Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 8 kwietnia 2022

Odliczanie do ferii wiosennych

Jak w tytule. Kolejny tydzien oznacza dla tutejszych dzieciakow (przynajmniej z najblizszej okolicy) ferie wiosenne. Tydzien odpoczynku i laby. Szkoda, ze przed Wielkanoca, a nie po niej, ale coz, jak tu ucza przedszkolaki: "you get what you get and you don't get upset". :D

Sobota, 2 kwietnia byla meczaca. Rano zawozilam Potworki do Polskiej Szkoly i, jak wspomnialam ostatnio, zostawalam tam na dyzurze. Na szczescie zapisalysmy sie z kolezanka, wiec mialam z kim pogadac, a dodatkowo dwie kobitki, ktore siedzialy z nami na korytarzu, tez okazaly sie calkiem sympatyczne. Nauczycielki za to bezwstydnie wykorzystuja dyzurnych, stwierdzam... :/ I nie mowie tu o prosbach, zeby przypilnowac chwile klasy kiedy musza wyjsc do toalety, bo to zrozumiale. W ten sposob mialam okazje postac i w klasie Bi i Kokusia. ;) O ile u Starszej dzieciaki w miare grzecznie siedzialy, o tyle u Mlodszego juz byly jakies pokrzykiwania i proby biegania miedzy lawkami. Co za banda. ;) W kazdym razie, takie chwilowe przypilnowanie klasy lub zaprowadzenie jakiegos malucha do lazienki, to normalne obowiazki dyzurnych. Tymczasem nauczycielka Bi podeszla do naszej grupki zaraz po rozpoczeciu lekcji i spytala ktora z nas jest samochodem. Troche zbite z tropu odparlysmy, ze wszystkie. W koncu transport publiczny poza wiekszymi miastami jest tutaj mocno ograniczony. Na to pani bez jakiegos przepraszam czy czegos tym stylu wyciagnela banknot i oznajmila, ze potrzebuje zeby ktos pojechal do najblizszego sklepu i kupil jej 30 papierowych kubkow (konieeecznie do goracych napojow), smietanke do kawy i jakies ciastka. Najwyrazniej nauczycielki robily sobie pogaduchy przy kawce na przerwie, ale kobieta nie zdazyla przed lekcjami zaopatrzyc sie w potrzebne rzeczy. Kiedy wszystkie cztery spojrzalysmy po sobie, pytajac czy ktoras wie o ktorym sklepie pani mowi, babka machnela niecierpliwie reka, ze "to tu, zaraz za rogiem, niedaleko!". Ciekawe co by zrobila gdybysmy wszystkie powiedzialy, ze nie znamy tej okolicy i nie bedziemy bladzic? :D Osobiscie mialam juz na koncu jezyka, ze zapisalam sie na dyzur w szkole, a nie jestem dziewka na posylki zeby jej po sklepach latac (moze jeszcze zakupy na caly tydzien pani sobie zyczy?!), ale ugryzlam sie w jezyk, a na szczescie inna dziewczyna wzruszyla ramionami, ze pojedzie i po prostu w nawigacji sprawdzi najblizszy sklep. To byla piersza sytuacja. Potem przez wiekszosc czasu bylo pilnowanie klas, scieranie stolikow na stolowce po przerwie sniadaniowej (choc byla tam pani sprzatajaca, wiec nie wiem po co jeszcze rodzice maja to robic), czyli zwyczajne rzeczy.

Pilnowanie halastry na stolowce. Nik i koledzy jak zwykle w ruchu, zamiast siasc i zjesc ;)
 

A tam, w tle, siedzi sobie Bi z kolezankami. To juz takie panieneczki, siedza osobno, bez wyglupow i dziecinady ;)
 

Kolejna irytacja byla dyrektorka owej szkoly, ktora wparowala na korytarz i z mina krolowej spytala, ktore sale naleza do III klas. Musicie wiedziec, ze dyzurni dostaja mapke, ale przez porownanie jej z wlasna wiedza gdzie maja zajecia nasze dzieciaki, wiemy, ze mapke mozna sobie o kant doopy rozbic, bo zawiera bledy. I tu wchodzi sobie taka arcywazna dyrektorka i rozkazuje pokazania gdzie sa III klasy! Nie mowiac juz, ze my jestesmy tylko rodzicami ktorzy raz do roku przychodza odbebnic przykry obowiazek, ona zas jest dyrektorka, wiec chyba powinna lepiej od nas wiedziec ktore sale naleza do ktorych klas! No ale ten babsztyl ma juz taki zolzowaty charakter... Ostatnie podniesienie cisnienia nastapilo prawie na koniec. Zawolala jedna z nauczycielek zeby popilnowac klasy. Moja kumpela poszla bo ona jeszcze tego dnia smarkaterii nie pilnowala, a ze bylysmy w trakcie rozmowy, to poszlam za nia, bo co bede sama siedziec. Jest godzina 11:50, lekcje koncza sie o 12:30, a nauczycielka oznajmia, ze ona uzgodnila z dyrektorka, ze musi wyjsc o 12, wiec my musimy popilnowac dzieciakow. Tu juz mi sie wymknelo, ze "zaraz, ale my mamy pol godziny z nimi siedziec?!". Pani zupelnie niezrazona, odparla ze tak, ale to nic, bo oni maja zadanie, a jak skoncza to cichutko posiedza do konca lekcji. Cichutko, na peeewno... :D I ze maja pozbierac papierki z podlogi i postawic krzesla na lawki. Taaaa... Jak tylko babka zniknela na horyzoncie, cala banda pochowala ksiazki oraz zeszyty i w doopie miala konczenie zadania. ;) Dobrze, ze bylysmy z kumpela we dwie, bo ta gromada okazala sie wyjatkowo paskudna. Jakies durnowate wyglupy, ignorowanie polecen, odzywki pod nosem... Okropni gowniarze i to IV klasa, zupelnie jak Bi (na szczescie nie jej)... Jak tylko zauwazylysmy, ze niektore nauczycielki wypuszczaja swoje klasy, pozwolilysmy bandzie isc w pizdu. :D W ten sposob dyzur odhaczony, mam spokoj... na ten rok. ;)

