Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

sobota, 16 kwietnia 2022

Odrobina wolnego

W tytule powinno byc chyba "wolnego", bo Potworki owszem, mialy przerwe od szkoly, ale ja pracowalam z domu. Umowmy sie jednak; praca z chalupy jest mniej wymagajaca niz kiblowanie w biurze. ;) Troche szkoda, ze ferie wiosenne Potworkow zbiegly sie w czasie z przygotowaniami do Wielkanocy... Z jednej strony dalo mi to sporo czasu na spokojne sprzatanie i gotowanie, ale z drugiej, nie mialam go wystarczajaco duzo zeby zapewnic Potworkom tylu atrakcji, ilu normalnie bym chciala. ;)

Niektore atrakcje popsula nam zas... Matka Natura. :/ Na sobote, 9 kwietnia, mielismy bilety na coroczne polowanie na jajka, organizowane w naszym miasteczku. Pewnie nie pamietacie z zeszlego roku, ale odbywa sie ono w miejscowym klubie Polo, wiec poza szukaniem jajek jest mnostwo innych atrakcji, m.in. karmienie marchewkami i glaskanie kilkudziesieciu konikow. ;) Potworki czekaly na imprezke z niecierpliwoscia, ja rowniez, bo miala do nas dolaczyc moja kolezanka z corkami, a tymczasem trzy dni wczesniej prognozy zaczely pokazywac deszcz. :( No szlag! W dodatku kazdego dnia bylo gorzej, bo najpierw pokazywalo 40% szans na deszcz nad ranem, potem przeszedl w 70% i w dodatku przez caly dzien. :/ Organizatorzy juz dwa dni wczesniej wyslali zawiadomienie, ze obserwuja prognozy i jesli nic sie nie poprawi, beda musieli odwolac, bo przez sporo deszczu w poprzednim tygodniu, tereny klubu juz byly blotniste i grzaskie. Dzien wczesniej, kiedy nic sie nie zmienilo, wyslali zawiadomienie, ze zmieniaja imprezke w "drive - through", czyli mial byc przejazd autem z rozdawaniem jajek, zamiast zbierania ich przez dzieciaki. Przyznaje, ze gotowa bylam zrezygnowac, bo co to za frajda... Potworki jednak podniosly krzyk, ze chca jechac, a na moje pytanie po co, Nik przewrocil oczami, ze: "free stuff, hello!". :D No dobra, to pojechalismy. Jeszcze rano wkurzylam sie, bo obudzilo mnie piekne slonce. Gdzie ten zapowiadany deszcz?! A wiadomo, ze na ostatnia chwile juz nie zmienia imprezki w "normalna"... Potem okazalo sie jednak, ze pogoda tego dnia byla po prostu "dzika". Nagle nadciagaly chmury, zaczynalo kropic lub mocniej padac, po czym nagle przestawalo i wychodzilo slonce. I tak kilka razy w ciagu godziny, przez calutki dzien. Caly przejazd zaczynal sie o 11, ale Potworki byly tego dnia bardzo zrelaksowane jesli chodzi o ubieranie sie i jeszcze kwadrans przed, zrzedzilam im ze im szybciej pojedziemy, tym szybciej wrocimy. Kumpela byla madra i przyjechala najwyrazniej na 11, bo juz 9 minut po, napisala mi, ze wlasnie przejechali. My wtedy akurat zakladalismy buty i bluzy. Do klubu Polo mam doslownie kilka minut, ale zanim dojechalismy, ustawil sie juz wezyk samochodow i nam zajelo ponad pol godziny zeby przejechac... Kiedy ruszalismy swiecilo piekne slonce.

Pierwsze stanowisko i cudna (jeszcze) pogoda

Tu rozdawane byly zestawy do dekorowania ciastek w ksztalcie jaj

W polowie przejazdu zachmurzylo sie, potem zaczelo kropic, a kiedy wlasnie z tamtad odjezdzalismy, lunelo! Ale jak! Jakby kto kubly wody wylewal!

Widzicie te nadchodzace ciemne chmurzyska?

Zajac Wielkanocny juz pod parasolem. Po chwili nie wiem gdzie sie schowal, bo byl w szczerym polu, a lalo wiadrami! ;)

Wycieraczki w aucie nie nadazaly! Mielismy niesamowite szczescie, ze ulewa nadeszla kiedy akurat odjezdzalam od ostatniego stanowiska.

