Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 24 czerwca 2022

Pozegnanie z pilka, Boze Cialo, polkolonie i basen, czyli pierwszy pelny tydzien wakacji

Na poczatek pokaze Wam certyfikaty, ktore Potworki otrzymaly na koniec roku, bo zapomnialam ich dodac ostatnio:

Certyfikat "sprawnosci fizycznej". Ciekawe czy jakies dziecko tego nie dostalo... :D
 

Te dwa to podejrzewam, ze dostaly wszystkie dzieciaki, bo nie sadze zeby faworyzowali tylko niektore. ;) Oprocz certyfikatu sprawnosci fizycznej, Nik otrzymal tez dyplom ukonczenia podstawowki. :D

To juz bodajze trzeci dyplom Kokusia. Pierwszy otrzymal za ukonczenie przedszkola, potem zerowki, no i teraz podstawowki
 

A tak przy okazji, to musze cos zrobic ze zdjeciami raportow z poprzedniego posta. Nie wiem dlaczego, ale kiedy kliknie sie na nie w telefonie, sa calkiem wyrazne, a w kompie wychodza zupelnie zamazane... :/

Poniewaz pogoda nie moze sie w tym roku zdecydowac jaka ma pore roku, po piatkowym, ponad 30-stopniowym upale, w sobote, 18 czerwca, bylo stopni... 16. I to w srodku dnia, bo poznym popoludniem temperatura zaczela tak spadac, ze w jedna chwile zrobilo sie 11. W drugiej polowie czerwca! :O Tego dnia Potworki mialy ostatnie mecze i tym samym zakonczyli oficjalnie sezon wiosenny pilki noznej. Mialam szczescie, bo M. byl w domu i zamiast namawiac go na pojechanie z nami, sprytnie stwierdzilam, ze niech zostanie z jednym z Potworkow, a ja bede jezdzic z drugim. To zupelnie inny komfort kibicowania, kiedy moge skupic sie na grajacym dziecku, nie ogladajac sie co chwila na to, co robi drugie. ;) A wiadomo, malzonek nawet gdyby z nami pojechal, nie ogladalby meczu, tylko lazil naokola "dla sportu", a ja zostalabym i tak samotnie pilnujac dwojki. Nie, lepiej niech tatus siedzi w domu. ;) Mecz Kokusia byl na szczescie dopiero na 10:15, wiec nie trzeba sie bylo zrywac bladym switem. Pechowo, kiedy o 10 zajechalismy na rozgrzewke, mecze rozpoczete o 9 dopiero pomalu sie konczyly, na dodatek na dwoch najwiekszych boiskach odbywaly sie jakies turnieje i nie bylo miejsc parkingowych! Niezle sie ujezdzilam zeby w koncu wcisnac gdzies moje autko. Ogladanie meczu bylo tego dnia srednio przyjemne, bo poza niska temperatura, wial straszny wiatr. Mimo dlugich spodni oraz bluzy, bylo mi zimno i w dodatku wichura ciagle zawiewala mi wlosy na twarz. A zwiazywac ich nie chcialam, bo przynajmniej ogrzewaly mi szyje i uszy. :D Chlopaki ponownie dostali mocnych i szybkich przeciwnikow, ktorzy bardzo ladnie miedzy soba wspolpracowali. U naszych z ta wspolpraca jest srednio; zwykle wszyscy na hurra pedza za pilka.

Mlodszy przy jakiejs akcji
 

Na koniec rodzice probowali sie rozeznac ile bylo goli i nikt nie mogl sie doliczyc. Wszyscy zgodzili sie, ze wygralismy, ale czy bylo to 4:2, czy 5:3, czy jeszcze jakas inna konfiguracja, tego nie wiedzial nikt. Wliczajac w to zreszta i trenera i graczy. :D Na koniec wszyscy chcieli tez oczywiscie pamiatkowe foto.

Jedno ujecie bylo powazne, a drugie... wlasnie takie ;)
 

Pozegnanie bylo smutne, bo niewiadomo kiedy znow sie spotkamy w choc czesciowo tym skladzie. Ten zespol to bylo polaczenie dwoch rocznikow z dwoch roznych podstawowek i wiekszosc chlopcow grala razem juz od zeszlej jesieni, a wielu jeszcze wczesniej. Teraz Nik oraz jeszcze jeden chlopiec odejda do tego ligowego zespolu, podobnie jak dwoch chlopakow z mlodszego rocznika, tylko oni do odpowiednio mlodszej grupy. A nawet ci, ktorzy pozostana w zespole rekreacyjnym, beda rozdzieleni, bo chlopcy urodzeni w 2012 przejda do starszej grupy wiekowej polaczonej z rocznikiem 2011, zas mlodsi z 2013 roku, beda polaczeni z jeszcze mlodszymi z 2014. Tak dziwnie jest to laczone, wiec caly ten, naprawde zgrany zespol, sie rozpadnie. Pamietam jak zeszlej jesieni Bi przeszla do starszej grupy wiekowej i okazalo sie, ze w jej zespole byla tylko jedna dziewczynka, z ktora wczesniej grala. :O Ale coz, takie zycie. Przed Kokusiem nowe wyzwania, bo od jesieni i nowa szkola i nowy zespol pilkarski... Niewiadomo ile znajomych twarzy pozostanie w jego "kregach"...

