Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 17 czerwca 2022

Mamy to! A raczej Potworki maja: wakacjones! :D

Sobota, 11 czerwca zaczela sie od... a nie! Nie od meczow (kto tak pomyslal?!)! :D Zaczela sie od porzadnego wyspania. ;) Tego dnia w Polskiej Szkole odbywalo sie uroczyste zakonczenie roku. Pisalam juz o tym. Rozpoczynalo sie od mszy o 9 rano, ale na nia oczywiscie nie mialam zamiaru jechac. W mailu zaznaczyli, ze po mszy, okolo 10:15, miala byc uroczystosc w audytorium. Znam ich jednak juz na tyle, ze z gory bralam na nich poprawke i na zadne "uroczystosci" nie mialam ochoty jechac. Wyjechalam wiec z Potworkami tak, zeby dojechac okolo 10:45, z nadzieja, ze a noz-widelec skoncza troche wczesniej. W czwartek napisalam maile do pan z prosba zeby swiadectwa Potworkow zostawily w klasach. Nauczycielka Bi odpisala, ze nie ma problemu, Nika sie nie odezwala. W sobote bylam juz jednak pod szkola, kiedy dostalam sms'a od nauczycielki Bi, ze niestety nie zdazyla zostawic go w klasie, ale ze siedzi w pierwszym rzedzie w audytorium. Taaak, bo na pewno bede sie tam pchala w trakcie wystepow... Odpisalam, ze w takim razie upominek zostawie na biurku, a swiadectwo odbiore we wrzesniu. Pozniej nauczycielka napisala tylko, ze odebrala i dziekuje. Podeszlam do biura i dalam formularz oraz wpisowe (z mieszanymi uczuciami, bo naprawde z roku na rok ta szkola wkurza mnie coraz bardziej), a potem czekalam pod klasami do godziny 11:05, az w koncu juz naprawde musialam jechac. Byla tam moja kolezanka oraz mama innego chlopca z klasy Kokusia. Gromadka naszych dzieciakow rozrabiala jak pijane zajace (Bi potem oznajmila, ze to byl najfajniejszy dzien w Polskiej Szkole :D), my sobie pogadalysmy, ale konca uroczystosci nie bylo widac... Wreszcie stwierdzilam, ze spadam i pojechalam. Kolezanka napisala mi pozniej wkurzona, ze tym razem zdrowo przegieli, bo skonczyli o...12. Wieczorem na Fejsie widzialam, ze moj mail nic nie dal i uroczystosc zakonczenia roku jak zwykle polaczona byla z pozegnaniem VIII klas, tanczeniem przez nich poloneza, wreczaniem nagrod, kazdemu osobno swiadectwa, itd. Nosz ku*wa, serio?! Naprawde nie da sie tego zrobic osobno?! Wiem, ze pewnie chca wszystko odbebnic za jednym zamachem i miec z glowy. Ale, do cholery, przy mszy, niemozliwie dlugim apelu, a potem spotkaniu w klasach, robia z tego praktycznie normalny dzien szkoly, czyli 4 godziny... Gdzie w Polsce kiedykolwiek zakonczenie roku trwalo tyle czasu?! W kazdym razie ja tam nie zostalam na szczescie i pomyslalam tylko, ze niepotrzebnie kupowalam upominek nauczycielce Kokusia. Kobieta ani nie odpowiedziala na mojego maila z prosba zostawienia swiadectwa, ani nie podziekowala potem za prezent. :/

W kazdym razie, my zakonczylismy "tortury" bardzo szybko i pognalismy na mecz. Na rozgrzewke Nik nie zdazyl, ale dojechalismy kiedy akurat trener wypuszczal graczy na boisko i Mlodszy zalapal sie w pierwszym rzucie. :D Znow grali przeciwko innej druzynie z naszej miejscowosci i ponownie gra byla bardzo wyrownana, choc przyznaje, ze tamten zespol wydawal mi sie minimalnie lepszy. Nasi musieli sie mocno napracowac zeby w koncu zremisowac 3:3. Byli jednak bardzo z wyniku zadowoleni, bo wiadomo, remis to nie przegrana. :D

