Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 29 kwietnia 2022

Grafik robi sie nieco szalony :D

W poprzednim tygodniu doszly treningi pilkarskie obojga dzieci, za to w minionym rowniez weekendowe mecze. Nie moze byc przeciez za nudno ;)

Sobota, 23 kwietnia to bylo po prostu wariactwo. Wstalam z Potworkami z samego rana, musielismy bowiem podjechac do Polskiej Szkoly. Co prawda dzieciaki na lekcjach nie zostawaly bo Nik mial mecz, ale chcialam wreczyc nauczycielce Kokusia formularz oraz czek na te nieszczesna wycieczke, o ktorej niedawno pisalam. Formularze trzeba bylo przyniesc do 30 kwietnia, a tego dnia ktores z Potworkow mecz ma na 9 rano, nie byloby wiec jak. Akurat w tamta sobote Nik gral o 10:15, byl wiec czas pojechac. Nie chcialam przeszkadzac w lekcjach, wiec pojechalismy juz na 8:30 rano, zeby Pania zlapac zanim rozpocznie zajecia. Wrocilismy do domu i akurat mielismy okolo godzinki zeby przygotowac sie do wyjazdu na boisko. Zajechalismy na rozgrzewke, Nik polecial do druzyny, a ja z Bi rozsiadlysmy sie na krzeselkach. Potem okazalo sie, ze na mecz przyjechala ta sama kolezanka, ktora spotkala dzien wczesniej na treningu, ktora zreszta nie byla tam przypadkowo, bo jej brat jest w druzynie Nika. Co lepsze, ta dziewczynka nalezy do druzyny Bi, tylko nie bylo jej na srodowym treningu! :) W kazdym razie, od tego momentu corki juz "nie mialam". Spokojnie przygladalam sie meczowi chlopcow, a dziewczyny ponownie wyczynialy akrobacje na barierkach. Zerkalam tylko na nie od czasu do czasu. Chlopaki grali przeciw innej druzynie z naszego miasteczka, ktora okazala sie twardym przewnikiem, choc poziomami byli chyba calkiem wyrownani.

Nik, z wlosami na twarzy, szykuje sie do przejecia pilki. A nie pisalam ostatnio, ze koszulki maja oczojebne?! :D
 

Mielismy pecha, bo poczatkowo trener (ktory nie zna jeszcze mozliwosci zawodnikow; w koncu to byl pierwszy mecz) wsadzil na bramke chlopca, ktory jest, co tu duzo mowic... ciamajda. Tak, wiem, pozycja bramkarza jest najbardziej stresujaca, ale ten chlopak, mimo iz wysoki i w sumie szczuply, to taka troche fajtlapa. Nawet na innej pozycji, wyglada jakby nie wiedzial co zrobic z ramionami, pilka przelatuje mu miedzy nogami... no gdzie on na bramke. W ciagu kilkunastu minut wpuscil trzy gole. Przy pierwszej okazji trener go wymienil i potem inni chlopcy juz obronili wszystkie. ;) Niestety, to co napsul bylo juz nie do odrobienia. Nasi chlopcy robili co mogli, ale strzelili tylko dwa gole i ostatecznie przegrali. Musze sie jednak pochwalic, ze jednego z tych dwoch goli, strzelil... Nik! :) Biegal, biegal az sie dobiegal. ;) Bardzo nieobiektywnie stwierdzam, ze Mlodszy byl jednym z najlepiej grajacych chlopcow w naszej druzynie. Nie wiem co sie stalo z dwoma innymi, ktorych pamietam z poprzednich sezonow jako swietnych graczy. No ale w koncu to pierszy mecz w sezonie i wszyscy maja prawo byc troche "zesztywniali" po zimie. :)

Na sobotnie popoludnie zaplanowalam wziac dzieciaki na impreze organizowana na znajomej farmie, z okazji Dnia Ziemii. Tak szczerze, to nie wiem co mial piernik do wiatraka, bo byl to po prostu wielki, halasliwy festyn, ktory z sama "Ziemia" nie mial nic wspolnego. No ale niech im bedzie. ;) Mielismy tylko wpasc do domu, szybko cos przekasic i jechac, ale M. w miedzyczasie napisal, ze jedzie po chinczyka. Ucieszylam sie przedwczesnie, ze przynajmniej nie musze martwic sie o to, co dzieciakom dac. Niestety, okazalo sie, ze malzonek podjechal jeszcze do Polakowa, przez co do domu zjechal w koncu dopiero przed 13. Szybko dalam dzieciakom jesc i pojechalismy, ale na miejsce dotarlismy gdzies przed 14, impreza zas konczyla sie o 16. Naiwnie myslalam, ze to nic, godzinka, poltorej i pojedziemy, bo co tam tyle czasu robic. Okazalo sie przy okazji, ze choc za samo wejscie placilo sie niewiele - $5, to wszystkie atrakcje byly dodatkowo odplatne! Dojechalismy tak pozno, ze nie sprzedawali juz karmy, bowiem objedzone zwierzaki kompletnie ja ignorowaly. Pewnie bali sie, ze sie pochoruja. :D I moze to dobrze, bo bylyby kolejne wydane dulary. ;) A tak, to wejscie na dmuchany zamek - $1, luzik.

