Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 25 marca 2022

Pierwszy tydzien wiosny

Nie mialam pojecia piszac poprzedni post, ze moje luzne przemyslenia wywolaja taka burze w komentarzach! Tak naprawde tylko Tygrysia Mama chyba wczytala sie glebiej i zrozumiala, o czym chcialam napisac. Dziekuje Ci Kochana! Jesli komus sie wydaje, ze pisze, ze mamy zamknac granice przed Ukraincami, nie pomagac bo zabiora Polakom prace, zasilki, ochrone zdrowia, itd. zastanowcie sie jeszcze raz. Mieszkam za granica, wiec tak naprawde to, co dzieje sie w Polsce, mnie nie dotyczy. Pisze zwykle przemyslenia, zastanawiajac sie jak byloby dla tych wszystkich uciekinierow lepiej, wlasnie dlatego, ze zaczynalam kiedys od niemal zera w obcym kraju, a czytam, ze pisze glupoty. Wyraznie napisalam tez, ze rozumiem taka paniczna ucieczke na oslep. Ale nie. Najlepiej jest wziac dwa zdania wyrwane z kontekstu, uczepic sie ich i wysmarowac jadowity komentarz...

W kazdym razie, wojna trwa w najlepsze, choc mam wrazenie, ze obecnie utknela w martwym punkcie. Ruskie nie maja sil, zeby posuwac sie do przodu (ale czy ktos u nich ma odwage przekazac takie wiesci Putinowi?!), a Ukraina zeby wypchnac ich z wlasnych terenow raz na zawsze. Europa oraz Stany przyczaily sie i same juz nie wiedza co jeszcze moga zrobic zeby pomoc Ukrainie bez wywolania wojny swiatowej. Chiny przyczaily sie udajac dobrego wujka i probuja dobrze grac z obiema stronami. Australia bardziej przejmuje sie, ze te ostatnie rusza na Tajwan... Co mysli Putin, tego nie wie nikt (choc kazdy spekuluje). Osobiscie wyobrazam go sobie jako szalenca, ktory widzac, ze jest obecnie na przegranej, krazy wokol "czerwonego guzika" i zastanawia sie: nacisnac czy nie naciskac. Boje sie, ze jesli nie nastapi jakis wielki przewrot na Kremlu, to on w koncu ten guzik nacisnie. :(

A pomiedzy tym wszystkim, poki co, zycie plynie zwyczajnie. Pewnie, ze nie tylko tecza i jednorozce, ale problemiki na szczescie sa codzienne i choc czasem irytujace, to latwe do rozwiazania.

Ostatnio skonczylam posta piszac, ze o piatku wspomne nastepnym razem, wiec oto jest. 

W stawie za budynkiem pracy, w najlepsze bzykaja sie zaby. Wiem, jakosc slaba, ale nie daly mi podejsc. Bylo ich tam cale zatrzesienie, ale jak tylko sie zblizalam, praktycznie wszystkie dawaly nura
 

Tego dnia bylo tak cudownie cieplo (24 stopnie!), ze mimo iz przyjechalam dopiero przed 17, kiedy rozpakowalam zakupy i zjadlam szybki obiad, zapielismy Mayi smycz i ruszylismy zrobic koleczko spacerkiem, przecinajac nasze osiedle oraz kolejne obok. Pierwszy spacer w krotkich rekawkach i to w marcu! :O

Nik w swoim zywiole :)
 

Dzieciaki wziely rowery, a rodzice maszerowali dziarsko, matka probujac ujarzmic siersciucha, ktory przez pierwsza polowe spaceru zawsze ciagnie jak glupi. Dopiero kiedy sie troche zmacha, Maya zwalnia, choc chodem "przy nodze" to tez tego nie nazwe. ;)

Pisalam pare razy, ze nasze osiegle polozone jest na wzgorzu. Jestesmy tez na jego bardziej stromym zboczu. Na spacerach zawsze wiec na poczatku musimy ostro sie wspinac w gore, ale potem za to mozemy schodzic lagodnym zboczem sasiedniego osiedla, wlasnie tym na zdjeciu. Ulica jest baaardzo dluga, ale za to caly czas idzie lekko w dol :)
 

Tego dnia otrzymalam rowniez maile z raportami semestralnymi Potworkow. Akurat bylam na zakupach i czas zeby je przeczytac mialam dopiero wieczorem. Oboje maja te raporty, obiektywnie mowiac, calkiem dobre, choc szczerze to wolalabym normalny system ocen, zamiast takiego opisowego pitu-pitu. Nawet z w miare dokladna skala, wiecej o faktycznej wiedzy dzieci powiedzialaby mi lista ocen z kazdego przedmiotu, w skali od A do D (tutejszy odpowiednik 5-2). To jednak nastapi chyba dopiero w Middle School (skoro nawet u Bi nadal sa oceny opisowe...). A tak, to wedlug raportow, prawie wszystkie zagadnienia Potworki opanowaly na M ("meet"), czyli wykonuja je na poziomie odpowiednim dla drugiego semestru swojej klasy. ;) Prawie, bo Nik zebral sobie kilka N ("near"), czyli ze jest blisko, ale jeszcze nie do konca opanowal tego kawalka materialu.