Powyzej opisalam drobne irytacje, ale mialam tez sytuacje, ktora mnie zwyczajnie zasmucila, a co gorsza dotyczy syna mojej kolezanki (nie tej, z ktora bylam na dyzurze). Mlody jako calkowity maluch zostal zdiagnozowany z ADHD, a kiedy byl w zerowce, ze spektrum autyzmu. Ma o tyle szczescia, ze autyzm jest w jego przypadku leciutki i dzieciak jest wysoko funkcjonujacy. Zreszta zapewne dlatego diagnoza padla tak pozno, zwykle bowiem dzieci otrzymuja ja chyba w duzo mlodszym wieku. Kiedy byl maly, Mati naprawde niewiele odbiegal od innych dzieciakow. Wiadomo, prawie wszystkie maluchy maja jakies swoje upodobania, male dziwactwa i urzadzaja afery o byle bzdure. Nieraz kolezanka opowiadala mi z westchnieniem o jakichs tam zachowaniach syna, a za chwile Nik, czy nawet Bi, choc starsza, odwalili jakas durnote i parskalam, ze moje wlasne dzieciaki normalne nie sa. Niestety, im Mati jest starszy, tym wyrazniej widac, ze jest "inny", choc jednoczesnie roznica jest ciezka do opisania i ledwie uchwytna. Nie potrafie Wam nawet opisac w jaki sposob objawia sie jego autyzm, a jednak cos w mimice i ruchach zdradza, ze nie jest to zdrowe dziecko. Jednoczesnie jest to jednak fajny, bystry chlopak, ktory potrafi nawet niezle wchodzic w interakcje z innymi dziecmi. Te niestety, jak wiadomo, potrafia byc okrutne, a w dodatku w mig wyczuwaja "innosc". No i dochodzimy do brzegu. Ja pilnuje stolowki, podchodze do Kokusia, ktory zamiast jesc, stoi nad kolega, ktory gra na telefonie (a ja sie potem dziwie, ze on nic nie zjada z tego, co mu zapakuje). Nie wiem, ze rodzice pozwalaja takim smarkaczom brac telefon do szkoly... Niewazne jednak. Odstawiam syna do lawki, przykazujac mu zeby jadl. Odchodze, ale zaczepia mnie Mati, ktory z normala dla siebie bezposrednoscia, wypala: "Ciocia, w tej klasie nikt mnie nie lubi...". Musze przyznac, ze mnie zatkalo; nie wiedzialam co mu odpowiedziec, wiec wydukalam: "No cos ty, kochanie, przeciez fajny z ciebie chlopak, dlaczego tak uwazasz?". Mati: "Bo ja tak czasem musze uderzac w lawke albo tupac...". Faktycznie, Nik nie zwraca na to uwagi, ale juz corka mojej drugiej kolezanki ciagle skarzy, ze Mati gada bez ustanku, ze halasuje, wymachuje roznymi przedmiotami... To jednak niewazne... Nie macie pojecia jak mi sie szkoda zrobilo tego dziecka! To prawdziwe przeklenstwo, ze ma autyzm, ale jednoczesnie jest na tyle zdrowy, ze zdaje sobie sprawe, ze jego zachowania sa dziwne i ze wzbudzaja niechec innych! Wie, ze koledzy uwazaja go za dziwaka, a jednoczesnie nie potrafi sobie poradzic z natrectwami! Az mnie scisnelo za serce. Tak bardzo chcialabym pomoc temu dziecku... Dopiero wieczorem doczytalam, ze byl to Dzien Swiadomosci Autyzmu w dodatku... :(

To bylo ostatnie spotkanie w Polskiej Szkole przed Swietami, wiec sporo klas uczylo sie o polskich tradycjach wielkanocnych i wykonywaly tematyczne prace. Klasa Kokusia robila kurczaki i nawet ktos porobil zdjecia, ktore wrzucili potem na FB szkoly.

Kurki, oczywiscie z jajami ;)
 

Poza tym, Mlodszy zalapal sie jeszcze w tym roku na polowanie na jajka, bo to jest dla klas 0-III. Bi byla niepocieszona, bo stracila dwa lata polowan na jaja przez pandemie, a teraz, w IV klasie, jest juz na nie "za stara". ;)

Nik nie zalapal sie na zadne zdjecie z polowania na jajka, ale za to ma osobna fote z kumplami (oraz kolezanka) i ich kurczakami :)
 

A tak w ogole, to Polska Szkola organizuje w tym roku wycieczke do lokalnego parku rozrywki. Pomysl fajny, dzieciaki sie ucieszyly, a potem dostalam formularz zeby sie zapisac i... podnioslo mi sie cisnienie. Jak dla mnie, to skoro oni to organizuja, to powinni pokryc koszty, przynajmniej czesciowo, a rodziny dostac znizkowe bilety. Tymczasem kiedy sobie porownalam ceny ze strony parku rozrywki, okazalo sie, ze zamawiajac przez internet zaplacilabym mniej! Za darmo mam wiec tylko parking (ktory i tak nie kosztuje fortuny) oraz lunch, z ktorego moje dzieciaki pewnie nic nie zjedza. :( A szkola wziela kase za drugi semestr w 2019/2020 roku, kiedy przeciez lekcje skonczyly sie w marcu, zas w kolejnym roku szkolnym radosnie brala oplaty, mimo, ze lekcje byly prowadzone krotko i byle jak przez Zoom. Fajnie bylo trzepac kasiore za minim wysilku, ale zeby zalatwic jakas znizke, to juz ciezko. A, jeszcze napisali, ze rodzice maja dzieciom zapewnic transport i opieke, bo nauczyciele beda tylko pomagac w wydawaniu lunchu. Nie wiem jaki jest sens w organizowaniu wycieczki, skoro wlasciwie to ja zabieram dzieci do parku rozrywki, a jest on tak duzy, ze wiekszosci kolegow pewnie nawet nie zobacza. Zaplaca mi za parking i hot-doga, wielka mi laska. :/ No ale dzieciakom juz wczescniej o tym powiedzialam i nie moga sie doczekac, wiec chyba nie mam wyjscia. Pojade i przynajmniej wypad do parku rozrywki na ten rok bede miala zaliczony. :D Dla mnie raz do roku starczy az nadto, choc Potworki pewnie moglyby tam jezdzic co tydzien. ;)

Po Polskiej Szkole, wrocilismy do domu, choc na krotko, z racji, ze M. umyslil sobie, ze chce jechac do spowiedzi, bo potem, przed samymi Swietami beda tlumy. No to pojechalismy i zostalismy juz na mszy, skoro tam bylismy. Potem po kawe i do domu zjechalismy juz pod wieczor. I sobota sobie przeleciala. ;)