Szalenstwa na dmuchancu. Z kolezanki Bi widac tylko chude kolana :D
 

Przejazdzka na kucyku - $5, tez ok. Po jakims czasie dolaczyla do nas sasiadka, na ktora wpadlam wychodzac wczesniej z meczu i ktorej powiedzialam o imprezie. Okazalo sie, ze poza swoimi dwiema corkami, zgarnela jeszcze dwie dziewczynki z druzyny swojej mlodszej, w sumie mialysmy wiec pod opieka szescioro dzieci. Ze sie ich doliczyc nie moglysmy, to malo powiedziane. ;) Dzieciarnia biegala w kolko, probowala glaskac wszystkie zwierzaki i lapac kury. Potworkom sie to zreszta udalo.

Komu kure? :D
 

Konie i krowy ostentacyjnie juz sie od ludzi odwracaly, ale Bi oraz Nik byli zadowoleni glaszczac chociaz zadki. :D

Dobrze, ze krowa nie miala dosc glaskow i nie kopnela ;)
 

Potem dzieciarnia ochoczo ustawila sie w kolejke do malowania twarzy. O matko i corko! Pamietam te dziewczyne z ktorejs z Komunii. Maluje pieknie, ale niemozliwie wolnooo... A ze przed nami byly grupki oraz rodziny z kilkorgiem dzieci, wiec stalysmy tam prawie godzine! :O W ktorym momencie dzieciaki przyfilowaly mala karteczke z cena - $15!!! :O O jasna cholera! Tyle kasy za malunek, ktory wieczorem i tak bede musiala zmazac?! :O No ale dzieciaki juz podniecone wybieraly z katalogu ktory chca rysunek, wiec nie mialysmy sumienia ich z tamtad odciagac. A malunki wyszly, przyznaje, piekne. ;)

Wyszlo ladnie, ale czy warte bylo trzech dyszek, tu juz moglabym polemizowac ;)
 

W tym momencie dochodzila juz 16, wiec podeszlismy szybko na przejazdzke kucykami, a tam... kolejna dlugasna kolejka. :O Znow praktycznie pol godziny stania. Dobrze, ze w zasiegu wzroku byl plac zabaw, wiec dzieciarnia poleciala szalec, a ja i sasiadka stanelysmy w ogonku.

Jezdziec, ktory nawet stop w strzemiona nie wsuwa ;)
 

Najlepszy byl jakis Meksykanin z wielka rodzinka, ktory stal kilka miejsc przed nami. W ktoryms momencie polazl z cala swoja ferajna kawalek dalej, usiasc na lawki, nic nie mowiac. Kolejka doszla do bramki, jakas inna rodzina, ktora byla za nim, zaczela jezdzic, wiec uznalam ze tamci jednak zrezygnowali. Potworki ustawily sie jako nastepne w kolejce, az tu nagle gosciu (nizszy ode mnie chyba o pol glowy), wskakuje mi przed samym nosem, rzucajac tylko "I was first!"!!! Jak to czesto bywa, z zaskoczenia zabraklo mi slow na taka jawna bezczelnosc! :D Z drugiej strony, facet faktycznie byl przede mna, ale mogl odchodzac z kolejki powiedziec cos, ze idzie tylko usiasc, ale wroci. A on nic, poszedl, rodzina za nim zdazyla juz posadzic dzieci na kucykach, a jemu nagle sie przypomnialo, ze powinna byc jego kolej! I ani przepraszam, ani pocaluj mnie w doope... Zupelnie jakbym to ja sie przed niego celowo wepchala. :D

Bi potrzebowalaby juz jednak wiekszego rumaka; na kuce robi sie za wielka ;)
 

Mimo, ze impreza byla teoretycznie do 16, nikt szczegolnie sie tym nie przejmowal, farma bowiem otwarta jest bodajze do 17. Dzieciaki polecialy wiec jeszcze na dmuchanca, gdzie nie sprawdzali juz biletow, a na koniec po mrozone napoje, bo po szalenstwach oczywiscie chcialo sie pic. Tutaj kolejny szok, bo takie niezbyt wielkie kubki mrozonej, smakowej "wody", kosztowaly $6! Na szczescie tu tez juz nikt nie pilnowal co sie dzieje, wiec dzieciarnia wtopiwszy sie w gromade ludzi, wracala po niekonczace sie dolewki. :D

Cala sasiedzka ferajna :)
 

Przy takiej zabawie, nie dziwota, ze mlodziezy nie mozna bylo z tamtad wyciagnac. Dobrze, ze nie mieszkamy bardzo daleko, ale i tak w domu bylismy po 17. Chyba sie starzeje, bo po takim dniu bylam po prostu wykonczona. Kiedy wieczorem skonczylam Potworkom czytac, ledwie patrzylam na oczy. Dochodzila 23, a ja tylko wypuscilam psa na szybkie siusiu, po czym powloklam sie do lozka, ledwie zywa. :D