Po meczu Nika wrocilismy do domu i mialam dwie godziny na ogarniecie prania, zmywarki i ogolnego chaosu. W miedzyczasie mnie "olsnilo", ze na boisku zostawilam skladane krzeselko turystyczne! :O Trzymalam je juz pod pacha kiedy trener zaczal zbierac chlopcow na pozegnalne zdjecie. Stwierdzilam, ze wygodniej bedzie mi pstrykac bez niego, wiec polozylam na uboczu na trawie (bo przeciez zaraz po nie wroce), po czym foty, pozegnania z trenerem, chlopcami i ich rodzicami... i poszlam prosto do auta, o krzeselku nawet nie myslac. Nawet nie wiem co mi o nim w domu przypomnialo! Strata bardzo bym sie nie przejela, bo te krzeselka mamy od pieciu lat, odkad zaczelismy jezdzic na kempingi. Poniewaz sa intensywnie uzytkowane, po tych kilku latach, z czterech zostaly dwa, bo w pozostalych porozrywal sie material. Te niedobitki tez juz dogorywaja i czas pomyslec o wymianie, ale wyobrazalam sobie zrzedzenie malzonka, wiec postanowilam sie nie odzywac i po meczu Bi podjechac na boiska i zobaczyc czy uda mi sie odzyskac zgube. ;) Pech chcial, ze Starsza miala tego dnia mecz nie u nas, lecz w sasiednim miasteczku. Paradoksalnie, poniewaz mieszkamy na krancu naszego, na te boiska w innej miejscowosci mamy okolo 6 minut autem, a na nasze drugie tyle. ;) Po meczu nie moglam wiec szybciutko wrocic do chalupy, tylko musialam zrobic koleczko. Ale to juz po ostatniej rozgrywce pannic. Dziewczyny podeszly do meczu na luzie, bo z tym zespolem graly na początku sezonu i spuściły im łomot: wygraly 6:0. Jak to często bywa, one się zbytnio wyluzowaly, zaś tamten zespół przez te kilka tygodni "odrobił lekcje" i w rezultacie role się odwróciły: tym razem my przegraliśmy 4:0. :D Nie wiem co tym "naszym" pannom tego dnia bylo, bo graly fatalnie. Obrona jeszcze radzila sobie jako - tako, choc jak widac tez przepuscila kilka pilek. Tamta druzyna jednak wzmocnila obrone dajac na nia 3 zawodniczki i nasze napastniczki za cholere nie mogly sie przez nie przebic. Najgorzej jednak bylo ze srodkowymi. Jak pisalam ostatnio, nie bylo trenera, wiec jego role przejela jedna z mam, ze mna i jednym ojcem (moim sasiadem) do pomocy. Darlismy sie jak glupki, a te dziewczyny zamiast pedzic do przodu i asystowac napastniczkom, ciagle zostawaly z tylu. Jedna uparcie cofala sie az do lini obrony. Snuly sie po boisku i zamiast biec za pilka, odkopywaly ja (czesto prosto w rece nogi przeciwnego zespolu) i zadowolone, zostawaly w tym samym miejscu. Nie pomagaly nasze krzyki; panny wydawaly sie calkowicie zdezorientowane...

Walka o pilke
 

Ogolnie przypominalo mi to dwa pierwsze mecze, kiedy dziewczyny dobudzaly sie po zimowej przerwie. Nie wiem czy teraz, wiedzac, ze to ostatni, po prostu sobie odpuscily... Zadna nie wydawala sie jednak szczegolnie zalamana sromotna przegrana. ;) Moi sasiedzi przyniesli dziewczynom lody, choc przy sobotnich temperaturach lepsza bylaby goraca czekolada. :D

Tutaj tez pamiatkowe zdjecie musialo byc
 

Trenerzy zwykle daja dzieciakom po jakims drobiazgu na pamiatke (choc trener Kokusia nie dal im nic), ale wiedzac, ze tego dziewczyn nie ma, kupilam im po bransoletce z mini pilkami noznymi. Taki drobiazg i nie wiem czy byly szczegolnie zachwycone, ale kazda chetnie wziela. ;)

Po meczu, Bi pojechala do sasiadow, bo oczywiscie jak panny sie spotkaly, to ciezko bylo je rozdzielic. ;)

Sasiadka zwykle wysyla mi foty z ich spotkan i zabaw, choc ta akurat jest z innego dnia ;)
 