Wlos rozwiany... :D 

Mecz byl na 11:30, wiec zanim sie skonczyl, zanim pojechalismy po kawe, to do domu dotarlam z Potworkami dobrze po 13. Tymczasem malzonek moj nie pojechal tego dnia do pracy, ale zamiast zabrac sie z nami na mecz syna... znalazl sobie robote. Musze mu jednak tym razem wybaczyc, bo przygotowywal teren pod basen Potworkow. Sama mu o to trulam doope, wiec nie moge miec pretensji. Ten kwadrat wydzielony dwa lata temu, zaczal bowiem zarastac trawa i chwastami. Rok temu M. remontowal lazienke dzieciakow, wiec nie mialam sumienia jeczec mu jeszcze o basen, a miejsce na niego zmienilo sie w taki nieuzytek. W tym roku malzonek tez cos tam przebakiwal, ze a po co, ze przeciez do Polski lecimy, itd., ale tym razem bylam nieugieta. Za to zaczelam nalegac zeby basen rozlozyc jak najszybciej, zeby dzieciaki mialy okazje skorzystac z niego w tym tygodniu, kiedy beda w domu. Choc raz moje trucie zostalo wysluchane i w sobote rano M. juz od 8 najpierw wykopywal wszystkie chwasciory, a potem pojechal do pobliskiej zwirowni po specjalny piasek do utwardzania podloza pod basen. Dziwny taki, bo niby piach, ale ubija sie na gladko niczym beton. W kazdym razie, kiedy przyjechalam z dzieciakami po meczu, malzonek juz skonczyl. Teraz pozostalo tylko rozlozyc basen, ale M. byl porzadnie wyrabany, Potworki glodne, a ja mialam do wstawienia zmywarke oraz pranie. Na dodatek, malzon jechal do roboty w niedziele, wiec w sobote po poludniu chcial jechac na msze. No to pojechalismy, a po powrocie za pozno juz troche bylo na zabawe rurkami i woda. Za to zebralam sie w sobie i postanowilam zrobic troche porzadku w warzywniku. Pisalam Wam juz, ze zarosl mi rowno na zielono, ale nie tym co posadzilam. Teraz, kiedy przyjrzalam sie blizej, okazalo sie, ze wiekszosc z tego zielska, to zwykla trawa. Skad? Tajemnica (chyba) wyjasnila sie w czasie pielenia. Wspominalam, ze dostalismy kurze lajno jako uzyzniacz? Bylo ono wymieszane ze sloma. Pielac zas, znalazlam lezace na ziemi... klosy! Podejrzewam, ze wsrod tej slomy znalazly sie wlasnie klosy z nasionami i sami sobie je posadzilismy w ogrodzie. :/

Niedziela zaczela sie tak, jak od kilku tygodni zaczynaja nam sie soboty, czyli od meczow. ;) Bi z jakiegos powodu miala w tamtym tygodniu mecz wyznaczony wlasnie na niedziele, Nik zas mial go przesunietego z poczatku maja, kiedy rozgrywki zostaly odwolane z powodu deszczu i podmoklych boisk. Prognozy pogody byly mocno niepewne. Jeszcze dzien wczesniej zapowiadali pelne zachmurzenie i przelotne deszcze od poludnia. Poniewaz miedzy koncem meczu Kokusia, a rozgrzewka Bi mielismy miec raptem pol godziny, nie planowalam wiec powrotu do domu i pojechalismy zaopatrzeni i w bluzy i parasole. Bylo pochmurno, ale przy wysokiej wilgotnosci, dosc duszno, a wiec w miare cieplo, choc kiedy powial wiatr, zalozylam jednak bluze. Rano mialo byc jednak sucho, a tymczasem nagle... zaczelo kropic! :O Na szczescie skonczylo sie tylko na tym. Kilkanascie minut pokapalo i przestalo.

Walka o pilke
 

Zespol Nika znow trafil na calkiem mocnych przeciwnikow; walka byla ostra, ale ostatecznie wygrali 4:2. Jedna z bramek strzelil Nik, ktory gral naprawde niesamowicie; mimo ze teoretycznie byl na pozycji obroncy, biegal z pilka przez pol boiska i dzieki temu pieknie podprowadzal ja napastnikom. ;)

Bramke nagralam, ale kadr z filmiku to marna jakosc. W kazdym razie, jak Nik wbijal bramke to az przysiadl, a bramkarz akurat sie odwraca zdziwiony, bo wlasnie mu pilka przeleciala tuz obok :D
 

Jedyne nad czym musi popracowac, to patrzenie naokolo, bo leci na oslep i mimo, ze jest bardzo szybki, przeciwnikom udaje sie czasem zajsc go od przodu. ;) Po jego meczu bylo oczywiscie niekonczace sie pozegnanie kolegow, a potem wskoczylismy w auto i popedzilismy na stacje benzynowa po kawke dla matki i napoje dla dzieci. Zajelo to zaskakujaco duzo czasu i Bi dotarla dopiero na ostatnie kilka minut rozgrzewki, ale co tam. ;) Trener jej druzyny wyjechal i nie bedzie go przez reszte sezonu, wiec jego role musieli podjac rodzice. Okazalo sie, ze jak to czesto bywa, to mamuski postanowily pociagnac ten wozek. ;) Jedna z mam odebrala informacje o tym jak prowadzic mecz, a ja i jeszcze jedna, zglosilysmy sie do pomocy. Przy czym, ja okazalam sie srednio pomocna, bo znienacka na boisku pojawil sie... dziadek! Mowilam mu dzien wczesniej, ze ma szanse popatrzec na gre dzieciakow, bo wyjatkowo maja mecze w niedziele (moj tata w soboty pracuje) ale nie wydawal sie chetny. A tu prosze... Lekko poirytowalo mnie tylko, ze wedlug mnie, jak przyjechal na mecz jednego z wnukow, powinien przyjechac tez na mecz drugiego. A tymczasem dziadek jak zwykle dal plame, bo nie chcialo mu sie siedziec tyle na boiskach. Rozumiem to (chociaz wzielabym go przeciez z nami na kawe), ale nie lubie takiego nierownego traktowania... :/ W kazdym razie, dziadek, ktory tam chyba najlepiej znal sie na pilce, ogladal rozgrywke w milczeniu, parskajac tylko od czasu do czasu pod nosem. Wiem, ze dla niego - emerytowanego, zawodowego pilkarza, taka gra dzieciakow moze byc smieszna, no ale mogl czasem rzucic chociaz jakas wskazowka czy uwaga dla dziewczyn, zamiast sie podsmiewywac. ;) Przyznaje jednak, ze naszym pannom jakos niezbyt tego dnia szlo. Przeciwniczki to byly takie drobne dziewczynki i na poczatku pomyslalam, ze "nasze" beda mialy z nimi latwa wygrana. Okazuje sie jednak, ze te "drobinki" daly im niezle popalic. ;)