Niedziela byla juz spokojniejsza. Rano kosciol, potem po kawe. Wpadlismy do chalupy na szybkie drugie sniadanie, a dla Bi przebranie i pedzilismy na jej mecz. Byl on w sasiednim miasteczku, ale akurat mieszkamy w takim miejscu, ze mamy tam blizej niz na "nasze" boiska. :) Nawet M. pojechal, co nalezy oglosic swietem narodowym. ;) Nik nie mial wyjscia i zabral sie z nami, ale nawet nie protestowal, bo wiedzial, ze bedzie kolega z druzyny, ktory jest bratem jednej z dziewczyn u Bi. Kiedy dojechalismy, przezylismy lekka konsternacje. W druzynie Bi mamy roczniki 2010 i 2011, jest wiec kilka dziewczynek wysokich, wyzszych nawet niz Bi. W tamtym zespole byly jednak istne giganty! Nie wszystkie oczywiscie, ale dobrych kilka wygladalo na 14-15 lat! Przy tym byly nie tylko wysokie, ale po prostu masywne; takie babo - chlopy. Wiem, ze u nas w tym sezonie zdolano zebrac tylko jedna druzyne 11-12-latek. Mozliwe, ze w tamtym miasteczku mieli ten sam problem i polaczyli wiecej rocznikow. Wiem, ze czasem tak robia zeby dzieciaki mialy szanse grac. Calkiem prawdopodobne wiec, ze tamte dziewczyny byly po prostu starsze.

Nie mam pojecia co Bi probuje tu zdzialac :D
 

Pomyslalam, ze one te nasze "drobinki" po prostu staranuja. :D Pozniej okazalo sie jednak, ze rozmiar to nie wszystko (hehehe), bo panny byly wielkie, ale powolne i niezgrabne. Bardzo szybko przekonalismy sie, ze "nasze" dziewczyny zwinnie je przescigaja i odbieraja im pilke. Tamte probowaly wykorzystywac swoje rozmiary przepychajac sie i szarpiac za koszulki, co zaowocowalo kilkoma wolnymi rzutami. Wydawalo sie wiec, ze mamy spora przewage i powinnismy wygrac z palcem w... nosie (:D), a tymczasem wynik koncowy to bylo 1:0. Dla naszych oczywiscie, ale patrzac na gre tych dwoch zespolow, powinnismy miec przynajmniej kilka goli wiecej. Co wiec sie stalo? Otoz, nasze panny najwyrazniej budza sie jeszcze z zimowego snu. Tylu zmarnowanych okazji jeszcze nie widzialam. Sa pod bramka, trener krzyczy: "Strzelaj!", rodzice z trybun: "Strzelaj, strzelaj!!!", a one co? One najwyrazniej czekaja na to idealne ustawienie, kiedy zadna z przeciwniczek nie bedzie stala na drodze... :D Nawet Bi, ktora na jesien swietnie grala, tym razem miala kilka "akcji", gdzie przejela pilke, ale zamiast z nia biec, natychmiast odkopywala ja do kolezanki i zadowolona. A byla na pozycji napastnika! :D Nie wiem co za zacmienie ja chwycilo. Oczywiscie panna wyszla zadowolona, bo wygraly, a ze graly jak graly, to juz bez znaczenia. ;)

Popoludnie to juz bylo nadrabianie zaleglosci domowych, czyli pranie, jakies lekkie ogarnianie, kapiel dzieciakow, itd. Pod wieczor siedlismy zeby w popatrzec jeszcze raz na bilety do Polski. Nie pamietam czy pisalam, ale dostalismy w koncu te vouchery z LOT'u. Tylko co z tego, skoro roznica 3 tygodni sprawila, ze bilety w terminie, ktory nas interesuje, podskoczyly drugie tyle! Serio! Jak M. mi o tym powiedzial, myslalam, ze cos zle spojrzal. Siadlam wiec z kompem i zaczelam patrzec sama. I malo oczy mi na wierzch nie wyszly. O ja cie pitole! Musialam isc tydzien po tygodniu i sprawdzac, a strone internetowa LOT ma stra-szna! Spedzilam godzine na internecie i dopiero na sierpien bilety troche spadaja w dol, ale nadal i tak sa drozsze niz byly nie tak dawno przeciez temu... :/ Tyle, ze ja powiedzialam juz w pracy, ze planuje wylot w czerwcu, nie mam dla Potworkow polkolonii (a nigdzie, gdzie sprawdzalam, nie ma miejsc!), za to na sierpien polkolonie mam. I wiem, ze w dwoch miejscach oddadza mi kase bez laski, ale na farmie beda robic problemy, bo juz przy zapisach to zastrzegaja. :( Nie mowiac juz o tym, ze jak nie covid, jak nie wojna, to teraz kontrolerzy lotow planuja strajk i niewiadomo co bedzie! Pie*dolca mozna dostac! :/