Jak sobota byla meczaca bardzie fizycznie, tak niedziela okazala sie wyczerpujaca psychicznie... Czlowiek cieszyl sie, ze ma calutki dzien wolny, nigdzie nie musi pedzic, to oczywiscie zawsze znajdzie sie cos, co go popsuje. Zaczelo sie milo. Malzonek zerwal sie oczywiscie nie wiem o ktorej i pojechal znow do kosciola, ale to juz jego wola. Ja nastawilam budzik na 8:30, ale kiedy jeszcze lezalam w lozku probujac sie dobudzic, uslyszalam ze otwieraja sie drzwi garazowe. Ucieszona pomyslalam, ze M. wrocil, wiec moze dac Potworkom sniadanie, mocniej wtulilam sie w poduszke i zasnelam. Zbudzilam sie o... 10! Dawno tyle nie spalam, ale chyba tego potrzebowalam, bo w koncu czulam sie wypoczeta. Balam sie, ze kolejna noc bede miala z glowy, ale spalam swietnie. W kazdym razie, w niedziele w koncu wstalam, zjadlam sniadanie, zalogowalam sie tacie na bezrobocie (jest w Polsce, a z tamtad ma utrudniony dostep), w miedzyczasie tata zadzwonil bo poprzychodzily mu kody dostepu na telefon i chcial mi je przekazac w razie gdybym ich nie dostala, pogadalam z nim, telefon przejela moja mamuska, ktora o dziwo choc raz miala znosny humor i niewiadomo kiedy zrobila sie prawie 13. :O A ja nadal w pizamie... W koncu sie ubralam, zrobilismy jakis obiad, upieklam ciasto bananowe i wyjatkowo dodalam do niego maliny bo byly juz strasznie przejrzale (wyszlo pyszne - polecam!) i stwierdzilismy, ze moze trzeba by zadzwonic do agencji (internetowej), przez ktora robilismy rezerwacje na bilety do Polski. Chcielismy je bowiem ostatnio od nowa zarezerwowac i okazalo sie, ze choc pokazuje ze mamy kredyt na LOT na naszym koncie, to nie mozemy go uzyc. Podano tylko numer telefonu zeby zadzwonic, bo maja jakis blad. Spodziewalismy sie, ze po prostu jest jakis chochlik na stronie, wiec wybralismy polaczenie, ktorym chcielibysmy poleciec i wykrecilismy podany numer. Byla godzina 16. I... zonk. Po przejscu calej serii naciskania jedynek, dwojek, wbijania numeru rezerwacji, itd. powiedzialo, ze agent bedzie mogl z nami porozmawiac za okolo... godziny!!! Co bylo robic. Wlaczylismy na glosnik i probowalismy wykonywac normalne, codzienne zadania, z muzyczka w tle. Po faktycznej godzinie, odezwal sie gosciu i... doopa. Nie moglismy dojsc o co mu dokladnie chodzilo, ale tlumaczyl cos, ze numery biletow, ktore oni maja, sa nieaktualne i ze oni nie moga dac nam tego kredytu bez aktualnych numerow. I musimy dzwonic do LOT'u, zeby je uzyskac. Niewazne, ze kretyt mamy u nich, oni daja go na konkretne numery i bez nich nie moga nic zrobic. Co bylo poczac. Rozlaczylismy sie i zaczelismy szukac kontaktu z LOT'em. To jednak okazalo sie gorzej niz trudne. Mozna im wyslac wiadomosc na FB (wyslalam; do dzis zero odzewu), Whatsapp albo zadzwonic. Telefon jeden na cala Hameryke, choc podane trzy centrale. Dzwonie pod numer - jakis facet drze sie Hello i Hello i Can you hear me? Wygladalo to, ze numer ten przejela prywatna osoba, bo ani przedstawienia sie, ze dodzwoniles sie do LOT'u, ani jakiejs automatycznej sekretarki, nic. Po prostu obsluga klienta pierwsza klasa. :/ Postanowilismy sie nie poddawac i, przelykajac koszta, wykrecilismy do Warszawy. A tam, kliknij 2, kliknij 1, po czym... jestes 28 w kolejce. O kur*a mac! No i coz... Znow wlaczylismy muzyczke i chodzilismy po domu probujac czyms sie zajac, pogonilam Bi do kapieli, potem wzielam do mycia Kokusia i oczywiscie w momencie kiedy mylam mu wlosy, ktos odebral! Szybko mlodego umylam, po czym pozwolilam mu sie pobawic w wodzie, a sama polecialam do M., ktory juz w najlepsze wyklocal sie z przedstawicielem LOT'u. Mowie Wam, 20 minut tlumaczenia, ze nie mozemy uzyc kredytu, bo brakuje aktualnych numerow biletow z LOT, a facet uparcie, ze to agencja wystawia bilet i oni nic nie moga zrobic. Tu na szczescie moglismy gadac po polsku, wiec M. sie wlaczyl i spuscil gosciowi ostra zjebke. I tak od slowa do slowa, w koncu dotarlismy do numerow biletow, ktore posiada LOT i rzeczywiscie sa one inne od tych, ktore agencja podala, ze sa niewazne. Facet z LOT'u zapewnil, ze te sa aktualne i wazne do 20 listopada biezacego roku (tez wazna wiadomosc, ktorej nikt wczesniej nam nie udzielil). No to co - gleboki oddech i dzwonimy kolejny raz do agencji. Tam - kliknij 1, kliknij 2, wbij numer rezerwacji i krzyzyk na koncu, pitu - pitu i czas oczekiwania - 45 minut! No niech ich szlag!!! Znow wlaczylismy na glosnik i robilismy dzieciom kolacje, ja skladalam pranie, itd. z muzyczka w tle. Od tej "relaksujacej" muzyczki, mialam ochote cos roztrzaskac. ;) Wreszcie odebrala kobieta i... gorzej trafic nie moglismy! Jakas hinduska, z akcentem takim, ze ledwie dalo sie ja zrozumiec, w tle slyszalam szczekanie psa, pianie koguta... Super po prostu. :/ Nie dosc, ze musielismy jej od nowa wszystko tlumaczyc, to w dodatku baba jakas nieogarnieta. Zanim zdazylam wyjasnic cala sytuacje, ona oznajmila, ze sprawdzi nasze bilety i bach! Przelaczyla na muzyczke! Tylko nie znowu to!!! No ale zacisnelismy zeby, bo ile zajmie jej to sprawdzenie? Poprzedni facet zrobil to od reki. Na nia czekalismy... 15 minut!!! Juz myslalam, ze przelaczyla nas na glowny numer, ale w koncu odebrala ponownie. I oznajmia, ze musze dzwonic do LOT'u, bo nie mam aktualnego numeru biletow! :O Myslalam, ze cos mnie trafi, ale przez zeby wycedzilam, ze juz dzwonilam i mam aktualne numery. Podalam jej, a ona na to, ze musi je sprawdzic i... przelaczyla na muzyczke!!! Po kolejnym kwadransie odebrala i oznajmila, ze te bilety byly wystawione ponad rok temu, wiec ona nie moze ich sprawdzic i musi skontaktowac sie z LOT'em. Przynajmniej nie kazala nam dzwonic kolejny raz. Wziela od nas daty i kierunki lotow, ktore wybralismy, ja odpytalam ja z tego jeszcze raz, bo kobieta miala problem ze znalezieniem lotniska w Gdansku... Zanim zdazyla przelaczyc nas znow na muzyczke, przerwalam jej i powiedzialam, ze telefon do lini lotniczych to znow bedzie godzina czekania. Babka uspakaja, ze oni maja jakis wewnetrzny numer. Ze ona zadzwoni i zaraz polaczy sie znow z nami, zeby powiedziec ile trzeba bedzie czekac... Jaaasne... Po prawie 20 minutach polaczyla sie zeby nam powiedziec, ze jest dwudziesta ktoras w kolejce i ze zajmie jej pewnie okolo godziny zeby sie tam z kims polaczyc. Ale, ze oddzwoni do nas jak tylko czegos sie dowie. Tu juz spasowalismy, bo byla 21:40. Spytalam, czy moze sie z nami skontaktowac mailowo, bo znajac ja, to oddzwoni nie za godzine, a za trzy, w srodku nocy. Oczywiscie tego jej dokladnie nie powiedzialam, tylko ze u nas jest juz wieczor i kladziemy sie spac. ;) U niej zapewne byl ranek, wiec mogla sobie wisiec na telefonie. Odpowiedziala, ze tak, oczywiscie i tak skonczyla sie proba zarezerwowania kolejnego lotu do Polski. Ale trzeba zachowac spokoj nie? W koncu od godziny 16 do niemal do 22, sluchalismy praktycznie caly czas muzyki relaksacyjnej! ;)