Na ostatnim stanowisku rozdawali maskotki. Kto przyjechal po nas, dostal je zapewne przesiakniete woda. ;) Widac deszcz splywajacy po szybach
 

Kiedy po chwili dojezdzalam do domu, juz tylko kropilo, a po chwili wyszlo slonce. Taki jednodniowy kwiecien w pigulce. ;) Dzieciaki wrocily do domu z tuzinem jajeczek wypelnionych slodyczami, a do tego z piankowym samolocikiem/ gra w kolko i krzyzyk, zestawem z ciasteczkiem w ksztalcie jaja i akcesoriami do jego dekoracji oraz maskotkami, Bi - niedzwiem polarnym, Nik - leniwcem. Z tych maskotek to padlam ze smiechu, bo maja czerwone szaliczki w sniezynki z wyszytym rokiem 2021. Do tego w srodku piszczalke, a metka wskazywala, ze sprzedawane byly w PetSmart, ktore jest popularna siecia sklepow z wyposazeniem dla zwierzat. Najwyrazniej ktos z naszego miasta dorwal niesprzedane w okresie bozonarodzeniowym zabawki dla psow i stwierdzil, ze swietnie nadadza sie dla... dzieci. :D Mial zreszta racje, bo Potworki maskotki pokochaly miloscia goraca i natychmiastowa i w nosie mialy, ze te przeznaczone byly dla czworonogow. ;) Reszte dnia spedzilismy juz glownie w domu, bo nie bylo szczegolnie cieplo, a do tego co chwila przechodzily takie dziwne ulewy. Jedynie Potworki zdolaly dorwac sasiadke z naprzeciwka i ponad godzine ganiali miedzy ich ogrodem, a naszym.

Glaz na froncie to nadal najlepszy plac zabaw :D
 

Niedziela zaczela sie oczywiscie od mszy. Ta byla tego dnia potwornie dluga, jak to w Niedziele Palmowa. U nas nie przynosi sie swoich palemek, tylko w kosciele rozdaja prawdziwe listki palmowe. Ciekawostka byly tez wydrukowane instrukcje jak z tych dlugich listkow zrobic krzyz. Po mszy pojechalismy po kawe, a po drodze wstapilismy jeszcze po karme dla naszego siersciucha. Wrocilismy do domu i Potworki oczywiscie chcialy sprobowac poskladac liscie w krzyzyki. Okazalo sie to calkiem proste, sztuka bylo tylko utrzymac ksztalt, dopoki sie ostatecznie nie przewiaze witek, zeby krzyz nie rozpadl sie w trakcie "produkcji".

Naprawde ladnie to wyglada i nie wymaga ani kleju, ani zadnych innych akcesoriow

Poniewaz Potworki wziely tych liskow cala garsc, a dodatkowo pare udalo im sie tez rozdzielic (one czesto maja kilka warstw), a uparli sie kazdy zaplesc w krzyzyk, mamy ich wiec teraz cala kolekcje, porozkladane po calym domu. :D 

To tylko czesc...
 

Po poludniu M. pojechal na silownie, ja konczylam weekendowy stos prania, a Potworki ganialy po podworku. Bylo pochmurno, chlodno i nieprzyjemnie - jakies 11 stopni i zimny wiatr, ale im to kompletnie nie przeszkadzalo. Nawet fakt, ze sasiadka pojechala gdzies z rodzina, ich nie zniechecil. To najlepsze w posiadaniu rodzenstwa - zawsze ma sie kumpla do zabawy. :) Poniewaz aura byla malo wiosenna, wieczorem napalilismy w kominku i po kapieli Potworki z checia zasiadly przed nim zeby zagrzac dupki. :)