W poniedzialek, tradycyjnie juz, autobus Nika przyjechal 20 minut pozniej. Bi pojechala, a Nik z dwiema sasiadkami zdazyli jeszcze pograc w limbo. W koncu jednak odjechali, a ja wrocilam i planowalam porzucac psu pileczke, ale... nie znalazlam ani jednej! Jeszcze dzien wczesniej M. rzucal jej pomaranczowa, a tego dnia i tamta i niebieska, po prostu wsiakly. :/ Wrocilam wiec do chalupy, pootwieralam okna w sypialniach, rozladowalam zmywarke i siadlam nawet na moment z kawa. W drodze do roboty zahaczylam jeszcze o biblioteke, oddac ksiazke Kokusia, a wypozyczyc kolejna czesc z serii czytanej z Bi. :) W pracy spokojnie, bo nie bylo ani szefa, ani dwoch kolejnych osob, ktore wziely wolne za pracujaca sobote. Jedyna sensacja (dla mnie) bylo kiedy w lazience spojrzalam w lustro, a po moich wlosach lazi sobie... kleszcz!!! Aaaaa!!! Nienawidze dziadow!!! I nie mam pojecia skad wzial sie na moich wlosach! Rano dreptalam po ogrodzie, fakt. Ale mialam na sobie inne buty, inne spodnie i inna kurtke. Poza tym to byla juz 13 po poludniu. Mysle, ze gdyby wlazl na mnie rano, juz by sie zaszyl w jakims zakamarku, a nie lazil na wierzchu wlosow. Raczej podejrzewam, ze zaczail sie gdzies w biurze w robocie. Mamy taki dywan, na ktorym kompletnie nie widac paprochow, wiec mogl niepostrzezenie wlezc na krzeslo, a potem z oparcia juz na moje wlosy. Nie widze innego wyjscia, ale przez reszte dnia mialam wrazenie, ze wszystko mnie swedzi i zawziecie sie drapalam. :D

Po poludniu Nik mial basen. Ostatnio zazwyczaj jezdzil z M., ktory w tym czasie szedl na silownie, a potem albo wracali razem, albo ja Mlodszego odbieralam. Tym razem malzonek jednak wyjatkowo stwierdzil, ze jest zmeczony i nie chce mu sie cwiczyc. Pojechalam wiec ja i pierwszy raz od dluzszego czasu kiblowalam na goracym, dusznym basenie, patrzac jak plywa syn. Nie bede zreszta narzekac, bo nie bylo zle. Lubie podgladac aktywnosci Potworkow. :)

Plywak :)
 

Koszmar z biletami do Polski, cd. Wrocilam z Kokusiem z basenu, na szybko dalam Potworkom kolacje, po czym siedlismy z M. zeby zarezerwowac w koncu te bilety. Sierpien nie sierpien, trudno. W mailu z voucherami napisane bylo jak byk, ze przy platnosci wybrac "voucher" i wbic kod. Wybralismy polaczenie, powbijalismy mozolnie wszystkie informacje, posprawdzalismy wszystko 3 razy. Dochodzimy do placenia i... ZONK!!! Jest opcja karty platniczej, PayPal, cos tam jeszcze, a vouchera NIET!!! Ojaciepierdolechujbytopojebany!!!!! Kombinowalismy i tak i srak, odswiezalismy strone i ch*j, nie ma i tyle. Normalnie tylko siasc i plakac. :(