Przez niedzielna ekstrawagancje, Potworki poszly spac pozniej niz zwykle, szczegolnie Nik. Obawialam sie, ze w poniedzialek rano moge miec popis zlych humorow, ale jakos nie. Moze pomoglo, ze porzadnie sie wyspali poprzedniego dnia. Tego dnia w szkole Kokusia zaczynal sie "tydzien swiadomosci autyzmu". W poniedzialek, na znak solidarnosci z dziecmi, ktorych mozgi dzialaja "inaczej", mieli zalozyc cos na swoje mozgi. Hmmmm... Ja myslalam bardziej o czapce, ale w piatek Nik oznajmil, ze to moze byc jakas fryzura, wiec on chce zebym mu zaplotla warkoczyk i pokolorowala go kredkami do wlosow. Zdziwil mnie ten plan, bo Mlodszy zwykle nie lubi zwracac na siebie uwagi i mialam racje. W poniedzialek rano juz stwierdzil, ze jednak woli kitke i nie chce jej kolorowac. :D Na autobusy wyszlismy o normalnej porze, tymczasem w polowie drogi na rog naszej ulicy, przemknal zoltek, bez zatrzymywania sie w zwyklym miejscu! Co bylo tym dziwniejsze, ze Nik puscil sie przodem i juz prawie dobiegal na przystanek, a kierowca go kompletnie zignorowal. Autobusy Potworkow roznia sie troche, bo ten Nika to starszy model, z maska wystajaca do przodu, zas Bi ma przod "sciety". Ten wygladal jak autobus Bi, ale pojechal w zupelnie innym kierunku! Po wjezdzie na nasze osiedle, mozna jechac bowiem w trzech roznych kierunkach. Autobus Bi zwykle jedzie najpierw prosto, do gory. Nika skreca w prawo, w nasza uliczke. Ten pojechal w... lewo. :D Na szczescie w zadnym z tych kierunkow nie ma wyjazdu, wiec autobus musial predzej czy pozniej wrocic do rozjazdu. Czekalismy wiec cierpliwie wraz z dwojka innych sasiedzkich dzieci i w koncu zjechal z gory, ale zamiast skrecic najpierw w nasza uliczke i wtedy sie zatrzymac, kierowca stanal na srodku, blokujac centralnie cale skrzyzowanie. Dobrze, ze rano na osiedlu jest spokoj i przyblokowal tylko jedno auto (wyminiecie autobusu szkolnego grozi soczystym mandacikiem). Otworzyl drzwi i zaczal wykrzykiwac nazwe szkoly Kokusia oraz tlumaczenia, ze ma podana jakas zla trase. No to juz wiedzielismy czyj to autobus. :D W dodatku, przez to ze przyjechal wczesniej i pojechal inna trasa przez nasze osiedle, ominal dwoch chlopcow (pewnie nie zdazyli wyjsc przed dom), ktorzy pedzili teraz z przeciwnej uliczki, zeby go zlapac. Ciekawe czy nie zostawil jeszcze jakichs innych dzieci po drodze... ;)

M. dostal maila z agencji podrozy, czy raczej tamtej babki. Napisala, ze nie udalo jej sie skontaktowac z linia lotnicza, ale wyslala im maila z prosba o potwierdzenie numerow biletow. I ze teraz musimy czekac na odpowiedz LOT'u. Czyli babsztyl zmarnowal nasz czas i nic nie zalatwil. Podejrzewam, ze jak tylko sie z nia w niedziele rozlaczylismy, ona tez rozlaczyla sie z LOT'em i tyle. To ze jestem wsciekla to malo powiedziane. :/ Tego dnia Nik mial oczywiscie trening na basenie i z lekkim niepokojem, ale postanowilam go na niego puscic. Nie trenowal juz dwa tygodnie, bo najpierw byl przeziebiony, a potem mial te zgubne w skutkach zawody i w rezultacie przepadly mu treningi z kolejnego tygodnia. Oczywiscie jak w zeszlym tygodniu trzymalam go w domu, to w srode upieral sie, ze chce plywac. Jak teraz w poniedzialek oznajmilam, ze jedzie na basen, to zaczal jakies marudzenie, ze nie chce. Taka mania zaprzeczania... :D Na szczescie nie byla to wielka awanturka, tylko takie bardziej przekomarzanie i pojechal w zasadzie bez oporu. I dobrze, bo w przyszlym tygodniu, z powodu ferii Bi nie ma gimnastyki i jak znam zycie Mlodszy tez bedzie jeczal, ze chce miec wolne od wszelkich zajec. A dwa tygodnie po feriach znow maja miec te klubowe zawody. Niech wiec lepiej cwiczy, bo tym razem moga juz byc jego najpowazniejsi "rywale". ;) W kazdym razie pojechal z M., ktory co prawda byl na silowni dwa dni pod rzad, ale stwierdzil, ze pochodzi na biezni. Ja przynajmniej zyskalam spokojny wieczor. 