Ja zas wrocilam na boiska w mojej miejscowosci, zeby poszukac krzeselka. W pierwszej chwili spuscilam nos na kwinte. W kompleksie sportowym pusto, cicho, wszystkie mecze sie skonczyly. Z parkingu widze, ze krzeselka nie ma, ale postanawiam sie rozejrzec, bo jest zielone, wiec moglo gdzies sie zlac z trawa. Podchodze blizej, patrze czy gdzies go nie odstawiono na bok i... nic. Juz mialam mysl, zeby zajrzec do smietnikow, bo krzeslo bylo w naprawde "srednim" stanie, wiec ktos mogl stwierdzic, ze nadaje sie tylko do wyrzucenia. Katem oka jednak zauwazylam, ze przy budyneczku, w ktorym miesci sie sklepik otwierany na czas meczow, stoi auto, a drzwi z tylu sa uchylone. Traf chcial, ze kiedys Bi zostawila po meczu pilke (pamietacie?) i jej szukalismy, stad wiedzialam, ze za drzwiami miesci sie skladzik na rzeczy znalezione. Zajrzalam, drzwi otwarte, ale nikogo niet, wiec sama popatrzylam po polkach i kontenerach i... bingo! Znalazlam moje porzucone krzeselko! Czyli oplacilo sie zrobic koleczko zamiast wracac prosto do domu. ;) Dojechalam w koncu do chalupy, pokrecilam sie, wstawilam kolejne pranie, itd. i czas byl pojsc po Bi. Ktora oczywiscie oburzona byla, ze "juz" ja odbieram, mimo ze spedzila z kolezanka dwie godziny, a ta wyraznie mowila, ze pozniej jada do jakichs znajomych. 

W niedziele bylo tutejsze Boze Cialo, wiec pojechalismy dla odmiany do jednego z polskich kosciolow w sasiednim wiekszym miescie, bo tam po mszy maja taka niemal "prawdziwa" procesje. Wiekszosc tutejszych parafii, nawet tych polskich, urzadza procesje tylko dookola kosciola, co sami przyznacie, jest jakos tak malo "porywajace". :D Ta jest jedyna (o ktorej wiem), gdzie procesja idzie kilkoma uliczkami, ktore zablokowane sa na jej trwanie przez policje. Bylam umowiona z kumpela, bo nasze dziewczyny mialy razem sypac kwiatki, ale ta nie dojechala, tlumaczac, ze dziaciaki maja humory, a maz stroi fochy. Starsza byla mocno rozczarowana, ale idac zaraz obok mnie, jednak kwiatki posypala. Mysle jednak, ze za rok juz jej nie namowie. Zreszta, juz teraz byla zdecydowanie jedna z najstarszych i najwiekszych dziewczynek. M. szedl na obrzezu, a Nik biegal miedzy ojcem, a mna i Bi, od czasu do czasu podbierajac siostrze kwiatki i tez rzucajac, a co. ;)

Tak, koszyczek mamy skromny, ale panie co chwila dosypywaly Bi kwiatkow ;)
 

Cale szczescie, ze pogoda byla troche lepsza niz w sobote. Temperatury moze nie porywaly, ale przy 22 stopniach i pelnym sloncu, bylo calkiem przyjemnie zeby maszerowac. Duzo lepiej niz rok temu, kiedy zar buchal, a asfalt parzyl stopy przez sandalki. ;) A jesli zastanawiacie sie czy Potworki chetnie na procesje poszly, dodam ze owszem, bo po niej wszystkie dzieciaki dostaja po garsci cukierkow. :D

Mlodziez czeka cierpliwie podczas ostatniego przemowienia ksiedza, wiedzac, ze potem beda cuksy :D
 

Skoro bylismy juz w Polakowie, to po procesji podeszlismy jeszcze szybko do sklepu, a potem popedzilismy do domu, bo o 14:30 wiozlam Nika do kolegi z pilki noznej. Bi oczywiscie od razu zaczela piszczec, ze ona tez chce sie spotkac z jakas kolezanka, mimo, ze byla u sasiadki dzien wczesniej. ;) Po odebraniu Mlodszego (szkoda, ze kolega mieszka na tyle daleko, ze trzeba jechac autem), poszlismy jeszcze na szybki spacer, a potem to juz prysznice i szykowanie na kolejny tydzien. A! Bi bawila sie wieczorem ruszajacym sie od jakiegos czasu zebem. Nad tym niestety zaczal juz wychodzic staly i martwilam sie, ze skonczy sie na wyrwaniu upartego mleczaka u dentysty. Tymczasem tego wieczoru, panna zab chwycila, pociagnela i po prostu go... wyjela! :O Raczej nic nie poczula, bo Bi to panikara i gdyby cos ja zabolalo na bank by urzadzila afere, ale do konca zab chyba nie byl gotowy na wypadniecie, bo puste miejsce potem caly wieczor krwawilo. Panna oczywiscie co chwila zagladala w lustro i przeplukiwala buzie, przychodzac potem do mnie "zielona" i z panika w glosie, ze "caly zlew byl we krwi". :D No coz, zgodnie z moimi zapewnieniami, krwawienie w koncu ustalo i dziecko nie umarlo. ;) W ten sposob Bi "pozbyla sie bodajze dwunastego mleczaka (jesli dobrze licze).