Raport semestralny Kokusia
 

Nad niektorymi z tych N tylko pokiwalam glowa, inne mnie zaskoczyly. ;) No bo tak... Kompletnie nie zaskoczylo mnie N z uzywania poprawnie duzych liter, to bowiem Nik olewa kompletnie, w dwoch jezykach zreszta. Kiedy zwroci mu sie uwage, tylko rechocze. Zasady zna, ale z jakiegos powodu po prostu lubi pisac mala litera i tyle mu zrobisz. Walcze z nim o to od poczatku szkoly i w koncu odpuscilam. Mysle, ze w starszych klasach, kiedy za taki blad dostanie mniej punktow na klasowce, szybko sie nauczy. Podobnie nie zdziwila mnie N-ka z rozwijania tekstow. Do dzis pamietam ten horror podczas lekcji zdalnych, kiedy Mlodszy mial o czyms napisac, wypocil 3 (krotkie!) zdania i upieral sie, ze skonczyl. Kiedy ma ochote, potrafi pisac dlugo i kwieciscie, bo i ma bogate slownictwo, a ze woli krotko i wezlowato, to coz... ;) Za to zaskoczona bylam, ze otrzymal N za zrozumienie tekstu i wyciaganie z niego glownych wnioskow oraz szczegolow, a takze za umiejetnosc laczenia wiedzy z kilku tekstow. Co do pierwszego, to opowiada mi czesto o czym czyta, wiec jesli tekst go zaintersuje, to wiele z niego wyciagnie. Podejrzewam, ze te szkolne moga go zwyczajnie nudzic. ;) A co do drugiej sprawy, to przeciez ledwie tydzien temu ogladalam w muzeum jego prace o tsunami. Nie sadze zeby zmontowal ja korzystajac tylko z jednego zrodla... Ostatnia N-ke zlapal z matematyki za zrozumienie ulamkow, zwyklych i dziesietnych. To tez mnie zdziwilo, bo w przeciwienstwie do Bi, ktora lekcje juz zwykle ogarnia sama, Nik nadal odrabia je najczesciej pod moim okiem. Mam wiec okazje podejrzec jak sobie radzi i nie zauwazylam, zeby z czyms mial problemy. Domyslam sie, ze tu problemem nie jest (nie)znajomosc ulamkow, ale tendencja Kokusia do robienia zadan na wyscigi, jak najszybciej, zeby juz zrobic i miec z glowy. A czy poprawnie? To juz dla niego nie problem... :D Na raporcie znalazlo sie tez jedno E ("exceed"), ktore oznacza, ze dziecko opanowalo owo zagadnienie powyzej przecietnej dla swojego rocznika. Nik otrzymal je z... w-fu, czyli umowmy sie, fajnie, ale osobiscie nie traktuje wychowania fizycznego jako przedmiotu majacego wieksze znaczenie... ;)

Pora na Bi. Wszystkie zagadnienia poza trzema, opanowala na poziomie M.

I raporcik Starszej...

Na jej raporcie znalazlo sie tylko jedno N - otrzymane od nauczycielki choru, za umiejetnosc odczytywania nut. Dla mnie to czarna magia, wiec i tak podziwiam, ze Bi cokolwiek potrafi z tego odczytac. ;) Poza tym, ta sama kategorie ma rowniez orkiestra, ale tam nauczyciel dal Starszej za nie M. Czyli w orkiestrze potrafi odczytywac nuty, a w spiewie juz nie? Hmmm... Poza ta jedna N-ka, Bi w dwoch kategoriach dostala E. Jedno za plastyke, wiec podobnie jak u Nika z w-f'em, tutaj tez wzruszylam w sumie ramionami. Drugie E jest jednak za cos, z czego Nik musi sie podciagnac, bowiem dotyczy umiejetnosci rozwijania watku w tekscie. No wiadomo, Bi to "pisarka". ;) W szkole Bi, do wynikow dodaja jeszcze skale od 1-3, oznaczajaca czy dziecko konsekwentnie osiaga owe wyniki. Skala ta przypisana jest jednak ogolnie "przedmiotowi", a nie szczegolowym zagadnieniom z kazdego. U Starszej przedmioty to pisanie, czytanie (dziwne dla mnie jest to rozdzielenie), matematyka, nauki scisle, nauki socjalne, hiszpanski, plastyka, w-f, chor i orkiestra. Z kazdego Bi otrzymala "1", czyli konsekwentnie trzyma poziom. ;)

W sobote rano oczywiscie Polska Szkola. Co ciekawe, tym razem Bi jechala bez marudzenia, a awanture urzadzil Nik. Nie mial wyjscia, pojechal i tak, a tylko popsul humor sobie i mnie. ;) Kiedy dzieciaki sie uczyly, ja pojechalam do kolezanki na kawke. Po poludniu szykowalismy sie na siedzenie w chalupie i wygrzewanie przy kominku, bo od rana bylo mgliscie i chlodno. Tymczasem nagle miedzy chmurami zaczelo przebijac sie slonce i temperatura w jednej chwili skoczyla do 18 stopni. To moglo oznaczac tylko kolejny rodzinny spacer! ;) Oprocz tego wiadomo, pranie, jakies ogarniecie tego czy owego, obejrzane skoki narciarskie i to w sumie na tyle z soboty. :)