Wtorek byl dla Kokusia kolejnym dniem z tygodnia swiadomosci autyzmu. Tym razem, poniewaz autyzm to cale spektrum, wiec mieli zalozyc ubrania w kolorach teczy, z tecza lub uwielbiane przez tubylcze dzieci tie dye. Nik nie ma nic w kolorach teczy, ale na szczescie takich farbowanych koszulek posiada kilka, bo to ulubiona aktywnosc w szkolach, na polkoloniach, a nawet kempingach. ;) Wybral wlasnie koszulke, ktora zrobil na jednym z kempingow, gdzie byla to jedna z atrakcji. :) Tego dnia autobus prowadzil znow inny kierowca, ponownie przyjechal sporo wczesniej i kompletnie ominal pierwszy dom przy wjezdzie na nasze osiedle, bo mieszkajacy tam chlopcy nie zdazyli wyjsc na czas. Tyle, ze facet nawet pod ich domem nie zwolnil, a kiedy zabieral Kokusia i sasiadke, burczal, ze ma do kitu zaznaczona trase. Mnie i sasiada zaniepokoilo, ze autobus byl pusciutenki, a zwykle siedzi w nim juz kilkoro dzieci. Ciekawe ilu uczniow ominal po drodze? Nie wszystkie osiedla maja, jak u nas, zamkniete uliczki. Na niektorych, jak autobus przejedzie, to juz nie wraca ta sama trasa. ;) Zaraz po nim przyjechal ten Bi, wiec dzieciaki pojechaly, a ja na moment wrocilam do domu, po czym ruszylam do pracy, robiac tylko malenkie koleczko, zeby zahaczyc o biblioteke. Po pracy planowalam pojechac do taty zeby zabrac ze skrzynki uzbierane przez te pare dni listy i wypisac ostatnie rachunki. Oczywiscie na planach sie skonczylo, bo M. uparl sie zeby sprobowac zadzwonic i znow zalatwic cos z tymi biletami do Polski, bo Bi miala tego dnia gimnastyke, ale dopiero na 18, wiec moze uda sie cos zalatwic zanim bede musiala z nia jechac. Umowilam sie wiec z nim, ze kiedy przyjedzie do domu, przygotuje jedzenie dla Potworkow zeby potem je tylko szybko podgrzac, po czym wykreci numer i zacznie juz czekac na polaczenie. W ten sposob kiedy ja dojade z pracy, moze za chwile sie polaczymy i odbierze ktos na terenie Hameryki, mowiacy zrozumiale po angielsku i kompetentny. Myslac, ze M. slucha juz muzyczek, wyjechalam troche wczesniej, przyjezdzam do domu, a moj malzonek nawet jeszcze nie zaczal dzwonic! Zylka mi zapulsowala, bo kurna, przeciez sie umawialismy!!! No ale ok, kilka minut po moim przyjezdzie M. zadzwonil i... godzina czekania!!! :/ Myslalam, ze cos mnie trafi, ale dobra, do wyjazdu z Bi mam 1.5 godziny. Akurat moze ktos sie zglosi i jeszcze zdazymy z nim pogadac. Mija godzina, godzina dziesiec minut, godzina dwadziescia... zglasza sie! Tlumacze od nowa sprawe, tym razem podaje od razu ze mam nowe numery biletow, facet, ze musi je sprawdzic i... przelacza nas na muzyczke! Szybko podejmujemy decyzje, ze jedziemy na gimnastyke wszyscy. Bi pojdzie cwiczyc, a my bedziemy w aucie czekac az oszolom sie zglosi. W koncu odebral i ta sama spiewka, ze LOT musi potwierdzic te numery, bo u niego sa zablokowane i nie moze nic zrobic. Wsciekla mowie, zeby w takim razie dzwonil i potwierdzal. Facet przelacza nas na muzyczke, po czym, po kilkunastu minutach... rozlacza sie!!! Tym razem juz mi para buchnela uszami i zaczelam klac na czym swiat stoi!!! Siedzimy jednak nadal na parkingu czekajac na Bi, wiec po kilku glebokich oddechach, wykrecamy jeszcze raz. Tym razem cud - tylko 15 minut czekania! :D W koncu odbiera facet (to prawdziwy pech, ze za kazdym razem jest to ktos inny), wiec od nowa tlumaczymy sytuacje, nie przebierajac zreszta w slowach, bo cierpliwosc kzdego ma swoje granice. Ponownie gosciu musi sprawdzic bilety, chociaz tlumacze, ze nic nie zdziala i niech od razu kontaktuje sie z LOT'em. Ponownie czekamy dobrych kilka minut na lini. Facet nic nie zalatwil oczywiscie i powtorzyl to samo, co slyszelismy juz trzy razy - ze bilety sa zablokowane przez LOT. Mowi, ze musi sie skontaktowac z linia lotnicza, na co my wykrzykujemy, ze przeciez, do cholery, od poczatku mu to powtarzamy. Facet wzial od nas numer telefonu w razie gdyby nas rozlaczylo i musial oddzwonic (bo poskarzylam, ze poprzedni agent sie rozlaczyl) i przelaczyl na... muzyczke. Ten facet przynajmniej wydawal sie w miare pomocny. No to czekamy. W miedzyczasie wrocila Bi, dojechalismy do domu, zaczelismy szykowac kolacje i pakowac sie na kolejny dzien, a muzyczka nagle... zgasla. Biegne do telefonu myslac, ze facet odebral, a tam... rozlaczone!!! Po prostu bylam o krok od walenia glowa w sciane!!! Cos mi sie wydaje, ze znowu wyjazd do Polski przejdzie nam kolo nosa. :(

Poza walka o bilety do Polski, przypomnialam sobie, ze do konca roku szkolnego zostalo troche ponad dwa miesiace i trzeba by zaczac sie rozgladac za polkoloniami dla Potworkow. Jak sie okazalo, obudzilam sie troche poznawo, bo na jeden tydzien na zeszlorocznych polkoloniach organizowanych przez nasza miejscowosc, juz nie bylo miejsc. :O Oczywiscie wszystko komplikuje fakt, ze nadal nie wiem co z Polska. Zapisalam jednak Potworki na te polkolonie na ostatni tydzien lipca i pierwszy sierpnia. Na drugi tydzien sierpnia sa juz zapisani na polkolonie na farmie, gdzie byli rok temu. W kolejnym tygodniu wiekszosc polkolonii konczy dzialalnosc, wiec do wyboru zostaja im poldniowe polkolonie pilki noznej, albo calodzienne, organizowane przez szkoly w naszym miasteczku. Na te "szkolne" chce ich tez zapisac na drugi i trzeci tydzien lipca (bo nie ma juz miejsca na tych "miastowych"). Wczesniejsze terminy poki co zostawiam, bo... Polska. Martwie sie tylko, ze potem nigdzie juz miejsc nie bedzie i obudze sie z reka w nocniku. :/