Widzicie jaka Bi do nich "kolubryna"? ;)
 

Troche zawinila babka, ktora przejela role trenera, bo na cala pierwsza polowe na bramke dala dziewczynke, o ktorej kiedys pisalam, ze pilka jej po prostu przelatuje przez rece i jak obrona wczesniej jej nie "odkopnie", to marne szanse zeby obronila. Paradoksalnie, ta panna, ktora ogolnie jest raczej "pulchna" i nie chce jej sie wyraznie biegac, zawsze zglasza sie na bramkarza, trener zwykle ja jednak szybko wymienia. Ostatecznie skonczylo sie remisem 3:3. W trakcie rozgrywki panien, zapowiadana pogoda postanowila sobie z nas kompletnie zakpic i wyszlo piekne slonce. Jak pisalam, szykowalam sie na cos przeciwnego, wiec mialam parasole, nie mialam za to kremu z filtrem. Rezultat? Zjarane czolo oraz nos. :O Dobrze, ze Bi jakos oszczedzilo, a Nik siedzial glownie w cieniu z kolega. Po meczu dziadek odprowadzil nas do auta, ale nie pojechal do nas do domu, wymawiajac sie, ze to juz popoludnie (byla 13:30) i trzeba sie szykowac na kolejny tydzien pracy. W sumie bylo mi to na reke, bowiem mialam do wstawienia kolejne pranie, chcialam zmienic posciel, itd., a wiadomo, ze dziadka raczej wypada zabawic rozmowa. ;)

Reszta dnia to bylo wiec ogarnianie okolodomowe, choc wyskoczylismy tez na rodzinny spacer. Okey, bardziej "rodzinny". Nik spytal bowiem czy moze poprowadzic psa, a ze w 99% prowadzi go Bi, zas Nik jedzie na rowerze, wiec zgodzilismy sie bez wahania, co wywolalo straszna zlosc naszej corki. Najpierw parskala pod nosem niczym wsciekla kotka, potem mruczala oburzona sama do siebie, a w koncu odlaczyla sie od naszej grupki i szla dobre 200 m przed nami, czesto wiec tracilismy ja w ogole z oczu... Taki to mily, niedzielny, rodziiinny spacer. Ech, no wielka obraza, bo raz Mayi nie poprowadzila... :/ A wieczorem spotkalo mnie niemale zaskoczenie! Wszyscy poszli spac, a ja jak zwykle zeszlam na dol posiedziec jeszcze chwile na kompie. Sprawdzam maile, a tam... informacja, ze zwolnilo im sie nagle miejsce i chca jednak przyjac Nika do tego travel team w pilce noznej! :O Byl juz jednak wieczor, nie chcialo mi sie nad tym siedziec i stwierdzilam, ze zapisze go kolejnego dnia w pracy.

W nocy z niedzieli na poniedzialek przeszly burze razem z frontem, wiec rano bylo piekne slonce, 20 stopni, ale tez niemozliwa duchota. Pod drzewami na przystanku, myslalam, ze komary zjedza nas zywcem, a ja jestem juz i tak cala pokasana po pieleniu warzywnika w sobote. :/ Zaczal sie czas rozdawania kartek oraz upominkow. Dalam kartke dla kierowcy autobusu Bi (panna sie wstydzila), Nik swojemu (swojej) wreczyl sam. ;) Poza tym Mlodszy dostal za zadanie wreczenie kartki dla pani od muzyki i skrzypiec, bo akurat tego dnia mial te lekcje. Wieczorem okazalo sie, ze zapomnial. :O Ja za to otrzymalam i telefon (ale nie odebralam, bo nie znalam numeru) i maila od managerki tego zespolu pilkarskiego. Ludzie... Jak nie chca zawodnika, to nie chca, a jak zechca to bombarduja ze wszystkich stron. :D Babka napisala to samo co zostawila w wiadomosci, czyli ze zwolnilo im sie miejsce, ale dodala tez ze ten zespol gral na "naszych" boiskach w niedziele i jakis asystent trenera przyfilowal Nika w akcji i ponoc byl pod wrazeniem. Zastanawiam sie wiec teraz czy ktos im faktycznie zrezygnowal, czy po prostu gra Mlodszego sie "spodobala" i stwierdzili, ze go wcisna. :D W kazdym razie bylam gotowa go zapisac, weszlam na ich strone i... zonk. Potrzebne zdjecie twarzy i akt urodzenia (miedzy innymi, ale reszte informacji mialam przy sobie). Ja rozumiem, ze to juz oficjalna mlodziezowa liga, ale naprawde nie moga sobie tego zebrac pozniej? Tym bardziej, ze sezon zaczyna sie dopiero we wrzesniu... A system nie przepusci cie bez tej informacji... Wrocilam do chalupy, chlopaki pojechaly na trening Nika na basenie (M. na silownie), a ja zasiadlam do kompa, podejmujac ponownie probe zarejstrowania Kokusia w zespole. Oczywiscie jak na zlosc, komputer mi sie kilknascie razy zawiesil, wyskakiwaly jakies bledy, telefon nie chcial sie laczyc z laptopem (musialam przeslac zdjecie aktu urodzenia oraz twarzy), chociaz juz kiedys cos przesylalam, wiec powinien go rozpoznawac... Wiadomo, 13-ty!!! :O W koncu jednak dopielam swego, choc powinno zajac mi gora 10 minut, a zajelo ponad pol godziny. :/ Wieczorem zas otrzymalam nieco przykrzejsza wiadomosc. Otoz do travel team dostala sie najlepsza kolezanka Bi. Napisala do mnie jej mama, pytajac oczywiscie o Starsza. My jednak nic nie otrzymalismy. Oczywiscie lepsza "cisza" niz oficjalny email o odrzuceniu, ale fakt, ze wysylaja juz oficjalne przyjecia i Bi nic nie otrzymala, nie napawa optymizmem. Podejrzewam, ze czekaja az wszyscy powolani zaakceptuja lub odrzuca, podlicza ile maja miejsc i wtedy Starsza sie ewentualnie zalapie... :/ Niestety, Bi miala kolejnego dnia widziec sie z kolezanka, wiec musialam jej o tym powiedziec zanim tamta sie pochwali. Obawialam sie reakcji, ale o dziwo, Starsza przyjela to dosc spokojnie, oznajmiajac, ze cieszy sie ze wzgledu na kolezanke i ze ona wcale nie jest pewna czy chce byc w tej druzynie. No to okey. ;)