Wtorek to znow stanie na przystanku i czekanie na spozniony autobus Kokusia. Humor mialam tak spaczony przez ten pierdzielony LOT, ze korcilo mnie zeby zadzwonic do firmy obslugujacej school bus'y (bo to nie szkoly tym zarzadzaja, tylko osobne spolki) i spuscic tam komus porzadna zjebke! Serio, albo niech w koncu cos z tym zrobia, albo niech zawiadomia, ze permanentnie zmienia sie czas odjazdu i autobus bedzie juz tak przyjezdzal do konca roku. Wtedy czlowiek bedzie przynajmniej wiedzial na czym stoi i wyjdzie sobie z domu pare minut pozniej. :/ Rano okazalo sie, ze kiedy ma sie w LOT'cie vouchery, trzeba wylatywac z tego samego miejsca, do ktorego sie przylatywalo. My chcielismy leciec do Gdanska, a wracac z Krakowa; stad problemy. Okey, przynajmniej cos wyjasnione, chociaz serio?! Co im to robi za roznice?! W pracy wyjatkowo zapierdziel, bowiem jedna z laborantek rzucila od niechcenia, ze przygotowala raport i wydrukuje mi strone do podpisania, bo musi go wyslac najpozniej kolejnego dnia. Hola, hola, chwileczke! Ja tego raportu na oczy nie widzialam, a ona mysli, ze go tak sobie podpisze i juz?! Musialam wiec na szybko czytac, zaznaczac poprawki, potem pomagalam tamtej babce je nanosic tak, zeby mialo to rece i nogi... I niewiadomo kiedy zlecial dzien. W domu szybko zjesc, zagonic dzieciaki do lekcji, a na 18 z Bi na gimnastyke. Tu przynajmniej poplotkowalam sobie z kolezanka do wypeku. Wrocilam do chalupy i... kolejna frustracja! Na malzonka tym razem. Pytam czy zarezerwujemy te bilety w koncu. On wzrusza ramionami. Nie zrazona biore kompa i zaczynam jeszcze raz przegladac daty tydzien po tygodniu zeby porownac ceny. Fakt, ze zajelo mi to pol godziny, ale w koncu znalazlam termin z najnizsza cena. Pytam M. czy rezerwujemy. Eeee, juz pozno, on jest zmeczony, a to trzeba wbijac wszystkie dane, potem kody tych voucher'ow, zajmie to jeszcze godzine, moze jutro albo pojutrze to zrobimy, a moze ceny jeszcze spadna, a niewiadomo co z tym strajkiem kontrolerow lotow, a on w ogole to by lecial w kompletnie innym terminie... No po prostu mialam ochote kopnac go w doope! Trzasnelam pokrywa laptopa, a pan malzonek sie... obrazil oczywiscie. No i ku*wa tyle z rezewacji. Po raz fafnasty. :( Naprawde chcialam zebysmy polecieli razem, odwiedzic krewnych ale tez urzadzic sobie rodzinne wakacje. Ale pomalu zaczelam dojrzewac do tego, zeby leciec sama z Potworkami. Moj maz po prostu nie ma ochoty zobaczyc nawet swoich, starszych juz, rodzicow i bedzie wynajdywal kazdy pretekst zeby odwlec to w czasie...

W srode rano, po odczekaniu na, ponownie spozniony, autobus Kokusia, po pospiesznym porzucaniu pileczki psu oraz wstawieniu prania oraz dojezdzie do roboty - przelom. Malzonek wyslal codziennego sms'a z pytaniem jak leci, a ja mu odpisalam cala lista skarg i zazalen. Spodziewalam sie obrazy majestatu, a tymczasem malzonek moze zrozumial, ze tym razem przegial i pol godziny pozniej przeslal zdjecie potencjalnego polaczenia i spytal czy ma rezerwowac. Szok! :O Odpisalam, ze pewnie, jesli ma czas na takie rzeczy w pracy. Mialam meeting (i napisalam M. o tym), a tymczasem dostawalam co kilka minut sms'y z pytaniami o daty urodzenia, o potwierdzenie danych, itd. Odpowiadalam cichcem pod biurkiem, choc z lekka irytacja, spodziewalam sie bowiem, ze kolejny problem bedzie przy wbijaniu numerow tych voucher'ow i znow bedzie doopa. Tymczasem, niespodzianka! Chwile pozniej dostalam wiadomosc, ze... zrobione! :O A malzonek stwierdzil, ze w nagrode musze mu zrobic loda. :D W kazdym razie, po 2.5 roku ciaglego czekania i przekladania, w tej chwili nawet nie potrafie sie cieszyc. Jakos do mnie nie dociera, ze istnieje realna szansa wylotu i uwierze chyba jak bede juz siedziala w samolocie... A! Jeszcze najlepsze! Ja tu dostaje sms'y od malzonka z pytaniami odnosnie rezerwacji, a w tym czasie na meetingu szefostwo omawia mozliwosc rozpoczecia drugiej grupy pacjentow akurat w czasie, kiedy mialabym byc w Polsce!!! No nie maja kiedy?! :O Oczywiscie to wszystko to nadal jest gdybanie, bo wciaz zostalo nam czterech pacjentow z grupy pierwszej do "zaliczenia", a z tej czworki, dwoch maja problem zeby znalezc, bo dochodzimy do czasu wakacyjnego. Nie mniej cisnienie mi podskoczylo. Nie chcialam sie odzywac na meetingu, ale zaraz po nim napisalam do szefostwa oraz babek odpowiedzialnych za grafik, zeby podac kiedy mnie nie bedzie, z zaznaczeniem, ze nie moge biletow ani zwrocic ani zmienic dat. Poki  co, nikt nie odpisal ze kategorycznie zakazuje wylotu. ;) Dla mnie zas oznaczalo to bol glowy z zalatwianiem polkolonii na pierwsze 3 tygodnie wakacji oraz rezygnacja (wraz ze zwrotem kasy) za te, na ktore juz zdazylam zapisac Potworki na sierpien. A jesli komus przyszlo na mysl, ze pospieszylam sie z tymi polkoloniami, to dodam, ze na wiekszosci juz brakuje miejsc. Na tych z miasta, najtanszych, mozna sie teraz wpisac tylko na liste oczekujacych, ktora nie gwarantuje oczywiscie przyjecia... :/

