych klamotowo oraz odpinanie przyczepy i przygotowanie jej na kolejny, dluzszy postoj pod domem. Tak jak pisalam w poprzednim poscie, dojechalismy jeszcze przed 15 w poniedzialek, wiec na szczescie moglismy sie rozpakowywac bez pospiechu i na luzie. Szczegolnie ja, bowiem przez reszte tygodnia mialam pracowac z domu, wiec wiedzialam, ze jakbym sie z czyms nie wyrobila, bede miala na to jeszcze czas. Poniewaz jednak wrocilismy do domu tak wczesnie, nie tylko zdazylam wszystko wypakowac, wykapac siebie i Potworki, ale nawet wstawilam jeden ladunek prania. No i wyczyscilam basen. Po tych kilku dniach, byla to oczywiscie robota niewdzieczna i noszaca znamiona syzyfowej. W koncu jednak udalo mi sie z grubsza wylowic wszystko co nawpadalo do wody oraz ustawic od nowa "chemie".

Po pieknym, slonecznym i goracym poniedzialku, wtorek, 5 lipca byl pochmurny z przelotnymi opadami. Bylo mi to jednak na reke, bo po pierwsze, nad oceanem zdolalam sobie lekko spalic kawalek plecow, po drugie mialam kolejne ladunki prania do wstawiania, przekladania do suszarki, a potem skladania, a po trzecie, chcialam odkurzyc i pomyc podloge na dole. Przy deszczowej pogodzie nie ciagnelo mnie przynajmniej na ogrod. Poszlam tylko zeby pozbierac ogorki, ktore obrodzily jak glupie akurat na nasz wyjazd i teraz kilka, z ogorkow gruntowych zamienilo sie w salatkowe. ;) Umylam i wyparzylam sloje, M. zajechal po pracy po korzen chrzanu i pod wieczor zabralam sie za pierwsze w tym roku malosolne.

Caly rok na nie czekalam!
 

Poniewaz moj warzywnik nie jest duzy, wiec ogorki robie mniejszymi partiami. Tym razem wyszly trzy sloje (co na mnie jest spora liczba) i zjadlam tylko jednego ogorasa, ktorego nie udalo mi sie juz nijak wciasnac. ;) A nieco wczesniej, nie baczac na niezbyt "letnia" aure, Potworki uparly sie, zeby wskoczyc do basenu.

Aura ponura, ale komu by to przeszkadzalo
 

W sumie czy woda w basenie, czy kapiaca z nieba, i tak byli mokrzy. Ja schowalam sie pod parasol przed lekkim deszczem, oni chlapali w najlepsze.

