Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 10 czerwca 2022

9.5 Kokusia i ostatni pelny tydzien szkoly

Zwykle polroczne podumowania dzieciakow wrzucam osobno, ale ze tym razem 6 miesiecy minelo akurat w dzien publikacji kolejnego posta, to wrzucam razem, zamiast publikowac dwa posty jednego dnia. ;)


Jak tak sobie czytam podsumowanie urodzinowe, to w zasadzie praktycznie nic sie nie zmienilo. Nik nadal jest kochanym pieszczochem, a zeby niby sie ruszaja, raz mocniej, raz slabiej, ale nic w ostatnim czasie nie wypadlo. :) Z wygladu to oczywiscie zaczyna sie lato, wiec nos jest wyraznie upstrzony piegami, pojawila sie lekka opalenizna, a wlosy pomalu zaczynaja plowiec od slonca.

Roznica sa tylko zajecia dodatkowe, ale to wynika troche z roznicy por roku. W grudniu to byly lyzwy i chwile pozniej narty, teraz Nik woli zapierniczac na rowerze. Wtedy chodzil na karate i druzyne plywacka, ale wkrotce karate porzucil (i slyszec nie chce o powrocie) i obecnie nadal plywa, ale poza tym gra w pilke. Ktora zreszta zaraz tez sie konczy i bedzie troche wakacyjnego spokoju.

Nadal jest kochanym przytulasem, chociaz czasem pokazuje swoja ciemna strone, kiedy strzela fochy i burzy sie o jakis drobiazg. Zlosc szybko mu jednak przechodzi. Poza tym, jak to chlopiec (choc dziewczynki tez maja takie napady), palnie czasem cos, co az mrozi krew w zylach. Jak ostatanio, kiedy przejezdzalismy obok cmentarza, a moj syn pyta z niezdrowym zaciekawieniem:

Nik: "Zastanawiam sie, czy ktorys z tych ludzi zostal zamordowany..."

Ja (przeszly mnie ciarki): "O matko, mam nadzieje ze nikt!"

Nik (wesolutko): "O, ja mysle, ze znajdzie sie chociaz dwoch!"

Brrrr... ;)

Polubil ostatnio pieczenie. Kiedy pieke ciasta, czesciej niz Bi krazy wokol mnie dopytujac czy moze cos wsypac lub zamieszac. Wbija nawet jajka, choc zwykle brzydzi sie brac do rak czegos oslizglego. Malzonek lubi i umie gotowac i mozliwe ze Mlodszy odziedziczyl to po nim. :)

Nadal nie garnie sie do samodzielnosci. Niech mu mama/tata zrobi sniadanie, wykapie, przygotuje ubrania, przypilnuje czy szkolny laptop jest naladowany, itd. Coz, przynajmniej zaklada bez szemrania co mu przygotuje, w przeciwienstwie do Bi, ktora wykloca sie, ze dane spodnie nie pasuja do bluzki. ;) Jak nie przypomne zeby sie uczesal, wyjdzie z domu ze strzecha na glowie.

I tyle. Zupelnie nie wiem co tu jeszcze dodac. :)

Przystojniak :* i "skaczaca" salamandra :D
 

No to teraz o koncowce roku szkolnego:

Ostatnia prosta... nie do wiary. W przyszlym tygodniu jeszcze 1.5 dnia i... wakacje! Nooo, wlasciwie to glownie robota dla starych i polkolonie dla Potworkow, ale przynajmniej bez odrabiania lekcji, pilnowania kto kiedy ma skrzypce i wiecznie spoznionych autobusow. :) Poki co jednak, za nami jeszcze jeden calutki tydzien szkoly.

Sobota, 4 czerwca rozpoczela sie... meczem, a jak. ;) Sezon pilkarski tez dobiega konca, ale poki co przed nami jeszcze dwa weekendy z rozgrywkami. Tym razem Nik mial mecz juz na 9 rano. Po zeszlym tygodniu bylam tak wymordowana, ze mimo iz nastawilam budzik na 7:20, ciezko bylo mi wstac i sie dobudzic. Na szczescie tym razem sklepik na boiskach byl otwarty, wiec kupilam sobie kawke. :) Za to pomylilam sie ze sloncem. Pamietajac o spaleniu Bi na raczka dnia poprzedniego, posmarowalam kremem Nika, ale wydawalo mi sie, ze ja z Bi - widzowie, powinnismy miec slonce z tylu. Posmarowalam nam wiec tylko karki. I sie przeliczylam, bo slonce bylo niestety lekko z boku i w rezultacie spieklam sobie prawe ramie. :/ Tego dnia Nik byl na pozycji srodkowej i radzil sobie naprawde swietnie. Kilka razy przejal pilke i pedzil z nia przez cale boisko. Bramki niestety nie udalo mu sie strzelic. :)

Jakas "akcja"
 

