Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 3 czerwca 2022

Pierwszy w tym roku kemping i meczacy, sportowy (i nie tylko) tydzien

Jak napisalam na zakonczenie poprzedniego posta, nadszedl Memorial Day weekend, czyli tubylcza "majowka". ;) Weekend ten jest traktowany jako nieoficjalny poczatek lata, mimo, ze do kaledarzowego zostaly nadal prawie 3 tygodnie. W miastach i miasteczkach odbywaja sie parady, ludziska masowo urzadzaja pikniki, rodziny zbieraja sie na grilla, a kto ma, na gwaltu otwiera basen, nawet jesli pogoda w maju jest chlodna i kaprysna i wie, ze woda bedzie lodowata jeszcze kilka tygodni. :D Jest to tez popularny termin wycieczek i wypraw dalszych i blizszych, a takze pierwszych wypadow na plaze. Nawet jesli, podobnie jak z basenami, wiadomo, ze woda bedzie nie do zanurzenia. :D Dla nas zas dlugi majowy weekend, juz od kilku lat oznacza pierwszy kemping. Wyjatkiem byl zeszly rok, kiedy akurat w ten weekend Potworki mialy Pierwsza Komunie... 

Jakos tak sie sklada, ze na inauguracyjny kemping kazdego roku zwykle jezdzimy w to samo miejsce. Pole kempingowe jest w sasiednim Stanie, ale zaledwie 1.5 godziny z hakiem od nas. Ten pierwszy wyjazd traktujemy troche jako "rozruch" po zimie. No i praktycznie zawsze mamy jakies przeboje z pogoda, a o tej porze roku zimny front sprawia, ze jest naprawde lodowato i deszczowo... Tym razem nie bylo zle, bo moglo byc oczywiscie duzo gorzej, choc do pogody idealnej tez bylo daleko. Czlowiek marzy zeby troche czesciej wyjezdzac na cale trzy cieple sloneczne dni, ale najwyrazniej to dla Matki Natury za duzo... W pamieci mam jednak zeszloroczny lipcowy wyjazd, kiedy padalo prawie kazdego dnia i to niemal non stop, a slonca nie bylo praktycznie w ogole, wiec nie narzekam. ;)

Tak jak planowalam, w piatek 27 maja, pracowalam z domu, choc powinnam byla raczej napisac "pracowalam", bo w praktyce sprawdzalam i odpowiadalam na maile, ale nic konstruktywnego zrobic mi sie nie udalo; zbyt pochlonelo mnie pakowanie przyczepy. A na koniec i tak zapomnialam spakowac swojej pizamy. :D Po poludniu odebralam Potworki ze szkol, po czym wpadlismy do domu, dalam im szybko po plastrze pizzy, wstawilam zmywarke z reszta naczyn, M. skonczyl podpinac przyczepe (obeszlam chalupe piec razy naokolo sprawdzajac czy wszystko powylaczalam i pozamykalam :D) i pojechalismy. Droga minela szybko. Nik, wymordowany, zasnal mi w aucie kiedy wracalismy ze szkoly Bi, a potem przespal wiekszosc drogi na kemping. Niezla musiala byc ta wycieczka szkolna. :D Dojechalismy i... niespodzianka. Zwykle przed dlugimi weekendami, kolejka do rejesteracji ciagnie sie przez caly parking. Ja specjalnie zarejstrowalam sie przez internet zeby skrocic sobie czas oczekiwania, a tu nic. Moze z piec osob przed drzwiami recepcji. ;) No dobra, moze wiecej bylo takich jak ja, ktorzy zarejstrowali sie wczesniej. Tyle, ze kiedy jechalismy wedlug znakow dla osob ktore skorzystaly z wczesniejszej rejestracji, utknelismy za... sznurkiem pojazdow. Po kilkunastu minutach czekania i chwili konsternacji ze strony zagubionych pracownikow (!), okazalo sie, ze zarzad pola kempingowego nie zorganizowal tego jak trzeba (pierwszy raz udostepnili wczesniejsza rejestracje) i w drozce zaznaczonej jako dla juz zarejstrowanych, ustawily sie jakies jelopy szukajace po prostu miejsca na parkingu, blokujac skutecznie przejazd. :/ W koncu sytuacja zostala rozwiazana i choc bylo to lekko irytujace, to i tak na pole kempingowe wjechalismy duzo szybciej niz zwykle, czyli nowy system mozna chyba zaliczyc na plus dodatni. :D

Po porazce z miejscowka w zeszlym roku, tym razem upewnilismy sie, ze na pewno wiemy jak bedzie wygladac nasza "polanka". Owe pole kempingowe (jesli mozna go nazwac "polem", bo to w sumie las) jest ogromne. Ma okolo 700 miejscowek, od takich najblizej jeziora, gdzie jest doslownie miejsce na miejscu i zero prywatnosci, przez miejscowki na otwartym terenie lub czesciowo w lesie, az do takich pochowanych naprawde w glebi lasu. My bylismy w miejscu dla nas idealnym - nieco w lesie, gdzie miejscowki sa wieksze, a wiec ma sie troche wlasnej przestrzeni, a do tego drzewa i krzewy zapewniaja prywatnosc, ale jednoczesnie nie w zupelnej gluszy i z otwarta polanka dajaca sporo swiatla. Zajechalismy na miejsce okolo 19, rozlozylismy wszystkie klamoty, M. wypoziomowal i ustabilizowal przyczepe, rozpalilismy ognisko i... zaczal padac deszcz. :D Jak juz wspomnialam, pogode mielismy srednia i tego pierwszego wieczoru byla zdecydowanie najgorsza. ;)

Bardzo zrelaksowany kempingowicz. Nie, ona nie drapie sobie plecow, ona lubi tak po prostu lezec! :D
 

Naprzemian kropilo i padalo mocniej. Co troche przestawalo, to kulilismy sie przy ognisku, po czym uciekalismy pod zadaszenie przyczepy kiedy tylko zaczynalo lac mocniej. W koncu, o 22, mielismy dosc takiej zabawy w kotka i myszke. Kemping nie ma podlaczen do pradu, a w nocy nie mozna wlaczac agregatorow, wiec nie bylo nawet jak posiedziec w przyczepie bez grozby calkowitego rozladowania jej akumulatora (a wtedy, zgroza, nawet wody w kibelku sie nie spusci, bo pompa nie zadziala! :O), wiec wszyscy zgodnie poszlismy spac. ;) A w nocy kilkukrotnie budzil mnie ulewny deszcz; ale takie prawdziwe oberwanie chmury! 