Po powrocie szybki obiad, a potem rozjezdzalismy sie w dwa rozne miejsca - M. z Kokusiem na basen zeby przy okazji pocwiczyc na silowni, a ja z Bi na pilke. Tym razem wial tak nieprzyjemny, lodowaty wiatr, ze zamiast chodzic, zaszylam sie w samochodzie. ;)

To pomaranczowe po lewej, to Bi :)
 

Kazalam Starszej zalozyc bluzke z dlugim rekawem, na to koszulke oraz dlugie spodnie, ale i tak balam sie, ze zmarznie. Zimno mi sie zrobilo patrzac na jej psiapsiolke, ktora miala co prawda bluze, ale za to krotkie spodenki. Bylo 11 stopni! :O Niepotrzebnie sie zreszta martwilam, bo dziewczyny ponad godzine biegaly, wiec Bi wrocila do samochodu z wypiekami na policzkach i narzekajac, ze goraco i czy moge wlaczyc klime. Taaa, na pewno. :D

Czwartek zaczal sie lodowato. Trzy stopnie i porywisty, polnocny wiatr. Serio zastanawialam sie czy dac dzieciakom i sobie zimowe kurtki. Po poludniu jednak wiatr mial zelzec, a temperatura dojsc do 12 stopni, wiec wyciagnelam przejsciowe. Ja oraz Bi dalysmy rade, ale Nik, na te swoja ogolona lepetyne, nalozyl kaptur od bluzki, na to jeszcze kaptur od kurtki i dalej narzekal ze mu ja podwiewa. ;) Na Onet'cie przeczytalam, ze Rosja rozsiewa plotki ze Polska armia zamierza wkroczyc na Ukraine... Wiadomo, ze chodzi im o pretekst, zeby uderzyc na Polske lub inne kraje Europy. Ponuro przyszlo mi na mysl, ze niewiadomo czy zamiast odwiedzac Kraj, nie bede na gwalt sciagac rodziny do Hameryki. :(

Poniewaz do Polski mamy leciec w sierpniu, wiec, choc wcale nie mialam ochoty, musialam zadzwonic i zrezygnowac z polkolonii pilkarskich oraz tych na farmie. O ile na pilkarskich, poniewaz zapisy sa przez wydzial rekreacji naszej miejscowosci, odwolali je wiec bez laski i przelali srodki na konto rodzinne. Bez problemu wykorzystam je na jakies inne zajecia. Dowiedzialam sie tez przy okazji, ze na pierwsze tygodnie wakacji, na polkoloniach "miasteczkowych", na liscie oczekujacych sa tylko 3 osoby, wiec jak wpisze na owa liste Potworki, jest niemal pewne, ze beda przyjeci. Gorzej z farma. Nie dosc, ze maja juz oblozenie na cale wakacje i listy oczekujacych po 30 (!) osob, nie zgodzili sie wiec "wcisnac" nigdzie Potworkow, to jeszcze za rezygnacje kasuja sobie $50! Wyobrazacie sobie?! Nosz kurna... Gdyby nie to, ze dzieciaki rok temu byly tymi polkoloniami zachwycone, przysieglabym, ze moja noga wiecej tam nie postanie! :/ Na pierwsze dwa tygodnie wakacji, wpisalam wiec dzieciaki na liste oczekujacych na polkolonie z miasteczka, potem zas zaczelam patrzec co tam jeszcze jest w ofercie. Musicie wiedziec, ze lato to okres gdzie sporo jest roznych polkolonii sportowych, calo- lub poldniowych, tyle, ze zwykle trwaja po tydzien i sa w roznych terminach. Znalazlam jednak polkolonie koszykarskie, ktore maja sie odbyc zaraz na poczatku wakacji. Wspomnialam o nich Potworkom i... na poczatku zadne nie bylo chetne. ;) W koncu jednak Kokusia skusilo to, ze kazde dziecko mialo otrzymac koszulke oraz pilke do kosza, Bi zas, ze zajecia trwaja o godzine krocej niz wiekszosc polkolonii. :D