W ogole mecz byl jednym z tych "uczt dla oczu", bo obie druzyny byly baaardzo wyrownane, wiec walka o pilke byla intensywna. Smiesznie bylo tez patrzec jak chlopaki, z ktorych wiekszosc zna sie ze szkol (oba zespoly byly z naszej miejscowosci), zagadywala do siebie po przyjacielsku, mimo, ze grali przeciwko sobie. W koncu zespol Kokusia wygral 5:3, a jeden z chlopcow z przeciwnego zespolu sie poplakal. Szkoda chlopaka, bo Nik kiedys z nim gral w jednej druzynie i to zwykle jest taki wesolek, a tu sie przejal. :) Niestety, zespol Nika mial tez tego dnia pecha do urazow. Dwoch chlopcow zderzylo sie glowami i w rezultacie jeden z "naszych" zszedl z boiska i juz do gry nie wrocil. Dwoch innych zaplatalo sie w swoje nogi i kolejny chlopiec z najszego zespolu zszedl kustykajac, ale on akurat pozniej jeszcze zagral. Nik tez zaliczyl kilka wywrotek, ale na szczescie za kazdym razem wstal smiejac sie w glos ze wywinal orla. :D Po meczu panicza wrocilismy do domu na... pol godziny. Tak sie glupio zlozylo, ze mecz Kokusia skonczyl sie o 10:15, zanim dojechalismy do domu zrobila sie 10:28, a juz o 11 musielismy wyjezdzac ponownie zeby zdazyc na rozgrzewke Bi. Coz, lepsze to niz kwitniecie na boiskach przez godzine. Przyjechalismy, wpadlismy do lazienek, napelnilismy butelki swieza woda i w zasadzie byla pora zeby jechac z powrotem. A, jeszcze tym razem posmarowalam i Bi i siebie dokladniej filtrem. ;)

Kiedy rano gral Nik, temperatury byly jeszcze calkiem przyjemne. Niestety, poczatek meczu Bi sie troche opoznil, rozpoczal sie dopiero okolo 11:45 i zrobilo sie juz 28 stopni, przy pelnym sloncu. Mimo posmarowania kremem, smazylismy sie niczym frytki. ;) Dziewczyny jednak dzielnie biegaly. Niesamowite, ale pomimo upalu, Bi grala calutki mecz (godzine), kompletenie nie schodzac z boiska, poza przerwa w srodku oczywiscie. Niektore dziewczyny zmienial trener, inne same prosily, bo byly zmeczone i zgrzane... a Starsza nic. Dodatkowo, bylam z niej bardzo dumna, bo jako jedyna miala odwage zawalczyc o pilke z jedna z napastniczek przeciwnego zespolu. Ogolnie, tamten zespol byl wyraznie slabszy od naszego, ale mial dwie lub trzy mocniejsze dziewczyny. Szczegolnie jedna - wysoka i masywna, szla niczym "taran" przez boisko (:D), a dodatkowo, mimo swojej masy, byla zaskakujaco zwinna i szybka. Wiekszosc naszych zawodniczek miala problem zeby ja dogonic i chyba troche sie bala, bo wolaly ja raczej omijac. Tylko Bi (ktora mala nie jest, ale od tamtej byla wyraznie nizsza i szczuplejsza) uparcie za nia gonila (i doganiala!) i najczesciej odbierala pilke. A jesli nie odebrala, to przynajmniej wystarczajaco jej "dokuczyla", zmuszajac do przekazania pilki innej zawodniczce i wybijajac z rytmu. ;)

Kto dobiegnie do pilki pierwszy?!
 

W ogole Starsza grala rewelacyjnie i az zal sciskal, ze nie potrafila pokazac takiej klasy na kwalifikacjach do travel team. No, ale niestety, wielu swietnym w swojej dziedzinie ludziom przeszkadza trema... :D Zespolowi Bi szlo wiec super, az do drugiej polowy, kiedy trener zmienil liczbe zawodniczek na poszczegolnych stanowiskach. Dziewczyny chyba zaczely sie gubic, na obronie w ktoryms momencie zostala tylko Bi i... przeciwny zespol szybko to wykorzystal. Wbily sobie trzy bramki i mecz zakonczyl sie remisem 3:3. Trener potem w mailu sam przyznal, ze popelnil blad, ale coz, musztarda po obiedzie... W czasie meczu zas, Nik dorwal kolege z wlasnego zespolu (tak sie zlozylo, ze jego siostra gra z Bi) i biegali w te i we wte do sklepiku. Przy okazji ogolocili mnie z wszystkich drobnych, bo a tu quarter (25 centow), a tu dolarek, a moge jeszcze jeden dolarek, a dostalem reszte, moge ja wydac?, itd. :D Latali w kolko, ale przynajmniej mieli zajecie, bo zanim kolega dojechal, Nik zaczynal juz sie nudzic i jeczec, bo nic mu nie pasowalo. Z kolega przynajmniej fajnie spedzil czas, a ja moglam w spokoju ogladac mecz Starszej.