Sroda przywitala nas deszczem. Lekkim na szczescie, ale do tego 8-9 stopni i bylo dosc paskudnie. Ku naszej wielkiej uldze, wrocil(a) normalny kierowca Kokusiowego autobusu. Mysle, ze cale sasiedztwo odetchnelo. :D Potworki pojechaly do szkol, a ja wstawilam pranie oraz zmywarke i wyruszylam do chalupy taty, bo chcialam koniecznie sprawdzic, czy od soboty wszystko tam ok. ;) Wypisalam tacie ostatnie rachunki (reszte juz wypisze jak wroci) i pojechalam do roboty. Po poludniu Nik mial basen i bylam w pelni przygotowana, zeby jak zwykle po niego pojechac, ale M. stwierdzil, ze pojedzie tylko na krotki trening i z nim wroci. Ok, nie bede sie dopraszac. ;) Troche posprzatalam kuchnie, po czym zagonilam Bi pod prysznic. Mialam tez czas siasc z panna zeby mogla sobie wybrac nowe korki, te z jesieni sa juz bowiem za male, a pilka zaczyna sie za tydzien. :O Popatrzylysmy tez na czarne spodniczki oraz biale bluzki, Bi ma miec bowiem w tym roku koncerty orkiestry oraz choru, a tam zazyczyli sobie bialo - czarne stroje, zeby wszystkie dzieciaki w miare do siebie pasowaly. Co prawda wczesniej ustalilysmy z Bi, ze zalozy czarne legginsy oraz biala bluzke z dlugim rekawem, ktora na szczescie posiada w szafie, ale ze termin koncertu przypada pod koniec maja, pomyslalam, ze moze nagle byc goraco i Starsza sie zapoci. Panna chetnie wybrala sobie biala bluzeczke na krotki rekawek, ale stanowczo odmowila kupna spodniczki. Pojdzie w legginsach i koniec. Machnelam reka. ;) Wieczorem usiadlam rowniez z Nikiem, bowiem i on potrzebuje nowych korkow, ale tym razem Mlodszy okazal sie bardziej wybredny niz siostra. Nic mu sie nie podobalo, a jak cos wpadlo w oko, to oczywiscie nie bylo jego rozmiaru. ;) Wzruszylam ramionami, oznajmiajac, ze to jego problem i jesli ma ochote, moze biegac w przyciasnych korkach; to nie moja sprawa. ;)

W czwartek w szkole Kokusia nadal trwal tydzien swiadomosci autyzmu. Tym razem, na znak milosci i akceptacji, dzieci mialy sie ubrac na czerwono lub zloto. No coz, nic zlotego Nik w szafie nie posiada, ale na szczescie czerwona bluzka sie znalazla. :D Rano na przystanku, cala trojka dzieci jadaca do tej samej szkoly, pokazywala sobie wesolo mankiety czerwonych bluzeczek. Bi czula sie nieco wyobcowana. ;) "Atrakcji" z biletami do Polski ciag dalszy. ;) Odpoczelismy od wiszenia na telefonie jeden wieczor i stwierdzilismy, ze skoro agencja ma problem zeby skontaktowac sie z LOT'em, moze powinnismy wziac sprawy w swoje rece i sami zadzwonic do nich jeszcze raz, powiedziec, ze numery biletow, ktore nam podali, sa zablokowane i poprosic o odblokowanie. M. wzial na siebie zadzwonienie o 4:30 nad ranem, bo w Polsce jest wtedy pozny ranek. Mielismy nadzieje, ze o tej porze wiekszosc ludziskow jest w pracy i oczekiwanie na polaczenie nie bedzie takie dlugie. Niestety, okazuje sie, ze nawet o tej porze M. byl czterdziesty ktorys w kolejce. Cale szczescie, ze u niego w pracy nad ranem nie ma szefostwa i nawet pracownikow jest tylko garstka. Mogl wiec siedziec z plumkajaca muzyczka przy uchu. W koncu ktos odebral... i mamy kolejna niespodzianke, przykra niestety. Okazalo sie, ze numery biletow, ktore facet podal nam w niedziele, tez sa niewazne, zamkniete i nie mozna ich uzyc! Czyli agencja dobrze mowila, ze ich system nie ma do nich dostepu. Ale kurna w LOT maja balagan! W niedziele podaja nam numery biletow, twierdzac, ze sa wazne do listopada, a w czwartek kto inny twierdzi, ze nie sa i nic nie mozna z nimi zrobic. :/ Nie bylo mnie przy rozmowie, wiec nie wiem jak sie to po kolei potoczylo, ale w koncu facet zgodzil sie dac nam vouchery na te niewykorzystane bilety. Potwierdzenie ma przyjsc do dwoch tygodni. Jak je bedziemy mieli, mozemy (niby) zrobic rezerwacje juz bezposrednio z LOT'em. Po tym wszystkim, uwierze jak zobacze... :/

Popoludnie bylo spokojne bowiem dzieciaki nie mialy zadnych treningow. Zrobilam liste na zakupy swiateczne, choc nie sa one jakies spektakularne. Tutejsza Wielkanoc to tylko niedziela, nie ma wiec co szalec z przygotowaniami. Poza tym caly wieczor przesnulismy sie leniwie. A pod wieczor zadzwonil dziadek, ze dolecial szczesliwie z powrotem do Hameryki. Szczerze, to poniewaz wylatywal i wracal w srodku tygodnia, tak naprawde nie widzielismy go tylko jeden weekend i tak to zlecialo, ze nawet tego nie odczulismy. No, ja moze troszke, bo dogladalam tatusiowego domu. Ale Potworki nawet o dziadzia nie zapytaly. ;) Dosc czesto nie widujemy dziadka po 2-3 tygodnie, jak mamy plany na weekendy, albo ktores z nas (lub senior we wlasnej osobie) jest chore, wiec dzieciaki przyzwyczajone i nie zdazyly zatesknic. ;) Pod wieczor dostalam niespodziewanie maila od Kokusiowego trenera pilki na ten sezon. Poniewaz pierwsze mecze maja sie odbyc 23-iego, spodziewalam sie, ze treningi zacznal sie od 18-ego, szczegolnie, ze w nadchodzacym tygodniu sa ferie wiosenne i wiele rodzin wyjezdza. A tu niespodzianka, Nik ma miec trening juz w nastepny piatek. Mlody oczywiscie zachwycony, szczegolnie, ze wygral "loterie" druzynowa i z trzynastu chlopcow, z ktorymi bedzie gral, szesciu to jego dobrzy kumple, a trzech kolejnych zna z poprzednich sezonow. Tak naprawde wiec w druzynie bedzie tylko kilka nowych twarzy. :)