Poniedzialek byl meczacy. ;) Co prawda rano pospalam sobie do wypeku, ale potem juz dzien spedzilam w ciaglym biegu. Sniadanie, wstawic zmywarke, wyszykowac siebie, zagonic Potworki do ubierania i wybywalismy z chalupy. Poniewaz w nastepnym tygodniu zaczynala sie pilka nozna, a Nik nie potrafil w internecie wybrac sobie korkow, ktore by mu sie spodobaly, postanowilam wykorzystac wolny tydzien i zabrac go do sportowego sklepu stacjonarnego. Obok niego byl tez zwykly obuwniczy, wiec stwierdzilam, ze przy okazji spojrze na jakies tenisowki i sandaly dla dzieciakow. Taaa... Dajcie spokoj, nie znosze zakupow stacjonarnych, nawet dla siebie. Potwory jeszcze dodatkowo wszystko utrudnialy. Bi przynosila mi co chwila szpilki z dzialu damskiego, zachwycona tym typem obuwia. Nik niemal rzucal ze zloscia butami, ktore chcialam zeby przymierzyl, bo zadnego nie mogl wcisnac na noge (mimo, ze rozmiar byl odpowiedni). Te, ktore mu sie spodobaly i o dziwo, bez problemu je zakladal, nie mialy jego rozmiaru. Oczywiscie... Sandalki mieli tylko jakies fikusne dla mlodych elegantek, ale nic praktycznego, co Potwory moglyby zalozyc do szkoly i na pokolonie, gdzie wymagane sa zakryte palce. Oboje rozeszli sie miedzy regalami i z trudem przywolywalam ich do siebie i wymuszalam, zeby skupili sie na tym, czego szukamy. Zgrzytalam zebami przypominajac sobie wiecznie zrzedzenie M., kiedy zamowione buty okazywaly sie za male/duze/ciasne/luzne, itd., ze "Po co bawic sie w zamawianie i odsylanie, dlaczego ich po prostu nie wezmiesz do sklepu?!". No wlasnie dlatego... :/ W koncu wyszli ze sklepu kazde tylko z para crocs'ow do latania kolo domu oraz na kempingach. Przeszlismy przez plac do sklepu sportowego i... zonk. Obeszlismy regaly z butami, ale korkow nie zlokalizowalismy. Pytam pracownika, a on mi mowi, ze oni sa takim "innym" sklepem i korkow nie maja! Nosz kurna! To ja specjalnie tam pojechalam, umeczylam sie w sklepie obuwniczym, a on mi mowi, ze przyjechalam na darmo?! Facet przeprosil i powiedzial, ze w "normalnych" sklepach ich sieci je maja, ale tutaj akurat nie. Ech... Stwierdzilam, ze trudno, Nik bedzie musial wybrac sobie korki online i kropka. Na tym samym placu byl tez niestety sklep zoologiczny i wiadomo, ze dzieciaki by mi nie odpuscily jakbysmy tam nie zaszli. Dla nich to byly szerokie z zachwytu oczy, dla mnie kolejne irytacje. Wyszlam z tamtad z glowa bolaca od argumentow Bi dlaczego powinnismy adoptowac kotka, bo maja tam egzemplarze z jakiejs lokalnej grupy (M. wywalilby nas z domu razem z kotkiem ;P) oraz jekow Nika, ze chce jakas poduche, ktora okazala sie poslaniem dla mniejszego psa. :D W miedzyczasie jednak stwierdzilam, ze pojedziemy do innego sklepu sportowego z tamtej sieci. Zajechalismy jeszcze na stacje benzynowa zeby sie hmm... odsikac oraz po kawe dla matki i po plastrze pizzy dla dzieciakow na pokrzepienie i pojechalismy. Z tamtad to byl kawalek, ale za to potem do domu mielismy duzo blizej. Tutaj korki mieli, ale oczywiscie hrabiemu znow malo co sie podobalo... W koncu znalazl dwie pary, ktore w miare mu podpasowaly. Napalil sie na jedna z nich, ale oczywiscie cwaniaki nigdzie nie wywieszali cen. Musialam spytac pracownika. Adidasy ok - $30, ale para Nike'ow - ponad $50. :O Szkoda, bo te Nike bardziej podobaly sie i Nikowi i mi, ale sorry, nie dam tyle za korki dla dzieciaka, ktory po jednym sezonie pilki albo z nich wyrosnie, albo zniszczy tak, ze nadaja sie tylko na smietnik. Mlodszy troche sie burzyl, ale tu pozostalam nieugieta, bo na upartego mogl grac jeszcze w korkach z jesieni. Nadal pasuja, tylko wygladaja jak szmaty, wiec stwierdzilam, ze lepiej kupic mu nowe, bo az wstyd, a tamte zostawic w razie gdyby druga para przemokla, co czasem sie zdarza. ;)