Sobota przywitala nas ponuro i mgliscie. Na szczescie nie padalo, ale mgla zapadla nad calym lasem, wilgoc przenikala na wskros i bylo ledwie 16 stopni. Nic dziwnego, ze ludzie, ktorzy zatrzymali sie w namiotach, juz od rana palili ogniska. Jakos musieli sie zagrzac i podgrzac jedzenie. W rezultacie, po lesie toczyla sie duszaca chmura i czlowiek nie wiedzial czy to mgla czy dym, dopoki nie zaczynal kaszlec. ;) Poznym rankiem Potworki namowily mnie na wypad na plac zabaw.

Akrobatka :)
 

Mimo, ze zgodnie z kalendarzem, w piatek dostalam okres i na jazde na rowerze nie mialam najmniejszej ochoty, stwierdzilam ze moze trzeba by sprawdzic czy cos sie na kempigu nie zmienilo i czy w Centrum Przyrodniczym (Nature Center) organizuja jakies zajecia dla dzieci. Przy okazji okazalo sie, ze na bardziej otwartym terenie przy placu zabaw oraz sklepiku, jest duzo cieplej. Tylko w lesie utknela wilgoc i mgla. Potworki na plac zabaw sa juz w sumie za duze i spedzilismy tam raptem 10 minut. Nastepnie podazylismy do Centrum Przyrodniczego, ale tam spotkalo nas rozczarowanie. Troche pozniej w sezonie, maja sporo lokalnych zyjatek, ale teraz wiekszosc terrariow swiecila pustkami. Mieli tylko jednego zolwia wodnego, jednego ladowego oraz ropuszke.

Maja tam stacje plukania piasku, ktory kiedys mozna bylo u nich kupic w woreczkach. Ponoc mozna bylo znalezc autentyczne mineraly. Nie pytalam czy w tym roku rowniez mozna kupic ;)
 

A z zajec akurat mozna bylo porobic zwierzatka z origami. Bi zlozyla liska, Nik krolika, po czym wrocilismy na nasza miejscowke. Przez reszte tego ponurego dnia juz glownie krecilismy sie kolo naszej miejscowki. Potworki jezdzily na rowerach, czasem z tata, czasem same. Przy okazji okazalo sie, ze Bi tak wystrzelila w gore w ciagu zeszlego roku, ze jej wlasny rower robi sie na nia przymaly, za to moja niebieska "rakieta" jest jak wsam raz. Tylko siodelko nieco za wysoko, bo jednak nadal jestem wyzsza. Ale nawet bez jego obnizania byla spokojnie w stanie na moim rowerze jezdzic, a ze ja - niedysponowana, raczej go unikalam, to panna "przykleila" sie do niego na caly kemping. ;)

Czy ktos poznalby, ze to moj rower?!
 

Nie pozostalo nic innego, jak zajac sie rowerem, ktory kiedys zostawil u nas moj tata. Dostal go od kogos, a ze mieszkamy zaraz przy rowerowej trasie, to wymyslil, ze bedzie go u nas przechowywal i czasem wyruszal z naszej "bazy" na wycieczki rowerowe. Juz jednak przy drugiej przejazdzce okazalo sie, ze rower (ktory w dodatku jest "damka" z kwiatowym wzorem, ale to akurat mu kompletnie nie przeszkadzalo :D) jest dla niego o wiele za maly. No litosci, moj tata ma niemal 2 metry wzrostu, a rower wielkosci mojego, gdzie ja mam 170 cm. ;) Mimo maksymalnego podniesienia kierownicy, obil sobie o nia kolana na zakretach i tak zakonczyly sie plany wycieczek. A rower skonczyl stojac pod tarasem i mimo, ze staralam sie go na zime przykrywac, to jednak po dwoch latach stabia na zewnatrz i nieuzywania, lancuch ma caly zardzewialy, jeden z hamulcow nie dziala i ogolnie potrzebuje sporo drobnych poprawek. Moj tata juz dawno dal nam wolna reke co do tego, co z nim zrobimy i choc najpierw myslelismy zeby go wystwic na ulice (i niech se go ktos wezmie), teraz M. ma projekcik i sprobuje go odrestaurowac dla Bi. :) To byla dluga dygresja na temat roweru (:D), a oprocz tego gralismy w badmintona, rzucalismy do siebie pilke do football'u amerykanskiego, wyciagnelam dzieciakom rozkladana bramke do pilki noznej, wiec mogli cwiczyc strzelanie goli.

Mlodszy szczela gola, a pies sie uwaznie przyglada ;)
 

Poniewaz tego wieczora nie padalo, wiec udalo nam sie tez posiedziec przy ognisku i zrobic slynne s'mores'y. Komary ciely jak szalone, ale i tak nikomu nie spieszylo sie, zeby isc wczesniej spac. ;)

Bi czytala wieczorami ksiazke swiecac sobie lampka na glowie :D

W niedziele w koncu wyszlo slonce, choc pogoda byla dosc zdradliwa. Na sloncu okolo 20 stopni i przyjemne ciepelko, ale w cieniu czlowiek szybko zakladal bluze. Rano pojechalam z Potworkami do Centrum Przyrody, gdzie tym razem zorganizowano dla dzieci malowanie kamieni.