Piatek to byl ostatni dzien z tygodnia swiadomosci autyzmu  w szkole Kokusia. Tym razem, z racji ze autyzmowi czesto towarzysza rozne zaburzenia sensoryczne, dzieciaki mialy sie ubrac "wygodnie". Zalecenie troche idiotyczne, bo jak inaczej ubierac dzieciaka do szkoly? No chyba, ze normalnie chodziliby w mundurkach, to wiadomo. ;) W kazdym razie Nik zalozyl swoj zwyczajny zestaw spodni dresowych oraz koszulki i juz. :) Tego dnia mieli skrocone lekcje. Niewiadomo dlaczego; juz sie pogubilam, ale w tym roku szkolnym to jakas "tradycja", ze przed kazdym dluzszym weekendem lub przerwa w szkole, piatek jest krotszym dniem. Z racji, ze chcialam tez tego dnia zrobic zakupy na caly tydzien oraz czesc przedswitecznych, zdecydowalam, ze tego dnia pracuje z domu. Rozwiozlam wiec dzieciarnie do szkol, zajechalam do UPS'u wyslac paczuszke, po czym wrocilam do chalupy zeby wyslac maile zawiadamiajace szkoly, ze odbieram Potworki osobiscie. Co za porazka, ze koniecznie trzeba to zrobic tego samego dnia... Nastepnie wyruszylam na zakupy, zajechalam jeszcze po kawe i zanim wrocilam i rozpakowalam torby, okazalo sie, ze mam 15 minut zanim czas bedzie jechac po dzieciaki. Pod szkola Nika stwierdzilam, ze niektorzy rodzice potraktowali to ubranie dzieci "wygodnie" bardzo doslownie. Dobrych kilkoro bylo w takich polarkowych, jednoczesciowych pizamach, ale order "cudaka" dostaly blizniaczki, ktore kojarze z ktorejs z druzyn pilkarskich Bi. Panny ubrane byly w ogromne, puchate... szlafroki! :O Obie sa w dodatku dosc... "przy kosci", wiec w tych pastelowych, rozowo - mietowych szlafrokach wygladaly po prostu niczym gigantyczne pianki marchmallows! :D Po przyjezdzie do chalupy, Potworki ucieszone zaczely oficjalnie ferie wiosenne, a ja zabralam sie za smazenie nalesnikow. Reszta dnia zleciala ekspresowo, choc tak naprawde dzialo sie niewiele. Po dwoch dniach zachmurzenia oraz przelotnego deszczu, w koncu przyszedl cieply, sloneczny dzien. Temperatura podskoczyla do 17 stopni, wiec odciagnelam Potworki na chwile od elektroniki i poszlismy na spacer. Trzeba bylo skorzystac, szczegolnie, ze kolejny dzien ponownie zapowiadano deszczowy... Humor za to popsula mi wiadomosc od siostry, ktora kontrolnie (choc po czasie) zawiadomila, ze wykupili wczasy w Hiszpani... w idealnie tym samym czasie, na ktory my szukamy biletow do Polski!!! :O Troche to oczywiscie moja wina, bo nie mowilam jej nic o dacie przylotu, skoro nadal nie mamy biletow. Oczywiscie ona pyta czy nie mozemy przesunac lotu o tydzien, zeby zawitac do trojmiasta akurat na ich powrot. No i nie byloby moze problemu, ale... sam lot to jedno, a wszystko trzeba jeszcze zgrac z moja praca, polkoloniami Potworkow, itd. :/

Poniewaz byl to wybitnie irytujacy tydzien, a za to kompletnie pozbawiony jakichs atrakcji czy przyjemniejszych wydarzen, wrzuce Wam jeszcze zdjecie cudeniek, ktore Bi ostatnio robi na szydelku.

Poki co robi takie torebeczki, bransoletki, paski, itd. Na bardziej skomplikowane rzeczy, przyjdzie czas :)
 

Wprawila sie juz tak, ze robi to ogladajac filmiki na tablecie, a na robotke tylko rzuca okiem co jakis czas :O Wdala sie w tym w swoja prababcie, ktora na drutach robila swetry, czapki, szaliki, kaputki i co tam jeszcze sie dalo. Ja szylam ubrania lalkom Barbie, ale druty czy szydelko nigdy mnie nie ciagnelo. Podobnie jak moja matke, ktora posiadala maszyne do szycia i potrafila uszyc mi oraz siostrze bluzki, spodnie czy spodniczki, ale drutow nawet nie miala w domu. :)

I tak zlecial kolejny tydzien. W szoku bylam, kiedy w mailu ze szkoly ktoregos z dzieci napisano, ze po przerwie wiosennej zostanie juz tylko 8 tygodni roku szkolnego. Az sobie przeliczylam tygodnie i faktycznie! Zostalo juz mniej szkoly niz potem bedzie wakacji! ;) Poza tym, zdrowotnie... niby lepiej. Niby, bo przez caly tydzien musialam jednak od czasu do czasu sie wysmarkac, a to co splywalo mi z zatok, bylo malo... urodziwe, jesli wiecie co mam na mysli. ;) Nikowi tez dalej cos tam furczy, co slychac szczegolnie jak spi, choc w dzien czasem tez ciaga nosem. Bi zas... ma chrypke. W dzien troche mniej, ale po nocy, rano, ledwie ja slychac. Takze, ciagle sie doleczamy i konca nie widac. :/ Dobrze, ze teraz tydzien w domu, wiec miejmy nadzieje, ze cala nasza trojka wykuruje sie juz na dobre...

Do poczytania!