Po meczu Bi podjechalam z Potworkami po kawe (no przeciez! :D) i w koncu, po godzinie13, wrocilismy do chalupy. Dzieciaki oczywiscie rzucily sie na tablety, a ja wstawilam pranie, zmywarke i zabralam sie za tym podobne, "relaksujace" czynnosci. ;) Planowalam na ten dzien odkurzanie i mycie podlog, ale M. chcial isc do kosciola, bo kolejnego dnia pracowal. Odpuscilam wiec latanie na odkurzaczu oraz mopie i zamiast tego, posprzatalam lazienki. Pojechalismy do kosciola, a po powrocie dotarlo do mnie, ze przez przygotowania do wyjazdu a potem szalony poprzedni tydzien, wlasciwie dwa tygodnie nie zagladalam do ogrodu, poza podlewaniem warzywnika. A ze poprzednie dni byly deszczowe i nie musialam nawet podlewac, wiec wlasciwie niemal tydzien nie sprawdzalam go w ogole. :O Polecialam wiec na "patrol" i... sie zalamalam. Rabatki kwiatowe zarosniete. Wlasciwie wiekszosc "chwastow" to fiolki, ktore uroczo wygladaja kwitnac wczesna wiosna, ale potem rozrastaja sie w wielkie chwasciory i ciezko sobie z nimi poradzic. Astry nie przyciete. Z kilku lilii zostaly smetne kilkuty bo czerwone zukie obgryzly im wszystkie liscie. Najbardziej jednak przygnebil mnie warzywnik. Musialam podpiac ogorki do tyczek, bo oczywiscie zaczely sie juz piac po wszystkim naokolo. Niestety, przy okazji odkrylam te malutkie zuczki przypominajace stonke, ktore w zeszlym roku sprawily takie spustoszenie. :( Dodatkowo, nie wiem co sie stalo, ale to, co wysialam, praktycznie nie wykielkowalo. Troche kopru, marchewki doslownie kilka listkow, Jedna (!) fasolka, zero groszku... Za to cala ta przestrzen jest zielona od jakichs chwastow. Kiedys kupowalismy ziemie ogrodowa i kompost w sklepach i nigdy nie mialam takiego problemu. W tym roku M. wzial darmowa ziemie ogrodowa z miasta (nasza miejscowosc ma wielka kompostownie), a dodatkowo dostalismy kurzy nawoz od jego znajomego. Podejrzewam, ze oba zawieraly mnostwo przypadkowych nasion i teraz mam efekty. Wszystko co probowalo moze wykielkowac, zostalo zduszone. Na dodatek, chwasciki rosna rowniutko na calej przestrzeni i nawet nie bardzo moge je wyrywac, bo boje sie, ze np. wyrwe swiezo kielkujacy groszek. Koper i marchew mozna bez problemu od nich odroznic, ale i tak musze tam ostroznie przebierac miedzy lodyzkami, zeby nie wyrwac cennego ziola razem z chwastami. Ech... :( I tak, mialam tylko na szybko wpasc do ogrodu i "cos" tam zadzialac, a spedzilam w nim calutki wieczor, pozarly mnie komary, a fektow wlasciwie nie widac. :/

Niedziela w koncu byla dniem odpoczynku! Dzieki temu, ze w kosciele bylismy w sobote, tego dnia ja i Potworki (bo M. byl oczywiscie w robocie) moglismy w koncu odpoczac i odespac do oporu! I nawet dzieciaki skorzystaly, co jest u nas rzadkoscia. Nastawilam budzik na 8:30, ale po wylaczeniu go jeszcze troche przysypialam, troche polegiwalam i w koncu wstalam dobra godzine pozniej. A oba Potworki nadal byly w lozkach. Z Nikiem to norma, bo on zwykle czeka na mnie zeby razem zejsc na dol. Ale Bi jest po M. rannym ptaszkiem, ktory nie potrafi sie wylegiwac sie w lozku i jak tylko sie obudzi, zwykle zrywa sie i schodzi na dol. Tym razem pierwsza zeszlam ja. Wypuscilam psa, zrobilam Nikowi sniadanie i zawolalam go. Bi chciala sobie zrobic sama. Mlodszy zszedl i zjadl, ja rowniez zjadlam i w koncu zawolalam Starsza czy zamierza w ogole schodzic na dol tego dnia. ;) Zeszla i rozsiadla sie w salonie. Zrobila sie 10:30 i pytam czy planuje zjesc sniadanie i mam jej zrobic. No dooobra... Hmm... wielka laska, ze cos zje. Tak wiec Bi jadla sniadanie prawie w porze lunchu, za to Nik w koncu ubral sie gdzies po 14 i to tylko dlatego, ze planowalismy wyruszyc na spacer. :D Ja niestety musialam zrobic to, czego nie zrobilam w sobote, czyli wstawialam prania, przekladalam do suszarki, a potem skladalam i chowalam do szaf, w miedzyczasie biegajac z odkurzaczem i mopem. Pod wieczor poszlismy w koncu zrobic koleczko wokol osiedli, pozniej podlalam warzywnik oraz kwiaty i juz byla pora brac Potworki pod prysznic i do spania. I stwierdzam, ze jeden dzien to bylo za malo zeby zregenerowac sie po poprzednim tygodniu (starosc nie radosc) bo wieczorem i tak padalam na pysk, a w nocy spalam jak zabita. ;)