Sadzac po wygladzie stolow, juz niejedno malowanko tam odchodzilo :D
 

Potem przeszlismy sie po sciezce, przy ktorej, na tabliczkach, zaznaczono jakie rosliny i zwierzeta mozna zaobserwowac w tutejszych lasach, a ja z ciekawosci zajrzalam do ogrodka warzywnego, ktory urzadzila tam jedna z pracownic. Fajna rzecz takie centrum. Dla Potworkow, wychowanych w domu z ogrodem i zaraz przy zalesionej trasie rowerowej, flora, dzika zwierzyna czy wlasny warzywnik to nie pierwszyzna. Dla dzieci z wiekszych miast i mieszkan bez przydomowych ogrodkow jednak, taki kemping moze byc jedna z niewielu okazji do obcowania z przyroda. Potem pokrecilismy sie po kempingu, a Nik bawil z dwojka dzieci z miejscowki naprzeciwko naszej. Maluchy sporo mlodsze - 7 i 5 lat, ale calkiem niezle sie dogadywali. Bi nie dolaczyla, bo czula sie zbyt "dorosla" dla tego towarzystwa. ;)

Hulajnoga Nika jest w ciaglym uzytku, Bi swoja wyciaga sporadycznie
 

Po poludniu zas, pomimo temperatur zbytnio nie porywajacych, postanowilismy skoczyc nad ocean. No, byc tak blisko i nie przywitac "wielkiej wody"?! :D

Wyglada pieknie...
 

Oczywiscie sama woda byla wrecz lodowata i choc Potworki uparly sie sie zalozyc stroje kapielowe, tylko Bi na sile probowala sie zamoczyc.

Az mam ciarki patrzac na to zdjecie! :D
 

Dosc szybko jednak sie poddala i oboje z Kokusiem skupili sie na wygrzebywaniu z piachu skorupiakow, zwanych "sand flea" lub "sand crab". Takie, nieszkodliwe zyjatka, ktorych byly tam doslownie setki. Wystarczylo troche pogrzebac w strefie zalewanej falami, a za chwile mialo sie w garsci mniejsze, wieksze, srednie, do wyboru do koloru... Dobra, "do koloru" to nie, bo wszystkie byly szaro - kremowe. :D

A oto i one - od spodu maja po kilkanascie odnozy, niczym krewetki :)
 

Przy takich temperturach (ja siedzialam w bluzie) dziwie sie, ze spedzilismy tam az tyle czasu, ale po jakiejs 1.5 godzinie, Potworki zaczely narzekac ze im zimno, a palce maja skostniale od grzebania w lodowatym, mokrym piachu, trzeba sie wiec bylo zbierac. Wracajac na kemping zajechalismy jeszcze po kawe (a Potworki, ktore chwile wczesniej jeczaly, ze zimno, wziely mrozone napoje, ot logika), a potem juz czekal nas relaks przy ognisku. A nie, przepraszam, jeszcze musialam zaliczyc z Potworkami salon gier, o ktory Nik jojczal caly weekend. Nie rozumiem po co w ogole taki przybytek na kempingu, no ale...

Oczywiscie, ze duzej pilki nie wygral...
 

W koncu, ostatniego wieczora, zlitowalam sie i zabralam mlodziez, ktora oczywiscie przegrala wszystkie drobniaki i wyszla tylko z kauczukowymi pileczkami na pocieszenie. ;) Na szczescie nawet bardzo nie narzekali i humor przy ognichu dopisywal. ;)

Ostatnie ognicho, chlip... :(
 

I wlasciwie to juz koniec kempingu. Ogolnie bylo fajnie, choc sporym zgrzytem byla awantura miedzy Bi a M. Niestety, ale Starsza ma charakter wybitnie ojca. Jest uparta, zadziorna i przy okazji ma manie kontroli. Nie wiem jak to inaczej okreslic. Wszystko musi dziac sie pod jej dyktando, a kazdy "odchyl" traktuje jak atak na jej wlasna osobe. Dodatkowo jest niczym kaktus - przytulic pozwoli sie tylko wtedy, kiedy ona ma na to ochote, inaczej cie odpycha i burczy. Zawsze probowala w domu rzadzic, ale im jest starsza, tym czesciej spinaja sie z M. (nie dziwota skoro maja takie same charaktery), a on zaczyna traktowac ja niczym rownego przeciwnika, mimo, ze tlumacze jak krowie na rowie, ze przeciez to tylko smarkula, ktora na dobra sprawe sama nie rozumie o co sie awanturuje. W kazdym razie Bi "zbieralo" sie caly kemping. Niby drobiazgi, ale odzywki i gestykulacja i w koncu sie przelalo. Malzonek wkurzyl sie tak, ze myslalam, ze przyleje jej tym razem pasem. Na szczescie az tak daleko to nie zaszlo, ale niestety, M. jest zawziety i jak sie wkurzy, to mija kilka dni az mu przejdzie. Mimo, ze potem funkcjonowalismy wiec niby normalnie, to atmosfera byla gesta i nawet nie protestowalam kiedy w poniedzialek rano malzonek zaczal burczec, ze nie bedzie tam siedziec niewiadomo do ktorej, tylko chce sie zebrac i jechac. Zostawilam go z pakowaniem i podpinaniem przyczepy, a sama zabralam Potworki ostatni raz na plac zabaw, a potem do Centrum Przyrody, choc nic nowego tam nie przybylo. ;)

 

Nie mogla taka pogoda byc caly weekend?!

A wyjezdzajac wczesniej niz zwykle, utknelismy w gigantycznym korku do punktu zlewu zanieczyszczonej wody z przyczepy. Wyjezdzajac pozniej, zwykle mielismy przed soba 1-2 osoby. Tym razem stalismy w sznureczku ponad godzine! Nie omieszkalam tego oczywiscie malzonkowi wypomniec, ze goni jak glupi i na co mu sie to zdalo?! ;) Oczywiscie, jak przyszedl dzien wyjazdu, to pogoda w koncu zrobila sie piekna - slonce i 23 stopnie. To tam, nad samym oceanem, kiedy bowiem dojechalismy do domu, okazalo sie, ze mamy ponad 30 stopni i niesamowita duchote. W chalupie, ktora byla 3 dni zamknieta, panowal przyjemny chlodek, ale ze to smierdzialo starymi skarpetami, trzeba wiec bylo otworzyc okna. Wtedy momentalnie zrobil sie za to gorac. I tak zle i tak niedobrze. Cale szczescie, ze mamy w domu klime... ;) Reszta dnia uplynela na rozpakowywaniu, wstawianiu pierwszych po-kempingowych ladunkow prania, kapieli, itd.