W srode postanowilam zafundowac Potworkom nieco wieksza rozrywke niz przydomowy basen. Nadal mialam bilety do parku rozrywki, otrzymane z polskiej szkoly. Uznalam, ze jesli chce jechac z dzieciakami w srodku tygodnia (kiedy sa "mniejsze" tlumy) to tamten tydzien byl ostatnia szansa. Pozniej bowiem musialabym brac specjalnie dzien wolny, nastepne cztery tygodnie to bowiem ciagla praca i polkolonie dla Potwornickich. W weekend zas chcialam uniknac wypadu do parku rozrywki za wszelka cene. Moj malzonek musial oczywiscie palnac pogadanke, zebym uwazala zeby sie dzieciakom nic nie stalo i ze wystarczy chwila zeby ktores zostalo porwane, itd. Nie dociera do chlopa, ze nasze dzieciaki to juz nie maluszki. Wiedza ze trzymamy sie razem, ze nie wolno odbiegac bez nadzoru i trzeba byc na dystans z obcymi. Zreszta, widzialam mlodziez w wieku naszej, biegajaca samopas (choc w grupkach) po parku i jakos ich rodzice nie panikowali... A jesli tak sie martwi, to M. moze zawsze jechac z nami, czego juz od dluzszego czasu nie robi, choc umarudzic sie musi. :/ Zreszta ja faktycznie dzieciakow pilnuje, nie to co sam M., ktory jadac gdzies z nami, spedza czas z nosem w srajfonie. :/ Przy okazji wypadu przekonalam sie ze w bilety z Polskiej Szkoly tak naprawde wliczony byl tylko lunch, z ktorego i tak nie skorzystalismy jadac w innym terminie. Kiedy je kupowalam, bylo jeszcze przed sezonem i strona internetowa nie pokazywala aktualnych cen. Teraz okazalo sie, ze gdybym pojechala w weekend, zaoszczedzilabym jakies $6 na bilecie. Jadac w srode, zaplacilabym dokladnie tyle samo ile wybulilam, czyli otrzymalam zero znizki. Najbardziej mnie jednak wkurzylo, ze na formularzu bylo wyraznie napisane, iz w cene mial byc wliczony i lunch i parking. Moja kolezanka to potem potwierdzila, wiec nie mialam omamow. Z biletami dostalam osobne karnety na jedzenie, ale za parking okazalo sie, ze musialam zaplacic sama. I to wcale niemalo, bo uwazam, ze $20 za zwykle miejsce w szczerym polu i to dosc daleko od wejscia, to jest jawne zdzierstwo! :O W kazdym razie, otrzymalam cenna lekcje i za rok, jesli Polska Szkola znow wymysli bilety do tego parku rozrywki, to ja pasuje. Nie dam sie drugi raz nabrac. :/

Tak czy owak, sprawdzilam prognozy i tylko na srode zapowiadaly one sloneczny dzien bez ryzyka deszczu. Oczywiscie po fakcie okazalo sie, ze sie poprzesuwaly i moglam jechac ktoregokolwiek dnia, no ale... ;) W srode pechowo mialam meeting, na ktory musialam sie polaczyc rano o okreslonej godzinie, ale na szczescie okazal sie krotki. Potem juz bylam "wolna". To najwieksza zaleta pracy z domu, ze w 99% moge owa prace wykonac rano lub w nocy i nikt sie nie przyczepi. ;) Park otwieraja jednak o 11 i normalnie wyjechalabym tak, zeby dotrzec w okolicach otwarcia, tym razem jednak dojechalismy godzine pozniej. Trudno sie mowi... Przez pandemie, ostatni raz bylismy w owym parku trzy lata temu i wtedy Potworki uparly sie, zeby zaliczyc tez kilka takich "dzidziorkowych" przejazdzek. W rezultacie zeszlo nam tyle czasu, ze kiedy w koncu dotarlismy do "wodnej" czesci, pol godziny pozniej ja zamykali. ;) Tym razem Potworki byly starsze, wiec juz zawczasu ustalilam z nimi ile czasu spedzimy na przejazdzkach, i ze potem przejdziemy do wodnej czesci (ktora zamykana jest godzine przed zamknieciem calego parku), a pozniej, jesli damy rade, beda mogli jeszcze sie na czyms przejechac.

Widok przed wejsciem od razu zapowiada pyszna zabawe
 

Cale szczescie na te przejazdzki i karuzele dla najmlodszych, nawet nie spojrzeli. ;) Na pierwszy rzut popedzili na przejazdzke, ktorej osobiscie nie znosze, czyli zjazd jakby kloda w dol "wodospadu", powodujac wielki rozbryzg wody.

Zanim dojdzie sie do kulminacyjnego zjazdu, kloda plynie sobie malownicza trasa przez lasek
 

Ja ogolnie nie przepadam za kolejkami gorskimi. Mam lek wysokosci, na wiekszosci jade z zamknietymi oczami (:D) i kompletnie mnie nie bawia. Kiedys, majac dwadziescia kilka lat, oczywiscie jeszcze mialam taka potrzebe adrenaliny, ale obecnie bardziej mysle sobie, ze co jesli ktorys wagonik sie odczepi i tym podobne. ;) Na tej przejazdzce nie podoba mi sie tez, ze wychodzi sie calym ochlapanym i potem lazi czlowiek w mokrych spodenkach i bluzce.