Wtorek by waznym i sentymentalnym dniem. Ostatni dzien roku szkolnego, ale tez przy okazji dla Kokusia pozegnanie szkoly podstawowej. Kolejna (obecnie szkola Bi) to taki lacznik pomiedzy podstawowka, a gimnazjum (middle school), zwana "Upper Elementary School". Czyli nadal poniekad szkola podstawowa, ale "wyzsza". :D Niestety, jak juz pare razy pisalam przy Bi, ta szkola to taki "moloch", gdzie chodza wszystkie dzieci z naszej miejscowowsci w V i VI klasie. Nie ma porownania z malutka podstawowka... Tego dnia pracowalam z domu, wiec zawozilam Potworki do szkol, przy czym wyjatkowo pierwsza odstawialam Bi, bo potem juz zostawalam w szkole Kokusia na dluzej. Starsza zadowolona, Mlodszy panikowal, ze sie spoznimy. ;) Na szczescie dojechalismy na czas, mimo, ze pod szkola oraz wzdluz ulicy nie bylo szans na miejsce parkingowe i musialam zostawic auto przy pobliskiej restauracji. Na zakonczenie roku, dyrektorka przywrocila przed-covidowa tradycje. W zamierzchlych czasach (czyli niecale 3 lata temu :D), z okazji poczatku oraz konca roku, dzieciaki mialy tzw. "clap-in". Chodnik przed szkola jest dlugi i ogrodzony barierkami, tworzy wiec cos na wzor czerwonego dywanu (tylko szarego ;P). Kazda klasa jest po kolei przedstawiana (po nazwisku nauczycielki) i dzieci w rzadku wchodza do szkoly, a ustawieni wzdluz chodnika rodzice klaszcza. Niektore dzieciaki sie przy tym dobrze bawia, inne speszone przemykaja jak najszybciej. ;) Ciesze sie, ze Nik sie jeszcze zalapal na ostatnie clap-in.

Nik kroczy po czerwonym szarym "dywanie" :D
 

Zwykle zaczynaja cala ceremonie od zerowek i ida rocznikami az do IV klas, ale tym razem, z racji, ze najstarsi musieli sie przygotowac do uroczystego pozegnania, poszli pierwsi. Poklaskalam wiec synowi, a potem przeszlam naokolo szkoly i zasiadlam na ustawionych dla rodzicow krzeselkach. Udalo mi sie chwycic miejsce dosc blisko "sceny", czyli polkola balonow. ;) Pol godziny pozniej, mlodziez wyszla ze szkoly i usadowila sie na swoich miejscach. Rok temu, kiedy szkole konczyla Bi, z powodu obostrzen, kazda klasa miala pozegnanie osobno (szczerze, to wcale nie bylo glupie, bo przynajmniej wszystko szlo szybko i sprawnie), tym razem zegnalismy wszystkie IV klasy na raz. W zawrotnej liczbie czterech, a to i tak najliczniejszy rocznik, bo wszystkie inne maja tylko po trzy klasy. :D Dyrektorka wyglosila przemowienie, a potem kazde dziecko podchodzilo do mikrofonu i wyglaszalo swoje ulubione wspomnienie z tej szkoly. Taka tradycja. W tym roku okolo 90% dzieciakow napisalo o niedawnej wycieczce do centrum nauki. ;) Tu w ktoryms momencie myslalam, ze jajo zniose, bo dzieciakow okolo 70, a Nika klasa szla jako ostatnia. W koncu jednak nadeszla kolej Mlodszego i przyznaje, ze bylam z niego bardzo dumna. Nik nie lubi takich publicznych przedstawien, a tu przeczytal swoj tekst glosno, wyraznie i bez zajakniecia.