Najwieksza atrakcja sklepu byly ruchome schody. Potworki zrobily chyba ze trzy rundki gora - dol ;)
 

W miedzyczasie dostalam sms'a od mamy kolegi Kokusia czy Mlodszy mialby ochote przyjechac sie pobawic. Dochodzila juz godzina 14 i bylam padnieta, ale stwierdzilam, ze ok, jak juz i tak jestem autem, to pojedziemy kawalek dalej, odstawimy Mlodszego i wroce z Bi do domu. Starsza byla niepocieszona, bo jej ukochana przyjaciolka poleciala na ferie wiosenne z rodzina do... Anglii, zas sasiadka pojechala gdzies ze swoja babcia. Bi nie miala wiec towarzystwa do zabawy. Coz, bywa. ;) Potem wrocil z pracy M., wkrotce pojechalam odebrac Nika i stwierdzilam, ze pogoda piekna (zrobilo sie 18 stopni!), wiec czas zabrac sie za porzadki na ogrodzie. Jak to po zimie, wszedzie leza galazki oraz zoledzie postracane przez wiatr. Dodatkowo, wiadomo, mamy psa, a psiur zalatwia sie gdzie popadnie. Zostawia miny na sniegu i lodzie, te przykrywane sa kolejnymi warstwami sniegu, jak jest zimno to nikomu nie chce sie lazic i tego zbierac i na wiosne czlowiek za glowe sie lapie. Zabralam sie wiec ostro za zbieranie psich niespodzianek. Nie szlo mi tak dobrze, jakbym chciala, bo nasza dzialka jest na gorce, wiec ciagle kursowalam gora - dol, a kozica nie jestem, wiec oszczedzalam energie. I jeszcze poprztykalam sie z malzonkiem. Ten bowiem, od kolegi hodujacego kury, dostal wiaderko nawozu. I oznajmil, ze on w takim razie ten nawoz wyleje, przekopie warzywnik i przywiezie ziemii ogrodowej. Musialam go nieco przystopowac, bo warzyw sadzic nie bede przez kolejne 3-4 tygodnie, natomiast rabatki zaczynaja zarastac mi chwastami i potrzebuje zeby przywiozl mi kore do wysypania miedzy kwiatkami! Malzonek zadowolony nie byl, bo akurat umyslil sobie cos innego, ale sorki, trzeba troche pomyslec o priorytetach...

Wtorek przywital nas deszczem. Nie ulewa, ale calkiem mocnym, upierdliwym opadem. Na szczescie w poludnie nagle chmury sie rozproszyly i wyszlo slonce . Temperatura tez momentalnie poszybowala w gore. Termometr w cieniu pokazal 20 stopni, na sloncu bylo po prostu lato! :) W poludnie mama przywiozla kumpla Kokusia z kolei do nas. Dzien wczesniej chlopaki nie mogli sie bowiem pozegnac i prosili o jeszcze jedno spotkanie podczas ferii. Niestety, oni w srode jechali do zoo, w czwartek ja musialam jechac na zakupy, potem zas byl juz czas na takie konkretne porzadki przedswiateczne oraz gotowanie. Padlo wiec na wtorek.

Spora czesc wizyty przegrali oczywiscie na konsoli w naszym rozpierdolniku bawialni ;)
 

Jak to jednak bywa, kolejny dzien pod rzad to bylo juz troche za duzo i za czesto. Zamiast sie ladnie bawic, chlopcy od czasu do czasu cos tam sie sprzeczali i obruszali jeden na drugiego. Sasiedzi zrobili sobie jakas wycieczke, wiec Bi znow zostala bez kolezanki. Troche snula sie za chlopcami, troche z nimi bawila, zeby po chwili wyzywali sie nawzajem od glupkow i idiotow. Ech... :/

Tu chyba wlasnie Bi odchodzi obrazona ;)
 