Tak wlasnie wyglada hamowanie - widac troche koszulke Kokusia; Bi zaslonieta rozbryzgiem wody
 

Jak dla mnie wiec, zjazd "kloda" jest zupelnie niewarty polgodzinnego stania w kolejce, ale Potwory zapalaly miloscia do owej przejazdzki juz trzy lata temu i sie uparly. :) Oni staneli w kolejce, a ja krecilam sie naookolo, czekajac. Wkurzylam sie tez, bo pomimo szesciu "klod", kolejka posuwala sie w slimaczym tempie, a to dlatego, ze pracownicy usadzali ludzi jak kto mial zyczenie. Kazda kloda miescila cztery osoby, ale tak naprawde w wiekszosci zjezdzaly tylko dwie, czasem trzy. Jeden chlop zjechal nawet samotnie. Wedlug mnie powinni wsadzac "pary" (ktorych bylo zdecydowanie najwiecej) do jednego wagonika i wszystko szlo by duzo szybciej. W koncu Potworki zjechaly, cale zadowolone. Przed kolejnym zjazdem powstrzymala ich tylko perspektywa ponownego czekania w kolejce, ktora tymczasem zrobila sie dwa razy dluzsza. Chcieli za to kupic pamiatkowe zdjecie, ale na szczescie Bi kompletnie zaslonila Nika (oni zawsze kaza najwyzszej osobie siadac z przodu) i stawierdzilam, ze nie bede wydawac kasy na cos takiego. Podazylismy wiec dalej, na jedyna kolejke gorska, na ktora czasem daje sie namowic. Tym razem kompletnie nie mialam ochoty, ale dzieciaki pamietaly, ze ostatnio z nimi na niej jechalam (jak nie trzeba, to maja dobra pamiec ;P), wiec nie bylo zmiluj. ;) Toleruje te kolejke gorska lepiej niz inne, bowiem przez wiekszosc trasy prowadzi na zalesionym zboczu wzgorza, wiec nie czuc na niej az tak wysokosci, poza kilkoma spadami, te jednak jednoczesnie zakrecaja, wiec ten "lot" w dol tez nie jest az tak odczuwalny. Trzy lata temu, Nik zszedl z niej zachwycony, a Bi przerazona i z placzem. Tym razem Starsza byla zadowolona i podniecona, a Mlodszy w lekkim szoku. Stwierdzil, ze to byla najgorsza przejazdzka w jego zyciu. ;) Tutaj sama mialam ochote na pamiatkowe zdjecie, ale okazalo sie, ze bylismy jednymi z pechowych ludzi, przy ktorych wystapil jakis blad i kamerka nie pstryknela nam foty. No coz... :D Tuz obok tej kolejki gorskiej, byly samochodziki, o ktorych Nik gadal cala droge. Jako mlodociany fan motoryzacji napalil sie na te autka jak szczerbaty na suchara, wiec uleglam i poszlismy. Bi tez stwierdzila, ze jak ma tam stac, to sie przejedzie. A pozniej Starsza jechala z usmiechem, a samochod Mlodszego utknal i ruszal tylko do tylu. Nik siedzial tam ze lzami w oczach, dopoki nie krzyknelam mu (przekrzykujac halas aut i muzyki), zeby zakrecil kierownica w druga strone. Wtedy w koncu pojechal, choc zamiast dobrze sie bawic, cala jazde mial na twarzy raczej determinacje. :D

Nie wiem co fajnego w ciaglym zderzaniu sie z innymi uzytkownikami toru ;)
 

Dobiegala juz godzina 14 i wedlug planu mielismy pomalu ruszac w kierunku parku wodnego. Zaliczyc chcialam jeszcze z dzieciakami moja ulubiona "przejazdzke" - cos jakby przeplyniecie tratwa po rwacej rzece. Niestety, byla nieczynna. :( W ogole zauwazylam jeszcze pare nieczynnych przejazdzek czy zjezdzalni w wodnej czesci parku. Dziwne, bo jest przeciez szczyt sezonu i pomimo srodka tygodnia, caly park rozrywki wrecz tetnil zyciem...