"Wystapienie" Kokusia
 

Bylo kilkoro dzieci, ktore wyraznie speszone, ledwie mamrotaly pod nosem lub zacinaly sie (a przeciez sami ukladali to, co chca powiedziec). Dwom dziewczynkom (w tym naszej sasiadce z naprzeciwka) kompletnie puscily nerwy, na "scene" podeszly juz szlochajac, odwrocily sie do patrzacych rodzicow bokiem i nie byly w stanie nic wydusic. Nauczycielki byly jednak na to przygotowane i kazda podeszla z kolezanka, ktora tekst przeczytala za nie. To tak jakbyscie mysleli, ze Hamerykanie to wszyscy sa glosni, towarzyscy i pewni siebie. :D Po wygloszeniu swojego wspomnienia, dzieciaki podchodzily zeby uscisnac reke dyrektorki oraz nauczycieli przedmiotow dodatkowych (w-f, muzyka, skrzypce i sztuka), po czym wracaly na swoje miejsce. Nik pobiegl robiac samolocik. To dziecko zawsze lubi pajacowac. :D Kiedy w koncu wszystkie malolaty wyglosily swoje teksty, rodzice i dzieci zostali zaproszeni na szkolny dziedziniec, gdzie komitet rodzicielski przygotowal poczestunek. Dzieciaki mialy okazje ostatni raz pokrecic sie w znajomej grupie i poganiac z kolegami.

Najlepsi kumple od przedszkola :)
 

Przypominam, ze tutaj co roku klasy sie "miesza", wiec kazde dziecko bylo przez chociaz rok w klasie z wiekszoscia innych malolatow. Dodatkowo dlugie przerwy maja zawsze ze swoim rocznikiem. Dzieki temu praktycznie wszyscy znaja sie z imienia. Nawet ja - rodzic, z rocznika Bi znalam imiona prawie wszystkich dziewczynek, a z rocznika Kokusia znam wiekszosc chlopcow. ;)

Mialam szczescie, ze byli tam znajomi, ktorych corka jest z rocznika Kokusia, wiec pstrykneli mi fote z synem
 

Smutne jest tylko to, ze w przyszlym roku pojda do ogromnej szkoly i niewiadomo czy do klasy trafia z jakimkolwiek bliskim kolega. W kazdym razie, o godzinie 11 nauczycielki zaczely zaganiac swoje klasy z powrotem do szkoly, a rodzice pomalu sie rozeszli na dwie godziny spokoju przed wakacyjnym harmiderem. :D

I koniec. Oboje moich dzieci wyfrunelo z bezpiecznej, cieplej podstawowki. Zaczyna sie nowa era.

Wrocilam do domu, zmienilam posciel u mnie i M., wstawilam pranie, chwile usiadlam z laptopem z pracy i wlasciwie byla pora zeby jechac po dzieciaki. Odebralam Nika i pstryknelam mu pozegnalna fote przy tabliczce szkoly.

Koniec. Od teraz te szkole bedziemy tylko mijac bez zatrzymywania sie :(
 

Dopiero w domu zauwazylam, ze mrugnal! :/ Pojechalismy po Bi, gdzie pod szkola byla jak zwykle koszmarna kolejka. Powinnam sie byla domyslec, ze w ostatni dzien szkoly i dodatkowo przy skroconych lekcjach (konczyli o 13:15), duzo wiecej rodzicow niz zwykle bedzie odbierac dzieci osobiscie. W koncu podjechalismy pod grupke dzieci, a tu razem z Bi, laduje mi sie do auta jej kolezanka! Zaskoczona pytam czy jest pewna, ze ma ze mna jechac (nie chcialam zeby potem jej tata lub opiekunka martwili sie, gdzie jest), bo wiedzialam, ze potem wioze dziewczyny do innej kolezanki, ale nie mialam pojecia, ze mam tez panne odebrac ze szkoly. :D A. na to, ze tak, jest pewna i ma juz wszystko spakowane na zabawe u I. No to pieknie zesmy sie z sasiadka dogadaly, a ona durna nawet sie nie upewnila! A gdybym ja tego dnia nie odbierala Bi ze szkoly?! :O Zabralam pannice i wrocilam do domu zeby Starsza mogla sie przebrac i zapakowac co trzeba i obie mogly posmarowac sie kremem z filtrem. Kolezanka (a raczej jej mama) zaprosila je bowiem na zabawe na basenie.

 Ogolnie wole mieszkac w domu niz mieszkaniu lub domku szeregowym, ale basen na osiedlu to fajna rzecz ;)

Osiedle gdzie mieszka, ma basen dla mieszkancow i chciala w ten sposob uczcic poczatek wakacji. ;) Dziewczyny zachwycone z miejsca wskoczyly do wody i tylko Nik wygladal na nieszczesliwego, bo sam pewnie tez chetnie by sie zamoczyl. ;) No ale nie ma tak dobrze. Zabralam obrazonego panicza do domu, a dziewczyny miala odwiezc opiekunka naszej mlodej sasiadki. Tyle, ze miala je odebrac o 16:15, a tymczasem kiedy przyjechala, panny ponoc nie chcialy wracac i w koncu Bi dojechala dopiero po 17. Dobrze, ze nie mielismy innych planow...