Jakos jednak te 3 godziny przetrzymalam i po H. przyjechala mama. Odetchnelam z ulga. ;) Szybko dalam Potworkom obiad i jechalismy z kolei do mojej znajomej. Nik marudzil, ze nie chce, ze z kim on sie bedzie bawil jak tam same dziewczyny, ale ze M. po pracy pojechal do Polakowa i nie bylo go jeszcze w domu, nie mielismy wyjscia; Mlodszy musial jechac z nami. I potem calkiem niezle sie bawil. ;) Troche ze starszymi pannami, a kiedy te zbytnio zajely sie czyms dla dorastajacych "panienek", okazywalo sie, ze mozna tez wymyslac zabawy 3-latce. :D A ja z kumpela jak zwykle nie moglysmy sie nagadac. Zrobila sie prawie 19 i zaczelam nawolywac towarzystwo do domu, a corka kolezanki wyskoczyla z pytaniem, czy oni moga zjesc pizze! Moi jedli obiad o 15:30, wiec oczywiscie z entuzjazmem podchwycili i w ten sposob do domu wrocilismy dopiero po 20. ;) Ale za to, po niemal calym dniu ganiania po podworku i z towarzystwem innych dzieciakow, Potwory padly niczym muchy. :)

W srode pogoda byla po prostu cudowna! Ponad 20 stopni i lazurowe niebo. Potworki z radoscia wyciagnely z szuflad krotkie spodenki i t-shirty. Ja, troche mniej ufnie, zalozylam legginsy, ale okazalo sie, ze niepotrzebnie. Krotkie spodenki wystarczyly w zupelnosci. :) Dzien minal ekspresowo, ale pod wieczor czulam sie bardzo usatysfakcjonowana. Wiecie, czasem czlowiekowi dzien zleci, a nie za bardzo wie co sie dzialo i nie zrealizowal nawet polowy planow. Nooo, to nie byl taki dzien. ;) Rozpoczelismy go z Potworkami pozno, bo ja jak wiadomo jestem spiochem, ale i oni, po meczacym poprzednim dniu, dosc dlugo pospali. Kiedy w koncu wstalismy, zjedlismy sniadanie i troche sie ogarnelismy, zaczelam wypisywac formularze zeby zapisac dzieciaki na polkolonie organizowane przez szkoly w naszym miasteczku. Wypelnilam co trzeba, wypisalam czek (i az mi sie slabo zrobilo) i trzeba bylo go zlozyc w wydziale edukacji. Tego dnia normalnie powinnam byla sie laczyc na meeting w pracy, ale na szczescie go odwolali. Moglam wiec od razu zebrac potomstwo i pojechalismy. Oddalismy formularze oraz oplate i wracajac zajechalismy po sushi na lunch.

A obok sklepu plynie sobie rzeka...
 

Dodatkowo przejezdzalismy obok takiego trawiastego placu w centrum miasteczka. To nawet nie park, tylko bardziej szeroki trawnik, idacy wzdluz ruchliwej ulicy. Zasadzone jest tam jednak mnostwo narcyzow, ktore urzekly nas z daleka. Zaparkowalam i postanowilismy sie przejsc sciezka prowadzaca wzdluz rabatek.

Pieknie!
 

Pomysl dobry, sceneria sliczna, Potwory chetne... az przelecial im przed nosem pierwszy trzmiel. :D Od tego czasu juz trzymali sie mnie kurczowo i podskakiwali oraz piszczeli ze strachu jak tylko cos wokol nas zabzyczalo, niewazne czy to pszczola, czy zwykla mucha. ;)

Jak pisalam wyzej, "przymusilam" malzonka zeby przywiozl mi kore na rabatki. Planowo mial to zrobic we wtorek, ale ze tego dnia rano padalo, wiec jasnie pan umarudzil sie, ze bedzie to ciezkie i dlaczego ja mu truje. Ja! TRUJE! :O Zgrzytnelam zebami, ze chcialam w srode skorzystac z pogody i zaczac te kore rozsypywac po rabatkach, ale co tam jeden dzien w te czy we w te. Niech przywiezie w srode po pracy jak mu tak ciezko... W koncu wyszlo to na dobre dzieciakom i mi, bo skoro malzonek pozbawil mnie zaplanowanego zajecia, postanowilam skorzystac z pieknej pogody i zabralam Potworki na mini golfa. A niech maja cos z tych ferii. ;) Pechowo wygladalo na to, ze polowa naszego miasteczka wpadla na ten sam pomysl i byly tam tlumy. :D Ciagle albo my czekalismy az ludzie przed nami zakoncza rundke, albo czulismy sie niekomfortowo, bo juz ktos czekal za nami...