W niedziele pogoda byla odwrotna do sobotniej. Rano bylo 13 stopni, ale przy pieknym sloncu wydawalo sie, ze bylo duzo wiecej. Po kosciele zajechalismy na myjnie, zeby splukac moje auto po zimie z soli i kurzu, a potem M. zostal na dworze zeby wyszorowac felgi, co wykorzystaly dzieciaki na poganianie po ogrodzie. Niestety, wczesnym popoludniem nadciagnely chmury, zerwal sie chlodny wiatr i mimo ze nadal bylo 14 stopni, zrobilo sie bardzo nieprzyjemnie. Jak rano pootwieralam okna, tak teraz skrupulatnie wszystkie pozamykalam. Wpadl moj tata dac ostatnie instrukcje przed wylotem do Polski i pozegnac sie z wnukami. Ja mialam go odwozic na busa, wiec jeszcze go zobaczyc, ale z rozpedu tez zaczelam mu zyczyc szczesliwej podrozy. :D Po odjezdzie dziadka zabralam towarzystwo do biblioteki, bo konczylysmy ksiazke, ktora czytalam razem z Bi. Nadal meczymy serie "Wojownicy", wiec moglam podjechac i wziac po prostu kolejna czesc, z Kokusiem jestesmy jednak na ostatniej czesci jego serii ("Gregor the Overlander" - nie wiem czy byla tlumaczona na polski), wiec chcialam zabrac go zeby pobuszowal w regalach i cos sobie znalazl. Ciezko bylo... ;) Sam nie bardzo mogl czegokolwiek wyszukac, a tytuly podsuwane mu przeze mnie, jakos nie przemawialy do jasnie panicza. ;) W koncu jednak cos tam wybral... Kiedy wychodzilismy, rzucil im sie w oczy obraz, ktory czytelnicy moga ukladac. Przez cala zime omijalam go obojetnie, ale Potworki oczywiscie musialy poprosic o cegielki do wyklejania. ;)

Tak, Bi poczula zew lata. ;) Spokojnie, na to miala jeszcze bluze :D
 

Dolozylismy wiec wlasne kwadraciki i wrocilismy do chalupy. Po poludniu dostalam maila od trenera druzyny plywackiej, ze postanowil zorganizowac wewnetrzne zawody, zeby dzieciaki mialy szanse sie poscigac i wygrac pare wstazek. Z jednej strony fajnie, bo caly zeszly rok nie bylo zawodow w ogole, a w tym byly tak naprawde tylko jedne. Drugie (te dziwne - wirtualne, gdzie kazda druzyna plywala u siebie) doszly niby do skutku, ale z tego co sie wywiedzialam, trener nadal nie otrzymal listy "czasow" tamtej druzyny, wiec nie ma oficjalnych wynikow. Dobrze zeby dzieciaki mialy poczucie po co tak naprawde cwicza kilka razy w tygodniu. ;) Z drugiej strony, Nik natychmiast podniosl raban, ze on w takim razie nie chce jechac do Polskiej Szkoly, chociaz zawody sa w poludnie, wiec spokojnie moglby pojechac na dwie godziny. Woli jednak pouzalac sie nad soba, jaki to on bedzie zmeczony... ;) Coz, zawody juz w te sobote, wiec musze sie zastanowic. A niedzielny wieczor to juz zwyczajne szykowanie sie na kolejny tydzien pracy, wyciaganie plecakow, szykowanie sniadaniowek, itd.

W poniedzialek dzieciaki mialy skrocone lekcje, w podstawowkach odbywaly sie bowiem wywiadowki. Wykorzystalam okazje i napisalam w pracy, ze bede pracowac z domu. Oczywiscie moja praca z domu oznacza, ze Potwory ublagaly zeby ich zawiezc i odebrac ze szkol. To z kolei daje dodatkowe pol godziny snu, wiec nie narzekalam. ;) Wrocilam do domu po odwiezieniu potomstwa, odpalilam kompa zeby wyslac obowiazkowe maile do nauczycielek i sekretarek szkolnych, ze tego dnia odbiore dzieciaki osobiscie, po czym zabralam sie za prace i lekkie ogarnianie chalupy. Tego dnia solidnie wialo, ale ze bylo piekne slonce, wiec poznym rankiem zabralam tez Maye na spacer. Niech tez ma cos z mojej "domowki". :) Tego dnia akurat zadne z Potworkow nie mialo wywiadowki, wiec zyskali dluzsze popoludnie. Byla to tez okazja, zeby zaprosic do zabawy jakies dzieciaki. Tym razem padlo na nasze hinduskie sasiadki. Odebralam cala ferajne ze szkol i przywiozlam do chalupy. Obawialam sie, ze spedza cale ponad dwie godziny grajac na konsolach, ale na szczescie slonce i 16 stopni wywabily ich z domu.