Niestety, pogoda zmieniajaca sie jak w kalejdoskopie i temperatury skaczace niczym pasikoniki, zaowocowaly domowa zaraza. Zaczela Bi, juz w poprzednim tygodniu, ale zwalilam to na albo usilne moczenie sie w lodowatym oceanie, albo te pilkarskie kwalifikacje w deszczu w srode. Niestety, w niedziele ja rowniez obudzilam sie z bolem gardla. Kolejnego dnia gardlo odpuscilo, ale za to zaczelo leciec z nosa. W poniedzialek zas Nik wstal narzekajac, ze boli go gardlo przy przelykaniu. Czyli jak zwykle, jak jedno cos podlapie, to szczodrze dzieli sie z reszta rodziny... :/ A zeby byl komplecik, to M. chyba przewialo, bo boli go cala szczeka. Najpierw myslal, ze moze zab, ale ledwie miesiac temu byl na kontroli i nic nie znalezli, a poza tym bolal go i dol i gora, wiec wygladalo bardziej na idace od zatok badz ucha.

Poniedzialek zaczal sie chlodno - trzynastoma stopniami. Temperatura jednak szybko szla w gore i juz kiedy wyszlam z Potworkami na autobusy, okazalo sie, ze bluzy w zasadzie nie byly potrzebne. Dzieciaki odjechaly; Bi o czasie, Nik jak zwykle sporo pozniej, a ja poogarnialam co nieco w chalupie i tez pojechalam do pracy. Tego dnia musialam wyjsc nieco wczesniej. Normalnie w poniedzialki Nik ma trening z druzyna plywacka, ale w ten mial drugi dzien kwalifikacji do pilkarskiej travel team. Na 17 popedzilam wiec z synem na boisko.

Kwalifikacje w toku
 

Przyjechalismy niestety kilka minut spoznieni, bo Mlodszy ociagal sie z jedzeniem, potem przebieraniem, w ostatniej chwili przypomnial sobie, ze nie ma przygotowanej wody, itd. Dopiero wieczorem przypomnialam sobie, ze nie podeszlam sprawdzic czy trener zaznaczyl jego obecnosc. Ups. Jak sie nie dostanie do druzyny, to moze byc moja wina. Jedyna nadzieja, ze trener zapamietal go z pierwszego razu. ;) Te treningi to jak wojskowa musztra, naprawde. Godzina i 15 minut ciaglych cwiczen, ciaglego biegania. Pod koniec widac bylo, ze wiele dzieci (w tym Nik) zwolnilo i trzymalo sie lekko z boku, nie biegajac juz szalenczo za pilka. I tak ich podziwiam, bo ja pewnie padlabym i juz sie nie podniosla po pierwszych 15 minutach. :D Na szczescie kwalifikacje Nika konczyly sie wczesniej niz Bi - juz o 18:35 bylismy w domu, wiec czasu bylo spokojnie i na podlanie warzywnika i kolacje, przygotowanie sniadaniowek, ubran, itd. Po poprzednim tygodniu, gdzie niemal codziennie biegalam z wywieszonym jezykiem przed samym spaniem, takie spokojne przygotowania to byla mila odmiana. :)

Wtorek byl juz troche cieplejszy. Rano 15 stopni, a wiec znosnie. Potworki do szkoly, ja do pracy i dzien sie zaczal. 

Spacerujac wokol budynku w pracy, o maly wlos a nadepnelabym na "to". Cienki byl, ale na pewno mial ponad metr dlugosci. Z tego co udalo mi sie znalezc, jest to Milksnake, niejadowity i zupelnie nieagresywny - pstrykalam mu foty z odleglosci kilkudziesieciu cm
 