Golfiarze ;)
 

Wpadlismy na trenera pilki Kokusia z jesieni z synem, wiec Mlodszy mial dodatkowa frajde i buzia mu sie nie zamykala. ;) Niestety, Mlodszy nie ma za grosz cierpliwosci i w dodatku za wszelka cene chcial byc pierwszy, wiec caly czas oszukiwal, popychajac pileczke blizej dolka. Osobiscie przymknelabym na to oko; w koncu chodzilo o dobra zabawe, ale Bi nie mogla tego przetrawic. ;) Oboje jednak bawili sie przednio, mimo drobnych niesnasek. Po mini golfie oczywiscie uparli sie, ze chca na lody, bo pole ma zaraz obok lodziarnie. Sprytnie. ;) Wrocilismy do domu, machnelam szybko leniwe pierogi i akurat wrocil M., z cala paka auta zaladowana kora. Wyrzucil mi ja na trawe obok przyczepki i reszte popoludnia mialam zajecie polegajace na ladowaniu kory na taczke, przewozeniu jej blizej rabatek i wysypywaniu jej miedzy kwiatkami. Nik jak zwykle okazal sie bardzo pomocny, bo z zapalem ladowal kore na taczke, a potem wpychal ja pod gorke, na przod domu.

Mozna tez polaczyc zabawe z praca i pchac taczke jadac na deskorolce ;)
 

Mam nadzieje, ze z wiekiem mu ten entuzjazm do prac okolodomowych nie minie, bo jak narazie to jest zlote dziecko i mlody pracus. :)

Dobry parobek :D
 

Rozkladanie kory jest niestety czasochlonne. Piec taczek, a pokrylam tylko jedna mniejsza rabate i polowe wiekszej. A gdzie reszta i jeszcze rabaty za domem?!

Przed

Po - niestety, przez naturalny kolor kory, efekt jest slabo widoczny

Czas bylo jednak skonczyc, bo musialam zagonic pod prysznic Starsza, ktora oznajmila, ze ma wolne i nie ma zamiaru sie kapac. :O Nawet bym jej juz darowala i pozwolila na "dzien dziecka", ale kurcze, wlosy tluste, spod paszek zalatuje... no nie dalo sie tego zignorowac. ;)

Czwartek byl dniem kiedy staczalam wewnetrzna walke miedzy checia wykonania prac okolodomowych, a przygotowaniami do Swiat. W koncu wygraly te pierwsze, za to obiecalam sobie, ze piatek i sobote juz cale poswiece na porzadki i gotowanie wielkanocne. Po sniadaniu zebralismy sie z Potworkami i pojechalismy na zakupy. Zzymalam sie zreszta, bo jak szykuje sie sama, to ubieram sie i jade. Potworkom mowie, ze maja sie ubrac bo jedziemy, to ktoremus jeszcze zechce sie na dwojeczke, ktores musi zrobic runke po domu w jednej skarpetce, kolejne zaklada spodenki i zapomina, ze na gorze ma nadal pizame...  Mialam nadzieje wyruszyc na zakupy jak najwczesniej, a wyjechalismy o... 11. A potem dziwia sie, ze krzycze. ;) Po zakupach podjechalismy jeszcze po kawe (dla matki) i do chalupy dotarlismy przed 13. Sama pewnie od razu zabralabym sie za robote, ale dzieci trzeba bylo nakarmic niestety. ;) Po lunchu kontynuowalam walke z kora i rabatkami. Tego dnia mielismy prawdziwe, upalne lato. Temperatura doszla do 26 stopni! Bylo naprawde goraco, swiecilo slonce i wcale sie nie zdziwilam, kiedy wieczorem zauwazylam zarozowione czolo oraz nos. Z pomoca Potworkow skonczylam wykladac kore na rabaty z przed domem i przenioslam sie na tyl. Tym razem nawet Bi pomagala taszczyc taczke, twierdzac, ze skoro nie chce wyjsc za maz, to musi nauczyc sie sama wykonywac prace domowe. Tak, Starsza twardo szykuje sie na staropanienstwo. ;) Pracowalismy ciezko, Potwory panikowaly jak tylko przelatywal obok jakis trzmiel, a w miedzyczasie M. przyjechal z paka pelna ziemii ogrodowej. Musielismy zrobic przerwe na obiad bo zrobila sie 16, a potem kontynuowalam robote. Malzonek obok robil swoje, czyli wywalil ziemie do warzywnika, szybko troche go przekopal, a na to wysypal... kurze odchody otrzymane od kolegi. O matko i corko, jak to cuchnelo! Normalnie oczy lzawily! :D Mimo, ze wiatr akurat zawiewal w moja strone, zaparlam sie, ze skoncze z ta kora, bo potem nie wiem kiedy bede miala na to czas. Niestety, Matka Natura zasmiala mi sie w nos, bo (zgodnie z prognozami) zupelnie nagle nadciagnely chmury i zaczelo kropic. Uparcie zaladowalam jeszcze jedna taczke i pospieszylam zeby wywalic kore w upatrzonym miejscu i wtedy rozpadalo sie na dobre. To byloby na tyle roboty. :D Co bylo robic; przenioslam sie do srodka i posprzatalam obie gorne lazienki. Potem Potworki posialy jeszcze rzezuche. Mielismy caly tydzien, a posialismy oczywiscie na ostatnia chwile... ;) Watpliwe zeby wyrosla porzadnie do niedzieli. Trudno.