We wtorek dlugi weekend oficjalnie sie skonczyl i wrocil kierat. ;) Pobudka nie nalezala do przyjemnych. To byl kolejny dzien upalow, kiedy juz z samego rana bylo 26 stopni, a pylilo tak, ze powietrze wygladalo niczym sniezyca w kolorze zoltym. Nie jestem alergikiem, a mimo wszystko od czasu do czasu kichalam, bo taka koncentracja pylkow jest nie do wytrzymania dla ukladu oddechowego. Potworki odjechaly do szkoly, a ja przed praca zlozylam wysuszone dnia poprzedniego pranie i wstawilam kolejne. W robocie kryzys wiekszego kalibru, bo najmlodszy pracownik znow nawalil. Zapomnial zamowic ciekly azot do pojemnikow, w ktorych zamrozone sa wszystkie nasze komoreczki. Ktos zauwazyl to zupelnie przypadkiem w poprzedni piatek, kiedy w pojemnikach bylo wlasciwie sucho (choc nadal czuc bylo zimne powietrze) i wybuchla panika. Gdyby komorki padly, firma moglaby wlasciwie pakowac walizki. We wtorek laboranci rozmrozili na szybko kilka fiolek z roznych serii komorek, zeby sprawdzic jak sie maja. Okazalo sie, ze przezyly i choc po rozmrozeniu wydaje sie ich byc mniej niz zwykle, to jednak sie namnazaja. Konkretna proba nadejdzie w piatek, kiedy zaczniemy hodowac probke dla kolejnego pacjenta. Zobaczymy jak sobie poradza przy prawdziwej hodowli. Po powrocie z pracy i zjedzeniu obiadu, zabralysmy z Bi siersciucha do kapieli. Po kempingu, gdzie lezala zwykle uwalona na piachu, byla po prostu niemozliwie brudna, szczegolnie, ze wiekszosc czasu bylo dosc mokro. :) A kiedy psiur zostal odswiezony, musialam pedzic z panna na gimnastyke. Tego dnia czekal mnie niespodziewany bonusik, bowiem moja kumpela musiala jechac oddac cos w pobliskim sklepie, skorzystalam wiec z okazji, ze bylam sama i poszlam popatrzec jak radzi sobie Bi.

Cwiczenia rozciagajace na poczatek
 

Trzeba przyznac, ze jak na dziewczyne, ktora jest jedna z najstarszych (grupa jest wiekowo 7+), najwyzszych i najmocniej zbudowanych, jest tez jedna z najlepszych. Dla sprawiedliwosci trzeba dodac, ze jest to grupa poczatkujaca. Za tydzien maja byc ostatnie zajecia i mam nadzieje, ze po nich dostane jakies wytyczne czy w przyszlym roku zapisywac Bi do tej samej grupy, czy do bardziej zaawansowanej. Gimnastyka ma bowiem przerwe w wakacje, wiec kolejne zapisy beda dopiero na wrzesien.

Tu jakies cwiczenia na drazku
 

Tego dnia niespodziewanie dostalam tez maila, ze Bi zakwalifikowala sie do grupy z rozszerzona matematyka w VI klasie. Musicie wiedziec, ze w starszych rocznikach nie ma tu scislego podzialu na "klasy", tylko dzieci maja rozne przedmioty z roznymi kolegami, w zaleznosci od poziomu. Z tego co wiem, w VI klasie (w wielu miastach jest to juz "gimnazjum", ale u nas nadal "wyzsza podstawowka") jest to mniejszy rozdzial, czyli na nauki humanistyczne (gramatyka, literatura, pisanie, itd.) i spoleczne (tutaj to elementy historii), przyrodnicze oraz scisle. No i w VI klasie wprowadzaja grupe z rozszerzona matematyka. Musze przyznac, ze bylam zaskoczona, bo i Bi raczej zali sie, ze nie lubi matematyki i mialam wrazenie, ze w tym roku rzeczywiscie cos tam lekko z niej kulala. Dodatkowo, na wywiadowce w marcu jej nauczycielka (na moje pytanie) zasugerowala, ze Starsza raczej lepiej sobie poradzi w grupie ze zwyklym programem. Przyjelam do wiadomosci i w sumie zupelnie o tym zapomnialam, az tu dostaje wiadomosc, ze Bi wybrana zostala do klasy z rozszerzona matematyka i mam zaakceptowac lub odrzucic. Z jednej strony milo, ze rodzic ma z automatu taki wybor i nie musi sam wypisywac maili do nauczycieli, dyrekcji i kogo tam jeszcze, jesli sie nie zgadza. Z drugiej, czasem fajnie jakby podjeli decyzje "odgornie", a ja mogla umyc elegancko raczki. ;) A tak to musialam sie z kims skonsultowac. Wychowawczyni Bi, jak na zlosc, akurat tydzien temu poszla na urlop macierzynski, wiec wysmarowalam maila do osoby, od ktorej dostalam tego powiadamiajacego, liczac na to, ze jak cos, podesle go do odpowiedniego personelu. ;) Spytalam jakie to kryteria dziecko musialo spelniac i co jesli sobie w "rozszerzonej" grupie nie poradzi. Myslalam, ze dostane po prostu odpowiedz, tymczasem otrzymalam... telefon ze szkoly. ;) I w zasadzie dobrze sie stalo, bo zadzwonila do mnie specjalistka od matematyki w szkole Bi (math specialist - nie mam zielonego pojecia czym sie taka osoba zajmuje :D) i wytlumaczyla, ze patrza calosciowo na wyniki dziecka i to nie tylko scisle matematyczne, ale tez np. na umiejetnosc rozwiazywania problemow logicznych. Ze maja w ciagu roku kilkukrotnie testy oraz sprawdziany, gdzie dziecko nawet nie zdaje sobie sprawe, ze jest sprawdzane, a jednak oni patrza na te wyniki. Bi faktycznie na poczatku roku miala kilka slabszych testow; moze to byl dzial, ktory jej szczegolnie nie podpasowal, a moze po prostu ogolnie stres zwiazany z nowa szkola... Szybko jednak nadrobila straty i od kilku miesiecy rozwiazuje poprawnie nie tylko zwykle zadania, ale tez te oznaczone wyzszym poziomem. Co wiecej, oni patrza rowniez na wyniki z poprzednich lat, zeby sprawdzic jak dziecko radzilo sobie z matematyka od poczatku. W mlodszych klasach Bi miala okres gdzie ciezko przychodzilo jej czytanie i pisanie, ale z matmy zawsze byla dobra, wiec calosciowo wypadla najwyrazniej na tyle wysoko, ze przydzielili ja do grupy z rozszerzonym materialem. Nauczycielka, z ktora rozmawialam, pocieszyla mnie, ze nawet jesli w ciagu roku okaze sie, ze jakies dziecko nie radzi sobie w bardziej zaawansowanej grupie, zostaje po prostu przeniesione do "zwyklej" i juz. Nie pozostalo mi wiec nic innego jak przekonac panne, zeby sprobowala, bo ona sama nie jest przekonana czy chce. ;) Uwazam jednak, ze jesli poradzi sobie w tej grupie, bedzie juz zawsze do przodu z materialem i latwiej poradzi sobie w przyszlosci w middle school i high school...