Sroda, 15 czerwca byla pierwszym, oficjalnym dniem wakacji. :) Potworki pewnie chetnie by tego dnia zasiadly na caly dzien z nosem w elektronice, ale ja mialam troche inne plany. ;) Odkad ceny benzyny zaczely isc bez kontroli w gore, zaczelismy sie zamieniac z M. autami, bowiem ja mam do pracy 1/3 tego, co on. Ale, ze jego "krowa" jest wielka, niezgrabna i ciezka czasem do parkowania, wiec jak mam cos pozalatwiac, wole jednak wziac moje male, zgrabne autko. Dobra, z tym "male" to przesadzilam, bo 7-osobowy SUV maly nie jest z zadnej strony, ale w porownaniu z samochodem M. to malenstwo. ;) Skoro wiec "wysepilam" tego dnia moje wlasne auto od malzonka, chcialam w pelni je wykorzystac. Jedna rzecz musialam zalatwic. Nie wiem jak to sie stalo, ale zglosilam w wypozyczalni skrzypiec, ze instrument Bi jest do odebrania, tymczasem w piatek Starsza wrocila ze szkoly... ze skrzypcami! :/ Po telefonie, okazalo sie, ze nikt nie wie gdzie zaszla pomylka, ale fakt byl, ze musialam je oddac sama. Na szczescie to tylko w sasiednim miescie. Pojechalismy wiec poznym rankiem, a potem jeszcze po drodze zajechalismy do sklepu z odzieza, Potworki bowiem, a w szczegolnosci Nik, pilnie potrzebowaly krotkich spodenek. Wybieralam sie na zakupy od miesiaca i ciagle nie bylo czasu, wiec tego dnia wykorzystalam, ze ten czas jest. Co prawda nie byla mi na reke obecnosc Nika, bo Bi wsiakla w wieszaki i wybierala sobie ciuchy, zas Mlodszy dorwal hulajnoge, jezdzil miedzy regalami i musialam go ciagle uspokajac. Cale szczescie, ze byl ranek, a wiele okolicznych miejscowosci nadal byla w trakcie roku szkolnego, wiec sklep swiecil pustkami... W koncu jednak wyszlam z torba fatalaszkow i jesli Potwory nie urosna jak szaleni (co do Bi to mam watpliwosci), czesc powinna im posluzyc jeszcze za rok. :)

Niezle sie obkupili ;)
 

Wiekszosc popoludnia byla juz spokojniejsza. Po powrocie M. z pracy, zabralismy sie za podlaczanie pompy w basenie, przy czym okazalo sie, ze... nie mamy fitra! No i klops, bo bez tego pompa nie ruszy. Tego dnia nie mielismy czasu jezdzic po sklepach, a zreszta niewiadomo czy by byly, wiec M. szybko zamowil, ale przyjsc mialy dopiero w piatek. Czyli basen mial postac pusty kolejne dwa dni... :/ Poznym popoludniem zas, M. zabral Nika na trening na basenie, ja zas z Bi pojechalam na ostatni trening pilki noznej w tym sezonie. Trener wyjechal, ale mama jednej z dziewczynek (ktora okazalo sie, sama grala kiedys w pilke) podjela wyzwanie. ;) Kilka dni temu pytala w smsie czy ktos moglby pomoc, wiec napisalam, ze ja moge, liczac na to, ze bedzie nas wiecej. Coz, przeliczylam sie. :D

Gdy mam kopnac, ale pilka wpada mi miedzy nogi ;)
 

Dziewczyny jednak zdawaly sie dobrze bawic, a ostatnie 15 dalysmy im wolna reke do zabawy. Okazalo sie, ze banda 11-latek, pobiegla na... plac zabaw. :D Tylko dwie starsze (o rok) dziewczynki, poczuly sie chyba na to za "dorosle" i zostaly na boisku zeby pokopac do siebie pike. ;)

W czwartek, czyli drugi dzien wakacji, dla odmiany planowalam nigdzie nie jechac i sie zrelaksowac. Z tym relaksem wyszlo mi srednio, bo choc faktycznie nigdzie nie pojechalam, po domu i ogrodzie krecily mi sie "tabuny" dzieci. Mama najlepszego kumpla Kokusia napisala czy H. moglby przyjechac do nas po poludniu, bo ona ma meeting i probuje choc czesc potomstwa gdzies "upchnac". Coz, jak ma sie ich czworke, to rzeczywiscie moze byc wyzwanie. ;) Odpisalam, ze pewnie, niech mlody przyjezdza (na rowerze).

Kolega odjezdza, czy tez przyjezdza...
 