7 komentarzy:

  1. Jak ja uwielbiam takie wykorzystywanie. Już pomijając, że nie rozumiem zbytnio tego obowiązkowego dyżuru... To zamiast być wdzięcznym, że jednak jesteście i przypilnujecie dzieci, traktuje się Was jak darmową siłę roboczą, do której nawet nie trzeba się odzywać z szacunkiem... Za to z wycieczką mnie rozłożyłaś... U nas szkoły zawsze mają jakieś zniżki i wychodzi taniej. Nie mówiąc o tym, że szkoła organizuje wycieczkę, a rodzic ma zawieźć i pilnować - stwierdzam, że chyba jednak z naszą polską szkołą nie jest tak źle :P

    Tak zachęcają człowieka do latania, a jak przychodzi co do czego, to wychodzi, że szybciej dotarłabyś do nas łódką i pieszo. Podejście do klienta straszne. A co do muzyczki, którą puszczają - nie wiem co w niej jest, ale jak ją słyszę, to mam ochotę od razu się rozłączyć - może o to chodzi?

    Ogólnie widzę, że nie zwalniacie, ale za to będziecie mogli teraz odpocząć. Choć wiadomo jak to jest z człowiekiem przed świętami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale wiesz, to w tutejszej Polskiej Szkole takie kwiatki. W Hamerykanckiej maja troche wiecej rozsadku. ;)
      Z wycieczka to polecieli pieknie. Gdybym juz wczesniej dzieciakom o niej nie powiedziala, teraz bym cichutko podarla caly formularz i udawala, ze o niczym nie wiem... :D
      Hehe, usmialam sie z tej lodki i pieszej wyprawy. Ale fakt, ze czasem sobie mysle, ze rejs to nie taki znow glupi pomysl. ;)

      Usuń
  2. Doskonaly post! Gratuluje. Wrocilas do swietnej formy, wiec ubawilam sie szczerze. Polska szkola, coz... Zwyczajnie po polsku dziala. Tragedia to malo powiedziane. Moja babcia powiedzialaby: "typowe polskie chamstwo!" (I tu nie przemawia przeze mnie, bron Boze! - polski komplex nizszosci, ale wlasciwe dla sytuacji poczucie zaklopotania, a nawet naleznego wstydu.) No ale chyba jeszcze lepsza jest historia z LOTem. Kiedys tu pisalam: jak JUZ wzieli pieniadze to maja klienta w nosie. Szalu bym na te muzyczke dostala, podziwiam, ze nie wyslaliscie tam bomby atomowej. Tylko dokad? Do miauczacej Hinduski, co przy piejacym kogucie obsluguje klientow przez telefon? - Szkoda nerwow. Ciekawam, jak (czy w ogole) uda sie ta podroz do PL.
    Dla M, ktory (wg bloga) jedynie pracuje, chodzi na silownie lub do kosciola - mam dzis cytat z Jana Kochanowskiego: FRASZKA NA NABOŻNĄ "Jeśli nie grzeszysz, jako mi powiadasz,
    Czemu się miła tak często spowiadasz?"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest wlasnie przykre, ze obserwujac takie zachowania u wlasnych rodakow, jest czlowiek zly, ale zaskoczony? Nie bardzo...
      Na szczescie sluchanie muzyczek chwilowo idzie w zapomnienie. Co bedzie za pare miesiecy, zobaczymy.
      Hehe, znam te fraszke. :D Niestety, moj M. jest mocno kosciolkowy. Takie "zboczenie" rodzinne, bo cala jego rodzina jest niemozliwie religijna.

      Usuń
  3. Osobom z autyzmem jest bardzo ciężko w życiu już z samym sobą, a jeśli dochodzą do tego reakcje i oceny społeczeństwa, bywa naprawdę przykro. U mojego syna zdiagnozowano autyzm gdy miał 3 lata. On miał bardzo typowe, wręcz książkowe objawy. Myślałam, że nigdy nie będzie mówił. A dzisiaj czyta książki płynniej od zdrowych rówieśników. Cudowny chłopak z niego, ale widzę jak mu ciężko nie raz panować nad emocjami. Mówi, że jak będzie miał 15 lat to mu się skończy autyzm i wyzdrowieje :) Bardzo bym chciała, żeby był w przyszłości na tyle samodzielny, żebym nie musiała się o niego bać odchodząc z tego świata. Tylko o tym marzę. Maciek jest obecnie w klasie dla dzieci z autyzmem wysokofunkcjonującym, więc kolegów ma na podobnym poziomie. Radzi sobie, ale wiem że gdyby był w masowej szkole, choć integracyjnej, to było by bardzo ciężko, pewnie powtarzałby klasy. A do tego inne dzieci, jak wiadomo potrafią dać popalić komuś kto odbiega od normy. Jednak nie dziwię się dzieciom, bo dorośli sami potrafią powiedzieć "Jakbym wziął pasa, to bym zaraz wyleczył takiego gagatka", albo "autyzm to wymysł matki, żeby brać kasę na takiego", albo "trzeba było usunąć, a nie teraz narzekać", i inne tym podobne teksty. Już nie wspomnę o robieniu zdjęć i nagrywaniu filmików, gdy dziecko dostaje ataku paniki. Oj, przechodziłam przez to wszystko, choć nie powiem, bo są także ludzie życzliwi i na takich też trafiałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tutejsza szkola publiczna jest bardzo przychylna dzieciom ze specjalnymi potrzebami. Tamten chlopiec w zwyklej szkole dziennej ma pania do indywidualnej pomocy oraz kilku terapeutow. W szkole polskiej, ktora jest placowka prywatna, tego nie ma. Dzieciak zostal wrzucony do zwyklej klasy, gdzie jest jedna nauczycielka i 24 dzieci. Pani probuje prowadzic lekcje, a zachowania Matiego bywaja irytujace. Nauczycielka sie wkurza, bo chlopak nie reaguje na upomnienia, a dzieci podchwytuja te niechec. Szczerze to sie dziwie, ze moja kolezanka posyla tam syna. Wiem, ze zalezy jej na jezyku polskim, ale z drugiej strony, zdaje sobie sprawe, ze mlody nie wytrzymuje 4 godzin w lawce i bez pomocy kogos, kto go nakieruje. Mysle, ze sama siedzialabym tam w szkole jako pomoc zeby pomoc odpowiednio nakierowac dzieciaka, albo zabrac go z klasy jak juz nie daje rady. Niestety, mimo, ze to moja kolezanka, ale mam wrazenie, ze chce sie pozbyc dzieciakow (bo ma tez corke) na te kilka godzin.

      Usuń
    2. Też myślę że w takiej sytuacji sama siedziałabym z dzieckiem w klasie, ale z drugiej strony wcale się tej matce nie dziwię. Nie każdy daje radę udźwignąć coś takiego. Nie wiem jak wygląda ich sytuacja, ale może ta kobieta musi zwyczajnie odpocząć.

      Usuń