No i zaczal sie czerwiec. Wzial mnie, skubaniec, z zaskoczenia, bowiem maj przelecial piorunem i kartke w kalendarzu przekladalam w totalnym oslupieniu: ze jak, to juz?! W czerwcu rowniez bedzie sie sporo dzialo, minie wiec tak samo niepstrzezenie i zapewne na poczatku lipca przezyje podobny szok. :D

Sroda byla niemozliwie meczaca... Rano, wiadomo - dzieci na autobusy, ja poskladac ostatnie pokempingowe pranie (wreszcie skonczylam!) i do pracy. W robocie na szczescie w miare spokoj. Pogoda sie spierdzielila i po wtorkowym upale, w srode bylo "tylko" 21 stopni (hej, w porownaniu z 34 dnia poprzedniego to duuuzo chlodniej), a do tego po poludniu zaczal padac przelotny deszcz. Trening Kokusia na basenie odwolano (jakies dziecko mialo "wypadek" i musieli odkazac wode :D), tak samo jak trening pilkarski Bi (tu juz z powodu deszczu) i moglibysmy miec fajny, luzny wieczor, ale nieeee... Za dobrze by nam bylo... Zreszta, sama jestem sobie winna ;) Kiedy zapisywalam Potworki na jesienna pilke nozna, rzucily mi sie w oczy druzyny oznaczone jako "travel team". Nazwa troche mylaca, bo z tego co sie dowiedzialam, to owe druzyny malo kiedy jezdza poza sasiednie miejscowosci, chyba ze wygraja puchar Stanu, wtedy graja w turnieju miedzystanowym i wyjezdzaja dalej. W kazdym razie, zespoly w ktorych graja Potworki, to taka liga rekreacyjna, w ktorej moze grac kazdy kto zaplaci wpisowe, co niestety czasem widac. ;) Zespoly z tego travel teams, mimo ze tez organizowane przez nasza miejscowosc, to juz oficjalna liga juniorow. Maja treningi dwa razy w tygodniu i po dwa mecze w weekendy. To juz duzo intensywniejsza, "prawdziwa" pilka. Szkopol w tym, ze te zespoly formuja sie juz od rocznikow wczesniejszych niz Kokusia, a kazde nowe dzieciaki musza sie do owej druzyny dostac, bo trenerzy wybieraja sobie najlepszych. Co roku organizuja wiec nabor, gdzie na trening zapraszani sa potencjalni zawodnicy i trenerzy obserwuja "swiezynki", po czym decyduja kogo chca w swojej druzynie. Potworki naprawde dobrze graja (na tle swoich zespolow), wiec spytalam czy chca sprobowac sie dostac do tych "lepszych" druzyn. Okazalo sie, ze ambitna Bi chce, Nik nie byl przekonany, ale zapisujac Starsza, z marszu zapisalam tez Mlodszego, stwierdzajac, ze jak zaprze sie i nie pojedzie, to trudno. :D Te kwalifikacje organizowane sa dwa razy, w roznych terminach dla dziewczynek i dla chlopcow oraz poszczegolnych grup wiekowych. Tak sie zlozylo, ze pierwsze wypadly i dla Kokusia i dla Bi wlasnie w srode. I pechowo, Nika byly od 17 do 18:15, zas Bi od 18:15 do (teoretycznie, ale o tym pozniej) 19:30. Czekal mnie wiec calutki wieczor na boiskach, bo malzonek, ktoremu nadal nie przeszla zlosc na Bi, stwierdzil, ze moge wziac oboje, a on pojedzie sobie na silownie i podjedzie zabrac Kokusia do domu po jego kwalifikacjach. Dzieeeki wielkie... :/ Z drugiej strony, ja to nie M. i wiedzialam, ze chce tam byc, wiec i tak szykowalam sie na calowieczorna "posiadowke". ;) Na szczescie mam jeszcze sasiadow, ktorych corka tez brala udzial w naborze, wiec zostawilam Bi u nich i potem sasiadka przywiozla dziewczyny. Dzieki temu Starsza nie musiala siedziec ponad godzine na kwalifikacjach Kokusia...

Wrazenia? U Kokusia bardzo pozytywne, u Bi... srednie. Kwalifikacje Mlodszego wygladaly niczym prawdziwy "nabor". Trener mial kilku asystentow, osobno sprawdzal chlopcow, ktorzy juz sa w zespole (z jakiegos powodu dzieci z tych zespolow rowniez musza brac udzial w naborze), osobno nowych. Wszystko odbylo sie bardzo profesjonalnie.

Niestety stalam bardzo daleko, ale to zolte to Nik
 

Kwalifikacje u Bi to byl po prostu... trening juz istniejacego zespolu. Trenerzy okazali sie tatusiami kilku dziewczynek i wszyscy trzej skupili sie na przypominaniu dziewczynom, ze w sobote maja wazny mecz i zeby sie skupily na przygotowaniach do niego. Przyznaje sie bez bicia, ze nie przygladalam sie bardzo dokladnie, bo kilka minut po rozpoczeciu zaczelo padac i poki kropilo, stalam i patrzylam, ale po kilkunastu minutach deszcz zaczal przechodzic w ulewe, wiec schowalam sie w samochodzie.