Napisalam do sasiadki czy kolezanka Bi ma moze ochote wpasc sie pobawic w tym samym czasie, co by Starsza nie czula sie pokrzywdzona. Ta zaproponowala zeby panna moze wpadla do nich, na co ja oczywiscie bylam jak na lato. ;) W miedzyczasie jednak, Bi wiercicla mi dziure w brzuchu zebym napisala do sasiadki z naprzeciwka, czy ich mlodsza corka chce wyjsc sie pobawic. O matulu...  Starsza wiec juz od rana latala z jedna sasiadka, Nik zas napierdzielal na Playstation. Potem tamta dziewczynka musiala wracac do domu, zas Bi zaczela mekolic kiedy bedzie mogla pojsc do drugiej sasiadki. W koncu dojechal kolega Nika, Starsza juz-juz wsiadala na rower zeby jechac do kolezanki, tymczasem tamta sama po nia przyszla... i oznajmila, ze ida do kolegi kolezanki z sasiedniego osiedla! Tu zaprotestowalam, ze znam tamta mame, ale niezbyt dobrze, nie wiem nawet w ktorym domu mieszkaja i jak to tak bez zaproszenia Bi ma sie tam pojawic. Kolezanka jednak zapewniala, ze jej mama wie, tamta mam tez wie i wszystko jest ok. Zaproponowalam pannie, ze moze zostac u nas, a ja napisze do jej mamy (bo Bi sama byla niezbyt chetna isc do niemal obcych ludzi). Tamta zaczela sie cos pokatnie tlumaczyc, ze nie, ona musi isc tam, bo zostawila mlodsza siostre i musi sie nia opiekowac. Hmm... powinno mi to od razu nieciekawie zapachniec... :) Dziewczyny poszly, a jakas godzine pozniej dostalam sms'a od sasiadki z pytaniem czy wiem gdzie sa dzieciaki i czy Bi przyszla sie pobawic! :O Okazalo sie, ze ona nic nie wiedziala, ze polazly na sasiednie osiedle, mimo zapewnien smarkuli, ze wszyscy sa poinformowani! Coz, moja wina, ze uwierzylam, bo juz kilka razy pannice przylapalam na klamstwie, wiec to zadna nowosc. :/ W koncu na szczescie wszystkie dzieciaki sie odnalazly, tyle, ze Bi miala o 16 wracac, a (z moim pozwoleniem) wrocila o 17. Wtedy to tez wyslalam w droge powrotna kolege Kokusia. Mlodziez miala wiec calkiem towarzyski dzien, ja zas miedzy wysylaniem i odbieraniem smsow od trzech roznych matek, odkurzalam na dole i w piwnicznej bawialni, mylam podlogi, a potem polazlam do ogrodu zeby i tam porobic troche porzadkow. Stwierdzam jednak, ze to jak syzyfowa praca. W domu jak posprzatam, to przynajmniej przez chociaz jeden dzien wydaje sie calkiem czysto. ;) W ogrodzie wyrywalam chwasty, inne psikalam zeby zatluc, podpinalam ogorki, przycielam krzaki pomidorow bo zaraz w drzewa sie zamienia, pryskalam lilie pozerane nadal przez czerwone zuki, a tak naprawde jak sie rozejrzec naokolo, to wielkiej roznicy nie ma... :/

A! Zapomnialam napisac, ze we wtorek dostalam mailowo roczne raporty Potworkow. Radza sobie oczywiscie bardzo dobrze, choc zdziwilo mnie, ze w dwoch kategoriach Nik w poprzednim trymestrze mial M (od meet, czyli ze material mial opanowany), a teraz N (od near, oznaczajacym ze jest juz blisko opanowania materialu). Czyli co, cofnal sie? ;)


 Raport (swiadectwo) Kokusia

Bi zas z matematyki ma same M i nic nie wskazywaloby ze spelnia warunki do klasy z rozszerzona matma. Coz, miejmy nadzieje, ze sobie poradzi.


 "Swiadectwo" Bi

Obydwa Potworki otrzymaly E (od exceed, czyli ze przewyzszaja poziom) z niektorych kategorii z w-f'u, ale wiecie, jakos nie jestem pod zbytnim wrazeniem. ;) Dodatkowo Bi otrzymala E ze sztuki, a Nik z muzyki i tu rowniez jakos ciezko mi wykrzesac entuzjazm. :D Starsza jednak dostala E rowniez z pisania i tu jestem juz dumna, bo panna pisze duzo, chetnie i ma bardzo bogate slownictwo, choc pisownia nadal lekko kuleje...

W piatek niestety czekaly mnie tygodniowe zakupy i niestety w towarzystwie Potworkow. To ciagle upominanie ich zeby nie szaleli i uwazali na ludzi naokolo, jest naprawde meczace. Z tego wszystkiego kupilam nie taki rodzaj jajek jak chcialam i zapomnialam winogron. Za bardzo bylam rozproszona. :/ Jedyna zaleta bylo to, ze nie musialam jechac na zakupy po pracy, tylko pojechalismy z rana, kiedy i ruch na drogach mniejszy i w sklepie pustawo. Potem jeszcze po kawe dla matki i napoje dla dzieciakow, zajechac do biblioteki oddac ksiazke i do domu, zanim roztopia sie kupione lody. A ze temperatura skoczyla do 30 stopni, bylo to wiecej niz mozliwe. ;) Po rozpakowaniu spozywki zagonilam Potworki do odkurzenia i umycia podlog w ich pokojach, sama posprzatalam w naszej sypialni i gornych lazienkach oraz machnelam szybko leniwe pierogi i zaraz trzeba bylo jechac na ostatni trening Kokusia. Planowo nie mial na niego jechac w ogole, bo trening byl na 17, a o 17:30 zaczynalo sie przyjecie urodzinowe jego najlepszego kolegi, ale ze trener oglosil ostatni trening rozgrywka miedzy rodzicami i dziecmi, Mlodszy chcial pojechac chociaz na pol godziny. Ja sama (podobnie jak wiekszosc rodzicow) kompletnie nie mialam na to ochoty.