Skoro nie udalo sie z ta przejazdzka, ruszylismy szybko cos przekasic przed zabawami w wodzie. Tu przezylam kolejny szok cenowy. Malutka pizzunia, doslownie wielkosci jednego normalnego plastra - $11! Za te cene, poza parkiem, moglabym kupic cala srednia pizze! :O Tu nie wolno jednak wnosic swojego zarcia (choc ja przemycilam pare przekasek), wiec korzystaja i trzepia ile wlezie. :/ Potem ruszylismy juz do parku wodnego i tam zostalismy niemal do wieczora. W goracy lipcowy dzien, takie miejsce to jak marzenie... Potworki oczywiscie niemal oczoplasu dostali i nie wiedzieli w ktora strone sie udac. W rezultacie biegali od zjezdzalni do zjezdzalni i od basenu do basenu. Niestety, wiekszosc zjezdzalni miala masakrycznie dlugie kolejki. Strach pomyslec co sie tam dzieje w weekendy... Na pierwszy rzut poszla "lazy river", gdzie dzieciaki stwierdzily, ze woda za wolno plynie (nie wiem skad to zaskoczenie, skoro juz w nazwie jest lazy...), wiec zamiast plynac, biegli przez wode, ciagnac ze soba pontony. :D

Ja pewnie plynelabym sobie leniwie na pelnym relaksie, ale oni maja za malo cierpliwosci i za duzo energii
 

Kiedy przeplyneli przebiegli koleczko, zauwazylismy w tle zjezdzalnie, do ktorej dostep byl tylko z owej "leniwej rzeki", wiec co... Chwycili pontony ponownie i znow poplyneli pobiegli. :D Ja patrzylam tylko z daleka.

Nie widac bo za daleko stalam, wiec musicie uwierzyc mi na slowo, ze wlasnie zjezdza Nik
 

Park lezy nad jeziorem i jest na nim wydzielona plaza. Mimo, ze to zadna zjezdzalnia i brak efektu "wow", Potworki zostaly na niej dobre pol godziny. Ja znalazlam kawalek cienia i odpoczelam na lezaku. Serio, nie wiem skad dzieciaki braly energie na calodzienne bieganie. Ja wymiekalam, co niezbyt dobrze wrozy na nasza podroz do Polski. ;)

Mi tam zbytnio zalatywalo szlamem ;)
 

Po pluskaniu w jeziorze, zaczelo sie zaliczanie kazdej zjezdzalni i basenu po kolei (w sumie omineli tylko te nieczynne i jedna, najwieksza, gdzie trzeba we dwoje zjechac pontonem, ktory "buja sie" do gory - na dol, az w koncu zjezdza tunelem do wyjscia; tu Nik mial opory). Na poczatek poszli na takie mniejsze, przeznaczone dla bardziej bojazliwych osobnikow.

Bi laduje w wodzie
 

Potem podazyli na fajna, duza zjezdzalnie, wijaca sie wokol budynku udajacego latarnie morska. Po zjechaniu, Nik, z oczami niczym pieciozlotowki, zwierzyl sie, ze byla to najgorsza zjezdzalnia w jego zyciu. ;) Przez wiekszosc czasu jechalo sie w zamknietej rurze, a "latarnia" wydawala od czasu do czasu glos majacy byc chyba sygnalem statku, ale dla Kokusia brzmial jak duchy. :D

Nik, lekko skolowany, wyskakuje z rury
 

Idac dalej natkneli sie na zjezdzalnie, gdzie dostawalo sie gabki i zjezdzalo na wyscigi niczym na dywanach. Nik zjechal pierwszy, ale Bi pojechala dalej, wiec potem klocili sie ktore z nich wygralo. ;)

Nik wlasnie wstaje, Bi dojezdza
 

Na dlugi czas utkneli na basenie, w ktorym robione sa sztuczne fale.