Nik mial w szkole field day. To taki "dzien sportu", ale bez rywalizacji. Po prostu kilka godzin zabaw na swiezym powietrzu. To mi sie podoba, bo z dziecinstwa pamietam, ze u mnie takie dni to byla rywalizacja miedzyklasowa, ktora niektore dzieciaki traktowaly bardzo powaznie. Jak ktos sie potknal czy pomylil, wyzywali od najgorszych, nauczyciele jeszcze to podzegali i atmosfera wcale nie byla przyjemna. Ciesze sie, ze Potworki maja troche inne doswiadczenie. U Nika tego dnia byl field day dla calej szkoly, ktory mial sie skonczyc okolo 12 i chyba dobrze, bo przez zapchany nos narzekal, ze ciezko mu oddychac i nie ma sily. Po poludniu wrocilam do chalupy i zastalam syna spiacego na kanapie. Okazalo sie, ze wrocil ze szkoly taki padniety, ze polozyl sie i zasnal. A drzemek przeciez nie ucina juz sobie od ladnych kilku lat. Balam sie, ze bierze go jakas porzadna choroba, a nie zwykle przeziebienie, ale na szczescie Mlodszy przespal sie godzine i wstal jak nowo narodzony. Czyli po prostu zabawa w szkole musiala byc przednia. :D Bi miala tego dnia gimnastyke na 18, wiec korzystajac, ze po zjedzeniu obiadu zostalo mi jakies 40 minut, polecialam do ogrodu. Kolejne kilka dni mialy byc deszczowo - burzowe, wiec chcialam choc cos porobic. Padlo na rabatke zaraz przy frontowych drzwiach, gdzie astry wybujaly niczym chwasty. Dla tych co nie wiedza, te kwiaty powinno sie przycinac krotko i to chyba wiecej niz raz, a moje siegaly mi juz pasa. W dodatku przyduszaly rosnace tam rowniez floksy, a te bardzo nie lubia ciasnoty i latwo plesnieja. Czasu starczylo mi akurat na te jedna rabate, po czym pojechalysmy ze Starsza na gimnastyke. To juz ostatnia przed wakacjami, wiec dziewczyny mialy mala ceremonie.

Grupa Bi jest od 7 lat wzwyz, ale jak widac, wzrostowo dziewczyny sa baaardzo zroznicowane ;)
 

Dzieciaki, ktore chodza tam juz od kilku lat, dostawaly puchary, te ktore chodzily caly rok szkolny, otrzymaly medale, a te, ktore dolaczyly pozniej - wstazki. Pechowo, Bi oraz corka mojej kumpeli zaczely chodzic w pazdzierniku. Tylko miesiac pozniej, ale na medal juz sie nie zalapaly. :(

Bi oraz corka mojej kumpeli (i mlodsza siostra) pozuja ze wstazkami
 

Starsza oczywiscie juz zawczasu zaczela prosic zeby zapisac ja nastepnym razem od wrzesnia, tyle ze to jest czas, kiedy czlowiek czeka az zacznie sie pilka, zeby dopasowac grafik...

Noc ze wtorku na srode mialam koszmarna. Nos zawalony, oddychac nie moglam i co chwila podnosilam sie zeby go wydmuchac. Juz dawno nie mialam az takiego przeziebienia... Kompletnie nie moglam glebiej zasnac i niby cos mi sie snilo, ale jednoczesnie czulam jak mecze sie zeby oddychac. W koncu, o 1:30 rozbudzilam sie na dobre, bo do kompletu wstal M. Przestaly mu dzialac leki przeciwbolowe i lazil po domu zeby wziac kolejna dawke. Normalnie chlop wstaje o 3:30, wiec tej nocy juz ponoc nie zasnal. Ja meczylam sie jeszcze nie wiem ile, ale wreszcie wykonczona zasnelam mocniej. Rano jednak bylam nie do zycia. Caly dzien czulam sie po prostu zle i bylam nieprzytomna, ale nie wiedzialam czy to nadal wina przeziebienia, czy niewyspania. W pracy zupelnie nie kontaktowalam i odpowiadalam tylko wtedy, kiedy ktos kierowal pytanie bezposrednio do mnie. Poza tymi chwilami nie bylam nawet w stanie sie skupic. ;) Poznym rankiem, niespodziewanie dostalam dwa (!) maile z tego klubu pilkarskiego, oba informujace, ze Nik nie dostal sie do druzyny. Dlaczego dwa? Nie mam pojecia... :/ A jeszcze w poniedzialek trener mowil, ze dostaniemy wiadomosc, jesli synowie sie dostana, a jesli bedzie cisza, to znaczy, ze sie nie dostali. A tu prosze... Co do Bi nadal nic nie wiedzialam. Zaczelam sie zastanawiac czy nie zaszla pomylka i jeden z maili nie mial dotyczyc Bi, a niechcacy podpieli go pod Kokusia. Na stronie klubu znalazlam formularz do wypelnienia w razie pytan. Wypisalam i... zonk. Za kazdym razem kiedy chcialam wyslac, wyskakiwal blad. No to zmusilam ciezka glowe do pracy i zadzwonilam. Odebral jakis dziadzius (sadzac po glosie - stuletni :D), ktory, po wylozeniu przeze mnie calej sprawy, odpowiedzial, ze nie ma pojecia i sie tym nie zajmuje i nie wie gdzie by sie tego dowiedziec. No super maja kontakt z rodzinami... :/ Przypomnialo mi sie jednak, ze w piatek dostalam smsa od babki przedstawiajacej sie jako "manager" zespolu, informujacego o zmianie godziny. Wyslalam wiec jeszcze jej smsa. Niestety, odpowiedzi sie nie doczekalam. Ech...