Bi wykonuje jakies cwiczenie
 

Trenerzy ani jednak mysleli przerywac treningu. Przez dobre pol godziny lalo jak z cebra. W dodatku temperatura zaczela gwaltownie spadac, a dziewczyny nadal biegaly w samych koszulkach i krotkich spodenkach. Sasiadka powiedziala, ze kiedy odstawiala dziewczyny, trener juz jej powiedzial, ze skoncza o 19:45. To 15 minut po czasie wpisanym w grafik. Okazalo sie, ze skoczyli o... 20. Na koniec jeszcze kilka razy powtorzyli ze w sobote czeka dziewczyny wazna rozgrywka i ze w piatek chca widziec maksymalne skupienie, a nie wyglupy i smiechy na boisku. To wszystko bylo jednak adresowane do obecnego zespolu, a trenerzy kompletnie zignorowali potencjalne nowe zawodniczki. Oba Potworki maja jeszcze jeden dzien kwalifikacji - Bi w piatek, Nik w poniedzialek. Zobaczymy jak to bedzie wygladalo, choc u Bi juz widze, ze trenerzy skupia sie pewnie znow na meczu, ktory nowych dziewczyn kompletnie nie dotyczy... Przewiduje, ze Nik ma wieksze szanse dostania sie do druzyny, szczegolnie, ze z jego rocznika chca utworzyc dwa zespoly. U Bi mam watpliwosci. Zachowanie trenerow wyglada jakby mieli komplet, zamierzali z marszu przyjac wszystkie obecne zawodniczki i zupelnie nie szukali nowych dziewczyn. Dodatkowo, z racji, ze sa ojcami obecnych zawodniczek, wydaje mi sie, ze przy wyborze moga sie kierowac sympatiami i znajomosciami, a nie faktycznymi umiejetnosciami. Pozyjemy, zobaczymy. Po kwalifikacjach odwiozlam jeszcze kolezanke Bi do domu, zamienilam kilka slow z sasiadami i wpadlysmy ze Starsza do domu o 20:25. Nik byl juz po kolacji, a takze zdazyl umyc zeby i przebrac sie w pizame, podobnie jak M., ktory juz sie polozyl. Szybko zrobilam Bi cos do jedzenia, sama poszlam sie umyc i przebrac, jednoczesnie szykowalam sniadaniowki oraz ubrania na kolejny dzien... Nie lubie takich poznych powrotow do chalupy, a o 23 juz ledwie na oczy patrzylam...

Czwartek zaczal sie chlodno i ponuro, a ja wstalam nadal zmeczona i bez humoru. Podobnie jak Bi, ktora wzdrygnela sie i odsunela, kiedy na powitanie poglaskalam ja po pleckach. Przynajmniej Nik przyszedl i sie do matki przytulil... Jeszcze kiedy szlismy na autobusy bylo niezbyt przyjemnie, ale temperatura zaczela sie szybko podnosic. Niestety, po deszczu poprzedniego wieczora oraz w nocy i zapowiadanym ponownie na ten wieczor, wilgotnosc dochodzila do 70%, bylo wiec duszno niczym przed burza. Prognozy szalaly: deszcz, mzawka i burze pojawialy sie i znikaly i to o roznych godzinach, a tymczasem na wieczor szykowala sie kolejne "zajecia". Tym razem nie sportowe. ;) W szkole Bi zorganizowano "festyn" (carnival) i oczywiscie obydwa Potworki strasznie chcialy na niego pojechac. Ja mniej, bo jak napisalam wyzej, bylam padnieta po dniu poprzednim, a dodatkowo jestem meteopata i w taka pogode po prostu zasypiam na siedzaco. Myslalam, ze wymowie sie potencjalnym deszczem, ale niestety organizatorzy napisali, ze w razie niepogody przeniosa sie do srodka. Kurna. ;) W dodatku spodziewano sie tlumow, wiec juz z gory uprzedzono, ze bedzie dodatkowy parking przy lokalnym college'u, skad schoolbus'y beda dowozic ludzi na imprezke... No tylko tego mi brakowalo. ;) Wyszlam z pracy wczesniej i popedzilam na zakupy spozywcze, zeby wrocic w miare wczesnie i pojechac na festyn o rozsadnej porze. Ten zaczynal sie o 17, ale my wyjechalismy z domu pol godziny pozniej. I okazalo sie, ze nie bylo po co sie spieszyc, bo parkingu styklo, a zabawa byla... beznadziejna.

Festyn polaczono z wystawa prac plastycznych. Bi jest ta wyzej nad jej glowa, z miastem odbijajacym sie w tafli wody
 

Poniewaz Bi jest w tej szkole pierwszy rok, wiec nie mialam pojecia czego sie spodziewac, tymczasem... Na sali gimnastycznej puszczono muzyke, do ktorej i tak nikt nie tanczyl, rozrzucili jakies hula-hop'y i inne ogrodowe zabawki, w holu ustwili stoliki z jakimis zajeciami plastycznymi i tyle.

Na sali Nik wdrapal sie wysoko na draga :)
 

Najwiecej ludzi rzucilo sie na jedzenie (pizza, hot-dogi, hamburgery, czyli typowe hamerykanckie piknikowe zarcie), ktore trzeba bylo zamowic wczesniej. Mial byc samochod z lodami, ale najwyrazniej nie dotarl. Ja nic nie zamawialam i cale szczescie, bo ogonek byl ogromny i brakowalo miejsc na stolowce. Dla dzieciakow najwieksza (i w sumie jedyna) atrakcja byla gra, gdzie po trafieniu pilka w zapadke, czlowiek wpadal do beczki z woda. Kilku nauczycieli wymienialo sie przy moczeniu raz za razem. ;) Wiekszosc dzieciakow jednak... biegala bez celu w te i we wte po szkole. A ze ta ma dluuugi, glowny korytarz na jednym pietrze i blizniaczy na drugim, wiec mieli gdzie latac. Bi tez dorwala trzy dziewczynki z klasy, po czym... lazila w nimi z jednego konca szkoly na drugi.