Nik (zaznaczony strzala) usiluje plynac z fala, Bi stoi naprzeciwko niego
 

Strasznie nie lubie czegos takiego, bo w oceanie miedzy falami sa dluzsze przerwy i raz przyplynie mniejsza, raz wieksza. Tutaj, walily jedna za druga i caly czas tak samo mocne. No, ale Potworki byly zachwycone oczywiscie...

W koncu, podczas przerwy w falach, udalo mi sie ich z tamtad wyciagnac
 

Niestety, inne dwie zjezdzalnie, na ktore mieli ochote, byly nieczynne, wiec po prostu plywali, scigajac sie, w calym kompleksie basenow, wiekszych, mniejszych, okraglych, kanciastych, td., polaczonych ze soba.

Wszystko laczylo sie w ogromny wodny teren
 

A na koniec okazalo sie, ze najfajniej bylo stac pod strumieniem wody, wystrzeliwanej z ozdoby - statku. ;)

To byl poczatek tego kompleksu basenow
 

Polecieli jeszcze na cos jakby wodny plac zabaw, ale dosc szybko uciekli, bo tam woda sikala doslownie zewszad i splywala wodospadami po calej konstrukcji. Bylo slisko i nie dalo sie nawet otworzyc szerzej oczu, wiec uznali, ze to zadna zabawa.

Pomysl fajny, ale trzeba lubic jak ci ciagle woda tryska w twarz
 

Zreszta, dochodzila juz 18, kiedy zamykano wodna czesc parku, wiec i tak pora byla sie "ewakuowac". ;) W tym momencie oczywiscie dzieciarnia stwierdzila, ze sa glodni, ale znajac juz ceny, oznajmilam, ze moga zjesc przekaski, ktore udalo mi sie przemycic, ale cos porzadniejszego zjedza juz w domu. Ciekawe, ze przy perspektywie konca zabawy, nagle glod im w sumie przeszedl i uparli sie przejechac na jeszcze jednej karuzeli. Takich najzwyklejszych krzeselkach, krecacych sie w kolko.

Kiedy jest w bezruchu, karuzela wyglada bardzo niewinnie
 

Ostrzeglam, ze wbrew pozorom te krzeselka unosza sie bardzo wysoko w gore, a przy ciaglym ruchu w kolko, mnie zawsze sie na tym robilo niedobrze. Oboje sie jednak uparli i choc Bi krecila sie z usmiechem, Nik mial taka mine, ze myslalam, ze zaraz sie rozryczy. Jednak, po zakonczonej jezdzie, polecial zeby ustawic sie w kolejke na nastepna runde, wiec chyba nie bylo zle. :D

Kiedy wiruje, to zupelnie inna sprawa. Potworki zaznaczylam Wam strzalkami, bo inaczej zlewaja sie z tlem
 

Na koniec dalam sie jeszcze namowic na kuleczki lodowe (dippin' dots), ktore mialy, o dziwo, w miare rozsadna cene i z ulga, wykonczona, zabralam Potomstwo do domu. A, po kawe jeszcze zajechalam; w koncu nalezala mi sie jak psu buda! ;) Dzieciaki pojada jeszcze do tego parku rozrywki z polkoloniami, ale dla mnie raz do roku to maksimum...