Nik (w zoltej koszulce) przy pilce
 

Na szczescie napisala do mnie mama, ktorej syn jest w druzynie Nika, a corka gra z Bi, ze panna tez chce zagrac. Kiedy Starsza uslyszala, ze K. bedzie grala przeciw chlopakom, oznajmila ze ona tez chce, wiec wystawilam corke zamiast siebie. :D

Bi walczy o pilke
 

Gra byla bardzo zywa i o dziwo, kiedy odjezdzalismy, rodzice wygrywali 2:0. Spodziewalam sie, ze bedzie raczej odwrotnie. ;) Prosto z (ucietego) treningu zawiozlam Nika do kolegi. W samochodzie tylko przebral sie w stroj kapielowy, bo kumpel jest szczesliwym posiadaczem basenu, wiec wiadomo bylo, ze przez wiekszosc czasu chlopcy nie wyjda z wody. 

Mlodszy w swoim zywiole
 

Impreza miala byc do 21, co dla mnie jest lekka przesada dla 10-latkow, ale w drodze pytalam Kokusia czy chce zostac do konca, ale wtedy idzie prosto do lozka, czy mam go odebrac nieco wczesniej i wtedy zdazymy jeszcze poczytac. Mlodszy wybral czytanie, ale kiedy o 20:15 stawilam sie po niego, oznajmil, ze jednak chce jeszcze zostac. Nooo, nie ma mowy zebym jezdzila w te i we wte! :/

I tak minelo te kilka pierwszych wakacyjnych dni. Musze przyznac, ze mimo iz pracowniczy laptop przypominal, ze nie mam wolnego, to jednak czulam sie jakbym sama bylam na urlopie. Wyspalam sie porzadnie i zrelaksowalam. Niestety, od nastepnego tygodnia wraca kierat: praca dla mnie, polkolonie dla Potworkow. Ale za to juz bez pilki noznej i gimnastyki. Co do plywania Kokusia, nadal nie podjelismy decyzji...

Do poczytania!

6 komentarzy:

  1. Jednak podział na roczniki w naszej szkole jest dobrym pomysłem. Każda klasa ma o innej godzinie i widzę, że na każdy rocznik zaplanowane mają 45 minut. I tak każdy czeka na to, aby wreszcie iść do domu, to po co przedłużać?

    Brawa dla Nika za strzelenie gola! U nas jak raz przez jeden mecz nie było trenera (gdzieś zawoził syna), to pałeczkę przejęli tatusiowie i muszę powiedzieć, że całkiem nieźle im to szło. Twój tata pewnie nie chciał się wtrącać, ale z pewnością podpowiedzi by nie zaszkodziły. Z tym nierównym traktowaniem świetnie Cię rozumiem, bo mnie też to strasznie drażni.

    Gratulacje też dla Nika za dostanie się do zespołu. Trzymam też kciuki, żeby jednak zadzwonili do Bi.

    Ani się obejrzeliśmy, a samotny rok Bi w nowej szkole dobiegł końca i teraz dołączy do niej Nik. Fajnie, że wrócili do starych tradycji i w ogóle wydaje się, że to Wasze pożegnanie poza takim sztywnym programem jak jest u nas, ma też luźniejszą część, a to też jest fajne.

    Udanych wakacji życzę.


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, dokladnie, powinni to rozlozyc na roczniki, albo chociaz zrobic dla VIII klas osobno, bo wiadomo, ze dla nich chca zrobic bardziej uroczyste pozegnanie.
      Do Bi jednak nie zadzwonili, wiec bedzie nadal grala w druzynie "amatorskiej". ;)
      Oj tak, ciesze sie, ze choc przez rok Potworki beda razem. To jednak juz inna logistyka, bo i ten sam autobus i odbior z tego samego miejsca, co tutaj jest zbawieniem, bo szkoly konczyly o tej samej godzinie, ale byly na dwoch koncach miasteczka i wez tu spokojnie obroc. ;)

      Usuń
  2. Oh, jak fajnie, ze juz Potworki maja labe, bo i mama nieco odpocznie, przy okazji - przynajmniej od autobusowych frustracji. Chyba, ze pol-kolonijne autobusy tez beda sie spozniac, jak szkolne lebiegi. Wtedy - tylko z (nie)odrabianiem lekcji bedziesz miala luz. Ogolnie wakcje to najlepsza czesc roku dla dzieci. Dla rodzicow to czesto jednak najkosztowniejsza czesc roku (3 m-ce?), ale zycie w ogole bywa ostatnio coraz drozsze, wiec bierzmy je za rogi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, te cholerne camp-y skutecznie oprozniaja portfel. :/ Na szczescie to juz w sumie ostatni rok. W nastepny mam nadzieje, ze Potworki posiedza juz razem w domu.
      Na polkolonie Potworkow autobusow nie ma. Niestety, bo to jednak wygoda, ale stety, bo przynajmniej odchodzi irytacja na opoznienia. ;)

      Usuń
  3. Wyciskajcie z wakacjones ile się da :D Uściski!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bedziemy probowac, a jak bedzie, wyjdzie w praniu. :D

      Usuń