Po poludniu Bi miala zwykly trening pilkarski. Mozliwe, ze ostatni, jej trener bowiem w weekend wyjezdza na urlop. Nie udalo mu sie przesunac zobowiazan o tydzien, nie bedzie go wiec w ostatni tydzien sezonu. Rodzice - wiadomo, sa na kazdym meczu i dopinguja, ale o prowadzeniu treningu nie maja pojecia. Nie wiem czy ktos sie zglosi. Trener wyslal maila, ze chce przeprowadzic jeszcze jeden trening w piatek, ale wiekszosc ludzi ma juz jakies plany, a mi nie wiem czy bedzie sie chcialo, z racji ze tego dnia trening ma tez Nik i znow trzeba by sie rozdzielac...

Te panny zawsze na treningach swietnie sie bawia :)
 

W kazdym razie, trener chcial na pamiatke strzelic dziewczynom fotke w koszulkach zespolu i napisal w mailu do rodzicow zeby je zalozyly. Jak to czesto bywa, 5 panien przyszlo bez koszulek (to znaczy w zwyklych t-shirtach, nie ze na golasa! :D). Poniewaz to sa juz pannice, wiec jedna oznajmila, ze bez koszulki nie chce byc na zdjeciu, a za jej przykladem szybko poszly kolejne cztery. :O Na szczescie wiekszosc w koncu jednak zapozowala, poza tym pierwszym uparciuchem. ;)

Brakuje dwoch pannic - jedna wyjechala, druga stanowczo odmowila zapozowania ;)

Po koszmarnej poprzedniej nocy, myslalam ze w srode padne jak kon po westernie i bede spala jak zabita. Niestety, czesto mam tak, ze przy przeziebieniu kompletnie wysycha mi sluzowka gardla, w rezultacie swedzi az oczy lzawia i kreci w nosie. Picie pomaga tylko na moment. O 23 wiec, poczlapalam do lozka ledwie patrzac na oczy, polozylam sie i... sie zaczelo. Kurde, swedzi, z oczu leci ciurkiem, wiec za chwile i nos cieknacy, czyli trzeba usiasc i go wydmuchac. Nie wiem ile sie tak meczylam, w koncu jednak zasnelam i spalam gleboko az do... 4:30 nad ranem, kiedy obudzily mnie... grzmoty. :O Wstalam wiec nieprzytomna i urzadzilam obchod sypialni, zamykajac po kolej wszystkie okna, bo i grzmialo i lalo jak z cebra. Potem jednak dopelzlam z powrotem do lozka i zasnelam jak kamien. Do budzika oczywiscie. ;) Rano okazalo sie, ze i tak mialam szczescie, bo w czesci naszego miasteczka zabraklo pradu. :O

W czwartek bylam juz wiec troche "zywsza", bo i wiecej spalam i katar zaczal odpuszczac. :) Ranek przywital nas ulewa i nadal slyszalnymi grzmotami. Az pomyslalam, ze jak tak dalej pojdzie, to bede musiala zawiezc Potworki do szkol, bo nie bede w burze stac i czekac na autobusy, zwlaszcza pod drzewami... Na szczescie tuz przed wyjsciem wszystko ucichlo. Na przystanek wzielam jednak parasol, bo nasze osiedle jest bardzo zadrzewione, a tuz po deszczu z drzew kapie, wiadomo. :) Okazalo sie, ze mialam nosa, bo kapalo, ale przy okazji dwa razy nadeszla istna ulewa, kazda trwajaca raptem pare minut, ale bez parasola bylabym kompletnie przemoczona. Bi zdazyla wsiasc juz do autobusu, ale Nik chowal sie pod moja parasolke, choc co chwila dla jaj spod niej wyskakiwal, twierdzac, ze lubi byc mokry. ;) Takie przelotne ulewy trwaly sobie do godziny 10, po czym nagle chmury rozwial wiatr i wyszlo slonce. Typowa tutejsza pogoda, ktora czesto jest bardziej zmienna niz w gorach. ;) Jak tylko wyszlo slonce, temperatura skoczyla do 27 stopni i zrobila sie straszna duchota, szczegolnie, ze wszystko naokolo parowalo. Potworki pojechaly do szkol, a ja poskladalam pranie i tez podazylam do roboty, zajezdzajac jeszcze do biblioteki zeby oddac ksiazki. W robocie jak to w robocie, a "po" musialam jechac na tygodniowe zakupy. Nie chcialo mi sie jak cholera, ale jesc niestety trzeba. Zreszta, za tydzien bedzie jeszcze gorzej, bo bede musiala wziac ze soba Potworki bowiem beda juz wakacje. Zakupy z nimi to korowod marudzenia, prob biegania z wozkiem (to Nik) oraz klotni... Bleh. Pojechalam wiec, kupilam co trzeba i wrocilam do chalupy zeby delektowac sie reszta wolnego wieczora. Taaa... kto sie nabral? ;) Fakt, sportow Potworki nie mialy. Zanim jednak wtaszczylam (z pomoca Kokusia, ktory rzucil sie do roboty) i rozpakowalam torby, a potem szybko machnelam banana bread z resztek przejrzalych bananow, zrobila sie pora kolacji. Nakarmic potomstwo, przygotowac sniadaniowki oraz ubrania i kolejny dzien sie skonczyl. I to tyle z tego "wolnego". :D