Po srodzie bylam naprawde wymordowana i nie mialam na nic ochoty, ale jednoczesnie czulam presje zeby wycisnac tamten tydzien niczym cytrynke. W koncu potem mialam pracowac calutkie 4 tygodnie az do lotu do Polski. Trwaly wakacje i nie bylo dnia zeby Potworki nie dopytywaly czy mozemy zaprosic kolegow i kolezanki. Dodatkowo, przydalo sie zrewanzowac i zaprosic do siebie dzieciaki, ktore w ostatnim czasie goscily Bi lub Kokusia. W weekendy nie lubie zapraszac maloletnich gosci, bo po chalupie placze sie M., ktory zrzedzi, ze do jego domu rodzinnego nigdy nie przychodzili jego koledzy i nie jest nauczony ze laza mu po domu obce dzieciaki. No coz... moj tesc najwyrazniej zawsze byl dziwakiem i nawet kumple M. trzymali sie od niego z daleka. Moj dom rodzinny to tez nie byl "dworzec", gdzie przewijaly sie tabuny ludzi, ale moje kolezanki czasem wpadly z wizyta, szczegolnie te licealne. Tak czy owak, napisalam do mamy kolezanki Bi, u ktorej byla na basenie zeby uczcic ostatni dzien szkoly i do taty kolegi Nika, u ktorego byl ostatnio. Zaprosilam na czwartek lub piatek, ale oboje zaanonsowali sie na czwartek. ;) Bylo mi to zreszta na reke, bo moglam upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. A nawet trzy, ale o tym pozniej. Rano popedzilam wiec z dzieciakami na tygodniowe zakupy, a potem juz czekalismy na towarzystwo. Najpierw przyjechala kolezanka Bi, ktorej mama jest zreszta Polka, a przy okazji niezla gadula, wiec zapowiedzialam, ze kiedys bede musiala zaprosic ja na kawe. Kolega Kokusia mial przyjechac o 14, tymczasem babcia przywiozla go dopiero tuz przed 15. Niezbyt mi sie to podobalo, bo o tej porze prace konczy M., wiec zaraz byl w domu... Przyznaje jednak, ze ta grupka byla bardzo spokojna. Dziewczyny wlasciwie nie wychodzily z basenu, zas kolega Nika przywiozl ze soba nowiutkie, kupione za wlasne kieszonkowe Nintendo, wiec chlopcy wsiakli w gry. ;)

Dziewoje, jak to panny - w basenie i nawijaly bez ustanku
 

 Dalam chlopakom godzine na nacieszenie sie konsolami, po czym urzadzilam dzieciarni bitwe na wodne balony, bo kolezanka Bi ponoc na to najbardziej czekala. Ona mieszka na osiedlu z basenem, wiec nasz to dla niej zadna sensacja, ale ponoc balonami nigdy sie nie miala okazji obrzucac.

I pomoczyc sie mozna i wyzyc... :D
 

Wkrotce potem zjawila sie jej mama, ktora zarobila u mnie wielkiego plusa, bo przyjechala punktualnie. Jak wiecie, mam jakiegos pecha do rodzicow, ktorzy chetnie pozbywaliby sie potomstwa na cale dnie i nie kwapia sie do odbioru. ;) Niestety, takim rodzicem okazal sie tata kolegi Kokusia. O tym za momencik. W miedzyczasie napisala do mnie moja sasiadka - Hinduska, ze moze Potworki by do nich przyszly okolo 16, kiedy jej dziewczyny wroca z polkolonii. Poniewaz dzieciarnia swobodnie biega po podworku i latwo "podejrzec" co sie u nas dzieje, zmuszona bylam napisac, ze dzieciaki maja tego dnia kolegow, ale moze jej corki chca pozniej dolaczyc. Liczylam, ze nie beda chcialy, ale sie przeliczylam. ;) Nastapila wiec wymianka. Ledwie kolezanka Bi pojechala, zjawily sie mlodociane sasiadki. Ech... Wracajac do kolegi Nika. Babcia przywiozla go przed 15. Nie pytala o ktorej bedzie do odebrania, ale wyszlam z zalozenia, ze pewnie okolo 17. Nie mam pojecia co tego dnia porabiala matka chlopaczka, ale ojciec napisal o 16:45 czy moze go odebrac okolo 18, bo wlasnie wrocil z pracy. Kolejne "ech...". ;) Co bylo robic, napisalam, ze ok. Zrobilam dzieciakom paluszki rybne i nuggetsy, bo i Potworki nie jadly nic od poludnia i sasiadki zwierzyly sie, ze nic nie zjadly po polkoloniach. Coz, wstyd dla ich rodzicielki, ze wysyla je na glodniaka.