Sorki za jakosc tego zdjecia, ale robione przez szybe, prosto w ktora akurat swiecilo slonce...
 

Za to wlasnie lubie te panny. Nie siedza z nosami w elektronice, ale lubia tez inne zabawy i aktywnosci. Nakarmienie towarzystwa bylo nieco problematyczne, bo rodzice wychowuja dziewczyny jako wegetarianki. Nie mowiac juz o tym, ze oni w domu gotuja po hindusku, a my po polsku. ;) Przyrzadzilam wiec takie "pewniaki" dla hamerykanskich dzieciakow: mac&cheese (makaron w sosie serowym; ohydztwo bez smaku, ale malolaty uwielbiaja...), frytki, paluszki rybne, kukurydze oraz mini pizze, co do ktorych sie pomylilam, bo myslalam, ze beda z samym serem, a mialy pokruszone miesko. Stwierdzilam, ze kazdy wybierze cos dla siebie. Rodzice naszych gosci, mimo ze sami sa wegetarianami, w stosunku do swoich corek maja dosc luzne podejscie, wiedza bowiem, ze u innych ludzi beda mialy okazje jesc tez produkty odzwierzece. I o dziwo, obie panny chetnie wszamaly paluszki rybne. ;) Potem Bi zaproponowala jeszcze lody, wiec cala czworka miala po prostu uczte. :D

Mlodziez "ucztuje" :D
 

 Zapraszajac dziewczyny, zaznaczylam przezornie, ze zabawa jest do 16, zeby dzieciarnia sie zmyla w mniej wiecej czasie powrotu M. do domu. Dziewczyny tym razem odebrala opiekunka, ktora na szczescie, w przeciwienstwie ich mamy, zawsze jest punktualna. :D Ja niestety przyplacilam wizyte wyrzutami sumienia. Nika, ktory tydzien wczesniej wykurowal sie z przeziebienia, rozlozylo ponownie. Juz przez weekend smarkal, ale tak "dziwnie", w sensie, ze np. byl "pociagajacy" caly wieczor, ale rano wydawalo sie, ze mu przeszlo. Albo jak w niedziele, ciagal nosem rano, w srodku dnia wydawal sie zdrow jak ryba, a wieczorem lzawily mu oczy i kichal raz po raz. Uznalam, ze to musi byc alergia, wiec nie przejelam sie zbytnio i podtrzymalam wczesniejsze zaproszenie dla sasiadek. No niestety... Teraz wyglada to na drugie przeziebienie w ciagu 3 tygodni... :/ W poniedzialek wieczorem Mlodszy, poza nadal lzawiacymi oczami i obtartym nosem, narzekal ze mu zimno, wiec mimo ze glowe mial chlodna, cos mu wyraznie dolegalo. Mam nadzieje, ze nie zarazil sasiadek, bo ze ktos z rodziny zlapie wirusa, w to nie watpie. ;)

We wtorek wrocila dosc wczesna wiosna. Rano tylko 2 stopnie (dobrze, ze na plusie), ale nawet w dzien temperatura wspiela sie ledwie do 11 kreski (ponoc to i tak powyzej normy). Wial zimny, polnocno - zachodni wicher, wiec mimo pieknego slonca bylo niezbyt przyjemnie. Kiedy poznym rankiem szlam z Maya na spacer, tempertura wskazala niby 8 stopni, ale odczuwalna wynosila raptem 5 (wedlug mojego srajfona).

Najszczesliwszy pies to ten na spacerze, albo ganiajacy za pileczka :)
 

Tego dnia Potworki ponownie mialy skrocone lekcje, wiec i ja pracowalam z domu. Tym razem moj dzien to bylo jednak takie upierdliwe jezdzenie w te i nazad. Rano porozwozic dzieciaki do szkol. Wracajac, zajechac do apteki, bo Nik znow usmarkany, a tu koncza sie wszystkie medykamenty. :/ Potem jeszcze do biblioteki wrzucic ksiazke do oddania i w koncu do domu. Tam mialam godzine na kawe i pomazanie paznokci, po czym musialam laczyc sie na meeting.

Tym razem kolory wybralam za jaskrawe i tez mi sie nie podobaja ;)
 

Kiedy ten sie skonczyl, znow troche ponad godzina na prace, wstawienie zmywarki i zabranie psiura na szybki spacer, a nastepnie trzeba bylo ruszac po Potworki. Wraz z dojazdami do obu szkol oraz czekaniem najpierw na Kokusia az wyjdzie ze szkoly, a nastepnie w sznureczku aut pod placowka Starszej, odebranie dzieciakow zajmuje teraz godzine. :O Wrocilismy do chalupy, chwilka oddechu, zajrzenie znow do laptoka czy nie poszukuje mnie ktos z pracy, chwile pozniej szybka przekaska i musialam zabierac sie z Bi na jej wywiadowke. Nik musial zostac sam w domu, bo wyjezdzalysmy jakies 20 minut przed powrotem M. Myslalam, ze bedzie sie denerwowal, tymczasem on byl caly podekscytowany. Boje sie myslec co go tak zachwycilo, ale pamietam, ze jako dziecko tez cieszylam sie z tych rzadkich chwil samotnosci. Chociaz wiecie, moja 4-osobowa rodzina kisila sie w niewielkim mieszkanku, a ja dzielilam pokoj z siostra. Teraz, w naszym domu naprawde nie trzeba sie wysilac zeby znalezc ustronne miejsce. A jednak kazdy lubi miec chalupe dla siebie, choc przez chwile. ;)