"Siala baba mak..." :D
 

Mimo Wielkiego Piatku, M. podazyl na pol dnia do pracy. Proponowali mu tez sobote, ale na szczescie odmowil. Mnie bylo wsio ryba, bo i tak od rana biegalam w kolko, nie wiedzac dobrze za co sie zabrac. ;) W koncu odkurzylam i pomylam podlogi na gorze (Potworki ogarnely u siebie), upieklam babke marmurkowa i ugotowalam warzywa na salatke jarzynowa. Malzonek wrocil z pracy calkiem wczesnie, ale... zaczal grzebac przy samochodzie! Myslalam, ze wyjde z siebie i stane obok! To juz jakas pieprz*na tradycja, ze zawsze na Swieta on, zamiast mi pomoc, robi cos przy aucie. Zawsze prosze, zeby po prostu zajal sie dzieciakami. Ja sama ogarne przygotowania, ale niech mi sie po prostu mlodziez nie placze pod nogami. Taaa, dla niego zadbanie o Potworki, to "snucie sie bez celu"... Zreszta, M. zawsze cos przy aucie spierdzieli i potem humor ma taki, ze strach do niego podejsc i mi sie calych swiat odechciewa... Nie inaczej bylo i tym razem. Nie wiem dokladnie co probowal zdzialac, ale ulamal srube, ktorej nie da sie wymienic bez specjalistycznego sprzetu, a w dodatku trzeba kupic cala czesc, a nie sama srubeczke. W ten sposob, nie tylko, ze poleci sporo niepotrzebnej kasy, to jeszcze M. spedzi przy aucie pol soboty... :/ A ja, tak jak w piatek, bede sprzatac i gotowac, jednoczesnie wydajac posilki, asystujac i odpowiadajac na milion dzieciecych pytan i problemow. Super... :/ Wracajac do piatku. W czasie kiedy babka sie piekla, zagonilam Potworki do farbowania jajek.

Jedyna czesc przygotowan, w ktorej biora udzial ;)
 

Na szczescie poszlo sprawnie, wiec chociaz to odhaczone, choc przygotowanie koszyczkow to juz w sobote rano. Po poludniu zas, Nik mial pierwszy trening pilki. Rozwazylam odpuszczenie go synowi (no, bardziej sobie), ale po pierwsze szkoda mi bylo Nika, ktory strasznie na niego czekal, a po drugie zrobilam cos sobie w kolano. Bolalo mnie przy prostowaniu nogi od tygodnia, ale wykladaniem kory dodatkowo je nadwyrezylam i w piatek jak mialam wejsc po schodach to tylko ciezko wzdychalam. Uroki mieszkania na trzech kondygnacjach. ;) W kazdym razie stwierdzilam, ze jak zostane w chalupie, to bede caly czas cos robic i dreptac gora - dol. A na treningu, chcac nie chcac, bede musiala dac nodze odpoczac. I faktycznie, po 1.5 godziny siedzenia, czulam spora roznice. Nik za to zachwycony, ze mogl pobiegac z kolegami i pokopac pilke.