Bi jest z tej trojki najwyzsza, a na zdjeciu wyszlo odwrotnie! :D
 

Nie graly w zadne gry, tylko tak chodzily w kolko. A ze Nik nie mial tam zadnego kolegi, to i ja i on, co bylo robic, tez za dziewczynami tuptalismy. Szkola jest tak ogromna i byly takie tlumy (ciekawe co ich przyciagnelo, bo raczej nie szampanska zabawa), ze balam sie, ze jak Starsza spuszcze z oczu, to potem zejdzie mi z pol godziny zeby ja odszukac. Niezle bylam jednak poirytowana, bo nie tylko nie mialam ochoty tam jechac (intuicja normalnie!), nie tylko nic ciekawego sie nie dzialo, to jeszcze te pannice tak biegaly/chodzily w kolko! Tez mi zabawa! W koncu wyszly na dwor, gdzie ktos zainicjowal wieksza gre i odetchnelam, ze moze przez chwile czyms sie zajma. Niestety, spojrzaly i... odwracaja sie, zeby wejsc do szkoly z powrotem! W tym momencie minelo juz 40 minut takiego snucia sie bez celu, wiec warknela tylko do Bi, ze wracamy do domu. Nawet bardzo nie protestowala, wiec chyba widziala, ze to zadna super imprezka. Jesli powtorza ja za rok, kiedy Nik bedzie juz w tej szkole, wiec znajda sie koledzy tez dla niego, mysle ze po prostu wyznacze im godzine kiedy mamy sie spotkac przy wejsciu i posiedze na lawce. Niestety, rodzice mieli byc na miejscu i pilnowac swojego potomstwa (choc patrzac na szalejaca mlodziez, to "pilnowanie" srednio im wychodzilo), wiec pojechanie gdzies na dwie godziny nie wchodzi w gre. Moze jednak bede miala szczescie i festynu juz nie powtorza. Zalezy ile dzieciaki popsuly/zniszczyly, bo nie ma sie co ludzic; wiekszosc rodzice zostawili samopas. :D

Dzieki temu, ze "ucieklismy" z tamtad wczesniej, wieczor byl troszke spokojniejszy. Przynajmniej udalo sie na spokojnie przygotowac dzieciakom kolacje i polozyc do spania. Tylko Bi zaliczyla kryzys i zaczela marudzic, ze nie chce nastepnego dnia jechac na kwalifikacje do travel team w pilce noznej... Jak to Starsza, nie byla chyba zbyt zadowolona z tego jak wypadla w srode, wiec najlepiej od razu sie wycofac i marudzic, ze ona pilki noznej az tak w sumie nie lubi, to takie hobby tylko i nie chce byc w druzynie o wyzszym poziomie, itd. Jaaasne... Najlepsza obrona jest atak, wiec zamiast sie smucic, ze zle ci poszlo, lepiej od razu powiedziec, ze wlasciwie to wcale ci nie zalezalo. :D Typowe dla Bi, ktora jest ambitna i pyskata, ale jednoczesnie ma dosc niskie poczucie wlasnej wartosci, niewiadomo w sumie dlaczego. W kazdym razie zaskoczona bylam, bo jeszcze niedawno twierdzila, ze pilke uwielbia i z entuzjazmem przyjela propozycje przystapienia do naboru... Odpowiedzialam wiec, ze juz ustalilam z sasiadka, ze zabieram obie dziewczyny, wiec musi jechac, ale w razie jesli naprawde nie bedzie chciala, to nawet jesli dostanie sie do druzyny, wcale nie musi do niej wstapic. To ja troche uspokoilo.

Piatek zaczal sie deszczowo, ale w miare cieplo. Mimo ze poznym rankiem pogoda miala sie szybko poprawic, w szkole Kokusia przeniesiono zaplanowany "dzien sportu" (field day). Na szczescie nie zglosilam sie do pomocy, bo takie zwalnianie sie z pracy, a potem zmiana planow w ostatniej chwili, wyglada srednio u pracodawcy. Co ciekawe, w szkole Bi V klasy rowniez mialy miec dzien sportu i nie dostalam zadnego powiadomienia o odwolaniu lub przeniesieniu. Pewnie ktos stwierdzil, ze jak potaplaja sie dwie godziny w blotku, to im nic nie zaszkodzi. ;) I faktycznie, juz o godzinie 11, chmury nagla sie rozproszyly, wyszlo slonce i momentalnie zrobilo sie dwadziescia kilka stopni. Niestety, kiedy odebralam Bi ze szkoly, okazalo sie, ze strasznie spalilo ja slonce. Dekold miala doslownie purpurowy! :/ Cholera, glupia matka nie pomyslala zeby dziecko posmarowac, bo przeciez rano padal deszcz, ale kiedy sie rozpogodzilo, Starsza przez dobre 4 godziny biegala na sloncu. :( Odbieralam zas panne wyjatkowo ze szkoly, poniewaz tego dnia miala drugie kwalifikacje do tej druzyny juniorow w pilce noznej. Mialy sie zaczac juz o 17, a w piatki po poludniu Bi ma innego kierowce autobusu i przyjezdza niemal o 16:30. :O Chcialam zeby miala szanse spokojnie zjesc obiad i troche odsapnac. A jak odbieralam ja, to i Nika oczywiscie, a na dokladke kolezanke, ktora tez brala udzial w kwalifikacjach. Musialam wyjsc wczesniej z pracy i przebic sie przez koszmarne korki, ale po Kokusia dotarlam na czas. A potem okazalo sie, ze pod szkola Bi stoi dlugasny sznureczek aut, ktory praktycznie nie posuwal sie do przodu! Nie mam pojecia co to sie dzialo, bo rowniez wszystkie autobusy nadal staly na parkingu, a zwykle kiedy odbieram Bi, pierwsze juz odjezdzaja. Ustalismy sie tam za wszystkie czasy z Nikiem i jak zwykle dojezdzamy do domu okolo 15:40, tak dzis dotarlismy po 16. Kiedy zas stalam w sznurku samochodow pod szkola, dostalam sms'a, ze... kwalifikacje Bi sa przesuniete na 18:00! :O Czyli moglam wyjsc z pracy normalnie, Bi zdazylaby z powodzeniem dojechac, a Nik autobusem bylby w domu wczesniej niz ze mna, ech... :/

Odwiezlismy kolezanke - sasiadke, wpadlismy do chalupy i na szczescie M. juz smazyl nalesniki, bo na 17:00 Nik mial trening. Tym razem zwykly, w swojej druzynie. :) Przesuniecie kwalifikacji Bi popsulo nam troche szyki, bo mialam zabrac oboje, a M. potem po Nika przyjechac. Teraz zabralam Nika, a malzonek przywiozl na 18 dziewczyny i zabral syna do domu.