Na wywiadowce jak zwykle nie dowiedzialam sie niczego odkrywczego. Te marcowe zawsze sa dla mnie bez sensu, poniewaz "prowadza" je dzieci. wczesniej dostaja od nauczycieli formularz lub inny szablon, ktory ma ich poprowadzic w podsumowaniu samych siebie. To oczywiscie jest fajne ze dzieciaki zmuszane sa do odrobiny samokrytyki, ale i znalezienia swoich mocnych stron, z ktorych moga byc dumni.

Samoocena Bi
 

Czego jednak nie lubie, to tego, ze oczywiscie dzieciaki musza byc obecne (no nie da sie inaczej, skoro wywiadowka jest przez nie prowadzona ;P), a wiec nie ma mozliwoscie dyskretnej rozmowy z nauczycielka. Na marcowe wywiadowki jezdze bardziej z poczucia obowiazku, wiedzac ze dzieciaki poswiecaja sporo czasu na przygotowanie sie do niej, ale zawsze wychodze z nich z poczuciem, ze tak naprawde nie wiem nic o ich postepach w nauce. :D Rzecz jasna, zadne z Potworkow nie sprawia wiekszych problemow ani akademicko, ani zachowawczo (w szkole, bo w domu wiadomo... :D), wiec nie mam tez zadnych konkretnych pytan, co nie ulatwia sprawy. W kazdym razie, nauczycielka Bi wydaje sie byc z postepow Starszej zadowolona, a to najwazniejsze. Za to w drodze powrotnej panna otrzymala lekcje biologii. Jej nauczycielka jest w zaawansowanej ciazy, wiec po wyjsciu ze szkoly skomentowalam do Bi, ze jej pani ma juz taaaki duzy brzuch, to zas zaowocowalo seria pytan. Na szczescie nie o zaplodnienie (bo tu nie wiem jak bym wybrnela) i nawet nie o sama ciaze. Najbardziej Bi zainteresowal porod i to szczegoly, hm... techniczne. :D Okazalo sie tez, ze moje prawie 11-letnie dziecko myslalo, ze noworodek wychodzi przez... pepek. :O Coz, to chyba dosc popularna teoria wsrod mlodocianych, a Starsza nie miala wczesniej skad czerpac wiedzy. ;) Kiedy kilka lat temu dopytywali z Kokusiem w jaki spsob dziecko wydostaje sie z brzucha, rzucilam im tylko garstke bardzo ogolnikowych informacji, bo za mali byli na szczegoly. Natomiast w szkole rozmnazanie beda przerabiac nie wiem w ktorej klasie... :/ Narazie, w V nadal maja nauki scisle (science), z tego co jednak widzialam, ten ostatni przedmiot to bardziej troche fizyki oraz chemii z ociupinka przyrody, natomiast nic z czystej biologii. No niewazne. W kazdym razie, Bi zostala przeze mnie nieco uswiadomiona, choc przyznaje, ze jazda autem, kiedy musze sie skupic na drodze, to niezbyt dobre miejsce na takie rozmowy. Przynajmniej jednak nie mialysmy na glowie wszedobylskiego, ciekawskiego i non stop trajkoczacego (zadajacego mnostwo niewygodnych pytan) Kokusia. :D

Wrocilysmy z Bi do domu, znowu posiedzialysmy jakies 1.5 godziny, po czym musialysmy sie zbierac na gimnastyke. No taki to byl dzien jezdzenia. ;) Na gimnastyce wyjatkowo nie bylo mojej kolezanki, jej corka bowiem skrecila sobie kolano i musiala opuscic zajecia. Bi byla rozczarowana i ja tez, bo obie musialysmy sobie radzic bez towarzystwa. ;) Nie ma jednak tego zlego... Dla zabicia czasu weszlam do budynku zeby przez szyby poobserwowac jak Starsza cwiczy. Zwykle siedze z kumpela w aucie, wiec od dobrych kilku miesiecy nie widzialam w ogole jak panna sobie radzi, a zrobila niesamowite postepy, az milo bylo popatrzec. :)

Srodowy poranek przywital nas na powrot przedwiosniem. Ladne slonce, ale na termometrze -2. :O

W wielu ogrodkach na moim osiedlu widzialam juz kwitnace krokusy, ale moje nadal wygladaja tak... A obok hiacynt, ktory tez dopiero kielkuje
 