Wieczorem dostalam tez maila z Polskiej Szkoly, powiadamiajacego o planach na zakonczenie roku szkolnego. Oczywiscie nic nie zmienili i tylko mnie wkurzyli. Znow na poczatek msza w jednym z polskich kosciolow. Dla jasnosci, szkola jest calkowicie swiecka, a oni przy kazdej okazji dedykuja msze szkole, uczniom, nauczycielom, itd. Okolo 10:15 apel w audytorium szkoly, potem w klasach. Jedyne co, to cwaniaki tym razem nie podali o ktorej godzinie bedzie to spotkanie z nauczycielem w klasie. Wiedza dobrze, ze wszelkie apele maja zawsze koszmarnie poopozniane, wiec pewnie wola niczego nie deklarowac. Jak ich znam, to w zyciu nie wyrobia sie do 11, a ja musze o tej godzinie z tamtad spadac, bowiem na 11:30 Nik gra mecz. Ogolnie w doopie mam ich apele, ktorych nikt nie slucha, w audytorium szumi jak w ulu bo wszyscy gadaja (zeby nie bylo - uwazam, ze to chamskie i zawsze staralam sie trzymac Potworki w ryzach, tylko co z tego, skoro kilkaset innych osob ma to w doopie) i tylko rodzice dzieciakow z grupy tanecznej i choru patrza z uwaga, bo ich latorosle wystepuja. Reszta marzy zeby sie to juz skonczylo, mozna bylo wziac swiadectwo i uciec do domu. Jest w koncu lato, sobota i (zwykle) piekna pogoda, a oni chca wszystkich ciagac po kosciolach, audytoriach i klasach przez 3 godziny, czyli niemal tyle, ile zwykle trwaja lekcje. :/ Dlatego napisalam maile do nauczycielek Potworkow, tlumaczac ze musze dosc wczesnie wyjsc i proszac aby w miare mozliwoscie zostawily ich swiadectwa w klasach, to ja podejde i je wezme, a zostawie upominki. :)

Piatkowy ranek byl chlodny, bo z tylko czternastoma stopniami, ale za to z pieknym sloncem, wiec temperatura szybko piela sie w gore i dzieciaki nawet bluz nie potrzebowaly. Tego dnia Nik mial w szkole calodniowy "dzien sportu" (field day), specjalnie dla najstarszych, IV klas. Przed wyjsciem posmarowalam go wiec kremem z filtrem (foch!), a potem psiknelam po butach i skarpetach spayem na kleszcze (przewracanie oczami). Mysle, ze wiekszosc czasu beda mieli gry na wyasfaltowanej powierzchni, ale ze zaraz obok jest ogromna, trawiasta przestrzen, to wolalam jednak choc troche go zabezpieczyc. Jak to przy roznych szkolnych "imprezach" bywa, rodzice byli proszeni o przyniesienie roznych rzeczy, przekasek, itd. Ja zglosilam sie do przyniesienia soczkow i nieopatrznie zaznaczylam ze przyniose dwie zgrzewki. Okazalo sie to dosc ciezkie, wiec dzien wczesniej pytalam Kokusia czy da rade je wziac, czy mam podjechac do szkoly zeby je dostarczyc. Wladowal zgrzewki do plecaka (na szczescie ma bardzo duzy) i stwierdzil, ze wezmie. No to okey. A potem stoimy czekajac na autobusy i co?! I syn moj oznajmia, ze wlasciwie to moge te soczki zawiezc do szkoly! :O No nie, nie ma tak dobrze, kolego! ;) Potworki odjechaly, a ja jak zwykle ogarnelam to i owo w chalupie, po czym juz mialam wychodzic, glaskalam piesa przed wyjsciem i wtedy namacalam na jej barku... kleszcza! Musial byc malusienki, bo teraz opity jak balonik, nie byl kompletnie widoczny wsrod siersci! Dalo sie go tylko wymacac. :O Polecialam po moj specjalny ekwipunek i wyjelam ohydztwo, mocno sie przy tym irytujac, bo nie moglam go dobrze zlapac, a Maya najpierw machala ogonem (wiec cala sie trzesla), a potem sie wzdrygala i probowala wyrywac. Ech, durne stworzenie. Czlowiek probuje pomoc, to jeszcze utrudnia. :D

Po pracy jak zwykle w piatki, szybko obiad i na trening Kokusia. 

To juz przedostatni trening, szkoda...
 