Czwartek jest w tej chwili jedynym dniem gdzie po poludniu nie ma zadnych dodatkowych zajec, po pracy pojechalam wiec na zakupy. A tam... nie uwierzycie co mi sie przydarzylo! Tego dnia wialo naprawde potwornie, ale spieszac sie, nie pomyslalam zeby bardziej uwazac. Zaparkowalam pod sklepem (niestety obok innego auta), chwycilam torebke, torby na zakupy, uchylilam drzwi... i w tym momencie wiatr wyrwal mi je z reki! :O Jak sie pewnie domyslacie, drzwi polecialy prosto na samochod obok! Pechowo, lub na szczescie, zalezy jak na to spojrzec, stanelam tak "precyzyjnie" (niechcacy rzecz jasna), ze moje drzwi przejechaly po klamce tamtego auta, a poniewaz lekko odstaje ona od reszty, drzwi za nia... utknely! Nie moglam ich juz z powrotem przesunac wzdluz klamki; za ciasno bylo. To niesamowite jaka sile mial ten wiatr, ze zdolal nimi przesunac! :O Ja oczywiscie cala bylam spanikowana, bo moje drzwi byly w takiej pozycji, ze utknely tuz za klamka tamtego auta, a jednoczesnie byly otwarte na maksa. Nie moglam ich ruszyc w zadna strone, wiec tez sprawdzic uszkodzen, ani ich, ani "sasiada". Przed oczami mialam sytuacje sprzed prawie dwoch lat, kiedy rozwalilam tylne drzwi o sciane garazu! :O Cale szczescie, ze klamka drugiego samochodu nie byla pokryta lakierem, tylko zrobiona z matowego plastiku, bo inaczej juz by tego lakieru nie mial. Kolejne szczescie to takie, ze auto jest dosc "charakterystyczne" i prawie zawsze stoi pod tym supermarketem kiedy przyjezdzam na zakupy, wiedzialam wiec, ze musi nalezec do pracownika. Polecialam wiec do sklepu, zaczepilam pierwsza lepsza osobe, ktora tam pracuje, wytlumaczylam pokrotce sytuacje i opisalam auto. Jak wspomnialam, jest latwo rozpoznawalne, wiec dziewczyna wiedziala od razu kogo wolac przez krotkofalowke. Pojawil sie mlody chlopak, ktoremu od nowa musialam tlumaczyc co sie stalo i wyszlismy razem przed sklep. On tez probowal przesunac moje drzwi z powrotem wzdluz swojej klamki, ale gdzie tam! :O Cale szczescie, kiedy leciutko wycofal, moglam je juz przymknac i moglismy ocenic zniszczenia. I wiecie co? U niego nie stalo sie NIC, mimo, ze moje drzwi na koniec uderzyly w jego. Przejazd po klamce jednak musial je spowolnic. ;) Na moich drzwiach, idealnie na brzezku, jest zdrapany lakier, ale jest to tak minimalna powierzchnia, a do tego moj samochod ma taki kolor, ze trzeba sie dobrze przyjrzec, zeby to zauwazyc. Balam sie, ze gdzies mogl sie odgiac kawalek blachy i sie nie zamkna, ale zamykaja sie bez problemu. Odetchnelam z ulga, bo moglo sie to skonczyc duuuzo gorzej, ale chlopaka przepraszalam z tuzin razy, a rece trzesly mi sie jeszcze przy wyjmowaniu portfela przy kasie, juz po zrobieniu zakupow. ;) Okazuje sie, ze czasem mam wiecej szczescia niz rozumu. Malzonkowi nic nie powiedzialam i mam nadzieje, ze nie bedzie ogladal pod lupa najwezszej czesci drzwi w aucie, moge sobie bowiem wyobrazic ile bym sie nasluchala. :D Po powrocie do domu mialam plan, zeby odrobic z dzieciakami polski bo w inne dni nie ma czasu, ale zanim wrocilam, rozpakowalam torby, odrobili lekcje z dziennej szkoly, zagonilam Bi pod prysznic, itd. zrobilo sie na tyle pozno, ze samej nie chcialo mi sie juz wyciagac ksiazek i sleczec nad czytankami oraz czesciami mowy. ;)

Piatek przywital nieco lzejszym wiatrem, ale ledwie dwoma stopniami. :O Podczas czekania na autobusy, stanelismy na sloncu, ktore na szczescie jest juz mocne i skutecznie ogrzewalo. Wedlug planu, Nik ma w te sobote zawody plywackie. Trener przyslal liste ze stylami oraz odleglosciami i... nie bylo na niej Mlodszego! Zreszta kilku innych zawodnikow tez. Podejrzewam, ze facet wyslal zly dokument, albo niechcacy doczepil jakis szkic. Wyslalam mu odpowiedz, ze cos jest nie halo i... nic. :O Jak do jutra nie przysle poprawionej listy, to nie wiem czy w ogole Kokusia na te zawody brac. :/ Z Polskiej Szkoly przyszla wiadomosc, ze bilety do parku rozrywki mozna wykorzystac w dniu wycieczki lub innego, wybranego przez siebie. Oczywiscie wtedy juz bez lunch'u. I mysle, ze wlasnie tak zrobie. Po pierwsze, Potworki nie beda musialy rezygnowac z meczow. Po drugie, upewnie sie, ze bedzie goraca pogoda, bo dzieciakom najbardziej zalezy na czesci parku z basenami i zjezdzalniami. Zdecydowanie wole zapewniac Potworkom atrakcje na wlasnych warunkach. :) Po poludniu Nik mial trening i znowu pojechalismy cala rodzina. Nie bylo zbyt przyjemnie, bo mimo 15 stopni, nadal wial lodowaty wicher, ale po calym dniu w biurze, stwierdzilam, ze przyda mi sie troche swiezego powietrza... Bi byla rozczarowana, bo tym razem nie miala zadnej kolezanki do zabawy, ale niestrudzenie wyczyniala akrobacje na barierkach. Ja za to mialam dwie sasiadki do pogadania i az zachryplam. ;)