Od poniedzialku mial wrocic kierat, ale okazalo sie, ze jego poczatek zostal (dla mnie) nieco zlagodzony. Ale nie uprzedzajamy wypadkow. ;) Tego dnia bylo teoretycznie obchodzone swieto Juneteenth, majace uwieczniac obalenie niewolnictwa i rownouprawnienie murzynow (wybaczcie, poprawnosc polityczna mnie nuzy). Jak sama nazwa mowi, swieto wypada 19 czerwca, ale ze ten byl w niedziele, obchody przesunieto na poniedzialek 20-ego. Ponoc owo Juneteenth w niektorych Stanach obchodzone jest juz od dekad, ale dopiero rok temu Biden zatwierdzil je jako oficjalne federalne swieto. W rezultacie minie jeszcze kilka lat zanim wszyscy zaakceptuja je jako wolne. Rok szkolny, wiadomo, juz sie skonczyl, w rezultacie dzien laby dostaly banki oraz urzedy. W prywatnych firmach zalezalo to juz od szefostwa. U malzonka mozna bylo wziac dzien wolny bezplatny, ale nie odliczajac go sobie z dni urlopowych. M. postanowil z tego skorzystac i zostal w domu zeby zaczac napelnianie basenu i oczyscic z chwastow obszar wokol ogniska. Siadl na krzeselku i metodycznie, centymetr po centymetrze, wyrywal chwasciory. :D Przy okazji zjaral sobie plecy i kark, bo zignorowal moja sugestie zeby sie posmarowal skoro planuje siedziec na sloncu. Coz, jego bol, jego sprawa. ;) Co ciekawe, polkolonie dzieci byly normalnie czynne, stwierdzilam wiec, ze ich zawioze, bo pierwszego dnia, wiadomo, wszyscy beda sie zapoznawac, ustalac zasady, itd., wiec dobrze by bylo, gdyby sie pojawili. Zreszta, M. mial zaplanowana robote, a dodatkowo bolal go zab i nie byl pewien czy nie bedzie pilnie pedzil do dentysty... Na szczescie dzieciaki jakos zupelnie nie skojarzyly faktu, ze ojciec jest rano w domu i pojechali bez szemrania, choc z marudzeniem, ze sie denerwuja i nie chca. ;) Zawiozlam mlodziez, zameldowalam do opiekunow ze sa, po czym pojechalam do pracy. Rozpakowalam toboly, wlaczylam kompa, a ten... zaczal sobie robic jakis update! I robil go, kurna, ponad godzine, a ja siedzialam znudzona, gapiac sie w telefon i czekajac zeby zjawil sie ktos do pogadania i zorientowania co dzialo sie w poprzednim tygodniu. Nikt sie nie zjawil, poza szefem ktory mial jakies spotkanie w biurze obok. W miedzyczasie zas moja komorka zaczela brzeczec raz za razem. Numeru nie znalam, wiec nie odbieralam. Dopiero po ktoryms razie, dzwoniacy zostawil wiadomosc i okazalo sie, ze to... opiekunka z polkolonii! :O Niestety, Bi znow pokazala swoja prawdziwa nature i zaparla sie, ze nie tylko nie bedzie brala udzialu w zajeciach, ale nawet nie wejdzie na sale gimnastyczna (to polkolonie "koszykarskie")! :O Poniewaz opiekunowie nie mogli zostawic jej zeby samotnie szwendala sie po korytarzach szkoly, po kilku probach przekonania panny, w koncu zaczeli dzwonic do mnie. :O Z jednej strony dobrze ich rozumiem, bo maja pod opieka kilkadziesiat dzieciakow, a tu trafilo im sie takie placzace i uparte. Ale z drugiej strony, byla godzina 10, a polkolonie zaczely sie o 9. Tak naprawde dzien sie dopiero zaczynal, a oni juz wydzwaniaja do rodzica, zamiast dac dzieciakowi czas?! W kazdym razie poprosilam Bi do telefonu i przykazalam pannie, ze jestem w pracy i zeby nie swirowala. Ze ma wejsc na sale, gdzie sa wszyscy. Jesli chce, to moze siedziec na trybunach i nie musi brac udzialu w zajeciach, ale ma byc tam gdzie opiekunowie moga miec na nia oko. Najwyrazniej podzialalo, bo wiecej telefonow nie otrzymalam. ;) Tymczasem moj komp pomalu konczyl usprawnianie wszystkich cholernych aplikacji. Juz byl blisko, juz dochodzil do 100%, kiedy szef wszedl do "mojego" biura i zdziwiony oznajmil, ze "przeciez mamy swieto"! Pokazuje mu zdziwiona kalendarz przygotowany przez administratorke, na ktorym owy dzien zaznaczony jest jako normalny, pracujacy. Szef machnal reka, ze to nie ma znaczenia, bo mamy wolne i juz. No tak, pewnie wszyscy o tym rozmawiali w poprzednim tygodniu. Gdybym byla w pracy, wiedzialabym, a tak to nikomu nawet nie przyszlo do glowy zeby mi maila wyslac. :/ Nie zebym sobie jakos specjalnie krzywdowala, bo bylam w pracy tylko nieco ponad godzine. Ale sie M. zdziwil jak mnie zobaczyl! Stwierdzil, ze dobrze, ze jeszcze po kochanke nie zdazyl zadzwonic! :D Skoro juz przypadkiem trafil mi sie dzien wolny, to zabralam sie do roboty. Przez kilka dni od rozlozenia basenu, kiedy czekalismy na filtr do pompy, nalecialo do niego mnostwo syfu. Teraz, kiedy zaczal napelniac sie woda, wzielam siatke i zaczelam wszystko pomalu wylawiac. Jak sie nie robi tego na biezaco, to czlowiek potem wybiera i wybiera i konca nie widac. Zajelo mi to wiec sporo czasu.