Pojechalismy cala rodzina i M. podnosil sobie statystyki w robionych dziennie krokach. Ja tez probowalam, bo przeczytalam ze ponizej 5000 krokow dziennie to juz tryb zycia siedzacy. Coz... robie dziennie tak na pograniczu tych pieciu tysiecy, za to zima robilam, o zgrozo! Przecietnie 2000 krokow! Teraz spaceruje w pracy prawie codziennie, wiec srednia wypada wyzej, ale to i tak slabiutko. Praca siedzaca sie klania... Pojechalismy wiec z mysla zeby chodzic wokol boisk. Niestety, u mnie chec "sportu" przegrywa niestety z towarzyska natura. Zrobilam z M. dwa koleczka (on zrobil ich w koncu chyba z 6), ale potem wolalam stanac i gadac z innymi mamuskami. :D

To tyle sie podzialo w minionym tygodniu. Przed nami kolejny aktywny weekend (podobno, bo prognozy na niedziele plataja figle), potem jeden pelny oraz pol dnia w szkole i... "wakacje, znow beda wakacje, na pewno mam racje..." :D

10 komentarzy:

  1. Dużo wydarzeń z tego co czytam. Czyli logistyka też na najwyższym poziomie musi być. Podziwiam. :) Ja to dopiero się uczę, jak organizować swój czas, co kiedy zrobić, żeby dobrze było itp.

    No ja mam klimatyzator od paru lat (2-3 jakoś), jednak nie jest idealny, bo ma rurę do wyrzucania poza okno. Czyli nawet mimo osłony specjalnej gorące powietrze wpada do środka. Nie mniej ten stopień czy dwa mniej to już coś.

    Łoo matko. Katar latem to najgorsza rzecz. Zdrowia w takim razie życzę. :)

    Pozdrawiam!
    https://mozaikarzeczywistosci.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My tez przez wiele lat mielismy klime wkladana na lato w okno. I fakt, ze przepuszczala nieco cieplego powietrza, nie mowiac juz o "zyjatkach" wpelzajacych przez szpary, ale zawsze jednak chlodzila, a co wazniejsze, osuszala powietrze, bo tutaj latem najgorsza jest wysoka wilgotnosc.

      Usuń
  2. Haha uśmiałam się z refleksji Twojego syna na temat cmentarza… Mój Młody kilka lat temu wyciągnął ojca na pobliski cmentarz, by zombiaków szukać. Potem jeszcze szukał ich na zabytkowym cmentarzu w Brukseli… Teraz już nie wierzy w zombie, ale morderstwami też by się pewnie zainteresował ;-) Pozdrawiam z Belgii

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chlopcy to jednak fascynuja sie dziwnymi tematami... :D

      Usuń
  3. Cały czas intensywnie, choć Wy na horyzoncie macie lada chwila wakacje :) Mam nadzieję, że choróbska Was już nie nękają i w pełni będziecie mogli korzystać z tego niesamowitego czasu.

    Ja też pamiętam te sportowe dni z rywalizacją i wyzwiskami. Na meczach też czasami się pojawiają, ale tu muszę przyznać, że trenerzy - zwłaszcza ten Oliwki, od razu to ucinają i starają się motywować grupę do wzajemnego wspierania się, a nie wylewania pretensji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tutaj zwykle tez i nauczyciele i trenerzy szybko reaguja na takie dokuczanie innym, ale nadal czasem sie zdarza.
      Z chorobskiem to porazka, bo tak naprawde dopiero teraz przestalam smarkac. :O

      Usuń
  4. Widze, ze darmowa ziemia ogrodkowa mogla okazac sie koniem trojanskim i masz duzo wiecej chwastow niz wlasnej uprawy. Jak mowila czasami moja babcia: Tanio to drogo.
    Fajne te zdjecia druzynowe na koniec zajec sportowych w sezonie. Bedzie pamiatka. Szkoda, ze za czasow naszej mlodosci tak wiele i latwo zdjec sie nie robilo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda, prawda? Tyle wspomnien ucieklo, bo pamiec jest jednak zawodna...
      Ech, daj spokoj. W warzywniku zawsze mialam chwasty, bo wiadomo, nie uniknie sie. Teraz jednak zarasta mi on po prostu trawskiem i czegos takiego jeszcze nie widzialam. :O

      Usuń
  5. Zaraz wakacje, też nie mogę w to uwierzyć! Nikowi wybiła ostatnia "połówka" przed dwucyfrowymi urodzinami ;) Ale ten czas leci!
    U nas w Polskiej Szkole żadnych apelów i mszy nie ma, ale z tego co zrozumiałam, to Wasza szkoła jest znacznie większa, przynajmniej liczbowo ;)
    Pozdrawiam, Malwina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, nasza Polska Szkola to taki "moloch". Mamy druga, w mniej wiecej podobnej odleglosci i nawet myslalam o przepisaniu dzieciakow, ale po pierwsze, tu maja juz przynajmniej znajome dzieciaki z klasy (a ja kolezanki), a po drugie, tam musialabym sie po poludniu przebijac przez stolice naszego Stanu, a to mogloby byc niezle wyzwanie. ;)

      Usuń