Chlopcy cwicza wyrzut pilki nad glowa, nie wiadomo w sumie po co ;)
 

Po treningu zas trener chwalil Nika, ze ma talent, zeby smialo biegl z pilka do bramki, ze jest najszybszy w calej druzynie, itd. Mlodszy, troche oniesmielony tyloma pochwalami, baknal: "Ale trenerze, szybkosc to nie wszystko...". Filozof sie znalazl! :D

Do poczytania juz niedlugo, bo postaram sie wrzucic post o Bi w dniu jej urodzin. ;)

6 komentarzy:

  1. U nas też młynek. Ale to dobry czas :) i super, że u Was tak na sportowo! Pozdrawiam ciepło! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratulacje dla Nika za strzelenie gola. Koszulki mają świetne. Nasi mają fioletowe i też się wyróżniają, ale wśród tych drużyn, z którymi gramy najczęściej na turniejach 3 mają niebieskie i 2 są w czerwonych strojach. Oczywiście one się między sobą różnią, odcieniem, paskami czy wzorami, ale dzieciaki w ferworze walki nie raz się gubią, więc kończy się tak, że jak grają ze sobą drużyny w podobnych koszulkach, to ktoś zawsze zakłada te siateczkowe kamizelki odblaskowe, aby się nie mylili :D

    Z jednej strony wydawałoby się, że te nasze dzieci już takie duże, z drugiej niezmiennie zabawa na festynach sprawia radość. Malunki na twarzy faktycznie piękne, ale te $15 trochę mnie zaskoczyło, bo to jednak cena spora jak za coś, co miałaś zmyć praktycznie za kilka godzin.

    Jak czytałam o meczu Bi, to przypomniał mi się Jasiu z jednego turnieju, gdzie też ewidentnie coś mu nie pasowało, choć sam nie wiedział co. Jak dostał piłkę, to od razu odkopywał, a jak była wyprowadzana zza linii, to Jasiu "dyskretnie" pokazywał, że mają nie podawać jemu tylko koledze, który stał trochę dalej :D

    Z autobusem szkolnym to Cię podziwiam za cierpliwość. Ja z pewnością już dawno bym do nich pisała.
    Rozumiem, że raz po raz może się pojawić opóźnienie, zwłaszcza przy brzydkiej pogodzie, ale takie notoryczne spóźnianie się? Za to przy biletach lotniczych zastanowiłabym się naprawdę, czy nie wybrać łódki i jazdy stopem :P A z tym samochodem to tak się stało Krzyśkowi, jak parkował na naszym strzeżonym pod domem. Pech chciał, że tego dnia sąsiadka parkingowa, która zazwyczaj wracała później niż on - wróciła wcześniej. Naszym drzwiom nic się nie stało, ale na jej był dość mocno zdarty lakier, choć o tyle dobrze, że nie było wgniecenia. Nie mniej, zostawił u ochroniarza swój telefon i pani z naszego ubezpieczenia naprawiła sobie drzwi. To takie sytuacje, których nikt nie chce, nikt specjalnie nie robi, a i najważniejsze, że nic nikomu się nie stało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heh, wolalabym chyba bardziej stonowane kolory. :D Chociaz racja, ze w zeszlym roku druzyna Nika miala granatowe koszulki, a przeciwnicy czarne i w mocnym sloncu ciezko bylo zobaczyc roznice. Podobnie Bi miala wtedy czarne, a grali z druzyna w ciemno brazowych i tak samo, pod slonce sie zlewaly. Tutaj przynajmniej na pewno nikt sie nie pomyli. :)
      Dokladnie, mnie ciagle zaskakuje, ze niby duzi, ale czesto zaskakuja takimi dziecinnymi upodobaniami.
      Bi ma tak juz ktorys mecz. Normalnie przez zime zapomniala jak sie gra... :D
      Z autobusami wyszlo, ze ich normalny kierowca byl chyba na wakacjach. Po tygodniu wrocil i autobus przyjezdza duzo szybciej, choc nadal PO autobusie Bi, choc wczesniej przyjezdzal przed nim...

      Usuń
  3. No to fajnie, ze jestescie znowu na pelnym biegu: szkola, treningi, zawody, mecze. Gratuluje zakupu biletow do PL. My sie jeszcze wstrzymujemy, bo z kilku powodow odkladamy podroz. Przyszlo mi do glowy, ze chyba sie przebranzowie na inna sciezke kariery i bede malowac twarze na festynach. Taka na tym duza kasa, ze standard zycia od razu mi sie podniesie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My wylot do Polski przekladamy od dwoch lat i mam nadzieje, ze w koncu, kurna, sie uda. ;)
      Cos mi w tym roku ten pelny bieg nie wychodzi, to znaczy, po kazdym takim intensywniejszym dniu, po prostu padam na pysk. :D

      Usuń