Zaraz za trenerem jest bramka, ale mi ja ucielo :D
 

Sasiadka miala pozniej przyjechac popatrzec na kwalifikacje dziewczyn, ale oczywiscie skorzystala z okazji i spytala czy nie przywiozlabym jej corki do domu. Zgodzilam sie, bo i tak tam sterczalam. Popatrzylam wiec na trening Nika i stwierdzam, ze te kwalifikacje to jednak niebo a ziemia - strasznie byly intensywne. Trening z tym trenerem, to wiekszosc wyglupy. ;) Potem M. zabral Mlodszego, a ja przenioslam sie na inne boisko, gdzie trwaly kwalifikacje dziewczyn. Tym razem wszystko trwalo 1.5 godziny; troche krocej, ale tez polazilam po terenie, chwile posiedzialam w samochodzie, itd. Poniewaz jednak nie padalo, popatrzylam troche wiecej na gre dziewczynek.

Zdjecie z bardzo daleka, dlatego marnej jakosci. Bi "kiwa" kolezanke
 

Widze juz dlaczego Bi twierdzi, ze raczej sie do druzyny nie dostanie. Panne najwyrazniej zjadaly nerwy, bo poruszala sie niczym jakas "mimoza". Ona, ktora w swojej zwyklej druzynie potrafi ostro walczyc o pilke, tutaj miala ruchy niczym delikatna krolewna i ledwie biegala. :D Musze niestety przyznac jej racje (choc jej tego nie powiedzialam), ze nie za dobrze to wygladalo... Coz, zobaczymy. W kazdym razie do domu znow wpadlismy pozno i Bi zjadla tylko przyspieszona kolacje zanim trzeba bylo klasc mlodziez do lozek.

Mowie Wam, ten tydzien to byl koszmarek. Codziennie cos, pozne powroty... Jestem wykonczona. A tymczasem jutro rano... mecze oczywiscie. :O

8 komentarzy:

  1. Ciężko za Wami nadążyć ;)
    nadrobiłam zaległości :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak zwykle na kempingu u Was mnóstwo się dzieje. Jak tak czytam co robiliście, widzę to ognisko itd., to sama mam ochotę jechać. Ale jednak wspomnienia z przyczepy mam mało fajne i pewnie się nie zdecyduję. No i nie wiem, czy my byliśmy na takim kempingu, czy w Polsce wszystkie tak wyglądają, ale tam praktycznie nie było żadnych atrakcji, jedynie była świetlica z telewizorem i nic poza tym.

    Gratulacje dla Bi z matematyką. Przyznam, że ciekawy system, chociaż z drugiej strony czasami ci słabsi mają szansę się podciągnąć przy tych mocniejszych - no chyba, że więcej w klasie jest tych słabszych. Ja też jestem zdania, że trzeba próbować, zwłaszcza jeśli tak jak tu, nie ma żadnych konsekwencji jeśli sobie nie poradzi.

    Jak tak piszesz o tych kwalifikacjach do zespołów to chyba wolę tak jak to wygląda u nas. U nas są przede wszystkim podzieleni wiekowo, ale jak ktoś jest dobry, to trener przenosi go do wyższej grupy (często wiekowo tej samej, ale z mocniejszymi dziećmi - które dłużej trenują). No chyba, że dziecko dochodzi do wieku, w którym w danej grupie już nie mogłoby grać w turniejach, to jest przenoszone wyżej, aby dalej mogło grać. No i są profesjonalni trenerzy, owszem wiem, że jeden tata jest rodzicem jednego gracza, ale on akurat gra w innej grupie, więc nie jest trenowany przez tatę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wlasnie, powinno wszedzie byc tak jak u Was. U nas dzieciaki sa podzielone wiekowo, chociaz lacza dwa roczniki. Ale poza tym, formowane sa druzyny "ligowe", gdzie zwykle sa juz profesjonalni trenerzy oraz takie "dla wszystkich" i tu trenerami sa wolontariusze, najczesciej rodzice. A im starsze dziecko, tym chyba trudniej dostac sie do takiej ligowej druzyny, bo zespoly sa uformowane od kilku lat... :/
      Tez uwazam, ze z matematyka Bi musi sprobowac. Jak sobie nie poradzi, trudno. Ale chociaz sprobuje, bo na pewno na tym skorzysta.
      Hmmm... W Polsce nigdy na kempingu nie bylam, wiec nie mam porownania. Trafiam czasem na blogi gdzie ludzie wynajmuja kempery lub maja wlasne, ale oni zwykle wspominaja, ze polskie zaplecze jest pod tym wzgledem slabe i ruszaja na Europe. Mysle jednak, ze w miare jak coraz wiecej osob bedzie wybierac taka forme wakacji, to i w Polsce pola kempingowe beda wychodzic naprzeciw potrzebom, chocby z checi zarobku. ;)

      Usuń
  3. Faktycznie, wiele się działo i wcale się nie dziwię, że jesteś tym wszystkim zmęczona. Nieustannie Cię podziwiam jak ogarniasz to wszystko logistycznie. Czekam na kolejne posty i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ufff, teraz juz wakacje i chociaz wieczory i weekendy beda spokojniejsze. ;)

      Usuń
  4. Sport sportem, ale najwieksze wrazenie robia na mnie osiagniecia Bi w matematyce, na tyle, ze zaproponowano jej "wyzszy poziom" nauczania. To jakby kwalifikacja do klasy o profilu matematycznym. To sie naprawde w zyciu bedzie liczyc. Brawa dla corki.

    OdpowiedzUsuń