Glodomory
 

O 18 tata kolegi napisal, ze juz jedzie. Od nich do nas jest jakies 7 minut autem, wiec oczekiwalam chlopa lada moment, cieszac sie juz zawczasu na chwile relaksu. Taaa... O 18:10 napisal, ze bedzie o 18:30. :O Nosz kurna, postanowil sobie cos po drodze zalatwic, czy co?! Przyjechal... moze za dziesiec 19. Ze bylam wsciekla, to malo powiedziane! Nawet sasiadki wyszly dobre pol godziny wczesniej, bo mamuska napisala zeby je wyslac z powrotem i o dziwo grzecznie poszly. Cale szczescie tata mlodego powiedzial, ze wlasnie kupili dom w zupelnie innej czesci Stanu, wiec chlopcy raczej nie beda sie juz blizej kolegowac, bo i tak wiecej bym go nie zaprosila. :D

W czwartek Potwory mialy wiec towarzyski dzien, zas w piatek zaleglosci towarzyskie nadrabialam ja. No w sumie, dzieciaki tez, przyjechala bowiem moja kolezanka z corkami. Starsza jest wiekowo idealnie pomiedzy Bi a Nikiem, bo z jego rocznika, ale urodzona w styczniu, o tyle mlodsza we wrzesniu konczy cztery lata. O dziwo Potworki lubia tez ta mlodsza, ktora stanowi dla nich swojego rodzaju "maskotke". Mnie ten dzieciak irytuje coraz bardziej im jest starsza. Zachowania w stylu wscieklego wrzasku kiedy cos chce (nie placzu, tylko wlasnie ryku bez jednej lezki), prob bicia kiedy cos idzie nie po jej mysli i rzucanie w ciebie czym popadnie dla zabawy (i nie mowie tu o miekkiej maskotce, tylko np. zdarzylo mi sie oberwac w twarz twarda, plastikowa figurka; cud ze okularow mi nie zarysowala) byly smieszne kiedy miala 2 latka, ale obecnie ma niemal 4 i jasne jest, ze ten dzieciak nie wie, co to jakakolwiek dyscyplina... Pomijam fakt, ze w tym wieku nadal lazi w pampersie, bo to w zasadzie nie moja sprawa, ale pokazuje wychowanie. Moja kolezanka (ktora nota bene jest baaardzo surowa w stosunku do starszej corki) mowi mi, ze "wiesz, ja pytam czy chce na nocnik albo na nakladke, ale ona nie chce...". Aha. No to pytaj sie dalej. Moze w koncu dzieciak pojdzie do przedszkola albo (o zgrozo!) do szkoly i koledzy zrobia sobie z niej beke, to szybko sie nauczy. ;) W kazdym razie rano machnelam ciasto z jablkami zeby miec czym kumpele poczestowac, a potem latalam jak ze s*aczka zeby jeszcze ogarnac to i owo. W koncu "dziewczyny" przyjechaly i pierwsze co, wskoczyly do basenu. Przyznaje, ze nawet ta mlodsza zrobila postepy, bo rok wczesniej w ogole nie chciala sie bawic w wodzie, tylko stala z brzegu i przelewala wode z foremek. Teraz juz razem z Potworkami i siostra, szalala na kolkach.

Banda dziewuch i "rodzynek"
 

Dalo to nam - mamuskom mozliwosc spokojnego patrzenia co towarzystwo wyprawia, przy jednoczesnym siedzeniu z kawka. ;) Mlodziez przeniosla sie w koncu do domu, potem na ogrod (a matki za nimi), a nastepnie oznajmila, ze znow chca do basenu. Tu jednak moja kumpela zaprotestowala, ze chce juz sie zbierac z powrotem. Najmlodsza urzadzila popisowa histerie, ale w koncu pojechaly, a ja padlam jak kon po westernie. Jak na tydzien spedzony w domu, zrobilam po prostu wszystko zeby, zamiast odpoczac, maksymalnie sie wymeczyc. :D