Dalam Potworkom zimowe kurtki, przy ich goracym protescie, szczegolnie Kokusia, ktory nadal jest "przytkany" i serio powinien uwazac zeby gdzies znow nie przemarznac... Tego dnia juz Potworki szly do szkoly na caly dzien, a ja niestety musialam jechac do biura. Ze mi sie nie chcialo, to malo powiedziane. ;) Dzien w pracy ciagnal sie jak guma do zucia i w dodatku znow mamy kiepskie wiesci co do pacjentow... Kolejny potwierdzony, ale nam z kolei zepsul sie inkubator. Komoreczki przeniesione zostaly do innego, ale zanim laborantka zorientowala sie, ze cos jest nie halo, zaczely wykazywac oznaki stresu. Jest wiec obawa, ze w kolejnym tygodniu, przy zbiorze, znow sobie zdechna... :/ Za to jeszcze kolejny pacjent nie przeszedl badan kontrolnych! Nosz kurna! Klinika cos tam kombinuje, nie wiemy czy beda szukac innego pacjenta, czy badac jeszcze raz tego samego, ale juz wiemy, ze planowane dozowanie przesunie sie przynajmniej o tydzien. Eeech... :( W kazdym razie, motywacji do pracy mialam tyle, co kotek naplakal, ale na szczescie juz o 15 musialam wyjsc, bo jechalam na wywiadowke u Kokusia. Wyjechalam z wyprzedzeniem, bo wujek Google pokazal mi jakies korki po drodze i az 18 minut jazdy, wiec jak to bywa, przejechalam sprawnie i czekalam 15 minut pod szkola. :D Umawiajac sie na nia kilka tygodni wczesniej, mialam zacmienie i zapomnialam, ze sroda to byl juz caly dzien szkoly. Lekcje koncza sie o 15:15, a ja zapisalam sie na 15:35. No i teraz mialam dylemat, wiedzialam bowiem, ze autobusem Nik wracac nie moze, bo autobus ze szkoly czesto wyjezdza dopiero o 15:30. ;) Nawet jednak odebranie go osobiscie mijalo sie z celem, bo nie oplacalo sie wracac do domu. Co wiec robic? Isc na 15 minut na spacer lub plac zabaw? Podjechac do pobliskiego Dunkin' Donuts po kawe i paczka? Tutejsze szkoly maja dosc surowe zasady jesli chodzi o przebywanie uczniow na jej terenie poza lekcjami, a swietlica jest odplatna i trzeba byc na nia zapisany. Nie liczylam na zbyt wiele, ale napisalam do wychowawczyni Mlodszego, czy bylaby mozliwosc, zeby przeczekal ten czas miedzy koncem lekcji a wywiadowka, w swojej klasie. O dziwo sie zgodzila, dzieki czemu moglam w pracy zostac 15 minut dluzej. Nie zeby mi na tym szczegolnie zalezalo, ale ze juz dwa dni pracowalam z domu, wiec nie ma co przeginac. ;) Straznik (portier? Jak zwal, tak zwal) sluzbista kazal mi sie wpisac na liste i przykleic znaczek "wizytora", choc dobrze mnie zna i zwykle rozpoznaje z daleka. ;) Co ciekawe, u Bi moglam od razu wejsc, a pan przy drzwiach tylko machnal reka. Moze dlatego, ze wchodzilam w asyscie Starszej? Na wywiadowce Kokusia, tak jak w przypadku Bi, nie dowiedzialam sie niczego specjalnego, bo "prowadzil" ja Nik. Przynajmniej bylo wesolo. Jakos tak jest, ze Starsza, ktora w domu jest butna i pyskata, a na wywiadowki idzie cala podekscytowana, potem robi sie jakas spieta, czyta sztywno to, co przygotowala, nie dodaje nic od siebie jesli nauczycielka jej nie podpowie i wyglada po prostu jakby chciala z tamtad uciec. ;) Nik natomiast, ktory w domu jeczy, ze sie denerwuje i nie chce, bedac juz w klasie wrzuca na luz, buja sie na krzesle i paple trzy po trzy jak to on, nie trzymajac sie zbytnio tematu wywiadowki. ;) Z moimi oraz nauczycielki delikatnymi upmnieniami, powiedzial jednak to, co przygotowal (i mnostwo dodatkowych wstawek oraz dygresji :D), ja zamienilam pare slow z pania, ktora podobnie jak wychowawczyni Bi jest w ciazy (jakas epidemia, czy co?!) i pojechalismy do domu. Byla sroda, wiec Mlodszy powinien byl miec basen, ale nadal byl troche przytkany, a ze w sobote zawody, stwierdzilam, ze lepiej niech sie teraz podkuruje. Zyskalam wiec spokojny wieczor, ktory wykorzystalam na zgranie pieciu lat zdjec z mojego laptoka na osobny dysk. Dostalam go na Gwiazdke rok temu i dotychczas zabraklo mi motywacji zeby to zrobic. W moim laptopie poszla jednak bateria. Najpierw przestala kompletnie trzymac, potem zajmowalo 12 godzin zeby ja naladowac, a rozladowywala sie w ciagu kilku minut. Zas we wtorek, mimo ciaglego juz podlaczenia do pradu, swiatelko baterii, zamiast swiecic na bialo, migalo na pomaranczowo. Wyguglalam co to oznacza i okazalo sie, ze padla albo bateria, albo adapter. W kazdym razie, wystraszylam sie, ze ktoregos dnia moze sie po prostu nie wlaczyc, a ja bede musiala szukac jakiegos komputerowego magika, zeby zgral mi foty z twardego dysku. ;) Taki strach byl najlepsza motywacja i jak wczesniej zajelo mi ponad rok przymierzania sie do tego, tak teraz zabralam sie i zgralam foty w ciagu jednego wieczora. :D 