Jeszcze jakis parasol zeby nie prazyc sie w sloncu przy stoliku i kacik wypoczynkowy gotowy! :D
 

Pozniej gruntownie posprzatalam wszystkie trzy lazienki i wlasciwie nadeszla pora pojechac po Potworki. M. wyruszyl odebrac zamowiona pizze, a ja po dzieciaki. Na powitanie Nik wzruszyl ramionami, ze bylo ok i ze poznal dwoch kolegow, a Bi ze to byly najgorsze polkolonie w jej zyciu. ;) Faktycznie, podejrzalam zbiorke przed koncem dnia i Bi siedziala na uboczu, daleko od wszystkich dzieci. Najdziwniejsze, ze wsrod mlodziezy dostrzeglam jedna z jej dosc bliskich kolezanek. Coz, panna nie byla w stanie mi wytlumaczyc dlaczego strzela fochy zamiast dobrze sie bawic z kumpela, ktora zna jeszcze z podstawowki...

Przywiozlam dzieciaki do domu, zjedli pizze i na 17 czas byl jechac... na pilke nozna. ;) Tak, nie mylicie sie. Sezon wlasnie sie skonczyl, trener Nika z druzyny ligowej, stwierdzil jednak, ze urzadzi chlopcom taki trening zapoznawczy. Oczywiscie tylko dla chetnych. Pomyslelismy z M. ze to moze byc dobra okazja dla Kokusia, zeby zapoznac sie z czlonkami zespolu. Mlodszy i chcial i nie, wiec zdecydowalismy za niego. ;) Niestety, tym razem pomysl okazal sie sredni. Z calej druzyny przyjechalo tylko pieciu chlopcow. W dodatku trener przyprowadza swoich jakby asystentow, chlopow juz doroslych, ktorzy tez biegaja i kopia pilke. Nie wiem czemu ich obecnosc ma sluzyc. W kazdym razie Nik byl potwornie oniesmielony i widac bylo, ze kompletnie sie tam nie odnajduje. 

Caly trening trzymal sie tak lekko na uboczu :(
 

Trening byl intensywny i trwal prawie poltorej godziny. Na koniec trener cos tam wspomnial Kokusiowi, ze musza popracowac nad jego technika (Nik niestety uparcie kopie pilke nosem buta, zamiast bokiem i ma w duszy upomnienia trenerow i rodzicow :D) i Mlodszy wyszedl z tamtad z nosem na kwinte i burczac, ze on wcale nie chce byc w tej ligowej druzynie. Ech... Mam nadzieje, ze we wrzesniu, po kilku treningach sie otworzy i pokaze swoje prawdziwe oblicze, bo mimo niedociagniec technicznych, Nik to przeciez naprawde szybki, aktywny zawodnik i w dodatku pelen pozytywnej energii i dobrego humoru. W kazdym razie na zadne takie wakacyjne, nieformalne treningi juz go wiecej nie biore. ;)

Wtorek byl pierwszym oficjalnym dniem kalendarzowego lata, ale to w tym roku jest bardzo kaprysne. Wpada na dzien - dwa, podrazni sie, po czym zagra na nosie, pokaze jezyk i ucieka. ;) Pierwszy jego dzien byl wiec w miare cieply, bo okolo 20-stopniowy, ale ponury i pochmurny. Wczesnym popoludniem zaczelo przelotnie kropic i tak juz zostalo. Rano zawiozlam Potworki na polkolonie, gdzie zaskoczylo mnie, ze nikt juz nie sprawdzal obecnosci. Troche to niepokojace, bo co jesli ktores dziecko gdzies sie zagubi lub wyjdzie ze szkoly i nikt tego nie zauwazy? Nie beda nawet wiedzieli ze ten malolat powinien tam byc. :O Zreszta, moze panikuje bez powodu i obecnosc byla sprawdzana pozniej. ;) Po pracy pojechalam po potomstwo i z ulga zauwazylam, ze podczas koncowej zbiorki Bi siedzi z kolezankami. 