I coz. Znow opisanie kilku dni zajelo mi tydzien. Nie bede wiec dokladac kolejnych wydarzen, tylko zostawie na nastepny raz. Nadchodzace tygodnie powinny byc juz "nudniejsze", wiec moze uda mi sie upchnac dwa w jednym poscie i nadrobic. ;)

4 komentarze:

  1. Po prostu wykorzystujesz na maksa to, co daje praca zdalna :)
    Ten park rozrywki prezentuje się ciekawie, ale ja np. wiem, że Jasiu nie wszedłby do żadnej z zamkniętych zjeżdżalni. Z resztą do otwartych, ale wysokich też nie chce wchodzić, bo ma lęk wysokości, ale skąd w nim lęk przed tymi zamkniętymi, to nie mam pojęcia. Nawet u nas na basenie nie chce iść zjechać, choć proponuję mu, że zjedziemy razem. Ale faktycznie z tymi biletami szkoła się nie popisała, skoro nic taniej nie mieliście.
    Ja też nie znoszę rodziców, którzy nie potrafią odebrać dzieci o umówionej porze, albo próbują ich przemycić na cały dzień. Na szczęście u naszych dzieciaków większość jest słowna i mam nadzieję, że tak zostanie. U nas też jest gorzej, bo jak przyjdą, to skazani są na siedzenie w domu, jednak w takich przypadkach, przy ładnej pogodzie przydałby się ogród.
    A zachowanie córki koleżanki, to wypisz wymaluj dziewczyny od Młodych, więc powiem Ci, że potrafiłam to sobie świetnie wyobrazić. Zarówno ich zachowanie, jak i Twoje zmęczenie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heh, wiesz, ja sie czasem zastanawiam czy juz po prostu nie zapomnialam jak to jest miec 3-4-latka. Bo Potworki tez nie byly cichutkimi, grzecznymi dziecmi, mam jednak wrazenie, ze ja jakos ostrzej probowalam ich utemperowac.
      Jasiu moze ma klaustrofibie? Ja mam i to i lek wysokosci i tak samo, nie znosze wysokich miejsc, ale i tych zamknietych zjezdzalni. Te rury sa takie duszne, ciemnawe i zwsze mam takie irracjonalne obawy, ze tam utkne. ;)
      Nieslowni rodzice to moj najwiekszy koszmar jesli chodzi i zycie towarzyskie Potworkow. Zima to najgorsza pora, bo tak jak piszesz, dzieciaki sa zmuszone siedziec w domu, a wiekszosc roznosi energia i nie potrafia zostac u dzieciakow w pokojach.

      Usuń
  2. Ogorki malosolne z wlasnego ogrodka i zakwaszenia - mmm, mniam-mniam... zazdroszcze!
    Piekne dni macie, gdy moczycie sie w upalne dni parkowo czy basenowo. Na tym polegaja letnie wakacje. Brawo.
    A rodzice sprzedajacy dzieci na dlugi czas, zeby inni sie nimi opiekowali - beznadziejni sa. Nie mowiac juz nic o tej mamie, co wciaz w pampersie ma ryczaca z byle powodu 4latke. Retardacja na serio. Szkoda tej dziewczynki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi tez szkoda troche tego dzieciaka. Szczegolnie, ze teraz ma isc do przedszkola, ale tylko na 2 godziny 3 razy w tygodniu. A za rok, choc bedzie konczyla 5 lat, kolezanka juz mowi, ze nie pusci jej do Kindergarten, bo to jej malutka dziewczynka i ona chce jej przedluzyc dziecinstwo. A mi sie wydaje, ze tej malej wiecej czasu poza domem raczej dobrze by zrobilo...
      Tak, z wakacji zawsze staram sie korzystac na maksa, pomimo pracy.
      A daj spokoj, ogorki i cukinie mi w tym roku tak obrodzily, ze rozdaje tacie, a i tak nie mozemy tego przejesc. :D

      Usuń