Czwartek to byl taki typowy marzec. Dla mnie ten miesiac jest zazwyczaj rownie beznadziejny jak listopad. ;) Rano +3 stopnie i upierdliwa mzawka. Ohyda. Na szczescie autobusy dotarly na czas, ale z sasiadka nawet sie za bardzo nie chcialo gadac, bo musialybysmy sterczec na chodniku i moknac. Tego dnia niestety rozlozylo mnie przeziebienie, ktore zapewne podlapalam od Kokusia. :( Katar, a do tego niskie cisnienie atmosferyczne oraz deszcz za oknem i bol glowy oraz mgla umyslowa gotowe. :/ Po poludniu temperatura podniosla sie laskawie do +6 stopni, ale lodowata mzawka nie odpuszczala. Fajny dzien zeby zaszyc sie w cieplym biurze, albo jeszcze lepiej, przed kominkiem. ;) Ja niestety musialam wyrwac sie na chwile z pracy, zeby podjechac do taty i zabrac go na busa, ktory mial zawiezc go na lotnisko. Zajelo mi to okolo godziny, a i tak wrocilam przemarznieta (choc wiekszosc czasu spedzilam w aucie) i pierwsze co, to zaparzylam sobie goracej kawy. Mysle, ze klania sie ponad tydzien naprawde cieplej, wiosennej pogody. Organizm sie przyzwyczail, a tu buch! Znowu przedwiosnie. :/ Po odjezdzie busa z tata na "pokladzie", z trudem powstrzymalam sie od jazdy do domu. Zamiast tego musialam wrocic na godzine do pracy, bo po pierwsze, powiedzialam, ze wroce, a po drugie, mialam odebrac Bi i jej kolezanke z badmintona, a z pracy mam do szkoly blizej. ;) Napisalam za to smsa do malzonka, ze moze by tak kominek? Pogoda idealna... Ostatnimi czasy przestalismy palic, bo zrobilo sie za cieplo, ale ze wiosna postanowila jednak wrocic do stanu przedwiosnia, to mozna znow wygrzac dupki przy ogniu. Na szczescie malzonek podzielil moje zdanie i kiedy wrocilam do chalupy, ogien juz wesolo buzowal. Od razu lepiej, choc kataru nie uleczylo. :D

Piatek... Nadal zamulona katarem, wylaczylam budzik i... zasnelam jak kamien. :O Dobrze, ze 20 minut pozniej tata zadzwonil, zeby dac mi znac, iz dolecial bezpiecznie do Polski. Inaczej nie wiem do ktorej bym spala. Zerwalam sie jak oparzona i tak juz caly ranek uplynal nerwowo. Dzieciaki tez pospaly i musialam ich budzic (czyli cos w powietrzu bylo...), a zwykle jak schodze na dol, oni juz przecieraja oczy w lozkach. To zaowocowalo oczywiscie brakiem humoru u wszystkich. Nik na koniec nie mogl znalezc jakiegos glupiego samolocika zmajstrowanego z klockow Lego, wiec wyszedl z domu obrazony na caly swiat, kiedy czekalismy schowal sie za drzewo, a do autobusu wsiadl nawet nie mowiac "do widzenia". Co prawda pomachal potem przez okno, ale z mina jak sroda na piatek. ;) Po pracy na cotygodniowe zakupy spozywcze i w koncu mozna zaczac weekend! Niestety, nie dalo sie nie zauwazyc, ze choc Nik w koncu pozbyl sie praktycznie kataru, ja jednak pomecze sie jeszcze pare dni, a na dodatek... rozsmarkala sie Bi! Po prostu mala, rodzinna epidemia... :/ Dobrze, ze chociaz Starsza rozlozylo na weekend, a i tak nie planowalam brac Potworkow do Polskiej Szkoly, bedzie miala wiec czas na podkurowanie sie...

Milego weekendu!

8 komentarzy:

  1. Dobrze Cię rozumiem z tymi opisowymi, bo dla mnie to też takie pitu-pitu. Na szczęście u nas to tylko 3 lata, a do tego w ciągu roku otrzymujemy za każdą kartkówkę, sprawdzian itp. oceny od D - A czyli odpowiednik 2 - 5, i jedynie na koniec roku jest opisowa.

    Fajnie, że dzieciaki korzystają z pięknej pogody i bawią się na dworze. U nas minusem jest to, że jeśli chcą się spotkać na dworze z kolegami, to muszą korzystać z placów zabaw i parków - zdecydowanie fajniej by było, gdyby mogli korzystać z podwórka, z różną ilością zabawek.

    Ja na wiosnę i lato uwielbiam takie jaskrawe kolory. Jesienią i zimą wolę takie spokojniejsze, delikatniejsze, ale jak jest ciepło lubię poszaleć z takimi niecodziennymi kolorami.