Cala polkolonijna gromada
 

Czyli pomalu oswaja sie z miejscem. Szkoda, ze akurat do konca tygodnia sie oswoi, a w kolejnym idzie na polkolonie gdzie indziej. ;) Tego dnia dzieciaki dostaly koszulki z logo polkolonii i kolejnego mieli pstrykac zdjecia. Mam nadzieje, ze wysla je tez rodzicom. Po powrocia do domu i obiedzie, pomaszerowalam do ogrodu. Nadal sobie od czasu do czasu mzylo, ale nie na tyle zeby trzeba sie bylo chowac. Na noc zapowiadano jednak wiekszy deszcz, wiec nie musialam podlewac. Podpielam za to ogorki, ktore mimo tyczek, wola piac sie po swoich sasiadach, trawie, czy po prostu plozyc po ziemi. Przycielam tez astry, ktorych z tylu wcale nie sadzilam, ale najwyrazniej przysialy sie same, a teraz rozrosly w dlugie, niezgrabne badyle. Reszte czasu spedzilam wylawiajac syf, ktory wpadl do basenu w ciagu dnia. Potworki oczywiscie gotowe byly wskoczyc do wody, mimo ze nie bylo slonca, a wiec woda nie miala szans sie zagrzac. Na szczescie M. planowal zabrac Bi zeby obejrzec rower, ktory dla niej wyszukal. W tamtym starym, ktory mial dla niej odrestaurowac, trzeba bylo wycentrowac kolo. Mimo, ze koledzy od razu mowili mu, ze to nie do zrobienia samemu, M. jest uparty, wiec probowal az wygial kolo doslownie w palak. Teraz nadawalo sie ono juz wylacznie do wyrzucenia. Ja sugerowalam, zeby dokupic nowe kolo, malzonek zamiast tego, znalazl caly rower. ;) We wtorek pojechali wiec z Bi zeby zobaczyc jak ogloszenie ma sie do rzeczywistosci i wrocili juz z jednosladem, ktory okazal sie jak nowka (wlasnie sobie uswiadomilam, ze nie zrobilam zdjecia). Rame ma co prawda raczej meska, ale Starsza nie zglasza pretensji. No i rower jest wielkosci mojego, wiec mam nadzieje, ze teraz posluzy jej dobrze w wiek nastoletni. ;)

Sroda przywitala nas upierdliwa mzawka. Poczatkowo zapowiadali suche popoludnie, ale prognozy tak sie przesuwaly, ze dopiero o 19 wieczorem w koncu przestalo kropic. Na caly dzien temperatura utknela tez na ledwie 16 kreskach, wiec bylo ciemnawo, chlodno i paskudnie. Jak czytam o upalach w Polsce, to az trudno mi w nie uwierzyc. ;) Potworki rano ponownie na polkolonie, oczywiscie z marudzeniem. Ja w pracy mialam meeting, ale na szczescie okazal sie krotki i bezbolesny. Przez to, ze w wakacje jest problemik z pacjentami, my tez mamy troche luzniejszy czas, nie ma wiec zbyt wielu tematow do omowienia. Jak dla mnie mogliby zredukowac meetingi do raz w miesiacu, ale obawiam sie, ze szefostwo by sie ze mna nie zgodzilo. :D Po pracy po Potwornickich. Bi widze, ze juz w miare oswojona z miejscem, wydawala sie calkiem zadowolona, Nik za to zly jak osa. Cos tam marudzil, ze we wszystkich cwiczeniach jest najgorszy ze swojej grupy, w co ciezko mi uwierzyc. Wydaje mi sie, ze tutaj problemem jest bardziej to, ze Mlodszy wlasciwie nic tam nie je. Przynosi z powrotem praktycznie pelna sniadaniowke. A ze zawsze byl pieknym przykladem zasady: "Polak glodny, to zly", wiec dociera do domu kompletnie bez humoru. Wystarczy, ze zje obiad i wraca slodki Kokusiek, przytulajacy matke i przepraszajace za wczesniejsze fochy. ;) Jak to w srode, Mlodszy mial trening druzyny plywackiej. Poczatkowo jeczal, ze nie chce, wiec ustalilam z M., ze nastepnego dnia, wracajac z dzieciakami, zajade na silownie i go wypisze. Tymczasem kiedy panicz zjadl i odsapnal, zaczal sie dasac, ze on wcale nie chce byc wypisany, tylko chcialby czasem ominac trening, a ja mu nie pozwalam. Dziwne tylko, ze on chce ten trening omijac za kazdym razem. :D Tak czy siak, tego dnia stwierdzil, ze jednak jedzie. Mialam sie z nim zabrac, ale M. postanowil pocwiczyc na silowni. Zostalam wiec w domu, ale ze nadal padal deszcz, zostalam pozbawiona koniecznosci czyszczenia basenu, tudziez roboty ogrodkowej. Poscieralam kurze, a potem snulam sie p domu bez celu, bo jakos dziwnie mi bylo spedzac kolejny wieczor bez koniecznosci jechania gdzies z ktoryms Potworkiem. ;)