Nik probuje "kiwnac" trenera ;)
 

Ma fajnego trenera tym razem. Sadzac z nazwiska, Wlocha z pochodzenia i jak przystalo na te nacje, bardzo glosnego i pelnego energii. :D Po powrocie do domu juz duzo nie zdzialalam, bo czas byl praktycznie na robienie kolacji i kladzenie Potworkow spac. No a teraz, zamiast siedziec przy kuchni, koncze posta. :D Blogger pokaze Wam, ze opublikowany zostal w sobote, choc tak naprawde, jest "dopiero" 11 minut po polnocy. ;)

Na zakonczenie, Moje Drogie:

Wesolego Alleluja! Smacznego Jaja, Bogatego Zajaca i Mokrego Dyngusa!!!

7 komentarzy:

  1. Pogoda zazwyczaj psuje fajne zabawy, ale super, że mimo wszystko udało się Wam skorzystać. Prawda jest taka, że te pluszaki dla czworonogów wyglądają bardzo ciekawie, a dla dziecka pluszak to pluszak. Co najwyżej, pewnie są bardziej wytrzymałe od tych dedykowanych dzieciom :D

    Jak ja Cię rozumiem z tymi zakupami stacjonarnymi. Na samą myśl, że mam iść na zakupy, czy to spożywcze czy ciuchów/zabawek, dostaję szału. No ale czasami trzeba, a nie wszystko da się dobrać w internetowym...

    Ale Wam się piękna pogoda zrobiła. U nas tak zmiennie, raz dochodzi do 16, za chwilę znowu oscyluje w okolicach 4. Ogrody mi się podobają, zwłaszcza te zadbane, ale praca przy nich już mniej. Z resztą, co tu dużo mówić, nawet roślinami na balkonie Krzysiek się zajmuje, bo ja sama nie pomyślę, żeby je podlać :P

    Dla Was również zdrowych, spokojnych i radosnych Świąt. Odpocznijcie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zakupy spozywcze traktuje jako zlo konieczne, bo jednak jesc trzeba. ;) Ale wszystkie inne staram sie zalatwiac przez internet i jak czasem musze jechac specjalnie do sklepu, to szlag mnie trafia. :D
      Taka pogoda niestety trwala tylko kilka dni i cale szczescie ze akurat trafila sie w porze ferii. Teraz znow zimnica.

      Usuń
  2. Wiosna wam przechodzi w lato - pieknie. U nas tez tak powoli sie dzieje, ale bywa tez tak, ze pomiedzy 2 pieknymi slonecznymi dniami zdarzaja sie 2 dni typu kwiecien-plecien, gdy zimno i mokro jak w garncu. Uwielbiam wczesne porzadkowe prace ogrodowe, gdy pachnie caly swiat jakos tak swiezo-mokro-wiosennie. Relaksuje mnie to i odpoczywam, jakbym na wakacje sie wybrala.
    Wszystkiego dobrego na Wielkanoc zycze. Wesolego Alleluja!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sprawiałas, że sama z niedowierzaniem zajrzałam na swojego bloga. I o matko i córko- rzeczywiście, prawie rok, kiedy nic nie pisałam. Pora to zmienić... Pozdrawiam serdecznie

      Usuń
    2. Ja tez lubie te pierwsze prace w ogrodzie i satysfakcje, ze wszystko pieknie rosnie. W okolicach sierpnia mam juz zwykle dosc i stwierdzam, ze "samo sobie poradzi". :D

      Usuń
  3. Ale Oni wyrośli! A Bi- jaka piękna i taka dojrzała na buźce. Ale te krótkie rękawki, ach! My dalej poubierani na maksa. Pozdrawiam Cię Agatko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My tez znow w kurtkach popylamy i nie zapowiada sie na rychly koniec. :D
      Niestety, Bi zamiast wygladac na 11-latke, prezentuje sie bardziej na 13-scie. ;)

      Usuń