    U nas Oliwia właśnie skończyła rozdział o rozmnażaniu, choć akurat ten temat już przeprowadziliśmy przed rozpoczęciem czwartej klasy, wiedząc, że tam zostanie to poruszone, bo wolałam, żeby nie czuła się zawstydzona, gdy będzie o tym słyszała w szkole.

    Na koniec życzę zdrowia. Teraz ta pogoda jest znowu taka pomylona, rano zimno, potem ciepło i na efekty nie trzeba długo czekać...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety... Bi jakos sie trzyma, Nik co chwila ma nawrot kataru :(
      To u Was jednak lepiej z tymi ocenami. Ja tak naprawde nadal nie wiem jakimi uczniami sa Potworki, mimo ze Bi konczy juz V klase. :D

      Usuń
  2. Hm, wydawało mi się, że jadu jednak w moim komentarzu nie było. Przepraszam jeśli owy dostrzegłaś, choć błędnie, to przepraszam za niezamierzone. Rozpisałam się, owszem, ale chyba dlatego, że sama nie rozumiem sytuacji, która się dzieje, nie rozumiem okrucieństwa i tego co musza ci ludzie czuć, a co my możemy w tym wszystkim począć.. Ja swym umysłem nie umiem tego ogarnąć.
    Zgadzam się również z tym co napisałaś tu na początku posta. Tak mniej więcej na chłodno to wygląda.

    Piękną macie wiosnę. Pierwsze krótkie rękawki już też zaliczyliśmy, choć dziś piękne słońce za oknem, to podobno od jutra znaczne ochłodzenie. Może i dobrze, wszak to dopiero początek wiosny.

    U nas w pierwszych trzech klasach też jest ocena opisowa na semestr i koniec roku i szczerze współczuję nauczycielom, że musza jej dokonać, bo bardzo dużo w niej piszą - chyba , że może tylko nasza wychowawczyni tak robi, nie wiem. Poza tym oceny też nie są tradycyjne na tym etapie jak 1,2,3 itd tylko własnie litery - W,B,D itd U Tymona zaś już są normalne oceny i czasem w sumie to mi brak jednak takiego choć tyci opisu, co i jak. Na szczęście kontakt mamy dobry z nauczycielami i jak trzeba, to piszą coś więcej poprzez dziennik elektroniczny, niż tylko suche oceny.
    Wyniki Potworków bardzo ok widzę, zatem gratuluję.
    Wasze Marcowe wywiadówki zaś mnie zaskoczyły, faktycznie dziwne, ale może jakiś w tym sens jest.

    Tymon już nieco na biologii liznął temat o rozmnażaniu, choć jeszcze nie aż tak dokładnie. Tola nadal nam zadaje pytania, które czasem zaskakują i wywołują poczucie miotania się przy odpowiedzi, bo nie wiem czy już aż tak dogłębnie powinniśmy ją uswiadamiać. Nie bawimy się rzecz jasna w żadne bociany i kapusty, ale dość ogólnikowo, tłumaczymy, że do rozmnazania potrzebna jest jednak "mama i tata". Tymon wtedy znika po angielsku, więc myśle, że temat nie jest mu obcy, ale jeszcze może wstydliwy. Nie naciskam więc, choc gdy przychodzi z biologią, bez problemu o tym procesie się uczymy ;)

    Zazdroszczę Ci, że możesz chociaż przez szybę pooglądac jak ćwiczy Bi. U nas nadal nie ma takiej możliwości, już dwa lata :( I o ile nauczyłam się organizowac sobie w tym czasie czas w samochodzie, tak jednak z wielką chęcią pooglądałabym, co umie już moje dziecko. Gdyż w domu niestety, nie moze pokazac niektórych ćwiczeń.

    Zdrowia życze, nie rozpisuję się tym razem, bo kurczę chyba słowo pisane inaczej odbierane jest jednak od mówionego, a nie chcę aby znow tak było.

    ściskam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tutaj tez nadal na niektorych sportach nie wpuszczaja rodzicow, choc to bardziej zalezy od miejsca...
      Nie, Iwosiu, to nie o Twoim komentarzu pisalam, tylko o Anonimie oraz Katarinie. Ta druga zreszta kojarze juz, ze zawsze zostawia takie uszczypliwe teksty. :/

      Usuń
  3. A u Was jak zwykle - na wysokich obrotach ;)
    Sadze, ze te katary dzieci to przez ta durna pogode. Jednego dnia mega cieplo itp. A drugiego 8 st nizej :(

    Zdroweczka Wam zycze!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, pogoda idealna zeby cos "zlapac". :(
      Wysokie obroty to nam sie dopiero wlasnie zaczynaja... :D

      Usuń
  4. U nas obydwie wywiadówki były wczoraj, bo przy zapisywaniu (a liczy się, kto pierwszy ten lepszy;) nie zauważyłam, że jest jeszcze czwartek i przepadł im basen... U nas były oceny opisowe i jakieś wykresy... Dla mnie czarna magia:)

    Zdrówka życzę!

    OdpowiedzUsuń