Czwartek zaczal sie pochmurno, ale sucho. Slonce nawet od czasu do czasu przebijalo sie przez chmury, wiec temperatura, opornie, ale podnosila sie w gore i w koncu osiagnela 24 stopnie. Upal to-to nie byl, ale przynajmniej mozna bylo podpiac pogode pod "letnia". ;) Rano, Potworki srednio zadowolone odstawilam na polkolonie, a sama podazylam do pracy. Rowniez srednio zadowolona. :D W pracy jak w pracy. Nasz najmlodszy pracownik znow popelnil blad z tej samej "kategorii". Tym razem impakt byl minimalny, ale papierkowej roboty przez to nie ubylo. Ech... Po robocie pojechalam po dzieciaki, zdziwiona, bo po drodze... zlapal mnie deszcz! I to wcale niemaly. Zanim jednak dojechalam i odczekalam swoje na dzieciaki (dotarlam chwile wczesniej), znow sie przejasnilo. Te koszykarskie polkolonie odbywaja sie w naszym lokalnym liceum (high school), a ze miesci sie ono zaraz obok urzedu miasta, postanowilam zajechac i zarejstrowac psa na kolejny rok. Takie glupie tutaj zasady. Za wysterylizowanego psiura oplata jest znikoma ($8), ale za jej brak naliczaja kary. A odkad Maya kiedys uciekla, maja ja juz na "radarze", wiec co robic; trzeba co roku odnawiac rejestracje. :/ Na szczescie w naszym urzedzie malo kiedy sa kolejki, wiec wejscie, uiszczenie oplaty i otrzymanie papierow zajelo doslownie kilka minut. Nie przeszkadzalo to Potworom jeczec, ze a dlaczego musimy teraz i a bylibysmy juz w domu, itd. Pomyslalby ktos, ze na cale popoludnie zabralam ich w kolejki i korki! :O Po powrocie do domu i zjedzeniu obiadu, korzystajac z tego, ze w koncu mielismy slonce, dzieciaki zapragnely wreszcie wskoczyc do basenu. Woda lodowata, bo nie miala nawet kiedy sie zagrzac, ze stwierdzilam, ze chca, to niech wskakuja. ;) Tradycyjnie, najwiecej skorzystala Bi, ktora szybko sie zanurzyla i zaczela nawet nurkowac. Nik przez wiekszosc czasu unosil sie na kolku (i to na kolanach, zeby nawet dupka nie usiasc na wode), a potem zamoczyl sie ledwie do pasa.

Zanudzalam Was zdjeciami z meczow, teraz bede zameczac ujeciami z basenu ;)
 

Oczywiscie Bi, szalejac, go pare razy ochlapala i byl krzyk. ;) Tak czy owak, sezon "basenowy" uwazam za otwarty. :D

W piatek wreszcie wrocilo lato. Zobaczymy na jak dlugo. ;) Juz o 9 rano bylo 20 stopni i Nik, znajac swoja matke - zmarzlucha, stwierdzil zartobliwie, ze "O! Mama w krotkim rekawku! To znaczy, ze jest naprawde cieplo!". :D Niestety, letnia pogoda nie oznaczala dnia wolnego, wiec Potworki zostaly odstawione na ostatni dzien polkolonii koszykarskich, a ja pojechalam do pracy. Po drodze mialam zalatwic dwie "szybkie" sprawy, ale jak to bywa, jedna troszke sie przedluzyla. Zaraz obok high school gdzie mieszcza sie polkolonie, jest tez nasza miejska biblioteka. Potworki sa co prawda dopiero gdzies w polowie swoich ksiazek, ale stwierdzilam, ze zajade po drodze skoro juz tu jestem, bo za pare dni bede musiala jechac specjalnie. Polkolonie zaczynaja sie o 9 i o tej samej godzinie otwieraja biblioteke, wiec idealnie. Dojechalismy kilka minut wczesniej, wiec po odstawieniu dzieciakow, zaparkowalam pod przybytkiem literatury. O 9:01 ruszylam pod drzwi. Zonk, zamkniete. Gdyby nie kilka innych osob czekajacych pod drzwiami, pomyslalabym, ze maja jakies specjalne, wakacyjne godziny. ;) W koncu, po kilku minutach, pani otwiera podwoje. Poniewaz Potworki czytaja serie i wiedzialam dokladnie gdzie szukac ksiazek, ruszylam wiec smialo na dzial dzieciecy. Kolejny zonk. Ksiazka Kokusia jest, Bi nie. Otwieram internetowy katalog, gdzie pokazuje mi jak byk, ze jest. Pytam pracownice, mowi, ze poszuka. Po chwili wraca pytajac czy to "ta", ale znalazla inny tytul. Ide do do glownego hollu i tam pytam. Pani sprawdza w swoim kompie i mowi, ze ksiazka dopiero co zostala oddana dzien wczesniej, wiec pewnie lezy gdzies na stosiku czekajacym na odlozenie. Sprawdza swoj, ale nie znajduje. Wracam na dzial dzieciecy, gdzie pani nadal przeszukuje dwa ogromne wozki z oddanymi ksiazkami. Proponuje pomoc i w koncu sama znajduje czesc, ktorej szukam. :D Wejscie jednak, chwycenie ksiazek i wyjscie powinno mi zajac raptem kilka minut, a zajelo duuuzo wiecej. Nastepnie podazylam do UPS-u oddac zamowione spodenki, ktore okazaly sie byc za duze. Tutaj juz wszystko poszlo sprawnie, tyle, ze aby tam dojechac, musialam zboczyc z normalnej trasy, trafilam na roboty drogowe i same wiecie... Nastepnie pojechalam juz grzecznie do pracy. ;) Odbebnilam swoje, po czym ruszylam w droge powrotna po Potworki, ktore wylecialy z polkolonii jak na skrzydlach. Po calym tygodniu dostali dyplomy ukonczenia. Po jaka cholere, nie wiem. ;)

Jakby ktos mial watpliwosc, ze byly to polkolonie "koszykarskie" :D
 

Na pytanie czy za rok tez beda chcieli sie zapisac, Bi natychmiast wykrzyknela, ze nie, Nik nie byl do konca przekonany, czyli chyba nie bawil sie tragicznie. ;)

Otrzymali tez pamiatkowe zdjecia zrobione w srode
 

Dojechalismy do chalupy i zdazylam zrobic ciasto na nalesniki, kiedy zjawil sie M. Zostawilam wiec malzonka ze smazeniem i popedzilam na zwyczajowe, tygodniowe zakupy. Poniewaz skonczyla sie pilka oraz Polska Szkola i weekendy beda swobodniejsze, moglam w sumie pojechac w sobote lub niedziele, ale chcialam miec to juz z glowy. Wrocilam po 1.5 godzinie i Potwory zaatakowaly mnie oczywiscie o basen. Nie bylo juz nad nim slonca, ale temperatury nadal dochodzily do 30 kresek, wiec stwierdzilam, ze w sumie czemu nie. Niech sie chlapia. ;)

Woda byla ociupinke cieplejsza, ale nadal nie powalala
 

I tak zlecial pierwszy pelny tydzien wakacji. Jeszcze 9 tygodni i powitamy szkole ponownie. ;)

8 komentarzy:

  1. Hahahah jeszcze tylko 9 tygodni ;)))) No to masz fajna perspektywe :) Ja jeszcze tylko dwa tygodnie i Urlop! Zawsze zaskakuje mnie skad Potworki maja taki power- toz one ciagle w ruchu. Czy maja tez czas na lezenie i "dlubanie w nosie" ;) Moze przynajmniej odsypiaja w wakacje dluzej? Teren basenowy pieknie- lezaczek, parasol i ksiazka- tak by mi pasowalo :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Maja czasu na "dlubanie w nosie", czyli siedzenie na tabletach az za duzo. ;) Nik jak moze, to odsypia, Bi nastawia budzik na 7 bo jej szkoda dnia. :D

      Usuń
  2. Tak sobie myślałam, że może chociaż w wakacje będzie u Was spokojniej, ale gdzie tam ;) U nas jeszcze tylko 4 dni przedszkola, Polska Szkoła skończyła się wczoraj. I laba 2 miesiące ;)
    A w basenie sama bym się chetnie popluskała ;) Pozdrawiam, Malwina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Troche spokojniej jest. ;) Tyle, ze przy pracy, a wiec niezbednych polkoloniach, a potem checi wyrwania sie gdzies i jakiejs rozrywce, te dni i tak sa dosc zapelnione. :)

      Usuń
  3. Pisałaś u mnie, że zwolniliście, ale jakoś specjalnie się nie lenicie :D Na treningu było ich tylko 5, znowu trener Oliwki wychodzi z założenia, że nawet dla dwójki dzieci warto zrobić trening i przyjeżdża nawet wówczas, gdy zgłosi mu się tylko 2, że będą :D
    Przy obecnie panujących u nas upałach, bardzo Wam zazdroszczę tego basenu, chętnie bym się w nim zanurzyła. W ogóle cały ten teren u Was zachęca do odpoczynku i relaksu. W bloku jednak przy takiej pogodzie, zwłaszcza jak ktoś jak my ma okna w które słońce świeci popołudniu, to jest tragedia - nawet przy zasłoniętych roletach.
    Mam nadzieję, że kolejne półkolonie bardziej podpasują dzieciakom.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, w bloku nie ma gdzie uciec, szczegolnie jak sie ma okna z tej samej strony. U mojej mamy jest tak, ze kuchnia i jeden pokoj wychodzi na zachod, a salon i drugi pokoj, na wschod. Zawsze wiec z jednej strony jest cien.

      Usuń
  4. Jedyne czego wam dzis szczerze zazdroszcze to tej calej polonijnej otoczki: polskich szkol, sklepow, klubow, no i kosciolow, ktore wydaja sie naprawde obecne w waszej okolicy. Wzruszylam sie teraz na wspomnienie swieta Bozego Ciala. Juz jako dziecko to swieto lubilam, chociaz czasami nudzilam sie na procesji, ale odkad bylam nastolatka uwielbialam chodzic na procesje z rodzicami, spotykac znajomych, ich rodziny, przezywac wspolnie ten uliczno-koscielny niby piknik. Nie bylam na procesji odkad wyemigrowalam, a teraz chetnie wrocilabym do takiej celebracji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja za to jako dziecko nienawidzilam lazic w procesji. Teraz juz chetniej ide, choc glownie dlatego, ze tutaj to taka mini-procesyjka. ;) Ja osobiscie moglabym byc dalej od tego calego Polakowa. Nawet do sklepow coraz rzadziej jezdze. Kiedys byly obowiazkowo zakupy raz w tygodniu, teraz raz w miesiacu...

      Usuń